Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

29. Niebo i Piekło

Jeśli istniało Niebo, to Gilbert właśnie się w nim znajdował.

To był impuls. Zobaczył jej oczy, jej łzy, jej radość...

Nie potrafił się powstrzymać. Po prostu ją pocałował, a ona... Na wszelkich istniejących bogów, ona go nie odtrąciła! Zamarła, ale po sekundzie zamknęła oczy, po czym odwzajemniła pocałunek. Ona, Felicja!

Tak, zaiste, jeśli istniało Niebo, to Gilbert się właśnie w nim znajdował.

Przebywanie z kobietą nie było dla niego obce. Przez całe swe długie życie miał wiele kochanek - czasami nawet wydawało mu się, że wie, co znaczy słowo miłość -  i wiedział, że Felicja także nie była samotna przez wieki. Nigdy jednak nie czuł do kogokolwiek czegoś... Czegoś takiego. Gdyby świat miał się teraz skończyć, nie miałby nic przeciwko.

Wtedy jednak Felicja odepchnęła go mocno. Wyplątała się z jego objęć, a jej zielone oczy spojrzały na niego gniewnie spod burzy złotych włosów.

- To... To jest złe - wyszeptała, wstając prędko. Rumieńce na jej twarzy mówiły jednak co innego.

- Felicja...

- Nie... Nie mów do mnie! - wrzasnęła Słowianka. - Nie baw się moimi uczuciami, jakbym była zabawką, szwabie!

- Felicja...

Ale ona już go nie słuchała. Złapała swoją torebkę i odbiegła w tylko sobie znanym kierunku. Gilbert uniósł się, aby za nią pobiec, zaraz jednak syknął, gdy ostry ból przeszył jego kostkę.

Moje ciało przyjęło siłę upadku, zrozumiał, ale niezbyt tym się przejął.

Ważniejsza była ona.

Felicja.

- Felicja, zaczekaj! - krzyknął za nią, Polka jednak nie obejrzała się. Gdy tylko znikła mu z oczu, Gilbert przeklnął w myślach.

Jak bardzo był głupi, by zrobić taki krok? Przecież ona go nienawidziła! Nawet, jeśli go przytuliła... Nawet, jeśli go objęła... To wszystko było wynikiem cholernych emocji, które wzięły nad nią górę, gdy wróciła do swojego ciała. Wtedy przytuliłaby nawet Ivana, gdyby był w pobliżu.

Cholera. Cholera. Cholera.

Był taki głupi! Mógł nic nie robić! Mógł po prostu dać jej do zrozumienia, że nie jest taki zły, jak myśli. Raz jesZcze zostać jej przyjacielem.

I raz jeszcze widzieć, jak schodzi się z Torisem?, cichy, ironiczny głosik przemówił w umyśle Gilberta, ale Prusak zdusił go od razu.

Nie. Nigdy więcej.

Nigdy więcej nie chciał już widzieć, jak kobieta, którą kocha, przebywa z innym. Nigdy więcej nie chciał już widzieć łez w jej oczach. Nigdy więcej nie chciał już być powodem jej smutku.

Nigdy więcej.

Czemu więc... Czemu więc wszystko zepsuł? Czemu wyznał jej swoje uczucia?

Ponieważ powinna wiedzieć, zrozumiał Gilbert, Zasługuje wiedzieć, co do niej czuję, nawet, jeśli ona sama mnie nienawidzi.

---

Kilka ulic dalej Felicja oparła się ciężko o ścianę budynku. Jej dłoń uniosła się do ust, które nie tak dawno jeszcze dotykały usta Gilberta. Powinna czuł wstręt po tym, co jej zrobił. Przecież był przeklętym Prusakiem, zdrajcą, zaborcą!

Ale tak nie było.

Gorzej, podobało jej się to.

- Idź szczeźnij w piekle, Gilbert - szepnęła Słowianka, czując, jak jej serce mocno wali w piersi, jakby miało zaraz wydostać się na wolność - Obyś zginął jak najgorszą śmiercią.

Nie wierzyła w jego słowa. Nie uwierzyła w nic, co jej dziś powiedział.

A tym bardziej nie uwierzył w to, że tamten pocałunek - na Matkę Boską Częstochowską, on ją pocałował! - był czymś innym niż częścią okrutnej gry. Jego słowa, zachowanie w Warszawie... Wszystko było częścią planu, aby sprawić, by zaczęła wierzyć, że się zmienił.

Co gorsza, Felicja wiedziała, jak się to skończy. Domyślała się, że jeśli pozwoli mu myśleć, że się nabrała na jego słodkie słówka, to skończy się to tylko jej upokorzeniem.

Że to niemożliwe, by jej odwieczny wróg mógł czuć do niej coś takiego.

Dlaczego więc... Dlaczego więc pod jej powiekami wciąż kryły się łzy? Dlaczego wciąż pragnęła, by te kłamstwa okazały się być prawdą?

---

Elizabecie w końcu udało się wyspowodzić twarz, którą wcześniej zakrywały ręce jej towarzysza. Już miała się do niego odwrócić, już miała sięgnąć po swoją patelnię, gdy dostrzegła, jak pewna blondwłosa istotka oddala się prędko od krzywiącego się z bólu albinosa, który zdawał się coś za nią wołać.

- Co się stało? - dziewczyna niemal wysyczała z siebie te słowa.

Blondwłosa personifikacja za nią ze spokojem wzruszyła ramionami, a następnie sięgnęła po swój plecak, zarzuciła go na plecy i zaczęła się rozglądać za dobrym miejscem do zejścia na stały ląd. Chłopak preferował przybywanie w zaciszu swego domu z ciekawą ksiażką i pyszną herbatą, niż podglądanie innych z niewygodnych gałęzi drzew. Drzew, na litość Boską!

- Wrócili do swoich ciał - odpowiedział chłopak.

- W takim razie, czemu Fela ucieka?

- Może już go nie lubi. Zapytaj ją samą.

- Nikt nie lubi tego aroganckiego Prusaka! No, może oprócz jego brata - zirytowała się Elizabeta, wpatrzona w dwa przyjaciółkę, która już znikała jej z oczu wśród zabudowań.

Gdy nie otrzymała odpowiedzi, Węgierka odwróciła się w kierunku współtowarzysza w zbrodni. Jego jednak nie było już na drzewie. Zdezorientowana dziewczyna przeniosła wzrok w dół.

Był tam! W spokoju, nucąc coś sobie pod nosem, oddalał się, zupełnie jakby nigdy nie go było.

- Zaczekaj! - krzyknęła Elizabeta, ale on jakby jej nie słyszał. - Poczekaj, Arthur!

Anglik wesoło pomachał jej ręką na pożegnanie, myślami będąc już w zupełnie innym świecie. Sporo Felicja i Gilbert zdołali się zamienić ciałami, to co jeszcze może się zdążyć na tym świecie? W jego głosie pojawiła się cała masa stworzeń nadprzyrodzonych, które był w stanie zobaczyć, a w które istnienie nikt nie chciał mu uwierzyć.

Oj, to się Alfie zdziwi, gdy mu o tym powiem, pomyślał mściwie, a na jego ustach zatańczył niebezpieczny uśmieszek, Już ja mu wszystko opowiem o stworach, które spokojnie biegają sobie po ulicach Nowego Yorku czy Waszyngtonu...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro