#5 W domu dziecka nauczyłam się, że o wszystko trzeba walczyć.
Gdy wróciłam z powrotem do szpitala było już ciemno. Wady listopada. Lekarz przywłaszczył nam salę sto osiemnaście, w której były dwa łóżka. Jedno dla rodzica i jedno dziecka.
Czułam na sobie wzrok niektórych ludzi, gdy szłam z Niną na rękach zrobić badania. I szczerze miałam ochotę wystawić im środkowy palec, polizać i okręcić trzy razy do własnej osi, by pokazać go wszystkim zgromadzonym.
-Jest dobrze, Dree.- powiedział pan Black, patrząc na urządzenie, które przed chwilą przyłożył małej do czółka.- Temperatura spadła, więc możecie spokojnie wrócić do pokoju. Gdyby się coś stało, proszę wcisnąć czerwony guzik po prawej stronie łóżka.
-Dobrze.- odpowiedziałam z uśmiechem, biorąc dziewczynkę na ręce i skierowałyśmy się do naszej sali szpitalnej.- Oglądamy baję?- zapytałam Niny, a ta tylko uśmiechnęła się radośnie. Położyłam ją na sobie i chciałam dać jej do buzi smoczek, ale zauważyłam coś. Mojej kruszynce zaczął wyrzynać się pierwszy ząbek. Może to jest przyczyną jej złego samopoczucia.- A komu to takie ząbki rosną?- zapytałam szczęśliwa.
Wyglądała uroczo. Gryzaczek by jej się przydał, ponieważ podobno dziąsła swędzą, kiedy rosną ząbki.
-Kraina Lodu?- zapytałam jej retorycznie. Oczywiście że Kraina Lodu. Na telefonie włączyłam jej bajkę i podłączyłam ekran telefonu na średniej wielkości telewizora, który był w pokoju, po czym dałam telefon do ładowania. Ułożyłyśmy się wygodnie, położyłam ją na swoim brzuchu, a jej mała blond główka spoczywała na moich piersiach.
Dziewczynka miała śliczne, zielone oczka. Były podobne do moich, ale ona miała jaśniejsze. Ja miałam ciemniejsze, niż ona. Malutkie, pulchne, malinowe usteczka były urocze, a policzki miała różowe od choroby.
Kochałam ją, jak własną córkę. Była moja i tylko moja. I jednak postaram się zrobić dla niej wszystko, żeby było jej najlepiej. Nawet gdybym w przyszłości miała przez to paść na samo dno i swędać się po kanałach piekła.
-Kocham Cię maluchu.- musnęłam ustami jej czoło i razem patrzałyśmy na bajkę, która była jej ulubioną.
Nie mogłam się doczekać, kiedy będę mogła dawać jej prezenty za wyrwane ząbki. Prezenty na gwiazdkę i urodziny. Mimo swoich siedemnastu lat, chciałabym dać tej małej kruszynce matczyne ciepło, którego ja nigdy nie doświadczyłam od nikogo. Nie chciałam dla niej źle.
W domu dziecka nauczyłam się, że o wszystko trzeba walczyć. Że nic nie wpadnie mi w otwarte ręce, tylko trzeba sobie na to coś zapracować i nieważne, czy byłby to lot za granicę do wymarzonego miasta, czy może zwykły, czekoladowy cukierek.
***
Następnego dnia pielęgniarka obudziła nas przed ósmą, mówiąc, że mam przygotować Ninę do ważenia i mierzenia temperatury w pokoju zabiegowym.
Nina znowu miała gorączkę w nocy i dostała lekarstwa, na co miałam ochotę paść na podłogę i płakać się z bezsilności. Chciałabym poczuć ten cały jej ból, który czuła i zrzucić go na siebie, żeby ona tylko nie cierpiała. Nie mogłam patrzeć na te jej zaczerwienione oczka od płaczu. Przynosiło mi to wewnętrzny ból, a jej łzy były najgorszym widokiem, jaki był możliwy.
Owinęłam małą w kocyk i ruszyłam w wyznaczonym kierunku. W pokoju zabiegowym położyłam dziewczynkę na kozetce, rozebrałam i położyłam na wagę. 67,9 cm i 6,8 kg. Było jeszcze gorzej niż dzień wcześniej, czym dodatkowo się martwiłam.
***
Dziwka Jully: Nie obchodzi mnie to, co przeskrobałaś, ale masz 15 minut, żeby znaleźć się w gabinecie dyrektorki.
-Panie Black, muszę bardzo pilnie zgłosić się do ośrodka.- powiedziałam ze zmarszczonymi brwiami, czytając sms'a.
-Jasne, dziecko. Teraz podeślę do sto osiemnaście jakąś pielęgniarkę, a około osiemnastej przyjdę sprawdzić, czy wszystko w porządku.
-Dziękuję.- odpowiedziałam, zakładając czarną kurtkę i buty. Po chwili byłam już w taksówce, w drodze do ośrodka. Nie wiedziałam, co mnie tam czekało. Pewnie te laski z mojego pokoju coś zrobiły, a ja musiałam się tłumaczyć.
Zdenerwowana weszłam, trzaskając drzwiami. Kilka dzieciaków odwróciło się w moją stronę przestraszone, ale ja już kierowałam się do gabinetu Evans.
Bez pukania otworzyłam drzwi, a następnie usiadłam na fotelu. Widziałam, jak kryła pieniądze, za które pewnie sobie kupi nowe Dodge, albo Lamborghini. Pieniądze, które miasto przeznaczyło na ten pożal się Boże dom dziecka.
-Czego pani się dzisiaj na mnie uwzięła?- uniosłam brew, a ta zacisnęła usta i wyciągnęła zza masywnego biurka kartonowe pudełko, w którym było kilka moich spray'i. Uśmiechnęłam się na myśl ostatniego graffiti.
-Możesz mi wytłumaczyć, co napis "Evans to kurwa" robi na opuszczonej stacji kolejowej?- warknęła na mnie, a ja nie mogłam powstrzymać głupiego uśmieszku, który sam mi się cisnął na usta.
-Nie, bo nie wiem.- wzruszyłam ramionami. Wiedziałam, że mi nie uwierzy. Ona nikomu nie wierzyła, a tym bardziej mi. Miała za sobą kilka przegranych spraw w sądzie. Marchewa.
-A co to jest?- zapytała wkurwiona, waląc metalowymi puszkami o blat.
-Jak pani jeszcze raz tak zrobi, to się rozpryśnie.- zarechotałam, a ta ponowiła swój ruch, na swoje nieszczęście nie zamknęła ust, a pomarańczowa farba pokryła jej twarz, ubranie, biurko i laptopa, na którym 'pracowała'.- Mówiłam?
-Wyjazd stąd i żebym Cię tu długo nie widziała!- krzyknęła, a ja miałam wrażenie, że mi bębenki pękną. Ona była taka żałosna. Przybiłam sobie mentalną piątkę. Znowu wyszłam cało z kłopotów i to jeszcze z rozbawioną miną. Jak ja kochałam wkurwiać ludzi, a potem zostawiać ich nabuzowanych.
Weszłam do swojego pokoju i zaśmiałam się sama do siebie, zwracając uwagę tych tępych lalek Barbie. A raczej podróbek, bo te nawet sztucznych cycków nie miały.
-Nie było Cię na noc.- powiedziała jedna, Karina się nazywała.- Naskarżyłyśmy na Ciebie opiekunce.
-Tak, i co wam powiedziała?- uniosłam brew, przyglądając im się rozbawiona.
-Yyyy..
-To co zawsze.- powiedziałam za nią.- Jak ją dyrektorka wywali to tylko i wyłącznie jej sprawa. A wszyscy chyba wiemy, że Evans mnie nie wypierdoli, prawda? No właśnie. Nara, nie wrócę na noc!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro