Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIX - O mały włos


Pokaż samej sobie, że potrafisz iść własną ścieżką. Bez niczyjej łaski, bez zlitowania. Tak samo jest w walce. Nie będzie łaski. Nie będzie zlitowania. Ty albo on. Daj z siebie wszystko albo uciekaj. Walka to wolność. - Andrzej Ziemiański. - 


Było niewiele przed czwartą. Asme siedziała z jedną nogą podpartą przy brzuchu. Ostrzyła miecz, wlepiając w niego swój wzrok. Zastanawiała się, jak to będzie, gdy spotkają się na środku placu. Słońce będzie pośpieszało noc, by zniknęła. Żarzyć się będą pochodnie, a po środku wszystkiego będą oni - Medyczka oraz Przywódca. Dwa różne wątki. Zamieć kontra ogień. Lód kontra żar. Mimo wszystkiego w czym tkwiła, to czuła się dziwnie spokojna. Nie była spięta. Serce nie podchodziło jej do gardła. Czuła się jak woda w strumyku, która spokojnie spływała w górskie doliny. Na dole domu, chociaż walecznie pokonując zmęczenie, zasnęła gromada przyjaciół. Leżeli jeden obok drugiego, jak małe dzieci. Asme uśmiechnęła się na ten widok. Po cichu zamknęła drzwi. Wiatr musnął jej policzki. Powietrze wydawało się gęste, jakby przechodziła przez mgłę w deszczu. Ale niebo było wypełnione tylko kilkoma chmurami. Z każdym krokiem jednak czuła, jakby sunęła w zamglenie. I nagle doznała, jakby niebo zebrało chmury kontynentu i umieściło je nad pięknym Oxenfurtem, który prawie powitał wiosnę. Płatki śniegu zaczęły wolno spadać z nieba. Asme otworzyła buzię ze zdziwienia. Wysunęła dłoń do przodu, czując jak chłód muska jej ciepłą skórę. Po chwili jednak ruszyła dalej. Wolno oraz niezauważalnie przeszła pod mostem, na którym w warcie stali strażnicy. Ciężko było ich tak nazwać, patrząc na to, że siedzieli na murku, grając w gwinta i nie zwracając uwagi na to, co się dzieje. Kamienne łuki mostu były podniszczone od dołu, choć wciąż dało się w nich zauważyć muśnięcia dziedzictwa elfów. Piękne - pomyślała. Zaraz po tym jak przeszła most, zamiast skręcić w lewo, obrała prawą stronę. Poczuła ciągnięcie do dawnych miejsc. Wiedziała, że zanim wzejdzie słońce, ma jeszcze trochę czasu. Chciała zobaczyć akademię Oxenfurcką, stary most i ogród, jakby miał to być ostatni raz. Zachować jedno miłe wspomnienie przed tym, z czym miała się zmierzyć. Piękna wieża, oświetlona mnóstwem pochodni wznosiła się tak wysoko, że jej wzrok mógł ledwo ją objąć. Ona również zachowała w sobie lekkie wzory elfickie. Obserwowała ją z daleka, patrząc na stojących strażników.  Dalej ruszyła na stary most Petunii, który znajdował się na jednym z sieci ujścia rzeki Pontaru. Na nim ludzie lubili zawieszać zawieszki o specjalnym znaczeniu. Parę lat temu nawet zrobiła tak z Kristine, ale dawno ją ściągnęli. Ogród, na samych tyłach akademii był zamknięty. Jednak po latach uczenia się, studenci skutecznie odnajdywali sposoby przedostania się niezauważeni. To tam, w nocy odbywały się najlepsze spotkania. Asme weszła przez dziurę w żywopłocie, następnie usiadła na ławce. Pamiętała, jak rozmawiała na niej z Kamme. Wspominały na niej najlepsze czasy. Wtedy, dla nich jako gówniarzy niewiele się liczyło. Nie było smutków, czy zmartwień. Z czasem zostało wszystko, co kiedyś nie miało znaczenia. Spędziła wystarczającą ilość czasu w ogrodzie. Śnieżynki spadające we włosy spowodowały przemoknięcie włosów. Wiedziała, że już czas. Przeszła ponownie pod niewielką dziurą w krzewie i przeszła pod osłoną nocy na drugi brzeg ulicy. Schowała się za ścianą budynku, widząc kolejnych wartowników. Przeszła tyłami. I szła tak w dalszym ciągu, pomijając oświetlone miejsca. Musiała trafić do karczmy, co było najmniejszym problemem. Znajdowała się z dala od gwaru w okolicy, do której rzadko kto się zapuszczał. Schowana była w samym zaułku. Na ulicy było pusto. Żarzyły się tylko dwie pochodnie. Asme wzięła jedną z nich. Obejrzała się wokół siebie, po czym rzuciła ją pod sam próg drzwi. Iskry żaru wyleciały w powietrze, chwilę później zajmując deski i słomianą belkę. Medyczka wzięła głęboki wdech, po czym zrobiła krok do tyłu. Dopiero teraz uświadomiła sobie, co zamierza zrobić. Serce biło jej jak szalone. Otrząsnęła się, następnie zaczęła biec w przeciwnym kierunku. Do kryjówki przywódcy. Wiedziała, że za kilka minut prawdopodobnie ktoś zauważy pożar. Wszyscy będą zbyt zajęci, by gasić swoją główną bazę i to, co się w niej znajduje. Wiedziała, że przywódca będzie chciał w popłochu zebrać swoje skarby. Im bardziej szła w tamtym kierunku, tym bardziej odczuwała, że śnieg spada coraz szybciej. Oby nie zgasiło to przedwcześnie pożaru - pomyślała. Biegła szybciej, ale nie na tyle, by się zmęczyć. Czas jej uciekał. Wreszcie dotarła na miejsce. Jego kryjówka, to była mała kamienica, przed którą znajdował się całkiem spory, pusty plac. Gdy obróciło się głowę w lewo, mogło się dostrzec całkiem przyjemny dla oka widok, rozciągającego się w dal Morza Północnego. Usiadła na ławce po środku placu, wpatrując się w drzwi. Czekając, aż się otworzą. Nerwowo potrząsała nogą o grunt.

Nim wyszedł, myślała że minęła wieczność. Choć tak naprawdę minęły trzy minuty. Śnieg zaczął agresywnie spadać z nieba. Asme naciągnęła kaptur z płaszczu z wilczej skóry. Gdy tylko zszedł po drewnianych schodach, poczuła dreszcz przechodzący całe jej ciało. Mężczyzna uśmiechnął się parszywie  i choć stał od niej zaledwie pięć metrów, to z trudem to zobaczyła. Śnieg zamieniał się w zawieruchę. Na sobie miał czarną, pikowaną kurtkę, równie czarne rękawice, bojowe spodnie oraz skórzane, rycerskie buty. 

— Dawno się nie widzieliśmy, medyczko. — Przechylił lekko głowę w bok. — Domniemam, że podpalenie karczmy, to był twój pomysł?

— Jak najbardziej. — Asme wreszcie wstała z ławki i skróciła delikatnie dystans. 

— Ostatnim razem, gdy cię widziałem, byłaś słaba. Licha, bym nawet rzekł. Nędzna, mizerna, delikatna... — zaczął wymieniać, robiąc krok do przodu, lecz Asme cofnęła się instynktownie. — Chyba nie myślisz, że w jakikolwiek sposób możesz mnie pokonać? — parsknął śmiechem. — Ci wiedźmini chyba całkiem weszli ci do głowy. Oszalałaś. Postradałaś zmysły, przychodząc tu na plac. Dam ci szansę. Możesz jeszcze zawrócić. Chętnie dam ci jakieś lekcje, jak używać miecza. Pogadamy przy herbatce. 

— Pierdol się, Lennart. — Wyprostowała plecy dzielnie. — Nie pójdę z tobą na żaden układ. Przyszłam tu tylko po jedno. Wiem, że doskonale wiesz po co.

Lennart patrzył prosto w jej oczy. Ale nie ugięła się. Znosiła jego wzrok, chociaż jego czarne oczy były tak mroczne, że czuła, jakby wciągały ją w wir ciemności.  Mężczyzna wyciągnął wolno miecz. Asme zrobiła to samo. Nie skracali dystansu, ale za to zataczali koło chodem. Obserwowali siebie. 

— Skąd wiesz, że twój brat nie leży już martwy? — powiedział Lennart. — Może już dawno padł martwy, a ty walczysz o nic? Szkoda byłoby tak oszpecić tę piękną twarzyczkę.

— Czułabym to, gdyby umarł. — Przełknęła ślinę. — No chodź, boisz się?

Asme skróciła dystans, choć dalej byli od siebie kilka metrów. Śnieżyca wirowała nad całym Oxenfurtem. Wiatr był tak mocny, że słyszała trzaski domów i przesuwające się przedmioty. Mężczyzna zauważył jej rozkojarzenie i ruszył na nią pewnie. Uniósł miecz do góry, wykonując serię ciosów, ale udawało się jej je sparować. Czuła, jakby była tą śnieżynką w Zamieci. Napierał na nią tak, że cofała się do tyłu. Zauważyła jak po placu latają szmaty oraz deski. Uważała, by nie dostać jedną z tych rzeczy. Rozległ się duży grzmot, a zaraz po nim na niebie pojawiła się długa, pozioma błyskawica. Asme otworzyła usta z zaskoczenia.  Lennart również się zdziwił. Teraz ona wykorzystała ten moment. Sztyletem, który wyciągnęła, gdy nie patrzył cięła go głęboko w udo. Krew roztrysła na śnieg.

— Ty mała suko! — warknął, po czym kopnął ją w środek brzucha, aż zatoczyła się do tyłu. Wypuściła z rąk sztylet oraz miecz, uderzając plecami w stos skrzynek. Przywódca uśmiechnął się chytrze.  — Wiedziałem, że jesteś słaba...

Uniósł miecz do góry, po czym ciął nim w stos beczek. Asme przetoczyła się na bok, a ostrze wbiło się w drewno. Nieraz dojdzie do takiej sytuacji, gdy podczas bitwy nie zostanie ci nic. Nie będziesz miała czym walczyć. A wtedy pamiętaj, że walcz wszystkim. Bo wszystko może być bronią - przypomniała sobie słowa Eskela. Zręcznym ruchem kopnęła mu pod nogi starą skrzynkę. Mężczyzna potknął się o nią, ale nie upadł. Asme przeklnęła w myślach. Ruszył na nią z impetem. Wyciągnęła zza paska czarną, stalową gwiazdkę, którą rzuciła w powietrze. Odbiła się od kurtki, gubiąc się w śniegu. 

— To nie było za mądre — roześmiał się, a medyczka poczuła przypływającą falę złości.  Ciął ją mieczem w lewy bok. Zaraz po tym podciął jej nogę, aż poleciała z trzaskiem na ziemię. Usiadł na niej okrakiem, blokując nogi. Z bliska jego oczy były jeszcze bardziej mroczne. — Jak mówiłem, szkoda by było oszpecić tę piękną twarz.

Asme uśmiechnęła się krzywo. Spojrzała w bok na szklany wazon.

— Masz rację, chociaż ja bym martwiła się o ciebie. — powiedziała, po czym cisnęła mu nim w głowę. Na łysej głowie pojawił się zarys rany. Zrzuciła go z siebie kopnięciem, po czym pobiegła w stronę miecza. Chwyciła go, ale zanim zdążyła się odwrócić usłyszała kliknięcie. Zaraz po tym ostra, jak brzytwa strzała przeleciała tuż obok jej ucha. Odwróciła się wolno w jego stronę.

— Pewność siebie potrafi czasem zgubić — rzekł spokojnym tonem głosu, choć dyszał głośno. — Ciebie też to zgubiło. To całe chronienie wiedźminów. Mogłaś pomóc nam budować lepszy świat, ale stałaś się tylko małym wrzodem na dupie. Widzisz tę burzę śnieżną? Jesteś tylko małym płatkiem śniegu w tym morzu śnieżycy. Jesteś niczym.

Kolejny bełt wystrzelił w jej stronę, ale Asme rzuciła się w stronę starego kramu. Zaraz po tym poleciała seria strzał, których unikała, chowając się za beczkami i skrzyniami. Mężczyzna przeskoczył skrzynię, aby po chwili znaleźć się za jej plecami. Złapał ją za włosy i szybkim ruchem ręki powalił na ziemie. Była pewna, że taka siła wyrwała jej część włosów. Stanął nad nią, a raczej na jej nadgarstkach. Asme poczuła, jak jego ciężkie buty, miażdżą jej dłonie.  Zacisnęła wargę z bólu. Słodka ciecz popłynęła po jej brodzie. Schylił się, po czym ściągnął jej skórzany pas, a całą broń wyrzucił kilka metrów dalej. Stał nad nią. Nie czuła żalu, że tutaj przyszła. Wiedziała od samego początku, że może zginąć. A jeśli miała zginąć w walce, czuła, że to odpowiedni moment. Odnalazła to, co zgubiła. Odnalazła Lamberta oraz ochroniła bliskich. Nawiązała więź z wiedźminem zaraz po tym jak umarł Lares, chociaż nigdy nie sądziła, że kogoś na nowo polubi. I choć nie domknęła z nim wszystkich spraw, to czuła się spełniona. Uśmiechnęła się szeroko. Lennart schylił się nad nią, po czym wyciągnął sztylet zza pasa. Rozpiął jej kurtkę i przycisnął lekko ostrze na środek brzucha. Zaczął je wbijać. Wolno, rozkoszując się tym momentem. Asme otworzyła usta i wygięła plecy w łuk. Zszedł z jej nadgarstków, kucając. Zacisnęła mocno zęby. Przypomniała sobie wszystkie momenty z Kaer Morhen i słowa, które Lambert by powiedział, gdyby zobaczył ją taką słabą. Zobaczyła Eskela, który wisiał nad nią na placu, gdy opadała z wycieńczenia.  Mówił, że nie można się poddawać, nawet jeśli nie ma się siły. Trzeba walczyć do końca. Asme krzyknęła.  Wolną dłonią udało się jej znaleźć upadnięty bełt. Chwyciła go mocno, wykorzystała całą wagę ciała, po czym obwiązała go nogami przy głowie i przewróciła go do tyłu, wbijając bełt głęboko w szyję. Przywódca upuścił sztylet, który zdążył się wbić na długość dwóch centymetrów. Z obu ran trysnęła krew, barwiąc śnieg na czerwono. Lennart złapał się za szyję, jakby próbując zatamować ranę, ale krew płynęła ciurkiem po jego szyi.  Asme wbiła bełt ponownie. Kopnięciem odsunęła go od siebie i wzięła głęboki wdech. Spojrzała w dół. Biała koszula już nie była biała. Rana od sztyletu nie krwawiła tak bardzo, jednak ta od cięcia mieczem, zostawiła za sobą dużą plamę. Asme stęknęła z bólu. Łapiąc się za brzuch wstała na równe nogi. Śnieg zaczął topić się na policzkach jej bladej twarzy. Zawisnęła przez chwilę nad mężczyzną. Jego czarne oczy stały się puste. Usta miał otwarte, a w nich zalegała świeża krew. Medyczka wygięła usta w grymasie.  Nie żył. Popatrzyła się wokół siebie, a białe otoczenie śniegu zaczęło robić się jeszcze bardziej białe. Po chwili wszystko stało się zamglone. Asme opadła twarzą w śnieg. Burza śnieżna powoli zaczęła przechodzić, a na niebie rozbłysła ostatnia błyskawica. 












Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro