Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

27. Emocje

Felicja zamilkła, wspominając tamtą noc przed ślubem z Torisem. Wtedy tak bardzo się bała tego, co ma nastąpić. Nie znała go, zawsze przecież prowadziła z nim wojny. A teraz nagle miała wyjść za Litwina, z którym zamieniła w życiu kilka słów i którego unikała, jak się dało? Mało tego - poganina? Wydawało się jej to być koszmarem, z którego nie była w stanie się obudzić.

Obok niej Gilbert spojrzał na nią z zaskoczeniem.

- Myślałem, że byłaś wtedy podekscytowana ślubem - powiedział z namysłem. - Byłem wściekły. Na ciebie, na tą litewską mendę, na mój lud, na siebie samego...

Polska westchnęła.

- Nigdy mnie nie rozumiałeś, i tyle.

- Pewnie masz rację...  - Prusak umilkł, gdy echa słów, które wtedy do niej wypowiedział, odbiły mu się w umyśle. Wtedy był taki wściekły i nie myślał o tym, co mówi. Pragnął jedynie odwieść ją od pomysłu małżeństwa, choć teraz, gdy o tym pomyślał, to był głupi pomysł. Przecież byli wrogami. Przecież nie miał prawa wymagać od niej, by się nie broniła.

- Właściwie, dlaczego byłeś wtedy na mnie zły? - zastanowiła się na głos Felicja. - Przecież nic ci do tego, z kim jestem.

- Jak to dlaczego, przecież ja zawsze... - zaczął gwałtownie Gilbert, po czym urwał. On zawsze... No właśnie, co? Co chciał takiego powiedzieć? Umilkł, po czym podrapał się po głowie. - Chyba po prostu byłem zazdrosny, tak myślę.

- Zazdrosny? - Felicja uniosła brew. - O moje ziemię? O to, że miałam urosnąć w siłę? O to, że pragnęłam czegoś więcej?!

Słowianka cofnęła się od niego, a jej głos z każdym kolejnym słowem wznosił się coraz wyżej.

- O to, że chciałam być wolna? O to,że miałam dość tego, że całą Europa się śmieje z tego, że zostałam zdradzona przez tych, którzy przysięgali mi po stokroć przeklętą wierność?

- A może po prostu chciałem, byś mnie, do cholery, w końcu zauważyła?! - tym razem to Gilbert nie wytrzymał i podniósł głos. - Może miałem dość tego, że zawsze zwracałaś się do mnie jak do małego dziecka?

- Bo  b y ł e ś  dzieckiem, Gilbert - pokręciła głową Felicja. - Zawsze chciałeś wszystko mieć. I dlatego właśnie wymyśliłeś sobie, że najlepiej by było zrównać mój kraj z ziemią! Robiłeś wszystko, wszystko, byle tylko mnie upokorzyć!  Chcesz mi powiedzieć, że rozbiory i pakt Ribbentrop-Mołotow to też była tylko chęć, bym cię zauważyła? Chcesz mi powiedzieć, że to wszystko robiłeś z tak głupiego powodu?

- Głupiego? - powtórzył Gilbert, nie dowierzając własnym uszom. - Głupiego? To nigdy nie było moje widzimisię. Nie mówię już tylko o waszej durnowatej unii, ale nawet potem. Myślisz, że to było dla mnie przyjemne widzieć, jak wciąż, raz za razem wybierasz tego cholernego Litwina, który nie pomógł ci wtedy, gdy powinien?

- A ty? Gdzie  t y  byłeś, gdy moi ludzie byli mordowali? - pokręciła głową Felicja, równie zdumiona jak on sam. - Gdzie  t y  byłeś, gdy straciłam wszystko, co posiadałam? Gdy Europa zgodnie postanowiła zapomnieć o moim istnieniu? Gdy walczyłam o niepodległość bez żadnego wsparcia? Gdy zabrano mi moje ziemie i jeszcze nakazano mi podpisać zgodę, a potem wmawiano, że to wszystko dla mojego dobra?  Gdzie  t y  wtedy byłeś?

Uniosła dłoń, nie dając mu dojść do słowa.

- Ja ci powiem, gdzie byłeś. Zabawiałeś się w swoim Malborku - a potem wraz z bratem w Berlinie - i cieszyłeś się z mojego nieszczęścia! I to ty niby cierpiałeś? Nie bądź śmieszny, Gilbert!

- Tak ciężko zrozumieć, że próbowałem sprawić, by w końcu dotarło do tej twojej polskiej główki, że twój Toris - niemal wypluł z siebie to imię, jakby miało mu zaszkodzić - nigdy nie będzie cię w stanie obronić? Że jemu nigdy na tobie nie zależało?

- A tobie to niby tak?

- Owszem, do cholery jasnej, tak! - wrząsnął po prostu Gilbert, nie panując nad tym, co mówi.

Felicja cofnęła się impulsownie o krok przed takim gwałtownym wybuchem gniewu.

Nie wzięła jednak pod uwagę jednego - że znajdowała się właśnie na murach zamku na Malborku, tuż przy krawędzi. Kiedy więc cofnęła się o krok, jej stopy napotkały pustkę. Jej oczy rozszerzyły się z przerażenia, gdy jej ciało straciło równowagę, by polecieć w dół.

Gilbert rzucił się w stronę Polki, wyciągając do niej dłoń, licząc, że ją złapie. Jego palce musnęły jej dłoń.

Nie zdążył chwycić.

Nie zdążył także wyhamować pędu.

Po ułamku sekundy siła ciążenia przypomniała sobie także i o nim, a on sam poleciał w dół.

---

Kilka minut wcześniej

Na jednym z wielu drzew trzymająca w ręku lornetkę dziewczyna odwróciła się gwałtownie do swojego towarzysza, który ze wszystkich sił próbował znaleźć dobre miejsce do umoszczenia się.

- Mówiłeś, że to zadziała! - odezwała się ze złością w głosie dziewczyna.

- Powiedziałem, że to może zadziałać - zauważył. - A zresztą, póki co tylko rozmawiają. Rozmowa jest kluczem do porozumienia.

Tamta prychnęła, wracając do obserwowania murów Malborku, ze skupieniem zwracając uwagę na pewną blondwłosą dziewczynę i pewnego białowłosego chłopaka.

- Dla mnie to wygląda, jakby Feli chciała go zabić! - jęknęła.

Chłopak wzruszył ramionami.

- Elizabeto, oni zostali opętani - powiedział spotkojnie tonem, jakby ogłaszał oczywistość. - Skoro zamienili się ciałami w chwili, gdy między nimi były tylko złości i kłótnie, to być może wrócą do siebie, gdy tylko zrozumieją uczucia drugiego z nich. Zabranie ich do miejsca, które wzbudza w nich wspomnienia jest idealnym sposobem!

Węgierka wymruczała coś pod nosem, co z całą pewnością nie nadawało się do zacytowania, a co zakończyła krótkim zdaniem:

- Jeśli coś pójdzie nie tak, Feli mnie zabije.

Chłopak tylko zaśmiał się.

- Spokojnie, to zadziała. Jestem przekonany! W końcu kto, jak nie ja, jest ekspertem od czarów i klątw? Nawet Ameryka drży z obawy, że mógłbym go przekląć!

Dziewczyna spojrzała na swojego towarzysza sceptycznie.

- A ty już nie próbowałeś tych swoich dziwnych rytuaów?

Tamten parsknął.

- Nie są dziwne. I zobaczysz, tym razem też się uda! Ręczę ci, że wrócą do swoich ciał i... Elizabeta, czy oni właśnie spadają z Malborka?

- Nie próbuj zmieniać tematu! - warknęła Węgierka.

Chłopak uniósł dłoń przed siebie.

- Oni na serio spadają...

- Nie żartuj, to przecież niemożliwe by... - zaczęła Elizabeta, odwracając się. Lornetka wypadła jej z ręki i potoczyła się na ziemię, zaskakując pechowego przechodnia, który przechadzał się akurat obok tego drzewa, na którym były dwie personifikacje krajów.

- Dlaczego mi nie powiedziałeś od razu? - jęknęła Węgry, wpatrując się z przerażeniem w dwie spadające postacie.

- Próbowałem przecież! - wykrzyczał blondwłosy chłopak. - Słuchaj mnie kiedyś, Elizabeto!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro