Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zastrzelili pannę, choć była młodą. (7)

Warszawa, Kwiecień, 1942

-Poleczko - syknął Maciek przez zęby, szarpiąc mną i dusząc się łzami.

Otworzyłam powoli oczy.

Przeleciałam wzrokiem po pomieszczeniu, by wolno przyzwyczaić wzrok.

-Mój Boże... - Przytulił mnie, łkając w moje ramię.

Wtuliłam się w niego i wdychałam jego zapach.

-Tak bardzo mi przykro - wyszeptał i ścisnął mnie mocniej.

Po moich policzkach zaczęły spływać łzy.

Moja mama.

Jedyna osoba, która była tak silna.

Przepadła.

W otchłani wojny.

Wybuchnęłam płaczem, łapiąc czkawkę.

Maciek mocno mną kołysał, sam nie wiedząc, co robić.

Szarpałam się, wrzeszczałam i płakłam.

Straciłam cały sens, całe istnienie. Moja mama. Och, moja najdroższa mama. Gdybym mogła ją zobaczyć ten ostatni raz i powiedzieć, że ją kocham.

Starajmy się kochać ludzi, zanim odejdą tak szybko, niespodziewanie.

Mówmy im "kocham cię", bo będziemy żałowali.

-Csi, proszę, Poleczko - szepnął Maciek w moje włosy.

Powoli zaczęłam się uspokajać, ale serce złamane zostało.

Zawsze zostanie.

~*~

Warszawa, Maj, 1942

Wybiegłam z domu.

Nie mogłam tego wytrzymać.

Te smutne spojrzenie taty.

Te smutne, wielkie oczy.

Patrzące na mnie z litością.

-Maszerują strzelcy, maszerują! Karabiny błyszczą, szary strój! - wydarłam się na dzielnicy. Musiałam sobie ulżyć. Musiałam dostać tego zastrzyku adrenaliny. - A przed nimi drzewa salutują! Bo za naszą Polskę idą w bój! - Skakałam wesoło, idąc na Krakowskie przedmieście.

Kiedyś bardzo uwielbiałam to miejsce.

W pewnej chwili usłyszałam śpiew. Taki piękny śpiew.

Od razu ruszyłam w tamtym kierunku.

-Czerwone jabłuszko! Pokrojne na krzyż! Czemu ty żandarmie krzywo na mnie patrzysz? - Wesoło pląsała blondynka, a obok, na krześle, siedział starszy mężczyzna, grający na akordeonie i kilka skrzypków.

Cóż za piękna melodia!

Od razu się w nią czułam.

Zamknęłam oczy i poruszłam się w rytm.

-Gęsi za wodą, kaczki za wodą. Złapią cię dziewczyno, bo jesteś młodą! - Spojrzała się z uśmiechem na mnie.

Odwzajemniłam to i w pewnej chwili poczułam, że ktoś obejmuje mnie w talii, łapiąc za rękę i ją prostując w bok.

Szybko otworzyłam oczy i się wystraszona odwróciłam.

Odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam Alka.

-Mogę prosić do tańca? - Ze śmiechem zgiął się w pół, wyciągając rękę.

-Ty górala dasz, żeby nie wydał! On górala weźmie i ciebie wyda! - Wokół dziewczyny zebrali się Polacy, którzy wrzucali jej pieniądze do kapelusza.

-Nie - odmówiłam z uśmiechem i spróbowałam uciec, ale złapał mnie za dłoń i z powrotem do siebie przyciągnął, łapiąc mnie za plecy.

-Nie przyjmuję odmowy. - Obkręcił mnie i teraz stałam do niego tyłem.

Złapał mnie w talii i lekko podrzucił.

Wywróciłam oczami i czmychnęłam mu pod ramieniem.

-Idzie sobie panna, ze szwabem pod rękę! Bardzo z tego dumna! Z Getta ma sukienkę! - Alek starał się mnie złapać, ale cały czas mu uciekałam ze śmiechem.

W końcu mnie złapał zdyszany i spojrzał mi w oczy.

-Żebym nie musiał użyć przemocy. - Pogroził mi palcem i uspokoił oddech.

Przekręciłam oczami i dałam się prowadzić.

Nasz taniec ociekał miłością i szczęściem.

-Za taką córeczkę, jak ci nie wstyd, ojcze? Nie wstyd, bo jak córka, stałeś się volksdojczem! - Z uśmiechem śpiewała i patrzyła na Irkę i Franka "Walecznego" Kowalskiego, który też zabrał ją do tańca.

Maciek pokręcił mną i zaczął kołysać.

-Gęsi za wodą, kaczki za wodą! Przydasz się na szpicla, bo jesteś młodą! Jak trzeba wydać, to wszystkich wydasz! Ty mnie się przydasz, ja ci się przydam! - Złapała się pod boki i szeroko się szczerzyła.

Byłam z Maćkiem bardzo blisko. Bardzo się śmiałam i marzyłam, pląsając wolno z nim.

Teraz miałam już 16 lat, to ludzie inaczej patrzyli na nasz związek. Uważali, że wreszcie stałam się na tyle dorosła. Nie mam im za złe.

-Złapali ją w bramie, chłopcy z konspiracji! Zgolili do skóry! Łeb wraz z ondulacją! - Rozglądnęła się po nas. Cieszyła się, że może się dzielić swoim talentem.

Z zamyśleń wyrwał mnie Alek.

-Co powiesz potem na czekoladę od Wesołego? - Uśmiechnął się, kołysząc nami.

-Bardzo chętnie. - Przymknęłam oczy, wsłuchując się w muzykę.

Rzadkością było można tak śpiewać, gdy patrolu nie było.

-A jak nie pomogło, chłopcy nieśli kwiaty! W jednej ręce róże, w drugiej automaty! - Ach, czysty śpiew.

Tego mi brakowało na ulicach Warszawy. Przed wojną uwielbiałam słuchać muzyki, śpiewu.

Teraz muszę słuchać strzałów i bomb.

Westchnęłam i otworzyłam oczy.

-Te! Piękna! Nie smuć się! - Trącił mnie Dawidowski łokciem.

-Gęsi za wodą, kaczki za wodą! Zastrzelili pannę, choć była młodą! Już dziś nie wyda, jutro nie wyda! Na nic im się martwy szpicel nie przyda! - Strzał padł.

Młoda kobieta wylądowała na ziemi, w kałuży krwi. Ludzie wyrwali się ze strachu i biegli przed siebie.

Wytrzeszczyłam oczy i zerwałam się do niej.

-Wojenko, teraz jej nie pomożesz! - Złapał mnie za ramię Kopernicki, chyląc głowę.

Patrzyłam się na jej ciało. Na te bezradne ciało i niebieskie oczy. Wymiotować mi się chciało.

Pokiwałam głową i poczęłam biec.
Biegłam, ile sił miałam. Nic nowego.

Muszę się przyzwyczaić do ludzkiej śmierci.

Do śmierci Polaków.

Umazanych krwią, z wnętrznościami na wierzchu i pustymi gałami, w których przed chwilą była jeszcze radość.

Zatrzymałam się na ulicy Długiej.

-Wszystko dobrze? - Przytulił mnie Alek, zamykając oczy.

Potaknęłam.

Tylko tyle mogłam.

~*~

-Odpowiedź to dwa pierwiastki z trzech - rzekłam obojętnie, bujając się na krześle.

Tata Janka zamarł i pokiwał głową.

-Bardzo dobrze. I zrobiłaś to bez rozwiązywania zadania? - Uniosł jedną brew i zaczął wycierać okulary.

Wszystkie spojrzenia wylądowały na mnie.

Irka, Buzdygan, Alek, Rudy, Waleczny, Słoń, Anoda, Masiuk, Mały.

Kopernicki uśmiechnął się pod nosem, pisząc coś w zeszycie.

-A mi wyszło osiem pierwiastków z pięciu... - wymamrotał Słoń.

Założyłam rękę na rękę.

-Aua! - wyszeptałam, masując głowę. Oberwałam kulką z kartki, a potem podniosłam ją z ziemi

Rozejrzałam się po salonie i zastałam Alka, który się szczerzył i pokazywał mi serce ułożone z dłoni.

Wywróciłam oczami z cichym śmiechem i rozwinęłam kartkę.

"Kocham cię!" z dorysowanym serduszkiem i podpisem "Aleksy Amor".

-Maciej, dzieciaku... - mruknęłam z bananem na ustach i zaczęłam mu odpisywać.

Rzuciłam w niego kuleczką, aż zachwiał się na krześle.

Odwinął kartkę i zagryzł wargę.

Uniosłam jeden kącik do góry i wstałam.

Kręcąc biodrami, ruszyłam w kierunku pianina.

Strzeliłam palcam i pozwoliłam im samym się poruszać po klawiszach.

Teraz postawiłam na "Marsz Pogrzebowy" Chopina.

Zamknęłam oczy i wczułam się a muzykę.

Ktoś pocałował mnie w głowę i położył podbródek na niej.

Po co ja mówię "ktoś"? Wiadomo kto.

Grałam z emocjami, z uczuciami.

Usłyszałam trask zamykanych drzwi.

Otworzyłam oczy, ale nie przestałam grać.

Nagle przybysz, który okazał się być Zosieńką, zatrzasnął klapę od pianina.

W ostatniej chwili zabrałam palce i spojrzałam na niego wkurzona.

Tadeusz z poważną miną na mnie patrzył i rzucił mi na nogi gazetę.

Mój Boże...

~*~

Trochę dzisiaj muzyki:)

LittlePsychopath2104



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro