Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

33. Niezrozumienie

- Jak, pytasz... - zaczął powoli Ludwig, szukając odpowiednich słów. Jak tu przemówić bratu do rozumu? - To proste. Nie kochasz jej. To były tylko hormony, które zaatakowały cię po szoku, który przeżyłeś, gdy wróciliście do swoich ciał.

Gilbert popatrzył na niego z wyraźną wątpliwością.

- Nie sądzę. Ja naprawdę ją kocham, Zachód. I nie mam pojęcia, jakim idiotą musiałem być, by się nie zorientować wcześniej... Nie, inaczej. Zdawałem sobie z tego sprawę, ale nie chciałem w to uwierzyć. Wolałem być zimnokrwistym dupkiem i ranić ją bez większej okazji, niż dać nam szansa ponownie zbliżyć się do siebie i zrozumieć, że...

Nie ośmielił się skończyć zdania.

- Ale...

- Ale?

- Ale w takim razie dlaczego przez ostatnie lata non-stop się kłóciliście? - Ludwig kontynuował swój plan rozdzielenia tej dwójki. - To przeczy się z definicją miłości, by krzywdzić kochaną osobę.

- No nie? - Gilbert jęknął. - Ja już nic nie wiem. Jestem przekonany, że mi na niej zależy. Zależy mi też na tym, by widziała mnie, prawdziwego mnie, a nie lennika czy sługę. Chcę być jej równy. Chcę... Zachód, jestem takim cholernym egoistą, a jeszcze więcej chcę!

Z ust jego brata padła mocna wiązanka niemieckich przeklenstw, która sprawiła, że nawet jego brat skrzywił się z niesmakiem.

- Skończ to irytujące jojczenie jak baba - warknął Niemcy. - Gil, zrozum. Nawet, jeśli ty ją kochasz, to nie ma znaczenia, bo ona. Cię. Nie. Kocha. Mam ci to napisać wielkimi literami mazakiem na czole? A może wolisz na lustrze, byś to zobaczył tuż po przebudzeniu? Albo wgrać to jako budzik? Miałbyś dobrą lekcję, skoro zachowujesz się jak piewszy lepszy nastolatek w fazie dorastania. Jeszcze mi tylko tego brakuje, byś się zaczynał martwić pryszczami! Skoro tak bardzo ci zależy na tym kochaniu, idź do niej i spytaj ją, choć i tak znamy odpowiedź!

Powiedziawszy to, personifikacja Niemiec podniosła kubek herbaty do ust i upiła łyka. Ludwig skrzywił się. Co za idiota to aż tak bardzo posłodził?

Gilbert tymczasem patrzył na niego, a jego szczęka z coraz większą werwą zmierzała, by się spotkać z podłogą.

- Będziesz się tak na mnie gapił jak ciele, czy coś powiesz? - burknął Ludwig, zirytowany sprawą z cukrem.

Gilbert zamknął usta. Wstał ze swojego siedzenia i - zaskakując brata, a nade wszystko siebie - podszedł do niego i zadusił go w niedźwiedzim uścisku.

- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć! - wykrzyknął głośno i donośnie. Ludwig z trudem spróbował odłożyć kubek na bok. - Że ty mnie zrozumiesz, braciszku! Tak, masz rację! Muszę to załatwić, raz na zawsze i dowiedzieć się, co ona o mnie myśli! Dzięki, Zachód, że mnie wspierasz w moich podbojach!

Tylko dziwny zbieg okoliczności sprawił, że Gilbert nie dostrzegł zdumionego, przerażonego i lekko obrzydzonego wyrazu twarzy brata. W tej samej bowiem chwili leżąca niebezpiecznie blisko cukierniczka upadła na podłogę z łoskotem, potrącona przez Luwiga, który wciąż próbował ocalić swe życie i nie skończyć z wygrawerowanym napisie na grobie: "Walczył dzielnie i odważnie, ale ramiona starszego brata okazały się być silniejsze. Pokój jego duszy. Módlmy się, by nikt więcej nie przytulał się do przyjaciół".

Gilbert opuścił brata momentalnie.

- To znak! Przeznaczenie! Głos Pana! Życz mi powodzenia, bracie!

Łapczywie nabierający powietrza Ludwig nie był w stanie wykrztusić ani jednego słowa, gdy Gilbert zarzucił na siebie teatralnie długi płaszcz, zagwizdał na Gilbirda (nikt nie miał pojęcia, jakim cudem ptak znalazł się w Berlinie, ale w tej chwili Niemcy miał ważniejsze sprawy na głowie, by się zajmować takimi duperelami), wykrzyczał jeszcze kilka słów o motywacji i wyszedł z mieszkania, donośnie trzaskając drzwiami.

Kilka sekund później Ludwig omiótł wzrokiem pozostałości po ich rozmowie: wysypany cukier, obity stół, poprzewracane krzesła, porozrzucane resztki jedzenia i walająca się gdzieś obok puszka po napoju o bliżej nieznanym nikomu smaku. Niby nie było aż tak źle, ale....

Słowa Gilberta wróciły do Ludwiga z podwójną siłą. Niemiec jęknął i osunął się na kolana. To nie tak miało być! Wschód miał się odczepić od tej głupiej Polki, a nie za nią biegać tak jak pies na pierwsze lepsze żądanie!

- Zachód, właśnie, masz mój telefon, bo chyba go... - drzwi trzasnęły o ścianę i stanął w nich Gilbert, zadowolony z siebie. Umilkł, gdy zobaczył brata. - Dlaczego klęczysz na ziemi i wyglądasz, jakbyś się miał zaraz rozpła... Ej, nie rzucaj we mnie tym telefonem, wiesz, że możesz go zniszczyć?!

- Siedź cicho i idź! - warknął Ludwig, a coś w jego wzroku sprawiło, że Gilbert potulnie zamknął za sobą drzwi.

Niemcy wykrzywił twarz w wyrazie wściekłości. Dlaczego trafił mu się brat idiota?

Wstał, a następnie z satysfakcją wylał herbatę do zlewu. I tak była niesmaczna, komu więc ona? Po krótkiej chwili namysłu, wyciągnął przed siebie szklankę i upuścił ją. Tak po prostu. Szkło rozbiło się - tak samo, jak rozbije się uczucie Gilberta do Felicji. Było niestałe, kłamliwe, nieprawdziwe.

Ulga po tym czynie była tak wielka, że Niemiec z radością rzucił się na kolejne sztuki naczyń, rozbijając je o - tym razem dla odmiany - ścianę. Durna Felicja! Już on jej pokaże, tak.sobie z nich kpić! Tak grać na dwa fronty! Tak oszukiwać jego brata!

- Ha! Wiedziałem, że ta świruska nic do niego nie czuje! Ha!

- Zachód, a nie masz może przy sobie karty bankomatowej i.. - pytanie Gilberta po raz kolejny urwało się, gdy dostrzegł swego brata, który wkręcił się już w rolę szaleńca-psychopaty i zaczynał właśnie swój popisowy numer ze Złowieszczym Śmiechem.

Prusy cicho, bardzo cichutko zamknął za sobą drzwi.

- Znajdę ci dobrego lekarza, Ludwi, obiecuję - szepnął, oddalając się od niepokojących dźwięków i starając ignorować fakt, iż zamknął drzwi akurat w samą porę, by uniknąć dostania szklanką (skąd ona się tam wzięła?) w swoją niesamowicie zagilbiastą głowę. - Kiedyśtam...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro