12. Marnotrawny syn
Przebrałem się w ciuchy He Xuana, suche i mocno pachnące nim. Nie pomagało to w nie myśleniu o tym, jak blisko był przed chwilą, jak na mnie patrzył i jakim tonem mówił – zimnym jak lodowiec, przeszywającym niczym zmrożone strzały, lecz rozpływające się ciepłem troski w moim sercu. Pewnie, że nie zgodziłbym się wziąć jego rzeczy! Za moje zachowanie ktoś inny miałby cierpieć? To nie do pomyślenia!
Impulsem, który mnie przekonał i pogonił do zdjęcia z siebie mokrych ubrań było moje własne ciało, które znów zatrzęsło się z zimna. Zdjęcie spodni zajęło mi prawie minutę, bo mokry materiał grubego jeansu mocno trzymał się ciała. Z koszulką i bluzą poszło szybko. Finalnie zostałem w wilgotnych bokserkach, ale suchej koszulce i bluzie He Xuana, której kaptur zarzuciłem na ciągle mokre włosy.
– Boże, jak przyjemnie – wyszeptałem do siebie, drżąc z coraz większą częstotliwością.
Bluza zachodziła za pośladki, ale wraz z deszczem pojawił się wiatr, który dolatywał do gołych nóg.
Wziąłem się w garść i psychicznie przygotowałem na dołączenie do He Xuana po drugiej stronie drzewa. Dał mi byłem mu za to wdzięczny. Wciąż jednak sytuacja, w jaką go wpakowałem, sprawiała, że na przyszłość musiałem lepiej popracować swoimi szarymi komórkami odpowiedzialnymi za "roztropność". Użyć ich, a nie tych od głupot, którymi szkodzę nie tylko sobie!
Coś takiego musiało istnieć, tylko u mnie nie działało jak należy!
Skoro już to sobie uświadomiłem, to przełamując wstyd, obszedłem drzewo i stanąłem nad siedzącym z jedną nogą zgiętą i ręką luźno zwisającą na kolanie mężczyzną i używając żartobliwego tonu, teatralnie go zawiadomiłem:
– Syn marnotrawny powrócił!
He Xuan prychnął, a mi serce zabiło mocniej, bo wcześniejsza złość na mnie chyba troszkę mu przeszła.
– Cieszysz się, "ojcze"? – dodałem, robiąc pełen obrót wokół własnej osi, żeby pokazać mu się w pełnej krasie i że posłusznie noszę pożyczone ubrania.
– Ten "ojciec" w przeszłości za mało poświęcał czasu swojemu pierworodnemu. Za rzadko go karcił za nieposłuszeństwo.
Jak dobrze, że humor mu wrócił – ucieszyłem się.
– Nic straconego – rzekłem, lekko się przed nim kłaniając. – Ten syn powrócił, żeby poznać tajniki wiedzy o odpowiedzialności i przyjąć zasłużoną karę za bycie lekkoduchem.
– Nie jestem pewny, czy jeszcze cię czegoś nauczę. Jesteś trochę za stary.
– Ależ skąd! Człowiek nigdy nie jest za stary na naukę!
Kilka razy pokręcił głową na boki i westchnął. Tak, ja też sam do siebie nie miałem czasem sił.
– Jak się czujesz? – zapytał, opierając tył głowy o pień i patrząc na mnie z dołu.
– Bardzo dobrze. Pewnie lepiej, niż na to zasługuję.
– Wytrzymasz do rana?
– Oczywiś...! – kichnąłem, aż plecy przeciął ciepły prąd. Potarłem nos i poprawiłem się: – Oczywiście!
– Chodź, bo naprawdę spędzisz kolejny tydzień w łóżku.
Wyszczerzyłem się, pocierając ramiona, żeby się rozgrzać. Boso podszedłem po trawie do mężczyzny, który wyciągnął do mnie dłoń. Złapałem za nią i postawiłem dwa małe, ostrożne kroki, bo podłoże było nierówne od korzeni, których kilka odnóg wybrzuszyło się ponad ziemię. W butach nie zwróciłbym na nie większej uwagi, ale zaledwie idąc tu, walnąłem dużym paluchem o ich chropowatą fakturę. Bolało jak diabli.
Wypatrzyłem wolne miejsce obok mężczyzny, tylko że nie pozwolił mi tam usiąść, ciągnąc na swoje nogi. Wydałem z siebie piskliwy odgłos zaskoczenia, niewart powtórzenia, chyba tylko po to, aby mnie mocniej zawstydzić. W następnej sekundzie siedziałem bokiem na udach He Xuana, mocząc mu mokrym tyłkiem czarne jeansy. Objął mnie ramionami niczym ojciec ratujący syna znad przepaści i przycisnął do nagiej, rozgrzanej piersi.
– Nie waż się uciekać.
– C-co? – wyjąkałem.
Spróbowałem postawić stopy na podłożu i wstać, ale to tak jakbym się siłował z kamienną rzeźbą – uścisk tego faceta był nie do ruszenia!
– Ej, puść mnie.
– W twoich snach.
Żebyś tylko wiedział, co się dzieje w moich snach i co mi robisz, to nie rzucałbyś tym tekstem z taką swobodą. Podchodziłbyś do mnie jak do jeża!
– Daj mi usiąść normalnie – poprosiłem, próbując odsunąć ramiona.
– Siedzisz, to siedź.
– Ale dlaczego muszę na twoich kolanach?
– Bo mi też jest zimno.
– Kłamca. Jesteś gorący. – Położyłem dłoń na jego obojczyku, ale szybko wróciłem do przedramion. – No weź!
– Masz tylko dwie opcje, Shi Qingxuanie – powiedział, obejmując dłonią moją twarz przez materiał kaptura i przyciskając skroń z policzkiem do własnej piersi. Zamarłem i przestałem się wiercić. – Pierwsza jest taka jak teraz. Grzecznie leżysz jak na niesfornego "syna" przystało, któremu należy się mała kara. Druga uwzględnia przekręcenie się do mnie plecami. Wtedy mógłbyś zdjąć bluzę i zarzucić ją z przodu też na nogi. Wybierz.
Czy on na serio wziął sobie do serca mój żart o synu marnotrawnym! To przecież cios poniżej pasa! Dla mnie podwójnie!
Wiedząc, że moje serce i coś pomiędzy nogami niezbyt dobrze poradzi sobie z bardzo namacalną bliskością He Xuana, starałem się go namówić, żeby mi odpuścił. Przepraszałem, obiecywałem poprawę, zarzekałem się, że nigdy więcej nie pójdę do lasu sam, nawet prosiłem, żeby już się ze mną nie droczył, bo co sobie jego narzeczona pomyśli, jeśli ktoś by nas zobaczył w takiej pozycji i jej doniósł.
Rozstanie murowane!
Niestety, He Xuan był głuchy jak pień, bo jedyne co mówił to znudzone "yhm". Przytrzymywał moją głowę przy swojej klatce piersiowej, w której serce biło dość szybko i nie powiem, że mi się to nie podobało, bo łgałbym jak pies, ale... ale to było za dużo!
– Zdecydowałeś? – uciął moje biadolenie zaledwie jednym słowem.
Bezduszny dyktator, hegemon, uparciuch.
– Będziesz miał mokre spodnie – próbowałem jeszcze coś ugrać, chociaż moje szanse były zerowe.
– Nie bardziej niż bielizna, którą masz na tyłku.
A nie mówiłem? Despota!
Wszelkie moje utyskiwania były zduszane jak niesforna mucha. Pac! I musiałem się pogodzić ze sromotną klęską.
Przymknąłem powieki, uśmiechając się do siebie, bo w gruncie rzeczy... Boże, czułem się jak dziecko w ramionach rodzica. Bezpiecznie, przytulnie, otoczone miłością.
Deszcz ciągle padał i nie zapowiadało się, żeby szybko przestał. Od czasu do czasu jakaś zbłąkana kropla spadała na moje nogi lub pierś He Xuana, ale zamknięty w mocnym, pewnym uścisku, z nosem wypełnionym lekko piżmowym zapachem skóry z domieszką mchu, który idealnie mieszał się z wilgocią, roślinnością i deszczem, tworząc odurzającą mieszankę, miałem coraz mniejszą ochotę się stąd ruszać. Byłoby mi cieplej, jeśli opierałbym się plecami o pierś He Xuana, chowając nogi pod bluzą, ale... wtedy nie mógłbym bezkarnie przytulać się do jego nagiej skóry. Była gładka, delikatna, opinająca wyczuwalne mięśnie i grzała jak ludzki piecyk.
– Może być tak – mruknąłem, udając niezadowolenie i frustrację odniesioną porażką.
– Dobry wybór.
Uważając, żeby nie przesunąć się za wysoko ud, wygodniej się ułożyłem. Już nie próbowałem uciekać. Ugiąłem nogi w kolanach, a He Xuan przycisnął je do swojego nagiego boku. Nawet nie syknął na zimno mojej skóry, za to ja poczułem takie zmęczenie spotęgowane błogim ciepłem, że nie miałem siły go przepraszać lub się odsuwać. Zatopiłem się w obejmującym mnie ramieniu, w dotyku palców miarowo głaszczących mój bark i od czasu do czasu przytrzymujących przez kaptur chowany pod materiałem policzek. Nic nie mówił. Nie wspominał, że mu zimno lub niewygodnie i to moja wina. I dla mnie było to coś więcej niż pomoc koledze z pracy, nawet przyjacielowi. Nie wiem, czy którykolwiek facet, z którym byłem, dałby mi to, co otrzymałem od He Xuana.
Jego bezinteresowna pomoc, życzliwość i serdeczność niewidzialnie aczkolwiek wyczuwalnie łapały za serce.
Mnie na pewno.
– He Xuanie.
– Hm? – mruknął nad moją głową.
– Dziękuję.
– Nie ma za co. Jeśli ja kiedykolwiek wyląduję w górskim jeziorze, to odwdzięczysz się mi pożyczeniem własnych ubrań.
– Już to widzę – odpowiedziałem ze śmiechem. – Ale obiecuję, że się odwdzięczę.
– W porządku. Twoje zapewnienie wystarczy mi za podziękowanie.
– Może naprawdę nie jesteś taki skomplikowany, jak sądziłem albo – specjalnie zrobiłem sekundową przerwę – jak każdy mógłby założyć, wiedząc o twoich samolotowych zagadkach.
– To co innego.
Dla mnie to coś wyjątkowego, He Xuanie. Dlatego, choć bardzo nie chcę usłyszeć odpowiedzi, muszę o nią poprosić.
– Czy to, co usłyszałem... no dobra, podsłuchałem na kolacji, to była prawda?
– Masz na myśli narzeczoną?
– En.
– To prawda. – W jego odpowiedzi nie było zawahania, a mnie pierś na nowo przeszył niewidzialny, zimny sztylet. – Spodziewałeś się, że nikt nie pokocha takiej osoby jak ja?
– Nie! Wprost przeciwnie! Po prostu jestem – głęboko dotknięty – zaskoczony... Bo narzeczona to już połowa drogi do ślubu. A to znaczy, że jesteś tego pewny.
Formująca się w gardle gula nie pozwoliła mi dokończyć. Raz było mi zimno, raz gorąco, aż trudno mi się oddychało.
Narzeczeństwo. He Xuan musiał uklęknąć, poprosić o rękę, myśleć o przysiędze przed Bogiem, o dzieciach, domu... Musi kochać, prawdziwie kochać całym sercem...
– A może wyglądam na geja?
– C-c-co? Nie! – natychmiast zaprzeczyłem. – Nic takiego nie chciałem sugerować. Ja nim jestem, ale nie mierzę wszystkich mężczyzn jedną miarą. Przepraszam. W ogóle nie miałem tego na myśli.
Pod dłonią ułożoną na nagim mostku poczułem drgania. No chyba się ze mnie teraz nie śmiał!
Przytrzymał mnie mocniej, oparł brodę na czubku kaptura.
– Czy to źle kochać kogoś za to, jaki jest? – zagadnął, jakby trochę do siebie.
Natychmiast odpowiedziałem:
– Wcale! Przecież jesteś świetnym gościem! Serio, nie mówię tego dlatego, żeby się teraz podlizać, bo pomagasz takiej łajzie. Ja ciebie bardzo lubię. Może to dla ciebie nic nie znaczyć, ale właśnie za to jaki jesteś, to no... lubię cię!
Gdybym mógł, to głową walnąłbym w to wiekowe drzewo i może przestał pleść trzy po trzy jak przedszkolak. Jestem dorosły i takie tematy nie powinny być dla mnie trudne. Ot gadanie o ukochanej mojego znajomego!
– Jaka ona jest? – Wyszło ciszej niż chciałem, ale przynajmniej głos nie zdradził mnie z emocjami szalejącymi w umyśle.
– Kto?
– Twoja narzeczona.
– Podobno jesteś gejem.
– Bo jestem...? – odparłem, trochę nie rozumiejąc jego uwagi. – Nie kryję się z tym, co na pewno też wiesz od pierwszego dnia pracy ze mną.
– En, więc dlaczego interesuje cię jakaś kobieta?
– Nie interesuje! – Ugryzłem się w język, ale za późno. – Nie interesuje... fizycznie, jako kobieta, ale interesuje, bo to twoja narzeczona, a ja chciałem podtrzymać rozmowę, czegoś się o tobie dowiedzieć oraz o osobie, którą ko-kochasz, która kocha ciebie...
He Xuan pierwszy raz od wielu minut przestał mnie głaskać. Poruszył się i opierając dłońmi o twardą korę drzewa, podsunął wyżej. Na powrót mnie objął, tym razem wręcz mnie do siebie przytulił.
Dopiero wtedy się odezwał:
– Ona mnie nie kocha – usłyszałem jak przełyka – ja jej także.
Opuszki jego palców dotknęły mojego policzka, skroni, wsuwając się we włosy i zdejmując kaptur. Spojrzałem w górę, na jego twarz, a on na mnie, kończąc:
– Już.
– Już – powtórzyłem tępo, wpatrując się w zarys zaciśniętych ust. – Ale... ale czy dziewczyny z picku nie mówiły, że w tamtym roku z narzeczoną byliście razem na jakiejś imprezie?
Ciemne, skryte pod osłoną nocy spojrzenie wyglądało w tym momencie na jasne i przejrzyste, jakby ból po stracie na chwilę się rozmył, pozostawiając jego błyszczące oczy skupione tylko na mnie.
– Nie zostałeś do końca, Shi Qingxuanie. Sprostowałem to. – Jego kciuk jak jedwab delikatnie przesunął się po moim policzku, lecz po sekundzie go zabrał. – Nie mam narzeczonej. Miałem.
– Och, miałeś... Przykro mi...
– Nie ma czego. – Skierował twarz ku koronie drzewa i dłonią przeczesał włosy w tył, pozostawiając ją dłużej na karku. – Nasze priorytety się zmieniły, drogi rozeszły. Teraz nic nas nie łączy. To tylko przeszłość.
"Przeszłość" – to jedno słowo wywoływało ucisk w gardle. He Xuanowi głos ani na chwilę nie zadrżał, zdradzając z wachlarzem uczuć, ale właśnie w tym pozornym spokoju, obojętności, wśród jednostajnego szumu i zapachu deszczu dostrzegłem cień smutku i tęsknoty. Na pewno swoje wycierpiał. Jeśli poprosił kogoś o rękę, to musiał być pewny swoich uczuć.
A jednak się nie udało.
Oparłem policzek o mostek między jego nagimi piersiami. Pocieszająco objąłem dół pleców jednym ramieniem, a drugim nakryłem przedramię, dłonią pocierając łokieć.
Cokolwiek sądził o naszej obecnej poufałości, milczał.
Za to ja intensywny myślałem.
Byłeś z tym sam, He Xuanie? Mam nadzieję, że ktoś przy tobie czuwał, dając ramię do wypłakania... o ile płaczesz. Ja nie mógłbym przestać. Shi Wudu wyparłby się takiego brata, bo nie dawałbym mu spokoju, ale z rodziny mam tylko jego, któremu mógłbym siedzieć na głowie i bez wstydu płakać. Xie Lian na pewno też by mnie wysłuchał, ale nie mógłbym zdzierżyć tekstów Hua Chenga. Jeden bez drugiego nie egzystują, więc wybierając Xie Liana, dostałbym do kompletu tego lisa. Uch. Przy nim szybko doszedłbym do siebie, a pragnienie uciszenia go "na śmierć" przebiłoby rozpacz po stracie kogoś bliskiego...
Przypomniałem sobie pierwsze spotkanie z He Xuanem, rozmowę w korytarzu, później pomoc z SAP i ratunek na schodach, pocałunek w brew, mój żenujący śpiew pod prysznicem i aktualnie spędzany z nim czas sam na sam pośrodku gęstego lasu.
Miał narzeczoną – w czasie przeszłym, ale istniała w jego życiu kobieta, którą kochał.
To pokrzepiające i dołujące, bo był hetero.
Wiedziałem. Przecież wiedziałem. Zakochać się w heteryku to najgorsze co może spotkać geja!
Czy byłem zły, że wysyłał mi mylne sygnały? Nie, jedynie zawiedziony, że ja je odebrałem jako zainteresowanie inne niż czysto koleżeńskie. Miałem malutką nadzieję, że traktuje mnie inaczej niż młodszego kolegę, który czasami potrzebuje pomocy lub opieki. I chociaż prawda okazała się inna, nie potrafiłem się od niego odsunąć.
Nie umiem cię nienawidzić. A żeby zdjąć z siebie twój urok, muszę zwyczajnie przestać o tobie marzyć i śnić. Spotkać się z kimś, dzięki komu zapomnę...
Czy powinienem też zapomnieć o tym mężczyźnie z hotelu?
Śmieszne.
Przecież nawet go nie pamiętałem.
"To tylko przeszłość", jak sam powiedziałeś.
He Xuan wyciągnął dłoń w przód, gdzie deszcz znajdował przejście między młodymi liśćmi i pozwolił, aby spłynął mu po skórze i wylądował na źdźbłach trawy.
– Petrichor – powiedział.
– Co?
– Tak nazywa się zapach deszczu.
– Ładnie. Tak... trochę nawet romantycznie.
Głowa He Xuana zniżyła się, a czubek jego nosa dotknął moich włosów.
– En, naprawdę ładnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro