Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

32 Zakupy i wyizyta u ojca

Oczami Belli:
Następnego dnia wstałam z łóżka o siódmej. Poszłam do garderoby i wzięłam beżową sukienkę do kolan, bieliznę, beżowe rajstopy i szpilki tego samego koloru co sukienka. Poszłam do łazienki i odświeżyłam się po nocy. Gdy wyszłam z kabiny ubrałam się w przygotowane wcześniej ciuchy. Rozczesałam moje brązowe loki i pomalowałam usta truskawkowym błyszczykiem. Weszłam ponownie do sypialni. Podeszłam do łóżka, na którym leżał mój mąż. Usiadłam mu na kolanach. Miał przymknięte powieki, jakby spał, ale ja wiedziałam, że udaje. Na moich ustach zakwitł zawadzki uśmieszek. Wstałam z kolan męża i poszłam do kuchni po miskę z lodowatą wodą. Po dwóch sekundach byłam z powrotem w sypialni. Podeszłam do łóżka, na którym leżał Edward wciąż nieświadomy co go czeka. Stanęłam nad nim i przechyliłam miskę. Woda zaczęła spływać po twarzy mojego męża. Momentalnie otworzył oczy. Uśmiechnęłam się do niego.
- Bella coś ty zrobiła?
- Ja nic.
- A ta miska to co to ma znaczyć?
- Och, no chciałam cię troszeczkę powkurzać za tę akcję kiedy wrzuciłeś mnie do jedzora.
- Jeszcze ci mało?
- Wystarczy na jakieś trzy miesiące.
Edward wstał i poszedł się ubrać, a ja w tym samym czasie pobiegłam na polowanie. Wyczułam pompowanie krwi, więc pobiegłam w tamtą stronę. Po dwóch minutach biegu dotarłam do celu. Schowałam się za głazem. Przede mną znajdował się lew górski.
Skoczyłam na niego i za nim wydał z siebie jakiś dźwięk uciszyłam go wbijając swoje ostre jak brzytwa kły w jego szyję. Zaczęłam ssać krew. Była taka pyszna. Gdy nie było krwi w ciele zwierzęcia odrzuciłam go z obrzydzeniem od siebie. Ukryłam ciało w pobliskich krzakach.
Pierwszy raz zauważyłam, że nie ubrudziłam się krwią zwięrzecia. Byłam z siebie dumna.
Pobiegłam do reszty rodziny. Trzysta metrów od domu poczułam zapach Jake'a. Przed wejściem do domu zatrzymałam się. Doprowadziłam swoje włosy do porządku i weszłam na werandę. Otworzyłam drzwi od strony tarasu i weszłam do środka. Na kanapie siedział Jacob i zajadał jabłko. Na jego kolanach siedziała Renesmee, a koło nich siedzieli Emmett i Jasper. Edward siedział na fotelu. U szczytów schodów pojawiły się Alice i Rosalie. Ta pierwsza zbiegła z szybkością wampira, w podskokach podbiegła i przytuliła mnie. Odwzajemniłam uścisk. Gdy pozbyłam się Alice podbiegłam do ukochanego. Wskoczyłam na jego kolana i przytuliłam się do niego. Spojrzałam na jego twarz. Był uśmiechnięty. Uśmiechnęłam w jego stronę po czym pocałowałam Edwarda w jego miękkie usta.
- Mam ochotę Ciebie i Renesmee gdzieś zabrać. Pozwolisz, że jutro was porywam na nieznane wody. - powiedział Edward gdy oderwałam swoje usta od jego warg.
Pokiwałam głową, bo przeciwstawiać się z nim nie watro.
- Alice może wyskoczymy do miasteczka? - zapytałam się szwagierki.
- Jasne. Za 5 sekund w moim Porshe.
- Remesmee jedziesz z nami. - powiedziałam.
Pokiwała głową.
Wstałam z kolan Edwarda i ruszyłam do garażu. Usiadłam na miejscu pasażera, a za mną moja córka. Po chwili do auta wskoczyła radosna Alice. Odpaliła silnik i wyjechałyśmy z piskiem opon z garażu.
- To co małe zakupy, a później odwiedziny u dziadka? - zapytał chochlik.
- Jasne czemu nie.
Skręciłyśmy w stronę miasteczka. Naszym celem był supermarket, który znajdował się niedaleko liceum. Alice puściła radia, aby zagłuszyć panującą ciszę. Gdy szwagierka zaparkowała auto odrazu wyskoczyłam z niego jak poparzona i udałam się w stronę wejścia do budynku. Gdy byłam w środku nie czekając na moje towarzyszki pognałam do działu ze słodyczami. Od zawsze uwielbiałam żelki, pomimo przemiany w wampira nadal lubiłam ich smak, chociaż tego nie odczuwałam. Od razu wzięłam cztery paczki moich ulubionych i wrzuciłam do koszyka. Poszłam w stronę stoiska z mięsem. Esme coś wspominała, że w lodówce nie ma już nic czego mogłaby zrobić. W końcu się nie dziwię gdy domu wpadnie Seth z Jacobem to potrafią całą lodówkę zjeść. Wzięłam kilo kości wieprzowej na steki. Pani sprzedająca dziwnie się na mnie popatrzyła. Gdy podała to co chce odeszłam szybkim krokiem. Przy kasach spotkałam Alice z Renesmee. Postawiłam szybko zakupy na taśmę.
- Zapłacisz Alice, prawda?
Pokiwała głową. Wzięłam córkę za rękę i wyszłam ze sklepu. Miałam dość tych spojrzeń tych tępych ludzi. Człowieka nie widzieli? Najwidoczniej nie. Gdy czekając na Alice ktoś na mnie wpadł. Spojrzałam i zamarłam. Przede mną stała Angela Weber, koleżanka z liceum.
- Bella? To naprawdę ty? - odezwała się Ang.
- Jasne, że ja. Co tam u ciebie? Jak tam życie studentki?
- Dobrze. Zaczęłam od tego roku akademickiego na Canyon College w Nowym Jorku. A ty?
- Jeszcze się zastanawiam. Ale chyba wybiorę Keente Stane Collage w New Hampshire.
- To bardzo dobra uczelnia. Powodzenia życzę. A kto to ta mała osóbka?
- To jest Renesmee córka brata Edwada, który zginął w tragicznym wypadku gdy jechał z budowy do domu. Przygarnęliśmy ją gdy miała zaledwie dwa lata. - wymyśliłam bajeczkę na poczekaniu.
- Och to strasznie. A co z matką dziewczynki?
- Matka jej się wyrzekła. Dalej jesteście z Benem?
- Och to straszne. Współczuję tej małej. Ben mi się oświadczył dwa miesiące temu.
- Gratulacje, szczęścia życzę. Kiedy ślub?
- Na jesieni jest zaplanowany. Tylko nie many organizatorki. Może Alice by się zgodziła zająć? Wasze wesele pięknie wyszło.
- Tak. Napewno się zgodzi.
W tej właśnie chwili ze sklepu wyszła moja siostra z dwoma siatkami zakupów. Podeszła do nas.
- Och Angela jak miło cię widzieć. - powiedziała Al i przytuliła ją.
- Hej.
- Daj mi swój numer telefonu to się dogadany. - powiedziałam.
Wyciągnęłam telefon z kieszeni płaszcza i podałam go dziewczynie. Po chwili ta oddała mi.
- To my już będziemy zmykać. Zimno mi się zrobiło, pewnie dla Renesmee też. To do zobaczenia Angela. - powiedziałam.
- Pa.
Wsiadłyśmy do samochodu i odjechałyśmy. Wstąpiłyśmy jeszcze domu mojego ojca. Gdy weszłyśmy do środka Sue wychyliła się z kuchni.
- Hej Sue. Jest tata w domu?
- Hej Bella. Jest padnięty. Śpi.
- Co się dzieje? - zapytałam, gdy razem z córką i Alice weszłyśmy do kuchni i usiadłyśmy przy stole.
- Charlie wraca późno z pracy. Jest przemęczony. Podobno w lesie grasuje jakiś wampir. Chyba jakaś rudowłosa wampirzyca. Watacha już się szykuje do walki.
Alice siedzi nieruchomo i patrzy w dał, w naszą przyszłość. Po paru minutach ocknęła się z transu.
- Och nie. Victoria odrodziła się i chce zabić, ciebie Bello i Edwarda za to, że zabił Jamesa i Rileya, których oboje kochała nad życie. Zbiera armię niedaleko nas w Everett. Za dwa miesiące będzie wielka bitwa. Ich liczba ciągle się zmienia w zastraszającym tępie. Chyba bez pomocy naszych przyjaciół się nie obejdzie. Victoria znała Matta ona przed zginięciem wyjawiła swój sekret, a on przekazał to dalej do swego syna Steve'a, który jest pół - wampirem a pół - wilkołakiem i jest on w armii Victorii. - wyszeptała wampirzyca.
- Nie, nie, nie. Musimy się wyprowadzić stąd natychmiast. Inaczej nas pozabijają. Trzeba ukończyć dom w trybie natychmiastowym. - szepce.
-Tak masz rację Bello.
- Pozdrów Sue Charliego. My już będziemy się zbierać.
- Nie martw się Bello na zapas. Wszystko się ułoży, zobaczysz. Do zobaczenia.
Wsiadłyśmy do auta i popędziłyśmy do willi.

Witam Was w kolejnym rozdziale. Mam nadzieję, że się spodoba :) . Jak zareaguje reszta rodziny? Co zrobią? Piszcie w komentarzach.
Do następnego.
Buziaczki :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro