33. Niezrozumienie
- Jak, pytasz... - zaczął powoli Ludwig, szukając odpowiednich słów. Jak tu przemówić bratu do rozumu? - To proste. Nie kochasz jej. To były tylko hormony, które zaatakowały cię po szoku, który przeżyłeś, gdy wróciliście do swoich ciał.
Gilbert popatrzył na niego z wyraźną wątpliwością.
- Nie sądzę. Ja naprawdę ją kocham, Zachód. I nie mam pojęcia, jakim idiotą musiałem być, by się nie zorientować wcześniej... Nie, inaczej. Zdawałem sobie z tego sprawę, ale nie chciałem w to uwierzyć. Wolałem być zimnokrwistym dupkiem i ranić ją bez większej okazji, niż dać nam szansa ponownie zbliżyć się do siebie i zrozumieć, że...
Nie ośmielił się skończyć zdania.
- Ale...
- Ale?
- Ale w takim razie dlaczego przez ostatnie lata non-stop się kłóciliście? - Ludwig kontynuował swój plan rozdzielenia tej dwójki. - To przeczy się z definicją miłości, by krzywdzić kochaną osobę.
- No nie? - Gilbert jęknął. - Ja już nic nie wiem. Jestem przekonany, że mi na niej zależy. Zależy mi też na tym, by widziała mnie, prawdziwego mnie, a nie lennika czy sługę. Chcę być jej równy. Chcę... Zachód, jestem takim cholernym egoistą, a jeszcze więcej chcę!
Z ust jego brata padła mocna wiązanka niemieckich przeklenstw, która sprawiła, że nawet jego brat skrzywił się z niesmakiem.
- Skończ to irytujące jojczenie jak baba - warknął Niemcy. - Gil, zrozum. Nawet, jeśli ty ją kochasz, to nie ma znaczenia, bo ona. Cię. Nie. Kocha. Mam ci to napisać wielkimi literami mazakiem na czole? A może wolisz na lustrze, byś to zobaczył tuż po przebudzeniu? Albo wgrać to jako budzik? Miałbyś dobrą lekcję, skoro zachowujesz się jak piewszy lepszy nastolatek w fazie dorastania. Jeszcze mi tylko tego brakuje, byś się zaczynał martwić pryszczami! Skoro tak bardzo ci zależy na tym kochaniu, idź do niej i spytaj ją, choć i tak znamy odpowiedź!
Powiedziawszy to, personifikacja Niemiec podniosła kubek herbaty do ust i upiła łyka. Ludwig skrzywił się. Co za idiota to aż tak bardzo posłodził?
Gilbert tymczasem patrzył na niego, a jego szczęka z coraz większą werwą zmierzała, by się spotkać z podłogą.
- Będziesz się tak na mnie gapił jak ciele, czy coś powiesz? - burknął Ludwig, zirytowany sprawą z cukrem.
Gilbert zamknął usta. Wstał ze swojego siedzenia i - zaskakując brata, a nade wszystko siebie - podszedł do niego i zadusił go w niedźwiedzim uścisku.
- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć! - wykrzyknął głośno i donośnie. Ludwig z trudem spróbował odłożyć kubek na bok. - Że ty mnie zrozumiesz, braciszku! Tak, masz rację! Muszę to załatwić, raz na zawsze i dowiedzieć się, co ona o mnie myśli! Dzięki, Zachód, że mnie wspierasz w moich podbojach!
Tylko dziwny zbieg okoliczności sprawił, że Gilbert nie dostrzegł zdumionego, przerażonego i lekko obrzydzonego wyrazu twarzy brata. W tej samej bowiem chwili leżąca niebezpiecznie blisko cukierniczka upadła na podłogę z łoskotem, potrącona przez Luwiga, który wciąż próbował ocalić swe życie i nie skończyć z wygrawerowanym napisie na grobie: "Walczył dzielnie i odważnie, ale ramiona starszego brata okazały się być silniejsze. Pokój jego duszy. Módlmy się, by nikt więcej nie przytulał się do przyjaciół".
Gilbert opuścił brata momentalnie.
- To znak! Przeznaczenie! Głos Pana! Życz mi powodzenia, bracie!
Łapczywie nabierający powietrza Ludwig nie był w stanie wykrztusić ani jednego słowa, gdy Gilbert zarzucił na siebie teatralnie długi płaszcz, zagwizdał na Gilbirda (nikt nie miał pojęcia, jakim cudem ptak znalazł się w Berlinie, ale w tej chwili Niemcy miał ważniejsze sprawy na głowie, by się zajmować takimi duperelami), wykrzyczał jeszcze kilka słów o motywacji i wyszedł z mieszkania, donośnie trzaskając drzwiami.
Kilka sekund później Ludwig omiótł wzrokiem pozostałości po ich rozmowie: wysypany cukier, obity stół, poprzewracane krzesła, porozrzucane resztki jedzenia i walająca się gdzieś obok puszka po napoju o bliżej nieznanym nikomu smaku. Niby nie było aż tak źle, ale....
Słowa Gilberta wróciły do Ludwiga z podwójną siłą. Niemiec jęknął i osunął się na kolana. To nie tak miało być! Wschód miał się odczepić od tej głupiej Polki, a nie za nią biegać tak jak pies na pierwsze lepsze żądanie!
- Zachód, właśnie, masz mój telefon, bo chyba go... - drzwi trzasnęły o ścianę i stanął w nich Gilbert, zadowolony z siebie. Umilkł, gdy zobaczył brata. - Dlaczego klęczysz na ziemi i wyglądasz, jakbyś się miał zaraz rozpła... Ej, nie rzucaj we mnie tym telefonem, wiesz, że możesz go zniszczyć?!
- Siedź cicho i idź! - warknął Ludwig, a coś w jego wzroku sprawiło, że Gilbert potulnie zamknął za sobą drzwi.
Niemcy wykrzywił twarz w wyrazie wściekłości. Dlaczego trafił mu się brat idiota?
Wstał, a następnie z satysfakcją wylał herbatę do zlewu. I tak była niesmaczna, komu więc ona? Po krótkiej chwili namysłu, wyciągnął przed siebie szklankę i upuścił ją. Tak po prostu. Szkło rozbiło się - tak samo, jak rozbije się uczucie Gilberta do Felicji. Było niestałe, kłamliwe, nieprawdziwe.
Ulga po tym czynie była tak wielka, że Niemiec z radością rzucił się na kolejne sztuki naczyń, rozbijając je o - tym razem dla odmiany - ścianę. Durna Felicja! Już on jej pokaże, tak.sobie z nich kpić! Tak grać na dwa fronty! Tak oszukiwać jego brata!
- Ha! Wiedziałem, że ta świruska nic do niego nie czuje! Ha!
- Zachód, a nie masz może przy sobie karty bankomatowej i.. - pytanie Gilberta po raz kolejny urwało się, gdy dostrzegł swego brata, który wkręcił się już w rolę szaleńca-psychopaty i zaczynał właśnie swój popisowy numer ze Złowieszczym Śmiechem.
Prusy cicho, bardzo cichutko zamknął za sobą drzwi.
- Znajdę ci dobrego lekarza, Ludwi, obiecuję - szepnął, oddalając się od niepokojących dźwięków i starając ignorować fakt, iż zamknął drzwi akurat w samą porę, by uniknąć dostania szklanką (skąd ona się tam wzięła?) w swoją niesamowicie zagilbiastą głowę. - Kiedyśtam...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro