*9*
***
Dean czuł się nieco niezręcznie ze świadomością, że przyjaciel wyciągał mu pocisk z pośladków. Po ranie nie było już nawet śladu, ale za to urażona duma nie zaleczyła się równie szybko. Na dodatek ten sukinsyn Gabriel porwał mu brata. Gdyby Sammy był obecny to atmosfera byłaby nieco lżejsza, a tak to miał wrażenie, że od tego dziwacznego napięcia zaraz zwariuję. Świdrujący, osaczający wzrok Castiela również nie pomagał zachować mu resztę równowagi psychicznej.
Z przyzwyczajenie wyciągnął lodówki piwo i upił zaledwie kilka łyków zanim zorientował się, że wcale nie smakuję tak jak zwykle. Chociaż nie było tak złe jak się spodziewał. Cas też sięgnął po drugą butelkę, a po chwili zastanowienia wyjął jeszcze nienapoczęty sześciopak na kuchenny blat. Z rekordową prędkością Cas opróżnił swoją butelkę i odkapslował następną. Winchester patrzył na niego lekko skonsternowany i zaniepokojony.
- Zamierzasz się urżnąć czy jak?
- Zapominasz, że mam niezwykle silną odporność na alkohol- Mruknął ex anioł bardzo szczęśliwym głosem.
- Może i tak było, kiedy miałeś swoje skrzydełka, ale teraz mam, co do tego pewne wątpliwości. Wypij do końca to, co masz otwarte, a potem zobaczymy.- Cas zerknął na niego spod byka.
- Odniosłem wrażenie, że traktujesz mnie z pewną pobłażliwością. Coś jak dziecko albo zwierzątko domowe.- Brunet wpatrywał się w niego ze złością i jakby zranieniem- Nie sądzę, że to mi się podoba Dean.
- Nie o to chodzi... jesteś po prostu nieprzystosowany do ludzkiego organizmu.
- Byłem już wcześniej człowiekiem...
- Tak, ale założę się, że nie upijałeś się tanim piwem. Stary kac po czymś takim nie jest jak spacerek po zielonej łączce w bezchmurny dzień.
- Że co?
- Nie chce żeby jednym z twoich wspomnień z bycia człowiekiem było wypluwanie własnych flaków i wpatrywanie się w sedes przez pół dnia.- Były anioł przez kilka długich sekund nic nie mówił tylko zerkał od niego, aż do butelek i z powrotem.
- Prawdopodobnie tak będzie lepiej...- Westchnął lekko zawiedziony, a blondyn pomyślał, że nie podoba mu się taka wersja przyjaciela. Może on też chciałby na jeden dzień zapomnieć o całym tym syfie, który ich otacza, a skoro tymczasowo ma możliwość resetu za pomocą alkoholu to, kim jest Dean żeby mu tego odmawiać. Jednak jak już mają to zrobić to raz a porządnie, czymś, co smakuję nieco lepiej niż piwo z supermarketu.
- Jak bardzo chcesz to jutro kupimy coś lepszego i cię znieczulimy, bo cholera, chociaż raz to ja będę miał mocniejszą głowę.- Żałował, że Sam zniknął razem z Gabrielem, bo prawdopodobnie to młodszy braciszek zna się nieco lepiej na tych droższych trunkach.- Co ty na to Cas?
- Okay- Uśmiech, jakim obdarza go brunet wystarczyłby za odpowiedź.- Teraz chyba powinniśmy zacząć martwić się o Sama... nie jestem pewien jak to możliwe, że Gabe żyję skoro widzieliśmy jego wypalone skrzydła.
- Ten dupek zawsze miał w zanadrzu jakieś sztuczki... Może Lucifer wcale go nie zabił?
- Nie. Był martwy... czułem jak łaska opuszcza jego ciało i wnika w mury tamtego hotelu. Sam z siebie nie zdołałby od tak powrócić. Ktoś musiał mu w tym pomóc i ktokolwiek to jest to musi mieć, co najmniej taką moc jak archanioł.
- Mówiłeś, że było ich tylko czterech!
- Tak było... ale jeśli Bóg gdzieś nadal żyję to wciąż ma moc tworzenia. Teoretycznie mógł powołać do życia kogoś nowego.
- Świetnie. Zajebiście. Nowe pokolenie pierzastych atomówek rośnie gdzieś na Ziemi.
- To tylko teoria Dean...
- Musimy znaleźć twojego pieprzniętego braciszka. Tylko on może wiedzieć, co tu się do cholery dzieję. Nie chce mieć na karku Michała wersja: druga poprawiona/ulepszona, a tym bardziej innego archadupka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro