Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. Serce ma czasami swój własny rozum

Całą noc na zmianę przysypiałem i się budziłem. Kiedy ledwo uchylałem powieki, żeby sprawdzić, czy już nastał dzień, He Xuan uspokajająco głaskał moje plecy i cicho mówił, żebym jeszcze spał. Tak wtulony w niego – w kojące ciepło i zapach – ponownie zapadałem w sen.

Ostatnio niemal każdej nocy właśnie ten mężczyzna śnił mi się w dość śmiałych, nagich i gorących wydaniach, lecz teraz uległo to zmianie.

Leżeliśmy razem w łóżku, a ja wdychałem zapach skóry w zagłębieniu jego szyi. Mówiłem, że to moje ulubione miejsce, a He Xuan tulił mnie i się śmiał. To był taki piękny moment, że dałbym wiele, aby kiedyś zasmakować tego uczucia w rzeczywistości. Między nami nie było żadnych barier, żadnych niedopowiedzeń, ubrań też, ale to osobna sprawa. Było mi lekko na duszy i sercu, jakbym mógł mu zdradzić każdy problem i zmartwienie, być wysłuchanym, pocieszonym, dostać wsparcie i zrozumienie. Nawet gdybym nic nie mówił, on całowałby mnie i delikatnie dotykał za to, że jestem. Nie za to kim jestem, gdzie pracuję, ile zarabiam, ale dlatego, że jesteśmy razem i to wystarczy, by był szczęśliwy.

W dzisiejszym śnie jego palce czule muskały moją twarz, usta miękko pieściły skórę, a niski, cierpliwy głos powtarzał, że jestem cudowny i nie chce, żeby ta noc się kończyła. Ja też tego nie chciałem. Choć byliśmy w łóżku, to czułem też zapach deszczu. Lekką słodycz kwiatów, przyjemną woń wiecznie zielonych iglaków, orzeźwiającą wilgoć, a w tym wszystkim ciepło ciała He Xuana leżącego ze mną jak z kochankiem.

Na ziemię mój umysł sprowadził śpiew ptaków oraz dolatujący do stóp chłód. Rozglądając się dookoła spod obszernego kaptura, szeroko ziewnąłem. Deszcz przestał padać i świt już nastał, ale otaczała nas gęsta mgła. Poruszyłem się, sprawdzając, czy oprócz mnie "ktoś" się jeszcze obudził, kto przez ostatnie tygodnie rano był bardziej aktywny niż ja. Tym razem tkwił grzecznie ułożony w bokserkach. Może świeże powietrze i zimno go uspokajały?

W myślach sobie zapisałem, żeby częściej spać przy otwartym oknie.

– Dzień dobry – odezwałem się pierwszy.

– Dzień dobry. Jak się czujesz?

– Trochę zastały, ale poza tym bardzo dobrze.

Odsunąłem z połowy twarzy kaptur i spojrzałem na swojego wybawiciela. W nocy było ciemno, więc nie widziałem szczegółów poza odznaczającą się w ciemności jasną skórą. Obecnie miałem przed oczami nagą wyrzeźbioną klatę i twarde, zapewne z zimna, brązowe brodawki. Od razu odwróciłem od nich wzrok! Tak, z przyzwoitości, a nie dlatego, że mnie kusiły do dotknięcia, a nie daj Boże polizania! Żeby atakować mnie – geja – takimi widokami z samego rana! Uch, musiałem przestać myśleć o He Xuanie jak o facecie, którego mógłbym poderwać.

Skóra ramion wydawała się bezpiecznym obszarem, więc teraz tam zawiesiłem wzrok. I okazało się, że bardzo dobrze.

– Jesteś przemarznięty – powiedziałem, w mig się rozbudzając. Położyłem dłoń na lodowatą skórę barku, od którego w dół całe ramię pokrywała gęsia skórka. – Dlaczego nic nie mówiłeś?!

– Nie było potrzeby.

– Nie pitol głupot!

Wstałem i zacząłem się rozbierać. He Xuan też chciał się podnieść, ale zatrzymałem go wyciągniętą do niego dłonią.

– Ty, siedź.

Rozpiąłem zamek błyskawiczny i zdjąłem bluzę. Od razu rozgrzaną skórę zaatakował chłód i wilgoć poranka, więc zadrżałem, ale takie niedogodności mnie nie powstrzymają! Widziałem błysk w złotych oczach He Xuana, kiedy złapałem za brzeg T-shirta i zawahałem się z jego ściągnięciem.

Pokręcił głową, wstając i znajdując się tuż przy mnie. Dłoń ułożył blisko mojej na materiale, a czubkami palców musnął mój brzuch.

– Nadal jesteś mi coś winien za pożyczenie moich ubrań.

– Wiem i właśnie zamierzam ci je oddać.

– Chyba się nie zrozumieliśmy. Jesteś mi winien coś więcej niż ciuchy.

– Niby co?

– Spełnienie mojej prośby.

– Pewnie, spełnię każdą, ale najpierw oddam, co należy do ciebie.

– Nie, nadal nie rozumiesz.

Patrzył na mnie, a jego bliskość sprawiała, że robiło mi się coraz cieplej. Musiał obudzić się w paskudnym nastroju i jego wściekłość, że niańczył mnie do teraz, sam marznąc, osiągnęła apogeum!

Odciągnął dół czarnej koszulki od mojego brzucha i powiedział:

– Chcę tylko to. Bluza zostaje u ciebie.

– To wcale nie...

– Myślałem, że wyraziłem się jasno.

Zagryzłem zęby i zacisnąłem usta. Nie bałem się go, ale ten ton miał taką siłę, że dziesięć wołów nie mogłoby odciągnąć go z miejsca, które wybrał, aby uciąć sobie popołudniową drzemkę. Miał dobre serce, ale był ekstremalnie bezkompromisowy.

– En... – westchnąłem pogodzony z klęską. Kolejną.

Prawdziwy dyktator. Do tego z ładnymi, choć teraz pełnymi satysfakcji złotymi oczami. Powinien zarządzać dużą firmą pełną starych snobów, z którymi trzeba się ścierać każdego dnia, walczyć o uznanie i obserwować, jak na pomarszczonych twarzach tworzą się smutne podkówki, że "młody" jest lepszy od nich, a nie bawić się na wózku widłowym w wyliczanie norm, a ze mną w nocny survival!

Podciągnąłem czarny materiał do połowy piersi. He Xuan nie spuszczał ze mnie wzroku. Ciągle znajdował się blisko. Może nawet za blisko.

Dopóki nie stanąłem przed nim w samych jasnozielonych bokserkach w połówki awokado, nie czułem skrępowania. I nawet jeśli jego oczy nie przesunęły się ani na moment z moich, to poczułem się nagi. Zziębnięty czy nie, w trymiga założyłem bluzę i zapiąłem pod samą szyję. Dobrze, że miała wysoki stan, to ukryłem też dolną połowę twarzy, gdzie policzki zaczynały robić się gorące, a głupkowaty uśmiech przykleił się do ust.

Za nic nie chciał się odkleić!

He Xuan uniósł ramiona. Koszulkę wsuwał na ciało powoli, naciągając materiał i ukazując piękno oraz siłę poruszających się pod skórą mięśni. Jego brzuch wyglądał gorąco i seksownie, bo takiego efektu perfekcji nie można osiągnąć po miesiącu chodzenia na siłownię. To lata ćwiczeń i odpowiednia dieta. Coś o tym wiem. Widziałem Xie Liana – jego z pozoru wątłe ciało, które pod ubraniami kryło twarde mięśnie wyrobione dzięki uprawianiu sztuk walki, treningom na siłowni i pewnie w sypialni z niewyżytym Hua Chengiem. Nie jeden raz widziałem malinki na jego ciele i słyszałem ciche westchnięcia, kiedy siadał lub się schylał.

Mężczyzna przede mną musiał być podobnie silny. A skoro silny to też wytrzymały. Na siłce i ... tam, "gdzie i kiedy potrzeba". I przysięgam, specjalnie ubierał się w ślimaczym tempie, przez co było to zmysłowe i grało na moich biednych uczuciach. Przecież nadal od pasa w dół miałem tylko bokserki! Nawet spanie przy jego piersi – trzeba przypomnieć, że niestety tylko w ciemności – nie oswoiło mnie z tym grzesznym widokiem.

Nie patrząc dłużej, czmychnąłem po nierównym podłożu za drzewo i odszukałem pozostawione w nocy ubrania. Brakowało tylko tego, żebym gościom hotelowym pokazał się tak ubrany, a raczej rozbabrany... No poza He Xuanem. Widział mnie, więc nie mogłem się już bardziej skompromitować... Nie, cofam. Na pewno jakoś mogłem.

Znalazłem cały zestaw ciuchów, ale ubrałem tylko spodnie i buty. Co się nasyczałem na mokry, sztywny i na domiar złego lodowaty jeans, to już moje. Trzymając własną koszulkę, skarpetki i bluzę wróciłem do mojego "sercowego oprawcy"... to znaczy wybawcy, zastając go siedzącego przy pniu i wpatrzonego gdzieś w dal. Mgła już prawie opadła, deszcz chyba przed świtem stwierdził, że dość podlał ziemię i zatrzymał nas w tym lesie, więc przestał padać. Słońce powinno niedługo pojawić się na widnokręgu, a my wyruszyć.

Ale widząc mężczyznę zatopionego w myślach, rzuciłem wszystko pod nogi i usiadłem obok niego – tak jak on – opierając się o korę wiekowego drzewa i zawieszając wzrok przed siebie.

– Tym razem nie na moje kolana?

– He Xuanie, nie wiedziałem, że jesteś taki złośliwy.

– Złośliwy... zdefiniuj.

– Lubiący sprawiać innym przykrość, zaskakujący w przykry sposób, dokuczliwy. Mam wymieniać dalej?

– Gdybym chciał sprawić ci przykrość, myślisz, że byłbym tu z tobą?

– Nie wiem! Jesteś taki prostolinijny, ale równocześnie skomplikowany. Nie mogę rozgryźć twojego toku rozumowania. Może nie masz co robić, upatrzyłeś mnie sobie i jesteś na zmianę aż przesadnie miły, by za chwilę mnie uszczypnąć, abym się zawstydził!

– Więc uszczypliwy. Dobrze, jeśli tak uważasz i cię zawstydziłem, to możesz uznać to słowo za zasadne.

– Nie zaprzeczysz moim oskarżeniom?

– A muszę?

– Zazwyczaj nikt nie lubi, kiedy mówi się źle na jego temat.

– A czy naprawdę myślisz o mnie negatywnie? – zapytał lekko, jakby w ogóle nie przejął się moimi wcześniejszymi słowami.

– Czasami myślę, że twoje zachowanie to forma gnębienia, ale później... – Opuściłem głowę, zaplatając o siebie palce. – Nie wiem.

Przypomniałem sobie, gdy jego usta dotknęły mojego czoła, dotyk w łazience lub zaciętość z zeszłego wieczora i dzisiejszego poranka. Dzięki niemu całą noc było mi ciepło, nie błądziłem w lesie, nie wylądowałem gdzieś w trujących zaroślach, nie zgubiłem się bardziej, przespałem spokojnie noc suchy i w cieple...

Czy He Xuan w ogóle zasnął?

Za każdym razem, kiedy się budziłem, uspokajał mnie, nakłaniał do dalszego snu. I faktycznie, odpoczywałem bez troski o dzikie zwierzęta, o ciemność dookoła nas, o padający deszcz, a nawet o to, jak wrócimy do hotelu. Nie pozwolił mi się martwić. A dziś, widząc, że chcę oddać mu ubrania, użył fortelu, żebym nie musiał ubierać z powrotem mokrej bluzy. Choć sam przemarzł...

Uch, już mam go na sumieniu.

Może ta cała złośliwa – a nie, przepraszam, uszczypliwa – gadka była tylko grą, żeby odwrócić moją uwagę od zmartwień?

Byłby do tego zdolny? Do podstępu?

A może naprawdę tak go wkurzyłem, że teraz będzie mi na każdym kroku dopiekał?

Zerknąłem z ukosa na jego jasną twarz, na zamknięte usta, czarne brwi, długie rzęsy, ostro zarysowaną linię szczęki, a poniżej na przedramię oparte o zgięte kolano. Naprawdę dobrze wyglądał w tej luzackiej pozie. Tajemniczy jak jego imię, obojętny, niedostępny – ten sam mężczyzna, którego ciepło ramion nadal pamiętało moje ciało, a nieco chłodne opuszki mogłyby dotykać mojej twarzy każdego dnia...

Aaaaaaa! Jak tak dalej będę myśleć, to naprawdę się zakocham!

He Xuan raczej nie czytał w myślach, ale i tak dostrzegł, że jego osoba znajduje się teraz w mojej głowie na pierwszym miejscu.

– I jak?

– Jak, jak – bąknąłem niczym nastolatek, przyłapany na czytaniu świerszczyków i próbujący ukryć wstyd pod maską "naburmuszenia" – dobrze wiesz, że tak naprawdę nie mogę powiedzieć o tobie złego słowa.

– Ani jednego?

– Mógłbym powiedzieć wiele, ale każde byłoby całkowicie przygniecione tymi dobrymi.

– Jesteś pewny?

– Niestety. Nie ma sensu kłamać. Od początku nie potrafiłem cię rozgryźć. Twojej gry. Twoich zagadek, czynów, słów, ale... – spojrzałem na niego – ale czy muszę cię rozumieć, żeby cię lubić?

Być może mi się zdawało przez pierwsze promienie słońca, które padły na jego twarz, ale He Xuan chyba się właśnie uśmiechnął. Tak zwyczajnie, prosto, szczerze i... skradając mi serce.

Cholerny, zdecydowanie za przystojny heteryk!

*

Wracaliśmy do hotelu ponad godzinę. Kilka pierwszych minut mało rozmawialiśmy, do czasu, aż stanąłem na kupce mokrych liści, pod którą błoto było bardziej zdradzieckie niż zamarznięta kałuża i prawie wyrżnąłem widowiskową glebę, rozjeżdżając się jak żaba. He Xuan złapał moje ramię w ostatniej chwili. Wtedy zacząłem narzekać na zmienną wiosenną pogodę, na zimno, na gałęzie atakujące z każdej strony, żeby mi przywalić w twarz lub wydłubać oko, na paprocie z milionami kleszczy, pajęczyny z kokonami pająków, które czają się na moje gęste włosy, aby tam wić gniazdo i się rozmnożyć... Gadałem i gadałem, więc He Xuan objął prowadzenie, trzymając mnie za rękę, chroniąc przed dziełem "strasznej" Matki Natury, w górze przytrzymując nisko zawieszone liście, omijając zdradzieckie plątaniny cienkich korzeni na ściółce, zdejmując ramieniem pajęczyny rozpostarte na naszej drodze. Robił to wszystko tak zwyczajnie, jak ja zaparzam czarną herbatę.

Czasami pytał mnie o coś dotyczącego pracy, a kiedy rozwodziłem się nad działaniem, a raczej nad zawodnością "Voice", on tylko kiwał głową. Już miałem go zapytać, jak udało mu się ani razu nie przyjść do naszego działu z problemem "Voice", gdy przed nami wyrósł jak spod ziemi znajomy hotel.

Z wrażenia aż przystanąłem.

He Xuan zatrzymał się obok mnie, kładąc otwartą dłoń pośrodku pleców i mówiąc:

– Sprawdź, czy nie zgubiłeś karty do pokoju. Mój ma numer 250. W razie problemów z dostaniem nowej, przyjdź. Powinieneś jak najszybciej wziąć gorący prysznic i sprawdzić ciało, czy nie wgryzł się żaden kleszcz.

– Kleszcz?! – pisnąłem.

Dłoń lekko pchnęła mnie w przód. Zrobiłem krok i się zatrzymałem. Moje oczy powinny ze łzami szczęścia utkwione być w hotelu z wygodnym łóżkiem, ciepłą wodą w prysznicu, obfitym śniadaniem i kawą oraz świeżo wyciskanym sokiem. Tymczasem ja spojrzałem za siebie. Na osobę, którą wolałem ponad to wszystko, czego obecnie najpilniej potrzebowało moje ciało.

Mój prawie – po tej nocy coraz bardziej – dobry przyjaciel zrównał się ze mną i poczochrał mi szopę na głowie. Cóż, gorzej być już nie mogło, więc tym przejąłem się mniej niż uchwyceniem ulotnej myśli, że wolałbym dużą ciepłą dłoń mieć w swojej, wejść przez drzwi hotelowe wspólnie, a potem do jego lub mojego pokoju.

Bo minionej nocy znów coś się zmieniło.

To było jak... wiosenny deszcz pachnący słodkimi olejkami wydzielanymi przez drzewa, liście, wiecznie zielone igły, korę i żywicę; odświeżające, oczyszczające, otumaniające i docierające do mnie zewsząd, jakbym stał pośrodku leśnej polany w strugach spadającej z nieba wody i przesiąkł nią, jak uczuciem, które mnie wypełniało.

Słoneczny wzrok He Xuana przewiercający drogę do mojego serca już tam dotarł. Ogrzewał mnie od środka, smagał raz po raz, lecz ja jak masochista nie potrafiłem odwrócić od niego własnych oczu.

Od palącego spojrzenia i od ust.

Uświadomiłem sobie, że choćbym nie wiem jak bardzo pragnął go pocałować i zaciągnąć do pokoju, nie mogłem tego zrobić.

I choćbym nie wiem jak mocno starał się zdusić w sobie wszelkie romantyczne uczucia do niego, już nie byłem w stanie.

*

Moje serce było w rozsypce.

Ciało na szczęście nie ucierpiało, ale miękkie, delikatne wnętrze trawił ogień.

Po przekroczeniu progu pokoju, jeszcze w przedsionku zdjąłem z siebie ubrania i poszedłem prosto pod prysznic. He Xuan wspomniał, że przyda mi się gorący prysznic. Ja włączyłem lodowaty. Nie wydałem z siebie żadnego dźwięku, kiedy zimny strumień uderzył w moje plecy, a muszę się przyznać, że nie lubiłem marznąć.

Tego potrzebowałem, żeby ochłonąć.

W hotelowej windzie rozstaliśmy się przed szóstą, a o siódmej zszedłem na śniadanie. Nie mogłem siedzieć sam z własnymi myślami w pokoju. To było za trudne.

Zaraz za mną w restauracji pojawił się Xie Lian. Sam.

– Cześć, a gdzie zgubiłeś swojego San Langa? – zapytałem, nalewając na ciepły pancake syrop klonowy. Nie byłem głodny, ale ciasto tak ładnie pachniało, że nie mogłem się oprzeć.

– Cześć, Shi Qingxuanie. San Lang jeszcze śpi, więc chciałem mu zrobić niespodziankę i przynieść śniadanie do łóżka. Myślisz – cicho kaszlnął w zwiniętą pięść – że nie będzie zły, że go zostawiłem samego? Obiecałem, że przez cały wyjazd nie będziemy się rozstawać...

– Hua Cheng? Zapomnij! On jest w ciebie wpatrzony jak w obrazek. Kiedy zobaczy, co dla niego masz, nie wypuści cię z łóżka do południa! – zapewniłem.

Przyjaciel uśmiechnął się, lekko rumieniąc. Wziął pusty talerz, na który nałożył plastry sera żółtego i kostkę białego.

Podszedł bliżej, dyskretnie się rozejrzał i zapytał:

– A ty? Byłeś całą noc poza hotelem z He Xuanem?

Moja dłoń na łyżce z sosem truskawkowym, który miałem nałożyć na pancake, zatrzymała się w połowie drogi do talerza.

– S-skąd wiesz?

– Czysty przypadek. Rano byłem na balkonie. Robiłem dla San Langa zdjęcia do nowego obrazu, który powiesimy w sypialni nad łóżkiem. Obiecał go już kilka miesięcy temu. Górski krajobraz jest piękny, a dziś szczególnie. W oddali góry, las zatopiony w gęstej, mlecznej mgle, a ponad nią wierzchołki zielonych drzew – mówił z uśmiechem. Lubił przyrodę, a jego chłopak miał prawdziwy talent do oddawania piękna natury na płótnie. – Musiałem to uwiecznić. Wtedy widziałem was idących za rękę.

Łyżka z musem wypadła mi z dłoni i wylądowała na beżowych płytkach. Dobrze, że byliśmy sami, to hałas nie ściągnął na nas ciekawskich spojrzeń. Podniosłem ją i odłożyłem na stojak na brudne naczynia.

Wróciłem do Xie Liana i pochyliłem się nad jego głową, szepcząc do ucha drżące:

– To nie tak, jak wygląda...

– Nie oceniam. Przecież sam cię namawiałem, żebyś spróbował...

– To naprawdę nie tak! – próbowałem mu wytłumaczyć chrapliwym szeptem.

– Nie miałeś – jeszcze bardziej ściszył głos – swoich ubrań.

– Tylko bluzy, ale to przypadek!

– Och, wszystko rozumiem.

– Jakoś w to wątpię...

– Byliście tak siebie spragnieni, że było bardzo... namiętnie.

– Nie było! To znaczy nie w ten sposób, o którym myślisz. To wszystko przez to, że zmoczyłem moje ubrania, więc He Xuan pożyczył mi swoje.

– Dlatego zawsze powtarzam San Langowi, że jeśli robimy to na świeżym powietrzu, to bez ubrań. Tak łatwo je ubrudzić i zamoczyć.

– Xie Lianieee... – Przyłożyłem dłoń do czoła. – Ty i ja mówimy o dwóch różnych sytuacjach.

– Jak wspomniałem, nie masz się czego wstydzić. To naturalne. Po prostu warto pamiętać, że czasami emocje są... zbyt silne i nie można się kontrolować. San Lang...

– Do niczego nie doszło, Xie Lianie – powiedziałem, patrząc w jego jasne oczy. – My... my nawet się nie pocałowaliśmy. – Westchnąłem i opowiedziałem mu, co się stało. Dokładnie. Jedynie pominąłem kilka rozmów między nami, uogólniając je prostymi: "Miał narzeczoną. Jest hetero. Mam związane ręce".

Xie Lian kiwał głową, w pełni skupiając się na moich słowach. Na końcu podsumował:

– He Xuan może być hetero, ale nadal bardzo cię lubi. Na moje oko bardziej, niż zwykły mężczyzna może lubić drugiego.

Poklepał mnie po ramieniu, dodając:

– Kibicuję wam. Spróbuj zrobić pierwszy krok. Najwyżej się sparzysz i będziesz miał pewność, że nic z tego nie wyjdzie.

Nie chciałem niszczyć jego entuzjazmu, więc tylko skinąłem. Powrócił do nakładania jedzenia na kolejne talerze, a ja czysto teoretycznie zastanawiałem się, czy warto narażać przyjaźń z He Xuanem dla własnych miłostek.

Nie warto.

Byłem facetem, któremu brakowało drugiego faceta, a że pojawił się przy mnie seksowny picker, to traciłem głowę. Ot co. Nie miałem co do tego wątpliwości, a dalsze wyobrażanie sobie nas razem prowadziłoby jedynie do większego przygnębienia.

Usłyszałem dźwięk nadchodzącej wiadomości. Miałem nadzieję, że to He Xuan, który martwi się o mnie i pyta, jak się czuję – czysto przyjacielską obawą o mój stan – ale to tylko kuzyn Pei Minga – Pei Xiu. Pracuje na dziale z Shi Wudu, więc rzadko się widujemy, ale od czasu do czasu wychodzimy razem na piwo lub drinka. Spoko facet. Przystojny, kulturalny, nawet szarmancki i o bardzo szlachetnej urodzie.

Beznadziejnie zakochany w przyjaciółce z dzieciństwa – niskiej, skromnej dziewczynie o imieniu Ban Yue.

Czasami wspólnie nad kieliszkiem wymyślamy sposoby, żeby go w końcu dostrzegła jako mężczyznę, a nie przyjaciela z sąsiedztwa, który był dla niej jak rodzina. Jak brat. To było nawet gorsze niż strefa friendzone.

Napisał, że widział miłość swojego życia w towarzystwie podejrzanego mężczyzny o posturze ulicznego zabijaki, który wyglądał jak gangster i nie wie, jak ją delikatnie o niego wypytać, żeby nie poczuła się przesłuchiwana.

Nie tylko ja mam problemy sercowe.

Od razu mu odpisałem. Przez chwilę wymienialiśmy się wiadomościami, aż przeczytałem:

"Szkoda, że nie ma cię w naszym hotelu. Wieczorem wyciągnąłbym cię do baru. Mają twoje ulubione likiery".

Zaśmiałem się, bo ten gość dobrze znał moje preferencje alkoholowe.

"Spotkamy się po integracji. Ja stawiam".

Dodałem jeszcze serduszko, żeby wiedział, że wspieram go na odległość w jego uczuciach. Chciałbym, żeby był szczęśliwy. To naprawdę super gość i oboje na siebie zasługują.

– Dzień dobry. – Za sobą usłyszałem powitanie i dopiero poczułem czyjąś obecność.

Zablokowałem ekran i schowałem telefon do kieszeni, jednocześnie odwracając się i z uśmiechem odpowiadając:

– Cześć, He Xuanie. Już wstałeś?

– Zgłodniałem.

Przebrał się w czarny sweter z zamkiem przy szyi i czarne chinosy. Musiał też wziąć prysznic, bo włosy miał mokre i pachniał tak, że... jeśli się nie opanuję, to też zaraz będę mokry.

– Zjemy razem? – zapytałem. – Xie Lian był tu przed chwilą, ale poszedł do swojego chłopaka, więc można powiedzieć, że znów jesteśmy tylko we dwóch. Nie masz nic przeciwko?

– En, zjedzmy wspólnie. Dziś mam ochotę na coś wyjątkowo słodkiego.

Odszedł kilka kroków po tacę, a ja ekspresowo ściągałem rozum z chmur z powrotem na ziemię, bo próbował mnie przekonać, że kiedy He Xuan mówił, że ma ochotę na coś "wyjątkowo słodkiego", to patrzył na moje usta!

Czekała mnie ciężka walka nie tylko z urokiem roztaczanym przez He Xuana, ale i z samym sobą!

Kłody piętrzyły się pod moimi nogami, a kto je tam kładł? Mój własny umysł!

Tylko dwa dni! Wytrzymasz to, Shi Qingxuanie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro