Rozdział III - Oxenfurckie wspomnienia
Nauka jest najważniejszą rzeczą w naszym życiu. Bo bez nauki jesteśmy nikim, tylko stąpającymi błędnie głupcami. Głupcami wplątującymi zamęt i chaos. Tak, że opieramy sztuczne wyobrażenia na wypowiedziach pozbawionymi sensu i faktów. - Dawid Montar
Asme przerzucała strony książki, wpatrując się w ukazane na nich znaki. Aard, Quen, Igni, Yrden czy też Aksji. Wszystkie wywoływały u niej ciarki. I to nie te stresu, ale ekscytacji. Ekscytowała się nimi, ekscytowała się tym, jakie są potężne. Ekscytowała się samym patrzeniem z książki, czy patrzeniu z bliska podczas treningu wiedźminów. To czy to nie miało dla niej znaczenia, jednakże posiadało taką samą wartość. Wnet ręka, blada, szybka i zwinna zamknęła lekturę z głuchym dźwiękiem. Uniosła wzrok na postać. Przeszyła go na wskroś swoimi zielono-niebieskimi oczami. Tak, oczami wywołującymi zdziwienie złączone z ekscytacją. Jak bardzo kochała to słowo. Dzieci zawsze jej dokopywały. Wytykały palcem, bo przecież jedno oko zielone, a drugie niebieskie to klątwa zesłana zza oceanu. Coś, za co powinna srogo zapłacić, albo ukryć się w cieniu, by nikogo nie straszyć. Ale nie dla niej. Była z tego dumna. Zepchnęła rękę z książki, odkładając ją na bok. Mężczyzna przeskoczył przez ławkę, siadając tuż przed nią. Oparła głowę na zastawionych na blacie mocno rękach. Nie spuszczała z niego wzroku. Gdy tylko się zbliżył, wiedziała, że ją o coś zapyta. Zawsze pytał.
— Co cię tak zaskakuje w znakach? Rzucanie, siła czy urok? — zapytał, a pytał często.
Eskel mimo swoich pytań nigdy nie był nachalny. Nie dopytywał, kiedy milczała. I nie pytał, kiedy widział, że nie ma humoru. Ale lubił to robić. Lubił się dowiadywać o niej więcej, nawet jeśli odpowiadała mu prosto. Trzymała tajemnice, które chciał odkryć. Tajemnice, chociaż były niewielkie, to ciekawe. Był spokojny, nie wkurzał się na nią. Przynajmniej nie często.
— Wszystko — odpowiedziała, swobodnie unikając tematu.
Brunet uwydatnił białe zęby w szczerym, lśniącym uśmiechu.
— A Oxenfurt? Może na to odpowiesz?
Dziewczyna wlepiła w niego wzrok. W oczy, w mówiące usta. I zamyśliła się, pogrążyła w nostalgii, która dawno ją nie sięgała.
✤
Przechodziła koło budynku, który był na skraju rozpadu. Dla wielu stanowił miejsce pracy, miejsce trudu, a nawet miejsce spotkań. Ale teraz był tylko budynkiem. Ruderą, zawalającą się u podnóży morza. Pamiętała, jak po każdych zajęciach spotykali się tam uczeni. Nie wszyscy, rzecz jasna. Nie wszystkich tam zapraszano. Tylko tych z charakterem, z pogodą ducha i swobodą, której niekiedy wielu brakowało. A mówiąc niekiedy, miała na myśli często. Tylko z kilkoma osobami mogła pogadać jak człowiek z człowiekiem. Nie musiała słuchać dennych, przypadających o mdłość pouczeniach, które jako młoda dziewczyna, miała w głębokim poważaniu. Nikt nie lubił nudnych ludzi, nie ona. Chociaż z czasem ją samo można było o to miano przypisać. Obrzuciła budynek tęsknym spojrzeniem. Przeszła dalej, w lewo. Na moście, wysokim, położonym na brzegu morza, toczyło się wejście do głównej bramy. Bramy Filozofów, jak to nazywali. A takie miano uzyskała, bo przy bramie zawsze kręciło się najwięcej filozofów. Filozofów, którzy czasami lekko podpici wykładali ci wykład na temat istnienia. Podważali nie tylko świat, ale to, czy rzeczywiście należysz do uczelni. A niekiedy musiałeś użyć naprawdę niecenzuralnych słów, aby postawić tam nogę. Chociaż pod koniec zdała sobie sprawę, że nazwa była nazwą uczelni, ale przypadek przypadkiem, zdarzenia jakie się tam działy były wyjątkowo trafne. Podpisała się do księgi przed wejściem, pokazała plakietkę, która zwisała jej na dekolcie. I przeszła dalej, a ku jej oczom ukazał się wysoki, piętrzący się na filarach Uniwersytet Oxenfurcki. I chociaż wielu myślało, że uniwersytet to zwykły, nudny uniwersytet, to tak nie było. Doskonale pamiętała opowiadania o tym, jak stworzyły go elfy. I jak elfy przepędzono, a z ruin uniesiono go na nowo. Okna porastały bluszcze, które zakwitały na czas wiosny. Wtedy najbardziej lubiła tu przychodzić. Przed uczelnią była także fontanna i kilka ławek, mimo że centralny park myślicieli znajdował się na samym tyle. A tam najczęściej dało się spotkać chowających się za drzewami uczniów, którzy po kryjomu zaczerpywali łyczka trunku, czy całowali się w najlepsze. Ale trzeba było na to uważać, bo już niejedna osoba za takie coś wyleciała. A ona nie chciała się o tym nigdy przekonywać. Przeszła więc na jedną ławkę. Poprawiła suknię, zakładając nogę na nogę, aby subtelnie ukazać zgrabną, lekko opaloną nogę. Rozglądała się wokół, doszukując wcześniej wymienionych uczniów, ale zdała sobie sprawę, że był czas zajęć. Było pusto. Spokojnie.
— Asme! — Rozległ się za jej plecami głos, a ona omal nie złapała się za serce z zaskoczenia. — Co tutaj robisz?
Spojrzała na blondynkę z włosami obciętymi do ramion. Miała ciepły, radosny wyraz twarzy, a jej usta wyginały się równie radosnym uśmiechu. Usiadła obok niej, wpatrując się. Kamme. Dawno jej nie widziała. Dawno miała na myśli zaledwie rok, odkąd skończyła swoją naukę. Ona tak samo. Chodziły ze sobą do klasy, na ten sam kierunek. Medycynę i alchemię. Razem uczyły się rozpoznawać zioła, czy bandażować. Uczyły się wszystkiego razem i tak samo uważnie. Bo oboje nie pochodziły z bogatych rodzin i musiały na wszystko same zapracować. Dlatego, gdy siebie zobaczyły, oboje okryły się pozytywnymi emocjami. Tych, których nie trzeba chować wśród podejrzanych, ani tych których trzeba obarczać fałszywie, by uniknąć konfliktu.
— Jakoś tak wyszło — Machnęła ręką na bok. — Przychodzę tu co jakiś czas. Wiesz, spędziłam tu dużo czasu. Nadal czasami zatęsknię za tymi głupimi pomysłami, ukrywaniem się w krzakach, czy słuchaniem wykładów. Tęsknię za piciem najtańszego alkoholu, bo nie było nas stać na ten droższy. Na podkradaniu kluczy do biblioteki na przerwach, albo wsypywaniu nauczycielom do wody skruszonego, ususzonych owoców balissy, żeby przysnęli na zajęciach. Cholera, aż mam ochotę przeżyć to na nowo.
Blondynka zaśmiała się pod nosem, przypominając sobie wszystkie wydarzenia, jakie razem przeżyły.
— Pamiętasz, jak miałam włosy obcięte na boba, a ty miałaś grzywkę, zasłaniającą ci oczy? Albo jak wpadłaś w krzak róż, wyskakując przed szukającym cię nauczycielem i pierwszy raz wykłady Radvisa o samoopatrunku naprawdę się przydały? Albo wtedy, gdy poszłaś na tyły parku z tym przystojnym filozofem z trzeciej klasy i musiałam udawać ból brzucha, żeby zatrzymać pana od chemii. Te czasy, tak... Chciałabym też do tego wrócić.
Siedziały tak chwilę, rozmawiając pogodnie, ale Kamme musiała wracać. Pożegnały się mocnym uściskiem, rozdzielając się w dwie różne strony. Asme do środka, a Kamme do wyjścia. Przeszła tylnym wejściem po betonowych, równych jak od linijki schodach. Otworzyła drzwi, zamykając je bezszelestnie. Przeszła kilka kroków, przejechała ręką po jednej ze ścian i zatrzymała się przy wielkich, zdobiących pomieszczenie obrazach. Lubiła na nie patrzeć. Na wyrafinowane choć niezrozumiałe ruchy farbą, czy te pewne krajobrazy. Stukot jej obcasów rozniósł się w sali, wywołując przeciągłe echo. Przeszła w bok, idąc dalej. Zaczęła mijać sale. Te od chemii, zoologii czy sztuki. Wszystkie z nich miały przybite do drzwi tabliczki. Przeszła dalej i rozwodziła się nad tym miejscu długo. Długo po nim krążyła, przywołując każde wspomnienie. Zajęcia dobiegały końca i rozpoznała to po uczniach wychodzących z sali. Usiadła na jednej z ławek, patrząc na ludzi. Wszyscy byli pogrążeni w swoich własnych obowiązkach. Jedni byli pogodni, drudzy zmęczeni, a trzeci zadumani w sobie. A poziom zadufania miał tutaj szeroką skalę. Tą, od której możesz z kimś swobodnie porozmawiać do tej, gdy każą umówić ci się na specjalną godzinę, byś mógł dopytać, w której sali masz lekcje. Tych Asme nie lubiła najbardziej. I najbardziej lubiła im pstrykać drobne komentarze w ich stronę. Kiedy już chciała wychodzić, gdy podniosła z gracją sukienkę, by wstać z drewna, do jej stołu dosiadła się kolejna osoba. I nie była to Kemme, Dan czy ktokolwiek, kogo by się spodziewała. Był to sam wykładowca alchemii, który jeszcze rok temu ją uczył. Miał poważną minę, siwe wąsy, które często lubił wygładzać rękoma, ale brew wszystkiemu był miły. Do niego, jako jednego z nielicznych wykładowców nie kryła żadnej urazy.
— Witam, profesorze Hervick. Mogę w czymś pomóc? — zadała pytanie, wykładając ręce na blat w znaku szacunku.
Mężczyzna pokiwał głową. Zatarł wąsa tak, jak się spodziewała.
— Właściwie to tak, Asme. Chciałbym zapytać, czy byłabyś chętna wyłożyć wykład w następną niedzielę. Jako uczelnia pochwalamy twoje umiejętności i chcemy, byś u nas zagościła.
Asme otwarła buzię ze zdziwienia, ale szybko ją zamknęła, zdając sobie sprawę, jak niekulturalnie mogło to wyglądać. Poprawiła się na ławce, wycierając nagle spocone ręce o materiał sukni. Chrząknęła, pozbywając się zebranej chrypki.
— Oczywiście. To byłoby dla mnie wyjątkowe i cenne doświadczenie. Jak najbardziej następna niedziela mi pasuje — Podała mężczyźnie rękę, którą natychmiastowo uścisnął.
— Niesamowicie mnie to raduje, panno Asme — Uśmiechnął się lekko.
Dziewczyna czekała aż odejdzie, po czym wstała, ciesząc się sama do siebie. Pokiwała głową na boki, niedowierzając. Przeszła dalej, przez główne wejście. Obróciła się wokół siebie, siadając na brzegu fontanny. Zanurzyła w niej rękę, a jej skóra była delikatna niczym jedwab. Błądziła nią w przód i w tył, zastanawiając się głęboko. Uśmiech nie schodził z jej twarzy, a ona dalej nie dowierzała. Wszystko na co pracowała, zdążyło się opłacić. Tyle wylanego trudu i łez wreszcie zaczęło owocować. Teraz została tylko jedna rzecz... Znaleźć Lamberta. Znaleźć brata, po którym ślad zaginął kilkanaście lat temu.
✤
Mężczyzna klasnął jej przed twarzą dłońmi. Wzięła głęboki wdech, omal nie dławiąc się powietrzem. Przeniosła wzrok z jego żółtych jak słońce oczu w ognisko. Uśmiechnęła się sama do siebie jeszcze raz, chwytając za wisiorek założony na szyi.
— Tak, Eskel. Mogę, ale nie jestem pewna czy słowa wyraziłyby uczucia, jakimi darzę to miejsce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro