Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział dodatkowy. Początek i koniec miłości.

16 stycznia 1942, Warszawa, sala Krzysztofa Kamila Baczyńskiego.

-W ramionach twych jest pustka. Zamknijże swe ustka. I słuchaj - Chodziłam po sali Baczyńskiego.

Alek bujał się na krześle i coś skrobał na papierze.

Był bardzo uśmiechnięty. Szkoda, że ten uśmiech zszedł z jego twarzy w dniu śmierci.

Zerknął na mnie i z powrotem wrócił do pisania albo rysowania.

Nie zwracał kompletnie na mnie uwagi. Jakbym była martwa.

Odetchnęłam głęboko i zamknęłam oczy.

Przy nim bałam się wykonać najmniejszy ruch.

Pomimo że nie przykładał do mnie większej wagi.

Zacisnęłam oczy i zadrżałam.

-Serca miłość przekwita, wystarczy tylko igła. - Nie mogłam się skupić.

Znałam mój wiersz na pamięć, ale nie mógł przejść mi przez gardło.

Nagle Alek wstał z hukiem i zatrzasnął zeszyt.

Wzdrygnęłam się, a on zaczął do mnie niebezpiecznie podchodzić.

Splótł ze mną palce u dłoni i zbliżył twarz do mojej.

Spojrzał mi w oczy, a pode mną kolana się ugięły.

-Te oczy. Te piękne oczy. Gdy je znowu ujrzę, ciśnienie mi skoczy. Czy jest coś cudowniejszego niż dar boży? - mruknął do mnie i styknęliśmy się ustami, jednak on odsunął głowę.

Przełknęłam ślinę.

-Dość tej wrogości, został mi tylko kawałek obojętności - szepnęłam i dałam mu dłoń na ramię.

-Aby przepowiednię ziścić, zostało zauroczenie przebić. - Przechylił głowę i zamknął oczy. Zaczął się do mnie zbliżać, ale umknęłam mu pod ramieniem.

-Nie łudź mnie i nie łgaj. Bowiem ja jestem królową nieba. - Pokręciłam do niego głową.

-Trzymaj mnie i nie puszczaj. - Powoli do mnie podchodził. - Wiara, troska i miłość. Lecz mi została obojętność. - Wyciągnął do mnie dłoń.

-Smutek, żal i cierpienie. Nawet posępne istnienie. - Przyjęłam ją, a Alek mnie do siebie przyciągnął.

-Czy to kłamstwo, czy fakt? - Nagle usłyszeliśmy klaskanie.

Wytrzeszczyłam oczy i odsunęłam się momentalnie do Maćka.

-Brawo! Brawo! - Wrzeszczał Baczyński z uśmiechem. - To było niesamowite! Czemu wy nie jesteście razem? - Zmarszczył brwi.

-Bo jej nie kocham - wymamrotał Dawidowski.

Moje serce się roztrzaskało na milion kawałeczków.

Krzysiu uniósł brwi i zacisnął usta.

-Rozumiem... Ale co to ma znaczyć? - Otworzył jego zeszyt.

Wryło mnie w ziemię.

Przecież to jest mój portret.

Wygląda idealnie.

Alek był tak samo zszokowany jak ja.

-Nie dotykaj! - krzyknął i zarumienił się mocno.

Podbiegł do niego i zgarnął swoje rzeczy. Wyrwał mu zeszyt i zerknął na mnie. Wybiegł z sali.

-Masz szóstkę. Idź za nim. - Spojrzał na mnie znacząco.

Pokiwałam głową i zabrałam torbę.

Wybiegłam za nim na dwór.

-Poczekaj! - Złapałam go za rękę. - Czemu mnie narysowałeś? - Dotrzymałam mu kroku.

-A czy to ważne? - burknął i uraczył mnie swoim wzrokiem, ale go odwrócił.

-Tak! - Zatrzymałam go i stanęłam na przeciwko.

Alek zacisnął pięści i odetchnął.

Złapał mnie za policzek i przyciągnął do siebie.

Pocałował mnie, a ja stałam jak ten kiep.

Przechylił bardziej głowę i napierał coraz mocniej.

Wtedy zdałam sobie sprawę, że reszta mojego życia nie ma bez niego sensu.

Szkoda, że to był taki krótki czas.

~*~

Uwaga! Niezalecane, dla tych, którzy płakali przy śmierci Apolonii i Alka!

26 marca 1943, Warszawa. Arsenał.

Uchyliłam oczy i się rozglądnęłam.

Wstałam i usłyszałam krzyk.

Przerażona się odwróciłam i ujrzałam Alka, który rzucił się do mojego ciała.

Ja nie żyję.

-Alek! - wrzasnęłam i próbowałam do niego podbiec, ale coś mnie powstrzymało.

Nawet nie zareagował.

Gruby i Orsza siłą go odciągnęli do auta.

Czułam, że uchodziło z niego życie.

On umrze. Wkrótce umrze.

Chciałam zapłakać, ale nie mogłam.

Moje ciało przenieśli do drugiego samochodu.

Poszłam za nimi.

Przewieźli prędko Alka do jego domu.

-Maciek, ja jestem obok! - krzyknęłam i pogłaskałam go po włosach.

-Apolonia... Apolonia... - mamrotał i nerowowo się wiercił.

-Alek! Alek posłuchaj mnie! Apolonia nie żyje! Musimy wyciągnąć kulę! - Krzyknął Zośka i wytarł pot z czoła.

Alek syknął.

Nie mogłam na to patrzeć.

Odwróciłam wzrok i odeszłam.

~*~

30 marca 1943, Warszawa. Powązki.

Tego dnia miał się odbyć się mój pogrzeb.

Przez ten cały czas siedziałam z Alkiem. Męczył się bardzo.

Było mu źle, że nie mógł sie zjawić na pochowaniu mnie.

Stałam za Zośką i gładziłam go po ramieniu.

Zagryzał wargę, żeby się nie rozpłakać.

Po jakimś czasie zaczęli się rozchodzić, ale ja zostałam i spojrzałam na mój krzyż z napisem.

Westchnęłam i wbiłam w niego wzrok.

Nagle ktoś położył brodę na głowie i objął od tyłu.

-Sądzisz, że przegapiłbym tak ważny dzień? - Wychrypiał Dawiwdowski.

Uśmiechnęłam się i odwróciłam do niego.

Był taki jak zawsze.

Z rozwalonymi włosami, szerokim uśmiechem i błyszczącymi oczami.

Poprawiłam mu muszkę.

-Widzisz? Moja obietnica się spełniła. Kocham cię nawet po śmierci. - Ucałował moją dłoń, patrząc mi w oczy.

Jestem taka szczęśliwa.

~*~

2 kwietnia 1943, Warszawa. Powązki.

Ja i Alek staliśmy za wszystkimi.

Trzymaliśmy się za dłonie i patrzyliśmy jak trumna Alka i Janka jest wpuszczana do ziemi.

Zakopali ją, odpalili znicze, pomodlili się i odeszli.

Naprawdę sądziliście, że osobne groby nas rozłączą?

Prawdziwa miłość trwa wieczność i dłużej.

~*~

Nie mogę zostawić tej książki.

Wybaczcie, ale naprawdę musiałam to napiszć. Niekoniecznie ma to sens, ale po prostu musiałam.

LittlePsychopath2104

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro