Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Słońce świeciło wysoko na niebie kiedy pewna grupa ludzi szła przed siebie pewnym krokiem. Na prowadzeniu szły trzy alfy w tym jedna, która aktualnie poprawiała swój czarny, długi płaszcz kiedy ten spadł mu trochę z ramion. Denerwował się i właśnie dlatego specjalnie wziął blokery zapachu. Nie chciał by ktokolwiek nie powołany do tego przez niego wyczuł jak jego ciało wydalało zapach zdradzający jego niespokojne samopoczucie, a przez to, że jego feromony były dość silne nie było to możliwe bez specjalnych leków. Wyższy mężczyzna którego miał za zadanie chronić jakby zdając sobie sprawę z jego spięcia uśmiechnął się do niego nawet się z tym nie kryjąc czym zwrócił na niego uwagę Hirotsu, który stał po lewej stronie ich szefa. Za nimi natomiast podążały dwie bety - Akutagawa Gin oraz Tachihara Michizou, których zadaniem była walka z przeciwnikiem jeśli nie dojdą do kompromisu w danej sprawie. Na razie chronili ich tyłu by już starszy siwowłosy mężczyzna jak i niższy egzekutor nie musili być cały czas w stu procentach na baczność.

Zawiał nieco mocniejszy wiatr na co rudowłosy instynktownie złapał się za swój kapelusz i nie puścił go dopóki ten na nowo stał się łagodnie niewinny. Starał się nie rozglądać na boki jednak i tak robił to kątami oczu. Drzewa wznosiły się nad ich głowami, a ich korony lekko pochylały ku ziemi akurat nad ścieżką, którą szli przez co dodawało to nieco magicznego akcentu. Chuuya z przyjemnością pojawiłby się tu w innych okolicznościach na przykład na spacerze po skończonej brudnej robocie jednak nie mógł teraz narzekać, miał zadanie do wykonania i właśnie tej myśli się czepił jak koła ratunkowego. Okazało się ono jednak przysłowiową brzytwą kiedy myśląc o kolejnych scenariuszach przebiegu negocjacji jego myśli znów zboczyły na pewnego zdrajcę. Szczerze miał nadzieję, że się tam nie pojawi i będzie miał o jeden dzień więcej od niego spokoju jednak doskonale zdawał sobie sprawę, że nie jest to prawdopodobne. Dazai zajmował zbyt wysoką pozycję w mafii, był zbyt blisko wysoko postawionych osób, dosłownie był prawą ręką Moriego. Agencja musiałaby być głupcem by go nie zabrać i choć częściowo nie wykorzystać jego wiedzy.

Zanim zdążył się zorientować byli już na miejscu gdzie czekało na nich cztery postacie gdzie trzy były widoczne. Nakahara wyczuwał zapach omegi, a z tego co mu powiedziano żadna z osób stojących koło drzewa wiśni nią nie była co oznaczało, że ktoś się schował z boku. Zmarszczył nos kiedy specyficznie pomieszane zapachy uderzyły w niego. Pomieszana ze sobą woń ciężkiego drewna, czegoś na kształt słodkiego, ale jednocześnie i gorzkiego oraz truskawki spowodowały, że najchętniej oddaliby się od tego wszystkiego o kilkanaście metrów. Ogólnie niebieskooki miał wysoką tolerancję na różne wybuchowe mieszanki jednak teraz nie miał ochoty się w to bawić i udawać, że wcale mu to nie przeszkadza. To był też drugi powód oprócz emocji przez, które brał tabletki mimo iż był alfą. Skoro sam czuł się niekomfortowo wdychając zapachy innych, a przynajmniej te nakładające się na siebie i intensywne, to chciał oszczędzić tego też innym. Wtedy też poczuł kogoś innego. Kolejny alfa tylko, że jego zapach był dziwny. Widział jak kątem oka szef wzdycha z nostalgią, a on już po samym tym rozpoznał do kogo należy woń o czekoladowym aromacie.

Zza rogu wyłonił się dwudziesto-dwuletni mężczyzna w beżowym płaszczu. Pod nim dało się natomiast zobaczyć czarną kamizelkę oraz pasiastą koszulę, której materiał był jasno żółty. Jego brązowy krawat bolo zakończony zieloną broszką kołysał się na boki, jego brudnobiałe spodnie za to były wyraźnie pogniecione jakby założył je któryś dzień z rzędu. Tradycyjnie spod jego ubrań wystawały bandaże okalające jego nadgarstki, szyję i obojczyki. Jego lekko faliste, krótkie ciemnobrązowe włosy powiewały do okoła jego twarzy kiedy patrzył w ich kierunku wąskimi oczami w tym samym kolorze. Kosmyki w odcieniu czekolady okalały twarz, podczas gdy niektóre gromadziły się na środku czoła, tworząc grzywkę. Był wysoki i szczupły. Zapach unoszcy się do okoła niego był dość specyficzny. Jeśli by go nie znać można by pomyśleć, że był betą ponieważ zapach zdecydowanie nie kojarzył się z omegą, był mimo wszystko za gorzki. Zamrugał gwałtownie oczami nie mogąc, nie chcąc, w to uwierzyć. Miał wrażenie jakby w ogóle go nie znał, jakby nie spędzili ze sobą dobrych siedmiu lat. To nie był jego zapach. On tak nie pachniał. Już prędzej by uwierzył, że wypsikał się jakimiś tanimi perfumami niż naprawdę tak się zmienił.

Woń, którą rozprzestrzeniali mimowolnie z siebie podlegała różnym zasadom. To jak było ją czuć zależało od samopoczucia, tego jak rozluźnieni byli, brali jakieś leki, byli chorzy lub im się coś spodobało czy nawet się podniecili. Było wiele czynników, które na to wpływały i zapach jego partnera nigdy, ale to nigdy nie zmienił się, przynajmniej wtedy kiedy był przy nim. Nie zwracał na to wcześniej uwagi przy ich przelotnych spotkaniach. Wtedy w lochach zresztą jakby nad tym pomyśleć wyczuł bardziej wodę kolońską od byłego partnera niż ten tak dobrze znany mu zapach mahoniu z najbardziej ciemną czekoladą jaką kiedykolwiek czuł i od, której intensywności czasami chciało mu się rzygać, a co dopiero nieprzyzwyczajonym do tego. Przy ich walce z Lovecraftem nie zawracał sobie tym głowy, a przy incydencie z Shibusawą nie miał nawet jak na to bardziej zwrócić uwagę przez szybkie omdlenie, ale też dość przymglone zmysły z powodu korupcji. Żołądek zacisnął mu się żałośnie na myśl, że on już go nie znał jednak na zewnątrz nawet powieka mu nie drgnęła wiedząc, że ten tylko czeka aż zareaguje jakoś gwałtownie i nierozsądnie na jego widok.

— Skoro już wszyscy się tu zebraliśmy to może omówimy to o czym każdy z nas myśli? — Zaproponował mężczyzna o czarnych włosach, a drugi posłał mu ostre spojrzenie choć po chwili i tak powstrzymał westchnienie rezygnacji.

— Oboje doskonale wiemy, że sami nie możemy zbyt wiele zdziałać w obecnej sytuacji. Dostojewski zdaje się posiadać informacje o rzeczach, o których nie powinien mieć pojęcia w żadnym zakresie.

— Masz rację, jest to więcej niż podejrzane. Nie za bardzo widać inne rozwiązanie oprócz sojuszu jednak i on jest niezwykle ryzykowny, nie uważasz? Gdybyśmy was zdradzili w odpowiednim momencie tylko zyskalibyśmy więcej, tak samo byłoby w waszym przypadku. Nie mamy żadnej gwarancji, że do takiej sytuacji nie dojdzie prawda? — Jak zwykle logicznie zauważył Ougai, a na jego słowa Chuuya dosłyszał tylko stłumione prychnięcie, które wydobyło się z ust tylko nieco wyższego od niego bruneta, który w ustach miał lizaka, a jego oczy były niemalże całkowicie zamknięte. Ryży go kojarzył i jak tylko go rozpoznał jego krew zawrzała w jego żyłach.

— To fakt, nie mamy żadnej pewności, że druga strona nie zdradzi w niekorzystnym dla pierwszej momencie — odezwał się szatyn, a jego usta rozciągnęły się szeroko w imitacji uśmiechu na, który każdy zdołał by się nabrać oprócz tych, którzy wiedzieli kim tak naprawdę był brązowooki. — Jednak nawet jeśli to wszystko byłoby niezwykle kruche i niepewne, potrwałoby stosunkowo na tyle długo, przynajmniej na tyle żeby osłabić szczury. Nie mając już jeden potężnej organizacji na głowie bylibyśmy w stanie się bronić choć do ataku i tak pewnie nigdy by nie doszło.

— Hm? Dlaczego tak mówisz? — Zapytał fioletowoki zakładając maskę zdziwienia na twarz choć była równie beztroska jak tego jednego członka agencji. Przez myśl niebieskookiego mimowolnie przeleciało to, że byli siebie warci.

— My wszyscy jesteśmy, choć niechętnie to przyznaje, dość osłabieni. Nawet gdybyśmy go pokonali potrzebowalibyśmy chwili odpoczynku. A jeśli ktoś zdradzi przed całkowitym rozwiązaniem konfliktu to i tak potrzebowałby momentu na otrząśnięcie się. Z tego co wiem napadnięto na wasz magazyn z bronią prawda? Zakładam, że nie poruszyłeś z swoimi pracownikami również tematu włamania na serwery mam rację? — Przysiadł na ziemi opierając się o pień zaraz koło stojącego obok niego, zdenerwowanego tygrysołaka. Chuuya instynktownie wiedział, że jego pracodawca spiął lekko mięśnie praktycznie niezauważalnie jednak mimo wszystko najpewniej czwórka z jedenastki widocznych tu, zauważyła bądź przewidziała to.

Tylko mocna siła woli powstrzymała go od odwrócenia się choć trochę w stronę byłego doktora. Faktycznie, nie wspomniano na zebraniu nic na temat tej kwestii. Nie zostali oni nawet o tym poinformowani. No, przynajmniej on nie został. Nie chciał jednak brać pod uwagę takiego założenia. Nie chciał myśleć, że akurat on przy tej sprawie był zbędny, że wszyscy wiedzieli oprócz niego, że wykluczyli go. Zajmował niezwykle wysokie stanowisko, jego lojalność była niepodważalna, mógł pomóc. Nie mógł teraz jednak o tym rozmyślać, musiał się skupić. Kątem oka spojrzał na młodszych za nimi. Czarnowłosa stała w pozycji gotowej do ataku, a jej sylwetka była napięta. Rudowłosy za to wyraźnie zatrzymał rękę w połowie drogi do kieszeni przy której napewno miał pistolet. Nie mogli jednak zaatakować w żaden sposób bez wyraźnej zgody lub rozkazu czarnowłosego.

— Zostały z nich wyciągnięte najpewniej wszystkie informacje, które będą w stanie was obciążyć. Sami pomyślcie — zwrócił się teraz do wszystkich zebranych rozkładając szeroko ramiona — ile to musi być dowodów na wasze zamieszanie w sprawy podziemia. Ile ludzi trafi do aresztu.

— Skąd to wiesz, Dazai-kun? — Mori starał się robić dobrą minę do złej gry choć jego spojrzenie stało się bardziej cięte. Sam Fukuzawa również spojrzał z lekką podejrzliwością na swojego pracownika.

— Ponieważ nam też się włamano. Mieliśmy tam zapisane wszystko na temat naszych spraw, wydatków, nas samych. Dziwnie by było gdyby u was tego też nie zrobili — nucił pod nosem.

Niebieskooki dostrzegł jak tygrysołak, który tak podpadł starszemu Akutagawie otwiera usta,  a następnie je zamyka widząc jak jedzący słodkości brunet kręci przecząco głową. A więc tego nie było w ich planie, a to co powiedział im teraz brązowooki było samowolką. Mimo wszystko jednak postanowili mu nie przerywać, a przynajmniej zrozumieli do czego dążył szatyn i doszli do wniosku, że takie posunięcie było jak najbardziej w porządku. Dwudziesto-dwulatek zatrzymał się w miejscu.

— Nie podoba nam się ani trochę wizja pracy z kimś takim jak wy — powiedziała bezpośrednio siwowłosy jednak nikt nie był tym zaskoczony. Bardziej niespodziewane byłoby gdyby zgodził się na to bez najmniejszych oporów. — Tak jak wy nie chcecie współpracować z nami. Okoliczności jednak zmuszają nas do tego, a nie innego. Powinniśmy chyba ustalić jakieś warunki prawda? Co mogłoby być dla was gwarancją?

— Uważam, że najlepiej by było wysłać po jednym z naszych najlepszych uzdolnionych na misję do magazynu — uśmiechnął się niewinnie, a on już wiedział do czego mężczyzna dąży i ani trochę mu się to nie podobało.

— A więc niech i tak będzie — zgodził się mężczyzna, kiedy niejaki Ranpo pokiwał głową jakby niewerbalnie chciał przekazać żeby się zgodzić. Nakahara nawet nie dostrzegł, kiedy ten założył okulary.

Zapadła głucha cisza w której wszyscy rozeszli się w swoje strony.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro