Rodzaje nieśmiertelności (10)
Czerwiec, Warszawa, 1942
-Halt! Halt! (Stop! Stop!) - krzyknął szkop, gdy zamierzałam wstawać.
-Apolonia, nie bój się! - szepnął Rudy, za co dostał w brzuch.
Pisnęłam, gdy stłumił jęk i padł na kolana.
-Nein, ich flehe dich an! (Nie, błagam cię!) - Zerwałam się z ziemi, ale od razu padłam, gdy Niemiec uderzył mnie mocno po nogach.
Zacisnęłam oczy, a w sercu coś mnie ścisnęło.
Szpicel przystawił mi lufę do czoła.
To już koniec?
Nie dożyję siedemnastu lat?
Nie doczekam się końca wojny?
Nie pójdę do ołtarza?
Nie stracę dziewictwa?
Nie będę miała dzieci?
Ach, tyleż pytań i ni to odpowiedzi!
Strzał padł.
Z pistoletu wyszedł dym, w który mężczyzna dmuchnął.
Pójdę o zakład, że z tego pistoletu zginęło dużo więcej osób.
Tuzin, garstka albo cała rasa.
Słyszałam krzyki jakby przez mgłę.
-Apolonia, perełeczko. Wszystko dobrze? - Uklęknął przede mną Zocha, chowając broń.
Nigdy się bez niej z domu nie ruszał.
Uśmiechnęłam się i przytuliłam go.
Uratował to wszystko.
-Ach, Poleczko! - Ucieszył się Alek i porwał mnie w swoje ramiona. - Bogu będę dzięki składał za twoje życie! - Ucałował mnie w czoło, a w jego oczach chowały się łzy.
-Nie Bogu, tylko Zośce! Krew zimną ma i łeb mi uratował! Jeszcze chwilka i kulka w czoło by poszła! - Spojrzałam na Tadeusza, a on pokiwał lekko głową.
-Bracie! Niech no ja cię ucałuję! - Rozłożył Dawidowski ramiona i niebezpiecznie zaczął zbliżać się do Zawadzkiego.
Że każdy zna Kotwickiego, to wiemy przecież, jak zareagował.
Zaczął się panicznie rozglądać i robić dziwną minę.
Maciej zdążył go mocno uściskać i pocałować kilkakrotnie w policzek.
-Ach! Kiepie przebrzydły! Jak matulę kocham, zaraz to ty będziesz miał kulkę w czole! - warknął Kajman, marszcząc nos.
Aleksy uniósł ręce w geście poddania i się cofnął.
-Aż tak gardzić przystojnym Alkiem? Wstyd, Zocho! Wstyd! - zacmokał blondyn, machając palcem wskazującym.
-Przystojny on tyle, co ja rozumiem matematykę! - Załamał ręce Tadeusz.
Co prawda, to prawda. Zośka nie był lotny w matematyce jak Rudy.
-Najprzystojniejszy! Prawda, kochanie? Powiedz, że masz najprzystojniejszego mężczyznę w Polsce, jak nie na ziemi! - Objął mnie dryblas, a ja wytrzeszczyłam oczy.
-Alek ma ego powyżej tlenu! To przechodzi ludzkie pojęcie! Czym ty oddychasz?! Ucz mnie! - Zaśmiał się Rudy, zakładając ręce.
-Powietrzem! Jasieńku, to niebywale proste! Wdech i wydech! Wdech i wydech! - Poczochrał go po włosach.
-Odczepcie się od moich włosów! - zapiszczał Rudy i złapał się za głowę.
-Biedny mój. - Przytuliłam go, a on wystawił język złemu Alkowi i zaśmiał się złowieszczo.
-Koniec! Musimy gdzieś zabrać ciała. Cholera, tyle tych Niemców, co mrówek! - warknął pod nosem Zośka, zabierając im broń.
Kiwnęłam głową i złapałam jednego za rękę, ciągnąc go po ziemi.
-Ruszaj się ty! Schudłbyś! - wysapałam do martwego Niemca, kopiąc go w nogę.
Nie czułam wyrzutów sumienia.
Nie dla szkopów. Takich to powinni zabijać!
Sprzymierzeńcy Hitlera są moimi wrogami. A wrodzy Hitlera przyjaciółmi.
Pluję na was Niemcy!
W pewnej chwili poczułam dziwną lekkość.
Zmarszczyłam brwi i się odwróciłam.
-Maciek, poradzę sobie. Weź innego! Albo pomóż Jankowi! - Wywróciłam oczami, gdy Alek przejął cały ciężar.
Uśmiechnął się.
Tak uroczo, że moje serce stopniało.
-Przystojny jesteś... Za bardzo - mruknęłam do siebie, schylając się, żeby zabrać czapkę policjantowi.
-Powtórz - rzekł poważnie, a w oczach kryło się pożądanie. Źrenice rozszerzyły się do granic możliwości.
-Ładną pogodę mamy. - Spojrzałam na niego niezrozumiale.
-Dziękuję. Za to ty jesteś najpiękniejszą kobietą. - Ucałował moje dłonie.
Zarumieniłam się.
-Zabierzmy tego Niemca i tyle. - Pociągnęłam go, używając całej swojej siły.
-Tak to jest, gdy oni mają pozwolenie na zjadanie dziesięciu tysięcy kalorii dziennie, a Polacy tylko sześćset. - Wziął go za nogi i zaczął ciągnąć do jeziora.
Zaśmiałam się, ale jednocześnie zasmuciłam.
To, co powiedział, jest szczerzą prawdą.
Dlatego jesteśmy tacy chudzi.
Dlatego niektóre ubrania z nas spadają.
Dlatego głodujemy całe dnie, patrząc na objadających się Niemców.
-Poczekaj! - Podbiegłam do Dawidowskiego i zaczęłam mu pomagać.
-Na trzy! Raz! Dwa! Trzy! - Zaśmiał się Glizda i razem wepchnęliśmy mężczyznę do wody.
Patrzyłam ze spokojem, gdy jego ciało opadało powoli w głębiny.
-Chodźmy do domu. - Objął mnie ramieniem, na co kiwnęłam głową.
~*~
-Tato! Jesteśmy! Mamy nawet coś do jedzenia! - Uniosłam reklamówkę, wchodząc do mieszkania.
Kopernicki pomógł mi zdjąć płaszcz i poszedł odnieść zakupy.
-Tato?! - krzyknęłam, stawiając pierwsze kroki na górę.
Zatrzymałam się jednak, gdy przez okno zobaczyłam, jak sąsiadka macha mi ścierką.
Zaczęłam drżeć i zatkałam sobie buzię.
-Alek! - wydarłam się i zapłakana usiadłam na schodach.
Na miejscu zjawił się ze śpiącą Emilią na rękach.
-Co się stało?! Cały salon jest porozwalany! - Wytrzeszczył oczy i złapał mnie za ramię.
-Zabrali tatę - jęknęłam i się bardziej skuliłam.
Teraz moje życie straciło całkowity sens.
Straciłam obojga rodziców.
Co ja teraz zrobię?
-Zamieszkaj ze mną - rzekł zamyślony mężczyzna. - Będziesz bezpieczna. - Pogłaskał mnie po policzku.
Ma rację. Sama nic nie zdziałam.
Kiwnęłam głową.
Wzięłam siostrę w ramiona i ją kołysałam.
Muszę chodzić teraz do pracy, zajmować się Emilią.
Jeśli się teraz poddam, to cała machina runie.
Zacisnęłam zęby i uniosłam głowę. Muszę być silna. Muszę być silna.
Alek przejął ode mnie małą blondynkę i zniknął z nią w pokoju.
Pociągnęłam nosem i oparłam łokcie o kolana.
-Chodź. - Pociągnął mnie na górę, a ja poszłam smętnie za nim.
Położył mnie na łóżku i sam walnął obok.
-Możesz mi się wypłakać, kochanie. - Objął mnie w pasie i pocałował w tył głowy.
Niespotrzeżenie zaczęłam się telepać i płakać.
Wycierałam łzy, ale nadaremno.
Mama mi kiedyś powiedziała "Gdy umiera rodzic, dziecko czuje, że zyskuje nieśmiertelność, staje się dorosły i odpowiedzialny.
Ale gdy dziecko umiera, rodzic traci swoją nieśmiertelność. "
Więc czemu to ja bym teraz wolała umrzeć? Czemu nie czuję tej dorosłości?
-Już, cicho - szepnął mi we włosy i mocniej ścisnął.
Wstałam i czułam dudnienie swojego serca.
Biło niemiłosiernie, a temperatura wzrastała.
Dyszłam mocno i złapałam się za klatkę.
Wciągnęłam głośno powietrze i krzyknęłam.
Nie mogłam tego wytrzymać.
Maciek złapał mnie, ale zaczęłam się wyrywać.
Złapałałam za swoje włosy i lekko za nie pociągnęłam.
Ciśnienie wzrosło między nami.
Było to czuć.
~*~
30 marca. Data szczególnia, upamiętniająca śmierć Alka i Rudego.
Jest mi niezwykle ciężko i smutno z tym żyć.
16:30 jest śmiercią Rudego, więc wstawiam o tej godzinie rozdział.
LittlePsychopath2104
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro