Rozdział 9
Dzień na który się umówili nadszedł szybciej niż by się tego spodziewał (co nie było niczym zaskakującym skoro kiedy się umawiali był wtorek). Jak się na początku obudził nawet nie przyszło mu to do głowy, myślał, że co najwyżej jest dzień przed. Wstał powoli przeciągając się aż nie usłyszał coś w rodzaju cichego trzasku po czym od razu pościelił swoje łóżko. W salonie przeważał kolor czerwony i chociaż ku zaskoczeniu większości ryży za nim nie przepadał to nie zamierzał go zmieniać. Według niego pasował do tego pomieszczenia i nie chciał się go pozbywać tylko dlatego, że nie lubił tego jednego konkretnego odcienia. Podszedł do szafy otwierając ją i zaglądając do środka by wybrać jakieś ubranie do pracy chociaż i tak wiedział, że zdecyduje się na swój zwyczajowy strój czyli biała, zapinana koszula oraz czarnych spodni z paskiem zwisającym mu z prawego biodra, miał również czarną wstążkę od krawatu, która trzymała się razem dzięki małej srebrnej klamrze. Na to zwyczajowo zakładał przeciętną czarną kurtkę z podwiniętymi rękawami na łokciach i węgielną szarą kamizelkę. Dopełniało to kapelusz z cienkim, metalowym łańcuszkiem, naszyjnik w stylu obroży oraz płaszcz zarzucony w stylu peleryny na jego ramiona mający podszycie oraz klapki w łososiowym kolorze.
Czasami naprawdę potrafił się w tym dusić w cieplejsze dni już nie mówiąc o tym jak potem pod tą warstwą ciuchow jest mu duszno w na przykład czerwcu. Nosił jednak to od połowy roku w którym skończył osiemnaście lat i nie miał w planach jakkolwiek to zmieniać. Westchnął poczochrawszy się po dłuższej stronie swoich włosów i jeszcze bardziej je rozptrzepując. Przez chwilę stał tak dopóki nie odwrócił się w stronę odpowiedniego i nie wziął przygotowanego ostatnio ubrania. Ruszył z nim do łazienki odkładając go na bok żeby nie chodzić z nim po całym mieszkaniu po czym ruszył w stronę kuchni by zaparzyć sobie kawy i odgrzać coś z lodówki. Rozglądał się dookoła z zainteresowaniem jakby to wcale nie było jego mieszkanie po czym prychnął pod nosem. Nadal nie mógł się w pełni przyzwyczaić do tego, że było to jego mieszkanie. Chyba wygodniej mu w tej małej klitce, która była zaraz obok mieszkania Motojirou Kajiiego mk praktycznie codziennie tworzył w nim swoje cytrynowe bomby, którym zdarzało się od czasu do czasu wybuchnąć w czasie pracy. Może i mężczyźnie zazwyczaj nic nie było jednak jego mieszkanie i bębenki uszne sąsiadów nie pozostawały już bez szwanku.
Mimo wszystko miało jednak ten swój niepowtarzalny urok co naprawdę doceniał. Zdarzyło się w nim jednak nieco za dużo żeby mógł tam siedzieć jak gdyby nigdy nic i udawać, że wcale nie nawiedzają go widma przeszłości więc chociaż z bólem serca to postanowił się przenieść. Ziewnął przeciągle nalewając wodę do czajnika i później go włączając. Stał tak przez chwilę wpatrując się w niego dopóki nie machnął ręką i zaczął przeglądać wnętrze lodówki w poszukiwaniu czegoś w miarę zjadliwego. Nie umiał kompletnie gotować, nie miał do tego talentu, a po za tym i w Owcach i w Portowej Mafii nie za bardzo miał czas żeby się w końcu tego nauczyć. Nie było to przecież konieczne chociaż nie ukrywał, że wolałby jeść coś innego niż praktycznie codziennie bento z automatu bo zdawał sobie sprawę, że na dłuższą metę tak nie pociągnie. Przetarł twarz dłońmi i czekając aż wszystko się ugotuje lub przygrzeje ruszył z powrotem do łazienki by przemyc swoje lico i uczesać rdzawe włosy, ewentualnie się również przebrać z bielizny na coś bardziej nadającego się na miasto. Nie widział sensu w myciu zębów skoro i tak miał za chwilę jeść, zrobi to potem.
Do jego uszu dotarło niemalże niesłyszalne kliknięcie akurat wtedy kiedy zapinał kamizelkę. Postanowił jednak najpierw dokończyć szybkie zakładanie stroju, a dopiero potem zajęcie się posiłkiem. Jak postanowił tak też zrobił i już po około kilkunastu minutach był już z powrotem w pomieszczeniu. Postawił wszystko co przygotował na stole po czym wyciągnął pałeczki oraz wziął małą łyżeczkę po to żeby zamieszać nią w ciepłym napoju. Robił to dość powolno, wręcz leniwie jakby wszystkiego mu się odechciało. Tak naprawdę wcale nie lubił kawy. Wręcz jej nie znosił. Mimo to jednak nie potrafił obejść się bez niej. Jeśli nie wypił w ciągu dnia choć jednej filiżanki robił się bardziej nieznośny niż już był. Taka sama sytuacja była z papierosami, które tak nałogowo palił w jakichkolwiek sytuacjach stresujących go lub z wszelkiego rodzaju winami, którymi tak uwielbiał się rozkoszować. Sam nie potrafił powiedzieć kiedy tak naprawdę się w to wpakował. Kiedy jeden pet na miesiąc zmienił się w jednego na trzy albo jeden kieliszek wina przestał go już tak cieszyć swoim smakiem zupełnie tak jakby mu się ono już znudziło. Jakby miał już jednak wskazać jakiś dany okres zdecydowanie powiedziałby, że wtedy kiedy miał szesnaście lat i blisko było już do jego siedemnastki. Dopiero kiedy najgorsze było już za nim miał od czasu do czasu, że się dopiero ocknął poszukując czegoś w rodzaju swojego ukojenia.
Jak na ironię takową ulgę znalazł w chłopcu tylko o około mniej niż dwa miesiące młodszym od niego. Jedynie jego dotyk potrafił wymazać to jak nie człowieczy był, potrafił wymazać samego Arahabakiego czego jednocześnie nie uważał za nic niezwykłego. Jakby nie potrafił sprawić, że znikało samo bóstwo ustępując jego zdolności. Mówiono, że jedyne co było w nim najgroźniejsze była jego zdolność, on sam nie raz mu to powtarzał na co w odpowiedzi dostawał tylko obrażone prychnęcia i miny. Nie wierzył w to jednak do końca dostrzegając to czego zazdrośni o jego pozycję mafiozi nie potrafili dostrzec. Najgroźniejszym z wszystkiego do czego miał dostęp był jego umysł rozkwitający tylko i wyłącznie w ciemności i chłodzie. Zamrugał oczami zdezorientowany tym jak szybko jego myśli zdołały przejść na szatyna po czym zły za to na siebie wepchnął do ust całe onigiri. W tym samym czasie usłyszał głośne pukanie, a właściwie walenie, w drzwi na co jeszcze bardziej podenerwowany zaczął szybko przeżuwać jedzenie by móc otworzyć drzwi i zapytać się o co chodzi bez ryzyka, że napluje komuś ryżem prosto w twarz. Kiedy upewnił się, że do tego nie dojdzie klnąc po nosem ruszył szybkim krokiem do wyjścia z mieszkania po czym nie patrząc nawet przez judasza kto był po drugiej stronie zdjął zasuwkę i otworzył je wpatrując się szeroko otwartymi oczami w osobę stojącą na klatce.
Brązowooki kiwał się w przód i tył na piętach oraz nucił sobie pod nosem piosenkę o samobójstwie, nie zaprzestał nawet wtedy gdy ryży stanął przed nim. Miał na sobie niebieską koszulę w białe paski z postawionym wysoko kołnierzykiem oraz swój płaszcz z którym nie rozstawał się praktycznie nigdy tak jak robił to z płaszczem który dostał od Moriego gdy był jeszcze w Portówce. Jego spodnie natomiast były w odcieniu bardzo ciemnej zieleni wpadającej w czerń. Sportowe obuwie wydrukowało niemalże konkretną melodię, a po minie detektywa dało się zorientować, że nie był tego do końca świadomy. Uśmiechnął się szeroko do niebieskookiego chcąc wepchnąć mu się do mieszkania jednak powstrzymał go uderzeniem w pierś. Ten odskoczył jak poparzony patrząc na niego z wyrzutem i otrzepując się, niewidzialnego kurzu.
— Chibi znowu jest niemiły — jęknął robiąc niezadowoloną minę po czym wystawił w jego stronę język. Nakahara miał wrażenie jakby ten zachowywał się jeszcze bardziej idiotycznie niż zazwyczaj.
— Oczywiście, że jestem niemiły dla osób, które pchają mi się same do domu bez zaproszenia — prychnął opierając się o framugę i lustrując go spojrzeniem spod przymkniętych nieco powiek. — Czego chcesz maniaku samobójstw?
— Ej! Wcale nim nie jestem! — Zrobił obrażoną minę jednak po chwili jego aparycja zmieniła się nieco na normalniejszą czym o mało nie zbił z tropu starszego. — Niech Chibi nie mówi, że zapomniał! Przecież to hańba!
Krzyczał, a Chuuya miał tylko nadzieje, że nie narazi się tym sąsiadkom. Nie wiedziało mu się latanie od mieszkania do mieszkania żeby przepraszać zdenerwowane kobiety, kiedy ich mężowie mieli na to kompletnie wywalone. Potarł swoje skronie próbując się szybko zorientować w swoim umyśle o co może chodzić wyższemu aż nie zapaliła mu się w końcu czerwona lampka informująca go o głupocie, którą posiadał. Otworzył szerzej oczy z ręką zasłaniającą ich na co młodszy nawet nie zareagował. Przez chwilę stał w takiej pozycji dopóki nie opuścił ręki i nie spojrzał hardo na szatyna.
— Nie ma mowy — odpowiedział chłodno i już miał zamknąć mu drzwi przed nosem gdy szatyn wstawił mu stopę pomiędzy szparę i mu to uniemożliwił. Przez chwilę wpatrywał się w niego z mordem w oczach zastanawiając się czy gdyby teraz użył nieco więcej siły i połamał mu w niej kości to ktoś by go z tym połączył.
— Oj no dalej Chibi! Sam przecież się zgodziłeś! — Wskazał na niego oskarżycielsko palcem.
— Najgorsza decyzja w moim życiu — westchnął ciężko cofając się do tyłu i chwytając go rękaw pociągnął go do środka na co poleciał do przodu wyraźnie nie będąc na to gotowym. — Wchodź do środka jak już zamierzasz się kłócić. Nie zamierzam kłócić się z tobą na schodach, a potem latać do jednego mieszkania do drugiego i przepraszać za kłopot. Ja w przeciwieństwie do ciebie dbam o dobre kontakty międzyludzkie — wywrócił oczami po czym skierował się do kuchni by dokończyć posiłek który sobie przygotował.
— Chciałbym to zobaczyć — zrobił nadąsaną minę po czym ruszył za nim w podskokach. Dlaczego niebieskooki miał wrażenie, że ruchy brązowookiego stały się nieco cięższe?
— Ale nie zobaczysz bo zaraz stąd znikasz i wracasz do własnej roboty — skrzywił się wpatrując się w jego tęczówki. Zmarszczył brwi i zatkał sobie nos w teatralnym geście. — Po za tym twój zapach jest taki okropny, że zaraz zasmrodzisz mi całe mieszkanie. Okropnie mnie drażni, nie pozwolę ci go u mnie rozsiewać — mówił coraz więcej by jak najszybciej się go pozbyć. Co prawda nie kłamał w kwestii drażnienia jednak nie był on aż taki nieprzyjemny jak sugerował.
— To nawet nie jest mój zapach więc na mnie to nie podziała — wystawił w jego stronę język po czym usiadł na najbliższej powierzchni, którą okazał się blat stołu i założył nogę na nogę.
— Nie twój? — Zapytał prześmiewczo unosząc brew i zasiadając na krześle na którym siedział dopóki pewnien irytujący alfa mu nie przeszkodził.
— Dokładnie — pokiwał głową po czym zrobił zrezygnowaną minę widząc jego nie przekonanie. Najwyraźniej jednak nie zamierzał pozostawać nawet na chwilę pozostać poważnym ponieważ roześmiał się w głos. — Nie gadaj, że się nie zorientowałeś!
— Ale niby w czym? — Nie rozumiał, a przez to czuł tylko coraz większy ścisk w żołądku.
— No bo wiesz, to serio nie jest mój naturalny zapach. Skoro chciałem przejść na dobrą stronę nie mogłem zostawić tego tak jak było i musiałem trochę pokombinować! Na szczęście zanim jeszcze zdradziłem organizację poznałem dość fajnego gościa z półświatka. Ma u mnie dług na całe życie więc musi ją dla mnie robić. Rozumiesz, że udaje mi się ją nawet zdobyć za darmo! — Ekscytował się.
— Ale co? — Dopytał głupio tym samym zwracając uwagę młodszego na to, że nie poruszył tej kwestii.
— No perfumy! Wystarczy, że weźmiesz blokery i się nimi popsikasz. Jest w stanie zimitować z pomocą swojej zdolności praktycznie każdą woń. Nawet omegi w rui. Tak czy siak tak jak mówię je jest to mój naturalny zapach — wzruszył ramionami.
— Ale dlaczego w takim razie nie możesz tego odstawić? Przeszedłeś na dobrą stronę, zmieniłeś się, jesteś taki i owaki, w dupie to mam, ale no jesteś inny więc dlaczego to bie- Oh — zrozumiał co brązowooki skwitował tylko cichym śmiechem.
— Widzę, że zrozumiałeś. Tak, nie mogę tego odstawić bo w rzeczywistości nie zmienił się on nawet odrobinę — uniósł ręce po czym skrzyżował ze sobą dwa palce twarzach x. — Nie musisz się obawiać Chuu! W środku nadal jestem tym twoim ukochanym zimnym skurwielem który był twoim partnerem i mentorem Akutagawy.
Chuuya rozchylił delikatnie usta jakby chciał coś powiedzieć obserwując uważnie szatyna. Zrezygnował jednak z wydanie z siebie jakiegokolwiek dźwięku i nie zwracając już uwagi na jedzenie wstał i podszedł do niego łapiąc z nim kontakt wzrokowy. Zmrużył oczy spoglądając na wygiętą twarz w jednym i tym samym wyrazie nie potrafiąc nic z jej wyczytać. Nie było to jednak niczym dziwnym skoro wyższy był mistrzem manipulacji. Zdradzał go tylko jeden szczegół którego ryży nigdy by nie przegapił i czasami się za to naprawdę nienawidził. Jego kąciki ust były wygięte w wyćwiczonym wyraźnie, a tego widok go doprawdy obrzydzał.
— Zgoda.
— Co? — Młodszy nie zrozumiał na co niebieskooki lekko się uskrzydlił. Wsadził dłonie w kieszenie uśmiechając się z wyższością.
— Zgadza się. Pójdę z tobą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro