*5*
Może jakiś komentarz?? :)
Dean nie miał pojęcia jak, ale instynktownie wiedział już jak się przemieszczać z miejsca na miejsce za pomocą swoich nowych anielskich zdolności. Odwiedził rodzinne Lawrence, a wspomnienia były już na tyle wyblakłe i odległe, że poczuł tylko słabe echo tego, co czuł, jako czterolatek, gdy cały jego znany świat rozpadł się w jedną noc.
Nie wiedział, co nim kieruje, ale chciał odwiedzić wszystkie te miejsca, które w jakiś sposób na niego wpłynęły. Motel w którym ojciec po raz pierwszy zostawił go z Sammym na kilka dni. Był wtedy tak przerażony i niespokojny. Jednak nie poprosił nikogo o pomoc... Ośmiolatek z czterolatkiem sami w obskurnym motelu wzbudzają wiele zainteresowania, dlatego starał się nie wychylać i zajmować młodego tak by ten był w miarę cicho.
Chociaż chwilami było ciężko, bo Sam miał takie humorki jak rozkapryszona księżniczka. Czasami tupał i prychał na niego, gdy nie pozwalał mu na to, czego akurat w tamtym momencie młodszy chciał. Raz mała wredna bestia go nawet ugryzła, bo blokował mu drzwi od pokoju, a Sam koniecznie chciał wyjść przed motel pobawić się na śniegu.
***
Następnym przystankiem było miejsce jego pierwszego samodzielnego polowania. Prawie mógł dostrzec samego siebie sprzed dwudziestu lat. Dotarło do niego, że sporo od tego czasu się zmieniło. Miał bunkier, który stał się dla nich prawdziwym domem, brata obok siebie, Castiela w zawsze gdzieś krążącego wokół nich. To było dziwne być kimś więcej niż łowcą... Nigdy nie spodziewał się, że dostanie w prezencie od losu osobistego anioła stróża.
Wpadał z krótką wizytą do Lisy i Bena. Może rozeszli się każde w swoją stronę to jednak wciąż tęsknił za młodym. Sprawdził czy są bezpieczni i dodał kilka nowych zabezpieczeń przed demonami.
Najdziwniejsze z tego wszystkiego było to, że czuł jakby ktoś cały dzień go obserwował, ale jego podświadomość czy może raczej skrzydła Castiela rozpoznawały tą obecność, jako coś przyjaznego. Dlatego postanowił udawać, że nic nie dostrzega i czekać aż intruz się pokaże.
Nagle aż go sparaliżowało. Znajomy, słodki zapach owocowych cukierków. Tylko jeden osobnik non stop coś mamlał, żuł, siorbał i mlaskał...
Gabriel Archanioł.
Czy może raczej: dupek do kwadratu z popieprzonym poczuciem humoru. Idiota. Palant.
Mógłby wymieniać tak całą wieczność, ale jest zbyt leniwy, więc śmignął do bunkra ostrzec Sama, że jego wcale niecichy wielbiciel zmartwychwstał. Widok, jaki zastał lekko go rozczulił i sprawił, że kąciki ust mimowolnie się uniosły. Łoś odpłynął z czołem przyciśniętym do jakiegoś opasłego tomu o aniołach, ale ciekawszym obiektem obserwacji był Cas. Utrata łaski sprawiła, że brunet ledwie powstrzymywał oczy przed zamknięciem, a głowa kiwała mu się na boki jak u samochodowego pieska. Włosy rozczochrane jakby piorun w niego strzelił, a brak płaszcza, marynarki i krawata powodował, że Cassie wydawał się o wiele bardziej dostępny...
Kurwa to źle zabrzmiało. Skarcił się łowca.
-Wstawać!- Powiedział dosyć głośno tuż za plecami Castiela. Niczego nieświadomy ex anioł wrzasnął ile sił w płucach i instynktownie złapał za krzesło i zamachnął się nim na intruza. Dean uniknął bliskiego spotkania z meblem, ale za to klepnął na cztery litery. Krzyk obudził Sama, który na wpół śpiąc chwycił za pistolet i wystrzelił. Pech chciał, że wiewiór próbował uratować resztę swojej godności i zbyt szybko podniósł się z posadzki i oberwał śrutem w dupę.
***
Bolesny syk starszego Winchestera odegnał resztkę snu z powiek Samanthy.
- Ups?
- Ja ci dam zaraz dam ups ty sadysto jeden!- Wkurzony człowiek z anielskimi mocami to coś jak mina przeciwpancerna albo nitrogliceryna. Walniesz, a już po tobie. Możesz szukać ładnych kwiatków i miejsca w ogródku na wieczny spoczynek.
- Ale Dean to niechcący było... - Wiewiór zazgrzytał zębami i za pomocą anielskiego mojo posłał brata na najbliższą ścianę.
- Ooo to też niechcący było Sammy.- Powiedział z fałszywą troską w głosie.
- Dean...- Mruknął niepewnie Castiel
- Spoko tylko go drasnąłem.
- Ale Dean...
- Nic mu nie będzie. Najwyżej pośpi sobie kilka godzin. - Wzruszył ramionami, bo nieraz obrywali dziesięć razy bardziej.
- Uhm... ale żebyś mógł się uleczyć to ktoś musi jednak wyjąć pocisk. - Blondyn natychmiastowo spoważniał.
- Zawsze mogę go uzdrowić ... tylko powiedz jak i Sam będzie jak nowy...
- O nie ma tak dobrze wiewiórze!- Zaśmiał się wciąż niewidoczny dla nich Gabriel i w tej samej chwili, w której Dean uklęknął przy bracie archanioł użył swoich mocy żeby przetransportować Sama do własnego małego pokoiku w domu Chucka.
- Wygląda na to, że Sam jednak jest poza twoim zasięgiem...- Westchnął ex anioł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro