Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Problematyczny dar

POV Shi Qingxuan

Nigdy się o to nie prosiłem. Gdybym miał wybór, pewnie padłoby na coś innego.

Kto wie, latanie?

Może.

Zamienianie przedmiotów w złoto... Nie, nie bądźmy chciwi, ale w diamenty? O, czemu by nie! Zamiana dowolnego przedmiotu w drogocenną błyskotkę brzmi całkiem nieźle. Tak samo posiadanie szczęścia w hazardzie. Zwyciężać w grach, ogrywać twardzieli... hm, może z czasem by mi się to znudziło, ale za to zawsze miałbym stałe źródło dochodu i nie musiał martwić się kasą do końca życia.

A jeżeli mógłbym mieć inne zdolności, dary, moce – niech każdy nazywa je jak chce – wykraczające poza nam dobrze znany kanon "zwyczajnych", to wziąłbym coś bardziej przyziemnego i pragmatycznego. Fotograficzna pamięć, IQ 200, wzrok mogący wypatrywać celu z odległości wielu kilometrów, bieganie dorównujące rozpędzonemu gepardowi – bo przecież nie jak u Flasha, to byłoby za szybko – lub chociażby czytanie w myślach.

Co powiecie na taką zdolność? Fajna, nie?

Ha! Niestety, czcze życzenia.

Może ktoś faktycznie to potrafi, ale na pewno nie ja.

Jednak pech chciał, a może szczęście, że też nie jestem do końca taki zwyczajny, lecz moja "moc" nie jest niczym szczególnym.

Nie do końca dla mnie.

"Jeśli czegoś szukasz lub coś zgubiłeś, jestem w stanie to odnaleźć".

Nieważne czy przedmiot, dane, drogę do domu, zwierzaka, osobę.

Jeśli coś zgubię ja – tak samo.

Choć u mnie jest to bardzo okrojone, trochę jak wersja demo. Ile razy próbowałem znaleźć sobie moją drugą połówkę serca? To cholerstwo nic a nic na takie ważne sprawy nie działa!

Skąd to wiedziałem?

Nadal byłem sam.

A jak rozpoznawałem, że moja zdolność jest aktywna?

Czułem ją. To jak... ciepła, gęsta mgła, która zasnuwa ciało i umysł. Na chwilę, kwadrans, w bardzo rzadkich i trudnych przypadkach na godzinę.

Na czas, którego potem nie pamiętałem.

Żadnych przebłysków wspomnień, żadnych urywków, po prostu jedna wielka czarna dziura.

To tak, jakby ktoś ograbił mnie z fragmentu życia. Niewielkiej jego części, ale jednak mojej.

Nie było to sprawiedliwe.

Pierwszy raz skorzystałem ze swojej mocy – oczywiście nieświadomie – kiedy miałem pięć lat. Szukałem brakującej części do samolotu, który składałem z bratem. Miałem łzy w oczach, że gdzieś się zgubiła i model nie będzie kompletny. Nagle objęło mnie ciepło, nastała kompletna ciemność i zanim się zorientowałem, co się dzieje, wszystko wróciło na miejsce, a ja stałem przy bracie i trzymałem malutkie śmigło między palcami.

– Nie wpadłbym na to, że wleci pod meble. Dobra robota, Qingxuanie. Usiądź, dokończymy sklejanie.

Jako dzieciak sądziłem, że to przypadek, po prostu jakiś ślepy fart, którego nie potrafiłem wyjaśnić, ale będąc starszym, podzieliłem się swoimi obawami z bratem – że coś jest ze mną nie tak. Zrobiliśmy testy. Prowizoryczne, jak: szukanie schowanych w domu zabawek, zakopanej w piaskownicy łopatki, nawet głupiego hasła do krzyżówki czy brata – gdziekolwiek się ukrył. Nie było to dla mnie żadnym problem, ale jeśli chodzi o znalezienie dla mnie pary, to natrafiałem na mur nie do przejścia.

Byłem pechowcem, czy jakoś pokrętnie rozumując szczęśliwcem?

Cholera, nawet jeśli ktoś szukał przyjaciela, z całej sali znajdujących się wokół niego setki ludzi potrafiłem wskazać najodpowiedniejszą osobę.

Jednak nigdy dla siebie.

Ten mój "dar" miał zbyt wiele wad i ograniczeń, jeśli przychodziło do potrzeb jej posiadacza! Nie fair jak jasny skurczybyk!

Zapewniam Was, nic w tym fajnego, nic pożytecznego, a tym bardziej pocieszającego na moje samotne serce!

A przynajmniej tak właśnie myślałem.

* * *

W swoim życiu budziłem się w najróżniejszych miejscach.

Przyzwyczaiłem się do otwierania oczu i stania pośrodku ulicy w jakiejś mało uczęszczanej części miasta, w lesie, domu opieki dla starszych osób, na basenie, na tyłach baru, w ogrodzie u sąsiada, ZOO... mógłbym tak wymieniać i wymieniać. Nic nie było dla mnie zaskoczeniem. Zawsze wtedy szybko przypominałem sobie, o czym myślałem, komu chciałem pomóc przed wymazaniem kawałka wspomnień z mojego życia i łączyłem kropki.

Przestraszony dzieciak szukający mamy, kot błąkający się po osiedlu, zgubiony kolczyk, portfel, skradziona torebka... Kiedy widziałem człowieka w potrzebie, moje sumienie nie potrafiło przejść obojętnie. Mogłem pomóc, więc to robiłem.

Shi Wudu – mój trzy lata starszy brat – upominał mnie wielokrotnie, że powinienem z tym skończyć, bo kiedyś może stać mi się krzywda.

Bagatelizowałem.

Powtarzał, że dla mojego dobra muszę uważać, bo coś w końcu przegapię.

Śmiałem się.

Patrzył na mnie, kiwając bezradnie głową. Wiedziałem, że się martwi, ale był moim bratem, a starsi bracia zawsze są przesadnie troskliwi w stosunku do młodszych. Normalne.

Nie do końca się mylił.

Tego pamiętnego poranka – choć może trafniej będzie go nazywać bardzo "niepamiętnym" – obudziły mnie ciepłe promienie słońca. Oczywiście to nic niezwykłego, nawet pomijając fakt, że mam sypialnię od strony północnej. Już zdarzało mi się budzić nie we własnym łóżku. Jako dorosły, pracujący mężczyzna, do tego niekryjący się ze swoją orientacją – gej, od czasu do czasu spotykałem się z innymi mężczyznami. Miałem dwadzieścia trzy lata, szukałem swojej miłości jak każdy, choć dotąd nikogo odpowiedniego nie spotkałem. Nie stroniłem za to od niezobowiązujących spotkań, które niekiedy kończyły się w motelu lub w mieszkaniu mojej "randki".

Różnie bywało.

Dwukrotnie zdarzyło mi się nie mieć wspomnień z tych chwil przyjemności. Żałowałem. Za pierwszym razem wróciła mi świadomość, kiedy jakiś facet wstawał z łóżka, na którym ja też leżałem. Obaj byliśmy nago. Raczej nie oglądaliśmy National Geographic, więc domyśliłem się, co się stało. Później od mojego bliskiego przyjaciela, który wiedział o mojej niefortunnej mocy, dowiedziałem się, że to ja go poderwałem. Ja, który może i był otwarty na nowe znajomości, ale nie na takie, żeby z totalnie przypadkowym nieznajomym iść do łóżka! Rozwiązanie tej zagadki musiało być tylko jedno – on szukał gościa na jedną noc, a ja po prostu mu go dałem.

To jest pokrętne i niebezpieczne. Dlatego od tej pory uważałem, komu chcę pomóc, bo moja zdolność czasami naprawdę lubiła sobie ze mnie drwić.

Drugi raz ja szukałem – brata jednej ze znajomych ze studiów. Znalazł się, o tak, na mocno zakrapianej imprezie w akademiku, gdzie we dwóch wylądowaliśmy w jakimś małym pokoiku, a mi wróciły zmysły, kiedy wspólnie ze spuszczonymi spodniami i trzymając się wzajemnie za kuśki, dochodziliśmy na swoje brzuchy, a do mnie zadzwoniła znajoma.

Ale hej! Nie uprzedziła mnie, że jej braciszek jest takim hotem i też jest gejem! Do tego na seksualnym głodzie!

Żadne z nas potem tego nie wspominało. Ona żyła w błogiej nieświadomości, ja ze wstydu milczałem, a on... pewnie nawet nic nie pamiętał, był tak zalany.

Dość wcześnie uświadomiłem sobie swoją seksualność. Najpierw powiedziałem bratu, a potem rodzicom. Nie wyklęli mnie, choć na początku przez kilka tygodni było niezręcznie. Potem zaczęli żartować, że jeśli będę miał "kogoś", to musi być przystojny, żeby tym siksom – czyli małoletnim sąsiadkom – kopary opadły.

Tak mówili rodzice.

Brat był bardziej... przyziemny. Zapytał, czy jestem pewny, a kiedy potwierdziłem, to mnie ostrzegł, żebym nie całował się przy nim z żadnym facetem. Nic więcej. Zgodziłem się bez oporów. Z jego często wisielczym humorem wolałem nie żartować i nie przeciągać struny, że on też nie powinien się przy mnie migdalić ze swoją laską, a pewnie miał jakąś... którąś z kolei, bo często je zmieniał i wtedy tygodniami szczerzył się do telefonu.

To jedyne, co mi wtedy powiedział i od tego czasu nie poruszał tematu mojej orientacji. Nie pytał też, czy się z kimś spotykam – wiedział, że bym mu o tym powiedział wprost. Wolałbym uprzedzić fakty, niż pozwolić, żeby w trakcie poznawania się z jakimś chłopakiem przy romantycznym filmie wparował mi do mieszkania, jak czasami robił, kiedy zaszywałem się na weekend i wyłączałem telefon.

Zawsze byłem szczery i otwarcie mówiłem, co myślałem. Czasami robiłem się zbyt wesoły i energiczny, chociaż w pracy stopowałem swoją żywiołowość. Jednak kiedy szefostwo kończyło pracę, a ja miałem drugą zmianę, zawsze rozluźniałem atmosferę żartami i zarażałem uśmiechem.

Tego słonecznego poranka nie wiedziałem, czy powinienem bratu choćby słowem wspomnieć, co się stało. A raczej, czego nie pamiętam i jak ogromną mam lukę w pamięci.

– Cho-lera... – jęknąłem, choć zabrzmiało to o wiele słabiej, niż powinno.

Przyłożyłem palce do gardła, które piekło i paliło żywym ogniem.

Czy piłem spirytus z gwinta, czy biegając całą noc po mieście, wyśpiewałem na całe gardło dyskografię Red?

Coś w tym musiało być, bo prawie nie mogłem mówić.

Mrużąc oczy i zasłaniając je dłonią, dojrzałem na szafce nocnej szklankę z wodą. Ktokolwiek ją tu zostawił, był teraz moim wybawicielem. Zdążyłem trzykrotnie podziękować mu za to w myślach, zanim doczołgałem się do upragnionej wody, którą wypiłem jak spragniony wędrowiec po Saharze.

Ale... coś z tym łóżkiem było nie tak, że było takie szerokie! Leżałem w nim sam, ale zmieściłoby się na nim z pięć osób. Studentów dziesięciu, a jeszcze uraczyliby miejscem do przekimania zbłąkanego kolegę, któremu ktoś zatrzasnął drzwi do własnego pokoju. Lubili pomagać "swoim" i zawsze byli zgrani.

Nic nie poradzę na to, że studenckie życie wspominam naprawdę dobrze i czasami wracam do niego myślami. Pracuję dopiero pół roku, więc mój umysł jeszcze żyje tamtym czasem. Poznałem tam wielu wspaniałych ludzi, przeżyłem pierwsze zawody miłosne, imprezy w akademiku, w plenerze, wagary nad rzeką, kolokwia pisane na kacu, całowanie w męskim kiblu... Dużo było tych "pierwszych" razów.

Najważniejsze, że na uczelni zaprzyjaźniłem się z o rok starszym chłopakiem. Dobrze nam się gadało mimo różnych zainteresowań i uczęszczania na inne kierunki. Ukończył studia rok szybciej niż ja, a i tak ponownie spotkaliśmy się w obecnej pracy i nawet dzielimy jedno biurko.

Na imię ma Xie Lian.

Opowiem o nim więcej, a na razie wrócę jeszcze do tamtego dnia – poranka po "niepamiętnej nocy", po której coś się dla mnie zmieniło.

Coś... ruszyło.

Po ukojeniu pieczenia w gardle i zasłonięciu uporczywej jasności przedramieniem rozejrzałem się po pokoju. Trochę się rozbudziłem.

Czy tej nocy uwiodłem majętnego szejka lub szastającego kasą na prawo i lewo bossa mafii?

Najwidoczniej.

Pokój, w którym się znajdowałem, był większy niż całe moje mieszkanie. Te upierdliwe promienie słońca wpadały przez panoramiczne okna, z których widok rozciągał się na całe miasto. Musiałem spać na wysokim piętrze, bo na wprost było tylko kilka szczytów wieżowców, a gdzieś hen daleko zielonkawa linia widnokręgu. Zastanawiałem się, czy jestem u kogoś w mieszkaniu – jakimś diabelnie drogim penthousie – czy w hotelu. Nie musiałem długo się nad tym głowić. Odpowiedź miałem przed sobą.

Jednak hotel.

Na komodzie w kolorze ciemnej platyny dostrzegłem srebrną tacę z pokrywą, na której wygrawerowano znany wszystkim w mieście znak najbardziej ekskluzywnej sieci hoteli. Nocleg w nim kosztował krocie.

Kolejną minutę szukałem jakiegokolwiek śladu mojej "randki", gdyż byłem pewien, że nie dotarłem tu sam. Tym bardziej nie doprowadziłem się sam do obecnego stanu, w którym miałem na sobie dokładnie nic poza malinkami zrobionymi na różnych częściach ciała, z oczywistym gratisem pieczenia między pośladkami. Nie jakiś straszny ból, jakby ktoś mnie czymś naszprycował i tu przytachał, żeby wykorzystać w tym wielgachnym łóżku, ale na pewno tej nocy byłem z kimś, kto jest facetem i to ja byłem tym na dole.

– Chyba nie zabrałbyś mnie do najdroższego hotelu, żeby tylko zaliczyć? – mamrotałem pod nosem. – Dlaczego więc zostałem tu sam? Chyba że... to jakiś prank i teraz będę musiał za wszystko zapłacić?

Ta wizja zmroziła mi krew, bo nie wiem, czy nawet moja miesięczna pensja wystarczy na pokrycie kosztów jednej nocy tutaj, a nad głową jak widmo nadal wisiało kilka ostatnich rat za kredyt studencki.

Zerknąłem na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła ósma.

– W najgorszym wypadku mam jeszcze dwie godziny do wymeldowania, więc co mi zaszkodzi poleżeć? Chociaż wykorzystam ten czas lepiej niż na wymyślaniu czarnych scenariuszy...

Tak. W pocieszaniu, nawet sam siebie, byłem dobry.

Próbowałem zlokalizować moje ubrania. Pamiętałem, w co byłem wczoraj ubrany, ale nie widziałem ani czarnej koszuli z zielonymi wstawkami, ani białych spodni, tym bardziej mojego jasnozielonego płaszcza. Ręczniki hotelowe leżały na podłodze, a obok nich dwa białe szlafroki i butelka po jakimś płynie.

Powąchałem swoje ciało i uniosłem rąbek kołdry, żeby sprawdzić resztę. Byłem czysty, ze śladami czyichś zachłannych usta na sobie, ale porządnie wykąpany, pachnący i świeży. Nie mogło minąć dużo czasu, odkąd zasnąłem.

Wyłożyłem się na plecach, rozrzucając ramiona na boki i patrząc w biały sufit.

Już dawno tak bardzo nie żałowałem, że mam swoją "zdolność pomocy". Jakkolwiek ładnie bym tego nie nazwał, wcale nie pomagało, bo to cholerstwo wiązało się z tyloma problemami! Tym razem mój żal o brak wspomnień był diabelnie frustrujący. Dziś podwójnie. Jakbym nie pamiętał o czymś znaczącym, czymś dobrym, ściskającym serce. To wrażenie było tak ulotne, że nie potrafiłem zatrzymać go nawet na sekundę, która pomogłaby mi to zrozumieć.

Niestety, czarna dziura nie posiadała nawet skrawka wspomnień. Mogłem jedynie przypomnieć sobie, gdzie wczoraj byłem, z kim i znaleźć punkt, w którym film mi się urwał.

Impreza firmowa – moja impreza, aby uczcić zostanie pełnoprawnym pracownikiem, a po niej wieczorny chill w barze. Poszedłem do niego sam – to pewnik. Xie Lian miał dołączyć później. Wrócił do domu, żeby wyprowadzić psy na spacer – swojego śnieżnobiałego, przepięknego owczarka szwajcarskiego – Ruoye oraz psa swojego chłopaka – czarnego, narwanego owczarka niemieckiego – E-Minga. Raz miałem przyjemność spotkać tego pierwszego i nieprzyjemność drugiego – to prawdziwy szatan, który patrzył na mnie swoimi ślepiami tak uporczywie, jakby chciał się rzucić. Oddałbym nerkę, że nie zrobił tego, bo jego właściciel – Hua Cheng, czyli młodszy chłopak Xie Liana, dobrze go wytresował. Bez komendy nawet nie podnosił się z siadu. Prawdziwy psychopata, a nie kochany domowy pupil!

Z Xie Lianem pracowałem w dużym centrum logistycznym na obrzeżach miasta, a Hua Cheng był barmanem w barze. Mieliśmy poczekać na koniec jego zmiany, a później we trzech pójść na karaoke. Byłem pilnowany, a więc bezpieczny.

Widoczne nie do końca, ale to niedomówienie wyjaśnię sobie z Hua Chengiem osobiście.

Nigdy nie sprawiałem kłopotów po alkoholu, a wręcz upijałem się na wesoło. Wczoraj wypiliśmy całkiem sporo, ale nie tyle, żebym w głowie miał totalną pustkę. Teraz przywołałem poprzedni wieczór w pamięci: mój kolorowy drink ze słomką i jakiś mocny trunek dla... nieco zapuszczonego, bo nieogolonego i z nieprzystrzyżonymi ciemnymi włosami mężczyzny. Jego obraz nie był wyraźny, bo trzymał głowę spuszczoną w dół. Ale w tamtym momencie pod wpływem impulsu zadałem sobie pytanie: "Co taki człowiek szuka w szklance bursztynowego płynu?".

Zagadałem do niego. Nie byłbym sobą, gdybym tego nie zrobił. On natomiast nie był skory do rozmowy, ale trochę wziąłem go pod włos i się odezwał. W tamtym momencie przegrałem z postanowieniami nie mieszania się więcej w czyjeś problemy. Jego głos, mimo wyczuwalnej irytacji, miał w sobie tę niską chrypkę, która podobała mi się u mężczyzn. No i on sam mnie zaintrygował. Zaryzykowałem. Musiałem się dowiedzieć, czego szuka samotnie w barze. Po prostu musiałem.

Mądry ja wczoraj okazał się głupim ja dziś.

Cały ty, Qingxuan. Mistrz pomagania innym, tylko nie sobie.

Pokój był pusty i cichy, a za przeszklonymi drzwiami do toalety i prysznica nikt nie stał. Prawie na pewno byłem sam.

Trudno. Jeśli zostałem tu zaciągnięty i będę musiał zapłacić, to nic już teraz na to nie poradzę. Mam nadzieję, że ten drugi będzie się smażył w piekle.

Ach, no dobra, nie "smażył w piekle", ale przynajmniej niech ktoś jemu wytnie taki numer i zostawi go samego i bez wspomnień w łóżku.

Bez wspomnień, ale... dlaczego nie byłem wściekły? Miałem do tego pełne prawo!

Zamknąłem oczy. Nie wiem, co chciałem osiągnąć. Załatanie pamięciowej dziury było niemożliwe. Xie Lian i jego chłopak widzieli mnie kilka razy w stanie "aktywnego szukania" i mówili, że zachowywałem się normalnie. Może czasami z większą śmiałością i swobodą, jakbym wiedział dokładnie, co leży na dnie serca drugiej osoby, ale jednak – to ciągle byłem ja. Z tym że po wszystkim, choćby z najdrobniejszymi szczegółami mi o tym opowiadali, to było jak słuchanie o kimś innym. Nie o mnie.

Dlaczego więc tym razem czułem się tak spokojny i zrelaksowany? Dlaczego wewnątrz ciała pulsowało ciepło, nie strach lub wstyd, ale jakiś prąd, przyjemny jak szlag, jakbym był blisko tego, czego szukam od lat?

Silne odczucie, że ze wszystkich moich odpłynięć właśnie o tej nocy nie powinienem zapominać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro