Rozdział 9
„Kiedyś, urok miał paść na psa, a dziś pada na...?"
Nina Chwałek
Kończę właśnie wypełniać kartę ostatniego pacjenta, który właśnie wyszedł z gabinetu, drzwi się otwierają, myślę, że to kolejny pacjent, jednak jest to miła niespodzianka w postaci pani Zosi.
– Dziękuję pani Zosiu – patrzę dziękczynnie na granatowy kubek w białe kropki z parującą kawą w środku, sam zapach, który wypełnił gabinet i dodał mi już odrobinę energii.
– Wypij, choć lepiej zrobiłaby ci chwila odpoczynku – z troską w głosie kobieta zachęcała mnie do skosztowania kawy.
Pani Zosia jest pielęgniarką w naszej przychodni i pracuje tu od kiedy tylko pamiętam. Jako dziecko przebywając pod opieką dziadków, w czasie wakacji miałam pecha zachorować i trafić pod opiekę doktora Walickiego oraz pani Zosi. Jest ona wyjątkową ciepłą osobą z sercem na dłoni dla każdego pacjenta, ma w sobie nie kończące się pokłady troski, opatrzone szczerym uśmiechem. Powoli zbliża się czas by nasza pani Zosia przeszła na zasłużoną emeryturę, lecz póki co nie chce nawet o tym słyszeć.
– O wolnym muszę chyba zapomnieć, do momentu kiedy doktor nie wróci do pracy lub ta fala zachorowań nie minie. A dużo pacjentów dodatkowych dziś mam?
– Małgosia dopisała dodatkowo pięć osób przez cały dzień, więcej niestety nie dasz rady. Sama musisz też o siebie zadbać, bo w innym razie zajmiesz miejsce doktora Walickiego.
–A co robicie z innymi pacjentami? Odsyłacie? – Bardzo nie lubiłam takich momentów, kiedy to nasi pacjenci nie dostają od nas pomocy. Są to moi sąsiedzi, chciałabym o nich wszystkich zadbać, jednak doba nie jest z gumy i więcej godzin w niej nie zmieścimy.
– Zapisujemy ich od jutra rana, ewentualnie proponujemy nocną pomoc lekarską w miasteczku.
– Musimy to jakoś przetrwać, kiedyś w końcu wszyscy się wychorują – uśmiecham się słabo do wychodzącej z gabinetu kobiety – Pani Zosiu, proszę do gabinetu zaprosić pana Andrzeja.
Nim kolejny wspomniany pacjent wszedł do środka, zdążyłam upić kilka łyczków kawy, smakowała wyjątkowo wybornie.
Czas w pracy mija w zawrotnym tempie, pacjent za pacjentem. W czasie wizyt mój telefon wibrował kilka razy w szufladzie biurka, niemiałam jednak czasu by go odebrać, zauważyłam, że dzwoniła Martusia i Maciej. Obojgu im napisałam wiadomość, że oddzwonię do nich zaraz po skończonym dyżurze.
Z ogromną ulgą zamykam kartę ostatniego pacjenta. Powoli zaczynam zbierać swoje rzeczy, odkładać wszystko na swoje miejsce. Z przewieszonym przez przedramię białym kitlem wychodzę z gabinetu i kieruję się do naszego pokoju socjalnego, myję tam po sobie swój kubek i wrzucam fartuch do prania. Pani Zosia i Małgosia też się zbierają do domów, wszystkie jesteśmy zmęczone i żadna nie chcę przedłużać momentu wyjścia z pracy. Żegnamy się z obietnicą zobaczenia jutro.
Świeże, mroźne powietrze działa na mnie lepiej, niż trzy kubki kawy przez cały dzień. Głęboko się nim zaciągam, aż pieką mnie płuca. Przypomina mi się, że miałam oddzwonić do córki i przyjaciela. Wygrzebuję telefon z przepastnie wielkiej torebki, oczywiście jest na samym dnie. W pierwszym odruchu chcę zadzwonić do Martusi, jednak wybrałam Maćka, szybko dowiem się czego potrzebuje, a później spokojnie porozmawiam z córką, ona na pewno będzie chciała mi przekazać więcej wrażeń z całego dnia.
Nie czekam długo na połączenie z Maćkiem, odbiera szybko.
– Cześć Ninka, dobrze, że dzwonisz.
– Cześć, coś się stało? – wystraszył mnie ton jego głosu.
– U nas wszystko w porządku, chodzi o Maksa.
– Jemu coś się stało? – czuję jak moje serce mocno przyśpiesza, a kroki zwalniają, zatrzymuję się w miejscu.
– Rozchorował się, jest w kiepskiej formie, trzeba go obejrzeć.
– Dlaczego nie przyszedł na wizytę? Przyjęłabym go.
– Był w przychodni, ale Małgosia nie zapisała go na dziś, powiedziała, że masz zapełniony grafik plus pacjentów dodatkowych, ogólnie nie było szans na wizytę.
– Dalej trwa szczyt zachorowań –próbuję tłumaczyć sytuację, Maciek jednak chyba to rozumie.
– Wiem o tym, stąd moja prośba. Czy mogłabyś sprawdzić jak się czuje Maks? Martwię się o niego, ponieważ wygląda bardzo kiepsko.
– On mieszka w domu po twoich rodzicach? – Pytam, chociaż doskonale znam odpowiedź.
– Tak.
– W drodze do domu wstąpię do niego. Muszę tylko wrócić do przychodni po torbę z zestawem do wizyt domowych. Zajmę się nim.
– Dzięki, jesteś kochana.
– Tylko wy mi się nie rozchorujcie. Pozdrów Kamilę i ucałuj chłopców.
– Zrobię to z ogromną przyjemnością, pa. – Połączenie zostało przerwane. Po drugiej stronie słuchawki nastała cisza. Maciej zakończył połączenie.
Zawracam do przychodni. Dziewczyny jeszcze się zbierały do domu, ja poczułam nagłe wyrzuty sumienia, że pierwsza uciekłam i je zostawiłam same.
Tłumaczę im, że dostałam prośbę o zbadanie jeszcze jednego pacjenta w drodze domu.
Zabieram torbę i szybko wychodzę, zaraz po tym jak się z nimi pożegnałam kolejny raz. Nie chcę im tłumaczyć o kogo konkretnie chodzi, pani Zosia od razu zasugerowałaby mi, że jeśli to kawaler to powinnam się przy nim zakręcić. Jest kawalerem który robi na mnie piorunujące wrażenie, a od chwili naszych wspólnych pocałunków mam cały czas nieustępliwe stado motyli w brzuchu. Chcę ta znajomość rozwinąć i przenieść na inny poziom. Nie wiem w tym momencie jak mam to zrobić by się to udało, lecz wiem, że chce to zrobić sama, bez pomocy innych pośredników.
Dzwonię do Martusi, cieszę się słysząc jej głos. Umili mi na pewno drogę do domu, w którym mieszka Maks. Dziadkowie starają się by miała dni wypełnione wrażeniami. Opowiada mi właśnie jak dziś spędziła dzień w mroźnej krainie, do której zabrał ją dziadek. Słuchając jej, wyobrażam sobie jakie ma wypieki na buzi z ekscytacji. Idę i uśmiecham się słysząc jej opowieści o każdym szczególe z dnia.
– Mamo a czy mogę zostać u dziadków jeszcze na drugi tydzień ferii? – zaskakuje mnie tym pytaniem. Myślałam, że będzie chciała wrócić po tygodniu do domu.
– Jeśli babcia i dziadek nie mają nic przeciwko temu, to możesz zostać, tylko Budyń będzie tęsknił za tobą o tydzień dłużej.
– Mamusiu, a ty za mną nie tęsknisz?
– Bardzo za tobą tęsknie, dlatego na pewno przyjadę do was w piątek wieczorem i wrócę do Zalistkowa w niedziele.
– Hura! Mamo zabierz ze sobą Budynia.
–Marta, dobrze wiesz, że kota zabrać nie mogę, bo babcia ma alergię, ale może coś innego ci przywieźć. Potrzebujesz czegoś?
– Mamo to ja zrobię listę i w piątek wieczorem ci ja podyktuję.
Super. Sama chciałam, sama zaproponowałam i teraz prawdopodobnie w piątek wieczorem spakuję walizkę szpargałów dla córki, począwszy od kolorowanek po szydełko i włóczkę oraz zdjęcie stęsknionego za nią kota.
– Dobrze kochanie, w piątek przygotuję ci wszystko z listy. Muszę kończyć bo po drodze do domu obiecałam zajrzeć do jeszcze jednego pacjenta.
– Kocham cię mamusiu, będę na ciebie czekać i pogłaskaj ode mnie Budynia.
– Na pewno to zrobię, pamiętaj że jesteś moi serduszkiem i bardzo cię kocham. Pozdrów babcię i dziadka, do piątku wieczorem kochanie. Pa.
Stoję przed domem rodziców Macieja, w którym teraz mieszka Maksymilian. W jednym oknie mieniła się delikatna poświata światła małej lampki, reszta świateł jest zgaszona a okna toną w mroku. Pewnie wchodzę na podwórko, po ciemnej ścieżce powoli kieruję się w stronę drzwi. Po dwóch potknięciach docieram do celu. Stoję i słucham co się dzieje w środku, było cicho zarówno w wewnątrz jak i na zewnątrz domu.
Nabieram powietrza w płuca by dodać sobie odwagi przed kolejnym spotkaniem z facetem, który jako pierwszy obudził we mnie uczucia, które głęboko zakopałam w swoim mentalnym ogrodzie z tyłu głowy. Palce rytmicznie zastukały o drewniane drzwi. W odpowiedzi na moje pukanie, ze środka domu słyszę szczekanie, które staje się coraz głośniejsze wraz z tym jak psie pazury odbijają się od podłogi coraz bliżej drzwi.
Maks ma psa? To duże zaskoczenie.
Pies ujada głośno i drapie łapami po drzwiach od środka. Hałas jest na tyle głośny, że jego właściciel z pewnością musi go słyszeć. Cofam się o krok. Nie mam pojęcia, co to za pies, a strach przed psami, który zawsze mi towarzyszył, teraz każe mi zachować ostrożność.
– Kumpel, bądź grzeczny! – słyszę ze środka głos Maksa, przerywany głośnym kaszlem – Uciekaj spod nóg, wracaj przed kominek! – kolejna salwa kaszlu wypełnia przedpokój za drzwiami.
Maks chyba stracił równowagę, bo dosłyszałam jakieś przesuwanie mebla po podłodze. Pies ucichł a zamek w drzwiach bardzo powoli zaczął się obracać, drzwi się otworzyły. Maksymilian ubrany w szlafrok i kapcie stał blady jak ściana z potarganymi włosami i spoconym czołem.
Wygląda źle.
– Nina? Cześć, co ty tu robisz?
Czuje, jak rumieniec oblewa mi twarz, gdy bez zaproszenia przekroczam próg domu. Zdejmuję kurtkę, rzucając ją na najbliższy fotel. On stoi oparty o ścianę, obserwuję mnie z mieszaniną zdziwienia i zaciekawienia w oczach. Nie protestował, ale jego mina wyrażała wyraźne zaskoczenie moim pojawieniem się w jego domu. W powietrzu wisiało napięcie, a ciszę przerywa tylko szum wiatru za oknem.
– Cześć, podobno potrzebujesz pomocy lekarza.
Jego oczy się rozszerzają a zaskoczenia nie mógł w żaden sposób ukryć. Fala kaszlu przerwała to. Łapię go za ramię i prowadzę w głąb domu, który dobrze znam. Jest bardzo osłabiony, nie ma siły iść, opiera się o mnie. Sadzam go na łóżku, obok zaraz znalazł się pies, to mały szczeniak z kolorowymi łatkami w kształcie kropek, który położył pyszczek na przednich łapach i obserwuje swojego pana.
– Jesteś lekarzem?
–Tak – odpowiadam szukając stetoskopu w torbie.
– Doktor Chwałek to ty? – dalej dopytuje.
– Tak, Nina Chwałek, lekarz medycyny rodzinnej do usług panie Zalistkowski.
Położył się, przetarł spocone czoło. Kręcił głową jakby czemuś nie dowierzał.
– Jakie ja mam szanse... Para idealna... wójt i lekarka...
– Maks nie wiem o czym mówisz, ale przyszłam cię zbadać.
Do czoła przyłożyłam mu termometr, 39,8 stopni Celsjusza. Jest rozpalony, dotknęłam dłońmi jego twarzy, jego skora aż parzy.
– Maks, czy brałeś jakieś leki? Masz bardzo wysoka temperaturę.
– Jakiś czas temu, jak wróciłem z przychodni wziąłem paracetamol, zasnąłem po nim – przerwał mu kaszel, który nim zaczął wstrząsać.
– Usiądź, podaj rękę, pomogę ci. – zajęło mu tu chwilę, ale w końcu usiadł przede mną. Wyjmuję z torby szpatułkę laryngologiczną – Otwórz usta, powiedz długie „aaa".
Wykonuje moje polecenie.
–Twoje gardło wygląda dobrze, masz może katar?
– Nie, bardzo boli mnie klatka piersiowa.
– Musze cię osłuchać, zdejmij szlafrok – mota się z materiałem, nie czekając na jego pozwolenie zdejmuję z niego przepocony podkoszulek.
– Już mnie rozbierasz? – próbuje zażartować lecz kaszel mu przerwał.
– Jasne, nie lubię tracić czasu – puszczam mu oczko.
– To dlaczego tu jesteś?
Moja ręka ze słuchawka stetoskopu zawisa w powietrzu między nami, nie rozumiem o co mu chodzi.
–Maks o co ci chodzi? Jestem lekarzem chcę ci pomóc...
– W przychodni mogłaś to jutro zrobić. Po co tu przyszłaś?
– Bo Maciek mnie o to poprosił... Bo zmartwiłam się, kiedy usłyszałam ze jesteś chory... – próbuję mu się tłumaczyć – Odwróć się do mnie plecami, musze cię osłuchać.
Nie wiem o co mu chodzi, nie mam odwagi mu pewnie odpowiadać patrząc w oczy. Teraz kiedy dotykam jego wyrzeźbionych ramion i mam widok na seksowne plecy, które są jeszcze lepsze niż naga klatka piersiowa, na która patrzyłam przed chwilą zasycha mi w ustach.
– Maks, wróć, do poprzedniej pozycji – usiadł znów przodem do mnie. Próbyje nawiązać ze mną kontakt wzrokowy, ma bardzo zmęczone oczy, lecz ja staram się skupić na szmerach w jego płucach.
– Spełniasz wszystkie prośby Maćka?
– Co to za pytanie? To mój przyjaciel...
– A Huberta?
– Co ma do tego Hubert? – prostuję się przed nim gotowa przyjąć jakąś bojowa postawę – Huberta prośbę też bym starała się spełnić. Do czego zmierzasz?
–A jeśli Hubert prosiłby żebyś wróciła do domu zaraz po pracy?
Kaszel zaczął znów nim trząść, zakładam na niego szlafrok.
– Maks, ja kompletnie nie rozumiem o co ci chodzi z tym Hubertem, zostaw go w spokoju i skup się na sobie bo masz zapalenie płuc. Szmery masz tak wyraźne, że nawet na zdjęcie rentgenowskie nie muszę cię wysyłać.
W odpowiedzi dostaję tylko kolejne zdziwione spojrzenie Maksa.
– Czy ty dziś coś jadłeś i piłeś?
Kręci tylko głową na znak słowa „nie"
– Gdzie ty się tak doprawiłeś? Na kuligu?
– Raczej kulig nie miał znaczenia... – przerwał mu kaszel – Rąbałem drzewo w koszulce, pomogło mi to przemyśleć kilka spraw...
– To teraz masz wynik tych przemyśleń. Przyjechałeś tu z drugiego końca świata, w nowe środowisko i akurat w środku zimy, jesteś w trakcie aklimatyzacji a ty sobie takie ekstremalne atrakcje zapewniasz. Spocony, zmęczony a zimny wiatr zrobił swoje – toczę swój wywód, szukając telefonu w torebce, który znów wpadł na jej samo dno. Maks nie przerywał mi, słuchał ze spokojem.
Z telefonem przy uchu weszłam do kuchni, nalewam szklankę wody i podaję ją Maksowi. W jego oczach maluje się wyraźne zmęczenie.
– Pij – nakazuję mu, czekając aż Maciek odbierze.
Wykonał moje polecenie bez protestów.
W słuchawce rozbrzmiewał sygnał oczekiwania na połączenie.
– Maciek? Cześć. Zajęty jesteś?
– Hej Ninka, w domu jestem.
– Świetnie. Możesz mi pomóc?
W moim głosie daje się wyczuć niepokój.
– Jasne o co chodzi?
– Maks pilnie potrzebuje leków, pojedziesz do apteki zrealizować receptę?
– Oczywiście, że tak, już się zbieram.
– Zaraz wyślę ci kod dostępu do recepty.
– Ok, czekam.
W słuchawce rozległo się kliknięcie, oddycham z ulgą. Wiem, że Maciek nie zawiedzie.
W aplikacji telefonicznej wystawiam receptę na antybiotyk, leki poprawiające oddychanie, przeciwgorączkowe i przeciwkaszlowe. W sumie cała torba medykamentów tu niedługo przyjedzie za pośrednictwem Maćka.
Maks leży i obserwuje mnie.
– Wstawaj, musisz się wykąpać i zmienić ten podkoszulek – zarządzam.
– Co? Ja nie mam na to siły, daj mi spokój. – odwrócił się do mnie plecami. Dorosły facet, a postawa godnej mojej dziesięcioletniej córki.
– Maks, chcę cię szybko postawić na nogi a jednocześnie, nie chcę wypisywać ci skierowania do szpitala. Bądź dużym chłopcem, nie marudź tylko ruszaj pod prysznic.
– A umyjesz mi plecy? – próbuje być zabawny.
– Maks! Idź pod prysznic, kilka minut pod nim zbije tą temperaturę, tylko woda ma być letnia.
Z wielką niechęcią i ociąganiem wstał z łóżka i ruszył w stronę łazienki. Ja w tym czasie otwieram okno na oścież, potrzeba tu wpuścić powietrza. Szybko ściągam pościel z kołdry i poduszki. Pamiętam, że na korytarzy jest duża szafa i stamtąd kiedyś Maciek wyciągał ręczniki, może tam jest też czysta pościel. Nie mylę się. Sprawnie powlekłam świeży zestaw.
Pukam do drzwi łazienki.
– Maks, czy wszystko w porządku, dobrze się czujesz?
Szum wody ustał, zza drzwi usłyszałam napad kaszlu Maksa.
– Mówiłaś coś do mnie?
– Tak pytałam czy wszystko dobrze?
– Jest w porządku.
– A masz czysta piżamę?
– Nie zabrałem ze sobą...
– Gdzie mam ją znaleźć? Podam ci ją – przerwałam mu.
– W sypialni, w szafie na dolnej półce, w granatowym kolorze.
– Wycieraj się, zaraz ci ją podam.
Wracam do sypialni, gdzie dalej przy łóżku leży pies.
– A może ty też chcesz się przewietrzyć? – psiak podniósł głowę – chodź ze mną – wypuszczam psa na zewnątrz, zawołałam za nim – Jak wrócisz to poszukam ci czegoś do jedzenia.
Z piżama w ręku kieruję się w stronę łazienki, znam ten dom równie dobrze jak swój, wiele czasu spędziłam tu w towarzystwie Maćka i Kamili.
Pukam do drzwi, nie czekam na odpowiedź, tylko wchodzę do środka.
Weszłam i dech mi zaparło. Tyłem do mnie, stał nagi Maks, wycierał się. Niby jestem lekarzem, niby ciało ludzkie nie jest mi obce, ale jego ciało jest tak cholernie doskonałe. Seksownie wyrzeźbione mięśnie, wszystkie proporcje idealnie zachowane, gdzieniegdzie spływające krople wody tylko podkreślały ten idealny obraz, ciemne mokre włosy w nieładzie opadały na jego czoło. Odwraca się w moją stronę zaskoczony, zakrywa biodra ręcznikiem.
– Nina! Nie wiesz, że się puka! – peszę się po jego słowach.
– Pukałam... – spuszczam oczy, bo orientuję się, że nie do końca mówię – proszę piżama.
Wychodzę pośpiesznie z łazienki i opieram się plecami o drzwi od strony korytarza.
– Maks? – przygryzam wargę czekając na odpowiedź, zastanawiam się czy warto ciągnąć ten temat dalej.
– Słucham?
– Ja jestem lekarzem, ja widziałam nagie ciało, męskie też.
W odpowiedzi dostaję salwę śmiechu, która przerodziła się w atak kaszlu. Nie ma sensu tłumaczyć tej sytuacji. Kieruję się do kuchni, gdzie na wejściu do niej mnie zamurowało kiedy byłam tu po wodę. Okropny bałagan jest w całym pomieszczeniu. Znajduję czysty kubek i wstawiam wodę na herbatę, w lodówce jest kilka produktów z których robię kanapki. Zaglądam do szafek w poszukiwaniu karmy dla psa. Pojemnik z nią stoi pod zlewem, uzupełniam psią miskę i idę po czworonoga.
– Jak Maks na ciebie wołał? – zastanawiam się na głos, wyrażając swoje myśli – Kolega...? Kumpel...? Tak! Kumpel.
Wychylam się przez drzwi wejściowe do domu i wołam:
– Kumpel! Wracaj do domu! – po chwili obok mnie pojawia się szczeniak i między moimi nogami wpada do przedpokoju, za nim zamknęłam za nim drzwi, mignął mi tylko jego ogon w drzwiach do kuchni.
Tak jak myślałam pies w kuchni znalazł napełnioną miskę, wcina nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Na tacy ustawiam kubek herbaty, wysoką szklankę wody i talerz z kanapkami. Ruszam z tym do sypialni.
– Dlaczego tu jest tak zimno? – pyta Maksymilian.
– Bo okno jest otwarte.
– Ty chcesz mnie wykończyć.
– To ty mnie wykończysz tym marudzeniem. Wchodź do łóżka. – nakazuję mu.
Zamykam okno, biorę tacę i ustawiłam ją na szafce nocnej przy łóżku.
– Zmieniłaś pościel? – zauważa Maks rozglądając się po łóżku.
– Tak.
– Dziękuję – spogląda mi w oczy, po raz pierwszy dziś widzę w nich to ciepło, które widziałam pod czas naszych pocałunków, jak i kilka dni temu gdy próbował jeździć na łyżwach.
– Bardzo chcę byś wyzdrowiał, zapalenie płuc to nie są żarty. – dotykam jego czoła, dalej jest gorące ale mnij niż kiedy tu przyszłam – Jak się czujesz po prysznicu?
–Miałaś rację jest mi lepiej.
– Niestety to chwilowe, ale wystarczy na czas jedzenia, podnieś się do góry tak byś plecami mógł oprzeć się o zagłówek łóżka.
Wykonał moją prośbę, a ja na jego nogach stawiam mu tacę z przygotowaną kolacją.
– To dla mnie?
– Oczywiście, że dla ciebie. Jak zjesz będziesz miał więcej siły by marudzić. Zjedz, to ważne za nim weźmiesz leki, Maciek z nimi powinien zaraz być.
– Nino... – zawiesił głos, złapał moją dłoń i ścisnął na tyle ile był w stanie – Dziękuję, że przyszłaś do mnie.
Maks trzyma mnie za rękę. Jego dłoń jest duża i ciepła, a palce mocno oplatają moje. Czuję, jak Maksymiliana ciepło przenika do mojego ciała i rozgrzewa mnie od środka. Patrzę w jego oczy i dostrzegam w nich zmęczenie, ale jest też w nich coś więcej: ciepło, życzliwość. Czuję, jak to ciepło bije do mnie, ogrzewa mnie od środka i nie jest to ciepło pochodzące z jego gorączki.
Jest silnym mężczyzna, a teraz leży bezbronny i osłabiony w łóżku.
Ma cholernie boskie ciało, a czy charakter też ma z niebios? Tego obecnie nie jestem pewna, ale z każdym spotkaniem ciągnie mnie do niego coraz bardziej. Ma w sobie coś co sprawia, że chcę być blisko niego tak, jak teraz. W obecne chwili wystarcza mi to wspólne milczenie, brzmi ono jak obietnicą na przyszłość.
Kaszel, który zabiera oddech Maksymilianowi, wytrącił nas z tego naszego małego momentu. Puścił moją rękę i zasłonił sobie usta. Podaje mu szklankę z wodą, napił się, wyczerpany dusznościami opadł z powrotem na poduszkę.
Głośne pukanie do drzwi, wyrwało mnie z zamyślenia. Wpatrywania się w faceta z którym, tak naprawdę chciałbym dzielić to lub inne łóżko i otulać go swoim ciałem jak kołdra, którą właśnie go szczelnie przykrywam. Pies na odgłos stukania od razu zaczął szczekać i pobiegł pod drzwi.
Ruszam za psem.
To Maciek przyszedł z lekami.
– Cześć, dziękuję że pojechałeś do apteki – witam się z przyjacielem, całując go w policzek.
– Cześć, to żaden problem. Jest z nim tak źle, że potrzebuję tego wszystkiego? – wskazał na pełną po brzegi papierową torbę z logiem apteki trzymaną przez niego w ręce, odbieram ją od niego.
– Ma wysoką temperaturę, kiepsko z nim, ogólnie zapalenie płuc i to dość intensywne, że najchętniej wysłałabym go na oddział szpitalny.
– Nie możliwe – Maciej nie dowierza – może w czymś ci pomóc lub Maksowi?
– Dziękuję za troskę, ale bardzo dużo już zrobiłeś dostarczając tu pół apteki, wracaj do domu.
– Na pewno?
– Tak, podam mu leki, zobaczę czy zaczynają działać i wrócę do domu.
– Dobrze, ale jeśli coś by się działo to śmiało dzwoń do mnie.
– Będę o tym pamiętać. Maćku ile ci zwrócić za leki? – pytam go, rozglądając się za torebka, która gdzieś rzuciłam a teraz nie mogę jej znaleźć.
– Nina przestań, dobrze wiesz ,że to nie jest problem, zajmij się nim i dzwoń jeśli będziesz potrzebowała pomocy.
Maciek wyszedł a ja za nim tylko wołam:
– Do zobaczenia.
Chcę zamknąć drzwi lecz właśnie podbiegł do mnie Kumpel, który skorzystał z okazji i wybiegł na podwórko, kiedy wchodził Maciek a teraz chce wrócić do domu. Przykucam i zaczynam głaskać psa, który, wrócił z szybkiej przebieżki po podwórku, jest bardzo grzeczny od kiedy tu jestem.
– Uciekłeś mi? Dobrze, że jednak wróciłeś, bo twój pan pewnie by się na mnie pogniewał jakbym cię zgubiła.
Pies tylko przechylił rozumnie głowę i zamerdał wesoło ogonem, biorę to za znak, że jest zgodny ze mną w przekonaniu o ewentualnych zdarzeniach po jego zaginięciu.
W towarzystwie szczeniaka znów znalazłam się w kuchni, szukam jakiegoś miejsca by postawić na nim torbę z apteki. Bałagan w kuchni jest tak duży, że naprawdę mam problem ze znalezieniem skrawka wolnej powierzchni. Ten nieporządek świadczył tylko o tym, że Maks jest bałaganiarzem, albo od kilku dni źle się czuł i nie miał sił by się tym zająć. Głęboko pokładam nadzieję w moim pierwszym założeniu. Przesuwam na stole wszystko przedramieniem by utorować sobie przestrzeń. Myję ręce i przygotowuję leki, które trzeba podać Maksowi za nim zaśnie.
Z kieliszkiem pełnym pigułek i szklanka wody wchodzę do sypialni, leży plecami do mnie. Pokój wypełnia tylko ciepłe światło nocnej lampki.
– Maks? Śpisz?
Zaczął się powoli odwracać w moją stronę. Po chwili jego zmęczone zielone oczy patrzyły na mnie. Chwila ożywienia po prysznicu właśnie chyba minęła, wygląda biednie.
– Czy ja słyszałem Maćka?
– Tak, był z przesyłką dla ciebie.
Zaskoczyła go moja odpowiedź, pracę zwoi mózgowych ma wymalowaną na twarzy, próbuje skojarzyć, co mu Maciej miał przynieść, ale styki nie łączyły się, nie było iskry z pomysłem.
– Jaka przesyłka? – niezgrabnie próbuje poprawić się i usiąść na łóżku opierając się o wezgłowie. Ja siadam na brzegu łóżka i podaje mu szklankę wody i leki.
– Specjalna przesyłka z apteki, wypij proszę.
– A co to jest? Chcesz mnie otruć? – spojrzał na mnie podejrzliwie. Roześmiał się do mnie, choć szczerze, to słabo wyszedł mu ten uśmiech, żart nie do końca mu się udał. Z pełnym skupieniem i powagą w oczach połknął garść pigułek, popijając duża ilością wody.
– Jak umrę, będzie to twoja wina – dodał gdy tylko skończył pić.
– To szybko podaj numer konta i pin do karty kredytowej, zanim leki zaczną działać, będę miała chociaż z tego jakiś zysk - odpowiadam w sarkastycznie sposób, chcę wstać z łóżka, jednak czuję opór. To Maks przytrzymuje moją rękę, zatrzymując mnie.
– Jeśli przeżyję, to myślisz, że więcej będziesz ze mnie miała niż tylko moje konto?
– Jeśli przeżyjesz i będziesz mnie męczył takim brakiem zaufania w moją wiedzę zawodową, to sama szybciej cię zabiję, niż te leki zaczną działać.
Atak kaszlu przerwa naszą mini wymianę zdań na temat, kto tu jest panem życia i śmierci.
– Przyniosę ci wody, to bardzo ważne byś dużo pił, zaraz wracam.
Maks w akcie zgody przytakuje skinieniem głowy. W zabałaganionej kuchni znajduję zgrzewkę wody, chwilę zajmuje mi siłowanie się z tą zgrzaną na butelkach folią. Udało się! Uwalniam jedną z nich. Wracam do sypialni, nalewam wodę do szklanki, by Maks miał ją pod ręką na szafce nocnej.
Spoglądam na niego, leży z zamkniętymi oczami. Dotykam jego czoła, jest gorące, na chłód mojej dłoni zareagował westchnieniem ulgi. Patrzę na zegarek, za jakieś trzydzieści minut mogę spodziewać się pierwszych efektów leków zbijających temperaturę. Maks nie rusza się i nie odzywa się, ciężki oddech wyrównał mu się, chyba zasnął.
Wycofuję się z pokoju, zatrzymuję się przed drzwiami do łazienki, wchodzę do niej. Patrzę na swoje odbicie w lustrze, bardzo wyraźnie widzę na swojej twarzy oznaki zmartwienia. Jest z nim źle, mam nadzieję, że leki zaczną działać. Obmywam twarz chłodną wodą, zmywam pierwsze oznaki zmęczenia dzisiejszego dnia.
Maks biorąc prysznic rzucił koszulkę obok kosz na prania. Podnoszę ją i wkładam do pralki, z kosza dokładam kolejne ubrania, uruchomiam pralkę, przydadzą mu się czyste rzeczy. Rozgladam się jeszcze raz po łazience, więcej pracy nie wymagała.
Od razu myslę o kuchni. Ona woła o chwilę uwagi. Zbieram brudne naczynia i układam je w zmywarce, patelnie i dwa garnki myję i zostawiam na suszarce obok zlewu. Wycieram wszystkie blaty jak też zamiatam podłogę, nie chcę hałasować odkurzaczem. Wynoszę śmieci do dużego kubła na podwórku. W salonie składam pled i poprawiam poduszki na kanapie. Dom powoli wracał do stanu akceptowalnego do życia.
Zmęczyłam się tym ogarnianiem, sprawdzam godzinę na zegarku, sprzątanie zajęło mi około trzech kwadransów, muszę sprawdzić co z Maksymilianem. Uchylam drwi do sypialni, nie wiele się tu zmieniło, Maks dalej spi z nierównym i ciężkim oddechem a Kumpel z dywaniku na podłodze przeniósł się na łóżko obok stop mężczyzny. Powoli, najciszej jak się dało zbliżyam się do śpiącego Maksa. Dotkam jego czoła, ręką mnie prawie zapiekła. Potrzebny jest termometr...
Kurcze, gdzie go zostawiłam?
Nerwowo rozglądam się po pokoju, w końcu zauważam go na komodzie w rogu. Przykładam go do jego rozpalonego czoła, urządzenie piszczy w moim ręku a wyświetlacz zapłonął czerwonym pulsującym światłem 39.4 stopnia Celsjusza, bardzo dużo, za dużo. Za wcześnie na kolejną dawkę leków przeciwgorączkowych.
Biegnę do łazienki, z szafki wyciągam ręcznik, moczę go zimna wodą. Z duszą na ramieniu kladęm na głowie Maksa zimny okład. Z całych sił proszę w myślach by to pomogło. Mężczyzna jak tylko poczuł chłód na czole cicho jęknął, jednak spał dalej. Siadam na fotel i obserwuję go. Podkulam nogi pod siebie i czekam kilka minut, zdjmuję nagrzany ręcznik z czoła Maksa i moczę ręcznik ponownie. Układam go znów na poprzednim miejscu. To musi pomóc.
Pełna strachu i obaw o niego, tak jakby na jego miejscu była Marta, wycofuję się na fotel. Leki wyciszyły kaszel co jest plusem dla niego, może spokojnie spać, lecz ta temperatura... Temperatura nie spada, to mnie martwi.
Liczę jego oddechy, wsłuchuję się w nie i porównuję czy są równe, czekam na każdy kolejny. Przerwy między każdym jego wdechem dłużyły mi się a przerwy miedzy nimi stawały się coraz dłuższe. Czuję jak bardzo to jest żmudne oczekiwanie, opieram głowę o pluszowy boczek fotela, przynosi mi to odrobinę komfortu i odprężenia.
Atak mocnego, głośnego, uporczywego kaszlu wyrwa mnie ze snu. Zasnęłam? Podpieram się na łokciach i rozglądam po miejscu, w którym się znajduję. To sypialnia Maksa, a on leży obok mnie.
Dlaczego ja leżę w jego łóżku? Spałam w nim? Ale jak?
Nie umiem odnaleźć się w sytuacji, która wydarzyła się najwyraźniej bez mojego udziału. Unoszę lewy nadgarstek na wysokość oczu, na zegarku widniała godzina za kwadrans czwarta. Świt mnie tu zastał? Próbuję w delikatny sposób wydostać się z posłania, by nie zbudzić śpiącego Maksymiliana, jednak nie udało się.
– Która jest godzina? – zapytał ochrypłym głosem.
– Dochodzi czwarta rano.
Nie otwierając oczu mówił do mnie dalej.
– A dokąd się wybierasz o tej porze? Czeka ktoś na ciebie w domu?
Zmieszana jego pytaniami, próbuję zebrać myśli.
– Nie, nikt nie czeka...
– To zostań. Nie chcę byś szła sama nad ranem – przerwał mi –mnie się nie bój, nic ci nie zrobię, całą siłę wykorzystuję na oddychanie.
Opadam znów na swoją poduszkę obok niego.
– Maks?
Odpowiada mi przeciągłe w formie pytania:
– Yyhm...?
– Czy wiesz jak ja się znalazłam obok ciebie w łóżku?
– Wiem.
– A możesz rozwinąć ten watek? – pytam go zirytowana.
Otworzył oczy, w świetle lampki nocnej miały teraz ciemny odcień, wyglądają troszkę lepiej niż wieczorem, więcej w nich jest życia. Moje ręce pobiegły do jego twarzy by ocenić czy gorączka ustąpiła. Ma normalna temperaturę, czuję ulgę. Bez gorączki będzie mu łatwiej pokonać tę chorobę. Maks na dotyk moich dłoni zmrużył oczy a wyraz twarzy przybrał minę, która sugerowała, że jest mu przyjemnie. Odsunęłam dłonie, Maks otworzył oczy i wpatrywał się we mnie.
– Bo cię tu sam położyłem.
– Jak to mnie tu położyłeś? Sam? – nie dowierzam jego słowom.
– Ważysz może pięćdziesiąt pięć kilogramów, tyle dam radę unieść nawet ścięty chorobą – przewrócił oczami.
– Maks! Jesteś nie poważny! – zrugałam go – Ty masz odpoczywać a nie nosić mnie na rękach!
Mężczyzna przybrał poważny wyraz twarzy.
– A jeśli chciałbym nosić cię na rękach?
– To musisz najpierw wyzdrowieć.
Ucinam wątek naszej rozmowy, nie jestem gotowa by o tym z nim mówić. Mam poczucie, że najpierw muszę porozmawiać z Hubertem, który ciągle gdzieś się między mną a Maksem przeplata i to wcale nie proszony. Od kiedy go pierwszy raz zobaczyłam na chodniku pod szkołą, ciągle wraca do moich myśli, a sytuacja w jakiej jestem teraz czyli leżę obok niego w łóżku jest niczym spełnienie marzeń. Dlaczego on jest taki gorący od temperatury, która go męczy a nie od myśli o mnie?
Cholera!
Ganię swoje myśli, które chętnie wybiegły już do przodu i rozebrały faceta obok z piżamy.
– A jak wyzdrowieję, to umówisz się ze mną? Tak sam na sam, bez żadnych przyjaciół obok. – czy on majaczy? Temperatura minęła...
– Nie wiem czy to jest możliwe w Zalistkowie, tu na każdym kroku można spotkać kogoś znajomego.
– Boisz się opinii innych?
Chcę automatycznie odpowiedzieć „nie" ale mi przerwał.
– Jasne, co ludzie powiedzą... Przyjezdny gość burzy idealny wizerunek, miesza w życiu wzorowej pary.
Gwałtownie odwrócił się do mnie plecami, pościel podczas tego ruchu zaszeleściła, zaniósł się kaszlem. Podnoszę się, by upewnić się, czy wszystko jest z nim dobrze.
– Maks, o ci chodzi? Nie rozumiem cię...
– Nino, prześpij się jeszcze. Jestem zmęczony, chcę spać dalej.
Chcę dodać jeszcze, że chyba musimy sobie coś wyjaśnić, jednak rezygnuję. Opadam na poduszkę, nie będę kłócić się z chorym marudnym facetem. Tą rozmowę będziemy musieli odbyć, nie uciekniemy przed nią.
Leżę wpatrując się w sufit, starałam się wyciszyć by skorzystać jeszcze z około trzech godzin snu. Czuję, że powoli odpływam, za nim sobie w pełni pozwalam na to, dotykam pleców Maksymiliana, ciepło ich czuję przez materiał piżamy, ręką w przyjemny sposób zamrowiła mnie.
Cichy, jednak natarczywy sygnał, zakłócał ciszę w pomieszczeniu. Po chwili zorientowałam się, że to budzik ustawiony na moim telefonie się włączył. Ostrożnie podnoszę się z łóżka, znajduję urządzenie, którego dźwięk dochodził z komody, wyciszam alarm.
Podchodzę do Maksa, mierzę mu temperaturę, znów wysoka, leki przestały działać. W kuchni przygotowuję mu kolejną dawkę i wraz ze szklanką wody ustawiam na szafce nocnej.
Delikatnie potrząsam jego barkiem.
– Maks... Obudź się... Maks...
– Yhm... – odpowiada mi przeciągłe mruknięcie. Otwiera oczy, mruga nimi i przetarł dłonią twarz.
– Przygotowałam ci leki, wypij je proszę. Ja muszę iść.
– Idziesz? – W jego oczach czai się nadzieja, że jednak zmienię plany i zostanę. Chciałabym dalej bawić się w prywatną pielęgniarkę pana Zalistkowiskiego, jednak obowiązki wzywają.
– Tak, muszę ogarnąć się do pracy.
Połknął leki popijając całą zawartością szklanki, nie odrywając ode mnie wzroku. Tym razem już nie podważał moich kompetencji. Odwracam się od niego, zaczynam szukać swoich rzeczy, miedzy innym telefon, torebka, beżowy sweter znalazł się w moich rękach.
– Nino?
Zatrzymuje się, odwracam się w jego stronę. Czekam na dalszy ciąg jego wypowiedzi.
– Dziękuję, że byłaś przy mnie.
Ciepło rozlewa się po moim serduszku, które teraz przyspieszyło, wręcz podskakuje w mojej klatce piersiowej, całe to ciepło przekazuje mu w uśmiechu. Zbliżam się do niego, składam pocałunek na jego rozgrzanych skroniach.
– Jak poczujesz się troszkę lepiej, zjedz śniadanie. Po pracy przyjdę do ciebie by upewnić się jak się czujesz.
– Będę czekał.
Wychodzę z sypialni oglądając się na niego przez ramię, szeptam tak by on tego nie dosłyszał.
– A ja będę się spieszyła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro