Rozdział 6
„Czy aby na pewno, na zdrowie...?"
Maksymilian Zalistkowski
Wygląda pięknie, niczym anioł, który dla mnie zstąpił na Ziemię. Naturalna twarz ubrana w niesforny warkocz i błękitne oczy podkreślone delikatnymi okularami. Pełne usta, które hipnotyzują mnie, przy każdym ich poruszeniu się, mam ochotę rzucić się na nią, dotykać tych ust i całować je.
Czy ja naprawdę musiałem przejechać pół świata by ją spotkać? Tylko dlaczego zrobiłem to tak późno?
Nie będę palantem, nie wejdę w jej relację małżeńską. Nie zrobię komuś takiego świństwa jak mi zrobiono...
Kiedy tylko tu wszedłem i usłyszałem co o mnie myśli, nadzieja wróciła na szansę by bliżej ją poznać. Obserwowanie jej, jak tańczy na lodzie to za mało, chcę więcej.
Chcę z nią rozmawiać, patrzeć w te wielkie błękitne oczy, które teraz dalej się ze mną droczą i toczą cichą bitwę, której tylko ja i ona jesteśmy uczestnikami.
Odważnie i zawzięcie dalej, chce mi pokazać swoją hardą postawę wobec mnie. Jest urocza, kiedy pokazuje swoje pazurki.
Babskie pogaduszki, które podsłuchałem, podniosły mnie na duchu, lecz kiedy pojawił się pan mąż, ojciec tej gminy, sam wójt Kwiatkowski zrozumiałem, że moja ekscytacja jest na wyrost. Oczywiste jest, że ja nie mam tu z nim żadnych szans, a moje zasady nie pozwolą mi by mieszać w ich życiu.
Hubert, postawny facet, z idealną fryzurą i nienagannym stroju, w białej koszuli wygląda jakby umówił się z Niną, że ubiorą się w podobnym stylu.
Patrzenie na nich, jak naturalnie i swobodnie się zachowują w stosunku do siebie, jest cholerną drzazgą w sercu, która stopniowo wbija się coraz głębiej.
Po co ja tu właściwie jestem?
Jestem jakimś pieprzony masochistą, czy kimś innym lubującym się we własnym cierpieniu? W jaki sposób dałem się wmanewrować w wieczór z dwoma idealnymi i szczęśliwymi parami?
Katusze mojej duszy przerwała Kamila zaproszeniem do stołu, który, aż się uginał od ilości jedzenia.
– Kochani, zapraszam was do stołu, chodźcie, stygnie wszystko.
Mnie nie musiała namawiać, pora zmienić otoczenie i na chwilę oderwać wzrok od Niny.
Kamila wskazała mi miejsce. Po mojej lewej stronie dosiadła się właśnie ona sama. Miłym zaskoczeniem jest, że po mojej prawej stronie usiadła Nina. Kobieta miała nieodgadnioną minę, nie wiem czy była zadowolona, czy nie, z miejsca które, wskazał jej Maciej.
Gospodarz, zaproponował po kolejnym drinku, na co ja ochoczo przystałem, w ślad za mną poszedł też Hubert.
Nina podniosła kieliszek do góry prosząc o uzupełnienie, Kamila zawtórowała przyjaciółce. Hubert sprawnie uzupełnia ich kieliszki. Dziewczyny mają dość niezłe tempo jeśli chodzi o pochłaniane wino, lecz w sumie ma się nimi kto zaopiekować.
– Kochani, wznieśmy toast, za miłe spotkanie i za nowych przyjaciół – wskazał na mnie Maciek, czy mnie pozytywnie i bardzo miło zaskoczył.
Wszyscy podnieśliśmy w górę, trzymane w rękach szkło i przy miłym brzdęku stuknęliśmy wzajemnie nimi z okrzykiem „na zdrowie".
W trakcie wykonywania tego gestu, Nina otarła się przypadkiem o moje ramię, spojrzałem na nią, wydała się spłoszona, lecz jej pierwsza reakcja mówiła mi, że poczuła to samo co ja, czyli gorąco w miejscu potarcia naszych ciał. Delikatny rumieniec wypłynął na jej policzki a może to oznaka wypitego przez nią alkoholu?
Ogarnąłem wzrokiem stół, biały obrus, granatowe serwetki, przyjemna dla oka biała zastawa w kwadratowej formie i przezroczysta kula wypełniona ledowymi światełkami i sosnowymi gałązkami to cała dekoracja stołu. Po między tym, stoją dania, które pachną tak zachęcająco, jak też sama forma ich zaserwowania na półmiskach, aż ślinka napływa do ust.
– Kamilo, to wszystko wygląda jak prawdziwa włoska uczta! Musiałaś się napracować. A czy to są słynne polskie pierogi? – zapytałem o zgrabne rożki z falbanką uformowaną z ciasta.
– Dla mnie to żaden problem, lubię gotować – kobietę miło połechtał mój komentarz – Tak, to są pierogi, dziś je lepiłam. Pomyślałam, że skoro przyjechałeś do Polski, to warto poczęstować cię czymś co się wpisuje w nasze narodowe smaki.
– Naprawdę zrobiłaś je sama?! – jestem pod wrażeniem.
– Byłam świadkiem... – wtrąciła Nina.
– Nino, też tak dobrze gotujesz? – chcę ją wciągnąć w rozmowę.
– Ja?
– Nina to specjalistka od zup – wtrącił Hubert, nakładając sobie porcję lasagnii.
Maciek objął swoją żonę i pocałował jej policzek.
– Stu procentowy talent kulinarny trafił się mi, bez obrazy Nino –puścił do niej oczko, na co ona uniosła tylko kieliszek z winem i zgodziła się z jego stwierdzeniem – Zobaczcie jak o mnie, moja kochana dba – zademonstrował swój zaokrąglony brzuch, po którym się poklepał.
Jego gest rozbawił wszystkich gości. Ja korzystając z zamieszania nałożyłem sobie kilka pierogów. Te zawijaski bardzo mnie ciekawiły.
– Te są z mięsem – oznajmiła mi Kamila a następnie wskazała kolejne dwa półmiski – Na tym są z nadzieniem z białego sera czyli twarogu, jadłeś kiedyś twaróg? A tu są ruskie.
– To polskie czy ruskie pierogi? – zaintrygowała mnie ich nazwa.
– Znając Kamilę to w ruskich pierogach znajdziesz połączenie twarogu, z podsmażaną cebulką i gotowanymi ziemniakami – odpowiedz dostałem z ust Niny, czyli jednak ma ochotę na jakąś rozmowę ze mną.
–A które są twoje ulubione?
– Właśnie ruskie.
Nie oderwała wzroku ode mnie, sięgnęła po półmisek z pierogami, które wskazała jako swoje ulubione, nasze dłonie spotkały się nad tym talerzem. Nie zabrała ręki, mogę czuć jej delikatną skórę ułamek sekundy dłużej.
Obok niej siedzi jej mąż, zjada spokojnie swój kawałek i żartuje dalej z Maćkiem o jego brzuchu. Nie jest kompletnie świadomy, że właśnie toczę wewnętrzną wojnę ze sobą jak potraktować jego żonę. Jedna strona nakazuje mi zachować spokój i rozsadek, nie psuć tego spotkania, w końcu ci ludzie mogą stać się moim przyjaciółmi w tym obcym dla mnie świecie. Druga strona chce pociągnąć tą blond kobietę, za aksamitną dłoń, której pozwoliła mi dotknąć i zabrać ją gdzieś daleko, mieć ją tylko dla siebie.
– Maks, czy twoje plany wobec dworku się nie zmieniły? Dalej chcesz go wyremontować? – zaskoczył mnie pytaniem Hubert.
Musiałem oderwać się od ukradkowego wpatrywania się w Ninę, może to zauważył i w grzeczny sposób próbuje zmienić mój punkt zainteresowania.
– Tak, remont już jest prawie zaplanowany od nowa.
– Od nowa? Zaszły jakieś zmiany w planach? – dociekał.
Podniosłem szklankę z drinkiem i wskazałem nią na Maciej, po czym zwróciłem się znów do Huberta.
– Poleciłeś mi świetnego fachowca. Nie dość, że architekt, to na dodatek z firmą budowlaną, a przede wszystkim miłośnik natury i historii. Za nim tu przyjechałem, miałem wstępne plany i kosztorysy, jednak po rozmowach z Maciejem jestem gotowy wszystko zmienić. Ten facet zna ten dworek lepiej niż ja i wiem, że nie zrobi mu krzywdy.
– Maks, przesadzasz. – Maciej próbował być skromny – Jednak muszę ci się przyznać, że jako pracę dyplomową, złożyłem właśnie projekt dworku rodziny Zalistkowskiech i zakres prac renowacyjnych oraz restauracyjnych jaki można byłoby tam poczynić.
– Co ty mówisz? Musisz mi koniecznie pokazać ten plan, jeśli masz kopię.
– Faktycznie widziałem ten projekt, był naprawdę dobry, choć ja na architekturze się nie znam – wtrącił Hubert – Maks a czym zajmowałeś się w Stanach?
– Prowadziłem swoją firmę, w sumie dalej to robię tylko zdalnie.
– Czyli co dokładnie robiłeś? – Nina wtrąciła się w naszą rozmowę, czym miło mnie zaskoczyła, jednak chce coś o mnie wiedzieć.
– Nieruchomości. Kupowałem domy wymagające odnowienia, przeprowadzałem remont i sprzedawałem. Remont dworku to wyzwanie, któremu chyba sam nie podołam, liczę na pomoc Macieja. Tu są inne technologie i materiały, zupełnie odmienne niż w Stanach. A sam budynek to ponad sto lat historii, której nie chcę zniszczyć.
– Czyli nie jesteś laikiem – zauważył Hubert.
– Raczej jestem. Ten biznes zrodził się z przypadku i w sumie wciągnąłem się w niego bardziej jako hobby, z wykształcenia jestem ekonomistą, co czasem wykorzystuję inwestując na giełdzie.
Obaj panowie, byli zaskoczeni moimi zawodowymi poczynaniami.
Kamila przysłuchiwała się naszej rozmowie, nie komentując. Przyłapałem ją kilka razy jak bacznie mnie obserwuje a jej wzrok wręcz skacze miedzy mną, a Niną. Jest cichą obserwatorką całego wieczoru, mam wrażenie, że widzi i wie więcej niż wszyscy tu zebrani.
Rozdzwonił się czyjś telefon. Kamila się podniosła, widocznie to z nią ktoś próbuję się skontaktować.
– Przepraszam kochani, zaraz wracam – wstała od stołu, zabrała z blatu kuchennego telefon i wyszła do pokoju obok.
Nina zaczęła się rozglądać, jakby czegoś szukała. Hubert położył rękę na jej dłoni.
– Za czym się rozglądasz? Może ci coś podać...? – uprzejmie zapytał jej Hubert, a ja obserwując jak swobodnie dotyka jej dłoni boleśnie zagryzłem zęby.
– Szukam torebki, przez telefon do Kamili przypomniało mi się, że ja też czekam na wiadomość...
– Jeśli chodzi o dużą brązową torebkę, kształtem raczej przypominającą worek to leżała na kanapie obok ciebie – wtrąciłem niby od niechcenia, popijając kolejny łyk whisky, która powoli robiła się ciepła.
– Dziękuję.
Nina obdarzyła mnie najbardziej promiennym uśmiechem jaki widziałem w jej wykonaniu. W sumie pierwszy raz się do mnie uśmiechnęła, robi to pięknie, podrażniła wszystkie moje zmysły. Wstała od stołu i poszła w stronę kanapy, na której usiadła i przez chwilę zajęła się wiadomością, to chyba dobre informacje bo się uśmiechnęła do urządzenia.
– Panowie, a może dla odmiany jakiś nasz swojski regionalny księżycowy specjał? –zaproponował Maciek.
Propozycja zabrzmiała dla mnie tajemniczo lecz Hubert w lot pojął o co Maciejowi chodzi, klasnął w dłonie i potarł je zachęcony propozycją przyjaciela.
– Produkcja Starego Marczaka? – upewnił się wójt.
– Rocznik ubiegły, z dodatkiem dzikiej róży – Maciej zareklamował tajemniczy trunek jak prawdziwy sommelier.
Sytuacja trochę zaczęła mnie bawić, ale jednocześnie intensywnie myślę o czym oni rozmawiają posługując się tym szyfrem.
– Chłopaki, czy wy macie na myśli bimber? – zapytałem bo, nie dowierzałem w to co mi wyobraźnia podsunęła.
– Dokładnie tak, najlepszy w całej okolicy, a Stary Marczak sprzedaje go tylko zaufanym ludziom, bo wiesz, produkcja bimbru w celach sprzedaży i zysku jest w Polsce zabroniona – wyjaśnił gospodarz.
Oparłem łokieć o stół a o niego głowę, rozbawiony całą otoczką, jaka narosła wokół butelki alkoholu.
– A ty jako wójt gminy, przedstawiciel władzy popierasz taki proceder? – skierowałem pytanie do Huberta
– Ja wspieram lokalny rynek pracy i naszych rodzimych producentów i wytwórców – całkiem poważnie odpowiedział mi – spróbujesz, zrozumiesz.
Jak na zawołanie, Maciej rozstawił przed nami odpowiednie kieliszki, a następnie wlał do nich płyn o ciemnym karmelowym kolorze. Pierwsze co to powąchałem zawartość. Byłem zaskoczony, nie wyczułem charakterystycznego zapachu spirytusu i drożdży.
– Tak, to porządnie zrobiony spirytus, dobrze destylowany i przefiltrowany nie śmierdzi, żadnych drożdży ani zacieru w smaku ani w zapachu – objaśnił z dumą gospodarz.
– Panowie, wypijmy za nasze żony i kochanki oby nigdy się nie spotkały – zaproponował Hubert, czym mnie zaszokował, może nie do końca w ich małżeństwie jest wszystko w porządku, skoro on pozwala sobie na tak mało stosowne żarty, a Nina ewidentnie w subtelny sposób mnie prowokuję.
Maciek wybuchnął śmiechem, pogroził palcem Hubertowi.
– I kto to mówi?! Na zdrowie panowie.
Przechyliłem kieliszek. Wyraźna w smaku ciecz, spłynęła po moim gardle do żołądka, zostawiła po sobie przyjemny słodkawy posmak, a po chwili poczułem ciepło rozchodzące się po żołądku, nie pieczenie a miłe rozgrzanie.
– To jest naprawdę dobry trunek! – pochwaliłem będąc dalej pełen dobrego wrażenia dla wypitego alkoholu.
– Swój chłopak! Wie co dobre!
Do stołu podeszły Nina i Kamila, obie szybko zorientowały się w sytuacji. Nina położyła dłoń na ramieniu Huberta i usiadła miedzy nami.
– Przepraszam, musiałam sprawdzić czy tata dojechał do Warszawy.
– Wszystko w porządku? Pogoda nie najlepsza dziś... – zainteresował się Hubert.
– Tak – odpowiedziała Nina.
– Słuchajcie! – wtrąciła się Kamila – Pogoda jest idealna na kulig!
Panowie jeden przez drugiego, zaczęli pokrzykiwać jaki to dobry pomysł.
– Dzwonił właśnie Mateusz z zaproszeniem jutro na kulig. O godzinie czternastej jest wersja dla dzieci – tu spojrzała na Maćka – dzieci i rodzice obowiązkowe stawiennictwo. Następnie moja mama dalej przejmuje naszych chłopców i dzieciaki Mateusza i jest druga tura kuligu dla dorosłych o osiemnastej. Oczywiście wszyscy jesteście zaproszeni Nina, Hubert i ty Maks.
Zaproszenie mnie, jest kolejnym bardzo miłym gestem.
– Dziękuję, ale czy panu Mateuszowi nie będę przeszkadzał, nie znam go... – jestem nie do końca pewien, czy faktycznie powinienem tam być.
– Mateusz, to mój brat. Prowadzi gospodarstwo po rodzicach. Spokojnie Maks, to bardzo towarzyska osoba a kulig organizuje co roku dla wszystkich znajomych z okolicy.
– Maks, szwagier to szwagier, a jak on zaprasza to się nie odmawia, prawda Hubert? – wciął się Maciek a Hubert mu przytaknął kiwnięciem głowy, gdyż właśnie miał pełne usta tiramisu.
– Przyjdź, z pracą nie ruszymy jeszcze przez kilka dni, skorzystajmy więc z wolnego. Poznasz zwyczaje i możliwości rozrywkowe naszej wsi, bo później przez kilka miesięcy nie wyściubimy nosa z dworku.
– Dobrze, rozumiem, że wy wszyscy też będziecie? – spojrzałem po ich twarzach, każdy potwierdzał swoje przybycie, zatrzymałem się na Ninie, miała spuszczoną głowę – a ty Nino?
– Ja? – rozejrzała się – Właściwie to chciałam zaszyć się w wełnianych skarpetach pod kocem przy kominku w domu i ewentualnie zrobić jakieś szkolenie online...
– Chyba sobie żartujesz! – krzyknęła na nią Kamila, Ninie, aż rozszerzyły się źrenice. – Masz wolny weekend i skorzystaj z tego! Siedzisz w pracy od rana do wieczora, a potem tylko na chwilę wyskoczysz na łyżwy. A ja się modlę, by lód pod tobą się nie załamał! Idziesz z nami i spędzisz wieczór na świeżym powietrzu z przyjaciółmi a nie sama jak ten odludek.
Stanowczość Kamili zaskoczyła chyba nas wszystkich.
– Ja dopilnuję żeby przyszła, nie martw się Kamilo – odezwał się Hubert i pocałował ją w policzek, nie zareagowała na to. Schyliła znów głowę.
– Dobrze pani dyrektor... – odpowiedziała cicho, na co wszyscy wybuchliśmy śmiechem, nawet sama Nina się rozchmurzyła.
– Maks – zwrócił się do mnie Maciej – w garażu przy domu, w którym mieszkasz, są dwie pary sanek, zabierz je koniecznie jutro ze sobą. Ubierz ciepłe ubranie, w sumie coś odpornego na przemakanie lub coś w stylu narciarskich spodni byłoby najlepsze.
Szybko przeanalizowałem , jakie ubrania zabrałem ze sobą do Polski, coś znajdę.
– To ja ugotuję na jutro garnek grochówki, w tym żeliwnym kociołku łatwo go podgrzejemy w ognisku – zaproponowała Nina, której chwila nostalgii już się ulotniła, wróciła jej chęć na kolejne spotkanie.
– I to jest moja dziewczyna! – przytulił ją Hubert, ciszej dodał jej do ucha tak by tylko ona słyszała, lecz ja też słyszałem – cieszę się, że zmieniłaś zdanie, należy ci się trochę luzu i odpoczynku, ciężko ostatnio pracujesz.
Obserwuję ich cały wieczór, Nina i Hubert wyglądają na zgodną parę, jednak mam wrażenie, że tam coś nie gra, że w ich związku coś się nie układa.
Ja nie chcę być przyczyną jego rozpadu, nie pozwolę sobie by stanąć pomiędzy nimi. Nie wiem czy ten ledwo zauważalny zgrzyt, wynikał z tego, że on jest zapracowany a jego stanowisko jest wymagające, ona też chyba zajmuje się czymś ważnym, lecz nie wiem czym.
Oddałbym wszystko by być na miejscu Huberta. Nie wiedziałem co to piękno i naturalność dopóki moje nogi nie stanęły w domu moich przodków.
Uświadomienie sobie, że to nie wyścig, że wygrany już został wyłoniony. To Hubert ją zdobył. Przyznanie się przed samym sobą do tego to połkniecie strasznie gorzkiej pigułki.
Reszta wieczoru minęła w przyjemnej atmosferze, jedliśmy, piliśmy, śmialiśmy się i rozmawialiśmy. Moi nowi przyjaciele opowiadali mi niezliczoną liczbę anegdotek z ich życia, chętnie o tym wszystkim słuchałem, mają ciekawe życia i rodziny. Podoba mi się z jak wielką dawką ciepła opowiadali o swoich dzieciach, rodzicach czy rodzeństwie.
Delikatnie zabolał mnie fakt, że mi to wszystko wymknęło się z rąk, lecz po to tu jestem by zacząć od nowa. Ze smutkiem spojrzałem na siedzącą obok Ninę, nie udzielała się za dużo podczas kolacji, była czyś spięta albo zasmucona, może mną albo Hubertem? Nie umie maskować dobrze swoich uczuć, jest bardzo czytelna.
Wiem, że powinienem ją sobie wybić z głowy już teraz, raz i na zawsze.
Zamykam oczy a ona dalej tam jest wyryta w mojej pamięci i wyobraźni, otwieram oczy i widzę ją dalej, czuję jej zapach, który staje się uzależniający. Jak będę mógł funkcjonować dalej, kiedy ona z mężem wróci do domu a ja do siebie.
Pora to przerwać.
Wypity alkohol i jedyna kobieta na świecie, która zrobiła na mnie tak piorunujące wrażenie, źle na mnie wpływają.
– Bardzo mi było miło u was gościć, lecz pora już na mnie. Dziękuję za pyszną kolacje i wyborne towarzystwo – wstałem od stołu a w ślad za mną reszta zebranych.
– Faktycznie, zrobiło się późno, pora się zbierać... – dodała Nina.
Nie jestem pewien co się stało, Nina próbowała się odwrócić w stronę kanapy, kiedy jej stopa zahaczyła o zawinięty o nogę krzesła dywan, kobieta traci równowagę, niebezpiecznie zaczyna się zbliżać do zderzenia z podłogą. Obaj z Hubertem odruchowo ruszyliśmy by ja złapać, jednak ja byłem bliżej, wylądowała w moich ramionach.
Mam ją całą, zamkniętą w moich ramionach przez kilka sekund. Przestraszoną a jednocześnie z uczuciem wielkiej wdzięczności patrzy mi w oczy.
– Ja dalej nie przeproszę, za to, że kolejny raz masz spotkanie z podłożem w mojej obecności, lecz podziękowania za ratunek chętnie przyjmę.
Nina, wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy. Po ułamku sekundy, kiedy je otworzyła powiedziała coś, przez co zwątpiłem w jej ostry temperament. Zauważyłem właśnie mięciutkiego, łagodnego kociaka.
– Dziękuję.
Powoli, podtrzymując ją, pomagałem jej się podnieść. Do akcji z opóźnieniem włączył się Hubert.
– Nino, uważaj! Nic ci nie jest? Chyba pora wracać do domu.
Wyprowadził Ninę, obejmując ją w pasie, zabrała swoją torebkę z kanapy.
Wszyscy ruszyliśmy w stronę przedpokoju, gdzie ciepło ubrani po uszy, jeszcze raz się żegnaliśmy i potwierdzaliśmy jutrzejsze spotkanie na kuligu.
Ja wraz z Niną i Hubertem staliśmy na chodniku przed furtką domu Kowalczyków.
– W która stronę idziecie? – zapytałem.
– My w lewo – odpowiedział Hubert.
– Jeśli mieszkasz w domu po rodzicach Maćka, to idziemy w tym samym kierunku – dodała Nina, brzmiała i wyglądała na zmęczoną a może to po prostu zasługa wypitego wina, którego sobie wcale dzisiejszego wieczoru nie żałowała.
Hubert otoczył ją ramieniem a ona oparła głowę na nim. Pozwoliła mu się prowadzić. Ruszyliśmy.
Nie rozmawialiśmy za dużo, ponieważ silny wiatr i dalej padający śnieg nie bardzo nam, na to pozwalał. Po kilkunastu minutach doszliśmy do domu, który okazał się należeć do Niny i Huberta.
To stary dom, drewniany, jednak bardzo gustownie odnowiony i ma dodanych wiele nowoczesnych elementów. Budynek ma cos w sobie, tak jak jego właściciele.
Ja z Hubertem uścisnęliśmy sobie dłonie na pożegnane, z Niną wymieniłem tylko spojrzenia, widać, że bardzo potrzebuje odpocząć.
Weszli na podwórko i ruszyli w stronę drzwi domu, które są na frontowej ścianie a ja ruszyłem dalej. Po kilku krokach obejrzałem się za siebie, przed ich domem dalej paliło się światło, a w progu drzwi wejściowych stał Hubert z Niną. Zatrzymałem się by jeszcze chwile na nich popatrzeć.
Hubert pocałował Ninę w policzek, a ona zamknęła mu drzwi przed nosem, weszła do środka a on został na zewnątrz. Stał przez chwilę oparty ręką o ścianę, ze spuszczoną głową. Zawrócił i ruszył w stronę wyjścia z podwórka. Po chwili był już na chodniku przed posesją, naciągnął kaptur na głowę i ruszył w kierunku, z którego wspólnie przyszliśmy.
Co jest?
Czego właśnie byłem świadkiem?
Co tu się stało?
Dlaczego on nie wszedł do środka domu?
Z tymi pytaniamikłębiącymi się w mojej głowie, ruszyłem w stronę mojego lokum.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro