Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VI

Odkąd tylko wstąpiłem do drużyny treningi były częste, regularne i intensywne. Naprawdę nigdy bym nie pomyślał, że Quidditch mógłby być wyczerpujący. Ale to nie zmieniało faktu, że go uwielbiałem, chociaż moje podejście do tej gry znacznie się zmieniło, odkąd przestałem być tylko obserwatorem. Zrozumiałem, że to o wiele więcej niż tylko latanie na miotle. To też rozglądanie się, wyczucie gdzie może latać znicz, dostrzeganie każdego złotego przebłysku przy jednoczesnym dbaniu o to, aby unikać tłuczka, którego pałkarz nie zawsze zdąży odbić. 

Aż w końcu nastał dzień, w którym miałem zagrać w swoim pierwszym meczu. Dzień ten był poprzedzony nieprzespaną nocą. Była spowodowana stresem, ale nie tylko. W głowie układałem historie co by było, gdybym złapał znicz na samym początku meczu, albo gdyby nie udało mi się go złapać. A co jeśli trafiłby mnie tłuczek? Jaką taktykę mógłbym zastosować? A jeśli moje dołączenie do drużyny były złym pomysłem?
Właśnie takie rozmyślania przez całą noc zajmowały moje myśli i nie mogę zaprzeczyć, że było to bardzo uciążliwe, bo nijak nie mogłem się ich pozbyć. Nigdy nie umiałem wystarczająco porządkować swoich myśli i panować nad nimi na tyle, żeby przychodziły wtedy, kiedy bym tego chciał i odchodziły kiedy tylko bym ich nie chciał. Przynajmniej udawało mi się nie przekładać myśli w słowa, co pewnie byłoby jeszcze gorsze. 

Z rana starałem się najbardziej jak potrafiłem ukryć cienie pod oczami, jednak nic nie dawało im rady. Dopadła mnie senność, ale tylko kiedy wszedłem na Wielką Salę i usiadłem pośród innych członków drużyny ożywiłem się i zapomniałem o zmęczeniu. 
Kilka osób podchodziło do mnie i mówiło, że na moje nieszczęście mecz gramy z krukonami, którzy są twardymi zawodnikami. Nie przejmowałem się tym, nasza drużyna pokonała ich rok wcześniej. Czemu mielibyśmy w tym roku być gorsi?

Kiedy siedziałem na ławce w szatni i po raz setny w tym miesiącu słuchałem jak kapitan opowiadał nam o planowanej taktyce ogarnęła mnie nagła pewność zwycięstwa. Nie dopuszczałem do siebie opcji przegranej. Ja po prostu wiedziałem, że to wygramy, wiedziałem, że złapię znicz. Byłem tego tak bardzo pewny jak faktu, że właśnie w tej chwili trzymam ubrudzoną od atramentu dłonią pióro i zapisuję te słowa.

W końcu weszliśmy na boisko. Starałem się iść pewnie, chociaż nogi odrobinę mi drżały, ogarnął mnie strach przed tym, że tak ogromna ilość ludzi będzie na mnie patrzyła, obserwowała jak gram. Nie byłem do tego przyzwyczajony i muszę zdradzić, że nigdy do tego nie przywykłem. 
Gdy tylko pojawiliśmy się w zasięgu wzroku widzów rozległy się wiwaty, okrzyki i gwizdy w naszą stronę, głównie ze strony ślizgonów, chociaż nie tylko. Kilka osób wzniosło banery z godłem naszego domu, albo z jakimiś hasłami, których nie zdążyłem odczytać, bo chwilę później weszła drużyna krukonów i odezwała się ta część widzów, która nie kibicowała nam.
Pani Hooch zaczęła mówić nam o tym, że gra ma być uczciwa i tłumaczyła co grozi za oszukiwanie. Słuchałem jej uważnie i to był ostatni raz kiedy to robiłem, bo szybko doszedłem do wniosku, że przed każdym meczem tłumaczyła dokładnie to samo, jedynie dobierając do tego inne słowa. 
Zaraz po jej przemowie kapitanowie obu drużyn uścisnęli sobie dłonie po czym wzbiliśmy się w powietrze. Od razu skupiłem się na swoim celu chcąc jak najszybciej złapać znicz. Moja determinacja była wręcz śmieszna, wzrokiem przeczesywałem każdy cal boiska, zamiast skupiać się na jego całości. Tak bardzo mnie to pochłonęło, że nie od razu zauważyłem tłuczek, który leciał prosto na mnie. W porę udało mi się odsunąć, ale nie na tyle, żeby wyjść z tego bez szwanku, bo dość mocno oberwałem w nadgarstek. Chwilę mi zajęło, zanim wziąłem się w garść, bo na moment za bardzo skupiłem się na bólu, ale w końcu zapomniałem o nim i dalej latałem po boisku. Nagle zauważyłem znicz, który trzepotał skrzydełkami tuż obok głowy szukającego krukonów. Przeraziłem się, miał go na wyciągnięcie ręki, wystarczyło tylko, żeby zwrócił wzrok w drugą stronę i już by go złapał. Ale była jeszcze szansa. Nachyliłem się i bardzo szybko przeleciałem mu tuż przed nosem, żeby zwrócił na mnie uwagę. Podleciałem trochę do góry i zatrzymałem się zerkając na niego ukradkiem. Udało mi się, leciał w moją stronę myśląc, że zobaczyłem znicz. Spojrzałem w dół i uniosłem brwi uśmiechając się tak, jakbym miał znicz tuż przed oczami, po czym zanurkowałem prosto w dół. Chciałem wykonać zwód Wrońskiego, być może lepszym momentem na robienie tego po raz pierwszy byłby trening, a nie sam mecz, ale chciałem jak najbardziej odwieść go od znicza. Przez chwilę bałem się, że nie zdążę wyhamować i uderzę prosto w ziemię. Już miałem tę wizję przed oczami, ale w ostatnim momencie poderwałem miotłę do góry, czego nie można było powiedzieć o szukającym krukonów, który wpadł prosto w kałużę błota. Nagle zobaczyłem znicz u góry. Tak bardzo zależało mi na tym, żeby złapać go jak najszybciej, że przyspieszyłem najbardziej jak tylko potrafiłem, wyciągnąłem rękę, już dotknąłem znicz opuszkami palców, kiedy odleciał o kilka cali. Wychyliłem się niebezpiecznie, niemal zsuwając się z miotły i wyciągając rękę najbardziej jak mogłem. Już go złapałem, miałem go w garści, ale dosłownie w tym samym momencie straciłem równowagę i całkowicie zsunąłem się z miotły. Spadałem w dół z niewyobrażalną prędkością i bym tego nie przeżył, gdyby ktoś z trybun, do dziś nie mam pojęcia kto, ale jestem mu za to ogromnie wdzięczny, nie rzucił na mnie zaklęcia spowalniającego dzięki czemu miałem dużo łagodniejszy upadek. 

Kiedy moje ciało zderzyło się z ziemią poczułem ogromny ból w szyi i plecach, a błoto na które wpadłem chlusnęło mi na policzek. Przez kilka długich chwil leżałem w bezruchu patrząc na szare niebo, słyszałem szepty, które rozległy się wśród publiczności.

- Czy on złapał znicz? - Usłyszałem jakiś głos z oddali.

- Nie mam pojęcia. - Brzmiała odpowiedź.

Poczułem drżenie ziemi kiedy zawodnicy powoli lądowali nie rozumiejąc co tak właściwie się stało, ale dopiero szybkie kroki nauczycieli pędzących w moją stronę mnie ocuciły. Z rozmachem uniosłem do góry rękę, w której trzymałem znicz.

- MAM! - Krzyknąłem na całe gardło.

Rozległy się głośne wiwaty i wykrzykiwanie mojego nazwiska. Publiczność zaczęła schodzić z trybun, drużyna ślizgonów wzięła mnie na ręce i zaczęła nieść, a ja próbowałem powiedzieć im, że potrzebuję iść do skrzydła szpitalnego, bo mam złamaną co najmniej jedną kość. Ale śmiałem się przy tym. Śmiałem się, bo z radości wygranej nie docierała do mnie świadomość bólu. Wygrałem mój pierwszy mecz, złapałem znicza, czy mogło być coś, co jeszcze bardziej umocniłoby moją świadomość, że mimo wszystko byłem dobrym graczem?

Byłem dobrym graczem Quidditcha, szkoda, że własnego życia nie rozegrałem lepiej.
Bo coś czuję, że jeśli życie to gra to już dawno trafiłem na straconą pozycję.

R.A.B.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro