Rozdział XIII - Co ty wiesz o smutku, wiedźminie?
Wszystko, cokolwiek zdarzyło się potem, było wynikiem uczuć, jakie miotały mną przez cały wieczór. Byłam wściekła. Byłam nieszczęśliwa. Byłam śmiertelnie obrażona i śmiertelnie zakochana. - Joanna Chmielewska -
Gdy męska, silna ręka położyła na drewniany stół flaszkę, wokół dało się usłyszeć ciche pomruki zadowolenia wśród zebranych. Pośród nich były trzy twarze – brunet o lokowanych włosach, spiętymi w niechlujnego koka i uśmiechem na twarzy, siwowłosy mężczyzna, którego twarz była niezwykle trudna do zrozumienia oraz rudowłosy, najmłodszy z nich, który już chwycił kubek z końca stołu. Wokół reszta wiedźminów grała w gwinta, czyściła miecze, lub rzucała w swoje strony żarty, które mimo braku sensu bawiły każdego z nich. Po trójce dało się zauważyć, że byli młodzi. Młodzi, jednak nie na tyle, by dostać morały od Vesemira, stojącego tuż przy ognisku za picie. A raczej chlanie, ponieważ tak to wyglądało. Jak celowe, nachalne wlewanie w siebie gorzałki.
— A ja wtedy tak! — Eskel wskoczył na chwiejący się stół i ukłonił się teatralnie. — Mówię, że mi może dupę pocałować! A ten w żart to obraca, to ja spodnie ściągam i mówię do niego, że...
— Załóż te cholerne spodnie, ty półgłówku! To nie przedstawienie! — Krzyknął do niego starszyzna z drugiego końca pomieszczenia. Brunet uśmiechnął się cwaniacko, po czym usiadł chwiejnie koło Lamberta. Upił kolejny łyk Białej Mewy, a Geralt, jako jeden z poważniejszych, wiedział, że najlepiej się to nie skończy. Vesemir obserwował ich z ukrycia. Oparł się o jedną z ław, patrząc z dezaprobatą. Miał ochotę wyzwać ich od najgorszych imbecyli, ale darował sobie. Dobrze sam wiedział, jak spędził swoje młodzieńcze lata. Nie odbiegały zbyt wiele od tych. Rozlała się nastę[na kolejka, a uśmiechy praktycznie nie schodziły z ich twarzy.
—Spokojnie, panowie, mamy jeszcze jedną flaszkę. — Zastopował ich Geralt. — Chociaż czuję, że do niej nie dotrwamy — dodał po chwili.
— Słuchaj tego! — Szturchnął go w ramię Lambert. — Siała baba mak, nie wiedziała jak. Chłop na polu orzy, babę by wychędożył!
Geralt zasłonił twarz dłońmi w akcie wstydu, a Eskel wyszczerzył zęby, jakby to był najśmieszniejszy żart, jaki kiedykolwiek usłyszał.
— Co za banda gołodupców — westchnął do siebie Geralt. — Pasuję, chłopaki. Obyście się, jak świnie nie zachlali.
— Tobie by się jeszcze kolejeczka przydała — dodał Eskel, zanim zdążył wyjść.
Lambert zaśmiał się tak głośno, że aż go w żołądku zakłuło. Odwrócił się, zgiął w pół i zwymiotował na podłogę. Vesemir odbił się od stołu, po czym zawisnął nad chłopakiem.
— W trymiga widzę to posprzątane, Lambercie — wydusił z siebie.
— Klarownie — odpowiedział.
I zwymiotował ponownie.
✤
Ciszę oraz zamyślenia Eskela przełamywał tlący się w ognisku ogień. Odkąd minęło dziesięć dni, wiedźmin oraz rudowłosa, nie rozmawiali ze sobą za wiele. Czasem, gdy nadszedł ich moment usiedli przy ognisku i rozpoczęli kilka rozmów. Nigdy jednak nie wspomnieli konwersacji, która tak naprawdę zdziwiła ich obu. Śnieg stopniał już całkiem. Na dodatek, dało się zauważyć słońce, a przez podwyższenie temperatury, skórzane, grube płaszcze mogły odejść w zapomnienie. Asme swój trzymała w jukach konia. Owinęła się jedynie szarą opończą. W ręce trzymała kilka kartek oraz pióro z atramentem. Wiedźmin widział to nie raz, ale nigdy nie pytał, o co chodzi. Nie chciał naruszać jej prywatności, skoro nigdy sama nie wspomniała o tym ani słowem. Wreszcie schowała ówczesne notatki do torby. Jej mina była posępna. Pierwszy raz, użyłby w jej stosunku określenia przykra. Osobę, której chciałoby się współczuć. Wiedźmin odgarnął burzę loków z czoła, po czym wyciągnął zza pasa sztylet, który wbił się dwa centymetry od jej ręki.
— Znowu bawisz się w te swoje zabawy, wiedźminie? Daj mi spokój, inaczej wsadzę ci go tam, gdzie słońce nie dochodzi — burknęła pod nosem.
— Próbuję zwrócić na siebie uwagę. A raczej na ciebie. — Kolejny sztylet zatrzymał się obok nogi. — Nie jesteśmy przyjaciółmi. Lecz wrogami również nie jesteśmy. Lambert dał mi jedną misję. Doprowadzić cię całą. Zostało nam z dni piętnaście, a ty umrzesz ze smutku w takim czasie.
— Co ty wiesz o smutku, wiedźminie?
— Tak się składa, że wiem dużo, medyczko. — Odwrócił wzrok w inną stronę.
Asme wzięła do rąk sztylet, który zaczęła obracać w rękach. Rytm serca jej podskoczył. Czuła jak krew buzuje w jej żyłach, tak jak pierwszy raz na mordowni. Mężczyzna przybliżył się. Kobieta popatrzyła na niego, ale tak jak chwilę wcześniej on, spojrzała w innym kierunku.
— Nie mogę ci powiedzieć powodu moich smutków, wiedźminie. Nawet, jeśli bym bardzo chciała. Dotyczą one tak wielu osób, że strach przepełnia całe moje serce. Tak, dobrze słyszysz. Boję się, cholernie się boję. Mam ochotę krzyczeć na cały głos, rzucić się z przepaści albo wbić sobie samej sztylet. — Widać było, że blada ręka ze sztyletem zaczyna się trząść.
Wiedźmin doskonale to zauważył.
— Widzę, że chcesz to powiedzieć. — Położył jej rękę na ramieniu. Eskel zawsze był taktowną i wspierającą osobą. — Strach nigdy nie zniknie. Jest częścią naszego świata. Częścią chaosu.
— Dobrze, powiem ci. — Jej oczy delikatnie się zaszkliły. — Boję się uczuć, wiesz? Boję się uczuć, bo czasami trzeba być bezlitosnym. W tym świecie po prostu trzeba. A kiedy złapiesz te uczucia, nagle miękniesz. Zdajesz sobie sprawę ze wszystkich złych czynów, które popełniłeś. I zdajesz sobie sprawę, jak bardzo nie chcesz ich robić, przez uczucia, które nabyłeś, ale zaszło już za daleko, by przestać — dokończyła, a z jej oczu uleciały łzy. Jednym ruchem ręki ścisnęła mocniej sztylet i zrobiła zamach. Szybki, mocny.
Ale nie celny. Wiedźmin chwycił jej rękę, odpychając od gardła, w które celowała. Przetoczyli się w bok, aż zaczęli zjeżdżać w dół górki. Zatrzymali się pod jednym z drzew. Burza loków wydostała się spod gumki. Jego wzrok nagle zamienił się w lód. W czystą nicość, jakiej nigdy jeszcze nie widziała. Widziała, jak jego spokojny, czysty wzrok, nagle zamienia się w śmierć. Przypomniała sobie wszystkie rzeczy w wiedźminskiej warowni. Wszystkie słowa, kłótnie. Przypomniała sobie o wspólnej sekcji Leszego. Wróciła również do postawionego miecza na jej drodze, gdy pierwszy raz przekroczyła próg Kaer Morhen. Pamiętała wszystkie noce spędzone przy wielkim palenisku. Pamiętała o tym, gdy uczył ją walczyć i trzymać miecz. Pamiętała jego rękę, kiedy wisiała nad przepaścią. Nie puścił jej. Pamiętała to, gdy zdobyła dla niego rodzinny pierścień. Pokazałaś mi, panienko, kim jesteś. Dziękuję ci za to, a jednocześnie żałuję, bo zdałem sobie sprawę, jak na wiele cię stać - powiedział wtedy. A teraz nie widziała w tych oczach niczego, co przypominałoby to, o czym pamiętała. Siedział na niej okrakiem, trzymając sztylet przy jej gardle. Jego mina wyrażała złość, chociaż w oczach tkwił smutek. Dużo smutku.
— Zadałaś mi kiedyś pytanie, Asme. — Prawdopodobnie po raz pierwszy użył jej imienia, zamiast określenia medyczki. — Zapytałaś mnie wtedy, jak się czuję ze sztyletem na gardle. Zapytałaś, czy się boję i czy jestem niewzruszony. Teraz te pytania nabrały innego znaczenia, nieprawdaż? A ty, jak się czujesz z mieczem na gardle i... — warknął, a jego ręka po raz pierwszy od dawna, chwiała się, gdy trzymał broń— Dlaczego mam ci nie poderżnąć gardła, medyczko.
Asme przełknęła z trudem ślinę w gardle.
— Ponieważ nigdy nie chciałam zrobić tego, co prawie zrobiłam. Nie chciałam, ale historia tego jest dużo dłuższa. I od ciebie zależy, wiedźminie, czy pozwolisz mi ją dokończyć.
Czuła jak ostrze przejeżdża po jej obojczyku. Zamknęła oczy.
✤
Po godzinie ćwiczenia na dworze, Lambert wreszcie zdecydował się wrócić do środka. Odłożył miecz na stojak, a dźwięk metalu rozniósł się po całym pomieszczeniu. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak puste było pomieszczenie. Kroki ciężkich butów, również przecięły oznaki głuchej ciszy. Nawet palenisko stało puste. Vesemir prawdopodobnie zapomniał je podpalić. Stary garnek z wodą, nie stał tak jak zawsze. Na stole nie przywitał go imbryk herbaty z ostropesta, ani świeżo upieczony chleb. Na ławie nie stał stos książek, który zawsze tam zostawał, pomimo wszelkich próśb, by je przenieść. Przeszedł dalej. Sala, gdzie zawsze walały się fiolki, brudne szmaty, lub porozsypywane zioła, nagle biła pustką. Nie było schowanego miecza pod jednym ze stołów, który myślała, że tak bardzo dobrze ukrywała. Nie było eliksirów. Nie było w tym pokoju duszy. Ruchem ręki strącił kilka fiolek, które rozlały się po kamiennych płytach. Dwoma rękami oparł się o stół, patrząc stale w dół.
— Co cię trapi? — Usłyszał za plecami głos Vesemira.
— Wszystko, Vesemirze — odparł zmieszany. — Bez niej jest tu tak pusto... Gdy jej nie było, czułem się przyzwyczajony do tego. Teraz, gdy zniknęła, nagle uświadomiłem sobie, co to jest stracić coś, czego wcześniej się nie miało. Pojawiła się znikąd, jak cholerna zamieć. I równie szybko zniknęła. Przeze mnie, rzecz jasna. Chciałem tylko ją chronić. Teraz sam nie wiem, co o tym wszystkim myślę.
— To się nazywa tęsknota — wytłumaczył mu starszyzna. — Postąpiłeś tak, jak podpowiadało ci serce. Trzymaj się tej decyzji. Jeśli takową podjąłeś, na pewno musiała coś znaczyć. Z Eskelem będzie bezpieczna. Wróci do Oxenfurtu. Do normalnego życia.
Lambert westchnął głośno. Odwrócił się w stronę mentora, wbijając w niego wzrok.
— Jeśli ten cymbał i kurwiarz będzie trzymał swoje łapy przy sobie — dodał, na co Vesemir lekko się uśmiechnął.
— Tego już nie jestem w stanie ci zagwarantować.
— Chcę dla niej jak najlepiej, dlatego wysłałem ją do Oxenfurtu. Wróciłaby do dawnego życia. To było dobre życie. Miała tam wszystko, czego potrzebowała. Miałaby tam dom, pracę, znajomych, a prawdopodobne nawet miłość. I choć wiem o każdej z tych rzeczy, to wciąż nie mogę się do tego przekonać. Wiem, że choć to samolubne, to chciałbym zostawić ją w Kaer Morhen. Ale tu nie miałaby takich możliwości co tam. To nie życie dla niej, Vesemirze. Jest człowiekem. Ma uczucia, ma pokaleczoną duszę. Duszę, która potrzebuje miłości. A w Kaer Morhen jej nie znajdzie.
Starszyzna podniósł brew. Wziął głęboki wdech, po czym usiadł na murku. Rozglądnął się wokół siebie, jakby próbował znaleźć coś, czego nie ma.
— Mylisz się, Lambercie. Miłość można znaleźć wszędzie. W każdym miejscu na ziemi, a nawet, wyobraź sobie w Kaer Morhen. I wciąż, drogi Lambercie, zastanawiam się, jak nie zauważyłeś tego, co już znalazła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro