Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zmienione dwa oblicza

Witam wszystkich serdecznie w kolejnej zabawie tym razem pod kolejną niespotykaną nazwą #Changechallenge!
Tym razem challenge padł na motyw zamiany dwóch osób i stworzenie dla nich niespotykanej historii! Wpadnijcie na hasztag tam powinny być wszystkie książki :3

Motyw został delikatnie zapożyczony od mentiss27 oraz fs_animri za co bardzo dziękujęmy <3
Ps. Zapraszam do ich książki jeśli nie widzieliście „Alternative Reality"

Czas pisania: 15-16 dni

Ilość słów: 30 035 słów z wylosowanych 7 tysięcy

Słowa kluczowe: Mięta, Czosnek, Nagroda, Migrena, Wieszak, Peleryna

Ship: Sony x Kui Sonaki

Czy pobijam swoje rekordy w pisaniu oneshotów? Tak i jestem z tego taka dumna ^^ że słów jest coraz więcej z każdym kolejnym oneshotem!

Mamy jednego rodzynka, który nie pisał o 5city więc też może być ciekawą odskocznią :3

Jest nas mało, ale jest tu kilka nowych osób, które odważyły się do wzięcia udziału w zabawie tworzonej na zaciszu limon! Więc zapraszam was do wszystkich innych osób, które wzięły udział w zabawie!

Pieknadamusi MommyLaura Arteviva_ Xsanula EmRewsia Tiaslari

Niektórzy ci co brali udział prawdopodobnie mogą wystawić w innym terminie niż ten, ale nie są oznaczeni.

Możecie się spodziewać książek o 12, 19, 20, 21 godzinie (bądź dużym opóźnieniem)

Mogą występować błędy

Życzę wszystkim miłego czytania i wesołych mikołajek <3

================================
Budzik dla niektórych był on utrapieniem gdy dla innych był zbawieniem. Dla mnie jednak nie miał znaczenia, musiałem się i tak obudzić by wstać do pracy. Otworzyłem swoje niebieskie oczy i wpatrywałem się w budzik wsłuchując się w melodie alarmu. Widziałem, że nie mogę pozwolić sobie na więcej snu, ale było ciężko. Ciężko było ogarnąć to wszystko wokół, te bagno, które było coraz głębsze. Podniosłem się ledwo do siadu gdyż krzyże mnie bolały od kilkugodzinnego siedzenia nad papierami, a potem chodzenia po komendzie i nie tylko. Miałem dość mówienia tego samego tysiąc razy gdy wszyscy mówili, że rozumieją lecz robili to co chcieli. Starałem się jak mogę by ogarnąć tą jednostkę, ale to co z nią zrobił Pisicela to katastrofa.
To trzeba było stawiać od nowa od nowa budować fundamenty, a na to nie było praktycznie czasu. Byłem zły na to wszystko, że osoba, która miała być kompetentna na to stanowisko zawiodła i jeszcze podpadł mafii. Pisicela dał się złapać i zabić od tak bez żadnych negocjacji bez niczego od tak. Chociaż podejrzewam, że to były po prostu porachunki mafijne gdyż zwykle za funkcjonariusza chcą okup, a nie zabijają sobie bez żadnej informacji.

Wstałem niechętnie zsuwając z siebie koc pod którym spałem, ponieważ na zewnątrz było dość ciepło w końcu był już lipiec. Choć nie wiem czy tak można nazwać praktycznie koniec miesiąca, ale czas mi tak strasznie się zlewał ze sobą, że nie potrafiłem już odróżnić poszczególnych dni od siebie. Pracowałem siedem dni w tygodniu Każdy był równie ciężki i męczący jak poprzedni, a na dodatek nie ubywało zgłoszeń czy skarg lecz nawet przybywało coraz więcej. Nie potrafiłem dotrzeć do tej jednostki i to naprawdę. Niektórzy mnie słuchali, a byli to najbardziej rozsądniejsi ze wszystkich wokół mnie otaczających tumanów. Przeczesałem dłonią włosy do tyłu by je choć trochę przygładzić gdyż czułem jak mi odstają na wszystkie strony czego nie lubiłem wręcz nienawidziłem. Jednak pozbędę się tego jak już wejdę do łazienki i ogarnę się po trzech godzinach snu jeśli dobrze pamiętam. Nawet nie wiedziałem o której położyłem się spać, co mnie frustrowało. Podszedłem do szafy by wyciągnąć z niej świeży ubiór na dziś w którym chciałem się pojawić na komendzie. Jeśli miałbym siedzieć cały czas w mundurze nie wytrzymał bym tego psychicznie.

Nie żebym obrażał mundur policyjny, bo nie obrażam, ale jednak nie miałem go dopasowanego idealnie pode mnie i denerwował mnie tym iż uciskał bądź był za luźny. Nie miałem nawet czasu by prosić o poprawki do munduru. Nie sądziłem, że można tak zaniedbać papierologię w jednostce. Aktualnie staram się naprawić nie tylko to co było popsute i nie ogarnięte przez poprzedniego szefa policji, ale też to iż funkcjonariusze są podzieleni nie tylko na departament policji i szeryfów, ale między sobą wszystkimi. Najgorsze co może być to skłóceni między sobą ludzie, którzy nawet nie myślą o konsekwencjach tylko o tym by utrudnić innym życie w jednostce przez to naprawdę świetnych ludzi rezygnowało z pracy. Gdy oddawałem tą jednostkę policji pod władzę Gregorego miałem nadzieję, że jego kadencja będzie długa. Był naprawdę świetnym policjantem oraz szefem i może czasem miał swoje odskocznie to wykonywał pracę w stu procentach.
Wyciągnąłem spodnie dżinsowe oraz koszulę z szafy. Trochę mnie bolało to iż byłem szefem w FBI w dziale antyterrorystycznym gdy musiałem z tego zrezygnować by ratować jednostkę policyjną. Może miałem dużo doświadczenia w prowadzeniu jednostek i przeżyłem bardzo dużo jednak cofanie się w rozwoju nie było dla mnie korzystne. Lecz szef nade mną kazał mi iść ratować tą jednostkę i rozumiałem go gdyż w najbliższym obrębie nie było innej działającej komendy. Nikt nie był tak naprawdę kompetentny by przejąć tą rolę. Ruszyłem do łazienki by umyć się oraz obudzić bardziej pod zimną wodą.

-Hej tato! - spojrzałem w bok widząc siedzącego Dante, który jadł śniadanie. Uśmiechnąłem się delikatnie widząc go gdyż był dla mnie takim promykiem w mroku gdy coś szło źle. Wiedziałem, że ja jestem też dla niego wzorem i drogowskazem w życiu.

-Wyspałeś się? - spytałem patrząc się na niego i miałem nadzieję, że miał przynajmniej lepszy sen ode mnie.

-Może tak na pół - odpowiedział - a ty tato?

-Tak wyspałem - odpowiedziałem choć trochę go skłamałem z tym jednak nie chciałem go męczyć swoimi problemami.

-Do pracy? - spytał patrząc się na moje ręce.

-Tak mamy spotkanie high commandu nie zapomnij o nim Dante - oznajmiłem chcąc mu przypomnieć o tym gdyż miałem wrażenie, że ostatnio jest trochę nie obecny i żyje bardziej w swoim umyśle. Ciekawiło mnie to dlaczego tak strasznie się zamyśla i odcina od świata.

-Tak pamiętam, mamy na dwunastą - odpowiedział na moje słowa - będę o jedenastej na komendzie.

-Cieszę się - odparłem chcąc iść do łazienki w końcu. Potrzebowałem tego prysznicu by się obudzić, a przede wszystkim kawę, moją kochaną czarną kawę na pobudzenie. Bez tego miałem bardzo zły humor, a nie mogłem pozwolić sobie by emocje kontrolowały moje decyzje w pracy. Musiałem być obiektywny i patrzeć na dwie strony medalu nie tylko na jedną.

Wszedłem pod prysznic i odkręciłem zimną wodę. Gdy pierwsze krople zaczęły spływać po moim ciele poczułem jaka jest zimna woda, a na moim ciele pojawiła się gęsią skórka. Jednak nie zszedłem z deszczownicy prysznicowej i pozwalałem by zimne krople spływały po moim nagim ciele. Brałem głębokie wdechy by uspokoić swoje serce, które zaczęło szybciej pracować przez nagłą zmianę temperatur. Wziąłem płyn w dłoń i zacząłem rozprowadzać go po moim ciele. Zamknąłem oczy wzdychając ciężko. W FBI nie było łatwo, ale sytuacja w departamencie policji była naprawdę ciężka i nawet mnie przerastała w pewnych momentach. Pracuję już tam od czterech miesięcy i nie widzę żadnej różnicy, co jest frustrujące iż nie ma żadnych popraw mimo reform, które wprowadziłem. Wybrałem odpowiednie osoby na High command, zwróciłem osobą, które naprawdę coś robiły wysokie stanowiska gdyż upadli do oficerów, a osoby co nie powinny być były na samej górze. Dużo osobom się to nie podobało, ale nie zwracałem na to uwagi. Na nowo tworzyłem policję z tego co miałem i starałem się pozbyć tych, co nic nie robią. Na mydliłem całe swoje ciało w płynie pod prysznic, a następnie odkręciłem znów zimną wodę.

Gdy opłukałem się z płynu sięgnąłem po ręcznik i wyłączyłem zimną wodę. Na spokojnie wytarłem się cały i ubrałem w świeże ciuchy. Posprzątałem za sobą w łazience i podszedłem do umywalki sprawdzając czy muszę się ogolić z zarostu, który mógł od rosnąć. Jednak na szczęście dziś mogę ominąć ten moment i wyjść do salonu połączonego z kuchnią. Chciałem jeszcze przed pracą napić się nektaru bogów i pojechać swoim samochodem do pracy. Zamknąłem za sobą drzwi i wziąłem głęboki wdech czując zapach kawy, mojej kochanej kawy. Ruszyłem do kuchni widząc jak syn przygotował mi kawę przez to uśmiech sam wszedł mi na usta.

-Pomyślałem, że zrobię ci kawę tato - powiedział z delikatnym uśmiechem.

-Dziękuje Dante - podszedłem do niego i pocałowałem go w czółko.

-Do której będziesz w pracy?

-Nie wiem zobaczę jak wyrobie się z pracą - oznajmiłem biorąc kubek w dłoń i zacząłem pić powoli gorący napar kawowy. Idealne połączenie mielonej kawy z wodą bez jakikolwiek słodzików - a co?

-Tak pomyślałem, że mogliśmy się przejść po nocy jak to robiliśmy kiedyś - powiedział patrząc się na swoje ręce, którymi się bawił.

-Zobaczę dobrze? - nie chciałem go zawieść, ale rozumiałem, że potrzebował porozmawiać i dlatego chcę byśmy pochodzili w nocy.

-Dobrze - pokiwał głową, ale w jego oczach widziałem ulgę gdy jego mimika twarzy była nadal zdenerwowana i niepewna.

-Co powiesz na wspólny powrót do domu na piechotę? - spytałem chcąc się upewnić czy może taki sposób przechadzki mu będzie odpowiadać.

-Może być - odpowiedział, a on całkowicie rozluźnił się, poprawiłem jego grzywkę i uśmiechnąłem się do niego. Wiedziałem, że już zadecydowałem co zrobię, bo przecież mój syn był najważniejszy. Może praca była ważna lecz rodzina była najważniejszym dla mnie aspektem życia. Wypiłem do końca kawę i wypłukałem kubek z fusów by nie zostawić go z kawą.

-To się cieszę - powiedziałem idąc do pokoju po swoje rzeczy do pracy i przede wszystkim identyfikator policyjny wraz z odznaką. Założyłem smycz na szyi gdyż lubiłem w ten sposób nosić swą odznakę i przynajmniej jest na wierzchu. Ubrałem kaburę z którą nigdy praktycznie się nie rozstaję gdyż ludzie bywają naprawdę różni. Natomiast ja wolę nie ryzykować swoim życiem. Włożyłem telefon do kieszeni wraz z portfelem i wyszedłem z pokoju. - Idę Nunuś nie spóźnij się do pracy!

-Nie spóźnię - odpowiedział gdy ja ubrałem buty i zagarnąłem z wieszaka klucze do samochodu. Wyszedłem z domu i ruszyłem do garażu. Nie był to jakiś wielki dom gdyż nie był tak naprawdę potrzebny taki. Dante miał praktycznie całą górę dla siebie gdy ja i tak w większości czasu nie przebywałem w domu. Mieszaliśmy w dzielnicy Mirror Park była to dość spora dzielnica domów przy parku z jeziorem. Miał ten teren w sobie coś niezwykłego coś co nie posiadały inne dzielnice. Ukryte piękno i spokój na pierwszy rzut oka nie były widoczne, ale gdy stanęło się w miejscu wtedy można było zauważyć to wszystko. Niestety ludzie teraz pędzą cały czas przed siebie i nie patrzą na boki, na to piękno, które otacza każdego nas w dzień czy w nocy. Wsiadłem do swojego Aston Martina DB10, który był moją zabawką o którą dbałem bardzo mocno gdyż taki skarb był dość drogi. Wsiadłem na miejsce kierowcy i ruszyłem powoli w stronę komendy mission row gdzie stacjonowała moja jednostka. Kiedyś gdy byłem młodszy służyłem w tym budynku, ale miał dość inne rozmieszczenie poszczególnych pomieszczeń.

Jednak to nadal były te same fundamenty w których to ja dorastałem i piąłem się do samej góry aż zostałem szefem policji jednak moje ambicję sięgały wyżej. Udało mi się po tylu latach, ale co mi z tego skoro znów wróciłem do policji. Zaparkowałem samochód na swoim standardowym miejscu tak by nikt nie orysował mojego czarnego lakieru. Wszedłem z garażu na korytarz i ruszyłem w stronę schodów na górę. Na parterze miałem swoje biuro co było dość problematyczne na dłuższą metę, ponieważ zbyt duży gwar gdy było bardzo dużo zgłoszeń. Jednak nie mogłem nic z tym zrobić gdyż góra nie była zbyt przystosowana pod posiadanie szefa biura, bo u góry było biuro dla wysoko postawionych i sala konferencyjna oraz kilka pomieszczeń po bokach, a ja nie szczególnie chciałem latać z góry na dół do archiwum, które dosłownie jest przy szatni. Jak są minusy tak i są plusy, a przynajmniej ja miałem rzetelnie źródło informacji tego co się dzieje wokół funkcjonariuszy gdyż zapominają, że ściany są tu stanowczo za cienkie i słychać wszystko. Wszedłem do swojego biura i zasłoniłem żaluzje w oknach by mieć choć trochę prywatności. Już widziałem tą stertę raportów i papierów, które trze wypełnić czy zrealizować.

Usiadłem więc za biurkiem i westchnąłem ciężko, bo to zajmie mi sporo czasu. Niestety, ale wziąłem się za porządki papierów i tak jeszcze nie uporządkowałem wszystkich z tego czasu gdzie panował Pisicela. Jest tego za dużo na jedną osobę, ale niestety jest tam wiele rzeczy, które trzeba opłacić czy zatwierdzić. Najgorsze jest to, że nie mogę za bardzo ruszać konta policyjnego gdyż nikt nie miał by wypłaty. Tak zasłużył wszystko i płace z swojego konta delikatnie biorąc z policyjnego, ale tak aby nikt nie ucierpiał przy tym. No w sumie moja zapłata cierpi gdyż nie ma jej.
Znów jakieś kłótnie zaczęły się na komendzie i nie rozumiałem dlaczego nie potrafią ze sobą rozmawiać.

-Znów wjebałeś się w mój tył! To twoja wina, że nam uciekli! - wychwyciłem te słowa i już wiedziałem że Xander znów ma problem z zaakceptowaniem tym, że nie każdy jest najlepszy w prowadzeniu samochodu. Wstałem od biurka nim zacznie się gnębienie z tego, a nie chce aby takie sytuacje się pojawiały.

-Xander do mnie! - powiedziałem głośno przez otwarte drzwi, bo nie chciało mi się wychodzić z biura. Wszystko ucichło chyba nie spodziewali się tego, że jestem na służbie, ale w sumie nawet nie zgłosiłem statusu tylko zająłem się papierami. Do gabinetu wszedł niebieskowłosy mężczyzna ubrany w mundur policyjny.

-Co tym razem się stało, że nie potrafisz normalnie powiedzieć tylko cała komenda cię słyszy?

-Znów mam cały tył rozwalony! To już kolejny samochód policyjny! Tym razem mnie posłał na ścianę! Ledwo z tego wyszedłem!

-Xander rozumiem, że jesteś zły, ale gnębienie człowieka nie jest rozwiązaniem. Powinieneś zgłosić to mi bądź porozmawiać na spokojnie.

-Do niego nie dociera! Wytrych jest jebnięty na umyśle!

-Przywołuje cię do porządku - oznajmiłem patrząc się na niego za biurka - jako sierżant nie powinieneś się tak zachowywać do oficera - upomniałem go gdyż za bardzo sobie pozwalał - albo się uspokoisz albo będę musiał cię wysłać na zawias więc co wolisz?

-Będę już spokojny - westchnął patrząc się na mnie i choćbym nie chciał go wysłać na zawias, bo brakuję funkcjonariuszy na służbie z rana.

-Dostaniesz nowy radiowóz - oznajmiłem wstając oraz podchodząc do szafki za mną. Wyciągnąłem kluczyki do nowej victorii by mógł kontynuować patrol.

-To już trzeci w ciągu trzech tygodni - westchnął, ale wziął ode mnie klucze do nowego samochodu.

-Jak widać musisz mieć oczy dookoła głowy Wayne - oznajmiłem - Wytrych dostanie pouczenie i ty też. Nie chcę tu niepotrzebnych kłótni tym bardziej, że mógł nie wyhamować.

-Tak szef - mruknął - czy mogę już iść?

-Tak - odpowiedziałem i sięgnąłem po kolejny dokument do wypełnienia. Usłyszałem tylko jak drzwi się zamykają, a ja zostałem sam ze sobą. Przetarłem zmęczony dłonią oczy by się rozbudzić, ale jak widać będzie trzeba zrobić kolejną kawę, ale to już na spotkaniu high commandu gdyż za dużo kawy też mi nie można pić. Minimalnie staram się pić trzy kawy dziennie, bo jednak pije je mocne bez żadnych dodatków, które psują lub dodają jakiegoś tam smaku. Gorzka i czarna kawa to najlepsze połączenie. Spojrzałem na zegarek na dłoni i westchnąłem ciężko gdyż zostało mi pół godziny do spotkania i najgorsze jest to, że zrobiłem tylko pół tego co miałem zrobić. Podniosłem się z fotela i wziąłem ze sobą te papiery co uzupełniłem. Chciałem je już włożyć do archiwum i mieć spokój z nimi. Te pół godziny idealnie nadaje się do tego gdyż już na pamięć znałem gdzie co jest w archiwum. Ten jeden plus przesiadywania, szukania i sprzątania w nich gdyż nikt nie kwapił się do tego aby porządki wprowadzić. Wszedłem do pomieszczenia i położyłem plik kartek na stoliku. Wziąłem kilka z nich i zacząłem zabawę z porządkowaniem.

Nie wiedziałem nawet kiedy czas tak szybko ucieknie mi przez palce i najgorsze jest to, że każdy dzień wyglądał tak samo. Praca, czytanie papierów, słuchanie narzekań czy skarg, a do tego siedzenie długie godziny za biurkiem do późna. Dałem radę już naprawdę sporo ogarnąć, ale dopiero wspinałem się na górę lodową, która nie chciała być zdobyta. Zajęło mi uporządkowanie tego co miałem z dwadzieścia minut więc na spokojnie mogłem zrobić sobie kawę, a następnie wejść po schodach do górę by omówić wszystkie sytuacje, które powstały w tym miesiącu i omówić też możliwości awansów lub degradów. Męczyła mnie ta praca kiedyś wydawała się być lżejsza gdy teraz była za ciężka na moje barki. Z kubkiem kawy ruszyłem na górę mimo iż miałem dużo do powiedzenia to i tak pewnie będę milczeć by przemyśleć ich rozmowy ze sobą. Zastanawiałem się co mogę dodać by ta jednostka była naprawdę zorganizowana, bo dodatkowe treningi za dużo tu nie dadzą.

-Może awans dla Wytrycha? - zaproponował Alex Andrews, ale pokiwałem głową na nie.

-Dlaczego nie?

-Jeśli teraz dostanie awans za swoje zachowanie Wayne wyjdzie z siebie.

-Kolejny radiowóz? - spytał Gregory, a ja skinąłem głową na tak.

-To już chyba nie jest przypadek - odezwał się Dante - znów jego radiowóz, który to już?

-Trzeci - mruknąłem - niech będzie na tym oficerze i lepiej go nie tykać w ogóle jedynie jeśli znów rozwali pojazd to degrad - oznajmiłem i wziąłem łyka kawy. Nie tylko ja w sumie piłem tutaj kawę gdyż siedzieliśmy już drugą godzinę nad wszystkim i niczym. Tak naprawdę nie wiem co zrobić by ten departament działał jak w zegarku. Niektórzy robią i przestrzegają zasad gdy reszta no nie za bardzo. Mam wrażenie, że się ciągle powtarzam, ale może przez to iż dzień w dzień robię to samo. Zaczynam chyba się gubić w tym wszystkim. To była jak wielka jedna pętla z której nie potrafiłem się wyrwać. Może to mnie tak najbardziej męczyło. Spojrzałem w swój kubek w którym nie było już nic oprócz fusów. Wziąłem głęboki wdech i wydech nie wiedząc co zrobić by wszystko się odmieniło. Starałem się być dobrym szefem, ale co to za szef, który wiecznie siedzi za biurkiem. Mógłbym przydzielić tą pracę innym z High commandu, ale oni i tak mieli swoje sprawy z papierami. Nie chciałem dokładać im tego więcej, bo bardziej przydadzą się na mieście niż za biurkiem.

-Szefie może szef powinien wziąć sobie wolne? - zaproponował Rift na co westchnąłem.

-Nie mogę wziąć wolnego dobrze o tym wiecie - odparłem patrząc się na każdego z nich, a najdłużej na synu, który wpatrywał się we mnie z smutkiem.

-Jest szef już dłużej na służbie niż Capela lub Montanha, a oni zawsze siedzą długo - oznajmił Alex poprawiłem odznakę i odłożyłem kubek na stół.

-Po to jestem tu by ogarnąć was wszystkich - rzekłem wstając od stołu - musicie zrozumieć, że macie zaległości i dużo papierów, którymi trzeba się zająć!

-Ale..- przerwałem Montanhie.

-Po to FBI mnie tu wysłało i musicie uszanować decyzję od góry! - musiałem wrócić do pracy skoro już nasłuchałem się wszystkich spraw i skarg, a na dodatek coś tam im pomogłem w podjęciu decyzji. Przetarłem dłonią kark i nie potrafiłem przed kimś przyznać, że byłem zmęczony - Po tym macie iść na patrol skoro uzupełnicie wszystkie rzeczy odnośnie awansów i degradów.

-Tak jest szef - odpowiedzieli na co skinąłem głową i wyszedłem z pokoju. Jak ogarnę dzisiejsze sprawy to ogarnę może jeszcze archiwum choć trochę.

Miałem wrażenie, że stoję w miejscu mimo iż sprawdzałem i układałem archiwum. Co z tego, że robiłem to już z trzy miesiące i jestem dopiero na literze L. Niby daleko, ale jednak jeszcze sporo przede mną jest. Oczywiście w międzyczasie ubrałem sobie radio wraz z słuchawką jakbym był potrzebny. Jednak to rzadko się staje i tak siedzę tylko w czterech ścianach. Był chyba już wieczór z tego co widziałem na zegarku i kilka razy czułem jakbym miał usnąć i nawet wyjście na zewnątrz nie pomagało aby się obudzić. Wszystko było nagrzane i gorące co było delikatne denerujące gdyż nie lubiłem pracować w takich upałach. Pomimo tego, że mieliśmy klimatyzacje na komendzie miałem wrażenie, że było wszędzie duszno.

-103 do 101 - padł komunikat aż wypadła mi teczka z ręki gdyż nie spodziewałem się tego, że ktoś będzie mnie wołać, a tym kimś okaże się mój syn.

-101 zgłasza - powiedziałem i podniosłem teczkę z ziemi aby odłożyć ją na swoje miejsce.

-Mógłbyś zjeść do przesłuchaniówki?

-Jasne zaraz będę - odparłem zamykając szufladę i spokojnym krokiem ruszyłem w stronę schodów na dół. Otworzyłem drzwi i ruszyłem korytarzem do przesłuchaniówki gdzie był Dante więc musiał mieć kogoś zatrzymanego. Wszedłem do sali i zdziwiłem się widokiem syna, który siedział naprzeciwko Carbonary, a obok niego siedział Kui Chak. Najbardziej mącicielski i problematyczny chińczyk, który już dawno nie powinien mieć karty adwokata za swoje przewinienia, ale jak widać będę musiał się przejść do doju by mu ją odebrali własnoręcznie.

-No nareszcie ile można czekać? - padł komentarz ze strony niskiego mężczyzny, który patrzył na mnie z wyższością.

-Tyle ile trzeba panie Chak chcę przypomnieć iż jest pan na komisariacie policji więc radzę się zachowywać! - chciałem coś jeszcze powiedzieć w stronę mężczyzny, ale syn mi przerwał.

-Dobrze, że jesteś szefie - oznajmił Dante, a ja usiadłem obok niego i wyczekująco patrzyłem na niego aż powie za co tu siedzi - Pan Carbonara twierdzi, że nie brał udziału w nielegalnym wyścigu, chociaż był widoczny na miejscu startu.

-Rozumiem - spojrzałem na Carbonare to na Chaka - jaki jest problem w takim razie skoro jest wszystko na dashcamie?

-To są pomówienia! Mój klient nie brał udziału w żadnym wyścigu, jego samochód oczywiście jest zrobiony jak wyścigówka, ale tylko wizualnie! Nie macie jasnych dowodów na to, że brał udział! Pan Carbonara niefortunnym zbiegiem okoliczności znalazł się w miejscu obławy policyjnej!

-Uciekał? - spojrzałem na syna.

-Przez chwilę nie zatrzymał się słysząc koguty.

-Mam zawsze muzykę na fula i nie słyszę co się dzieje wokół - odpowiedział młody mężczyzna - myślałem, że to za kimś innym jadą w końcu ja sobie tylko chciałem pojechać do sklepu.

-Mógłbym zobaczyć twój dashcam Capela?

-Oczywiście szefie - wstał i uśmiechnął się do Carbonary albo mi się wydawało, ale patrząc na tego białowłosego grzyba widziałem jak podąża wzrokiem za moim synem.

-To jest niepotrzebne przetrzymywanie - jak widać Chak nie nagadał się wyrastająco skoro jeszcze szczekał.

-Moi funkcjonariusze policji nie zatrzymują ludzi bez powodu! Pański klient jest posadzony o udział w wyścigu i jeśli rzeczywiście kamery będą potwierdzać, że to samochód Carbonary poleci na odsiadkę czterdzieści osiem godzin w celi.

-Nie pozwolę na to by osądzono go przez to iż pańscy funkcjonariusze widzieli sobie auto! Każdy może zobaczyć auto na drodze!

-Czy sądzisz, że kłamią? - zmrużyłem powieki widząc ten jego uśmieszek zadowolenia.

-Tak, tak twierdzę i uważam! Złoże skargę na pana i ten cały syf! - patrzyłem w jego ciemne tęczówki z złością gdy on odwzajemniał ten nienawistny wzrok. Jakby nie patrzeć ten mężczyzna zawsze wszystko utrudniał, szukał małych druczków, a potem robił z moich ludzi idiotów. Ze mnie również robił takiego idiotę co mi się nie podobało w ogóle gdyż nie byłem debilem - Śmieszne jest to aby teraz policjant szedł po dashcama! To jakie były wcześniejsze dowody? Na oczy!

-Z pewnością był rozpatrywany bodycam niż dashcam, ale skoro pan uważa, że moi ludzie nie potrafią ogarnąć sytuacji to aktualnie pan znieważa policję! - podniosłem się z krzesła opierając dłonie o blat stołu. - Za to mogę panu wystawić grzywnę i skargę do departamentu sprawiedliwości wtedy rozpatrzą czy aby na pewno ma pan panie Chak uprawnienia do bycia adwokatem i czy nie trzeba odnowić licencji?

-Podważa pan moją godność i reprezentację departamentu sprawiedliwości!

-Raczej nie byli by zadowoleni z faktu, że wśród nich chodzi kryminalista - chyba powiedziałem za dużo, ale mężczyzna zamknął usta w wąską linię i wpatrywał się we mnie z nienawiścią - no ja myślę, że się zgadzamy!

-Czy chce szef zobaczyć w końcu ten dashcam? - spojrzałem zaskoczony na Dante gdyż nawet nie zauważyłem kiedy wrócił, ale wziąłem od niego tablet i puściłem zarejestrowany obraz prze kamery. Z dala widać było limonkowy samochód pana Carbonary, który stał nieopodal startu. Może, że nie brał udziału w wyścigu, ale mógł być specjalną przynęta by te ich chore wyścigi się odbyły.

-Bodycam masz zgrany? - spytałem gdyż chciałem się upewnić czy aby na pewno miał dowód przeciwko Carbonarze.

-Oczywiście, że zgrałem by mieć jasność sytuacji - odpowiedział więc skinąłem głową, spojrzałem na chińczyka, któremu już nie było tak do śmiechu gdyż siadłem na jego ego i licencję, którą i tak zgłoszę. Widziałem w jego oczach, że przegrał już ze swoją licencją i on to wiedział jak ja. Już po pierwszym wyroku powinni mu zabrać tą kartę lecz ja dopilnuje by odebrali mu ją jeszcze jutro.

-Jak wygląda sytuacja? - spytał chińczyk i choć chciałbym zamknąć Carbonare nie byłem w stanie. Niestety widać, że mimo iż był na miejscu wyścigu nie ruszył równo z innymi autami. Dante miał rację, że brał udział albo był twórcą tego eventu, ale niestety nie było wystarczających dowodów.

-Z związku z małą ilością dowodów niestety musimy wypuścić pana Carbonare - oznajmiłem, ale widząc jak uśmiecha się w ten charakterystyczny sposób, że wygrał aż zagotowało się we mnie - jednakże z powodu iż nie zatrzymał się na poboczu zostanie nałożona na pana kara grzywny - rzekłem podając tablet synowi - wiesz co robić Capela!

-Tak szef - mruknął i wydawał się być jakoś taki przybity, ale nie rozumiałem dlaczego.

-Może pan już panie adwokacie wyjść, odprowadzę pana do wyjścia - otworzyłem drzwi na oścież i patrzyłem na niskiego mężczyznę, który z dumnie uniesioną głową ruszył w moim kierunku.

-Spróbuj tylko ruszyć moją kartę adwokacką, a zrobię z twojego życia piekło! - odezwał się gdy zostaliśmy sami przed lobby do komendy.

-Radzę ci nie zaczynać, bo tej twojej pseudo mafii się nie boje - rzekłem nachylając się nad nim - radzę uważać co mówisz, bo znajdę na ciebie paragrafy i to ja spowoduję, że twoje życie nie będzie już takie kolorowe!

-Grożenie jest karalne!

-I vice versa panie Chak tylko zapomniałeś, że ja mam bodycama i wszystko mam uwiecznione na kamerze.

-Nie wiem jak ludzie mogą szanować kogoś takiego jak ty! Nie ogarniasz w ogóle tego cyrku na kółkach!

-Ja za to pilnował bym bardziej swoich ludzi gdyż mogliby dostać już dawno karę śmierci - wyprostowałem się dumnie - ja w przeciwieństwie do swoich poprzedników mam wejścia wszędzie więc radzę uważać Chak!

-Jesteś psem Rightwill zapamiętaj to sobie! Nie dziwię się dlaczego cię wykopali z FBI!

-I kto to mówi! Grzywacz chiński?

-Przeginasz Rightwill!

-A ty za dużo gadasz, a mniej robisz! Katarynko chinśka - prychnąłem urażony jego zachowaniem gdyż naprawdę staram się jak mogę by ogarnąć tą policję. Mierzyliśmy się wzrokiem posyłając sobie nienawistne spojrzenia aż usłyszałem śmiech i zainteresowany zerknąłem w tył widząc Carbonare z Dante. Chyba nie tylko ja to usłyszałem gdyż zauważyłem jak Chak stara się wychylić ze schodów aby coś zobaczyć. Nagle śmiechy ucichły gdy zauważyli mnie na co mój syn chyba się zarumienił i rzeczywiście chyba będę musiał z nim porozmawiać na pewien temat.

-Idziemy Carbonara! - pogonił swojego pracownika w stronę samochodu gdy ja spojrzałem na syna.

-My porozmawiamy później - oznajmiłem mu i wszedłem do komendy aby zająć się pracą. Moje ciśnienie mi się zwiększyło przez tego małego, chińskiego kuta... Otrząsłem się gdyż moje myśli zły w złym kierunku. Jestem policjantem i nie powinienem nikogo obrażać jeśli nawet jest ktoś tak wkurzający jak pewny niedorozwinięty mężczyzna.
Skuliłem się na papierach by skończyć je segregować chociaż dojść do litery O i zająć się rozmową z synem. Zatem nie wydawało mi się, że patrzą na siebie jakoś dziwnie. Rozumiem Montanha i Knuckles choć nie podobało mi się to oraz było to niezgodne z prawem. Jednakże oni i tak mieli prawo głęboko gdzieś co pokazali na swój sposób nie jeden raz oraz zapewne nie ostatni. Nie miałem już siły na układanie tych wszystkich papierów i przeglądanie ich. Miałem ochotę tylko położyć się spać i nic więcej nie zrobić dziś. Kłótnia z Chakiem dodała mi tylko chwilowej adrenaliny, która zachwyciła mnie do pracy, a teraz gdy opadła byłem bardziej zmęczony niż byłem wcześniej.

-103 status 3 - padł komunikat na radiu więc to był mój czas aby przejść z synem i dowiedzieć się co takiego się dzieje w jego życiu. Staram się dać mu jak najwięcej uwagi i tego co pragnie, ale wiem, że nie zastąpie mu wszystkiego sam jedyny. Miałem wrażenie, że praca nas dzieli niż łączy. Spojrzałem na zegarek zaskoczony iż była już dwudziesta trzecia więc szybko zgłosiłem drugi status i czekałem na syna aż wyjdzie z szatni.

-Już przebrany? - spytałem patrząc się na niego, a on skinął głową.

-Wiem, że masz jeszcze trochę do roboty może odpuścimy sobie to?

-Nie Dante chciałbym jednak wiedzieć co się dzieje u ciebie - rzekłem i delikatnie pacnąłem go w plecy by ruszył w stronę wyjścia z komendy, co oczywiście zrobił. Cisza panująca między nami była delikatnie nie do zniesienia gdyż miałem nadzieję, że on zacznie, a jak na razie patrzył się w gwiazdy - Dante o czym chciałeś porozmawiać? - zapytałem przerywając tą ciszę między nami.

-Jja... w sumie nawet nie wiem od czego mam zacząć - zaczął strasznie nie pewnie, ale nie chciałem go popędzać czy na siłę wyciągać z niego informacje.

-Na spokojnie synu bez pośpiechu - oznajmiłem patrząc się na budynki wokół również mój wzrok padł na niebo i na gwiazdy, które tej nocy były nad wyraz widoczne nawet w świetle miejskich lamp.

-Jja chciałem porozmawiać z tobą odnośnie tego cco mogę czuć? - zmrużyłem powieki i spojrzałem na niego zainteresowany tym co mówi.

-Czyżby ktoś ci wpadł w oko? - spytałem chcąc się upewnić w swoich domniemaniach czy aby na pewno dobrze widziałem w przesłuchaniówce.

-Możliwe, ale nie wiem jak ty to odbierzesz - westchnął ciężko.

-Powiedz mi co, a postaram się zrozumieć Dante - rzekłem, a on spojrzał na mnie zawstydzony.

-Jja chyba czuję coś do Carbonary - gdy to usłyszałem spojrzałem na syna i zacząłem myśleć wszystkie za oraz przeciw tego związku. Niestety więcej było na przeciw, ale nie pozwolę by moje dziecko przez to cierpiało jeśli powiem mu nie. Jeżeli Carbonara go skrzywdzi osobiście wykastruje go.

-Rozumiem - odpowiedziałem w miarę spokojnie.

-Nie krzyczysz ani nic? - spojrzałem na syna, który był mocno zdziwiony.

-Dlaczego miałbym krzyczeć na ciebie? Nie ty panujesz nad swoim sercem i w kim się zakochasz - rzekłem uciekając wzrokiem w gwiazdy.

-Ale ty nienawidzisz się z Kui Chakiem - potwierdziłem skinięciem głowy - a dla Carbo to jak rodzina.

-Nie zmienię postrzegania tego małego, wrednego... - ugryzłem się w język by nie wyklinać go gdyż zauważyłem kątem oka lęk na twarzy syna - zalazł mi za skórę nie jeden raz i robi to cały czas! Jakby stanął w moich butach i zobaczył z czym się borykam nie oceniał by!

-Nie możecie się pogodzić?

-To on zaczął tą wojnę i niech on ją skończy - rzekłem spokojnym tonem głosu, ale emocje we mnie aż buzowały lecz trzymałem je głęboko w sobie.

-Nawet jeśli poproszę cię o to?

-Dante mam wybaczyć człowiekowi który do mnie strzelał, cię porwał i bawił się dla okupu?

-Nie wiado czy to na pewno on!

-Wymień mi więc człowieka, który wygląda jak on, ale nie jest nim - cisza to była odpowiedź mego syna - nie zakazuje ci się spotykać z tym Carbonarą, bo wiem, że i tak zrobisz co uważasz. Jednak nie ufam za grosz temu mężczyźnie!

-Wiem tato - odpowiedział - naprawdę chciałem byście się pogodzili.

-To nie wyjdzie synu puki on nie zrozumie - rzekłem i nie zauważyłem nawet kiedy stanęliśmy przed wejściem do domu.

-Ale...

-Nie mam nic przeciwko twojej orientacji czy wybranka serca, jak cię tylko skrzywdzi to zafunduje mu darmowe badanie prostaty.

-Tato! - burknął na co się zaśmiałem.

-No co chcę chronić największy skarb, który mam - poczułem jak wtula się we mnie więc od razu opatuliłem go swoimi ramionami.

-Też cię kocham tato - mruknął, a ja pocałowałem go w głowę.

-Cokolwiek by się nie działo jestem z tobą - wyszeptałem i oparłem brodę o jego głowę. Rzadko okazywaliśmy sobie uczucia na zewnątrz, ale cieszyłem się, że chciał poinformować mnie o tym co się z nim dzieje. Może nie byłem takim tragicznym ojcem.

-Wiem - również wyszeptał i delikatnie odsunął się ode mnie więc dałem mu uciec z moich ramion.

-Wracam na służbę Dante będę gdzieś nad ranem więc odpocznij jutro masz dzień wolny jeśli chcesz aby spotkać się tym twoim chłopakiem.

-Jesteś wielki tato! Nie zapomnij o odpoczynku!

-Nie zapomnę - mruknąłem cicho gdy zamknął drzwi za sobą do domu więc ruszyłem w drogę powrotną na komendę. Było przyjemniej w nocy niż za dnia, ale to może przez to, że było po prostu chłodniej. Stanąłem na pasach i wziąłem głęboki wdech przygotowując się na powrót do tego przedszkola, bo inaczej tego miejsca nie dało się nazwać. Rozejrzałem się czy nic nie jedzie i przeszedłem przez pasy. Szedłem z dłońmi w kieszeniach i myślałem o wszystkim jak i niczym. Zastanawiało mnie to dlaczego musiał się właśnie zakochać w Carbonarze i czy to jest wzajemnością uczucie. Nagle usłyszałem jakby huk z pistoletu, złapałem za kaburę oraz pistolet lecz coś wbiło się w moją szyję. Szybko wyciągnąłem to z szyi chcąc się bronić, ale widziałem jak trójka mężczyzn mnie otacza. Wiedziałem, że za dużo tu nie zrobię tym bardziej nie wiedziałem co tak naprawdę mi podali w strzałce.

-Poddaj się bez walki, a będziemy delikatni - modulator tylko to wychwyciłem z słów mężczyzny gdyż zacząłem się dziwnie czuć.

-Co mi daliście? - spytałem cicho i zaciskałem dłoń na pistolecie aby nie tracić tylko czucia, ale już zrozumiałem dlaczego są tacy spokojni. Dali mi środek usypiający wiem gdyż zacząłem czuć miętę, a ją zawsze czuje właśnie przy środkach usypiających.

-Nie ważne... - odparł - ważne, że działa.

-Kimkolwiek jesteście nic się nie dowiecie ode mnie - oznajmiłem czując jak coraz bardziej tracę grunt pod nogami i świat zaczyna mi wirować przed oczami.

-Oczywiście - rzekł i złapał mnie gdy moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Nie chciałem zemdleć, ale też nie potrafiłem tego powstrzymać, moje ciało odmówiło mi wszystkiego i jedynie co widziałem gdy mdlałem to ubranie mego porywacza.

Nie widziałem ile tak naprawdę byłem nieprzytomny i co się działo w tym momencie, ale miałem nadzieję, że chociaż pobudka będzie bardziej przyjemniejsza. Choć przygotowałem się psychicznie na nadchodzący ból i miałem wrażenie, że to ludzie od Chaka w końcu mu groziłem dziś więc mógł od razu chcieć mnie zmusić do współpracy by nie stracić licencji. Jednak coś się nie zgadzało gdyż nie czułem chłodu lub zimnej podłogi. Miałem wrażenie, że leżę na czymś wygodnym i to mnie zaczęło zastanawiać coraz bardziej. Powoli docierało do mych uszu dźwięki wokół mnie, ale nie mogłem otworzyć oczu czy się ruszyć. Nie wiedziałem co takiego się dzieje, ale słyszałem chyba czyjeś nerwowe kroki. Nie rozumiałem dlaczego ktoś tak chodzi i przede wszystkim, dlaczego po prostu mnie nie obudził. Chyba powoli odzyskiwałem kontrolę nad swoim ciałem z czego byłem zadowolony gdyż miałem dosyć tej niepewności związanej z niewiedzą. Po kilku minutach w końcu otworzyłem oczy i zdziwiłem się tym, że nad sobą miałem biały sufit, a leżałem na kanapie. Zmrużyłem powieki i wziąłem głębszy wdech.

-No ile kurwa można spać?! - otworzyłem szerzej oczy, ale przymrużyłem je rozumiejąc chyba już o co chodzi.

-Zamknij się - mruknąłem czując jak mnie zaczyna boleć głowa. Nie mówcie mi, że migrena mnie złapała właśnie teraz. Podniosłem się ledwo na kanapie i zaskoczyło mnie to, że nie jestem skuty ani związany - w co ty pogrywasz Chak? - burknąłem zerkając na niego.

-W co ja gram? W co ty grasz! Gdzie my do cholery jesteśmy! - zmarszczyłem brwi i rozejrzałem się wokół za jakąś podpowiedzią gdzie mogę się znajdować. Jednak białe ściany pomieszczenia nie pomagały w rozeznaniu się gdzie mogę być. W sumie gdzie my możemy być. Rozmawiałem dłonią skronie by pozbyć się tego bólu i uważniej się rozeznałem w terenie. Był to jeden pokój i dwie pary drzwi, zapewne jedne były do wyjścia zaś drugie do toalety gdyż nie widziałem tutaj miejsca na toaletę. - Możesz przestać milczeć?! Mów mi gdzie my jesteśmy?!

Wziąłem głęboki wdech i podniosłem się ledwo na równe nogi. Nie mieliśmy tu światła ani zegara. Zerknąłem na swoją rękę gdzie o dziwo miałem zegarek. Odetchnąłem z ulgą widząc, że jest trzecia nad ranem, a tu świeci się światło. Nigdzie też nie widziałem włączników do oświetlenia więc byliśmy skazani na światło z strony porywaczy. Skanowałem każdy centymetr i wszystko gdyż miałem nadzieję, że podpowie mi kto mógłby nas porwać.

-Czy ty możesz coś w końcu powiedzieć?! - wykrzyczał swoim piskliwym głosem, który chyba był bardziej piskliwy niż zazwyczaj, ale nie dziwiłem się mu, że jest zdenerwowany.

-Jak nie pamiętasz prawdopodobnie zostaliśmy porwani - oznajmiłem spokojnym tonem głosu i szukałem jakiś kamer w końcu bez powodu nie jesteśmy tu w dwójkę.

-No wiesz nie wiedziałem naprawdę mnie oświeciłeś swoją mądrością! - spojrzałem na niego lodowatym wzrokiem i nie odezwałem się, nie chciałem marnować głosu na kogoś takiego. Nie rozumiałem jednak tego dlaczego tak chodzi. Na spokojnie przy pomocy oparcia podszedłem do kuchni, nie czułem jeszcze dobrze moich nóg i powinienem jeszcze poleżeć, ale nie mogłem. Zacząłem przeglądać szafki w poszukiwaniu czegoś i zobaczeniu czy mamy coś tu do jedzenia w końcu nie wiem ile będą nas tu tak trzymać. Byłem zaskoczony, że jest tu tak wiele rzeczy oraz całe wyposażenie do kuchni, ale to lepiej przynajmniej nie umrę z głodu czy pragnienia. Widząc czarną kawę w jednej z szafek wyciągnąłem ją wraz z kubkiem i zalałem czajnik wodą. Musiałem się napić kawy.

-Ciebie do reszty pojebało?! - on nadal krzyczał i chodził nie wiem skąd się w nim bierze tyle głosu oraz powietrza na te krzyki - Będziesz pić kawę?! Jak nie wiemy gdzie jesteśmy?!

-Uspokój się w końcu - powiedziałem gdyż jego krzyki nie pomagały mi na ból głowy. Przetarłem dłonią skronia gdyż nadal mi pulsowały.

-Ty naprawdę jesteś jebnięty! Może sobie jeszcze zrób kolacje? Wiesz darmowe jedzenie!

-Gdybyś choć na chwilę przestał krzyczeć to byś zauważył, że są tu kamery i tylko dwie pary drzwi. Gdyby ktoś pragnął naszej śmierci to by nie załatwiał nam wyżywienia! - burknąłem zalewając kubek wodą. Czułem już ten cudowny zapach parzonej kawy, który mnie uspokajał. Przeszedłem sobie na kanapę i usiadłem na niej kładąc kubek na stoliku.

-Czyli chcesz od tak po prostu tu siedzieć?

-A widzisz inny sposób? Nie wyjdziesz zapewne stąd więc pogódź się z tym i siądź w końcu na tej dupie! - rzekłem delikatnie się denerwując na niego co spotkało się z bólem głowy. Westchnąłem ciężko i wziąłem łyka kawy, musiałem odpocząć. To chyba nie na moje nerwy. Niestety jak na złość on nadal chodził tam i z powrotem więc zacząłem się mu przyglądać, jego mimice twarzy czy tym ciemnym tęczówką oczu. Chyba pierwszy raz widziałem go takiego przestraszonego, zagubionego lub po prostu idealnie udawał. Prychnąłem trzymając w dłoniach ciepły kubek i musieliśmy być gdzieś pod ziemią gdyż nie było tu za ciepło. Zacząłem myśleć komu moglibyśmy podpaść, że porwał dwie największe głowy dwóch innych światów crime oraz policji.

Chyba chodził tak z godzinę i zastanawiałem się dlaczegóż aż tak strasznie pragnie uciec stąd. W sumie też bym chciał stąd dać nogę, ale chodząc tam i z powrotem nic nie osiągnie. Chociaż ciekawiło mnie czy ktoś nie zapomniał zamknąć drzwi. Kusiło mnie to aż tak bardzo że wstałem przeszedłem między Chakiem i podszedłem do drzwi, złapałem za klamkę i pociągnąłem, a potem popchnąłem zawiedziony iż się nie otworzyły. Jednak nie mamy idiotów przeciwko nam widziałem jak Chak na mnie patrzy z zmrużonymi oczami choć chyba ciężko rozpoznać u niego to gdyż ma małe oczy, takie chińskie. Przewróciłem oczami i przeszedłem obok chcąc zobaczyć jak wygląda chociaż łazienka. Teraz to ja zmrużyłem powieki gdyż kojarzyłem ten układ skądś jak i wystrój toalety.

-A to chuje - burknąłem cicho i zamknąłem drzwi, przeczesałem włosy do tyłu zastanawiając się czy aby na pewno to nie jest zabieg okoliczności, ale ruszyłem do rośliny powieszonej nad sufitem. Wziąłem stół i przeniosłem go pod roślinę w końcu skąd porywacze wiedzą, że pijam tylko czarną kawę. Wdrapałem się na blat stołu i na siłę wyciągnąłem ukrytą małą kamerę. Jeśli mnie pamięć nie myli powinna być oznakowana kombinacją liczb przypinanych do departamentu. Spojrzałem na boki małego ustrojstwa i burknąłem niezadowolony widząc DC 6-2-9 od razu rozszyfrowałem z alfabetu do kogo należy ta kamera. Niezadowolony zszedłem z stołu i wpatrywałem się w obiektyw małego ustrojstwa. Miałem ochotę pokazać im, że wyrwę im łby lecz powstrzymałem się od tego.

-Co to? - padło pytanie ze strony niestety mojego towarzysza niedoli, bo nie wiedziałem co takiego planują.

-Kamera, a co innego ma być? - burknąłem na niego i widziałem jak on napuszył się już by mi odszczeknąć, bo przecież obrazy on tak nie podaruje bez ostatniego słowa, które ma być jego. Nie dziwię się po kim ma takie duże ego Knuckles, bo dokładnie zachowują się praktycznie identyczne choć Chak wie kiedy przestać jeśli jest na przegranej pozycji. Młodszy nie ma hamulców i robi co uważa za słuszne.

-Może jakoś tak grzeczniej do mnie?

-Nie mam zamiaru! Zacząłeś tą wojnę kupe lat temu więc nie mam zamiaru się poddać!

-Spierdalaj - otworzyłem szeroko oczy zaskoczony jego odpowiedzią, bo z jego ust rzadko wydobywały się przekleństwa. Jednak on wrócił do chodzenia po pomieszczeniu jakby miało to mu pomóc.

Kiedyś taki nie był i naprawdę dało się z nim dogadać oraz pośmiać, ale gdy odważył się porwać mego syna wraz z swoją grupą zorganizowaną zaczął wojnę ze mną. Nie powiem uderzył we mnie dość dotkliwie gdyż syn był dla mnie wszystkim i nie każdy wiedział, że jest moim synem. Dla bezpieczeństwa jego po prostu zmieniłem mu nazwisko, ale gdy był mały mieszkał z matką aż do momentu gdy odeszła z tego świata. Musiałem go wziąć do siebie i wtedy padła plotka, że wziąłem go z ulicy. Nie walczyłem z tym, bo to jedynie pomogło mi z tym aby zrobić mu alibi. Jedyną prawdę znam ja i moja żona, która wzięła ją do grobu. Gdyby nie porwał mego syna to by inaczej wyglądała sytuacja i może byśmy mieli nadal koleżeńskie relację. Jednak wybrał on ścieżkę wojenną i nie schodzimy z niej od dwóch lat jak nie więcej. Nagle światła zgasły, a w pomieszczeniu jedynym źródłem oświetlenia były lampki LED wbudowane przy suficie, ale było ich za mało by oświetliły cały pokój.

-Pojebało!? - krzyk Chaka był zbyt głośny.

-Zamknij się i tak nic nie zrobisz teraz, za dnia się dowiemy co się stanie aktualnie jest czwarta nad ranem - rzekłem szukając czy ta kanapa się rozkłada, ale jedynie miała schowek na koce. Westchnąłem ciężko, ale lepsze to niż nic. Wyciągnąłem koce i rozłożyłem jeden na kanapie, a dwa na ziemi. Nie wiem dlaczego tak zrobiłem po prostu położyłem się przy kanapie i przykryłem kocem.

-Nie pierdol mi tu, że masz zamiar iść spać tutaj!

-Nie przeklinaj i tak mam zamiar się zdrzemnąć, a ty w końcu siądź na dupie - rzekłem i obserwowałem go w bardzo słabym oświetleniu, ale moje oczy szybko przyzwyczaiły się do tego więc mogłem zauważyć lęk i obawę na twarzy chińczyka - co się takiego dzieje, że nie chcesz usiąść?

-Co takiego? Nic! - zaprzeczył od razu więc niechętnie podniosłem się z swojego prowizorycznego posłania i poszedłem do niego. Widocznie się zmieszał, ale na siłę go wziąłem za tułów i przeniosłem siłą na kanapę.

-Leżeć chińczyk!

-Nie chce leżeć! Ciebie pogrzało! Spać w tym miejscu?!

-Jezu zamknij się w końcu! Jesteśmy w podziemiach departamentu FBI!

-Wiedziałeś i nie zamierzałeś mi powiedzieć?! - wykrzyczał.

-Co to zmienia skoro i tak nie wiemy dlaczego tu jesteśmy - odpowiedziałem mając dość jego krzyków - chce zasnąć daj mi do cholery iść spać! Czego tak się boisz, że nie możesz się rozluźnić!

-Jak nie wiesz, bo skąd to wielki szef policji miałby widzieć! Byłem przetrzymywany przez około miesiąc coś na ten wzór tylko nie traktowali mnie z szacunkiem!

-Dobrze rozumiem, że się boisz, ale gdyby mieli nam zrobić krzywdę to by już dawno zrobili - przetarłem dłonią zmęczone oczy. Powinienem wrócić do Dante mam nadzieję, że mi wybaczy, że mnie nie ma dziś w domu.

-Nie zrozumiesz tego... nikt nie zrozumie co przeżyłem...

-Kui rozumiem, że musiałeś przejść piekło, ale naprawdę potrzebujemy odpocząć.

-To se idź spać - burknął zmieniając od razu ton głosu z smutnego. Wziąłem głęboki wdech i wydech. Nie dawał mi wyboru, a ja naprawdę potrzebowałem pospać chociaż z godzinę bądź dwie.

Złapałem go za tułów i siła położyłem na kanapie, ale on zaczął się rzucać i wyklinać mnie na wszystkie sposoby. Jednak miałem to gdzieś byłem tak zmęczony pracą i tym wszystkim, że przykryłem nas kocem, a następnie zamknąłem oczy. Czułem jak stara się wyrwać aż w końcu chyba sobie odpuszcza walkę choć nie byłem pewny gdyż usnąłem bardzo szybko. Obudziłem się czują jak coś na mnie leży. Niechętnie uchyliłem powieki i ziewnąłem cicho, a następnie spojrzałem na Chaka, który sobie ze mnie zrobił poduszkę do spania. Jeden plus tego wszystkiego to, że w miarę się wyspałem. Spojrzałem na zegarek na którym widniała godzina dziewiąta. Prawie pięć godzin snu chyba to mój rekord od ponad kilku miesięcy. Westchnąłem ciężko czując, że chyba nie ma zamiaru ze mnie się ruszyć. Spojrzałem ponownie na niego i zmrużyłem powieki uważnie się mu przypatrując. Był starszy i to trochę ode mnie, ale nie wyglądał tak staro mimo iż jego włosy gdzieniegdzie były szare wśród ciemnego brązu. Przetarłem dłonią swoje oczy chcąc się pobudzić bardziej i powinienem się napić już dawno kawy jednak coś mnie blokowało. Miałem ochotę go zrzucić z siebie, ale powstrzymałem się od tego. Ta noc była dość stresująca dla nas obydwu i zastanawiałem się co tak naprawdę chce osiągnąć FBI, a przede wszystkim do czego jesteśmy im potrzebni.

-Hmm - cichy pomruk spowodował, że zsunąłem swój wzrok z sufitu na mężczyznę, który nagle podniósł się do pionu i zleciał z kanapy. Patrzyłem na niego z niedowierzaniem iż sam poleciał, a mogłem go tak naprawdę zrzucić. Podniosłem się na równe nogi i rozciągnąłem zastane kości, a ta kanapa do miękkich nie należała. Poszedłem na spokojnie do toalety i załatwiłem swoje sprawy związane z opóźnieniem kartofelków. Umyłem na szybko dłonie w płynie i ochlapałem twarz chcąc się w ten sposób rozbudzić. Wróciłem do pokoju gdzie tkwiliśmy on nadal siedział na ziemi na co się zaśmiałem.

-No to twoje miejsce w końcu je znalazłeś nie sądzisz? - widziałem na sobie ten wzrok, ten morderczy wręcz i chyba nie powinienem go denerwować po złej pobudce.

-Zamknij się psie! Jak chcesz mogę ci pokazać gdzie jest twoje miejsce!

-Tak oczywiście proszę bardzo - odparłem nie przejmując się tym co ma w planie, bo co mi może zrobić taki mały człowiek - tylko najpierw urośnij trochę tak więcej mleka zacznij pić!

-O ty! - podniósł się z ziemi i ruszył w moim kierunku, ale ja sobie założyłem ramię na ramię, ale nie spodziewałem się po nim, że otworzy jedną ze szuflad i wyciągnie nóż.

-Hej spokojnie dogadajmy się! - od razu zacząłem się cofać widząc w jego oczach czystą złość. Zapomniałem, że wzrost jest najbardziej dotkliwy na nim i lepiej nie zaczynać tego tematu.

-Odetnę ci kilka centymetrów tu i ówdzie, a zobaczysz jak to jest! - burknął z złowieszczym wzrokiem oraz tonem. Wycofywałem się cały czas, bo jednak nie chciałem być ranny. Nie mając wyboru zacząłem przed nim uciekać starając się nie dostać z noża w ciało.

-Uspokój się do cholery!

-Nie mam zamiaru! - krzyknął więc stanąłem po jednej stronie kanapy, a on po drugiej. Czułem jak serce mi szybko bije gdyż w jego dłoni był kilka centymetrowy nóż i to za pewne ostry nóż.

-Uraziłem aż tak twoje ego, że nie dostałeś więcej hormonów wzrostu?

-Grabisz sobie! Odetnę ci zaraz coś bądź wbiję ci ten nóż w szyję! - widziałem, że nie żartuje i jest gotowy rzeczywiście aby to zrobić. Zacisnąłem wargi w prostą linię starając się już nie dawać więcej sarkastycznych komentarzy. Bawiliśmy się w kotka i myszkę tylko, że rolę się odwróciły, a to mysz goniła kota. Jakkolwiek bym się nie ruszył on był za blisko aż dziwne, że nie pomyślał by przeskoczyć przez kanapę, ale nie chciałem mu podawać tego pomysłu. Nagle drzwi się otworzyły, a przez nie wszedł ubrany w strój FBI mężczyzna. Strzelił w stronę mężczyzny i już chciałem krzyczeć co odwalają, ale widząc jak wbiła się mu strzałka w szyję aż się zaskoczyłem.

Dwójka mężczyzn podeszła do Chaka, który wydawał się być sparaliżowany chyba przez strzał. Zabrali mu nóż z ręki i zakuli dłonie kajdankami. Patrzyłem się na to z spokojem, bo przecież zaraz się dowiem dlaczego tu jestem i co z Dante. Jeden z nich pociągnął Kuia do wyjścia, a widząc wzrok mężczyzny posłusznie ruszyłem za tym pierwszym, który ciągnął chińczyka. Musiałem przyznać, że nie wiedziałem gdzie jestem, bo ja wyszedłem z tego miejsca aż zaskoczyło mnie wszystko. Nie sądziłem, że FBI mają takie tajne pomieszczenia czy oddziały. Szliśmy chyba do gabinetu jakiegoś, ale po drugie obserwowałem wszystko co się da i interesowało mnie. Weszliśmy do jakieś sali gdzie był stół z czteroma krzesłami. Kuia przykuli do stołu, a ja zastanawiałem się o co tu chodzi.

-Siadaj koło Chaka - padł rozkaz ze strony mężczyzny, który miał w dłoniach broń długą więc posłusznie z poszanowaniem swojego życia usiadłem przy Kuiu, który wydawał się otępiały.

-Co mu daliście? - spytałem widząc w pomieszczeniu pięć osób dwie co przyszły po nas i trzy z bronią długą. Wyglądało to trochę jak przesłuchaniówka, ale była znaczniej przestronna.

-Środek uspokajacy, który zaraz powinien przestać działać - odpowiedział mi mężczyzna, ale nie potrafiłem go przypasować do nikogo kogo znałem z FBI.

-Wypuście mnie! - ciszę przerwał piskliwy ton Kuia, który się zdenerwował.

-To dla bezpieczeństwa twojego i Rightwilla więc radzę się uspokoić inaczej dostaniesz z paralizatora! - to chyba ostudziło zapał Chaka do awantury. Czekaliśmy chyba na szefa i miałem nadzieję, że wyjaśni mi o co tu biega. Nie musieliśmy czekać strasznie długo gdyż do pomieszczenia wszedł czarnowłosy mężczyzna w garniturze i był moim szefem w FBI oraz wyżej posadzonym w hierarchii departamentów ochrony ludzi.

-Miło, że nie pozabijaliście się w pokoju w którym was ulokowaliśmy - rzekł i stanął przeciwko nam - zapewne zadajecie sobie pytanie gdzie jesteście i po co - spojrzał na nas lecz ja nie odezwałem się ani Chak co było zaskoczeniem - otóż stoicie przede mną jako przedstawiciele dwóch odmiennych sobie frakcji i to najbardziej nas interesuje!

-W sensie? - spytałem mrużąc powieki gdyż nie za bardzo mi się to podobało z jakim on to tonem głosu mówił.

-Chce was wtajemniczyć w akcję pod kryptonimem Dwa Oblicza! Zostaniecie zamienieni ze sobą rolami i statusami, które aktualnie posiadacie! - jego szare oczy wpatrywały się we mnie cały czas.

-To nie wyjdzie tym bardziej, że moja mafia tylko uznaje mnie za szefa!

-Tu muszę przyznać rację, że policjanci też nie będą współpracować z mafiozą - powiedziałem z wielkim bólem iż muszę przyznawać rację komuś takiemu dwulicowemu człowiekowi.

-Dlatego też w planach jest rozprowadzenie tak zwanej mgły na całe miasto i wszystkich w nich obywateli! Zostanie im w ten sposób zmodyfikowana pamięć i każdy będzie sądził, że Rightwill był mafiozą zaś ty Chak policjantem!

-Nie zgadzam się na coś takiego! - oznajmił Kui - Nie będę bawić się w wasze zjebane pomysły!

-Nie zgadzam się również nie będę i nigdy nie mam zamiaru być mafiozą!

-Jesteście tutaj gdyż nie macie wyboru! Zostaliście postawieni przed wyborem albo zaczniecie współpracując albo będziecie siedzieć w tym pokoju tak długo jak będzie trzeba!

-John nie możesz tego nam zrobić! - rzekłem podnosząc się na równe nogi - Mam syna, którego nie mogę zostawić od tak i pozwolić by mnie nie pamiętał!

-Cóż przecież to nie będzie na zawsze tylko na miesiąc panowie - rzekł - chce byście zobaczyli jedną tą samą monetę z dwóch odmiennych perspektyw, których nie potraficie zobaczyć sami. Siadaj Rightwill, bo nie będę już taki miły - niechcąc jednak bardziej go denerwować usiadłem z powrotem na krzesło - zatem jaka jest wasza decyzja?

-Nie - odparliśmy praktycznie w tym samym czasie i miałem nadzieję, że nie mówił na poważnie.

-Więc zostaniecie tu tak długo aż dojdziecie do konsensusu i będziecie współpracować! - oznajmił i nie spodziewałem się tego, że od tak nas tu zamkną. Oparłem głowę o stół i wziąłem głęboki wdech nie mogąc tu zostać, bo mój syn pewnie zaczyna się martwić.

-Nie mówiłeś nigdy, że masz syna - spojrzałem kątem oka na mężczyznę i prychnąłem na jego słowa.

-To oczywiste, że nie mówiłem żeby go chronić przed takimi jak wy!

-Wypraszam sobie! Nigdy nie porywamy bez powodu!

-Porywacie kiedy chcecie i kogo chcecie! - burknąłem na jego słowa.

-No i? Robię to co chce! Taka jest moja rola i znaczenie w tym społeczeństwie! Jestem mafią byś ty mógł coś robić!

-Jeszcze coś powiedz, a ci zajebie - oznajmiłem gdyż mógł wiele mówić, ale nie w ten sposób. Przez jego zabawy mogłem stracić jedyną osobę dla której żyłem i znaczyła ona dla mnie wszystko. Nie mogę od tak porzucić syna, bo ktoś sobie wymyślił jakiś projekt przez który miałem stracić dosłownie wszystko na co pracowałem. Wszyscy ludzie będą postrzegali mnie jako kogoś złego jak potwora. Zmrużyłem powieki gdyż w sumie tak określam mężczyznę obok mnie jednak on zasłużył na takie określenia. Przetarłem twarz dłońmi i wziąłem głęboki wdech by uspokoić swoje myśli gdyż miałem wrażenie, że są zbyt chaotyczne. Nie piłem kawy z rana więc zacząłem myśleć za bardzo emocjonalnie.

-Dlaczego jesteś taki cięty na mnie? - zapytał po dłuższej chwili ciszy między nami.

-Pomyśl co zrobiłeś takiego by spowodować między nami tą wojnę! - rzekłem wstając od stołu, bo miałem taką możliwość gdy on był przypięty do niego. Teraz to ja nie potrafiłem usiedzieć na miejscu i nerwowo chodziłem po pokoju. Nie chciałem brać udziału w rzadnym projekcie, ale jak widząc nie będę miał prawdopodobnie wyboru. Bolał mnie ten fakt że mój własny syn zapomni tak naprawdę kto jest jego ojcem, a Chak dowie się kim jest dla mnie Dante. Zacisnąłem dłonie z bezradności i wiedziałem, że szef nie da nam wyboru, bo i tak wprowadzą ten plan w życie, a my jesteśmy tylko pionkami w jego dziwnym projekcie. Nie rozumiałem niby jak to zrobią, że tyle osób nagle zapomni kim jesteśmy, ale musieli długo nad tym siedzieć.

-Czy chodzi ci o jakieś porwanie któregoś z funkcjonariuszy? - padło pytanie ze strony mężczyzny na którego spojrzałem z lodowatym wzrokiem by zrozumiał to dosłownie, ale nie miałem zamiaru mu podpowiadać co zrobił źle - Dobrze rozumiem, że o to chodzi - poruszył dłoni, ale miał ograniczone ruchy.

Cisza, która zapanowała między nami nie była wcale miła i chciałem chociaż aby nawet trajkotał on bez sensu lecz był cicho. Słuchać było tylko nasze oddechy i moje bicie serca im dłużej myślałem o tej sytuacji tym bardziej ona mnie przerastała. Nie chciałem być mafiozą nie chciałem odbierać ludzkich żyć. Spojrzałem na zegarek i od momentu gdy zostawili nas tu minęły trzy godziny. Trzy godziny praktycznie ciszy nie licząc początkowych wymienionych między nami zdań pełnych mieszanych emoji. Nagle drzwi się otworzyły, a przez nie weszła dwójka uzbrojonych mężczyzn, a za nimi wszedł szef FBI.

-Mam nadzieję, że trzy godziny wam wystarczyły do namyślenia się nad naszym projektem!

-Cokolwiek byśmy nie powiedzieli i tak byście nas zmusili do tego - rzekł chińczyk i skinąłem głową, że się z nim zgadzam.

-Skąd mamy pewność, że to minie po miesiącu? - spytałem mrużąc powieki i wyczekująco patrząc się na szefa.

-Testowane było już kilka razy na pewnych osobach z środowiska - odpowiedział, ale nie mogłem jakoś mu w tym zaufać - siadaj na krześle Sonny - rzekł więc niechętnie znów usiadłem na krześle przy Kuiu i chyba powinienem się sprzeciwić takiemu traktowaniu, ale jednak szanowałem nade mną osoby w tym niestety jego - ma rozumieć, że zgadzacie się?

-Nie mamy wyboru - odparłem na jego słowa widząc jak uśmiecha się zadowolony z naszego zmuszonego wyboru tak naprawdę stojąc nad brakiem wyboru.

-Więc projekt dwa oblicza ma na zadanie zmienić was rolami i otoczeniem. Jednak jest minus w tym taki, że musicie powiedzieć sobie dosłownie wszystko o miejscach, które powinniście znać i wiedzieć wraz z osobami wokół was. Amnezja tak to nazwijmy będzie trwać miesiąc jednakże nie zmieni zachowania wokół was ludzi sytuacje jakie miały zdarzenie oraz miejsce nie zmienią się! - słuchałem go uważnie i już widziałem kilka rzeczy, które zniechęcają mnie do udziału w tym cyrku - Nie jeden raz narzekaliście na to, że nie jesteście w swoich butach więc macie okazję przekonać się co tak naprawdę skrywa się po drugiej stronie monety.

-Nie mam zamiaru zdradzać mu informacji odnoście mafii! To istne samobójstwo, bo może później wykorzystać to na swój użytek!

-Spokojnie przygotowaliśmy się na takie ewentualności i stworzyliśmy umowę między wami byście nie zdradzili niczego co wiecie zobaczycie czy się nauczycie lub zdobędziecie przez czas zamiany.

-Nawet jeśli chcecie zmienić nas rolami to jednak kartoteki nadal są - oznajmiłem wtrącając się w słowa mężczyzny.

-Od tego mamy właśnie ciebie Rightwill i twoje dostępy do akt oraz kartotek - odrzekł - zostanie to umiejętnie zmienione między wami wasze wyroki, a raczej brak wyroku i trochę wyroków.

-Co będziemy mieć w zamian za ten udział? - właśnie tak się zastanawiałem kiedy wyskoczy chińczyk z tematem pieniędzy.

-Wasza nagroda będzie bardzo interesująca, a przede wszystkim nie skończy się dla was źle! - uśmiech na jego ustach nie wyglądał wcale przyznanie. Zagryzłem od środka wargę i zastanawiałem się co z tego wyjdzie, bo przecież nigdy nie prowadziłem zorganizowanej grupy tym bardziej martwię się, że nie podołam i mi zrobią krzywdę w końcu nie zachowuje się jak Chak.

-Czyli nie pieniądze?

-Nie Chak waszą nagrodą będzie wolność i brak problemów z powodu popełnionych przez was powinności przestępczych! Oczywiście nie możecie zrobić sobie świństwa, ale jest to oczywiście wszystko zapisane w dokumencie, który zaraz otrzymacie do podpisania i będziemy mogli zaczynać nasz projekt! - klasnął uradowany w dłonie, ale nie było nam do śmiechu - W nocy znacznie się wszystko, a z rana zostaniecie od eskortowani pod wasze domy!

-Czyli domy na odwrót?

-Oczywiście Sonny! - westchnąłem gdy do pomieszczenia wszedł jakiś mężczyzna mający w dłoniach teczkę, która została położona na stole. Niewiele myśląc sięgnąłem po nią by zapoznać się z jej wnętrzem. Zauważyłem od razu, że to jest ta umowa, która zobowiązuje nas do dyskrecji i nie wyjawienia takiego co przeżyjemy inaczej będziemy płacić karę grzywny oraz będziemy mieć kuratora nad sobą. Zacisnąłem dłoń na kawałku papieru i wziąłem głęboki wdech.

-Nie podoba mi się ta umowa, ale rozumiem, że nie mamy wyjścia - westchnąłem ciężko, ale Chak ukradł mi umowę i widziałem po jego minie, że też nie jest zadowolony.

-Mamy to podpisać?

-A co chcecie to zjeść? - podał mu długopis, który przyjął i niechętnie podpisał się, a następnie podsunął pode mnie

-Na pewno wszystko wróci do normy?

-Tak wróci - nieufnie patrzyłem na szefa i na umowę, ale wziąłem od Chaka długopis, a następnie zostawiałem swoje nazwisko z imieniem na kartce papieru - cieszę się, że zgoda jest! Macie teraz czas by powiedzieć jak najwięcej o swoim życiu aby przygotować was do pracy na swoich nowych etatach. Radzę wam powiedzieć jak najwięcej, bo jak zrobicie jakieś problemy to będzie dla was problematyczne tym bardziej, że macie współpracować! - podniósł się z krzesła z uśmiechem wyszedł z pomieszczenia, a Chaka odpięli od stołu ci uzbrojeni mężczyźni co zostali z nami.

-Idziemy! - rzekł agent FBI więc skinąłem głową idąc za nimi niechcąc robić problemów. Wystarczająco robią mi problemów tym zasranym projektem i tym, że muszę wyjawić kim jest mój syn. Otworzyli nam drzwi do jakże wygodnej celi z pięciogwiazdkowym wyposażeniem, a nim się obejrzałem byliśmy sami. Usiadłem na kanapie i złapałem się za głowę mając dość tego dnia, a zapowiadał się tak koszmarnie cały miesiąc cały sierpień.

-Ani ty ani ja nie chce w tym brać udziału, ale nie mamy wyboru, ale skoro mamy się już zmienić to przynajmniej odpocznę sobie na twoim stanowisku!

-Śmieszny jesteś! - burknąłem - Ale jak chcesz to proszę bardzo baw się i odpoczywaj jako szef policji! Ja dopiero sobie odpocznę od przedszkola!

-Nie mam zamiaru ci nic mówić o swojej rodzinie i mafi nie ufam ci!

-I vice versa Chak - rzekłem biorąc głęboki wdech oraz spojrzałem na niego. Opierał się o ścianę, a dłonie miał założone na klatce piersiowej.

-Jednak nie chce abyś pogrążył mi burgershota!

-Oczywiście tak tak w końcu dla ciebie tylko liczą się pieniądze!

-W przeciwieństwie do ciebie ja dbam o najbliższych! Niby kto jest twoim synem, że aż tak nikt nie ma prawa o nim wiedzieć?

-Gdybyś tylko pomyślał to byś wiedział, ale zapomniałem, że ten twój chiński mózg rejestruję te śmieszne ślaczki co rysujecie!

-Wypraszam sobie! Nie będę tolerować takiego zachowania wobec mnie! Radź se sam jak jesteś taki mądry! Spróbuj mi tylko zniszczyć inters, a ja zniszczę wszystko co dla ciebie jest ważne!

-Spróbuj, a wtedy nie będę miał za grosz litości wobec tej twojej pseudo mafii! - odwarknąłem na jego słowa i wpatrywałem się w niego z nienawiścią.

Między nami nastała cisza, którą przerywały nasze oddechy i bicia serc. Miałem taką ochotę go udusić gołymi dłońmi, ale widziałem jak to się skończy. Nie chciałem spędzić dnia w kajdanach więc zrobiłem sobie kawę i coś do jedzenia w końcu była lodówka po coś tutaj. Nie odezwał się do mnie ani słowem, a ja nie miałem zamiaru zaczynać skoro tak postanowił rozegrać te karty. Mam nadzieję, że pierwszy przybiegnie do mnie z płaczem iż sobie nie radzi. Miałem też nadzieję, że nie skrzywdzi mojego Dante. Mojego syna, który będzie twierdzić, że ten chiński wrzód na dupie jest jego ojcem.

-Chak pójdziesz z nami! - zdziwiłem się tym, że go zabrali i nie wracał bardzo długo, ale miałem nadzieję, że to nie są jakieś eksperymenty na nas czy coś wciskanie na siłę. W końcu nie wiedzieliśmy dokładnie jak wygląda ta ich mgła i na czym polega dokładnie oraz co ma robić. Po chyba godzinie wrócił Chak, który nie wyglądał na zadowolonego więc zmrużyłem powieki, ale spojrzałem zaskoczony na mężczyznę, który wolał mnie teraz. Niechętnie podnosiłem się z kanapy i ruszyłem za nimi przez jakieś pomieszczenia. Zostałem wprowadzony do pokoju, który chyba był gabinetem.

-Siadaj - spojrzałem na czarnowłosego mężczyznę, który pokazał dłonią na fotel przed nim więc usiadłem po lewej stronie - zaskakujące iż Chak siadł po prawej - rzucił komentarzem, którego nie szczególnie rozumiałem, ale usiadłem posłusznie na fotelu. Nie zauważyłem kobiety, która podeszła do mnie z strzykawką więc spojrzałem na szefa - spokojnie krew jest potrzebna do projektu dużo nie ubędzie ci jej.

-Poproszę o ramię - powiedziała subtelnym tonem głosu więc niechętnie podwinąłem koszule i dałem sobie pobrać krew.

-Chce twoje dane do zalogowania się na policyjną kartotekę.

-Myślałem, że szef wszystkich szefów wie wszystko - prychnąłem patrząc się na mężczyznę gdyż jedynie dostał tą fuchę po ojcu.

-Nie bawmy się w pogadanki Sonny chciałbym otrzymać od ciebie loginy i wszystko! - westchnąłem ciężko i wziąłem kartkę na której zapisałem mu wszystkie loginy wraz z hasłami oraz co do czego jest - No dziękuję.

-Czy to tyle z mojej strony? - spytałem chcąc już wrócić do miejsca gdzie będę patrzeć się w ścianę.

-Nie, skoro nie potrafisz się ogarnąć z Chakiem masz mu w liście napisać co ma zrobić za ten czas gdy przejmie nad policją kontrolę!

-Myślisz, że on da radę? - powiedziałem bardziej sarkastycznie i się zaśmiałem.

-Uważasz, że nie podoła? - uniósł brew w górę, a on przysunął mi w moją stronę czystą kartkę A5.

-Nie sądzę - odpowiedziałem i chcąc lub nie musiałem mu zapisać wszystko co tak naprawdę nie ogarnąłem, co musi jeszcze wprowadzić i załatwić. Najzabawniejsze jest to, że jedna strona to było za mało by pomieścić wszystkie rzeczy oraz sprawy, które są na mojej głowie jednak nie napisałem jak ma zrobić poszczególne rzeczy. Niech nie będzie miał tak łatwo skoro twierdził, że moja praca to nic takiego trudnego. Gdy zapisałem wszystko co miałem wprowadzić na sierpień miałem nadzieję, że nie zniszczy do końca tej jednostki. Przesunąłem kartkę w stronę mężczyzny i patrzyłem na niego z chłodem w oczach.

-No widzisz jak łatwo było! Nie mogłeś tak od razu z nim porozmawiać?

-Nie mam zamiaru rozmawiać z mafiozą dla którego życie jest niczym gra! - odparłem wstając z fotela by samodzielnie wrócić do swojej celi. Na szczęście nie chciał ode mnie nic więcej przez to dość szybko wróciłem na kanapę na której siedziałem wpatrzony w sufit.

Niestety czas pędził nieubłaganie do przodu i nim się obejrzałem zbliżał się wieczór, a z tym to co miało się wydarzyć. Nie sądziłem nigdy w życiu, że coś takiego jest możliwe i spotka to mnie. Może mówiłem nie jeden raz by Chak stanął w moich butach, ale nie chciałem by coś takiego się wydarzyło z tym projektem. Obawiałem się, że mogę stracić swoje dotychczasowe życie i jedyny skarb dla którego żyłem oraz starałem się tak wiele zrobić. Może jednak za mało spędzałem czasu ze swoim synem, gdy tylko wróci do normy wszystko to zrobię dosłownie wszystko by Dante był szczęśliwy mimo swojej depresji.

-No panowie - drzwi do naszego więzienia się otworzyły - zaczynamy projekt! Kto się cieszy! Wasze miny są jakby ktoś umarł - machnął ręką - za dwie godziny zostaniecie w końcu wypuszczeni stąd i zawiezieni pod wasze nowe domy!

-Nie wiesz jak bardzo się cieszę, że aktualnie mogę zbrukać się z błotem, bo nie jestem policjantem - pokazałem mu środkowego palca mając gdzieś jakie konsekwencje z tego wyjdą później. Byłem zły, bo nie chciałem brać udział w tym całym bagnie w które zostałem wplątany.

-Oj Rightwill wiem, że jesteś na mnie zły, ale chińczyk nie może zrobić nic twojemu synkowi kimkolwiek on jest i nie ma go w aktach.

-Jak widać potrafię zrobić więcej rzeczy niż ci się wydaje John - prychnąłem na jego słowa, bo zrobiłem to tylko z powodów bezpieczeństwa.

-Nie ważne - odparł - za dwie godziny będziecie już w swoich rodzinach na swoich miejscach.

-A jak wy będziecie to wiedzieć, że mu jesteśmy zmienieni?

-Mamy coś takiego jak zabezpieczenie jakbyście nie wiedzieli jesteśmy ponad dziesięć kilometrów pod ziemią co nas skutecznie ochrania przed działaniem tak zwanej mgły.

-Co to jest ta mgła o której ciągle jest mowa? - wtrąciłem się chcąc wiedzieć czym je się ta mgła.

-Cóż nie sądzę byście to zrozumieli, ale wyjaśnię to w prosty sposób. Jest to rozpylona mgła z modyfikacjami i środkami, które mają na zadanie zmienić wizję przeszłości i przyszłości poszczególnej grupy. Im mniej jest do zapomnienia tym lepiej dlatego tylko wasza dwójka została wybrana do tego projektu.

-Ciągle nasza dwójka, będziecie w swoich butach! Konkrety dlaczego my!

-Spokojnie panie Chak wybrani zostaliście, bo po prostu tak chcieliśmy i tyle. Zmienić dwie najważniejsze osoby w mieście, zobaczyć czy nasza pseudo mgła działa i czy poradzicie sobie w innych pracach niż dotychczas! Wiele rzeczy było za tak niż za nie!

-Nie zmienia to faktu, że zostaliśmy przymuszeni, ale Chak trochę więcej szacunku dla swojego przełożonego - uśmiechnąłem się cwanie do mężczyzny, który aż zacisnął dłonie w pięści.

-Racja teraz pracujesz dla mnie!

-Za dwie godziny nie teraz - poprawił go i ruszył do kuchni. Przeczesałem włosy do tyłu delikatnie ciągnąć za końcówki i nie sądziłem by to wyszło. Wręcz obawiałem się trochę co z tego będzie, ale było już za późno na odmowę gdyż mężczyzna trochę urażony wyszedł z pokoju zostawiając nas samych - lepiej byś powiedział mi jak mam trafić do twego mieszkania jeśli takowe masz i nie śpisz na komendzie - zdenerwował mnie tymi słowami lecz ostatnio to było za dużo tej emocji wokół mnie jednak sytuacje były powodujące to aż za bardzo ten stres i nerwy.

-Dla twojej wiadomości mieszkam w domu i to bardzo ładnym na spokojnej dzielnicy! To ty pewnie mieszkasz pod kartonem przy restauracji!

-Nie denerwuj mnie bardziej niż już to robisz!

-Przynajmniej nie musisz pić kawy aby ci ciśnienie skoczyło - prychnąłem z uśmiechem na ustach. Może nienawidziłem go, ale możliwość pojechania sarkazmem aż za bardzo kusiła by ją ominąć od tak.

-Mieszkam w bogatych dzielnicach to się odnajdziesz tam. Na dole masz pokój gościnny i tyle ci wystarczy.

-Ale ty wiesz, że muszę być w twoim pokoju! - rzekłem i choć nie podobało mi się to wszystko to mogłem jakoś to wszystko wykorzystać na swoją korzyść.

-Dobra szukaj czarnych drzwi, a jak mam u ciebie znaleźć mój tymczasowy pokoik?

-Masz trzy pary drzwi na dole domyśl się - odparłem gdyż naprawdę jak wejdzie to ma tylko łazienkę i pokój, a góra należy do mego syna.

-No tak zapomniałem wielki szef Rightwill szef szefów ma za duże ego by przyznać się do swojego pokoju!

-Nie po prostu to jest tak debilnie proste, że nie muszę ci tego tłumaczyć - oznajmiłem i zamknąłem oczy po tym jak spojrzałem na zegarek. Zaczęła się moja zmiana z Kuiem miejscem. Nie odezwał się do mnie aż do momentu gdy drzwi znów się otworzyły, a przez nie weszło więcej osób.

-Panowie! Wszystko załatwione! Od dziś Sonny jesteś mafią, a ty Kui policją! Mam nadzieję, że ta zmiana was czegoś nauczy, a głównie szacunku.

-Oczywiście na pewno - prychnąłem - i co jeszcze watę cukrową sobie jeszcze życzysz?

-Nie, a bym zapomniał - podszedł do mnie i wręczył mi kopertę - otwórzcie to dopiero będąc w domach, a panowie się wami zajmą i od eskortują do domów! - wziąłem ją z lekkim za wahaniem, które starałem się nie pokazać. Chińczyk też dostał tą samą kopertę - Miłej zabawy panowie! - nim się obejrzałem byliśmy w jakimś hangarze z samochodami, a dwa były włączone.

-Rightwill spróbuj skrzywdzić tylko moją rodzinę to nie będę litościwy! - słyszałem tą piszczałkę, która krzyczała za mną gdy wsiadłem do samochodu. Nie zapiąłem nawet pasów bezpieczeństwa jedynie oparłem głowę o szybę patrząc na otaczający mrok miasto. Na niebie było wiele gwiazd, ale żadna nie prowadziła mnie do domu. Miałem wrażenie, że mimo iż były to tak naprawdę nie widziałem ich. Może ten miesiąc minie jak chwila, może nie będzie tak źle jak myślę i ta zmiana może wyjdzie na dobre. Chociaż co ja myślę, nie wiem dokąd nawet mam iść teraz, nie znam ludzi wokół Chaka pomimo, że widziałem ich dużo razy to nigdy nie miałem okazji nawet porozmawiać. Zatrzymaliśmy się przed jakąś willą, która prawdopodobnie należała do mąciciela.

-Twoje rzeczy są w torbie obok ciebie, zabierz ją ze sobą. Masz tam wszystko co będzie ci potrzebne - oznajmił agent, który siedział obok kierowcy. Zgarnąłem torbę i wysiadłem z samochodu od razu kierujący się w stronę willi. Zdziwiłem się jednak, że wchodząc na posesję obok dosłownie był jakiś wartownik.

-Panie Rightwill dlaczego nie samochodem pan wrócił? - słysząc na początku co mówi poczułem w głębi siebie narastającą panikę, bo co jeśli to nie działa, ale gdy skończył zdanie odetchnąłem z ulgą.

-Popsuł się mi i taksówką przyjechałem - odparłem, a mężczyzna skinął głową gdy ja ruszyłem do drzwi frontowych. Zdałem sobie sprawę, że nie wiem, który to klucz, a co gorsze czy mam jakieś klucze gdyż drzwi były zamknięte. Otworzyłem torbę i zacząłem szukać kluczy, bo w końcu musiały tu jakieś być. Na szczęście znalazłem pęk kluczy i zaskoczyłem się, że każdym ma narysowany znaczek miejsca chyba jeśli dobrze zrozumiałem. Na szczęście otworzyłem drzwi do środka i zamknąłem za sobą je była chyba około dwudziesta trzecia. Zaskoczyłem się eleganckim wystrojem wnętrza, ale jeszcze bardziej mnie zaskoczyło to, że zdjęcia i portrety nawet zostały zmienione aż nachodziło pytanie jakim cudem w dwie godziny to wszystko ogarnęli.

-Wuja! - spojrzałem zaskoczony na Carbonare, który powiedział tak do mnie i zaskoczyłem się tym.

-Tak? - spytałem się go i ściągnąłem buty kładąc je obok szafki. Nie czułem się zbyt pewnie przez to, że nie wiedziałem na co mogę sobie pozwolić i dokładnie jak zachowywać się przy nich.

-Gdzie tak długo byłeś?

-Wiesz miałem swoje sprawy Nicollo - ledwo powstrzymałem się od posiedzenia na niego nazwiskiem.

-No dobrze - uśmiechnął się niepewnie - wiesz chciałbym z tobą porozmawiać na pewien temat.

-Trochę później dobrze? - odpowiedziałem, ale musiałem przeczytać zawartość koperty. Chciałem zobaczyć co w niej jest i przejrzeć co dokładnie znajduje się w torbie. Musiałem znaleźć jeszcze czarne drzwi do pokoju Kuia i musiałem udawać, że wiem gdzie idę, ale tak naprawdę błądziłem oczami po pomieszczeniu. Czułem się jakbym zgubił się tutaj mimo iż to był tylko zwykły dom.

-Tato! - ze schodów zbiegła blond włosa kobieta, którą znałem z EMS. Heidi Bunny z jej akt wiedziałem, że jest córką Chaka i mimo iż adoptował wiele dzieci nie rozumiem nadal dlaczego aż tyle. Najbardziej mnie denerwowało, że każde jego dziecko jest mafią jakby nie mogli wybrać innej drogi niż tą, która jest wybrana przez Chaka.

-Coś się stało? - spytałem nie za bardzo wiedząc jak mam do niej mówić.

-Miałam ci przed spaniem przypomnieć o tym byś mnie z rana zawiózł do pracy!

-A no tak zapomniałem kompletnie dziękuję, że mi przypomniałaś! Oczywiście, że cię odwiozę - grałem po prostu swoją rolę nie wiedziałem jednak czy dobrze odgrywam ją gdyż nie znałem ich. Obawiałem się, że mogą zacząć coś podejrzewać.

-Troszkę dziwnie się zachowujesz tato.

-Wybacz jestem trochę zmęczony i chciałbym się już położyć spać - rzekłem ze słabym uśmiechem mając nadzieję, że to przejdzie.

-Jasne tato! - odparła - Dobranoc wyśpij się! Chodź Nico niech tata odpocznie - złapała go za ramię i pociągnęła w stronę schodów. Zmrużyłem powieki zaskoczony iż od tak to przeszło, ale czułem, że to nie będzie łatwy miesiąc skoro przerastało mnie coś takiego. Ruszyłem przez duży salon połączony z kuchnią w stronę korytarza gdzie były cztery pary drzwi. Zauważyłem od razu czarne drzwi więc otworzyłem je wchodząc do prostej sypialni gdzie nie było tak naprawdę wiele duże łóżko, szafa i półki nad łóżkiem. Biel i czerń z elementami szarości kontrolowały całe pomieszczenie jednak nie przeszkadzały mi te kolory. Usiadłem na łóżku i wziąłem głęboki wdech wyciągając z kieszeni list by móc go przeczytać.

Wpatrywałem się w list, który zrobił Kui dla mnie tak jak ja zrobiłem dla niego i tak naprawdę nic nie zostawił mi z podpowiedzi lub tego co mam robić. Więc zapewne będę mógł sobie odpoczywać i spędzać czas typowo dla siebie chociaż cieszyło mnie to, że zostawił mi jak nazywa swoje dzieciaki więc nie będę miał problemu z tym. Wziąłem głęboki wdech i wydech zerkając do torby gdzie był telefon kilka moich rzeczy czy notes. Zerknąłem do środka gdzie nic nie pisało oprócz tego, że to klucz i mam notować. Przetarłem dłońmi twarz i westchnąłem ciężko, bo nie widziałem sensu w tym wszystkim, ale jak widać muszę się przyzwyczaić gdyż nie jestem w stanie cofnąć czasu. Odłożyłem torbę do szafy widząc swoje ciuchy w niej i nie wiedziałem jak to zrobili choć mogłem się domyślać. Rozebrałem się i chciałem ustawić zegarek, ale nie do końca wiedziałem na którą godzinę lecz zdziwiłem się gdy zobaczyłem iż w moim telefonie są zapisane jakieś inne rzeczy niż były.

Zaskoczyłem się ilością budzików, bo zawsze miałem tylko jeden od razu zauważyłem budzik z nazwą słoneczko więc ustawiłem go i położyłem się do łóżka. Chciałem usnąć, ale miałem dziwne wrażenie, że to nie jest to. Patrzyłem się na sufit nie mogąc usnąć i czułem jak serce mi niespokojnie bije. Bałem się chyba o Dante nie widziałem co Chak zrobi z nim. Tyle myśli było w mojej głowie i nie mogłem się skupić na tej jednej. Obróciłem się na bok i wtuliłem się w poduszkę starając się usnąć w końcu musiałem zasnąć inaczej będę zmęczony. Chociaż może miałem problem ze snem, bo mało spałem przez ostanie miesiące. Gdzieś moje myśli uciekały w stronę mego syna, ale nie był on nim już. Wziąłem głęboki wdech musząc chyba na ten miesiąc zapomnieć o nim choć tak bardzo nie chciałem. Jak można było zapomnieć o swojej rodzinie, nie wiem nawet kiedy usnąłem wśród swoich myśli.

Słyszałem jakiś dziwny dźwięk nie rozumiejąc co się dzieje wokół, niechętnie uchyliłem powieki i ziewnąłem cicho podnosząc się do siadu, a następnie wyciągnąłem dłoń po chyba telefon, który chyba starał się mnie obudzić. Podniosłem się z łóżka i ziewnąłem rozciągając się by pobudzić się do życia, wyłączyłem budzik. Od razu przypomniało mi się wszystko przez to posmutniałem, bo przecież nie zobaczę syna. Poszedłem do szafy i ubrałem się w dżinsy oraz białą koszulę, przypiąłem do boku pistolet, który schowałem pod koszulą i ruszyłem do wyjścia z pokoju z wszystkim co trzeba czyli telefon, portfel oraz klucze. Wyszedłem z pokoju i nadal czułem się tu dziwnie tak obco, ale może dlatego, że tak naprawdę nie należałem do tego miejsca i nigdy nie będę. Zdziwiłem się, że w kuchni były dwie osoby Foster i Bunny myślałem, że trochę później wstają.

-Dzień dobry tato! Już ci kawę robię! - oznajmiła na co się słabo uśmiechnąłem może po kawie będę bardziej żywszy.

-Dobry Fosti i słoneczko - oznajmiłem z delikatnym uśmiechem na ustach niestety grając swoją rolę.

-Wyspałeś się?

-Tak w miarę się wyspałem - odparłem na pytanie i zastanawiało mnie to czy codziennie tak się pytają go czy może jednak tylko mnie by sprawdzić. Czy aby na pewno wszystko ze mną jest w porządku - a wy?

-Można powiedzieć! Wraz z landrynami lecimy się zabawić więc do późna może mnie nie być.

-Tylko masz uważać - rzekłem, bo może nie były to moje dzieci, to jednak Kui by mnie zabił gdyby w pierwszy dzień trafili do więzienia przeze mnie.

-Spokojnie nie będziemy robić nielegalnych rzeczy tym tygodniu mamy spokój - oznajmił na co skinąłem głową, a przede mną została postawiona moja kawa, ale mocno zdziwiłem się widząc jakąś jasną breje. Jednak nie pokazałem swojej prawdziwej reakcji gdyż chyba Chak pijał to rozwodnione gówno.

-Smacznej kawusi, a ja lecę się ubrać - powiedziała całując mnie w policzek co mnie zaskoczyło lecz wpatrywałem się w kawę, a raczej coś co miało ją przypominać. Podniosłem kubek i wziąłem delikatny łyk czując jakim jest ona cukrem. Miałem ochotę wylać to do zlewu, ale nie mogłem tego zrobić przy białowłosym chłopaku. Z oporem wypiłem ją z udawanym smakiem, ale naprawdę jeśli pije takie rozpuszczalne gówno to teraz mu współczuję z wypiciem mojej kawy.

-Jakieś plany tato?

-Cóż zapewne coś się znajdzie - oznajmiłem uśmiechając się do niego - ale to zobaczy się.

-Nie pomóc ci z restauracją?

-Nie trzeba radzę sobie sam bardzo dobrze - skłamałem, ale co miałem innego powiedzieć. Chak zwykle był pewnym siebie dupkiem co zrobi oraz załatwi wszystko sam. Musiałem poniekąd być taki jak on chociaż mi się to nie podobało. Podniosłem się z krzesła od wyspy i odniosłem kubek do zlewu oraz przemyłem go.

-Tato co robisz? - zdziwiłem się jego pytaniem więc musiałem coś zrobić nie tak.

-Płukam kubek, a co innego mam robić? - odparłem patrząc się na niego.

-Zwykle wkładałeś go do zmywarki - powiedział na co skinąłem głową i zanotowałem sobie to w głowie.

-Pomyślałem, że dziś umyje - chciałem jakoś wywinąć się z tego i chyba mi się udało. Odłożyłem kubek na suszarkę i słyszałem szybkie kroki na schodach.

-Jestem! Możemy jechać! - skinąłem głową i wytarłem dłonie w ścierkę, a następnie ruszyłem w stronę głównych drzwi aby ubrać buty gdyż nie musiałem wychodzić na zewnątrz aby wiedzieć, że jest już ciepło zaś później będzie parno.

Nagle olśniło mnie gdyż nie widziałem gdzie jest samochód Chaka i nie wiedziałem gdzie są do niego klucze. Jednakże udawałem co szło mi idealnie, że wiem co robię, ale tak naprawdę nie miałem bladego pojęcia. Wyszliśmy z domu i skierowaliśmy się do dużego osobnego garażu. Zdziwiłem się tym iż zauważyłem w środku samochód, którym był pomarańczowy progen T20. Piękny samochód, którym w sumie zawsze chciałem się przejechać. Otworzyłem drzwi bez problemu i zauważyłem, że w stacyjce były kluczki. Wsiadłem na miejsce kierowcy, a moja pseudo córka wsiadła obok mnie ubrana w lekarski mundurek jeśli tak można nazwać białe ciuchy z logiem szpitala. Ruszyliśmy z garażu i kierowałem się na szpital, bo przynajmniej to wiedziałem. Droga minęła mi bardzo szybko i wiedziałem, że po tym jak ją zawiozę muszę jechać na Burgershota. W etui telefonu miałem listę, którą wypisał mi Chak i zastanawiałem się ile tak naprawdę będę musiał zrobić, a przede wszystkim co. Nie znałem się na prowadzeniu restauracji jedynie prowadziłem departament policji, ale miałem nadzieję, że nie będzie to takie ciężkie zajęcie.

-Dziękuje tato - pocałowała mnie ponownie w policzek i skinąłem głową na jej słowa.

-Bezpiecznej pracy - rzekłem gdy wysiadła z samochodu i coś powiedziała do mnie, ale nie szczególnie skupiłem się nad tym co mówi. Wyjechałem spod szpitala i ruszyłem do swojego nowego miejsca pracy, nerwowo stukałem palcami po kierownicy nie wiedząc tak naprawdę ile ja tam mam być, a przede wszystkim co zrobić. Nim się obejrzałem wjechałem na teren burgershota pod którym stał pracownik, którego chyba kojarzyłem z rzadkich wizyt w tym miejscu. Wysiadłem z samochodu i zamknąłem go na klucz.

-Dzień dobry szefie! - przywitał mnie mężczyzna.

-Dobry Steve - odpowiedziałem na jego przywitanie gdyż przeczytałem jego plakietkę. Wyciągnąłem klucze z kieszeni i zacząłem szukać takiego z napisem BS.

-Jak zawsze problem z znalezieniem kluczy?

-Jak widać - odpowiedziałem wzdychając i w końcu znalazłem ten odpowiedni więc otworzyłem główne drzwi wchodząc do środka lokalu.

-Dziś ma być dostawa szefie miałem przypomnieć - powiedział nagle więc spojrzałem na niego.

-O której dokładnie? - zapytałem chcąc chociaż trochę dowiedzieć się odnośnie pracy.

-Pewnie znów spóźnią się z dziesięć może piętnaście minut po siódmej - odparł na co skinąłem głową i otworzyłem drzwi boczne gdyż zawsze były otwarte z tego co pamiętałem. Ruszyłem następnie za pracownikiem do kuchni gdzie jeszcze mnie nie było więc ciekawsko zacząłem się rozglądając i szukając miejsca gdzie Kui mógł mieć swój gabinet. Po chwili dopiero zauważyłem drzwi prawdopodobnie prowadzące do biura - Szef coś nie gra, że tak chodzisz?

-Nie po prostu sprawdzam czy wszystko jest jak było - odparłem chcąc dobrze zagrać w tym całym spektaklu. Ruszyłem do drzwi, które bez problemu otworzył się przede mną prowadząc do dużego pomieszczenia z biurkiem oraz dużą kanapą czy witryną na pół ściany. Było tu dość przyjemnie i zauważyłem teczki na stole więc zapewne był przygotowane na to by je odłożyć lub przejrzeć. Zgarnąłem jedną w dłoń i ciekawsko przejrzałem chcąc się dowiedzieć odnośnie tego co mam zrobić, ale jak widzę nie za dużo z tego rozumiałem. Westchnąłem biorąc kolejną teczkę i chyba przeglądnąłem wszystkie wyciągnięte na zewnątrz teczki. Za dużo się z nich nie dowiedziałem jednak od czego mam internet. Prędzej czy później zrozumiem o co tu chodzi i przede wszystkim jak to wygląda.

-Szefie dostawa! - zdziwiłem się słysząc inny głos, ale olałem to. Wyszedłem z gabinetu kierując się na zaplecze gdzie stał dostawczak z jedzeniem na dziś lub dwa dni chociaż nie wiedziałem.

-Witam panie Rightwill! Pańska dostawa do restauracji jak zawsze dwa razy w tygodniu i fakturka do rozliczenia - oznajmił mężczyzna, który podał mi fakturę - może pan sprawdzić czy aby na pewno wszystko jest z dostawy!

-Oczywiście - skinąłem głową i przejrzałem listę dziwiąc się, że na pozycji jest czosnek - wygląda, że wszystko się zgadza - rzekłem przeglądając ilość skrzynek z jedzeniem i musiałem naprawdę dowiedzieć się znacznie więcej odnośnie prowadzenia restauracji gdyż nie radziłem sobie. Nie rozumiałem co do czego i taki problem. Chłopaki zaczęli wszystko wnosić do kuchni i chyba spiżarki czy jakoś tak, ale ja wróciłem do biura musząc przejrzeć dosłownie wszystko co w nim jest.

Nie sądziłem jednak, że to będzie aż tak żmudna robota jednak po przeglądnięciu połowy kartoteki z teczek zrozumiałem, że niektóre rzeczy są niezbyt legalne w nich lecz nie mogłem tego zgłosić, bo się wkopał bym. Potem Kui by mnie zabił za to wszystko. Trochę z tego coś rozumiałem lecz nie do końca to co mam robić. Rozumiałem, że mam rozliczyć się z kasetek ile jest pieniędzy i włożyć je do sejfu do którego jest kluczyk na szczęście, a nie żaden kod. Nie wiem nawet kiedy zrobiło się ciemno na zewnątrz i była dwudziesta trzecia, ale do dwudziestej czwartej była aktywna praca.

-Szefie, ktoś do ciebie - zdziwiłem się tym, ale skinąłem głową, a do środka wszedł jakiś mężczyzna.

-Dobry wieczór Rightwill mieliśmy się spotkać dopiero jutro, ale przybyłem wcześniej.

-Oczywiście rozumiem, proszę usiądź - rzekłem nie rozumiejąc co tu się odwala. Mężczyzna wygląda jak terrorysta, brakuje mu jeszcze aby miał bombę pod koszulą.

-Przybyłem by prosić o towar - dobra teraz to już totalnie nie wiedziałem jaki towar i przede wszystkim gdzie.

-Jaki? - raz grozi śmierć jak spytam.

-Meta niebieska chciałem dwa kilo i płace z góry.

-Nie posiadam aktualnie przy sobie tego towaru - odparłem nie wiedząc co innego mam zrobić oprócz trzymania obojętnej maski na mojej twarzy.

-A ktoś nie mógłby przywieźć? - wyciągnąłem telefon by spojrzeć na kontakty i do kogo mogłem zadzwonić. Najczęściej metę znajdowaliśmy przy Knucklesie, ale on nie jest ogarnięty. Nie wiedząc już do kogo dzwonić, zadzwoniłem do Nicollo może on ogarnie na szybko jeśli nie ściga się teraz w jakimś wyścigu.

-Co jest wuja?

-Masz czas? - spytałem mając nadzieję, że powie tak.

-Jasne coś się stało?

-Potrzebuje dwa kilo niebieskiej mety na zaraz na Burgershota.

-Jasne już ci przywiozę daj mi dziesięć minut i będę - odetchnąłem z ulgą, że nie muszę jechać gdzieś gdzie nie wiem tylko dzieciak mi przywiezie.

-Do dziesięciu minut - oznajmiłem mu.

-Poczekam, a przy okazji zapłacę - odparł i wyciągnął prostokąt zawinięty w folię - dwa tysiące dolarów tak jak mówiłeś o stawce.

-Sprawdzę czy aby na pewno się zgadza - odpowiedziałem znając ludzi, którzy lubią oszukiwać z ilością pieniędzy więc wolałem upewnić się czy aby na pewno jest tu tyle i zastanawiało mnie czy jest to jakiś stały kupiec skoro Chak nie krył swojej tożsamości. Na szczęście pieniądze się zgadzały więc nie musiałem niczego złego robić z mężczyzną, bo nawet nie wiedziałem co mogłem zrobić. Podniosłem się z fotela, który nie do końca do mnie pasował, ale nie mogę tu pozmieniać nic chociaż wygodniejsze bym kupił jakie - wszystko się zgadza - odparłem po przeliczeniu pieniędzy i po prostu chwilowo schowałem je do witryny by tam były bezpieczne. Nie wiem nawet kiedy te dziesięć minut minęło, a do środka wszedł Nicollo z workiem. Zapewne był w nim towar dla klienta.

-Przywiozłem towar - oznajmił i podał go dla mężczyzny - cieszymy się, że możemy z tobą współpracować.

-Ja również się cieszę - odparł i wstał z krzesła - do zobaczenia za miesiąc panie Rightwill.

-Zapraszam ponownie gdy zabraknie towaru - powiedziałem z delikatnym uśmiechem, a po chwili zostałem sam z białowłosym mężczyzną.

-Dlaczego po prostu nie powiedziałeś wcześniej, że potrzebujesz towaru?

-Zapomniałem totalnie o tym Nico - oznajmiłem wzdychając ciężko i wróciłem na fotel przecierając dłonią twarz. Byłem zmęczony tym wszystkim gdyż nie za bardzo rozumiałem to wszystko, a jeszcze sprzedaż mety. To nie było dla mnie i już mnie przerastało te udawanie, że wszystko jest w porządku. Wystarczająco udawałem będąc na komendzie by pracować jak najwięcej by poprawić to co zostało zjebane, ale mam wrażenie, że błądzę wśród mgły nie mogąc znaleźć sensu. Niby miał on swoje miejsce, ale ja nie nadawałem się do tego aby być w tym samym miejscu co sens tego wszystkiego.

-Może mniej siedź przy papierach ile razy ci mówiłem wuja!

-Nie siedzę długo - odparłem mrużąc powieki i patrząc się na niego.

-Skoro jesteśmy sami to czy możemy o czymś porozmawiać?

-Moglibyśmy w domu? - spytałem patrząc się na niego i widziałem, że coś go chyba trapi. Nie wiedziałem do końca jednak co tak naprawdę skrywa i czy Chak o tym wie.

-No dobrze - mruknął smętnie i siedział na kanapie.

Musiałem niestety rozliczyć się z dzisiejszego dnia z tego co zrozumiałem co zarobiła restauracja i zdziwiłem się, że tak dużo zarabia Chak. Miałem jego konto na swoim jeśli to tak można nazwać, ale jednak nie chciałem chyba korzystać z jego pieniędzy w końcu nie wszystkie były tak naprawdę czyste. Na szczęście liczenie pieniędzy mi szło szybko z czego byłem zadowolony i nim się obejrzałem zamykałem restaurację. Kiedyś pracowała na noce, ale z tego co pamiętam nie było za bezpiecznie dla pracowników. Oparłem się o samochód i patrzyłem na Carbonare, który wpatrywał się w swoje ręce i nerwowo bawił się nimi. Miałem wrażenie, że ten nerwowy tik zaobserwował od Dante.

-Więc o czym chciałeś porozmawiać? - spytałem wpatrując się w niego z założonymi rękami na klatce piersiowej.

-Wiesz wuja ja wiem, że bezpieczeństwo rodziny jest ważne i tego typu, ale jja... - widziałem jak się waha i nie potrafi chyba powiedzieć, a raczej otworzyć się przede mną. Niby twierdził Chak, że rodzina jest ważna dla niego, ale co to za rodzina skoro członek rodziny nie potrafi otworzyć się przede mną.

-Nico weź głęboki wdech i wydech uspokój się oraz przemyśl to co masz mi do powiedzenia - chciałem mu dać odwagi by w końcu otworzył się, że nie ma czego się bać.

-Będziesz zły zawsze jesteś zły gdy chodzi o kogoś kto nie należy do rodziny.

-Tym razem nie będę zły - podłożyłem dłoń na jego ramieniu chcąc by nabrał odwagi. Na Dante ten ruch zawsze działał.

-Chodzi o to, że ja... że zakochałem się - zdziwiłem się, że się zakochał, ale może będę w końcu pewny czy to mój Dante jest tym kto zawrócił mu w głowie.

-W kim? - spytałem spokojnym tonem głosu.

-Będziesz zły jak powiem w kim.

-Nie będę Nico - delikatnie głaskałem go po ramieniu patrząc się na niego gdy on nadal bawił się dłońmi i nie potrafił na mnie spojrzeć.

-To Capela - prychnąłem cicho, ale uśmiech nie schodził mi z ust. Przynajmniej wiedziałem, że ta miłość jest odwzajemniana i mimo iż nie podoba mi się on to jednak Dante jak i on powinni zasługiwać na szczęście.

-Jesteś pewny?

-Ja wiem, że nienawidzicie się z Chakiem i, że to jest dla Dante ktoś ważny, bo to jego idol, ale nie mogli byście dać sobie szansy? - wpatrywałem się w niego bez słów zastawiając się czy aby na pewno słyszę to co słyszę. Westchnąłem ciężko gdyż ta nienawiść ma podstawy, ale jeśli zrozumie w końcu co zrobił źle - Przepraszam za dużo myślę na głos! - powiedział nagle zestresowany i odsunął się ode mnie.

-Nicollo nie jestem zły po prostu muszę to przemyśleć dobrze? - odpowiedziałem na jego słowa, ale w jego brązowych oczach widziałem lęk - Nic Capeli nie zrobię przecież. Jeśli coś między wami jest to niech będzie, ale macie nie skrzywdzić się nawzajem! Rozumiemy się? - Kui będzie wściekły na mnie za te słowa, ale jeśli widzą przyszłość przy sobie ja nie będę stać na ich drodze do szczęścia. Nagle poczułem jak wtula się we mnie ktoś, dopiero po chwili zrozumiałem, że to białowłosy. Niepewnie objąłem go i przytuliłem do siebie. Mieli z Dante więcej wspólnego niż myślałem gdyż sądziłem, że on jest takim cwaniaczkiem, który zrobi wszystko na pokaz. Jednak w głębi siebie jest w nim człowiek, który pragnie czuć i kochać.

-Dziękuje wuja nawet nie wiesz jak bardzo - wyszeptał na co się uśmiechnąłem do niego.

-Co z Knucklesem nie widziałem go dziś!

-Pojechał gdzieś dziś, ale jutro już będzie - odparł na co skinąłem głową.

-Pilnuj go na wszelki wypadek.

-Zawsze mi to mówisz nie musisz mi przypominać tego wuja! Wracamy do domu?

-Tak wracamy - odparłem i cieszyłem się, że jedziemy razem niby w osobnych autach, ale przynajmniej pokaże mi drogę do willi.

Kolejny dzień zaczął się spokojnie jeśli można tak to nazwać. Znów musiałem pić tą ohydną wodę co zwana jest kawą z wielką ilością cukru. Jednak dziś czułem się dość swobodniej i porozmawiałem dłużej z dziećmi Chaka. Musiałem przyznać, że nie byli taki głupi jak mi się wydawało po prostu jak są chyba na bankach to rzeczywiście mają problemy z myśleniem. Tak to można bezproblemowo z nimi porozmawiać. Znów spędziłem jednak ten dzień w pracy by ogarnąć to wszystko co nie rozumiem i posługiwałem się telefonem oraz tłumaczem czego nie rozumiałem. Niestety jak zawsze bywa spokój też musi być chaos. Mowa o Knucklesie, któremu się zaczęło nudzić i musiałem mu szukać zajęcia by tylko był spokojny.

No klejenie hamburgerów chyba nie było jego życiowym celem, ale nie wiedziałem co innego mu dać.
Następny dzień nie był zły mimo iż spałem trochę dłużej to i tak budziłem się w nocy siedząc przy oknie i patrząc się na podwórko czy niebo.
Właśnie siedziałem sobie przy oknie i notowałem dzisiejszy dzień bądź wczorajszy, jeździłem trochę z chłopakami jeśli mogę tak to nazwać i poznałem kilka ciekawych miejsc należących do ich organizacji. Udawałem przed wszystkimi, że wiem o wszystkim o czym rozmawiają, ale co ja mogę wiedzieć. Coś tam wiedziałem jakie mają zabezpieczenia w poszczególnych miejscach w mieście, ale nigdy nie interesowało mnie napadanie na instytucję państwowe. Widziałem poza tym po Knucklesie, że poszukuje rzeczy tylko do czego tego nie wiedziałem do końca. Nie chciał się pochwalić mi, ale jeśli czegoś brakuje z pewnością prędzej czy później przybędzie do mnie bym mu załatwił. Problem jest tak, że nie szczególnie wiedziałem gdzie mam szukać bądź kogo. Spojrzałem na notes w którym dosłownie zapisywałem wszystko jak i nic. Niby każdą rzecz, ale i po prostu bazgroły robiłem na boku gdy myślami byłem hen daleko.

Nim się obejrzałem słońce wchodziło na niebo co oznaczało pobudkę dla mnie choć może by była pobudką gdybym spał znacznie więcej niż śpię aktualnie, ale ciało przyzwyczajone do czterech może trzech godzin snu nie jest tak łatwo odzwyczaić. Miałem zamiar znów nauczyć się prowadzenia działalności gospodarczej zwanej potocznie restauracją fast food, ale nadal nie rozumiałem sporo rzeczy, które powinienem wiedzieć. Oczywiście z tego co rozumiałem w piątek ma być spotkanie rodzinne, a ja jeszcze nie nabiłem się na Chaka. Chyba za bardzo po prostu skupił się na pracy skoro nie widuje go. Ja na jego miejscu bym sprawdzał czy Burgershot żyje i ma się dobrze wraz z jego pracownikami. Jednak był teraz policjantem gdy ja byłem tym złym. Do piątku dzielił mnie jeden dzień więc nie było tak źle, a niedługo już minie pierwszy tydzień. Jeszcze z trzy i będę mógł w końcu wrócić na swoje miejsce. Śniadanie, woda zwana kawą, praca, wyciąganie przez członków rodziny z pracy, jeżdżenie po magazynach i po prostu spotkania. Jednakże trochę denerwowałem się tym co będzie w piątek, bo jak na razie dobrze radzę sobie z pilnowaniem siwego. Lecz miałem wrażenie, że wymyka mi się kontrola z rąk i on prędzej czy później coś odwali głupiego.

Stwierdziłem, że pora zadbać o kręgosłup i wymieniłem dziś z chłopcami fotele w gabinecie na Burgershocie za co byli mi po prostu wdzięczni, bo nie dało się na nich siedzieć. Mimo iż miały miękką strukturę to nie były w ogóle takie i zastanawiało mnie jak Chak mógł na tym siedzieć. Jeździłem dziś z Erwinem, Carbo i Josephem. Dość wybuchowe połączenie jeśli mam tak powiedzieć. Jednak po bliższym zapoznaniu ich dalej twierdziłem, że to banda debili, ale przynajmniej pomocna banda debili.

-Rightwill co robimy pojutrze na spotkaniu rodzinnym?

-A co mamy robić? - spytałem przeglądając papiery i zerknąłem na Erwina.

-No wiesz ostatnio nie poszedł nam Human - widziałem, że coś mi sugeruje, ale nie wiedziałem do końca co takiego.

-Chcecie zrobić humana? - zdziwiłem się gdyż z tego co pamiętam zabezpieczenia zostały zmienione więc te rzeczy co mają na niego mogą już nie wystarczyć.

-No przydało by się w końcu nie weszliśmy do środka za bardzo i chcę wiedzieć co tam mają!

-No, ale wiecie, że zmienili zabezpieczenia? - powiedziałem z lekko uniesioną brwią.

-No wspomniałeś coś że masz wtyki by sprawdzić to więc myśleliśmy, że masz już wszystko pozałatwiane - rzekł Silny.

-To nie jest takie proste - odparłem spokojnie udając że się znam - jeszcze mi czegoś brakuje by znaleźć odpowiednie rzeczy, ale na pewno niebawem będę miał wszystko, czekam na wieść od informatora.

-Czyli w tym tygodniu odpada? - zbulwersował się Erwin i wiedziałem, że nie zatrzymam go przed tym co będzie chciał zrobić skoro nakręcił się na humana. Mam nadzieję, że nie będzie to problematyczne to co zrobi.

-Zrobisz gdy będą rzeczy - oznajmiłem mu, ale nie wyglądał na przekonanego.

-Dobra w takim razie idziemy sprzedawać mete, bo nie chce mi się siedzieć tu - rzekł na co skinąłem głową, ale jedynie Joseph z nim poszedł.

-Czy coś się stało? - spytałem wstając z fotela i idąc do szafki by wziąć najnowsze papiery w końcu musiałem dowiedzieć się kiedy kolejną dostawę składników nam ogarnąć do restauracji. Na spokojnie przeglądałem papiery widząc pewien schemat. Wiedziałem, że dostawa jest dwa razy w tygodniu, ale chciałem upewnić się w które dni i przede wszystkim co oraz jak.

-Zachowujesz się trochę jak nie ty wuja te ciągle patrzenie w papiery i ta chyba niepewność w twoich oczach. Nie rozumiem co się stało?

-Nic Nico po prostu ciężko tydzień jest i mam wrażenie, że widziałem gdzieś w papierach błąd - oznajmiłem chcąc jakoś wyjść z oskarżeń dzieciaka, które były rzeczywiście na miejscu.

-Nigdy u ciebie nie ma błędów wuja - westchnął - czy jest coś czego nie wiemy? Coś co nie chcesz nam powiedzieć?

-Nic takiego Nicollo nie ma - powiedziałem trochę stanowczym tonem głosu - tak jak mówiłem ostatni tydzień był ciężki po twoim złapaniu przez policję!

-Czy Chak ci coś groził bądź zrobił? - zapytał - Jeśli tak to możemy nauczyć go porządku.

-Nicollo ostatnio prosiłeś mnie o to bym pogodził się - powiedziałem robiąc z palców cudzysłów - z Chakiem, a dziś mi mówisz, że możesz go porwać, bo coś mi powiedział! Tak powiedział mi i siedzi mi to w głowie, ale to nic takiego co mogłoby zagrażać mi bądź rodzinie!

-Rozumiem i przepraszam - spuścił głowę w dół - po prostu się martwię, że znów będziesz pracować nie wiadomo ile.

-Nie będę uwierz mi, że to jest tylko trochę papierów Nicollo - rzekłem gdy on uśmiechnął się słabo co zauważyłem - Nie masz co robić?

-W sumie niby mógłbym pomóc w restauracji, ale nie mam ochoty.

-Możemy się przejechać gdzieś jeśli chcesz - oznajmiłem gdyż już zrozumiałem hierarchię w tej mafii jak i rodzinie. W rodzinie Nico jest praktycznie na końcu gdyż Heidi jest na pierwszym miejscu jakby nie patrzeć jest kobietą, a na płeć damską jest nakładana większa uwaga wśród ojców. W mafii jednak Carbo był dość wysoko jednak te olewanie w rodzinie wpływa na jego decyzję w mafii. Te chaotyczne i spontaniczne, ale pasuje właśnie tym do Erwina, który za to uwielbia Carbonare.

-Gdzie? - spytał ciekawsko na co się delikatnie uśmiechnąłem.

-Możemy poszukać pewnego człowieka do humana - odparłem choć tak naprawdę nie wiedziałem co robię, ale może pokaże mi miejsca z dilerami, który od tak mają jakieś nie legalne peny i nie tylko.

-Jasne!

W ten sposób minęła mi środka na spędzeniu czasu z Carbonarą, który zaskakiwał mnie swoimi cechami i zachowaniem. Wiedziałem, że się ściga w końcu nie często jest łapany gdyż bardzo dobrze ucieka, ale nie sądziłem, że samochody są jego pasją i hobby. Niestety tą noc też nie przespałem całą i zapisywałem wszystkie swoje myśli w notesie, który chowałem przed dziećmi Chaka. Nie chciałem by dowiedziały się prawdy, ale na szczęście ta forma wylewania swoich myśli na papier skutecznie chroniła moją psychikę od upadku. Nie mogłem o tym mówić nikomu niestety, ale czułem się jakbym nadal błądził. Mimo iż zaczynałem się przyzwyczajać do codzienności jaką tu była i musiałem przyznać, że to naprawdę były dla mnie jak wakacje. Mogłem odpocząć, ale jednak nie potrafiłem do końca z tego skorzystać. Dni mimo iż wolniej mi przelatywały między palcami to jednak miałem wrażenie, że nie są one pełne. Piątek nie sądziłem, że tak szybko nadejdzie, ubrałem się jak zwykle dość oryginalnie, ale i elegancko. Nie wiedziałem ile osób ma być tak naprawdę. Spotkanie miało być organizowane na punkcie widokowym na zakonie. Na szczęście jechałem z Carbonarą jego samochodem więc nie musiałem prowadzić. Poprawiłem kołnierz w salonie przy lustrze by był prosto ułożony.

-No trochę nas będzie i cieszę się z tego, bo wielu ludzi po prostu nie widzę na co dzień! - Carbo mówił ubierając buty w przedpokoju gdy reszta już była praktycznie w drodze bądź na miejscu. Miałem wrażenie, że bardziej poprawiłem relację między tą dwójką, ale nie wiedziałem czy dobrze robię. Jednak dziecko to dziecko bez względu na ile ma lat nadal jest się rodzicem dla tej osoby. Nie był moim, ale aktualnie poniekąd pod nie się zaliczał. - Już wuja?

-Idę - odparłem i ruszyłem w jego stronę z delikatnym uśmiechem na ustach choć trochę się stresowałem. Mieli być tam wszyscy, których mogę nie znać i tego się obawiam, że narobię problemów. Po chwili byliśmy już w samochodzie i na szczęście nie musieliśmy za długo jechać na zakon, ale już z dala było widać sporo samochodów na parkingu i właśnie na ten parking jechał Nico.

-Stresujesz się wuja dlaczego? - padło zapytanie ze strony młodzika.

-Ja zastanawiam się już na jaki wspaniały pomysł wpadł Knuckles - odparłem i poniekąd była to prawda. Musiałem przyznać, że naprawdę był mocno denerwującym oraz szalonym chłopakiem, który nie może usiedzieć na jednym miejscu.

-Nie wpadł na nic wuja tak myślę - odparł wysiadając z auta więc ruszyłem za nim.

Na początku czułem się przytłoczony tyloma osobami, których nieszczególnie znałem, ale szybko zacząłem ich wszystkich rozróżniać co mi pomogło choć trochę się odnaleźć wśród nich wszystkich. Jeden plus taki, że przynajmniej wiedziałem z kim tak naprawdę współpracuje Chak oraz reszta Zakshotu i mogłem się przyjrzeć ich zachowaniom. Oczywiście jedynie co umiałem powiedzieć o narkotykach to tylko to co na policji wiedziałem, a wiedziałem nie wiele, ale już o restauracji mogłem powiedzieć więcej niż w pierwszym dniu. Cieszyłem się z tego, że umiem szybko za klimatyzować się do danego środowiska. Na punkcie widokowym był katering miejsca do siedzenia i oczywiście Knuckles, który zachowywał się dość podejrzanie nawet jak na niego. Jednak musiałem przyznać, że nawet dobrze się tu czułem, ale gdzieś w głębi mówiło mi, że to nie to i zgadzałem się ze swoim własnym sumieniem. Gdy zapadł mrok oddaliłem się od nich wszystkich i usiadłem w takim miejscu gdzie był spokój oraz mrok. Mogłem spojrzeć w niebo. Miałem nadzieję, że mój syn również to robi i gdy wróci wszystko do normy będzie między nami dobrze. Nie wiem co Chak w ogóle z nim robi czy rozmawia czy poświęca mu czas tak by nie czuł się gorszy bądź samotnie. Wiedziałem, że Carbo się nim zajmuję między czasie gdyż jeździł po niego gdy nie miał on pracy, ale martwiłem się i tak. Westchnąłem ciężko wpatrując się w bezkres czarnego nieba i chciałem przytulić się do swojego syna.

-Tato? - spojrzałem na blond włosą kobietę.

-Co jest słoneczko? - spytałem mrużąc powieki gdyż nie spodziewałem się jej tu.

-Martwię się o ciebie trochę - powiedziała siadając obok mnie - ciągle uciekasz przed nami jakby i nie śpisz po nocach.

-Nie uciekam i śpie słonko - oznajmiłem chcąc się wybronić, ale miała poniekąd rację. Starałem się jak najmniej przebywać przy mniej legalnych rzeczach.

-Widzę że nie śpisz nigdy świec nie zostawiłeś na noc więc musisz nie spać.

-Mam małe problemy ze snem, ale to nic poważnego skarbie idź się bawić z resztą - oznajmiłem z delikatnym uśmiechem.

-Nie wracasz ze mną?

-A muszę? - spytałem, ale widząc, że kiwa głową na tak niechętne podnosiłem się z trawy i pomogłem jej wstać. Nie mogłem odstawać niestety od rodziny Chaka więc powinienem tam siedzieć i pilnować wszystkich aby nie wpadli na jakiś głupi pomysł.

Spotkanie towarzyskie mafijne minęło dość szybko jeśli mam to tak nazwać, ale nie podobało mi się to, że wzięli metę i zaczęli ją ćpać mimo mojego zakazu. Jak widać nie wszyscy słuchają Chaka i mnie teraz. Jednak powrót do domu o trzeciej nad ranem spowodowało, że nawet nie wziąłem notesu do ręki tylko położyłem się spać. Kolejne dni były dość spokojne i starałem się znaleźć cokolwiek odnośne ludzi co mogą sprzedawać rzeczy do humana, ale nie wiedziałem jak mam to szukać. Przetarłem dłonią twarz starając się przemyśleć wszystko po kolei i stworzyć jakiś plan działania, ale to nie było dla mnie. Nie wiedziałem nawet po jaki numer dzwonić i jak, a Chak miał multum tych numerów. Spojrzałem przez okno i zaskoczyłem się tym, że był już wieczór, ale może za dużo siedziałem w swoich myślach i to chyba gównie przez to.

-Wuja! - do gabinetu wpadł zdyszany Carbo.

-Co się stało?

-Montanha złapał siwego, bo podobno brał udział w rabunku banku!

-A brał? - spytałem gdyż wiedziałem do czego to biegnie.

-Nie albo tak nie wiem - westchnął ciężko drapiąc się po karku - nie było mnie wtedy tylko był Speedo i Vasquez więc możliwe, że to zrobili - plątał się w tym co mówił, ale rozumiałem co do mnie mówi, nagle mój telefon zaczął dzwonić więc spojrzałem na wyświetlacz widząc numer Erwina bez wzlekania odebrałem.

-Dobry wieczór panie Chak mógłby pan przyjechać na Mission Row gdyż oskarżają mnie o rabunek, a to nie prawda!

-Będę do dziesięciu minut - odparłem do telefonu i rozłączyłem się wstając z fotela - wybacz Nico, ale muszę pojechać na policję.

-Nie zapomnij o licencji adwokackiej - rzekł, a ja rozejrzałem się nie wiedząc gdzie ona jest. Nicollo podszedł do jednej z witryn i otworzył ją wyciągając licencję.

-Dziękuje - uśmiechnąłem się i schowałem ją do kieszeni idąc do wyjścia oraz w stronę samochodu. Musiałem trochę przejechać aby dotrzeć na komendę, ale przynajmniej zobaczę jak wygląda sytuacja na niej. Nim się obejrzałem zaparkowałem samochód na wolnym miejscu postojowym i ruszyłem do lobby.

-Dobry wieczór w czym mogę pomóc? - spytał się mnie Rodney kadeciak.

-Adwokat Rightwill zostałem poinformowany, że macie mojego klienta na celach.

-Chwila - odparł i zaczął gadać do radia - zgadza się zaraz panu otworzę - powiedział po chwili i nie minęła nawet chwila, a ja już szedłem przez korytarz w dół. Wyglądało w miarę dobrze wszystko, nic nie rozwalone ani nie porobione graffiti jak to bywało czasami. Zszedłem na dół w towarzystwie kadeta przez to nie mogłem zobaczyć czy ktoś siedzi w biurze szefa. Już z dala słuchać było kłótnie Gregorego i Erwina mimo iż mieli romans co było oczywiste w końcu ich ciągło nie jeden raz do siebie to jednak jeśli chodziło o sprawę niewinności lub winy żadne nie potrafiło się dogadać.

-Dobry wieczór - powiedziałem wchodząc do tego chaosu, ale na mój widok uspokoili się będąc cicho.

-Witam panie Rightwill - wystawił w moją stronę dłoń więc ścisnąłem ją i zasiadłem obok Erwina.

-Jakie są zarzuty? - spytałem patrząc się to na jednego to na drugiego.

-Pan Erwin Knuckles był widziany w banku i w czasie ucieczki - odparł na moje pytanie.

-A posiada pan dowody na to? - zapytałem chcąc się dowiedzieć cokolwiek bo bez dowodów nic nie może osiągnąć.

-Tak oczywiście - podał mi tablet więc zacząłem przeglądać bodycama.

-To są czyste pomówienia! Nie było mnie wtedy tam byłem z Speedo i Vasquezem!

-Gówno prawda byłeś tam siwy i tyle! Kamery cię uchwyciły!

Oni w najlepsze wrócili do kłótni gdy ja szukałem detali które mogą być korzystne dla Knucklesa by go z tego wyciągnąć. Jedynie widziałem włosy, ale one nie mogą być dowodem w sprawie więzienia tym bardziej, że każdy mógł pomalować tak swoje włosy. Nagle drzwi do pokoju przesłuchań się otworzyły, ale ja olałem to.

-CO TU SIĘ DO CHOLERY DZIEJE! - podniosłem aż wzrok znad tabletu i spojrzałem na bok widząc Chaka ubranego w policyjny mundur co mnie zaszokowało, ale jak widać jemu potrafili ogarnąć dopasowany mundur gdy mi nie przysługiwał. Wyglądał na przemęczonego na co kąciki moich ust się powiększyły. Nareszcie widzi że bycie szefem policji nie jest usłane różami czy pieniędzmi jak to uważał.

- Panie Montanha przejrzałem dany materiał dowodowy i niestety, ale kolor włosów nie może być dowodem w takiej sprawie tym bardziej jeśli chodzi o karę więzienia. Z tego co wiem pan Erwin wraz z Albertem Speedo i Vasquezem Sindacco byli na zakonie. Z tego co wiem sprzątali okolice cmentarza więc nie mogli być po drugiej stronie miasta i czyścić sejf z pieniędzmi - odłożyłem tablet i przesunąłem go w stronę mężczyzny.

-Oczywiście było tak jak mówi mój adwokat widział mnie wtedy gdy byliśmy na zakonie - dodał Erwin z uśmiechem na ustach. Jak zawsze denerwowało nas to, że Knuckles zawsze potrafił się wybronić to tym razem nie było bitych dowodów na winę mężczyzny.

-Skoro nie ma dowodów to po chuj Montanha go trzymasz i drzecie się na całą komendę! Weź go już wyruchaj i zamknijcie się obydwoje, bo przeszkadzacie w pracy innym! - nie sądziłem, że ma aż tak cięty język, ale nie mogłem powstrzymać się od śmiechu - A ty Rightwill mam z tobą do porozmawiania!

-Już idę szefie policji - ledwo powstrzymałem się od śmiechu i wstałem od stołu - no to chyba tyle z mojej pomocy miłej pracy - rzekłem, a następnie wyszedłem z sali. Chak stał oparty o ścianę i naprawdę źle wyglądał chyba nawet gorzej ode mnie, ale ja potrafiłem zmusić swój organizm do współpracy bez względu na konsekwencje by nie wyglądać jak teraz on.

-Ciebie już do reszty z tym wszystkim pojebało - burknął i podał mi karteczkę - później przeczytasz, a teraz won do góry i zjeżdżaj mi z oczu.

-Oj po co te nerwy panie szefie policji - zaśmiałem się z cwanym uśmiechem - nikt nie mówił, że będą wakacje!

-Won dopóki jestem milutki.

-Z takim wzrostem to z pewnością jesteś milutki i nie tylko - poruszyłem brawami idąc przy nim aż poczułem jak mnie uderza w ramię - ała za co?

-Za żywota, a teraz w podskokach do siebie! - chciałem iść, ale usłyszałem głos swego syna i od razu zacząłem go szukać aż go znalazłem. Wydawał się, że był cały i zdrowy aż kamień spadł mi z serca - Nic mu nie zrobiłem, a teraz serio won do siebie Rightwill.

-Dobrze - odparłem cicho i ruszyłem do wyjścia, a z tego co pamiętam to zaraz powinni wypuścić Knucklesa chyba, że wzięli do siebie zbyt poważnie słowa Chaka to wtedy będę czekać aż za długo. Jednak dzieciak nie ma jak wrócić do domu więc poczekam na niego tak czy siak, a może jeszcze będzie dane mi spojrzeć na syna. Na szczęście Knuckles nie miał zamiarów bawić się z Montanhą więc nie musiałem tu siedzieć nie wiadomo ile. Dla pewności chciałem go odwieść pod apartamentowiec - teraz na prawdę Erwin wy obrabowaliście ten bank?

-Tym razem nie rabowaliśmy banku tylko sprzątaliśmy po piątkowym spotkaniu - oznajmił więc spojrzałem na niego - naprawdę Rightwill nie kłamie cię przecież.

-Mam taką nadzieję - odparłem i na szczęście wiedziałem gdzie on mieszka, bo on to był stałym bywalcem na komendzie więc te akta były gigantyczne w jego wydaniu.

-Dziękuje za podwózkę - mruknął wysiadając z samochodu na co skinąłem głową, a on po chwili zniknął w drzwiach do budynku. Wyciągnąłem kartkę z kieszeni spodni i rozwinąłem ją gdyż pogieła się mi. Zdziwiłem się zawartością notatki widząc w jej wnętrzu numer do niego i wiadomość, że jutro o dwudziestej trzeciej na podany GPS. Niewiele myśląc wyciągnąłem telefon i wpisałem sobie jego numer podpisując to Chak, a następnie schowałem te dwie rzeczy by móc wrócić do restauracji, a po niej rozliczyć się z dnia oraz wrócić do domu.

Poniedziałek zaczął się dość szybko i tym razem przespałem znacznie więcej godzin niż cztery. Zaczynał mój organizm chyba nareszcie odpoczywać niż pracować na wysokich obrotach. Czekałem w sumie niecierpliwie na moment gdy dostanę od niego GPS, bo byłem ciekawy o czym chce ze mną porozmawiać, że aż chce się spotkać.
Wziąłem głęboki wdech i wydech pijąc te wodne gówno, które zwą kawą nadal beznadziejnie smakowała mimo zmniejszenia ilości mleka oraz cukru. Nie pobudzała mnie w ogóle, ale na szczęście mój organizm był przyzwyczajony do nie spania. Dziś znów zawoziłem Heidi do pracy, a następnie miałem wolne w robocie gdyż wymyślili sobie aby sprawdzić produkcję niebieskiej mety z jednej strony ciekawiło mnie jej wytwarzanie, ale z drugiej strony tej bardziej moralnej powodowało to odrazę. Jednakże nie miałem za dużo też tu do powiedzenia w tym temacie, bo byłem głową mafii więc musiałem robić to co powinienem robić. Oczywiście spędziliśmy tam za dużo według mnie czasu i czułem jak opary z tworzenia tego narkotyku nie za dobrze na mnie działają. Nie czułem się dobrze siedząc tam z trzy godziny jak nie więcej. Starałem się przesiedzieć więcej czasu w tamtym biurze niż na miejscu maszyn i tych specyfików. Oczywiście dowiedziałem się że muszę zamówić towary do stworzenia tego wszystkiego. Nie podobało mi się to, ale naprawdę nie miałem wyboru jeśli tą wytwórnia niebieskiej mety miała dalej funkcjonować. Jakby Chak dowiedział się, że zamknąłem mu to, to chyba uciął by mi głowę za to.

Nie wiedziałem w sumie co mam robić w czasie wolnego czasu, chociaż czułem się jakbym coś ćpał, ale nie robiłem tego. Nie miałem zamiaru gdyż to była czysta śmierć w proszku, który uzależniał i niszczył życie. Starem się pozbyć wszelkich miejsc i gangów z narkotykami, ale to było ciężkie. Jak pokonać coś co jest ogólne dostępne na czarnym rynku i każdy może być dilerem sprzedającym to gówno. Jednak nie posiadam peleryny jak super bohater i nie będę w stanie pokonać na zawsze wszystkich złych ludzi, bo zawsze znajdzie się ktoś kto zastąpi te złe osoby. Nie będzie nigdy ludzi dobrych, bo zawsze się znajdzie ktoś kto jest tym złym. Siedziałem w domu chyba pierwszy raz od tygodnia, tak po prostu sam. Ta willa była tak wielka, że nie widziałem co mam tu robić. Zwykle wszystko jest czyste i perfekcyjnie, ale przez to iż mają sprzątaczkę, która sprząta wszystko porządnie. Siedziałem z książką w bujanym fotelu na tarasie i po chwili chyba pierwszy raz od długiego czasu miałem czas tak po prostu dla siebie. Widziałem, że jak wrócę do policji to będę miał dużo do nadrobienia i sprawdzenia gdyż nie sądzę aby Chak poradził sobie z policyjnym udokumentowaniem czy raportami.

Archiwum trzeba się umieć odnaleźć, a ja za duże od niego wymagam choć nie powiem tutejsza praca też ode mnie wymaga dużo i to chyba za dużo. Jednak byliśmy chyba przyzwyczajeni do dwóch innych światów i zmiana nimi była oraz jest bardzo ciężka. Swoją moralność muszę chować do kieszeni by nie zawieść wszystkich wokół. Resztę dnia spędziłem na czytaniu kryminału i musiałem przyznać, że Chak miał dość dobry gust literacki. Mimo iż miałem obiekcie odnośnie wybrania sobie lektury na resztę dnia to naprawdę mnie wciągnęła i podobała. Obiad odgrzałem z lodówki dosłownie jakąś zupę nie mając ochoty na gotowanie, ale na jedzenie też za bardzo przez upał panujący na zewnątrz, ale w cieniu z zimnym piciem było aż przyjemnie siedzieć. Nie potrafiłem poza tym odmówić sobie takiego odpoczynku skoro nie musiałem dosłownie nic robić, bo nie miałem co robić.

-Dobry wuja! Jak ci minął dzień odpoczynku?

-Bardzo dobrze - odparłem pijąc chłodzone picie i uśmiechałem się do niego - a jak w restauracji?

-Klima działa dużo ludzi jak to zawsze i dużo policjantów - odpowiedział na moje pytanie.

-Czyli dobry utarg - stwierdziłem spokojny i nie musiałem się bać, że coś sknocił bądź reszta gdyż wydawali się godni zaufania i jak sprawdzałem pieniądze wszystko się zgadzało.

-Dokładnie, wuja? - spojrzałem na niego z pytającym wzrokiem - Myślałem o tym by pojechać do Dante? - zmrużyłem powieki gdyż nie spodobało mi się to gdyż sami w domu mogą dosłownie wszystko robić od normalnych rzeczy po te mniej.

-Kiedy? - spytałem gdyż miałem wrażenie, że Dante dziś ma nocną zmianę.

-Jutro! Oczywiście nic nie będziemy robić! - rzekł z uniesionymi rękami do góry. Zamknąłem książkę zapamiętując na jakiej stronie skończyłem i wstałem z fotela.

-Spróbujcie mi tylko coś robić niegrzecznego, a policzę się z tobą! - oznajmiłem patrząc się na niego lodowatym wzrokiem.

-Nie mam zamiaru - odparł, a ja poczułem wibracje w kieszeni więc wyciągnąłem telefon patrząc kto napisał, ale widząc losowe cyferki i numer Chaka schowałem telefon.

-Jadę na spotkanie może mnie trochę nie być - oznajmiłem idąc w stronę drzwi aby ubrać buty oraz wziąć kluczyki do samochodu.

-Gdzie? Nie lepiej pojechać z tobą? Wiesz, że takie spotkania samotne nie są bezpieczne!

-Spokojnie Nicollo to towarzyskie bardziej spotkanie niż mafijne nie masz czego się bać jadę w ludzi - odparłem by go uspokoić.

-Ale jak coś to będziesz pisać? - widziałem, że się martwi, ale nie chciałem by to robił nie potrzebnie.

-Będę pisać - zgodziłem się na jego pomysł i zagarnąłem z haczyka kluczyki do T20.

-Uważaj na siebie wuja.

-Będę - odparłem wychodząc z domu i kierując się do garażu po swoje auto. No prawie moje, ale na ten miesiąc jednak moje. Wsiadłem na spokojnie do auta i wyciągnąłem telefon by spojrzeć gdzie wysłał mi lokalizacje. Zdziwiłem się, że karze mi jechać na Meteor street, ale skoro tam chciał się spotkać to tak też zrobię. Jazda nocą była dość przyjemna mimo iż miasto nigdy nie śpi to jednak nie przejmowałem się tym, że będzie korek bądź nie zdążę. Ulice były znacznie spokojniejsze w czasie nocy i przyjemniej się jechało nie musząc gotować się w samochodzie. GPS pokazywał na budynek i od razu zrozumiałem o jaki mu chodzi. Każdy wiedział o morwinowym dachu, ale nie każdy wiedział dokładnie gdzie jest. Na szczęście byłem szczęśliwcem, który miał okazję widzieć ze zdjęć ten budynek więc musiał być gdzieś tu obok parking. Na szczęście moja pamięć mnie nie zawiodła i stanąłem przy swoim samochodzie. Stęskniłem się za Astonem Martinem, ale wiedziałem, że szybko by wrócił do rąk Chaka gdybym go sobie zapożyczył. Pokręciłem głową na boki nie sądząc, że będę miał takie myśli. Skierowałem się do wielkich schodów i byłem trochę przed czasem, ale mi to nie przeszkadzało. Może jemu też nie będzie, a nim się obejrzałem wdrapałem się po drabinie do góry i uważając aby nie spaść przedostałem się do przedniej części budynku i dachu.

-Ręce! - podniosłem od razu dłonie w górę zaskoczony, że Chak do mnie mierzy z pistoletu.

-Hej to ja! - burknąłem niezadowolony, ale stałem tak aż nie powie, że mogę opuścić dłonie.

-Miałeś być o dwudziestej trzeciej!

-Wyjechałem wcześniej to jestem wcześniej - odparłem niepewnie opuszczając dłonie.

-Wybacz - westchnął chowając broń do kabury i nie sądziłem, że przyjdzie spotkać się ze mną w pełnym umundurowaniu.

-Nic nie szkodzi - odparłem i usiadłem sobie tak jak wcześniej on siedział, nie musiałem mu mówić by usiadł, bo sam to zrobił.

-Ciebie już do reszty pojebało z tym wszystkim z tą policją i archiwum i wszystkim!? Nie mogłeś tego sam ogarnąć tylko mi to upchałeś? - wyskoczył na mnie z krzykiem, ale nie dziwiłem się mu, sam miałem dość tych wszystkich papierów.

-Gdybyś zauważył te papiery w wielkości mają rok jak nie więcej - westchnąłem patrząc się na miasto - Pisicela narobił takich długów i chaosu w archiwum nie robiąc papierowej roboty więc nie dziw się, że w ciągu kilku miesięcy nie ogarnąłem wszystkiego, bo samemu się nie da tego ogarnąć raz dwa.

-Jak ty to wszystko ogarniasz? To jest jak...jak...

-Przedszkole? - wtrąciłem się zerkając na niego gdy on potwierdził to - Nie da się od tak ogarnąć ich wszystkich i tak podziwiam, że psychicznie dajesz radę ich ogarnąć.

-Tego przedszkola nie da się ogarnąć! Każdy robi co chce ciągle skargi upomnienia zawiasy i jeszcze ten Wytrych! - zacząłem się śmiać gdyż wiedziałem co już powie - No i z czego się śmiejesz?

-Xanderowi znów skasował auto? - powiedziałem przez śmiech i aż mi łzy do oczu napłynęły.

-Czyli to nie jest pierwszy raz?

-No co ty oni się na siebie uwzięli tylko ciekawi mnie, który idiota dał prowadzić Wytrychowi auto na pościgu?

-Rift - odparł na moje pytanie.

-No to dwa radiowozy musiałeś dać im - stwierdziłem.

-Trudniej nie dało się umiejscowić tych kluczy? - burknął mrużąc powieki.

-Były w szafce poza tym to ty masz nie wiadomo ile tych papierów i wymieszanych i wszystko i nie da się w tym odnaleźć! - oznajmiłem patrząc na niego.

-Ja się odnajduje - odpowiedział na co prychnąłem.

-No jak prze patrzyłem wszystkie witryny i papiery to się dowiedziałem wielu ciekawych rzeczy!

-CO?! Po co to zrobiłeś? - podniósł się aż na równe nogi.

-Przypomnę ci, że miałem zająć się twoją restauracją i zamiast mi napisać co oraz jak to kazałeś mi się domyśleć - powiedziałem to tak jak mi napisał w liście.

-A no tak - zakłopotał się, ale usiadł obok mnie - przepraszam, że cię olałem w ten sposób gdy ty mi jasne wytyczne dałeś.

-Nie szkodzi znalazłem się w miarę w twojej działalności, ale ta mafijna mnie trochę przytłacza.

-Jako adwokat się bawiłeś bardzo dobrze.

-To pierwszy raz i pewnie ostatni. W ogóle nie odnajduje się w twoich kontaktach, nie wiem kto, co i jak.

-A po co ci to wiedzieć?

-Bo twoi usrali sobie napad na humana i nie oszukujmy się, ale wiemy, że są nowe zabezpieczenia.

-No masz rację, daj swój telefon to ci zapiszę do kogo masz dzwonić i czego chcą w zamian - mruknął więc podałem mu telefon.

-Dzięki zostaw te archiwa ogarnę je jak wrócę do pracy - spojrzał na mnie i puknął mnie palcem w czoło.

-Tu się puknij ile ty w ogóle śpisz aby normalnie funkcjonować i ogarniać to wszystko?!

-No zwykle spałem z trzy możne cztery godziny tak aby się przespać i wrócić do pracy.

-Ja ledwo wyrabiam - mruknął cicho.

-Widać po tobie - rzekłem słabo - dlatego mówię byś zostawił tą papierologię.

-Ogarnę ją trochę słabo mi idzie, ale dam radę! - oburzył się, bo chyba siadłem mu na psychice - Jak ty to umiesz ogarnąć to i ja dam sobie radę.

-To teraz nie jest, że jestem nie kompetentnym szefem policji i nic nie robię?

-Dobra przepraszam za to nie sądziłem, że masz tak ciężką pracę - oddał mi telefon - zadzwoń pod te numery jakie rzeczy wiesz jakie są i gdzie są magazyny z pewnością.

-Tak wiem chłopaki mi pokazali wraz z miejscem wytwarzania mety.

-Jaja se robisz ze mnie teraz? - pokręciłem głową na nie.

-I tak nie wyciągnę nic z tego, bo nie mogę podpisaliśmy umowę.

-Odnośnie umowy to FBI aż tak wplątuje się w robotę policji?

-Są wyżej od nas więc wiesz mają prawo - odpowiedziałem i spojrzałem na niego - wiesz ominęła cię rozmowa z Carbo i to bardzo ważna rozmowa.

-O czym? - spytał ciekawym tonem głosu i choć był dla mnie wrogiem to jedynie z nim mogłem mówić co mi siedzi na sercu.

-Wiesz nasi wychowankowie mają się ku sobie - odparłem od razu bez względu na to jak zareaguje.

-CO?! Nie nie i jeszcze raz nie!

-Chak twój dzieciak może i nie do końca twój, ale wziąłeś go pod swój dach powinieneś dać mu tyle uwagi jak i reszcie!

-Przecież jak coś chce to się pyta więc o co ci chodzi Rightwill?

-O to, że nie umie przy tobie mówić o emocjach Kui - rzekłem patrząc się w dal - i mimo iż mi się to nie podoba, że twój z moim to nie mogę stanąć na drodze do szczęścia mego syna nawet jeśli ma ten związek skończyć się źle.

-Dlaczego wcześniej nie mogłeś po prostu powiedzieć, że Capela jest twoim synem?! - wybuchnął nagle, ale spodziewałem się, że przejdzie na ten temat.

-A czy to coś by zmieniło? Chciałem go chronić przed takimi jak ty, ale ktoś musiał sobie wymyślić aby to on padł ofiarą waszych zabaw - oparłem głowę o swoje kolana i wtulałem się w nie - sam robisz wszystko by chronić rodzinę.

-Czyli mam rozumieć, że ta cała farsa te wszystkie między nami kłótnie i nienawiść powstały, bo porwałem ci syna?

-Tak, porwałeś jedyną osobę dla której jeszcze żyje i chce żyć, bo nikogo oprócz niego nie mam już - wyszeptałem i nie rozumiałem dlaczego mu to tak mówię, ale pilnował mego skarbu. Między nami zapadła cisza i to długa cisza, ale była ona potrzebna dla niego oraz dla mnie.

-Przepraszam Sonny - zdziwiłem się jego słowami i tym, że oparł głowę o moje ramię - nie myślałem w ten sposób myślałem, że mnie nienawidzisz za to, że po prostu jestem mafiozą.

-Nie lubię mafii, ale nie każdy mafioza jest zły - mruknąłem spokojnie.

-Ja jestem tym złym - odparł na moje słowa.

-Może tak, ale wy żyjcie z tego i to dla was normalne - oznajmiłem spokojnie - dla mnie jest to po prostu odmienny świat - mówiłem spokojnie i patrzyłem się na krajobraz nocnego miasta.

Rozumiałem dlaczego Erwin i Gregory tu lubią wracać. Podobało mi się to miejsce oraz widok rozciągający się praktycznie na całe miasto. Spojrzałem w stronę Kuia gdyż nie odzywał się za dużo, a on nigdy praktycznie nie milczał. Zdziwiłem się tym, że usnął, ale rozumiałem go. Sam bym pewnie usypiał w końcu było po dwunastej. Wyciągnąłem telefon i napisałem do Carbo, że żyje oraz nic mi nie jest. Praktycznie dostałem odpowiedź natychmiast na co się uśmiechnąłem i schowałem telefon do kieszeni. Delikatnie wziąłem Kuia na ręce i ruszyłem w stronę drabiny widziałem, że zejście z nim nie będzie proste, ale nie mogłem go od tak zostawić. Przejadę pseudo moim samochodem pod dom skoro Dante nie ma, a wrócę po T20 taksówką. Trochę zejście spowodował problem dla mnie, ale chińczyk nie obudził się nawet więc odetchnąłem z ulgą. Widać po nim było, że długo musiał nie spać i takie godziny jakie zostały mu narzucone nie szczególnie wpasowały się w jego życie i przyzwyczajenia. Naj delikatniej jak mogłem oraz potrafiłem wyciągnąłem jego klucze do auta oraz domu, ruszyłem w stronę parkingu gdzie zostawiliśmy samochody.

Otworzyłem swój samochód i uśmiechnąłem się, bo nie spodziewałem się tego, że będę prowadzić do dziś. Delikatnie mówiąc włożyłem go do samochodu tak aby miał wygodnie i zastanawiałem się czy aby na pewno nie zemdlał. Jednak spokojnie oddychał więc musiał spać. Wsiadłem na miejsce kierowcy i na spokojnie ruszyłem w stronę domu by odwieźć go. Na szczęście miałem dwa klucze do domu w jednym koluszku więc będę mógł go zamknąć. Droga minęła dość szybko z czego byłem zadowolony i zaparkowałem pod domem. Rozejrzałem się wokół czy jest bezpiecznie i wysiadłem otwierając drzwi do tyłu, a następnie wyciągnąłem go delikatnie. Poprawiłem go na ramieniu i powolnym krokiem podszedłem do drzwi frontowych, które otworzyłem. Wszedłem do środka i skierowałem się do swojego byłego pokoju. Ułożyłem go ostrożnie na łóżku i pozbyłem się z niego góry oraz pasa z wszystkimi rzeczami. Buty też ściągnąłem i przykryłem go kocem, spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się słabo widząc jaki jest niewinny w tej chwili. Otrząsnąłem się gdyż nie powinienem tak myśleć o nim, ale przeprosił mnie więc raczej nasza wojna się skończyła. Mam nadzieję, że będzie teraz między nami trochę lepiej i nie będziemy aż tak sobie utrudniać tej zmiany, która nastąpiła. Położyłem kluczyki do auta i drzwi na komodzie, a następnie ruszyłem do wyjścia. Dom wyglądał tak samo jak go zostawiłem, a raczej tak jak go zapamiętałem tylko tu było mniej zdjęć i wszystkiego co jest u Chaka.

Zamknąłem drzwi od domu i wyciągnąłem telefon by zadzwonić po taksówkę. Trochę zapłacę za nią, ale przynajmniej Chak po śpi czułem jak z serca spadł mi kolejny kamień, który dusił mnie od długiego czasu gdyż miałem dość dobry kontakt z Chakiem. Po tym postrzeleniu mnie i porwaniu syna nie potrafiłem mu tego wybaczyć chyba że sam nie przeprosi za to co zrobił. Zamówiłem taksówkę na park i nie musiałem nawet długo czekać na przyjazd taksówki podałem kierowcy miejsce gdzie chce się dostać. Nim się obejrzałem byliśmy na miejscu więc zapłaciłem kartą za przejazd i ruszyłem do T20 by pojechać do willi, a następnie położyć się spać aby odpocząć po tym jakże ciężkim dniu. Mogłem w sumie mieć więcej takich wolnych dni gdzie mogłem po prostu odpocząć i nic nie robić. Wsiadłem do samochodu Chaka i westchnąłem ciężko gdyż właśnie zaczęliśmy drugi tydzień naszej wymiany. Z pewnością będzie miał wiele myśli po tym co powiedziałem, ale ja stwierdziłem tylko prawdę jaka jest. Umiałem czytać z ludzi, a tym bardziej takich jak Carbonara. Po spokojnej jeździe wróciłem do domu parkując samochód na swoim miejscu, a następnie wszedłem do otwartego domu co mnie zaskoczyło. Lecz zamknąłem go od środka kluczami, które odwiesiłem na swoje miejsce. Wszedłem do salonu w samych skarpetkach i zaskoczyłem się tym, że Nico nie śpi, a raczej stara się nie spać na siedząco.

-Nico chodź spać - mruknąłem cicho do niego i delikatnie złapałem go pod ramię chcąc iść z nim na górę oraz zanieść do pokoju by go położyć spać. Na szczęście nie awanturował się na to i dość sprawnie przeniosłem go do góry oraz jego pokoju. Przykryłem go kocem i cicho opuściłem jego królestwo kierując się do własnego by odpocząć oraz zasnąć. Nim się obejrzałem budzik mnie obudził od telefonu, który ładowałem w ciągu nocy. Przetarłem dłonią oczy i podniosłem się do siadu. Dziś miałem zamiar zająć się tymi rzeczami co muszę wziąć by dostać nowe do napadu. Wziąłem telefon do ręki i włączyłem notatki gdzie mi zapisał do kogo mam dzwonić i co by chcieli. Wziąłem ciuchy z szafy, a następnie ruszyłem do łazienki by umyć się w wannie gdyż nie mieli prysznica choć pewnie u góry może był lub innej łazience, ale Chak chyba preferował kąpiele. Nalałem chłodną wodę do wanny i wszedłem do wanny by trochę się obudzić bardziej oraz przemyć całe ciało. Po szybkim myciu wysuszyłem się oraz ubrałem się dość szybko, a następnie wyszedłem do kuchni gdzie już był Joseph.

-Hej tato co dziś robimy? - spytał patrząc się na mnie i przysunął w moją stronę kawę, a raczej kawo podobne coś.

-Mam informacje co gdzie i jak z ludźmi w tym tygodniu ogarniemy wszystko aby pod koniec tygodnia ogarnąć tego humana - oznajmiłem mu i widziałem jak uśmiecha się zadowolony z moich słów.

-Zebrać ekipę? - zapytał na co skinąłem głową na boki.

-Wystarczy dwie osoby na ochronę i tyle - odparłem na jego słowa patrząc się na tą wodę zabarwioną na brązowo.

-To ja Erwin i Carbo? - zadał kolejne pytanie więc skinąłem głową skoro tak chciał, a kierowca dobry się w sumie przyda gdyż nie wiem czy to co będziemy robić będzie choć trochę legalne. Zdziwiłem się, że mój telefon za wibrował więc spojrzałem niechętnie na ekran.

#Hej Sonny wyjaśnisz mi jak mam poukładać te papiery w archiwum?#

Zaśmiałem się cicho na zapytanie z jego strony, ale zacząłem mu opisywać to co ma zrobić.

#Masz dwa rodzaje teczek z czego wiesz już. Czerwone odgradzają te tylnie co są już ułożone poprawnie, a między zielonych masz te co są nowe i są ułożone w poprawnej kolejności. Musisz przejrzeć te papiery między teczkami, zobaczyć czy jest pieczątka na nich i walnąć parafkę, a następnie włożyć w odpowiednią literkę lub do teczki pod odpowiednia osobę#

Wysłałem mając nadzieję, że chociaż trochę mu pomogłem w tym, a między czasie piłem tą kawę. Chyba moje kubki smakowe zaczynały przyzwyczajać się do tej brei w kubku.

#Dzięki i dziękuję, że nie zostawiłeś mnie na dachu#

#Może nie dogadujemy się aż tak, ale jesteś jedyną osobą, która aktualnie rozumie to co ja więc nie mogłem cię tak zostawić tam#

#Miłe z twojej strony Sonny#

Uśmiech nie chciał zejść mi z ust widząc jego odpowiedzi w moim kierunku i miałem wrażenie, że nie są pełne nienawiści jak to bywało przez długi okres czasu między nami.

-Co tam piszesz tato, że tak się uśmiechasz?

-Zdaje ci się Silny - odparłem spokojnie i wypiłem całą kawę do końca nie chcąc już nią się bawić gdyż nie była ona tym, co chciałem się napić, ale potem by były pytania, a ja wolę ich uniknąć - zwołuj rodzinę, a ja zadzwonię do pierwszego gościa by umówić spotkanie.

-Dobra - wstał z krzesła i spokojnym krokiem ruszył do góry gdy ja spojrzałem jaki mam pierwszy numer, który bez myślenia wybrałem gdyż ten mężczyzna miał załatwić stroje nurków, u innego trzeba było załatwić butle z powietrzem oczywiście z tego co wiem to palnik posiadamy, ale u dwóch mężczyzn miałem znaleźć cztery peny A i B oraz C i D. Następnie były potrzebne tablety do tego więc z pewnością na każdy pendrive. Musieliśmy odwiedzić pięć osób więc idealnie na każdy dzień aby coś robić.

-Słucham? - padło pytanie po drugiej stronie słuchawki.

-Dobry czy dodzwoniłem się pod odpowiedni numer by zakupić stroje nurków? - spytałem spokojnym tonem głosu.

-A to pan oczywiście kiedy pan chce i ile to przygotuję oczywiście za każdy strój dwa tysiące - mówił do mnie więc policzyłem sobie ile osób z pewnością będzie więc wolałem jeden dodatkowo dołożyć. Jeśli nie będziemy tyle używać to chociaż będą na przyszłość do nawet rekreacji.

-Sześć kombinezonów - oznajmiłem - na dwunastą najlepiej - dodałem widząc jak chłopaki schodzą na dół więc ruszymy pewnie na magazyn by pobrać pieniądze na kupno.

-Oczywiście z panem zawsze przyjemnie się handluje - powiedział - podam GPS by do mnie dotrzeć - dodał, a następnie rozłączył się ze mną.

-I jak wuja?

-Mamy kombinezony załatwione - odparłem na jego słowa - potrzebuje dwanaście tysięcy i na dwunastą dostaniemy GPS - dodałem.

-To jeździmy coś zjeść! - zaproponował Carbo.

-Ooo tak! Popieram mam ochotę na chińszczyznę!

-W sumie też bym zjadł, a ty wuja?

-Możemy jechać skoro chcecie to zgarniemy po drodze Knucklesa, a potem pieniądze - przedstawiłem plan, który przyjęli ochoczo.

W ten sposób spędziłem ten dzień i najbliższe pięć na szukaniu ludzi oraz zajmowaniu się kupnem potrzebnych rzeczy do napadu z czego Knuckles był zadowolony. Przy okazji zajmowałem się restauracją i dość dużo pisałem z Kuiem trochę za dużo jeśli tak to mogę powiedzieć czy określić, ale nie przeszkadzało mi to. Wręcz cieszyłem się z tego iż nasza relacja się naprawia. Dzięki temu mój syn będzie mógł być z Nicollo, a on z Dante bez obawy iż ja lub Kui coś z tym zrobimy gdyż się nienawidzimy. Wszystko oczywiście notowałem w notesie i coraz dłużej spałem lecz wiedziałem, że nie mogę pozwolić sobie na więcej snu niż sześć godzin, bo potem ciężko będzie mi siedzieć od rana do nocy w pracy przy papierach. Ostatnie rzeczy na jutrzejszego humana ogarnąłem więc mieliśmy wszystko na niedzielę. Czekałem na dwudziestą gdyż Chak chciał się spotkać ze mną na morwinowym dachu i w sumie z chęcią zobaczę na zachodzące słońce oraz te niesamowite kolory, które się pojawiają przy tym zjawisku. Przez pracę nie mogłem patrzeć tak często na niebo. Przypomniało mi one o tych, których już przy mnie nie ma i tych, którzy jak ja wpatrują się w bezkres nieba by znaleźć swój sens, który gdzieś po drodze został zagubiony. Poprawiłem kołnierz od koszuli i ruszyłem do drzwi aby wziąć kluczyki do samochodu, a następnie pojechać na miejsce spotkania.

-Tato gdzie idziesz? - spojrzałem w stronę kanapy gdzie siedziała Heidi. Zapomniałem totalnie, że dziś miała wolne i nigdzie nie jedzie.

-Jadę na spotkanie będę późno - odpowiedziałem poniekąd prawdę, bo jechałem się spotkać, a przede wszystkim nie wiedziałem o której wrócę.

-Uważaj na siebie dobrze?

-Oczywiście słonko - odparłem otwierając drzwi i wychodząc z willi. Wziąłem głęboki wdech gdyż delikatnie się ochłodziło przez deszcz, który padał rano i miałem nadzieję, że będzie trochę dłużej chłodniej. Podróż na docelowe miejsce minęła dość szybko nie licząc małego korku przez wypadek samochodowy i zablokowany na chwilę pas drogowy nim nie oczyścili przejazdu strażacy. Miałem nadzieję, że Kui nie musiał długo na mnie czekać więc gdy zaparkowałem samochód przy swoim Astonie ruszyłem w stronę schodów oraz drabiny. Przeszedłem ostrożnie przez przejście i uśmiech wszedł mi na usta widząc stojącego pewnego chińczyka przy krawędzi dachu - Jak chciałeś skakać to nie trzeba było na mnie czekać.

-Bardzo zabawne Sonny - odparł na moje słowa, ale uśmiech sam wszedł mu na usta co od razu zauważyłem.

-Wiem, ale tak naprawdę nie skacz trochę żal by był ciebie!

-Tylko trochę? - uniósł brew do góry więc podrapałem się po karku.

-Dobrze trochę bardziej niż trochę - powiedziałam patrząc się w jego ciemne tęczówki w których nie widziałem takiego zmęczenia niż na początku tygodnia. Byłem z tego powodu zadowolony iż trochę bardziej odpoczywa niż użera się z tymi wszystkimi papierami co ja powinienem zrobić.

-Jak tam rzeczy na humana? - spytał ciekawsko więc podszedłem do niego i usiadłem na krawędzi dachu iż moje nogi swobodnie zwisały. Nie musiałem nic mówić by on zrobił to samo, ale czułem jak ociera się ramieniem o moje.

-Mamy wszystko jutro chcą robić, ale słyszałem, że będzie właśnie tego dnia sztorm i martwię się o to czy aby na pewno ich puszczać w taką pogodę w głębiny.

-Ja bym ich nie puścił to duże ryzyko nawet dla nurków - powiedział, a ja wpatrywałem się w krajobraz miasta mogąc uważnie przepatrzeć co stąd widać - Sonny słuchasz mnie?

-Wybacz zamyśliłem się - mruknąłem cicho i spojrzałem na niego - co mówiłeś do mnie?

-Co zrobisz z tym?

-Że z tym napadem? Nie za bardzo mi się to podoba i w ogóle mi się to nie podoba, ale wiem, że nie mam wyboru gdyż ty zawsze bierzesz udziały w tych wielkich napadach - rzekłem cicho wracając wzrokiem na niebo.

-Wiesz, że i tak nie będziesz mieć tego w kartotece - oznajmił na co skinąłem głową, bo wiedziałem iż nie będę miał jednak w głowie zawsze to zostanie iż zrobiło się coś złego - aż tak cię trapi moralność?

-Nie chodzi tu już o moralności, a to, że komuś może stać się krzywda.

-Sonny my na humanie zabijamy ludzi - poczułem jak serce zwalnia swoje bicie przez słowa, które do mnie dotarły. Nie byłem nigdy na humanie i mimo iż czytałem jakiś raport z tego to chyba nie było nic napisane o ofiarach śmiertelnych. Poczułem dłonie na swoich policzkach, które zmusiły mnie do pochylenia głowy w dół. Od razu skupiłem się na tych brązowych tęczówkach - hej oddychaj, przecież nie jeden raz celowałeś do ludzi z broni...

-..ale nie zabijałem ludzi - wtrąciłem się w jego słowa przez to na jego ustach pojawił się delikatny grymasik.

-To jakbyś postrzelił go i nic wiecej Sonny.

-Ale nie postrzelałem ludzi w ten sposób by zabić - burknąłem niezadowolony na jego słowa gdyż wmawia mi, że to normalne.

-Nie będziesz mieć wyboru nie zawsze możemy oszczędzić wszystkich. Ochrona na humanie jest agresywna i nie patrzy jak strzela tylko strzela tak by zabić - ścisnął dłonie na moich policzkach bardziej i jedynie westchnąłem cicho.

-Mam nadzieję, że nie będę zmuszony by zabić kogoś - mruknąłem smętnie gdyż nie potrafiło wejść mi do głowy to bym mógł kogoś od tak zabić. To nie było dla mnie zajęcie i nie pomyślałem o tym co tak naprawdę się dzieje w Humanie.

-Lepiej byś się pogodził z tym, że możesz w obronie własnej kogoś zastrzelić - odsunął dłonie z moich policzków - jak w ogóle możesz chlać tą gorzką kawę i to jeszcze fusiastą jakbyś nie mógł rozpuszczonej napić się raz na jakiś czas?!

-Co tym chcesz od czarnej kawy! Ja mam wybuchnąć na temat tego gówna co jest wodą?

-Jaka woda?! To jest smakowy napój kawowy, a nie woda - uderzył mnie delikatnie w ramię i przez chwilę zastanawiałem się czy mu oddać czy też nie. Jednak postanowiłem zostawić go od tak to bez rewanżu.

-Przesłodzone gówno zwane przez ciebie kawą.

-Gdy ty nawet nie słodzisz - odpowiedział oburzonym tonem głosu.

-Bo cukier zabija smak kawy - odparłem spokojnie na jego słowa.

-Dodaje smaku - nadal się upierał przy tym swoim cukrze, ale nagle zmienił temat - wiesz że przed nami siedział tu Knuckles i Montanha?

-Takie dwa gołąbki, które nie chcą się przyznać do romansu - zaśmiałem się.

-I tak wszyscy wiedzą o nich więc dlaczego się ukrywają.

-Wiesz Chak mimo iż każdy wie o nich to jednak może być dla nich ryzykiem jeśli naprawdę się przyznają do romansu.

-Dlaczego ryzykiem? - spojrzał na mnie na co puknąłem go palcem w czoło.

-Myśl Kui! Mafie i nie mafie mogą stanowić dla nich zagrożenie jakby nie patrzeć dlatego wszyscy wiedzą i domyślają się o nich, ale nic nie jest oficjalne.

-Aaaa no tak jak mogłem o tym zapomnieć - podrapał się po karku - masz rację.

-Miło mi, że słyszę takie słowa z twoich ust - powiększył mi się uśmiech gdyż naprawdę rzadko coś takiego mówił.

-Nie po schlebiaj sobie za bardzo Rightwill!

-Oczywiście - odparłem i spojrzałem w stronę miasta. Wpatrywałem się w niebo, które powoli mieniło się wieloma barwami, a słońce powoli zachodziło. Poczułem jak chińczyk opiera się o mnie, a głównie o moje ramię swoją głową - tylko mi nie zaśnij znowu - mruknąłem do niego.

-Nie mam zamiaru dziś spać przy tobie - odparł na co się cicho zaśmiałem.

-Jesteś pewny?

-Tak jestem - odpowiedział na moje pytanie.

-Więc dlaczego się do mnie tulisz? - zapytałem zerkając na niego.

-Bo mogę i cicho bądź - burknął, ale rozśmieszyło mnie to delikatnie lecz oparłem się tak by miał wygodniej. Milczeliśmy lecz te milczenie było chyba nam potrzebne, ta bliskość z jego strony nie przeszkadzała mi wręcz można powiedzieć, że przygotowywała mnie na to co może się stać. Pomyśleć, że to dwa tygodnie już minęły od naszej zmiany miejscami i choć nie łatwo przyszła nam ta zmiana gdyż zostawiliśmy za sobą ważne osoby. Jednak miałem nadzieję, że odkręcą to i na nowo wrócę do pracy oraz do syna za którym tęsknię. Czułem jak serce Kuia bije szybko choć oddycha spokojnie, co mnie interesowało. Lecz siedziałem w ciszy oglądając zachód słońca i chyba naprawdę brakowało mi takiego luzu, który aktualnie mam. Niestety nie było dane nam oglądać zachód słońca gdyż nadciągały burzowe chmury, które świadczyły o tym, że może spaść deszcz. Jak na złość i pogoda psuje nam spotkanie.

-Powinniśmy chyba się zbierać - rzekłem wręcz szeptem.

-Nie, jeszcze chwilę posiedzimy przecież deszcz nie roztopi nas, bo z cukru nie jesteśmy.

-Niby nie, ale ty pewnie masz pracę jeszcze - mruknąłem zerkając na niego.

-Wiesz co Sonny powinieneś więcej cieszyć się z takich małych chwil, bo życie to tylko chwila i nim się obejrzysz będzie za późno na to co chciałeś zrobić teraz - zaskoczyłem się takimi słowami z jego strony i tym iż patrzyliśmy sobie w oczy.

-Niby tak, ale nie nad wszystkim mam kontrolę - oznajmiłem nie mogąc oderwać się od tych jego ciemnych tęczówek.

-To pora ją odzyskać nie sądzisz?

-Do twarzy ci w mundurze - stwierdziłem widząc po nim iż zamieszał się na moje słowa.

-No jak widać chyba tak - zakłopotał się na co kąciki ust uniosły się do góry.

-Na ciebie to mieli czas zorganizować dopasowany mundur, ale mi już nie ogarnęli.

-To dlatego nie używasz munduru? - przechylił głowę w bok.

-Poniekąd - odparłem nie chcąc mówić mu do końca prawdy.

-I tak się dowiem - odparł na co się zaśmiałem.

-Możesz próbować, ale nie dasz rady, bo aktualnie jestem dla wszystkich mafiozą.

-No tak - podrapał się po karku i zmrużył powieki chyba myśląc nad czymś intensywnie. Nagle poczułem coś mokrego na nosie więc spojrzałem na niebo zaskoczony tym, że nad nami było ciemno przez chmury.

-Kui - powiedziałem chcąc się podnieść, ale nagle spadł deszcz mocząc wszystko wokół wraz z nami.

-Cholera - burknął i nie musiałem go namawiać by wstać oraz uciec przed ulewą, a raczej oberwaniem chmury. Ostrożnie zszedłem po drabinie w dół i czekałem na Chaka aż zejdzie lecz zauważyłem, że poślizgnęła mu się noga na mokrej drabinie. Od razu zareagowałem łapiąc go w ramiona gdyż mógł się połamać jakby upadł na twardy beton.

-Nic ci się nie stało? - spytałem zmartwiony patrząc się w jego oczy w których widziałem przerażenie.

-Kurwa - wymamrotał więc żył, delikatnie jak mogłem odstawiłem go na ziemię i trzymałem blisko siebie tak aby się uspokoił, a deszcz nie moczył go.

-Już spokojnie złapałem cię - wyszeptałem do niego i czułem jak deszcz bił mnie coraz bardziej gdyż z nieba padały naprawdę duże krople. Jednak stałem tak tuląc go do siebie by chronić go przed deszczem, czułem jak kurczowo trzyma moją koszule swoimi dłońmi. Jednak nie pospieszałem go z uspokojeniem się wiedziałem, że my już stare chłopy potrzebujemy więcej czasu.

-Puść mnie - odchrząknął zapewne czując się niezręcznie, ale ja trochę też tak się czułem.

-Wybacz - odsunąłem się od niego i słabo uśmiechnąłem chcąc sprawdzić czy aby na pewno jest cały.

-Dziękuje - mruknął i odwrócił się do mnie plecami idąc w stronę parkingu.

-Nie masz za co przecież o to chodzi w byciu policjantem - oznajmiłem z uśmiechem na ustach i idąc za nim, a nawet deszcz mi nie przeszkadzał.

-To chociaż ty masz moralność - prychnął na co pokręciłem głową na boki.

-Ty też ją masz, każdy z nas ma tylko ty ją używasz przy rodzinie - mruknąłem, otrzepałem się z wody, a nawet przesunąłem dłonią po włosach by pozbyć się wody z moich białych włosów kiedy tylko weszliśmy na parking.

-Może - powiedział cicho i spojrzał na mnie - to co do zobaczenia w poniedziałek?

-Oczywiście - odwzajemniłem jego uśmiech w moim kierunku. Patrzyłem jak odjeżdża, a następnie sam skierowałem się do samochodu, ale wybrałem numer do Carbo, bo obawiałem się iż jak zadzwonię do Erwina to mu przeszkodze w czymś niestosownym.

-Co się stało wuja? - padło pytanie ze strony młodego i mogłem wychwycić, że mówi jakoś tak dyszcząc dziwnie.

-Jutro nie wiem czy nie będziemy odkładać tego napadu na poniedziałek - rzekłem cicho starając się wychwycić jakieś dźwięki w jego otoczeniu.

-Dlaczego? - spytał zaskoczony.

-Ma być sztorm i wolę nie ryzykować waszym życiem - powiedziałem do telefonu mając nadzieję, że zrozumie to.

-No dobrze przekaże reszcie, że nie robimy jutro - stwierdził po chwili ciszy między nami, a przy okazji słyszałem jak deszcz obija się o wszystko wokół mnie. Czułem ten charakterystyczny zapach w powietrzu deszczu, który mieszał się z ziemią. Nie każdy umiał wyczuć tego zapachu, ale ja go lubiłem gdy padał deszcz.

-Dzięki wracam do domu, a ty gdzie jesteś?

-Ja? Em u Ddante? - zmrużyłem powieki niezadowolony gdyż to oznaczało tylko jedno, ale miałem nadzieję, że jednak to nie jest to co myślę.

-Rozumiem - odparłem wzdychając - uważaj gdy będziesz wracać do domu jest wszędzie mokro.

-Jasne wuja ty też uważaj, bo słyszę, że jesteś gdzieś na zewnątrz - rzekł przez co uśmiechałem się delikatnie.

-Do później Nico - pożegnałem się i rozłączyłem by nie denerwować się bardziej na niego. Widziałem, że miłość nie wybiera, ale naprawdę nie chciałem by skrzywdził Dante. Byłem cały przemoczony, ale nie widziałem co tak naprawdę mógłbym zrobić innego by nie zmoczyć fotela w samochodzie. Jednak nie miałem chyba żadnego wyboru więc niechętnie wsiadłem do samochodu i ruszyłem ostrożnie w stronę willi.

Nie mogłem zasnąć tej nocy jakoś tak dziwnie się czułem i nie rozumiałem samego siebie dlaczego tak się dzieje. Siedziałem przy oknie patrząc jak deszcz leciał na ziemię, a wiatr targał drzewami. Był naprawdę mocny wiatr i obawiałem się tego, że taka pogoda utrzyma się naprawdę długo. Ziemia nie była w stanie już przyjąć wody w grunt przez tak dużą jej ilość przez to tworzyły się duże kałuże lub strumienie wody, które płynęły gdzieś w dal. Wpatrywałem się w burzową pogodę, a w dłoni miałem notes zastawiając się co mam napisać. Pierwszy raz chyba miałem problem z tym co dodać w odpowiednio wolne miejsce w notesie. Zastanawiałem się co mogę uwiecznić z dzisiejszego dnia coś co mnie dręczy bądź martwi, ale to Kui rozwiał moje wszystkie obawy i niewiadome. Jednak dalej w głowie miałem jego słowa iż zabijają tam ludzi. Wziąłem telefon do ręki i wybrałem numer do Kuia zastanawiając się czy aby na pewno dobrze robię, ale napisałem do niego pierwszy.

#Co spać nie możesz, że tak wypisujesz do mnie Sonny?#

#Tak nie mogę#

#Powiedziałbym byś się przeszedł, ale w taką pogodę to byś się tylko rozchorował!#

#Mam dobrą odporność tym bardziej, że nie jeden raz byłem na takiej pogodzie na zewnątrz#

#Tak tak mi mów, a potem będziesz chory#

#Co robisz?#

Napisałem zmieniając temat gdyż nie chciałem aby ta pisemna rozmowa skończyła się kłótnią. W innym przypadku pojechałbym sarkazmem tak, że by się poskładał. Jednak się powstrzymałem od tego i sam byłem zaskoczony gdyż nigdy praktycznie nie unikałem używania sarkazmu.

#Papiery układam za ciebie#

#Wiesz, że twój dzieciak jest u mojego i prawdopodobnie robią niestosowne rzeczy?#

#Zabiję Carbonare za to! A ty swojego dziecka gdy wszystko wróci do normy#

#No niby powinienem, ale co to da? I tak będą robić co chcą. Jednak jak twój skrzywdzi Dante to go wykastruje!#

#Mogę ci nawet w tym pomóc Sonny#

Zrobiłem wielkie oczy widząc co piszę i że chce mi pomóc na co się zaśmiałem cicho, a następnie spojrzałem w niebo, ale brakowało na nim gwiazd przez tą ulewę.

#Serio skrzywdził byś swojego wychowanka?#

#Dostałby karę z pewnością. Nie za dobrze ci się siedzi u mnie?#

#Masz elegancki dom, ale to nie moje klimaty#

#Wiem, bo masz inny gust, ale i tak ładnie masz#

#Dzięki Kui #

Chciałem napisać mu po nazwisku, ale usunąłem to i napisałem jego imię gdyż on do mnie imieniem pisze.

#Idź spać, bo ja mam trochę roboty!#

#Co martwisz się że nie sypiam?#

#Pfff wydaje ci się Rightwill#

#Ty natomiast nie siedź zbyt długo nad tymi papierami. Zajmę się nimi jak wrócę do pracy#

#Oczywiście, że nie będę siedzieć aż tak długo, a teraz muszę naprawdę znikać#

#Dobranoc Kui#

Uśmiech nie chciał zejść z mych ust, ale miał rację powinienem już dawno spać mimo iż w niedzielę nie będziemy nic robić. Spojrzałem w notes i napisałem w nim, że pogodziłem się z Chakiem, a po tym zamknąłem notes. Wstałem z parapetu i skierowałem się do łóżka, ale wcześniej zgasiłem świeczkę, która oświetlała mi mrok.
Niedziela tak jak myślałem była naprawdę paskudną pogodą i wszędzie w wiadomościach trąbili o niebezpiecznym sztormie oraz tym aby nie być na plaży gdyż fale wodne wręcz docierają do domów przy plaży. Dobrze, że nie wybraliśmy się na tego humana, ale przynajmniej wiedziałem, że wraz z Dią oraz Sanem czekam z zakładnikami na zewnątrz do momentu gdy nam nie otworzą drzwi garażowych. Miałem zadanie prowadzić negocjacje oraz pilnować wraz z chłopakami ludzi. Nigdy nie negocjowałem po tej stronie medalu więc może być ciekawie. Naszą akcję stworzyliśmy, że zrobimy o dziewiętnastej, bo i tak ma być słońce więc nie będzie żadnych utrudnień.
Nim się obejrzałem był poniedziałek i trzeci tydzień się zaczął naszej zmiany.

Jeśli mam powiedzieć prawdę prowadzenie mafii nie było takie proste, bo nie znałem ludzi i nie do końca rozumiałem kto co załatwia, a jednak aby coś załatwić to trzeba mieć wtyki i wiedzieć co za to chcą. Oczywiście sprawy z metą nie były dla mnie łatwe gdyż nikomu bym nie dał tego gówna do ćpania, ale niestety nie mogłem tego zrobić. Interesy musiały się zgadzać i naprawdę dużo mety sprzedają, a na dodatek dużo zarabiają przez restaurację. Tak naprawdę mogli by nie pracować ani nie napadać na banki, bo i tak są niesamowicie bogaci jednak sprawiają pozory ludzi, który nie są źli. Może nie do końca byli, ale jednak robili rzeczy, które wychodziły poza prawo. Jechałem wraz z Sanem na miejsce podstawionym super samochodem gdyż miał służyć od razu do ucieczki jednak Dia wraz z Fosterem byli po zakładników busem lecz Foster jechał kolejnym samochodem do ucieczki. Oczywiście blachy były ściągnięte aby nie przypisali samochodów które należały do Erwina oraz Carbo.

-Jak tam Rightwill? - spytał się mnie San więc spojrzałem z telefonu na niego, a wiadomość wysłałem do Chaka.

-Dobrze - odparłem - dziś przynajmniej jest spokojniej więc nie martwię się o chłopaków - dodałem z delikatnym uśmiechem na ustach gdyż humor poprawił mi Kui pisząc ze mną i informując co dokładnie mam robić. Mieliśmy radia z czego byłem zdziwiony iż posiadają coś takiego w swojej grupie, ale przynajmniej miałem kontakt z nimi i wiedziałem czy dzieje się coś złego czy nie.

-Racja wczorajszy dzień był katastroficzny w pogodę - powiedział wystarczająco głośno bym usłyszał go przez muzykę, która była puszczona.
Byliśmy praktycznie przed humanem tylko dzieliło nas dwieście metrów.

-Słychać nas? - spytał David przez radio.

-10-4 - odparłem do radia, a nagle rozległy się śmiechy.

-Wuja ty to w policję się nie baw - oznajmił przez radio na co się zaśmiałem zakłopotany.

-Zażartować się nie da? - powiedziałem mrużąc powieki i zerkając na Sana, który śmiał się również ze wszystkimi.

-Zaczynamy napad więc mamy nadzieję, że jesteście na swoich pozycjach - poinformował Erwin więc wysiadłem z samochodu, który zaparkował przed wjazdem do garażów na humana, a obok stanął Foster zaś za nami wjechał busem Dnia. Mając dziesięć zakładników, bo chcieli aby zgarnął z landrynami czternaście osób lecz oczywiście odradzałem tego pomysłu gdyż nie chciałem dostać terroryzmu gdyby coś poszło nie tak z ucieczką. Wyciągnąłem pistolet z kabury i wycelowałem do grupki dorosłych ludzi.

-Znikam tato powodzenia - powiedział Foster i przesiadł się do busa by jak najszybciej uciec z miejsca zdarzenia.

-Uważaj na siebie i dzięki - odpowiedziałem tak by usłyszał i czekaliśmy aż otworzą nam bramę garażową.

-Lece wam otworzyć - padł komunikat an radiu ze strony Carbo więc nie zostało nam wiele do czekania. Zapewne policja już dostała info o napadzie i w sumie Chak też wie o nim więc tak szacuję iż pojawią się w ciągu dziesięciu minut. Po niecałych pięciu minutach drzwi zaczęły się otwierać, a za nimi stał uśmiechnięty Carbo - Desantowiec Limonka na stanowisku!

-Jesteś jebnięty - zaśmiał się Dia na co tylko prychnąłem śmiechem lecz zauważyłem kątem oka coś, a raczej kogoś. Nie wiem dlaczego uniosłem dłoń i strzeliłem nim ten człowiek strzelił w Nicollo. Jednak nie spodziewałem się tego, że trafię w jego głowę mimo iż celowałem w dłoń.

-Okurwa, wuja gdyby nie ty to bym oberwał - widziałem jak ciało osuwa się w dół bez życia, a białowłosy trzymał się za okolice serca.

-Nienawidzę tych ochroniarzy - burknął Dia - nic ci nie jest Carbo?

-Nie na szczęście - odetchnął z ulgą gdy ja patrzyłem się w stronę mężczyzny, którego zabiłem. Pozbawiłem go życia od tak, bo chciał zabić Carbonare, ale to na pewno nie było jedyne wyjście. To nie był dobry wybór, gdybym jednak strzelił go gdzieś indziej może by przeżył to, a ja na sumieniu nie miałbym niewinnego człowieka.

-Rightwill wchodzimy! - słysząc głos Sana otrząsnąłem się ledwo z swoich myśli i bólu w klatce piersiowej. Powstrzymywałem emocje, które we mnie były by nie wybuchnąć. W końcu Chak nie jeden raz potrafił zabić człowieka bez mrugnięcia oka więc nie mogłem się tu rozkleić. Wziąłem głęboki wdech i zacisnąłem mocno dłonie by swoją złość skupić na nich. Wszedłem do środka tak jak kazali, a Carbo poleciał z powrotem do Erwina, Speedo Vasqueza, Davida i Laboranta. Starałem się przez oddech zapanować nad emocjami, ale gdy ciągle zerkałem w tył widziałem te ciało.

-Dia pozbądź się z widoku tego ciała - rozkazałem mu gdyż nie mogłem pozwolić sobie na to by się rozpraszać skoro mam negocjować, a z dala już słyszałem syreny policyjne. Nerwowo stukałem nogą i zerkałem na to jak zaciąga te ciało w głąb korytarza. Ludzie, którzy zostali porwani na zakładników, milczeli. W niektórych oczach widziałem przerażenie i strach, a u innych obojętność na to co się dzieje. Wiadomo już było kto jest podstawiony, a kto rzeczywiście porwany. Widziałem już radiowozy, które stanęły niedaleko w bezpiecznej pozycji, a policjanci zaczęli rozkładać się na terenie. Wziąłem ponownie głęboki wdech i wydech wpatrując się w policję, ale na szczęście nie widziałem oddziału SWAT. Chłopcy mierzyli z pistoletów do zakładników, a ja ruszyłem pod wyjście z humana. Czekałem aż wyznaczą negocjatora, ale zdziwiłem się mocno gdy w moim kierunku ruszył niski mężczyzna, który poprawiał na sobie kamizelkę kuloodporną.

-Dobry wieczór 101 szef policji Kui Chak - pokazał swoją odznakę legitymując się mi i chciałem się uśmiechnąć pod maską, ale nie potrafiłem. Nawet zapomniałem, że ją miałem na twarzy założoną.

-Witam - odpowiedziałem cicho na jego przedstawienie się mi. Po jego twarzy widziałem, że chyba coś nie gra.

-Co się stało? - spytał cicho, ale nie potrafiłem mu powiedzieć o tym. Musiałem to przetrawić by móc o tym rozmawiać.

-Nic - odparłem i trzymałem rękę z pistoletem w dół.

-Widzę po twoich oczach przerażenie - wyszeptał mimo iż chłopacy byli głębiej budynku, ale może rzeczywiście dobrze, że mówi do mnie szeptem.

-Zrobiłem to czego się obawiałem, ale wróćmy do negocjacji - rzekłem chcąc by jak najszybciej ustalić to co chcemy i po prostu uciec z tego miejsca. Widziałem, że coś chce powiedzieć, ale powstrzymał się od tego.

-Więc panie napastniku ile was jest?

-Jest nas dziewięciu na dziesięciu zakładników - odrzekłem spokojnym tonem głosu mimo iż w środku mnie buzowały emocje.

-Co chcecie za zakładników?

-Za dwóch odjazd na te dwa samochody - oznajmiłem patrząc się w te brązowe oczy w których widziałem mieszane uczucia jak i zmartwienie. Lecz musiałem przyznać, że jego tęczówki były uspakajające.

-Co dalej?

-Za kolejnych dwóch brak kolczatek na obydwa samochody i kultura na drodze - rzekłem i myślałem o tym co może być jeszcze pomocne dla kierowców.

-Dobra czyli dwójka za odjazd więc jeden za jeden samochód, a drugi za drugi? - spytał chcąc się chyba upewnić więc skinąłem głową na tak - Potem za kolejną dwójkę brak kolczatek, ale jedynie brak kolczatek na mieście jak wjedziecie w kanały to kolczatki będą.

-No dobrze niech będzie i tak - odparłem zgadzając się na jego ustalenia, a przy okazji miałem możliwość słuchania kto jest supervisorem i ile ich jest tak naprawdę. Jak Chak zgłaszał na radiu to co chcemy w zamian za życie zakładników.

-Dobrze zgadzają się na to jak słyszysz co dalej za pozostałą szóstkę?

-Brak helikoptera na pięć minut na obydwóch samochodach - zaproponowałem swoje i zdziwiłem się nagłym hukiem na swoim radiu gdyż chłopaki coś zaczęli krzyczeć naraz i nie do końca rozumiałem.

-Czyli trzy na każdy - podrapał się pod bródką i patrzył się na mnie jakby zastanawiając się nad tym - co powiesz na wykluczenie helikoptera na jednym z samochodów?

-Ale wy sobie wybieracie czy my wybieramy który?

-Wy możecie - odpowiedział więc złapałem za radio.

-W którym samochodzie będzie łup z humana? - spytałem się prosto i na temat gdyż musiałem wybrać samochód.

-W moim - padł komunikat od Carbo - ten zielony jak coś.

-Dzięki - odparłem - wykluczam na zielony samochód.

-Tak jak myślałem - zaśmiał się cicho - dobrze czyli podsumowując mamy sześć zakładników za brak helki wolny odjazd i brak kolczatek chyba że wjedziecie do kanałów.

-Dokładnie - potwierdziłem skinięciem głowy i wpatrywałem się w niego jak rozmawia z człowiekiem po drugiej stronie przez radio. Uśmiechałem się słabo do niego, ale jednak przez niego na moich ustach był ten uśmiech. Mimo iż go nie widział przez maskę to jednak cieszyłem się, że jest tu. Zabawne, że praktycznie dwa tygodnie temu jak go widziałem pragnąłem go wręcz zabić własnymi dłońmi gdy teraz po prostu cieszyłem się na jego widok. Mimo wszystko dużo nas łączyło jak i dzieliło lecz nienawiść potrafiła zaślepić nawet najlepszych w tym mnie.

-Jak się czujesz ty i zakładnicy? - padło pytanie z jego strony i spojrzałem na zakładników.

-Cali zdrowi i trochę przerażeni - odparłem wracając wzrokiem na niego i poniekąd mówiłem też o sobie.

-Rozumiem czy mogę wziąć dwójkę zakładników jako już zatwierdzone negocjacje?

-Oczywiście, chłopaki dwójkę wypuszczamy! - zawołałem do Dii i Sana, którzy wybrali dwójkę zakładników.

-Na moje prawo wasze lewo zapraszam do najbliższych policjantów - oznajmił Chak więc oparłem się o filar i patrzyłem na niego trochę z góry jak ładnie rozkazuje - no i co się tak na mnie patrzysz?

-Po coś mam te oczy, ale no zapomniałem, że masz ograniczony punkt widzenia przez te skośne oczy - nie potrafiłem się powstrzymać by mu to powiedzieć. Widziałem jak z szoku na złość przechodzi jego mimika twarzy.

-Grabisz sobie - burknął widocznie niezadowolony.

-Wybacz panie policjancie, ale jakoś tak mi się wymksło - zachichotałem cicho nie mogąc się powstrzymać z jego miny. Wyglądał jak wkurzony chihuahua co poniekąd było urocze.

-Jak będziesz mnie denerwować dalej to ci wjazd zrobię!

-Nie zrobisz nie udupisz swoich - mruknąłem tak by tylko on słyszał, ale wiedział, że mam rację więc nie skomentował tego.

-Długo będą to robić? - padło pytanie z jego strony.

-Ojej już ci się nudzi mieniło raptem dwadzieścia minut. Nie popędzaj przecież ich daj pracować ludziom. Poczuj jak to jest gdy policja musi stać godzinę albo ponad gdy komuś nie idzie - rzekłem chcąc go uświadomić jak to wygląda gdy oni nie umieją zrobić czegoś na szybko, a policja musi czekać bez względu na pogodę.

-Dobra zrozumiałem daj mi kolejnych zakładników aby wyglądało, że dalej negocjujemy, bo nie chce mi się tam iść do nich.

-Czy ja widzę Xandera? Nie mów mi że jest gdzieś tu też Wytrych!

-No są w jednym radiowozie więc żaden już się nie wpierdoli w drugiego - zaśmiał się i nie pomyślałem o tym by ich połączyć choć może nie zrobiłem tego, bo znałem zdanie Xandera o młodym policjancie.

-Ciekawe rozwiązanie - stwierdziłem kiwając głową - chłopaki kolejna dwójka do wypuszczenia! - spojrzałem na nich co robią, ale widząc jak sobie na luzie rozmawiają mierząc cały czas do zakładników odetchnąłem z ulgą, bo nie chciałem wpaść przez takie coś.

-Wiem i dziękuję - odparł - na wasze lewo do policjantów oni się wami zajmą - dodał dla ludzi, którzy opuszczali humana.

-Trzeci tydzień się zaczął nim się obejrzymy praktycznie koniec sierpnia - oznajmiłem spokojnym tonem głosu - cieszysz się z tego?

-W sumie to tęsknię za tym co ty teraz masz, ale tu też nie jest źle no oprócz tych papierów, a tak to jest ciekawie.

-W restauracji też masz papiery - upomniałem go gdyż wydawało mi się, że zapomniał o tym całkiem.

-Mniej znacznie mniej niż w policji.

-Mamy to! - rozległ się krzyk Erwina w radiu - Mamy! Zdobyliśmy to co chcieliśmy!

-To super! Wracajcie do garażu to szybciej wyjdziemy - oznajmiłem spokojnym tonem do radia i zerknąłem na Kuia, który wypiął się dumny zapewne z chłopaków iż dali radę.

-Dobra skoro skończyli i idą dawaj mi kolejną dwójkę i z czwórką wyjdziecie do samochodów!

-Pasuje mi - zgodziłem się na jego propozycję i nim się obejrzałem byliśmy gotowi do wyjazdu.

-Tak jak ustalaliśmy do auta, które nie ma helki idzie łup wraz z piątką ludzi jakby nie udało się drugiej grupie uciec to druga będzie odbijać konwój - wyjaśnił plan działania Erwin i musiałam przyznać, że byłby dobrym szefem mafii, ale nie na długo, ponieważ zbyt bardzo ma swoje odpały by pociągnąć mafię tak jak ona funkcjonuję aktualnie.

Gdy policja, a w sumie Chak dał nam zielone światło wyszliśmy w towarzystwie zakładników i wsiedliśmy do poszczególnych samochodów. Oczywiście byłem z Carbo, Erwinem, Davidem oraz Dią w samochodzie i nim się obejrzałem zaczęła się ucieczka. Jednak nie potrafiłem się na niej tak skupić jakbym chciał. Miałem jednak nadzieję, że uciekniemy gdyż nie chciałem spędzić kilku miesięcy w więzieniu. Oparłem głowę o zagłówek i brałem spokojne oddechy gdy Carbonara nie żałował gazu by tylko zgubić pościg. Ucieczka trwała bardzo długo, bo w końcu chodziło o human labsa i nikt tak naprawdę nie widział co zostaje ukradzione z tego miejsca. W końcu po co napadać na takie instytucje gdzie nie ma pieniędzy. Sam byłem ciekawy co tak naprawdę trzyma w torbie Knuckles. W końcu udało się zgubić ogon z czego wszyscy się radowali, bo obydwa samochody nie zostały złapane. Carbo jechał na czerwony parking by zmienić samochód, a ten pod plandeką na lawecie zawieść do jednego z magazynów. Wszyscy spotkać się ponownie mieliśmy na restauracji w moim biurze by omówić łup i co z nim zrobimy.

Z tego co usłyszałem podobno ktoś był bardzo zainteresowany zawartością jednej z teczek, którą posiadał siwowłosy. Jechaliśmy na restauracje w zmienionym samochodzie, ale nie miałem w ogóle ochoty na to by rozmawiać o tym napadzie. Starałem się nadal pogodzić z tym iż odebrałem komuś życie, ale moje sumienie nie dawało mi spokoju. Wysiadłem z samochodu i naprawdę nie miałem ochoty na to. Zastanawiałem się czy mogę po prostu ich zostawić w końcu to oni wiedzieli więcej ode mnie, a mi to się nie przyda co z tym zrobią mimo iż interesowało mnie co znajduje się w tych walizkach.

-Ja chyba wrócę do domu nie za dobrze się czuje - odparłem z słabym uśmiechem na ustach - ale jestem z was wszystkich dumy! - powiedziałem im by przekazać to tak jakby Kui im mówił, bo był naprawdę dumny z nich.

-Dzięki Rightwill! - uśmiechnął się szerzej Knuckles.

-Odwieźć cię do domu? - spytał Nico, ale pokręciłem głową na boki.

-Zamówię taksówkę, a wy świętujcie zwycięstwo! - rzekłem by nie martwił się gdyż połowa ich już weszła do budynku.

-No dobrze, ale jak coś to napisz jakby coś się stało - oznajmił Silny, który przygotował podmiankę samochodów wraz z lawetą i nie tylko.

-Oczywiście - odparłem czekając aż znikną w murach budynku, a sam powoli ruszyłem w stronę willi. Był to kawał drogi przede mną, ale potrzebowałem przemyśleć to co siedzi mi w głowie i jak. Spojrzałem w niebo, które wręcz mieniło się swoimi kolorami w końcu praktycznie słońce było na końcu swej wędrówki i dawało nikłe światło. Jednak nie przeszkadzało mi to. Zabiłem człowieka mimo iż nie bez powodu, chciał zapewne zabić Carbonare, a Kui i Dante by mi nie wybaczyli gdyby coś mu się stało. Jednak nie zmienia to faktu iż zabiłem z zimną krwią człowieka, który robił wszystko by chronić placówkę przed takimi jak oni i ja. Zacisnąłem dłonie w pięści i starłem się nie wybuchnąć na samego siebie.

-Sonny! - słysząc swoje imię wróciłem ze swoich myśli i spojrzałem na bok zaskoczony tym iż widzę Chaka.

-Co tu robisz? - spytałem zaskoczony, bo nie spodziewałem się go tu.

-Chodź wsiadaj do auta - rzekł i zacząłem wyliczać wszystkie za oraz przeciw. Jednak posłuchałem go i wsiadłem do tyłu swojej fury, którą on się porusza.

-Skąd wiedziałeś że tu będę?

-Nie wiedziałem w sumie, ale miałem przeczucie iż cię tu znajdę - odparł więc oparłem głowę o szybę patrząc się na to, że gdzieś jedziemy. Nawet nie patrzyłem na to byłem zbyt bardzo zgubiony w swoich myślach. Zgubiony w tym całym świecie, który stanął na głowie przez tą całą zmianę. Chciałem by wszystko wróciło już do normy, ale nie chciałem by relacja z Kuiem znów się popsuła więc trwałem w tym wszystkim by tylko dotrwać do końca miesiąca - jesteśmy!

-Hm? - mruknąłem zdziwiony rozglądając się i widząc mój dom przez to zdziwiłem się dość mocno - Co robię w domu?

-Dante ma nocną zmianę więc cały dom jest pusty. Chodź napijemy się czegoś może kawę chcesz? - kąciki much ust podniosły się delikatnie w górę.

-Dzięki Kui - mruknąłem wysiadając z samochodu tak jak on.

-Nie masz za co Sonny, a teraz chodź do środka nim ktoś zobaczy nas w dwójkę - odparł na co skinąłem głową zgadzając się z nim. Ściągnąłem buty i wziąłem klapki z szafy by nie brudzić podłogi. Następnie przeszedłem na kanapę i usiadłem na niej wtulając się w swoją ulubioną poduszkę w kształcie ciasteczka z wróżbą - to co zrobić ci kawę?

-Chciałbym, ale potem nie będę spać przez noc, a raczej zmęczony nic nie zrobię z rana - rzekłem i widziałem jak wyciąga szklanki z szafki, a potem whisky.

-To napijemy się whisky! - odparł kładąc szklanki oraz trunek na stoliku przede mną.

-Potem jak wrócę do domu? - spytałem się go jeśli mnie upije.

-Taksówka istnieje Sonny.

-A no tak zapomniałem - mruknąłem cicho i wiem, że zachowywałem się trochę jak dziecko teraz jednak potrzebowałem tego. Tak bardzo potrzebowałem by wstać gdy upadłem i otrząsnąć się z tego iż zabiłem człowieka. Mimo iż widziałem naprawdę wiele martwych ludzi to jednak ja ich nie uśmierciłem własnymi dłońmi.

-Hej Sonny wiem, że pierwsze zabójstwo jest najgorsze do przeżycia wiem, bo sam byłem dość emocjonalny na to - zaczął mówić co mnie zainteresowało gdyż spojrzałem na niego - jednak im szybciej pogodzisz się z tym co się wydarzyło będzie lepiej! Uratowałeś życie chłopaków, a rodzina jest najważniejsza by ją chronić niż jakiś random, który nie szanuje życia.

-Może masz rację - mruknąłem i przyjąłem od niego szklankę z trunkiem gdyż naprawdę te słowa podniosły mnie na duchu. Chyba tego po prostu potrzebowałem wiedzieć.

-Zawsze mam rację - zaśmiał się cicho i piliśmy sobie na spokojnie alkohol rozmawiając przy tym o wszystkim oraz niczym.

Głównie nasz temat schodził na naszych wychowanków, którzy mają ku sobie. Chyba Kui przekonywał się do tego iż może rzeczywiście trochę zaniedbał Carbonare z relacjami. Chyba wypiliśmy na czysto całą dwu litrową butelkę. Czułem jak szumi mi w głowie i jest ona ociężała za bardzo, ale nie Kui tak się rozgadał, że nie chciałem mu przeszkadzać. Oparłem głowę o jego chyba bark i brałem spokojne wdechy czując jak odpływam jednak nie potrafiłem powstrzymać swojego organizmu. Słyszałem budzik, ale głowa mi tak ciążyła i chyba pierwszy raz od długiego czasu naprawdę dostałem kaca. Uchyliłem ledwo powieki widząc, że na zewnątrz już świta. Przez chwilę nie wiedziałem co się dzieje aż poczułem jak coś rusza się na mnie. Spojrzałem w dół widząc wtulonego we mnie chińczyka, który mamrotał cicho pod nosem chyba szukając telefonu by go wyłączyć. Sięgnąłem po swój telefon i wyłączyłem go biorąc głęboki wdech oraz wydech.

-Więc z tobą nie pije - wymamrotałem cicho patrząc się na niego jak leży na mojej klatce piersiowej. Nagle przesunął głowę i spojrzał na mnie.

-Jednak to nie sen - mruknął podnosząc się na mnie i siedział mi na biodrach przecierając dłońmi twarz - nie przejmuj się ja też nie mam zamiaru z tobą pić więcej.

-Przynajmniej się tu zgadzamy - uśmiechnąłem się słabo i potarłem skronia gdyż bolała mnie głowa.

-Dam ci tabletki - mruknął podnosząc się ze mnie i powolnym krokiem ruszył do szafki z lękami. Sam się ledwo podniosłem i miałem saharę w ustach.

-Musze się zebrać jak najszybciej nim wróci Dante - oznajmiłem patrząc za nim gdy on podał mi butelkę z wodą i tabletki. Niewiele myśląc wziąłem dwie sprawdzając czy dobre mi dał i popiłem je wodą.

-Racja jak Dante wróci to się w robimy - westchnął patrząc się na mnie - kiedy my wypiliśmy tyle litrów?

-Mnie pytasz? Jak ją za bardzo nie pamiętam co robiliśmy w nocy - odparłem i widząc jak zaczyna się chyba rumienić zrozumiałem, że chyba coś odwaliłem - co zrobiłem?

-No troszkę cię poniosło - stwierdził, ale nic mi to nie powiedziało lecz czując jego delikatne głaskanie na policzku musiałem mocno odwalić - ale nic takiego w sumie się nie stało. Jak se przypomnisz to sobie przypomnisz, a teraz zmykaj mi stąd, bo Dante może być za dziesięć minut.

-Dziękuje Kui - mruknąłem delikatnie się uśmiechając.

-Nie masz za co misiu kolorowy, a teraz kysz!

Zaśmiałem się cicho z tego jak mnie nazwał, ale wstałem i zacząłem się zbierać mimo iż nie wiem czy wziąłem wszystko lecz zamówiłem taksówkę widząc jak po drugiej stronie idzie Dante do domu. Po chwili mnie olśniło przecież miałem krawat, a teraz go nie mam. Oby to nie przyswoiło problemu Kuiowi. Gorzej będzie wyjaśnić reszcie gdzie mnie wcięło na całą noc gdy powiedziałem im, że źle się czuje. Zapłaciłem telefonem za przejazd i ruszyłem do domu. Nie zdziwiło mnie to, że drzwi są otwarte, bo już była szósta.

-No proszę, a kto to wrócił? - sarkastyczny ton spowodował, że spojrzałem na Silnego.

-Gdzie byłeś tato?! - padło pytanie ze strony Heidi.

-Cóż niektórych rzeczy nie muszę wam tłumaczyć - odpowiedziałem mając nadzieję, że będzie trochę ciszej mówić.

-Czy ty jesteś pijany?!

-Nie krzycz dziecko...boże - wymamrotałem chcąc by ucichła.

-A podobno źle się czułeś? Wiesz jak się martwiliśmy? - burknął Silny.

-Martwiliście, a żadne z was nie zadzwoniło do mnie jedynie Carbo napisał wiadomość.

-I nie powiedziałeś, że ci odpisał?! - wybuchnęła blondynka.

-Napisał mi tylko, że żyje i tyle! Co ja miałem więcej wam powiedzieć?

-Nie kłóćcie mi się tu tylko zająć się swoimi sprawami! - rzekłem idąc do pokoju by się przebrać i przede wszystkim wziąć zimną kąpiel, która z pewnością mi pomoże by się pobudzić.

-Dobrze - odparli wręcz jednakowo na co się uśmiechnąłem i wziąłem z pokoju rzeczy na przebranie. Nie zdziwiło mnie jednak to iż dostałem wiadomość od Kuia.

#Zostawiłeś krawat, a ja nie zdążyłem sprzątnąć naszej popijawy więc Dante sądzi, że z kimś się spotkałem w domu#

#Bo to prawda, wybacz za ten krawat odbiorę sobie go kiedyś, a teraz idę się myć#

Zgasiłem ekran i zostawiłem telefon w pokoju. Głowa mi dalej ciążyła, ale starałem sobie przypomnieć co takiego zrobiłem iż się zarumienił. Wszedłem do chłodnej wody i westchnąłem z ulgą gdyż to było mi potrzeba. Zamknąłem oczy i starałem sobie przypomnieć aż przed oczami pojawił mi się moment, że pocałowałem go w usta. Schowałem twarz w dłoniach czując jak zażenowanie mnie łapie iż po pijaku coś takiego zrobiłem. Tym bardziej, że nie sądziłem iż coś takiego jestem w stanie zrobić. Jednak im bardziej myślałem nad tym to chyba wydarzyło się gdzieś przed moim zaśnięciem wtulony w niego. Nie kontaktowałem chyba nawet gdy złapałem jego podbródek i o zgrozo on odwzajemnił to. Zanurzyłem się cały w wodzie aby uspokoić się gdyż czułem jak moje policzki robią się całe czerwone. Definitywnie nie pije nigdy już z Chakiem, bo to źle się kończy.

Nie wiem jak, ale kolejne dni spędziłem na mafijnych sprawach wraz z tym, że spotykałem się z Kuiem na morwinowym dachu gdyż tam było najbezpieczniej. Może wszyscy wiedzieli o dachu, ale nie każdy wie jak tak naprawdę na niego się dostać więc nie przejmowaliśmy się tym aż tak. Wiedziałem, że coraz bliżej jesteśmy zmiany i cieszyło mnie to mocno, ale też powodowało delikatny lęk. Bo co jeśli tak naprawdę nie zmieni się nic, że utknę w tej rzeczywistości w jakiej jestem postawiony przez szefa FBI. To mnie najbardziej powodowało we mnie lęk iż nie wrócę na swoje miejsce na policję i do syna. Pomimo iż dawałem radę prowadzić mafię to jednak nie czułem do tego drygu. Chciałem wrócić do swojej szarej rzeczywistości gdzie spędzałem czas w pracy. Choć takie życie też było ciekawe takie bardziej żywsze i korzystałem z każdej chwili by móc zrobić tego na co nie mogłem sobie wcześniej pozwolić. Zastanawiało mnie jednak co Kui zrobił mi w policji iż nie wyglądał na takiego padniętego, a nie chciał w ogóle mi powiedzieć. Ciekawiło mnie to co tam narobił i czy będę musiał to później zmieniać. Miałem wrażenie, że bardziej się zbliżyliśmy przez ten jeden niewinny pocałunek, który dość dużo zmienił.

Obawiałem się jednak, że to jest tylko na chwilę, ta zmiana. Gdy wrócimy na swoje miejsca znów zacznie się nienawiść między nami chociaż musiałem przyznać, że dzięki niemu przestałem się przejmować tymi wszystkimi złymi myślami, które we mnie były. Musiałem przyznać przed sobą, że w ciągu tego miesiąca przyzwyczaiłem się do bliskości pewnego niskiego pana z którym miałem się spotkać. Dziś był ostatni dzień naszej zmiany i nie wiem jak FBI ma nas znaleźć, ale stwierdziliśmy, że nie mamy zamiaru im ułatwiać tego. Zaparkowałem samochód tuż obok auta Kuia i zaśmiałem się cicho. Było już ciemno, ale to nie przeszkadzało mi by dostać się na dach i spędzić te ostatnie dwie godziny przy nim. Przez to iż dzisiejszy dzień był jakoś tak pochmurny słońce zaszło szybciej za morze, a noc o dziwo była bezchmurna. Przeszedłem na przód budynku, a raczej na jego dach, ale to mniejsza.

-Jak zawsze musisz być pierwszy - zaśmiałem się cicho gdy spojrzał na mnie.

-Cóż muszę w końcu być kilka kroków w przód przed tobą nie uważasz? - podniosłem brew do góry zaskoczony.

-Ale tak sarkazmem mi pojechać? - usiadłem obok niego i położyłem się na betonie, który był dość jeszcze ciepły. Poczułem jak opiera głowę o mój brzuch przez to uśmiech wszedł mi na usta, a dłonią delikatnie głaskałem go po włosach.

-Uczę się od najlepszych - zapewne uśmiechnął się, ale mój wzrok był skupiony na niebie i tych gwiazdach, które były idealnie widoczne mimo iż byliśmy w mieście.

-Cieszę się z tego - mruknąłem - jak się czujesz, że zostały nam niecałe dwie godziny?

-Trochę szkoda, bo Dante jest naprawdę miłym chłopakiem - rzekł przez to uśmiechnąłem się jeszcze bardziej.

-Cieszą mnie takie słowa z twoich ust.

-A jak moja rodzina wypadła w twoich oczach?

-Dużo, głośno i chaotycznie, ale jeśli chodzi o zgranie to nie za bardzo im idzie, ale dbają o siebie - oznajmiłem spokojnym tonem głosu - wiesz, że ta relacja...

-Jest nielegalna lub zakazana? Nie szkodzi mi i tak wiadomo, że zakazany owoc najlepiej smakuje - uniósł się tak by patrzeć na mnie.

-Masz rację, ale wiesz, że jak FBI się dowie.

-Nie musi się dowiedzieć - prychnął - grajmy naszą rolę i żyjmy jak chcemy! Szczerze mówiąc nic nie robią, a utrudniają ci życie tymi papierami i tym wszystkim.

-Cóż nikt nie mówił, że bycie szefem policji jest proste - odpowiedziałem i poczułem jak telefon mi wibruje. Zmrużyłem powieki sięgając do kieszeni po telefon i spojrzałem na ekran widząc wiadomość od mężczyzny stosującego nade mną. Widziałem, że Kui chyba też dostał SMS.

-Podajmy im te miejsce, ale zejdziemy na dół usiąść na ławce skoro chcą naszej lokalizacji.

-No dobrze skoro uważasz, że tak będzie dobrze - skinąłem głową i podałem szefowi lokalizacje - czyli nie spędzimy tej chwili już razem - westchnąłem cicho trochę zasmucony.

-Wiesz możemy uznać, że po powrocie do normalności spotkajmy się tu znów by móc nadrobić tą chwilę! Co ty na to?

-Jutro ta godzina co zawsze? - spytałem by się upewnić czy dobrze myślę gdy on skinął głową, podnosząc się z ziemi więc zrobiłem to samo. Zagryzłem wargę i podszedłem do niego. Tak wiele nas różniło i dzieliło, ale jednak coś silniejszego niż myślałem chyba połączyło. Wpatrywałem się w te jego oczy od których nie potrafiłem oderwać wzroku - Na pewno?

-Na sto procent - wyszeptał opierając dłonie na mojej koszuli i klatce piersiowej. Zbliżyłem się niepewnie do jego ust i musnąłem je delikatnie.

-To tylko dlatego by się upewnić, że jednak wrócisz - mruknąłem cicho odsuwając się od niego i ruszyłem w stronę zejścia. Kątem oka spojrzałem za nim widząc jak palcami sunie po swoich wargach, ale z tej odległości widziałem w jego oczach tylko blask. Zszedłem na dół i usiadłem na ławce czekając aż przyjdzie tu do mnie. Nie musiałem długo czekać by dołączył do mnie. W ciszy siedzieliśmy po dwóch stronach ławek czekając na FBI. Nie potrwało to długo gdyż dwa nieoznakowane wozy stanęły przy nas, a ze środka wyszła dwójka mężczyzn, uzbrojonych mężczyzn.

-Załatwmy to wszystko na spokojnie. Jeden do jednego samochodu drugi do drugiego! - rozkazał więc podniosłem się z ławki i ruszyłem do jego z wozów siadając w tyle. Droga do bazy oczywiście nie była taka prosta, bo zasłonili mi oczy więc nie mogłem zobaczyć gdzie dokładnie nas wiozą mimo iż wiedziałem gdzie jest główna siedziba chyba, że to była bardziej taka ukryta. Droga minęła dość szybko jak się nie widzi czasu i gdzie się jest, ale czułem jak znów gdzieś mnie prowadzą. Jakie moje było zdziwienie gdy byłem w jakimś obcym miejscu. Musieli nas rozdzielić na to wychodzi. Usiadłem nerwowo na krześle i zastanawiałem się czy Chak się boi. W końcu nie lubił być porwany, a przy okazji więziony.

-Witaj Rightwill! Jak się bawiłeś jako mafioza? - spytał się mnie mężczyzna wchodzący do pokoju i po chwili zasiadł naprzeciwko mnie.

-Nie szczególnie dobrze - odparłem patrząc się na niego - moje podejście do mafiozów się nie zmieniło i nadal nienawidzę ich. Nie wiem po co była ta zamiana.

-No dobrze, a teraz mi powiedz wszystko co się dowiedziałeś na temat Chaka i jego mafii - zmrużyłem powieki nie rozumiejąc dlaczego mnie o to pyta i karze mówić skoro podpisywałem papier iż nie mogę.

-Niestety, ale nie mam nic interesującego niż to co wie policja - odparłem widząc jak spokojna twarz mężczyzny zmienia się na rozzłoszczoną.

-Miałeś możliwość infiltracji mafii od środka i ty mi mówisz, że nic nie wiesz? To po co my was zmienialiśmy miejscami!

-A co z umową? - patrzyłem na niego zły, ale ukrywałem tą emocję w sobie.

-Pic na wodę ta umowa. Myślałem, że nauczysz się czegoś więcej i wykorzystasz okazję by zdobyć jak najwięcej informacji! Ale dobrze skoro nie chcesz mówić może w notesie coś zapisałeś - oznajmił wstając od stołu - za dwie godziny powinno wszystko wrócić do normy - dodał na odchodne i zacząłem się stresować gdyż na początku myślałem dokładnie jak on, ale z czasem widząc tą mafie i rodzinę.

Nie potrafiłem Kuiowi zniszczyć rodziny. Miałem nadzieję, że nie będą w stanie znaleźć notesu, bo jak znajdą to Kui mnie znienawidzi, a tego bym chyba nie przeżył. Natomiast ja stracę pracę gdyż dosłownie pisałem tam każdą swoją myśl. Siedziałem nerwowo stukając palcami o blat, bo nie wiedziałem co się wydarzy, a czas biegł. Ciągnął się strasznie lub pędził jak poparzony, ale miałem wrażenie, że świat mi się zatrzymuję gdy John przyszedł z powrotem do mnie.

-Coś się stało? - prychnąłem mimo obaw.

-Gdzie jest notes? FBI przeszukało cały dom i nic nie było - oznajmił mrużąc powieki.

-Nie notowałem, wyrzuciłem ten notes, ale byłeś tak bardzo zdeterminowany, że nie potrafiłem ci powiedzieć prawdy!

-Rightwill przeginasz!

-Nawet jeśli coś bym wiedział podpisałem zobowiązujący mnie papier, a jako szef policji mam klauzurę poufności, której nie mogę złamać - oznajmiłem patrząc się na mężczyznę bez jakiegokolwiek wyrazu.

-Dobrze skoro tak to miłego szukania dowodów na ich mafie, która niszczy te miasto.

-Prędzej czy później dowody same się znajdą - odparłem, ale zdziwiłem się tym iż do pomieszczenia wszedł jakiś mężczyzna, który podszedł do mnie.

-Mam nadzieję Rightwill, rób swoje doktorku - prychnął odwracając się do mnie plecami i ruszył do wyjścia. Tak się na nim skupiłem, że nie spodziewałem się tego iż mężczyzna wbije mi igłę w kark. Po chwili czułem jak robi mi się słabo, a wszystko wokół wiruje. Nim się obejrzałem odpłynąłem czego nienawidziłem. Siedzieć w tej pustce i czekać aż mój organizm obudzi się z tego wywołanego snu.

Usłyszałem nagle dźwięk budzika, niechętnie sięgnąłem po telefon i wyłączyłem budzik. Otworzyłem niechętnie oczy i rozglądnąłem się wokół jednak wszystko wyglądało tak samo. Miałem wrażenie, że to co się wydarzyło to było tylko snem, ale widząc wrzesień na telefonie. Odetchnąłem z ulgą. Wybrałem numer do Kuia i napisałem do niego.

#Czy rzeczywiście mamy pierwszy września?#

#Tak mamy i obudziliśmy się tam gdzie powinniśmy oby wszystko było tak jak było przed#

#Miłego dnia Kuiczaczku 🐥#

Zachichotałem cicho będąc ciekawy jak zareaguje na to przezwisko.

#Kolorowy misiu pojebało cię do reszty idź do roboty już!#

Podniosłem się z łóżka i podszedłem do swojej szafy w której wszystko było na miejscu z czego byłem zadowolony. Ubrałem się ekspresowo w standardowy zestaw do pracy i założyłem swoją odznakę na szyi. Brakowało mi tego bardzo i to naprawdę. Wyszedłem z pokoju i wziąłem głęboki wdech czując zapach parzonej kawy. Od razu ruszyłem do kuchni gdzie był mój syn.

-Cześć tato! Przygotowałem ci kawę - uśmiechnął się do mnie więc odwzajemniłem jego uśmiech, a następnie wtuliłem go w siebie.

-Dziękuje Dante jesteś cudownym synem - wyszeptałem, a on wtulił się mocno we mnie.

-Idę dziś z Carbo - mruknął cicho - nie masz nic przeciwko?

-Możesz go zaprosić do domu jeśli chcesz albo na obiad, ale wtedy to będziemy musieli mieć obydwoje wolne!

-Naprawdę!? - widziałem jak jego oczy wręcz z szczęścia błyszczą.

-Tak przecież mówiłem ci, że mi nie przeszkadza.

-Wiem, ale ostatnio nie byłeś trochę w humorze - wymamrotał.

-Ciężki miesiąc w pracy Danti, ale już jest i będzie lepiej! - pocałowałem go w czoło na co wtulił się mocniej.

-Powinieneś więcej odpoczywać.

-I tak będzie postaram się być częściej w domu, a nawet razem gdzieś się wybrać poza miasto!

-Kocham cię tato - wyszeptał, ale po chwili odsunął się ode mnie - idę się przygotować! Idziemy na plażę!

-Tylko uważajcie na siebie - powiedziałem biorąc kawę do ręki i wziąłem łyka. Skrzywiłem się gdyż nie była słodka, a gorzka jak widać za długo piłem te rozpuszczalne gówno. Jednak ze smakiem wypiłem kawę gdyż to moje dziecko zrobiło, a następnie po ogarnięciu się trochę ruszyłem na zewnątrz. Nie zdziwiło mnie to, że samochód był pod domem. Przejechałem w stronę komendy i stęskniłem się za tym miejscem. Wszedłem do środka komendy od dołu gdyż zostawiłem samochód na podziemnym garażu. Powolnym krokiem szedłem po schodach na parter.

-Dzień dobry szef - przywitał się ze mną kadet więc odpowiedziałem to samo. Wszedłem do szatni by z szafki wyciągnąć radio i zdziwiłem się nowym mundurem, który był dopasowany na mnie. W sumie jeden plus tej zmiany iż zainteresowali się moim ubiorem policyjnym.

-101 status 1 - zgłosiłem na radiu i przeszedłem do swojego gabinetu spodziewając się kupy papierów do uzupełnienia, ale tak nie było. Była mała sterta i to z nocnej zmiany. Zaskoczyłem się miło iż nie mam aż tyle w pierwszy dzień papierów. Ciekawy przeszedłem do archiwum by sprawdzić gdzie Chak skończył. Otworzyłem ostatnią literkę i oczy mi prawie wyszły z orbit gdyż było uporządkowane. Zaskoczony tym aż sprawdziłem wszystkie inne i niedowierzałem iż dał radę w miesiąc ogarnąć wszystkie papiery.

-Dobry szef - spojrzałem na Alexa.

-Dobry Andrews - przywitałem się skoro on się przywitał ze mną.

-Pilnujemy porządku więc nie musi szef już aż tak siedzieć w tych papierach.

-Pilnujecie? - zmrużyłem powieki gdyż nie wiem czy dobrze usłyszałem.

-No cały high command pilnuje tak jak kazałeś by cię trochę odciążyć i szczerze mówiąc za dużo na ciebie zrzuciliśmy tego.

-Nic się nie stało Andrews sam chciałem spróbować to sam ogarnąć - uśmiech nie chciał mi zjeść z ust. W sumie byłem tak bardzo zapatrzony w to wszystko by sam dać radę z tym w końcu FBI ciągle patrzyło na moje ręce, że nie potrafiłem poprosić o pomoc.

-Teraz wszyscy to ogarniamy! Miłej służby szef! - odparł zostawiając mnie samego. Nie zostało mi nic innego niż poczekać na noc, ale najpierw zajmę się papierami i może wezmę kogoś na patrol w końcu radiowóz 101 dawno nie był w użytkowaniu w moich rękach.

Czas na spokojnej służbie nie dłużył mi się tym bardziej nie byłem niesamowicie zmęczony tylko naprawdę miałem siłę na wszystko inne. Swoim Astonem jechałem na nasze miejsce by się z nim spotkać jednak zdziwiłem się tym iż nie było jego samochodu. Zawsze był przecież pierwszy. Niebo było bezchmurne, a księżyc był w pełni i cudownie oświetlał wszystko wokół. Dostałem się na dach i usiadłem czekając na Chaka. Trochę mnie stresowało to, że nie był pierwszy, a zawsze był jako pierwszy. Co jeśli tak naprawdę nic między nami nie było i powstało to tylko wyłącznie przez to iż byliśmy skazani na siebie. Nagle usłyszałem kroki więc spojrzałem w stronę przejścia i odetchnąłem z ulgą widząc go.

-Bałem się, że nie przyjdziesz - mruknąłem cicho w jego kierunku.

-Obiecałem przyjść w końcu przyszedłem by coś ci dodać - rzekł tym swoim tajemniczym tonem głosu, ale wpatrywałem się w niego gdy podchodził do mnie. Za marynarki coś wyciągnał co oczywiście rozpoznałem nawet przy takim słabym świetle - to chyba należy do ciebie.

-Cieszę się, że ty go znalazłeś, a nie FBI.

-Po co FBI twój notes? - zdziwił się na moje słowa.

-Chcieli nas oszukać Kui, wyciągnąć informacje ze mnie by zniszczyć twoją mafię - powiedziałem, a on wycofał się do tyłu - nic nie powiedziałem nie zdradziłem. To twoja rodzina i nie chciałem jej zdradzać.

-Miałeś okazję zdradzić dosłownie wszystko, a ty milczałeś? Dlaczego?

-Bo przy tobie chcę spędzać czas i nie liczyć lat czy dni chcę by ta chwila między nami... przy tobie trwała już na zawsze - powiedziałem patrząc się w jego oczy - jeśli czytałeś to to wiesz co jest tu - delikatnie złapałem jego dłoń i przyłożyłem do swojej klatki piersiowej, do bujającego szybko serca.

-Czytałem i dziękuję Sonny, że nie zdradziłeś rodziny.

-Rodzinę ma się jedną bez względu na to czy to z tej samej krwi i kości ludzie - objąłem go w pasie dłonią i przybliżyłem do siebie - ja mam więcej do dziękowania ci.

-Nie Sonny, nie trzeba byś dziękował mi, zrobiliśmy to co będzie najrozsądniejsze - nagle podniósł się na palce - a ja coś ci obiecałem - wyszeptał i musnął moje usta swoimi wargami.

================================
30 035 słów

Jeśli dotarłeś do końca zostaw po sobie ślad <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro