Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

Chuuya opierał się o ścianę budynku unosząc głowę do góry i śledząc przy okazji niebo oraz wąski, szary pasek który wydostawał się z używki. Przymknął oczy ponownie się zaciągając, przytrzymał chwilę powietrze i dopiero po kilku sekundach pozwolił wydostać się dymowi. Powtarzał ten proces jeszcze kilkukrotnie aż papieros się nie skończył, a on jego pozostałości upuścił, a potem zdeptał niewielkim obcasem upewniając się, że przypadkiem niczego nie podpali chociaż i tak nie miał czego. Trawa już dawno została zastąpiona twardym niczym skała betonem, a jej resztki którym może mogłoby się udać przecisnąć na światło dzienne zostały niemile widziane i przegnane przez ludzi którzy parki przed siebie nie patrząc nawet na to gdzie stają. Wziął głębszy oddech po czym odkaszlnął chcąc się pozbyć dziwnego uczucia w gardle. Palił naprawdę rzadko, tak właściwie to mu się to nawet nie zdarzało nigdy. Jedynym wyjątkiem były sytuację gdy się stresował do takiego stopnia, że po prostu potrzebował chwili odpoczynku od całego tego zgiełku.

Przed chwilą dowiedział się, że bez jego wiedzy dziesięciu jego ludzi zostało wysłane na misję przez jakiegoś zdrajcę z wyższym od nim stopniem. Powiedział im, że kazał im przekazać, że to on wydał to całkowicie irracjonalne polecenie. Dzięki świadkowi przechodzącemu wtedy tamtędy ustalono, że próbowali dyskutować, kłócić się, że tego nie zrobią dopóki on sam osobiście im tego nie przekaże. Ten jednak używał na tyle dobrych wytłumaczeń i argumentów, że w końcu postanowili pójść z postanowieniem, że później jak wrócą to się go zapytają. Wrócił tylko jeden, a konkretniej to wróciła. Yōko Tawada była niższą od niego jednak młodszą o rok kobietą o długich czarnych włosach oraz niebieskich oczach. Była również omegą chociaż była jedną z tych nielicznych, które zdecydowały się na wyrzeknięcie drugorzędnej płci. Jej moc nazywała się za to "Wspomnienia Niedźwiadka Polarnego" dzięki której mogła nabywać większość cech tego zwierzęcia. Głównie właśnie dzięki niej udało jej się uciec z pułapki, która została na nich zastawiona. W końcu byli oddziałem znajdującym się najbliżej jego więc oczywistym było, że dzięki temu mogli zdobyć przydatne informacje takie jak gdzie mieszkał albo gdzie był najczęściej wysyłany. W końcu gdyby zaczęli wypytywać tak o to ktoś mógł zacząć coś podejrzewać i mieć ich na oku.

Doskonale pamiętał jak roztrzęsiona wtedy była, szczerze mówiąc jeszcze nigdy nie widział jej w takim stanie, a to go zwyczajnie bolało. Bo nie chciał widzieć swoich podwładnych całych wymazanych we krwi oraz latającymi dookoła oczami wypatrując zagrożenia przed którym musieli się bronić. Opowiedziała im wszystko, a jemu nie zajęło nawet więcej niż dziesięć minut by znaleźć tego idiotę, który nawet nie uciekł z Mafii najwyraźniej sądząc, że wszystko poszło po jego myśli. Opuścił nieco głowę by móc przyjrzeć się ledwo widocznym plamkom krwi na jego ubraniu. Torturował go tyle ile mógł by zagwarantować mu śmierć w największych męczarniach. Wykorzystywał to tego różne narzędzia, od tępego druga którym niemalże malował wzory na jego rękach do soli i cytryny, które wyciskał na wszelakie rany, które mu zadawał. Nie zamierzał marnować na niego jakiegokolwiek alkoholu, w końcu tylko by to zdezynfekował. Zacisnął palce czując ogarniającą go bezsilność której tak nie znosił. Chciał choć na chwilę wyrzucić to wszystko z głowy. Do aktualnych problemów dochodziły jeszcze zeznania kobiety, którą ostatnio przesłuchiwał. Po tym jak się uspokoiła była w stanie podać im lokalizację miejsca do którego miała się zgodził, a czego nie zrobiłs informując uprzednio, że będzie nieco kilka dni później co tylko było na ich korzyść.

Zdradziła im również idąc na ugodę, że osobą, która poleciła jej to zrobić był wysoki obcokrajowiec o czym świadczył jego akcent w którym od razu rozpoznała Rosjanina gdyż przebywała na terenie Rosji kilka lat. Miał dość długie jak na mężczyznę włosy w odcieniu bardzo ciemnego fioletu oraz w takim samym kolorze, ale znacznie jaśniejszych oczach. Ubierał również grube, prawie, że zimowe ciuchy, a na głowie miał czapkę uszatkę. To był jednoznaczny opis osoby, która od jakiegoś czasu znacząco uprzykrzała im życie. Dazai nie wydawał się być zdziwiony takim stanem rzeczy, był wręcz rozczarowany, a przynajmniej tak mu się wydawało spoglądając w te apatyczne oczy w których znajdował się fałszywy blask, który zdołałby przekonać do swojej prawdziwości nawet najlepszych detektywów i analityków.

Zsunął się nieco w dół kucając i wyciągając rękę po to by zebrać po sobie pozostałości papierosa, a przynajmniej to co mógł. Nie zamierzał w końcu przynosić tu miotki i próbować pozbyć się najmniejszych okruchów popiołu. Następnie wyprostował się i przeszedł do śmietniczki po drugiej stronie chodnika i wyrzucił to co leżało mu w ręce. Słysząc kroki za sobą odwrócił się na pięcie, a jego wzrok natrafił na różowe tęczówki kobiety w kominie oraz trzymającej parasol nad swoją głową. Była on wyjątkowo urodziwą kobietą jednak trudną z charakteru o czym przekonał się niejeden który próbował jej dogodzić. Nawet sam Mori Ougai był wobec niej bezsilny, a przynajmniej tak można było to interpretować po jego zachowaniu. Stali tak chwilę aż w końcu niebieskooki poddał się i żwawym krokiem do niej podszedł stając koło niej i zaraz potem idąc przed siebie wiernie u jej boku gdy ona jako pierwsza ruszyła. Rozejrzał się dookoła niezadowolony tym, że zawsze musiał przegrywać z kobietą dzięki szacunkowi i wdzięczności, którymi ją darzył. Jednocześnie wiedział, że ta na takowy zasługiwała i całkowicie nie żałował takiego postępowania.

— A więc co cię trapi? — Zapytała jako pierwsza, a on podrapał się po karku nie obracając głowy w jej stronę.

— Raczej słyszałaś o tym co się stało prawda? — A gdy przytaknęła on westchnął nie wiedząc czy czuć ulgę, a może i wręcz przeciwnie. — No to można powiedzieć, że się troszeczkę wkurzyłem.

— Tylko troszeczkę? — zaśmiała się.

— Taką maciupinkę — zilustrował to dwoma palcami pozostawiając niemalże niezauważalną przestrzeń pomiędzy nimi próbując zażartować. Szybko jednak resztki jego i tak wątpliwego humoru wyparowały. — Nie wierzę, że ludzie znający nas i to jak mściwi potrafimy być nadal nas zdradzają, a potem myślą, że są bezkarni i nic im nie zrobimy bo w końcu jak jeszcze udawali to byliśmy dla nich dobrzy. Przecież to jest niedorzeczne.

— Wiem Chuuya, nic na to jednak nie poradzimy nawet jeśli byśmy chcieli. Zawsze znajdą się tacy biedni umysłowo którzy mają urojenia myśląc, że mają z nami szansę — pokręciła zrezygnowana głową na co kąciki jego ust uniosły się nieco ku górze.

— Czy mogłabyś się zająć Yōko? Nie chcę cię obciążać, ale przez tą sprawą z Fiodorem nie mam na to tyle czasu ile bym chciał poświęcić, a ona nie może zostać tak po prostu sama — poprosił nie będąc pewnym czy powinien. W końcu to była jego podwładna. To on powinien trzymać nad nią pieczę, a nie dodatkowo jeszcze obciążać kobietę będącą aktualnie u jego boku.

— Oczywiście, że tak, nie przejmuj się, a przynajmniej spróbuj nieco odprężyć. Wiem, że masz już dużo na głowie, właściwie to sama chciałam to zaproponować — przyznała uśmiechając się w jego stronę matczynie. — Będzie w dobrych rękach, możesz mi zaufać.

— Nie śmiałbym w to wątpić — odpowiedział czując małą ulgę, zupełnie jakby jakiś kamień stoczył się z jego klatki piersiowej nareszcie pozwalając mu odetchnąć.

— No mam nadzieję — w sumie Chuuya lubił to w jaki sposób się do niego odzywała. To była miła odmiana od całej
tej sztucznej uprzejmości i sztywnego trzymania się określonych reguł w warstwach społecznych. Lubił gdy ludzie zwracali się do niego nieformalnie , w końcu tak naprawdę wcale ich tak wiele nie różniło. — A powiedz mi, czy współpraca z Dazaiem naprawdę idzie tak jak zakładałeś? Ostatnio nawet na niego nie narzekasz co jest niepokojące.

Zamrugał szybciej powiekami nie odpowiadając od razu co było odpowiedzią już samą w sobie tylko zależało od różnych punktów widzenia jak kto ją zinterpretuje. Faktycznie, w ostatnim czasie przestał mówić, a co dopiero narzekać, na młodszego. Tak jak zazwyczaj wyzywał go od najgorszych i wiele więcej tak teraz po prostu milczał co w ogóle nie było w jego stylu. A więc były dwie opcje. Coś się stało albo magicznie szatyn przestał go denerwować i prowokować do niechęci w jego stronę co oczywiście nie nastąpiło. Nadal czuł niezadowolenie kiedy musiał z nim przebywać lub został siłą wyciągnięty z domu jednak nawet nie potrafił stwierdzić kiedy zaczął go darzyć powoli tymi okruszkami sympatii, którą ukazywał w typowy dla siebie sposób. Zmarszczył brwi zastanawiając się mocniej i próbując sobie przypomnieć czas, kiedy twarz zdrajcy przestała wywoływać u niego odruchy wymiotne.

— Wiesz przecież, że możesz mi o wszystkim powiedzieć — przypomniała kobieta jednocześnie dając mu do zrozumienia, że przecież nie jest tu sam i wypadałoby w końcu dać odpowiedź.

— Sam nie wiem, nic się nie stało. Po prostu najwyraźniej ta cała Agencja zrobiła w końcu coś dobrze i go jakoś nauczyli podstaw egzystowania w społeczeństwie — wzruszył ramionami, a ona uśmiechnęła się na to po nosem.

— Czyli już wcale nie jest taki okropny? Aż z lekka nie dowierzam.

— Też bym nie wierzył — pokiwał głową całkowicie poważnie.

Zapanowała przyjemna i odsresująca cisza bez zobowiązującego do niej zazwyczaj niezręczności. Podniósł nieco podbródek obracając lico w stronę przeciwną do słońca i zaczął obserwować ludzi przechodzących w pośpiechu koło nich. Wydawało mu się zabawne, że prowadzili szare i pełne schematów życie siedząc po kilka godzin w pracy za biurkiem i tak pędzili, a on był egzekutorem pracującym w jednej z najbardziej nielegalnych organizacji w Yokohamie czyli Portowej Mafii gdzie na każdym kroku groziło mu aresztowanie lub śmierć i uważał, że ma aż zbyt dużo czasu. Jakby wcale nie wisiał nad jego głową topór, który kiedyś miał wypaść z łańcuchów i odrąbać mu głowę przy jakiejkolwiek nieudanej, a istotnej misji. A taką misją była właśnie ta, którą prowadził. Nie za bardzo chciał wyobrażać sobie co się stanie jak zawiedzie. W najlepszym przypadku dostanie upomnienie. Później jest rozkaz naprawienia tego, degradacja ze stanowiska obecnego na niższe albo i nawet zwolnienie chociaż to nadal było równoznaczne ze śmiercią. No chyba, że już do reszty by zdradził Portówkę czego nie chciał za żadne skarby. To oni dali mu wszystko to co miał teraz, zamierzał być lojalny do końca nawet jeśli to świadczyłoby o jego końcu.

— Ane-san, wiadomo już kto pójdzie z nami do próby zabicia Dostojewskiego? — Zapytał patrząc na nią i nawet nie ściszając głosu. I tak nikt nie zwracał na nich uwagi.

— Tak, Mori-dono przydzielił ci Czarne Jaszczurki — oznajmiła niechętnie, a on napiął mięśnie kiedy zrozumiał z kim w takim razie będzie miał doczynienia. — Chuuya ja wiem, że zdecydowanie się nie dogadujecie i jesteś zwyczajnie zły co jest całkowicie zrozumiałe. Musisz jednak zrozumieć, że to wszystko jest tylko po to by mieć jak największe szanse na wygraną, oni są idealni do tego typu rzeczy. Uwierz mi, gdybym mogła to spróbowałabym coś zaradzić.

— Wiem — westchnął kiwając głową. — Po prostu... W sumie sam nie wiem — pokręcił głową wciskając dłonie w kieszenie.

— Z tego co wiem i tak nie będziesz przebywał z Tachiharą zbyt długo, bardziej z Gin-kun więc będziecie mieli okazję żeby ze sobą porozmawiać i wytłumaczyć parę kwestii. Osobiście polecałabym ci tak postąpić.

— Zrobię tak — potwierdził. — Znam ją odkąd była małym dzieckiem. Znając życie pewnie nawet nie wiedziała lub nadal nie wie co ten idiota wyczyniał, a może i nadal wyczynia jeśli jego mózg zupełnie się przegrzał przez te jebane używki.

— Chuuya, słownictwo — skarciła go, a on się po prostu zaśmiał.

Rozstali się niedługo potem gdy Ozaki oznajmiła, że będzie już wracać by zajrzeć do pewnej omegi, która prosiła ją ostatnio o pomoc, a ma mieszkanie zaraz po drodze na miejsce do którego zmierzała. Pożegnał się z nią co ona również uczyniła w jego kierunku i odeszła zostawiając go pogrążonego w swoich myślach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro