31 Porwane, odnalezienie i rozmowa.
Oczami Belli:
Po dwóch godzinach siedzenia nad klifem i patrzenia się w morze wstałam, i ruszyłam do domu. Weszłam przez okno do pokoju, w rezydencji. Usiadłam na łóżku. Pod ręką poczułam małą kartkę. Na niej była wiadomość oto takiej treści:
" Jeśli chcesz zobaczyć swojego ukochanego Edwarda to radziłbym ci się pospieszyć. Masz dwa dni na odnalezienie nas i uratowanie go. Jeśli nie zjawisz się na czas, on zginie. A tego nie chcesz. Czekamy na ciebie ".
Nawet się nie podpisał. Gnojka zabiję za porwanie mojego męża. Moja wściekłość na Edwarda wyparowała po pierwszych słowach wiadomości, lecz ogarniała mnie nienawiść do porywacza. Strasznie się martwiłam. Znajdę go sama. On napewno to uknuł coś, ten porywacz. Jak znajdę go na czas, to i tak napewno nie będzie koniec. Zostało mi się tylko przygotować. Alice penie niedługo będzie miała wizję i samej mnie nie puści. Na razie pobiegłam zapolować. Musiałam się najeść do syta, by być silniejszą, by pokonać wroga.
Odrzuciłam od siebie szóstego łosia i pobiegłam do domu. Przy wejściu stała Alice z bólem w oczach. Przytuliłam ją. Nie tylko mnie dotknęło porwanie Edwarda. Usiadłyśmy na schodach i nie odezwałyśmy się do siebie.
Myślałam o tym, co zrobię gdy już go odnajdę. Zapewnie zabiję tego porywacza, który ośmielił się porwać mojego męża. Na pewno jest to wampir, bo jak inaczej mógłby porwać mojego ukochanego.
Nagle Alice się spieła i złapała mnie za rękę. Jej wzrok był pusty. Miała wizję. Czekałam jakieś pieć minut, aż się skończy. Niemożliwe aby tak długo trwała. Zaczęłam ją szturchać w ramię. Ocknęła się i wyjąkała sycząc.
- Felix.
Gdy usłyszałam imię Volturiego na początku nie rozumiałam czemu. Póżniej ustaliłam parę faktów. Gdy byliśmy we Włoszech, Edward powiedział, że Felix mnie kocha, a pózniej on mnie pocałował. Chce zabić mojego ukochanego abym ja mogła być z nim po kres wieczności. To pierwsze mnie nie zdziwiło ale to drugie wręcz mnie przeraziło. Nie to nie może być prawda. To i tak wszystko przeze mnie, bo wogóle istnieje.
Popatrzyłam na szwagierkę. Rozumiałyśmy się bez słów. Myślała tak samo jak ja. Weszłyśmy w wampiryzm tempie do reszty Cullenów. Oni też byli zmartwieni. Najbardziej cierpiała Esme. Kochała go jak matka. Wiem co czuje sama przecież jestem matką. Mocno ją przytuliłam.
- Spokojnie mamo. Znajdziemy Edwarda i za... zabijemy Felixa. - jąknęłam się na końcu.
Nie chciałam tego zrobić, lecz musiałam. Wszyscy po tym imieniu spojrzeli na mnie i nie wiedzieli co o tym myśleć.
Chochlik opowiedział nam o swojej wizji.
W wizji Felix trzymał mojego Edwarda w jakimś pomieszczeniu. Był on przykuty do łańcuchów, który żaden wampir nie potrafi złamać. Nic więcej nie widziała.
Gdy dowiedziałam się o tym, upadłam na kolana i schowałam twarz w dłoniach. Cicho szlochałam, piekły mnie oczy.
Dlaczego to właśnie nas spotyka? Czemu to zawsze my musimy przez coś takiego przechodzić?
Cholerny pech! Jeszcze mój mąż i tak jest w kiepskim stanie, to moja wina. To ja na niego nawrzeszczałam i się obraziłam. Przeze mnie dał się pojmać. Na pewno walczyłby gdyby mógł.
Czułam jak ktoś mnie podnosi z podłogi i sadza na czymś miękkim, pewnie na kanapie. To był Jasper, on jedyny czuł jakie emocje mnie pochłaniają. I nie próbował ich zmieniać, byłam mu wdzięczna, bo nie lubiłam tego.
Gdy było już ze mną tak dobrze, że mogłam rozmawiać, zaczęliśmy omawiać plan.
- Idziemy wszyscy oprócz Rosalie, Jacoba, Renesmee i Esme. Tak bedzie najlepiej. Ty, Bello, będziesz ochraniać nas, gdyby Felix nie byłby sam i miał przy sobie paru utalentowanych wampirów. Emmett ty będziesz naszym ochroniarzem, także osłonisz Bellę, w razie czego. Alice będziesz kontrolować sytuację, i będziesz patrzyła w wizjach, czy nic nam nie grozi. Jasper będziesz kontrolował emocje przeciwników. A ja spróbuję porozmawiać z nim, by nie doszło do przemocy.
Carlisle jak zwykle, wszystko spokojnie, bez walki, jak to on. Ja nic nie dodałam od siebie. Nie byłam w stanie myśleć. Zostało nam tylko dwadzieścia godzin.
Pożegnaliśmy się z tymi co mieli zostać i wyruszyliśmy na poszukiwania. Szliśmy w małych grupkach. Ja z Emmettem, a Carlisle z Alice i Jasperem. Na szczęście Misiek nic nie mówił, nawet nie żartował.
Nagle poczuliśmy zapach mojego ukochanego i Felixa. Pobiegliśmy po tropie w wampirzym tempie. Mijaliśmy drzewa, krzaki i kamienie.
Kurde, ile można biec przez las.
Chciałam wyjść z tej ciemności. Doszliśmy do szosy, a ślad się urywał. Zaklnęłam pod nosem. Nasz niedźwiadek też nie miał zbyt wesołej miny. Znów zanurzylismy się w lesie i biegliśmy przy ulicy, tak blisko aby ludzie nas nie widzieli.
Doszliśmy do chatki leśniczej. Tam poczułam mnóstwo zapachów wampirów. Jeden był Felixa, drugi mego męża i jeszcze pięć innych. O nie. Nas jest tutaj za mało. Tylko ja i Emmett.
Nagle obok nas pojawiła się druga grupa naszej eskapady. Odetchnęłam z ulgą. Jednak ich było więcej, ale my i tak ich pokonamy. Przecież jesteśmy bardziej zgrani. Emmett jak zwykle rwał się do walki.
- Dobra, idziemy. Pamiętajcie co macie robić, bo i tak wiedzą, że tu jesteśmy. - szeptał do nas Jasper.
Gdy chodziło o tego typu rzeczy to był świetny.
Wzięłam głęboki wdech i ruszyliśmy. Emmett wyłamał drzwi. Nie ma co, jak ostre wejście.
Pierwsze co ujrzałam to ukochanego. Siedział w kącie pokoju przykuty.
Chciałam do niego podejść i przytulić, lecz drogę zastąpił ten przebrzydły wampir, którego totalnie znienawidziłam.
- Nie tak prędko, złotko. Najpierw pogadamy. - powiedział Felix.
Warknęłam na niego. Nie potrafiłam przestać. Chciałam się na niego rzucić na tego frajera, ale jakoś się powstrzymałam.
- Czego chcesz? Nie mów tak do mnie.
Wysyczałam groźniej, podchodząc do niego. On tylko się zaśmiał. On nawet nie wie co ja potrafię mu zrobić.
- Oh, spokojnie kochanie. Mamy dużo czasu.
Uśmiechnął się zalotnie do mnie. O nie tego już za wiele. Wzięłam go za gardło i przyparłam go do ściany.
- Jeszcze raz takie ckliwe słówko do mnie, Felix, a cię zabiję. - waknęłam na niego.
Może wreszcie się ode mnie odwali, bo do mojego wybuchu mało brakuje.
- Okej, okej. Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.
Powiedział to takim tonem głosu, że zrozumiałam albo to zrobisz lub ciebie i twoją rodzinę zabijemy.
- Słucham. - uśmiechnęłam się.
Ten popatrzył na chwile, na mojego Edwarda. Zgromiłam go wzrokiem.
- Zostaniesz ze mną i się pobierzemy, a wtedy Edward ocaleje. Wchodzisz w to, skarbie?
Gdy usłyszałam czego on ode mnie żąda wybuchnęłam. Rzuciłam się na niego. W jednej chwili odgonili mnie jego przyjaciele, a ja z impetem wpadłam na ścianę i ją rozwaliłam. Gdy się podniosłam zaczęliśmy walczyć. Ja wzięłam Felix'a i jeszcze jednego, a reszta po jednym. Ktoś rozpalił ogień. Jednego wrzuciłam tam i został mi ktoś, kogo zabiję tak, aby cieripiał.
- Poczuj moje cierpienie. - szepnęłam.
Zaczęłam go gryść, gdzie tylko mogłam. Mój jad dla niego był nieprzyjemny w jego ciele. Krzyczał, wił się. Chciał abym go zostawiła, przepraszał mnie, a ja go ignorowałam. Porozrywałam mu ręce, nogi i głowę od reszty tłowia, i wrzuciłam do ognia.
- Żegnaj. - powiedziałam tylko tyle do palących się szczątek.
Na ziemi leżał klucz. Wzięłam go i podbiegłam do Edwarda. Uwolniłam go i namiętnie pocałowałam jego usta. Nasze pocałunki były pełne miłości i radości, że już po wszystkim.
Wszyscy opuściliśmy to miejsce i poszliśmy do domu. Każdy się spieszył, by pobyć chwile ze swoimi ukochanymi osobami. Ja z Edwardem pobiegliśmy na polowanie. Przyglądałam się jak mój ukochany zabija dużego brązowego grizzly. Po polowaniu pobiegliśmy do naszego azylu. Musiałam mu wyjaśnić kilka rzeczy. Siedzieliśmy na łóżku, w swoich objęciach. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam wypowiadać słowa z prędkością karabinu maszynowego.
- Przepraszam, kochanie za to, że na ciebie tak nawrzeszczałam. Przecież u ciebie to normalne, że dbasz o swoje włosy. Tak naprawdę to, nigdy bym się nie skrzwdziła, a tym bardziej zabiła. Po prostu wkurzyłeś mnie tym, ze wrzuciłeś mnie do wody. Ja... jeszcze tak dokładnie nie potrafię intepretować twoich gesteów. Nie dawno przecież czułam się żle, bo mnie niby nie kochałeś. Wiem, że to nie prawda, bo mnie kochasz. Ale... wtedy ja myślałam, że ty po prostu znowu mnie zranisz, dlatego tak krzyczałam. Ale i tak mnie zraniłeś, bo nie powiedziałeś mi w ostatnich dniach przepraszam i, że mnie kochasz. To mnie najbardziej boli.
Mówiłam mu to nie patrząc w oczy. Bałam się jego reakcji. Podniósł mój podbródek abym mogła mu spojrzeć w oczy.
- Bello, skarbie. Ja ciebie będę zawsze kochać. Nigdy nie przestanę. Ty powinnaś to wiedzieć i nigdy nie przestawać w to wierzyć. Wiem postąpiłem żle, bo bardziej obchodziły mnie moje włosy, niź ty ale tak nie jest. Ty zawsze będziesz na pierwszym miejscu. Jak przyszedł po mnie Felix to oddałem się od razu, bo byłem w złym stanie. Chciałem umrzeć, bo nie odzywałaś się do mnie przez trzy dni. Ale cieszyłem się, gdy tak reagowałaś, jak on cię nazywał. Sam chciałem go zabić, ale ty niestety to zrobiłaś. Przepraszam i kocham cię kochanie.
Zaśmiałam się na trzy ostatnie słowa.
Pocałował mnie w usta. Namiętnie i natarczywe. Jego gesty były pełne miłości i pożądania. Położył mnie na łóżku. Rozkoszowaliśmy się sobą, swoimi ciałami, tym, że jesteśmy razem i się kochamy.
Mino tego, to czeka nas wiele jeszcze nieporozumień i kłótni, uwierzyłam mu, że zawsze będzie mnie kochał. Ja sama też, nigdy nie przestanę. Choćbym nie wiem co miało się wydarzyć, jedynie " śmierć " nas rozłączy.
Trzeci rozdział maratonu !! Mam nadzieję, źe się spodobał? Od teraz będę pisała na bieżąco, więc nie pytajcie mnie kiedy nowy rozdział, bo nie mam pojęcia kiedy się pojawi. Jak wrażenia po rozdziale? Pewnie nie spodziewaliście się powrotu Felixa? Czekam na komentarze i gwiazdki.
W takim razie do kolejnego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro