Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Apolonia w sidłach diabła (2)

Warszawa, luty 1942

Janek, Alek i Tadeusz szybko się pożegnali i pognali do swoich szkół.

Są starsi i chodzą po prostu gdzieś indziej.

Nie zostało mi nic innego niż odszukanie swojej klasy. Według planu mamy teraz język niemiecki.

Najgorsze ścierwo jakie może być.
Po co mam się uczyć języka wroga?

Pluję na każdą niemiecką i rosyjską rzecz.

Z grobową miną poszłam pod klasę nr 39, gdy zadzwonił dzwonek.

Miejmy to za zobą.

Język niemiecki mieliśmy z prawdziwym szkopem, a nie wyuczonym Polakiem.

-Guten Tag! (Dzień dobry!) - przywitał się głośno, a wszyscy stanęli na baczność.

Jedynie ja usiadłam na krześle i wyciągałam podręczniki.

-Guten Tag, schlampe! (Dzień dobry, dziwko!) - wyzwał mnie i uderzył biczem po moich stopach, na których były czarne, sznurowane buty na grubym obcasie.

Nie odpowiedziałam, a jedynie spuściłam wzrok na zeszyt i udawałam, że się uczę.

-Hörst du, was zu dir gesagt wird?! (Słyszysz, co się do ciebie mówi?!) - zapytał się, czy słyszę co się do mnie mówi.

-Nein (Nie) - odpowiedziałam nawet nie patrząc na niego.

-Was? (Co?) - Strzelił biczem.

-Jeszcze Polska nie zginęła - wyszeptałam, a następnie oberwałam po zimnych palcach.

Mruknęłam, a z oczu poleciały mi łzy.

-Póki my żyjemy - jęknęłam przy kolejnym uderzeniu.

Migiem złapałam torbę i wybiegłam z klasy.

Wpadłam po drodze na Basię Sapińską.

-Hej! Co się stało? Czemu płaczesz? I co jest  z twoimi dłońmi?! - złapała się na usta, widząc moje ręce całe we krwi i ranach otwartych.

-Proszę, pomóż mi... - wychlipiałam, czując, że mój głos drży jakby z zimna.

-Chodź ze mną. - Złapała za mój łokieć i pognałyśmy w kierunku łazienki.

Ze swojej torby wyjęła apteczkę i zaczęła powoli obwywać moje rany.

-Skąd się pani Basia nauczyła tak pięknie leczyć? - Zaczepiłam ją, a ona uśmiechnęła się pod nosem.

-Ach, młody Dawidowski mnie nauczył! Takich jak on to bardzo mało w naszym kraju! - Rozmarzyła się, a ja lekko się zdziwiłam.

Alek nigdy nie wspominał, że zna Basię.

-Czyli jesteście przyjaciółmi? - zapytałam niepewnie, czując jak serce podchodzi mi do gardła.

-Gdzie tam! To mój ukochany! - Wyszczerzyła się, a ja zamarłam w miejscu.

-Wiesz co? Muszę lecieć. Dziękuję za pomoc! - Uśmiechnęłam się sztucznie, prędko złapałam za torbę i wybiegłam z pomieszczenia.

Sapińska jeszcze mnie wołała, ale ja nie zwróciłam na to uwagi.

Wybiegłam ze szkoły, a za mną biegło dwóch szkopów.

Teraz, gdy zostałam sama, byłam wystraszona niż kiedykolwiek bardziej.

Stukot moich butów był rytmiczny, a długie, białe skarpety lekko opadły z powodu biegu.

Co chwila poprawiałam torbę, która zsuwała się z mojego ramienia, a dół sukienki leciutko za mną powiewał.

Przebiegłam obok szkoły Janka, Tadka i Maćka, ale nie miałam czasu się tam zatrzymywać.

Przez adrenalinę się nie męczyłam.

Skręciłam w jedną z uliczek i wbiegłam do kamienicy Rudego.

Przez malutką szybkę zauważyłam, jak się rozglądają i idą w inną stronę.

Powoli normowałam swój oddech i zsunęłam się plecami po ścianie.

Alek miał kochankę. Alek mnie zdradził. Alek mnie nie kocha.

Łzy od razu poleciały mi z oczu.

Weszłam wyżej do góry i otworzyłam drzwi od mieszkania Janeczka.

W jego domu była tylko pani Zdzisława i Danuta.

Danuta to siotra Bytnara.

-Apolonia! Jak miło cię widzieć! Ale co się stało? - Danka pogładziła mnie lekko po ramionach i wepchnęła bardziej do środka.

Mama Czarnego* zrobiła mi herbaty i poczęstowała ciastem.

Nagle do mieszkania wpadł Rudy, Kopernicki i Zośka.

-Widzieliśmy jak Apolonia uciekała przed szpiclami! Przybiegliśmy po br... - przerwał Janek, gdy mnie zobaczył.

Wstałam do stołu, wbijając zraniony wzrok w Alka.

-Boże, kochanie... - Szybko podbiegł do mnie Maciek i rzucił mi się na szyję. - Jak tylko usłyszałem twoje kroki i cię zobaczyłem to wybiegłem z klasy. Tak się bałem.

-Zostaw mnie! - wykrzyknęłam i  się od niego odsunęłam.

-Co? Czemu? - był bardzo zdziwiony.

-Zdradziłeś mnie! Z Basią Sapińską! Jak ja mogłam myśleć, że taki idealny chłopak jak ty, może pokochać... mnie. - Wstałam i wyszłam z mieszkania.

Wybiegłam na dwór już nie kryjąc łez.

Starałam się je wycierać.

Ale na marne.

W pewnej chwili usłyszałam zgrzyt butów żołnierskich i krzyki ludzi. Od razu pobiegłam w tamtym kierunku.

Ludzie uciekali i przepychali się nawzajem.

Wbiegłam w jedną z uliczek i zobaczyłam kilkunastu wystraszonych ludzi, którzy stali pod murem.

Tata.

Tam stał mój tatuś.

-Tato! - wydarłam się na całe gardło, zwracając uwagę szkopów na siebie.

-Poleczka! - wbił we mnie przestraszony wzrok, gdy zobaczył, że Niemcy celują we mnie karabinami.

Spocone ręce, szum w uszach, przepływ krwi, dostatek adrenaliny.

Rzuciłam się w jeden zaułek i niezgrabnie weszłam po drabinie na dach, chowając się za kominem.

Mój tata. On tam jest.

Szybko popędziłam w stronę rury i po niej zjechałam, o mało się nie wywalając.

Trzasnęłam drzwiami od naszego mieszkania i cała zadyszana krzyknęłam.

-Tatę złapali w łapance! - Łzy poleciały z moich oczu, a moja mama wytrzeszczyła wystraszona oczy, zatrzymując się w połowie karmienia łyżeczką mojej młodszej siostry - 3-letniej Emilii.

-Jak to? - wytarła ręce w fartuch i drżącymi dłońmi złapała mnie za ramiona.

-Wychodziłam od Janka i przechadzałam się Skaryszewską* to zobaczyłam tatę, stojącego pod ścianą do rozstrzeliwań - powiedziałam bardzo chaotycznie, na jednym wdechu.

-Och, córeczko. - W oczach mojej mamy pojawiły się łzy i przytuliła mnie mocno.

Gdy widzisz bezradność w oczach najsilniejszej osoby na świecie to wiedz, że to koniec.

To jest po prostu koniec.

Zacisnęłam zęby i zamyślonym wzrokiem wbiłam się w ścianę.

Poklepałam rodzicielkę po plecach i pogłaskałam ją po policzku.

Szybko wyszłam z mieszkania, nie oglądając się.

Zdawałam sobie sprawę z wagi sytuacji.

Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam wrzeszczeć na całą dzielnicę.

-Siekiera, motyka, styczeń, luty! Niemiec z Włochem gubią buty! Siekiera, motyka, linka, drut! I pan malarz jest kaput! - Uderzałam pięścią o metalowe kolumny i kopałam w śmietniki.

Niespodziewanie lub raczej spodziewanie, zza rogu wyskoczył szkop i złapał mnie boleśnie za ramię. Ustawił mnie w rzędzie złapanych.

-Siekiera, motyka, piłka, szklanka. W nocy nalot, w dzień łapanka. - Dołączył się starszy pan.

Byłam bardzo zdziwiona. Przecież to ja napisałam tą piosenkę dwa lata temu i nikomu oprócz Alkowi, Jankowi i Zośce nie jej nie pokazywałam.

-Siekiera, motyka, piłka gaz. Uciekajmy póki czas. - Tym razem odwróciłam głowę w stronę młodej kobiety, która trzymała za rękę najprawdopodobniej swojego partnera.

-Sikiera, motyka, żandarm, buda. Każdy zwiewa, gdzie się uda. - Zielone oczy wbiłam w tatę. - Po co siedzieć w cytadeli albo w jakiejś innej celi?

Za szpiclami zauważyłam moich bohaterów.

Zośkę, Alka i Rudego.

Zośka pokazał palcem, że mam być cicho.

Podchodzili do nich bardzo powoli, w skupieniu.

-Siekiera, motyka, piłka, deska! Ta ulica Skaryszewska! - Wymyśliłam na poczekaniu, żeby zagłuszyć szelesty chłopców swoim głosem.

-Siekiera, motyka i dwie deski! Już jesteśmy na Skaryszewskiej! - wykrzyczał młody chłopiec.

Strzał. Niemiec padł.

Podmuch. Krew się leje.

Szkop leży.

Rzut nożem. Polska wolnym narodem.

Choć trochę w tym prawdy jest.

Niemcy leżą, Polacy się cieszą. 

~*~

* - inny pseudonim Janka

* - pomieszałam trochę ulice, ale chyba się nie gniewacie

LittlePsychopath2104

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro