Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XV - Przypadki chodzą po ludziach


Nieraz zastanawiam się, jaką rolę w życiu pełni przypadek. Właściwie go nie ma, każde zdarzenie czemuś służy, po coś się dzieje i dlatego nie wolno go lekceważyć. Jest dotknięciem losu. - Magdalena Zawadzka - 

Gdy Asme udało się dotrzeć do Tridam i zobaczyła drogowskaz wyłaniający się z buszu krzewów, wiedziała, że skądś kojarzyła tę nazwę. Tridam, bowiem znajdowało się w dolinie Buiny, gdzie złapać miała łódź do Novigradu. Pamiętała, jak profesor z akademii wspomniał o tym mieście kilka razy. Żadne słowo, które powiedział nie było pozytywne. Tridamskie ultimatum - przemknęło jej przez myśl, gdy zwolniła jazdę na koniu, a mieszkańcy zwrócili na nią swój wzrok. Wymordowano tu dziesięciu ludzi na łodzi, gdy w wiosce zakazano kłusownictwa. Po tych wydarzeniach jedynie się pogorszyło, a  w mieście nie było nic dobrego. W dzień bywało bezpiecznie, ale w nocy, nikt o zdrowym umyśle się nie plątał po ulicach. Dlatego Asme, widząc zbliżający się zachód słońca zeszła z konia i oddała go w ręce stajennego. Rzuciła mu ostatnie pieniądze, które znalazła w sakwie, by przetransportować go do Oxenfurtu. Zaklnęła głośno w myślach, wiedząc że kłopot z wejściem na łódź stał się jeszcze większy. Gdy przekręciła głowę w bok, zobaczyła wisielca na jednej z gałęzi. Drzewo miało więcej zaplątanych lin, więc wnioskowała, że to żadna nowość. Jedyna myśl, która ją pocieszała, to to że przekroczyła już granicę Redanii. Wiedziała, że w przeciągu tygodnia znajdzie się w Oxenfurcie. Przełożyła skórzaną torbę przez ramię, a następnie zarzuciła kaptur na głowę. Stanęła na pomoście, patrząc jak ciąg ludzi przechodzi na łódź. Tuż przy wejściu stał wysoki mężczyzna w zbroi. Do torby wpakowywał gotówkę, którą ludzie mu przekazywali. Nie były to małe sumy. Po dziesięciu minutach, Asme udało się przejść na przód.

— Dokąd? — Zatrzymał ją ruchem ręki.

— Muszę wejść na ten pokład, rycerzu. 

— Bez pieniędzy możesz mi co najwyżej buty z gówna wylizać — parsknął śmiechem. — Sto koron, inaczej wynocha. 

Asme skrzywiła minę. Wyciągnęła z torby sztylet, który stanowił jej jedyną ochronę. Wzięła go z Kaer Morhen, a sam wyglądał, jak zrobiony z krasnoludzkiego stopu. Wiedziała, że kosztują więcej niż sto zaplutych koron.

— Wymiana. Sztylet za wejście. — Podniosła brew.

Rycerz wziął do ręki broń i starannie obejrzał. Miał na sobie kilka rys, ale rękojeść była solidna. Mężczyzna skinął głową w stronę pokładu, a dziewczyna usiadła na brudnej podłodze.  Łódź była duża, ale niekoniecznie zadbana. Wiedziała, że to jeden z jej ostatnich rejsów. Kątem oka zobaczyła umykającego szczura pod nogi jednej z dziewczynek. Pisnęła tak głośno, że aż zadzwoniło jej w uszach. Odchyliła głowę do tyłu, patrząc w górę. Niebo było mętne. Zbierało się na co najmniej deszcz lub mocny wiatr.  Chwilę później szkwał targnął jej włosami na wszystkie strony.  Woda lunęła z nieba jak tafla, odbijając się od desek pokładu. Narzuciła na siebie wilcze futro, by uniknąć choroby. Mgła rozlała się po rzece tak, że łódź sunęła  w białą otchłań. Trzymała mocno skraw materiału, chowając głowę w zagłębieniu futra. Blond włosa dziewczynka piszczała, szczur plątał się pod nogami pasażerów, a  załoga łodzi krzyczała wokół na wszystkie strony. Wreszcie, po kilku minutach szkwał minął. Odsunęła od twarzy futro, pociągając nosem.  Nim zdążyła się obejrzeć, przed nią, niczym drzewo wyrósł dobrze zbudowany mężczyzna  w wełnianym płaszczu. Wyraz twarzy miał tajemniczy, ale oczy wydawały się znajome. Wrażenie miała, jakby te oczy gdzieś widziała. Jakby znała je na wskroś, ale jednocześnie wydawały się tak obce. Mężczyzna włosy miał białe. Zupełnie jak śnieg. Oczy kocie, koloru złotego jak w lato słońce. Na plecach miał miecz, który widziała tylko w jednym miejscu. Kaer Morhen.

— Sztylet, który przekupiłaś — odezwał się wreszcie, ale ton jego głosu był dziwnie spokojny. — Skąd go masz?

Dziewczyna chrząknęła głośno, ponieważ deszcz, który spadł zatkał jej zatoki i całe gardło. 

— Z Kaer Morhen, wiedźminie — odparła, mrużąc oczy.

Spojrzała na medalion, który wisiał na szyi. Widniał na nim duży symbol głowy wilka. Asme doskonale go rozpoznawała. Siwowłosy dokładnie się jej przyjrzał. Zmęczenie widoczne na twarzy przykrywało promienność i delikatność twarzy. Włosy rude, niczym płonący ogień. Oczy niebieskie, które porównać można było do górskiego strumienia w lecie. Usta pełne, policzki zarysowane, a sam wyraz twarzy przyjemny ku oku. Znajomy, chciałby rzec. Była średniego wzrostu i drobna, choć męskie, skórzane spodnie i płaszcz przykrywały całe kształty, które oko mogłoby dostrzec. Ponownie, widział w jej twarzy coś znajomego, ale nie mógł dostrzec co. Na szyi miała zawieszony stalowy znak płatka śniegu. 

— Skanujesz mnie wzrokiem i rozpoznajesz coś, ale nie wiesz co, prawda? Zastanawiasz się kim jestem? — Jej warga powędrowała w grymasie. — Jestem siostrą Lamberta. Miło mi cię poznać, Geralcie. Słyszałam o tobie wiele historii. 

Wyciągnęła w jego stronę drobną, pokaleczoną i posiniaczoną rękę. Wiedźmin uścisnął ją. Usiadł tuż obok niej na śliskiej od deszczu podłodze.

— Siostra Lamberta. Tego jeszcze nie słyszałem. 

— Spodziewam się — rzekła, zakładając kosmyk włosów za ucho. — Lambert zostawił wszystko co mógł za sobą. Mnie również, choć o to go nie winię. Sama bym siebie zostawiła, gdybym była na jego miejscu — wyznała, ale chwilę później zatrzymała się. — Co robisz w Tridamie, Geralcie?

Mężczyzna parsknął pod nosem. 

— Losy świata tak się złożyły. Muszę dotrzeć do wsi Krokusy. To pilnie. A ty...

— Asme — dokończyła przed nim.

— Gdzie się wybierasz, Asme? 

— Do Oxenfurtu. Losy świata się tak złożyły. — Uśmiechnęła się słabo, przebijając smutek na twarzy. — Naprawić parę rzeczy. Odratować to, co jeszcze mogę. Przypadki chodzą po ludziach, wiedźminie. Nie spodziewałam się, że spotkamy się w takich okolicznościach. Kontynent jednak jest mały.

To był fakt. Asme słyszała wiele historii o słynnym wiedźminie. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek dane będzie im się spotkać. Nie spodziewała się, że stanie się to tak szybko. Znikąd, chciałaby powiedzieć. Słynny biały wilk - powtarzała w głowie.

— Spodziewam się, że byłaś w warowni, skoro wracasz znikąd w środku zimy. — Zauważył celnie. Po chwili zdjął z pleców dwa miecze, które ułożył na ziemi dla wygody.

— Spostrzegawczo — odpowiedziała z przytaknięciem. — Rzecz prawdziwa. Wracam z warowni. Historia to trochę długa. Myślę, że zastanawiasz się, co u swoich? Vesemir w dobrej formie, choć trochę zrzędliwy. Lambert, nowy lecz stary człowiek. A Eskel... Zmieniony.

— Jak to zmieniony?

— Inny. Po prostu inny i na tym, wiedźminie zostańmy. — Zacisnęła wargi. — A ty? Gdzie się podziewałeś? 

— Kontynent jest pełen roboty. Powiedzmy więc, że byłem wszędzie, a tak naprawdę nigdzie. — Jego kącik ust podniósł się lekko.

Im dłużej Asme wpatrywała się w wiedźmina i jego zachowanie, tym więcej dostrzegała podobieństw pomiędzy nim a Eskelem. Wydawał się spokojny i opanowany, co stanowiło główną, wspólną cechę. Wiedźmin za to, im dłużej patrzył na nią, tym bardziej dotykały go wspomnienia z Kaer Morhen. I myśl, jak bardzo tęskni za chłodnymi murami warowni.

                                                                                               ✤

Okres lata w Kaer Morhen był szczególnie piękny. Szare, upadające mury obtoczone były rozpościerającymi się ku niebu sosnom, świerkom czy też jodły. Brudna twierdza jako jedyny raz w roku wyglądała, jakby ktoś rzucił na nią czar. Zamiast ugniecionej, zamarzniętej od błota gleby była miękka, ciemnozielona trawa. Gdzieniegdzie dało się zauważyć mlecze, które rosły na środku placu. Na lewo w krzakach skrywał się zając, który normalnie skończyłby w ciężkim garze wiszącym nad paleniskiem. Teraz podskakiwał wesoło, rzucając się w wysoką trawę. Gdy stanęło się na murze obronnym, wzrok mógł spokojnie objąć kilka strumyków, które płynęły w dół doliny. Mimo pozorów, jakie twierdza mogłaby zachowywać, wyglądała jak zepsuty zamek, a nie odcięte od świata siedlisko. Na placu znajdowało się kilku chłopców, którzy trenowali cięcia mieczem. Jeden z opiekunów skarcił chłopca, gdy ten upuścił miecz na ziemię. Geralt, młody z twarzą nastolatka blisko dziewiętnastu lat, otarł ręką pot z czoła, podpierając się rękami na kolanach. Nogi miał jak z waty i wypuścił ze świstem sporą ilość powietrza. Biały kosmyk z włosów przylepił mu się do twarzy.  Gdy ciężka ręka poklepała go po plecach, wyprostował się i spojrzał na starszyznę u jego boku. Pod murem znajdowała się  pozostała dwójka chłopaków - Eskel młodszy od wiedźmina o dwa lata w pikowanej, skórzanej kurtce siedział pod ogrodzeniem z rozłożonymi na boki nogami oraz Lambert, który lat miał zaledwie czternaście i wyrzucał na boki wyrwane źdźbła trawy. 

— Dobrze, ale wciąż bez szału, panowie. — Vesemir pokiwał głową na boki w akcie dezaprobaty. — We wtorek powtórka. Mam nadzieję, że wreszcie coś pokażecie. Starsza babka z kulą u nogi  pobiegłaby od was lepiej. 

Mentor odwrócił się w kierunku bramy. Rudowłosy młodzieniec wystawił w jego stronę środkowy palec.

— Pięćdziesiąt pompek, Lambercie. Naucz się kultury ty mały gówniarzu.

Chłopiec skrzywił minę jeszcze bardziej. Eskel prychnął śmiechem pod nosem, a Geralt usiadł przy murku wyraźnie zmęczony. Głowę oparł o kamień, który był jedyną, zimną rzeczą.

— Stary dziadyga — burknął pod nosem Lambert.

Na twarzy Eskela pojawił się jeszcze większy zaciesz.

— Gdyby Vesemir to usłyszał, nie wiem czy nogi nie weszłyby ci do dupy, gdybyś całą noc stał w kącie w pokoju ze szczurami — odparł Eskel.

— Sranie w porty  — żachnął się młody. — Ciekawe czy on pobiegłby szybciej z tym brzuchem, który zasłania mu siedemdziesiąt procent widoczności drogi? Piwny dziad.

— Przystopuj, Lambercie  — Geralt wreszcie zabrał głos. — Jeszcze ktoś to usłyszy i wszyscy skończymy na szorowaniu podłóg.

Rudowłosy obtoczył się ramionami, odwracając głowę w inny kierunek. 

— Idź młody, starsi muszą pogadać.  — Eskel szturchnął go w ramię, ale dzieciak ani się ruszył. — Idź, bo na śniadanie dodam ci zieloną pleśń i obsrasz się po pachy.

Lambert po kilku sekundach wstał, następnie dalej z założonymi na piersi rękami, poszedł w stronę bramy. Geralt zmrużył oczy, wyczekując chwili aż brunet wreszcie się odezwie. Po zerwaniu mlecza i wyrzuceniu go, Eskel wreszcie się odezwał. Dwójka wiedźminów znała się od pięciu lat, a ich więź podobna była do relacji braterskiej. Zaczepiali się, bili, wyzywali, ale zawsze się godzili i potrafili ze sobą porozmawiać.  Rzecz, którą oboje cenili.

—  Co zrobisz, jak już trafisz na szlak? Gdzie pójdziesz? — Podniósł brew, następnie kopnął mały kamyk, który leżał u jego stóp.

— Czemu mnie o to teraz pytasz? — Na jego czole pojawiło się kilka zmarszczek, a brunet wzruszył ramionami. — Nie wiem. Skąd mam wiedzieć? Nie poznałem nic oprócz Kaer Morhen. Przez dziewiętnaście lat, to właśnie było moje życie. Po zimie wreszcie stąd wyjdę. 

— Nie masz żadnego kierunku, który chcesz obrać? Temeria, Aedirn, a może Cintra?  — Zdziwił się mocno. — Nie masz planu? Nie chcesz pójść się nachlać jak świnia do baru, poznać kilka panienek albo cokolwiek innego? No Geralt, błagam cię. 

— Po takim czasie, myśl opuszczenia murów wydaje się dziwnie niepokojąca. Rozumiesz to, tępy półgłówku? Psiamać, jasne że chcę stąd wyjść, ale jednocześnie noszę w sobie strach.

— Bycie wiedźminem to cholernie dziwna sprawa. Jeśli mam spędzić swoje życie jak Vesemir, to serdecznie podziękuję i zabiorę nogi za pas  — skomentował Eskel. — Ludzie nie są przyzwyczajeni do wiedźminów. Zostaliśmy szkoleni by zabijać i próbować zabitym nie być. Myśl spędzenia tak całego życia wydaje się groteskowa. Myślisz, że jak rozepnę pasek spodni, to ktoś nie zapyta - a twój członek nie jest może zielony przez te mutacje?

— Tak, założę się, że ktoś wsadzi ci rękę w spodnie i na pierwszym zakręcie zmaca, ty  głupi bękarcie. Żebyś ty w ogóle zobaczył nagą kobietę. — Geralt pacnął się w twarz, wstając na równe nogi. Eskel powtórzył to samo.

— Vesemir w  biblioteczce trzymał całkiem niezłą kolekcję  — Brunet zaczął się chcihrać.

Geralt poklepał go po plecach, a Eskel założył mu rękę na ramieniu kierując się w stronę bramy. Oboje na twarzach mieli szeroki uśmiech, który nie schodził im z twarzy. 

                                                                                                ✤

Asme widziała, jakby wiedźmin nagle zatrzymał się myślami pomiędzy przestrzenią a czasem. Twarz jej lekko rozpromieniała.  Nogi jej ścierpły i potrzebowała rozprostować kości. Mgła nad rzeką była dalej, tylko dużo mniejsza. Słychać było głośny szum wody i pluski, które wydobywały się spod wioseł. Dziewczynka, która wcześniej piszczała, teraz spała spokojnie w objęciach matki. Szczur zadomowił się na materiałowym worku, wcinając strączek fasoli, który przypadkowo się tam znalazł. Po przeciwnej stronie siedział również poeta, ale jego mina wyraźnie zaznaczała, że nie ma najmniejszej ochoty z nikim rozmawiać. Jedyne czym był zainteresowany, to książka pisana językiem starszej mowy. Na okładce wytłoczony był wzór kwiatu stokrotki. Asme stukała wolno palcami o brzeg deski, rozglądając się dookoła. Na brzegu, w gąszczu zauważyła dwa wilki. Jeden był biały, a drugi czarny. Miała wrażenie, jakby spojrzał prosto w jej oczy, chociaż szybko odepchnęła tę myśl, wiedząc, że to tylko głupie wyobrażenie.  Wiedźmin już wcale nie był zamyślony. Zamiast tego spoglądał na nią z boku, chociaż nie zdawała sobie z tego sprawy. Wydawała się zakłopotana, mimo że sam nie miał w zwyczaju doszukiwać się w ludzi odpowiedzi. Ze skórzanej pochwy wyciągnął jeden z mieczy, a miał ich dwa. Ten miał czarny trzon, a na głowicy wykuty był symbol elfów. Głownia była stalowa, chociaż wyglądała jakby dodano tam stopu innego gatunku. Po chwili Geralt wstał. Kobieta przeniosła na niego wzrok, a wilk, który wydawało się, że przed chwilą widziała, wyparował jak woda. Posłała pytające spojrzenie w stronę wiedźmina.

— Trzymaj go.  — Kiwnął w jej stronę głową. — Nie mam pojęcia co planujesz, ale odratuj to, co jeszcze ci zostało. Spróbuj naprawić losy świata. To dobry miecz, a w twoich rękach na pewno się przysłuży.

— Nie spodziewałam się tego, ale dziękuję, Biały Wilku. Zapamiętam ten gest, a w przyszłości, jeśli nasze drogi się ponownie splotą, to się odwdzięczę. I to dwukrotnie — odparła, obracając broń w rękach. Stal była ostra jak brzytwa, przez co omal nie rozcięła sobie opuszków palców.

— A więc trzymam cię za słowo. 

Asme skinęła głową. Po niedługim czasie niebo całkiem ściemniało. Na niebie połyskiwały gwiazdy. Aby zabić czas, doszukiwała się na nich pojedynczych konstelacji. Po bokach zapalone zostały pochodnie na szklanych statywach. Z każdą godziną czuła, jak dopada ją zmęczenie. Przytuliła wilczy płaszcz do głowy, połowicznie się nim owijając. Wiedźmin, który znajdował się dwa metry od niej, wydawał się żywszy niż wcześniej. Jej ciało pokryte było gęsią skórką. Słyszała latające wokół stawu ważki, które rozpraszały jej uwagę.

— Więc zanim się zapewne obudzę to znikniesz, wiedźminie — powiedziała na wpół śpiąco. — Miło było cię poznać, Geralcie z Rivii. Mówiłam, że przypadki chodzą po ludziach... — zatrzymała się na chwilę, sięgając pamięcią. — Przypadki chodzą po ludziach, to fakt. Ale ludzie, drogi wiedźminie, to istoty głupie i naiwne. A więc, tak mi się wydaję... Choć to nie uraza, skoro jesteś wiedźminem to i mutantem. A ja, choć może głupia jestem, to ty wiedźminie istotą mądrą i właśnie dlatego wydaje mi się, że tutaj przypadek nie miał nic do rzeczy, a zwyczajne splecenie losu i przeznaczenia.









































Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro