34. Oczekiwanie nad morzem
Kawa zdążyła już wystygnąć, ale siedząca przed nią blondynka nie zwracała na to uwagi. Co jakiś czas zaczynała mieszać łyżeczką w filiżance, ale jej zielone oczy nie widziały znajdującego się przed nią otoczenia. Jej oczy nie widziały kawy, restauracji, kelnerów, jej uszy nie słyszały rozmów gości przebywających obok niej. Co jakiś czas tylko zerkała na morze, po czym wzdychała i odwracała wzrok. Patrzyła na ekran komórki, sprawdzała godzinę, a potem ponownie wpatrywała się w morze.
Gdańsk. Miasto, które było i nie było jej. Miasto, o które toczyła tyle bojów. Miasto, w którym jej spokój został zachwiany.
Nie minęło nawet sto lat, ale ona wciąż pamiętała. Ba, sto lat nie minęło nawet od odzyskania niepodległości, a co dopiero od tamtych dni.
Gdzie wtedy była, gdy cały ten misternie budowany pokój szlag trafił? Gdzie była tamtego dnia, gdy wszystko się zepsuło?
Felicja pamiętała. Tamtego dnia przebywała w Warszawie. Nie spodziewała się, że atak nadejdzie tak nagle. Nie, inaczej - chciała wierzyć, że te umowy o nieagresji są szczere. Że te umowy o współpracy w razie ataku są szczere. Starała się ignorować fakt, że we Francji ludzie wychodzili na ulice, krzycząc, że nie będą umierać za Gdańsk. Starała się wierzyć.
W tamtej chwili... Po prostu spała. Była zmęczona. Poprzedni dzień był dla niej ciężki. Po raz enty próbowała porozmawiać z Torisem, który wciąż miał do niej pretensje o Wilno. Nie dziwiła mu się. Sama z tej części swojej historii nie była dumna i wiedziała, że nigdy nie będzie.
Wtedy jednak chciała spać, tylko spać. Nie martwić się o nic.
Obudziła się nagle, spocona i zmęczona. Wstała, zerknęła na zegar. Prawie 5 rano. Co mogło by się dziać o takiej godzinie? Potarła ze zmęczenia oczy. Zły sen?
A potem przed jej oczami pojawiły się obrazy. Zgięła się w pół, gdy zobaczyła strzały, wybuchające bomby, niszczejące wybrzeże... Gdy zobaczyła jak miasto, o które tyle walczyła, które tak bardzo się zmieniało, które było jej dumą, niszczeje w ułamkach sekundy, w jej oczach pojawiły się łzy. Łzy, na które nie miała czasu.
Wykonała serię telefonów. Poinformowała, sama nie do końca wierząc w to, co mówi, władzę państwa o tym, co się dzieje. Nie miała pojęcia, co z tą świadomością zrobią, ale wiedziała jedno - że tej nocy już nie zaśnie.
A potem wybrała jeszcze jeden numer. Numer, którego nigdy na pamięć się nie uczyła, a który dziwnym trafem zapisany miała gdzieś na karteczce.
- Obiecałeś - tylko tyle wyszeptała na powitanie tamtej nocy, przed oczyma wciąż mając wizję nabrzeża. Zawsze tak było - zawsze świadoma była chwili, gdy jej obywatele cierpią. - Obiecałeś. Obiecałeś, że już nigdy więcej mnie nie zaatakujesz!
Po drugiej strony zapadła cisza. Felicja jeszcze przez chwilę łudziła się, że to kłamstwo. Że on o niczym nie wiedział. Że to tylko przypadek. Że nie chcieli jej zaatakować. Że to jacyś złodzieje, rabusie, dezerterzy... Ale przecież rozpoznała tamte mundury. Rozpoznała język, którym tamci do siebie mówili.
- To było konieczne - usłyszała. - Podbicie twoich ziem pomoże nam w realizacji planu.
Złość odebrała jej głos na kilka minut.
- To było konieczne? - spytała w końcu. - Konieczne jest mordowanie mojego ludu? Konieczne jest niszczenie Gdańska? Konieczne jest odebranie mojemu narodowi nadziei? Wiesz, ile minęło lat, odkąd odzyskałam niepodległość? Masz choćby najmniejsze pojęcie?
Osoba, z którą rozmawiała, milczała przez chwilę. Sekundy ciągnęły się w nieskończoność.
- Wiem - szepnął. - 21. 21 lat, Feli.
- Nie nazywaj mnie Feli, ty...!
- Jeszcze możesz to zmienić - przerwał jej. - Dołącz do nas. Przejdźcie na naszą stronę. Przekonam brata i Hitlera, by cofnęli wojska. Jeśli do nas dołączycie, przyjmiecie nasze zasady, to nikomu nie stanie się krzywda. Wystarczy, że się poddasz, oddasz kilka ziem i...
- ...i stracę wszystko, o co mój lud walczył przez 123 lata, tak? - teraz to ona mu przerwała. - Nie, to ta nie działa. Nie próbuj namawiać mnie do zdrady, Gilbert - wypowiedzienie jego imienia zadziałało na nią w jakiś niezwykły sposób. Kolejne łzy potoczyły się po jej policzkach. - Nie pamiętasz? Dwadzieścia jeden lat temu coś mi obiecałeś. Powiedziałeś, że już nigdy mnie nie zdradzisz. Że chcesz wszystko naprawić. A ja ci uwierzyłam.
- Feli, ja...
Nie słuchała go. Odłożyła słuchawkę. Otarła łzy z policzków. Nabrała kilka głębszych wdechów. Spakowała do torby kilka najbardziej potrzebych rzeczy, ubrała się. Zamknęła drzwi na klucz i wyruszyła w drogę na Pomorze. Przy okazji kontynuowała swoje rozmowy. Obudziła Arthura, Francisa, Feliciano, nawet Torisa.
Przestała płakać.
To wszystko wydarzyło się tak dawno, zdawałoby się, a równocześnie tak niedawno. Felicja zamknęła oczy. Wspomnienia, tyle wspomnień... Tyle lat walczyła z Gilbertem. Nienawidziała go. Przeklinała. Tyle razy pragnęła wydrapać mu oczy. Tyle razy śniła o tym, jak pada pod nią martwy.
Palce dziewczyny zaczęły wybijać nerwowy rytm. Specjalnie wybrała tą restaurację w tym mieście. To ona wybrała miejsce i godzinę pobytu. Oczywiście, wahała się. Mogła się nie zgadzać. Mogła kłamać, lawirować, oszukiwać samą siebie... Ale z drugiej strony, chciała wiedzieć, o czym myślał Gilbert w tamtych czasach. Jak on odbierał to...to wszystko? Kim ona dla niego była? Jedną z wielu? Największym wrogiem? Kimś, kogo należy zniszczyć?
Teraz zaś... Teraz zaś wszystko się zmieniło i ona nie była już w stanie udawać, że tego nie zauważa.
Jej palce zamarły, gdy przez przeszklone drzwi dostrzegła znajomą postać. Białe włosy, czerwone oczy, dumnie zarzucona peleryna, a na ramieniu przycupnięty żółty ptak.
Oto właśnie Gilbert Beilschmidt w całej swej krasie wkraczał do restauracji.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro