Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XI - Powodzenia na szlaku, Lambercie


,,Nie chciała się z nim żegnać. Miała bowiem do niego tyle pytań, że lepiej było nie pytać o nic. Czy on naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, że zastawiał na nią pułapkę, z której nie mogła się wyrwać?,, - Sarah J.Maas

Czasami, gdy się obudzisz, zaczynasz czuć, że cały dzień pójdzie nie po twojej myśli. Wiesz, że choć dopiero się obudziłeś, to będzie dzień nieudany. Przeczuwasz coś, co jeszcze się nie wydarzyło, jednak wiesz, że będzie to coś złego. Asme wiedziała to od momentu, gdy wyszła spod kołdry, by zamknąć odbijające się od murów okiennice. Noc, tego dnia była niespokojna. Wiatr uderzał w mury z taką siłą, że słyszała go, jak przeciska się przez najmniejsze szczeliny. Słońce schowało się za falą chmur, które same wydawały się, jakby brakowało im światła. Śnieg pokrywał spiczaste szczyty gór, jednak wiedziała, że do wiosny został zaledwie miesiąc. Wiedziała, że jeszcze trochę, a śnieg zamieni się w papkę wody. Gdy zeszła po krętych schodach w dół, poczuła jak cały zebrany chłód w twierdzy muska jej ciało. Przeszła ciemnym korytarzem, który mimo jej odwagi, za każdym razem zostawiał w niej nutkę niepokoju. Czasami się zastanawiała, czy wiedźmini w ogóle dbają o tą twierdzę, a może to tylko urok minionych lat, które zostawiło na niej swoje piętno. Vesemir powiedział jej kiedyś, że twierdza powstała po elfich ruinach. Słysząc o tym, jakie elfy wznosiły budowle, nie mogła doszukać się żadnego fragmentu, który by o tym świadczył. Mimo tego wapień, z którego stworzyli warownię, bardzo sprzyjał uwolnieniu się od migren. W dalszym ciągu, twierdza ją niepokoiła i wiedziała, że to uczucie prawdopodobnie nie zniknie nigdy.

Gdy weszła do wielkiej sali, w której jak zwykle paliło się ognisko, przeczuła, że coś jest nie tak. Było dziwnie cicho, mimo tego, że znajdowali się w niej wszyscy. Każdy zawisnął gdzieś wzrokiem, a o ciszę najbardziej nie podejrzewałaby Lamberta. W końcu to on uwielbiał rzucić żartem, czy przezwać kogoś dla własnej przyjemności. Taki był, ale był również i bratem, dlatego jeszcze zachowywała resztki wstrzemięźliwości. Tylko dlatego, jeszcze nie uderzyła go w, już i tak skrzywiony nos. Usiadła tuż obok siwowłosego mężczyzny, który zrobił jej miejsce przy stole. Rozglądnęła się po twarzach, które nie wyrażały żadnej emocji. Wiedźmini rzadko okazywali emocje, jednak tego dnia, przerośli samych siebie. Wreszcie nie wytrzymała. Chrząknęła głośno, wyprostowała plecy i rzekła głośno, aż każdy uraczył ją wzrokiem.

— Mogę wiedzieć o co chodzi? — powiedziała spokojnie i klarownie.

 Vesemir odwrócił wzrok, jakby w jednej chwili chciał się teleportować. Eskel przylgnął ustami do kubka z herbatą, mimo tego, że pewnie dawno wystygła i od pięciu minut, nawet na nią nie spojrzał. Lambert nie odwrócił wzroku jako jedyny.

— Pora wracać do domu, Asme — Jego wzrok wydawał się spokojny.

— Wracamy? — Zamarła na chwilę. —Myślałam, że poczekamy do końca zimy, w końcu zazwyczaj wtedy wszysc...

— Nie  — zatrzymał ją prędko, na co zmarszczyła brwi. — Ty wracasz. Ja zostaję.

— Lambercie, czy ty sobie ze mnie żartujesz? —Wstała natychmiastowo z ławki. — Myślisz, że po to, przebyłam taki kawał, by wrócić jak biedny człowiek z pustymi rękami? Myślisz, że po to, ryzykowałam życie, żeby cię zostawić? Nie ma mowy, Lambercie. Nie mam pojęcia, skąd się wziął u ciebie taki pomysł, ale bez ciebie nigdzie nie wracam. Powtarzam więc, że nigdzie bez ciebie nie idę.

—To postanowione — odparł wyraźnie. — Słuchaj, Asme. Ten świat nie należy do ciebie. Nie należysz do nas, bo ty masz wyraźną przyszłość. Jesteś człowiekiem, a my mutantami. Nie możesz mieszkać w Kaer Morhen. Jestem wiedźminem, moje życie jest na szlaku. Myślisz, że mogę cię na niego wziąć? Byś przy pierwszej lepszej okazji umarła gdzieś w rowie? Nie ma mowy, moja siostro. Nie pozwolę, aż tak ciebie zniszczyć.

— Ty siebie słyszysz? — Zaprzeczyła głową. — Mówisz, jakbyś wiedział, jak się czuję, Lambercie, Ale nie masz cholernego, psiamać pojęcia. Masz rację, jestem człowiekiem. Liczyłam, że znajdę u ciebie człowieczeństwo, które tak bardzo próbujesz ukryć.

— Nie mów mi tu nic o człowieczeństwu — Wystawił w jej stronę palec. — Jesteś moją siostrą i właśnie dlatego, nie pozwolę ci tu zostać. Nie pozwolę ci zostać ze mną. Wtedy wszystko byłoby zepsute. Również ty — Wziął duży wdech, jakby słowa kosztowało go o wiele więcej, niż sam się spodziewał. — Eskel również wyrusza na szlak. Odprowadzi cię aż do Wyzimy, a w niej złapiesz łódź, która będzie płynęła do Oxenfurtu.

— Czyli Eskel może mnie odprowadzić, ale ty nie możesz tego zrobić, tak? —Strąciła rękawem kubek z wodą, przez co jej emocje wzniosły się dwukrotnie. — Ty, jako mój brat, chcesz mnie zostawić? Drugi raz?

— Tak będzie najlepiej — powiedział cichszym tonem.

Asme otworzyła buzię, ale nie wydała z siebie żadnego dźwięku.  

Pokiwała głową na boki, zacisnęła mocno wargi i powstrzymywała się z całych sił, żeby nie krzyknąć. Nawet, gdyby chciała, to by się nie stało. Krzyk stłumiłby się w gardle.

                                                                                              ✤

Dym z fajki zawisnął w powietrzu jak chmura. Burzowa, chciałaby powiedzieć, lecz jedyny deszcz, jaki mógłby spaść, to łzy z jej zielonych oczu.  Może spadłby grad, do których mogłaby porównać swoje emocje. Być może rozpętałoby się tornado, przez które zapomniałaby o wszystkim i o wszystkich. Może wzeszłoby słońce, choć na to nie pokładała zbytnio nadziei. Oparła swoje plecy o drewnianą beczkę, której drzazgi wbijały się w jej plecy. Uśmiechnęła się lekko, sama nie wiedziała, czy szczerze, po czym odwróciła głowę w stronę krótko ostryżonej dziewczyny, trzymającej butelkę wina w dłoni.

— Wyjeżdżasz jutro, prawda? — przerwała ciszę, panoszącą się w powietrzu.

Asme pokiwała głową. Wolno, jakby do tej pory to do niej nie dotarło. Nie była pewna, czy chciała o tym myśleć. Nie była pewna, czy jest gotowa.

— Jutro z rana — potwierdziła po chwili. — Dlatego tu przyszłam. Nad staw. Nad nasz ulubiony staw, Krysti. Cholera, minie tyle czasu, zanim ponownie tu zasiądziemy, wiesz?

Krystine zaśmiała się pod nosem, po czym wzięła duży łyk wina. Wytarła twarz rękawem bluzki.

— I jak? - zapytała, a Asme zmrużyła oczy, widocznie zastanawiając się, o co jej chodzi. — No wiesz... Wiedźmini, tak? Lambert, to wszystko. Czego się spodziewasz, gdy tam dotrzesz?

— Jeśli tam dotrę — poprawiła ją natychmiastowo. — No właśnie. Cholera wie, czy zdołam tam dotrzeć. Zima, nieciekawą porę sobie na podróż wybrałam. Ten czarodziej, który pomógł mi odszukać to miejsce, zawsze mógł mnie odszukać. Może Kaer Morhen tak naprawdę nie istnieje? Może już go nie ma? Psiakrew, aż mnie głowa boli od myślenia. — Przeczesała ręką włosy i ustała na chwilę. — Nie wiem, jakie mam oczekiwania. Nie wiem, czy Lambert mnie pozna. Wiesz, co mówią o wiedźminach, prawda? Oczywiście, że wiesz. Mówią, że nie mają uczuć, a ja w głębi siebie wiem, że Lambert dalej jest tym samym Lambertem. Tylko w innej odsłonie. To same dziecko, w dorosłym ciele, na które nałożono pikowaną kurtkę i wciśnięto  dwa miecze.

— A inni wiedźmini? Myślisz, że będziesz mile tam widziana?

—Oczywiście, że nie — prychnęła pod nosem. — Będę intruzem w obcym terytorium. Będę tylko głupim, naiwnym człowiekiem. Inni wiedźmini mnie nie interesują, Krysti. Będą mogli mnie zabić, jeśli chcą. Jednak po coś tam przyjdę. Dla Lamberta. A wtedy, nic mnie nie zatrzyma. 

Kobieta wyciągnęła w jej stronę butelkę. Spojrzała na nią, po czym powiedziała:

— Napij się. Wiem, że tego potrzebujesz.

Asme uwydatniła zęby w uśmiechu, jaki rzadko u niej widywano. Sięgnęła po kilka łyków, od których zapiekło ją gardło. Odsunęła butelkę, lekko się krzywiąc.

— Jutro rocznica śmierci Laresa, pamiętasz o tym? — Zaczęła temat Krystine.

— Wiem. Doskonale wiem — Westchnęła głośno. Uniosła głowę do góry, próbując znaleźć tam odpowiedź. Nie znalazła. — Ciężko jest to sobie uświadomić, jak to szybko minęło. Drugi rok, a ciągnęło się jak wieczność. Czułam, jakbym trwała w niekończącej się pustce. Dlatego jutro ruszam. Nie mogę dłużej siedzieć w tej ciemności. Zaczyna mnie przerażać.

Dziewczyna nagle obok niej zwątpiła, czy powinna w ogóle o to pytać. Zaczęła bawić się rękawem, choć wiedziała, że nic to nie pomoże. Musiała pogadać z Asme. Musiała, bo jeszcze bardziej się bała, że może to być ostatni raz.

— Świat jest okropny — wyznała po chwili rudowłosa. — Nie ma nic bardziej niesprawiedliwego niż życie. Słowa są niesprawiedliwe, czyny. Miłość też jest niesprawiedliwa. Czasami mam ochotę złapać się za serce. — Po policzku Asme spłynęła łza, który zasłonił lok włosów. — I wyrwać je z całej siły, a potem schować do klatki i zamknąć na klucz. Żeby nikt nie miał do niego dostępu, rozumiesz? Trudno jest wejść do czyjegoś serca, a jeszcze ciężej je opuścić.

Nagle ustawiła się do pionu. Poprawiła zwisający z ramion płaszcz i spojrzała wprost na Krystine.

— Było miło — Jej kącik ust uniósł się delikatnie. — Muszę się wyspać przed jutrem. Trzymaj się Krystine...

Krótkowłosa kobieta podbiegła do niej, po czym mocno ją przytuliła. Jakby to miał być ostatni raz. Jakby bała się, że więcej jej nie zobaczy.

— Obiecaj, że wrócisz — Pokiwała głową na boki, zwierając usta w cienką linię.

— Nie mogę tego obiecać. Wiesz o tym.

— Dobrze  — otarła łzę z policzka. — Więc obiecaj, że o mnie nie zapomnisz.

— Nie zapomnę, Krystine. O przyjacielach się nie zapomina. 

                                                                                           ✤

Gdy usłyszała pukanie do drzwi, miała ochotę wziąć z komody kubek i rzucić. Czekać, aż szkło się rozbije. Nie odpowiadała. Siedziała w milczeniu, patrząc się na przeciwległą ścianę, jakby było na niej arcydzieło najlepszego malarza na kontynencie. Za szóstym razem, ktoś wszedł do pomieszczenia, a ona zaczęła żałować, że nie zamknęła ich na klucz. Spojrzała na siwowłosego mężczyznę. To nie jego się spodziewała. Zamknął za sobą cicho drzwi, następnie usiadł obok niej na łóżku. Opuścił twarz na dół, lecz mimo tego, mogła zauważyć od boku liczne zmarszczki na jego twarzy, krzaczaste siwe brwi i zmęczone oczy.

— Wiedziałeś o tym, Vesemirze? — rzekła od razu.

— Tak. Wiedziałem o tym, Asme. — Po jego słowach wzięła głęboki wdech. — Ale jak myślisz? Mogłem coś zrobić? To jest Lambert. Jeśli się na coś uprze, doprowadzi to do celu. Jesteście podobni, dlatego tak ciężko się dogadujecie. Mam w tym temacie związane ręce, dziecko. Oboje macie w sobie trochę racji. Czy powinien cię uprzedzić? Oczywiście. Czy powinien wziąć cię pod swoje skrzydła? Owszem. Lecz teraz spróbuj postawić się w jego sytuacji. Wchodzisz w świat Lamberta, którego on sam nie znosi. Chce cię chronić. Mimo tego, że jego sposób może być podważalny, to wciąż ma dobre intencje.

— Zaczęłam wątpić, czy kiedykolwiek powinnam tu przyjechać, wiesz? — Mężczyzna wreszcie na nią spojrzał. — Może powinnam zostać w Oxenfurcie i żyć w niewiedzy. Wyobrażać sobie Lamberta, jako małe dziecko. Zachować tę niewinną wizję.

— Nie mów tak, śnieżynko — przerwał jej. — Przybyłaś tu, a więc miałaś cel. Spełniłaś go, ale okazał się nie taki, jak sobie go wyobrażałaś. Życie bywa przewrotne. Wyimaginowany świat różni się od rzeczywistości. Mylisz niebo z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu.

— Rozumiem — odparła krótko.

— Choć ciężko ci zrozumieć — zaśmiał się pod nosem. — Często to powtarzasz. 

Kobieta zawtórowała. Zaśmiała się, jak dawno jej nie słyszano. Mężczyzna wstał, lecz zatrzymał się przy drzwiach.

— Lambert chce cię zobaczyć za pół godziny. Co się nie stanie, to sobie poradzisz. Jesteś częścią zamieci, dziecko. A my, jeszcze się spotkamy.

Mężczyzna zamknął za sobą drzwi.  Asme przetarła twarz dłońmi. Otworzyła rozpadającą się szafę i ruchem wyciągnęła z niej kilka rzeczy. Nie miała ich za wiele. Schowała je do torby, którą zostawił jej Lambert. Wyszła na korytarz, lecz zamiast pójść schodami na dół, weszła jeszcze wyżej. Przytrzymała się ruchomej barierki, aż weszła na najwyższe piętro. Otworzyła ciężkie drzwi, które po kilku metrach zatrzymywało się nad przepaścią i rozwalonym mostem. Przytrzymała się muru, a wiatr targał jej włosy. Rozejrzała się na widok, jakby miała zobaczyć go po raz ostatni. Spojrzała na szczyty, za którymi świat nieznany, na jezioro, na rzekę i rozciągający się pas śnieżnych lasów. Siedziała długo, choć czuła, jakby minęły zaledwie dwie minuty. Otrząsnęła się, gdy ktoś położył dłoń na jej ramieniu. Gdy zobaczyła Lamberta, przysięgłaby sobie, że miała ochotę skoczyć.

—Piękny widok —  skomentował,  następnie wsadził ręce do kieszeni spodni.

— Mówisz mi to, żeby poprawić mi humor, czy bardziej mnie przytłoczyć? — zadąsała się.

— Wiesz, że robię to, by cię chronić, prawda? — Spojrzał na nią ukradkiem oka.

— Gdybyś chciał mnie chronić, to zatrzymałbyś mnie przy sobie.

Lambert wypuścił powietrze z ust ze świstem.

— Praca wiedźmina bywa niebezpieczna, wiesz? Chciałbym cię wziąć ze sobą. To oczywiste. Jednak sam nie wiem, kiedy zginę. Mój miecz, może kiedyś powiedzieć dość. A wtedy ani ja, ani ty nie przeżyjemy. Co, jeśli ugryzie cię kikimora? Co, jeśli w nocy spotkasz biesa, albo natkniesz się na utopca? Wiesz co od tego jest jeszcze niebezpieczniejsze? Przebywanie z wiedźminem. To czas, żebyś zdała sobie z tego sprawę. Robię to dla twojego dobra. Tylko ty mi zostałaś, więc proszę, posłuchaj mnie. Gdyby coś ci się stało, nigdy bym sobie nie wybaczył.

Asme wolno pokiwała głową. Złapała się za ramiona, próbując samej dodać sobie otuchy. Odwróciła się w jego kierunku.

— Ciężko mi zrozumieć, ale spróbuję w przyszłości — Uśmiechnęła się, chociaż do uśmiechu daleko to miało. — Powodzenia na szlaku, Lambercie. Cholernego, powodzenia.

Mężczyzna przytulił dziewczynę, jak nigdy wcześniej.

— Tobie też powodzenia, Asme. Gdy dotrzesz do Oxenfurtu, daj mi znać przez czarodzieja, że żyjesz. Będziecie jechać długo. Bardzo długo. Gdyby Eskel w jakikolwiek byłby dla ciebie niemiły, przysięgam, że utnę mu jaja.

Po chwili kobieta otworzyła drzwi. Zabrała za sobą bagaż, a droga na dwór, trwała jak w amoku. Dopiero, gdy znalazła się przy koniu, dotarły do niej pierwsze słowa.

— Trzymaj się, Asme — powiedział Lambert, wyraźnie zasmucony.

— Trzymaj się, bracie.

Zaraz po tym, podszedł do niej Vesemir, którego mina również była tęga. Pomógł jej wsiąść na konia, następnie uśmiechnął się ciepło.

— Dasz radę, śnieżynko.

Pokiwała głową, gdy słowa nagle uwięzły jej w gardle. Zaraz po tym spotkała się wzrokiem z brunetem obok. Przeszył ją żółtymi, jak u kota oczami.

— Gotowa? — zapytał Eskel.

— Gotowa.

I zaraz po tym ruszyli w szaleńczy galop. 


Cytat - Andrzej Sapkowski 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro