Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13

„Gdyby kózka nie skakała to by nóżki nie złamała, albo nosa..."

Nina Chwałek

Schodzę z parkietu, wręcz czym prędzej z niego uciekam. Chcę się ukryć przed światem, jednak prawdziwym pretekstem jest ukrycie się przed Maksem. Zbyt dużym roztargnieniem i rozbiciem przypłaciłam w czasie tych kilku chwil w jego ramionach. Damska toaleta wydaje mi się bezpiecznym schronieniem. Zatrzymuję się przed lustrem, wpatrując się w czerwone wypieki, które wykwitły na moich policzkach, których nawet warstwa pudru na twarzy nie może zatuszować. Oczy mi błyszczą niczym promienie słońca odbijające się w spokojnej tafli jeziora Zaliście w lipcowe południe.

Wzrok wędruje do miejsca między obojczykiem a szyją, gdzie Maks przed chwilą złożył delikatny pocałunek. Dotyk jego ust był niczym subtelna pieszczota, delikatne muśniecie pawim piórem lub skrzydłem motyla. Ten finezyjny dotyk jego pełnych ust na mojej skórze, sprawił, że to miejsce teraz płonie żywym ogniem, który nie chcę by przygasł. Mrowienie na ramieniu jest tak bardzo przyjemne, chcę go więcej.

Ogarnia mnie niesamowite uczucie, kiedy myślę o tym mężczyźnie. Moje ciało drży z pożądania, tęsknię za jego dotykiem. Do tej pory czuję delikatność jego dłoni na plecach i talii. Jego ciepło koi moją duszę niczym krople deszczu spadające na wysuszona ziemię.

Stoję dalej wpatrując się w swoje odbicie, coś się zmieniło w moim wyglądzie, pojawił się blask, którego nie dostrzegałam wcześniej. To Maks sprawił, że rozbłysłam.

Gdy przekroczyłam próg Gminnego Ośrodka Kultury, przeobrażonego na tę wyjątkową noc w elegancką salę bankietową, mój wzrok natychmiast przylgnął do niego. Siedział przy stole, rozglądając się z dezorientacją. W momencie, gdy nasze spojrzenia się spotkały, dostrzegłam, jak niepewność, która przed chwilą go dręczyła, znika bez śladu. W jego postawie zaszła nagła metamorfoza. Wzrok nabrał ostrości, a mięśnie napięły się, podkreślone przez czarną, dopasowaną koszulę. Rozpięty pod szyją guzik dodawał mu nutki luzu i nonszalancji.

Czarne jak noc tło stanowiło idealny kontrast dla jego szmaragdowych tęczówek. W momencie, gdy nasze spojrzenia się spotkały, źrenice gwałtownie rozszerzyły się mu, pochłaniając niemal całe tęczówki. W jego oczach, teraz niczym dwa lśniące obsydiany, odbijało się płomienne pragnienie, a ja pogrążyłam się w ich mroku bez reszty.

Mężczyzna w czerni tak bym go dziś określiła, tylko ciemne włosy nadawały jaśniejszy ton jego stylizacji.

Wśród tłumu schludnie ubranych panów w ciemnych garniturach i białych koszulach, wyróżnia się Maksymilian. Jego strój natychmiast przyciąga wzrok – odróżnia się od szablonowego ubioru pozostałych gości. Szlacheckie pochodzenie i fakt, że jest nową twarzą w Zalistowie, czynią go jeszcze bardziej interesującą postacią.

Zamiast sztampowego garnituru, Maksymilian ma na sobie koszulę w odważnym czarnym kolorze, wysmakowane dodatki. Jego pewność siebie i swoboda ruchów podkreślają indywidualny styl.

Obecni na przyjęciu goście z zaciekawieniem obserwują Maksymiliana. Szepczą między sobą, spekulując na temat jego pochodzenia i zainteresowań. Niektórzy odważniejsi próbują nawet zagadać, by lepiej go poznać.

Maksymilian bez wątpienia jest gwiazdą wieczoru. Jego charyzma i nietuzinkowy styl budzą podziw i sprawiają, że staje się on centralną postacią zgromadzenia.

Przez niego ja też stałam się gwiazdą i tematem do plotek!

Czy on się do reszty zapomniał? Czy on celowo całując mnie w taki sposób na oczach mieszkańców Zalistkowa znaczył teren? Czy to była manifestacja jego uczuć do mnie?

Cieszę się, że Maks już zna prawdę, że ja i Hubert jesteśmy tylko przyjaciółmi. Wyobrażałam sobie, że ten fakt wybrzmi jednak inaczej, że uda nam się porozmawiać i wyjaśnić tą kwestię w bardziej kameralnych warunkach a nie na forum publicznym.

Nie chcę takich rewelacji w postaci gorących plotek o mnie i Maksymilianie, to nie jest potrzebne w moim życiu. To mała miejscowość, wszyscy tu się znają, nie chcę by jakieś niepotrzebne pogłoski doszły do Marty. Nie chcę by moje dziecko oberwało rykoszetem, przez to, że facet nie umie okiełznać swojego testosteronu w miejscu publicznym.

Głowa mi chyba od tego wybuchnie, przykładam rękę do czoła, które parzy. Przesuwam drżącą rękę w miejsce gdzie Maks złożył pocałunek, jest dalej bardzo uwrażliwione na dotyk. Stoję jak zahipnotyzowana wpatrując się w swoje oczy odbijające się w lustrze, kiedy delikatnie dotykam okolic obojczyka.

Gwałtownie wyrwana z transu, odruchowo odkręcam wodę i zaczynam myć ręce, reagując na czyjąś obecność w łazience.. W łazience właśnie ktoś się pojawił. Spoglądam w lustro, żeby sprawdzić, kto to. Za mną stoi Kamila.

Kobieta w granatowej klasycznej ołówkowej sukience do kolan, idealnie skrojonej jak na nią. Moja przyjaciółka jest zawsze dokładnie wpisana w ramy pani dyrektor, jedynie pofalowane dzisiaj włosy dodawały jej odrobiny swobody. Przez moment mierzymy się wzrokiem za pośrednictwem lustrzanego odbicia. Kamila robi krok do przodu a ja odwracam się do niej opierając pośladkami o blat na którym jest umiejscowiona umywalka, podpieram się dłońmi na nim.

– Widziałaś, prawda?

Kamila mnie obejmuje bez zbędnych słów, potrzebuję odrobiny pocieszenia, które właśnie mi daje.

– Nina... – tyle wystarcza by wiedzieć, że rozumie wszystko.

– Widzieli to wszyscy? – pytanie zupełnie retoryczne, nie mam odwagi by inaczej to podsumować.

– Tak, zwłaszcza Hubert, przez cały wasz taniec nie mrugnął nawet okiem, bacznie was obserwował, możliwe, że mu będzie potrzebny stomatolog po sile jaką użył w zaciskanie zębów. – Skrzywiłam się, słysząc relację Kamili z zachowania Huberta, znów odwracam się w stronę lustra.

– Ja z nim tu przyszłam... Ja wiem, że jest moim przyjacielem i wiele razem przeszliśmy, on sporo rozumie ale to nie było w porządku wobec niego... Jak mam tam wrócić? Usiąść obok niego i udawać, że nic przed chwilą nie zaszło? – pytam Kamili, spotykając jej wzrok w tafli lustrzanego szkła.

– Nina, z Hubertem sobie poradzimy. Powiedz co dokładnie zaszło między tobą a Maksem w czasie tego tańca? – próbuje mnie zachęcić do zwierzeń przyjaciółka.

Milczę, nie wiem czy chcę teraz o tym rozmawiać, czy umiem to nazwać co się tam właściwie stało.

– Nina! No mów! Patrząc na was tańczących było widać wszystkie emocje, to przelewało się między wami, od skruchy, złości, nadziei, namiętności i czegoś więcej... –pstryka palcami jakby chciała przypomnieć sobie konkretne słowo, które ma na końcu języka i nie może go z siebie wydusić.

– Obietnica i ponowna ucieczka – kończę za nią.

– No właśnie!

Spuszczam wzrok i wbijam go w umywalkę. Kamila pociera moje ramiona w gęście pocieszenia. W głowie mam tak dużo myśli, nie wiem na której mam się obecnie skupić.

– Maks wyszedł za Karoliną, jeśli to coś ułatwi... – oznajmia Kamila, na co zareagowałam dużym zaskoczeniem.

Zapomniałam o Karolinie, ona też była świadkiem tej sceny. Nie chcę nawet myśleć jak ona się musiała poczuć... Wiem, że teraz ja się czuję jakbym, to ja wyrządziła jej straszne świństwo.

Nie jestem pewna, co łączy Maksa i Karolinę, jaka jest natura ich relacji, ani jaka była to relacja po dzisiejszym wieczorze. Pewna jestem, że Karolina miała względem niego duże nadzieje i plany, zauważyłam to już wtedy kiedy się spotkałyśmy nad łóżkiem chorego mężczyzny.

– Karolina wyszła a Maks za nią? – Z pewną dozą paniki w oczach spoglądam na Kamilę i powtarzam oszołomiona jej słowa.

– Yyy... Tak. – odpowiada Kamila, która jakby nie wierzyła w moją skuteczność łączenia wątków.

Opieram plecy o ścianę wyłożoną płytkami, zimno aż zapiekło w rozgrzaną skórę.

– On przesadził, przegiął... Jak on mógł to zrobić... Na oczach jej... Jego... Wszystkich... – chowam twarz w dłoniach, jestem już gotowa do płaczu, ta tama zaraz pęknie. Nie opanuję tego. Pierwsza nie kontrolowana łza wymyka się z pod mojej powieki.

Kamila podchodzi do mnie i tuli mnie do siebie, delikatnie pociera moje plecy. Czuję jak bardzo chcę dodać mi otuchy.

– Nina będzie dobrze... Prawda, że będzie? – sama pyta, jakby chciała się utwierdzić w tym co mówi, że jakoś uda mi się to ogarnąć – Rozmawialiście w czasie tańca, przyniosła coś dla was tą rozmowa?

Odsuwam się od niej by spojrzeć jej w oczy.

– Maks już ma pełną świadomość, że Huberta i mnie nic nie łączy, żaden związek małżeński, żadna para, jedynie jesteśmy przyjaciółmi – szybko jej zrelacjonowałem na jednym oddechu.

– Myślę, że to akurat dobrze. Niedawno sama zauważyłaś, że on myśli, że ciebie i Huberta coś łączy.

– Ale nie w taki sposób! – przerwam jej, wymachując teatralnie rękoma.

– Jaki sposób masz na myśl? Ważne, że w końcu te niedomówienia zostały raz na zawsze rozwiane. To daje wam czystą kartę by zacząć od nowa...

– Nie. – przerwałam jej kolejny raz, szybko kręcąc głowo na lewo i prawo w gęściej zaprzeczenia.

– Do jasnej cholery! Nina! Przecież go chciałaś! Ja się już w tym gubię. – Kamila wyraźnie już zirytowała się moim podejściem do sprawy, którego chyba nie rozumiała.

– Tak, chciałam go, ale nie chcę być lokalną gwiazdą a on właśnie mi to zaserwował. Ja mam dziecko! Jak się Marta poczuję gdy dojdą do niej plotki i komentarze po dzisiejszym wieczorze. Przecież wszyscy to widzieli. Ja chcę ciszy i spokoju dla siebie i mojej córki, nie mogę być tak samolubna. – wylewam z siebie cały nagromadzony żal.

– Nina, jesteś młoda i masz prawo się zakochać. Marta to mądra dziewczynka, która na pewno to zaakceptuje, tym bardziej, że nie ma żadnego wzorca ojca.

Spoglądam na nią ostro.

– I niby mam pozwolić by taki show men jak Zalistkowski stał się jej wzorem cnót ojcowskich? Co to, to nie! – podkreślając swoją stanowczość, pomachałam Kamili palcem wskazującym przed nosem.

– Masz pozwolić sobie na trochę luzu oraz pozwolić sobie na zakochanie! Przestań w końcu z tym walczyć!

Chciałam jej właśnie wygarnąć, by luzu to ona sama sobie podarowała, gdyż ona jako pani dyrektor szkoły ciągle jest na ciągłym cenzurowanym i przez to dawno zapomniała co to luz, kiedy do łazienki weszła żona doktora Walickiego. Obdarza nas serdecznym uśmiechem i przechodzi dalej do kabiny.

– Wystarczy. Chodźmy do stolika – zarządza Kamila.

Z cichym westchnieniem zgadzam się z nią. Spoglądam jeszcze raz w lustro, wygładzam idealnie gładkie włosy i poklepuję opuszkami palców skórę pod oczami by rozproszyć zgromadzone napięcie i pozbyć się osypanego tuszu do rzęs. Dwa duże wdechy i wychodzę.

Od razu po przekroczeniu drzwi toalety czuję na sobie wzrok Huberta. Ma spiętą twarz, oczy wyrażają jeden z odcieni zdenerwowania. Uśmiecham się do niego, po tym jego twarz delikatnie łagodnieje.

Idąc do naszego stolika, czuję na sobie wzrok wielu oczu, zgromadzeni goście obserwowali mnie kiedy tańczyli jak i też zza stolików, szeptają coś sobie do uszu. Moja wyobraźnia szaleje od pomysłów o czym, a raczej o kim mogą być te szeptane komentarze.

Hubert wstał, odsuwa mi krzesło bym usiadła. Mój wzrok wędruję na przeciw, na puste miejsca, które wcześniej zajmowali Maksymilian i Karolina.

– Nino? Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? – z troską w głosie pyta mnie Hubert.

Zamiast mu odpowiedzieć, nalewam sobie szklankę wody, wypijam ją za jednym przechyleniem, wpatrując się tępym wzrokiem przed siebie.

– Nina...?

Spuszczam wzrok na swoje kolana, zaczynam bawić się rogiem serwetki.

– Hubert, przepraszam ale nie chcę tu zostać... – mam nadzieję, że zrozumie moją prośbę.

– To przez to, co zrobił Maks? – nuta złości wybrzmiewa w głosie Huberta.

– Tak... Spojrzenia wszystkich tu zebranych, na mnie są zbyt ciężkie, czuję się przytłoczona – próbuję mu to wytłumaczyć.

– Nie przejmuj się nimi, to Zalistkowski powinien się wstydzić.

– Nie chcę o tym rozmawiać, chce wyjść – jestem stanowcza w swoim postanowieniu.

– Dobrze – w końcu Hubert zgadza się na moją prośbę.

Hubert wstaje i podaje mi rękę, chwyciłam ją co ułatwia mi podniesienie się z krzesła. Bez zbędnych słów ruszamy do szatni. Po chwili, ubrana w płaszcz, który Hubert jak przystało na prawdziwego gentelmana, pomógł mi założyć. Czekam spokojnie, aż on skończy zapinać guziki w swoim płaszczu.

– Nino, poczekaj chwile – poprosi – Powiem Maćkowi, że wychodzimy by on ani Kamila się nie martwili o nas.

– Dobrze, idź. Ja poczekam na zewnątrz, tu mi jest za ciepło. Będę przy samochodzie.

– Za chwilę wracam – zapewnia mnie i rusza w kierunku tańczących par.

Wychodzę na zewnątrz, chłód nocy uderza we mnie, pogoda stanowczo się pogorszyła. Wiatr wieje silnie, a wilgoć w powietrzu potęguje jego siłę. Zakładam obszerny kaptur, który mam przy płaszczu na głowę i otulam się nim by ochronić się przed zimnem.

Ruszam powoli przed siebie w kierunku zaparkowanego auta. Obcasy w powolnym rytmie wydają charakterystyczny stukot w zderzeniu z kostka brukową. Jest ciemno, jedna latarnia w rogu parkingu daje nikłą lunę światła na otoczenie.

Spowita mrokiem, stoję przy samochodzie czekając na Huberta. Ukryta tu w mroku, czuję się dużo bardziej komfortowo niż w środku. Nie lubię być w centrum uwagi, co niczego nie świadomy Maks właśnie mi zaserwował. Ostatnio tak się czułam, kiedy na studiach byłam w ciąży a pogłoska o tym szybko rozeszła się na roku. Przez długi czas słyszałam szepty z komentarzami gdy przechodziłam obok innych studentów, czułam na sobie wzrok, który osądzał. O ile zachodząc młodo w ciążę, miałam świadomość swojego udziału w tym akcie... Ale dziś? To wszystko potoczyło się po za moją kontrolą, bez mojej zgody.

Przyjemność tańca, bliskość Maksa i rozwianie niedomówień przyniosło mi ulgę. Postukując obcasami o bruk w miejscu, by się rozgrzać, wspominam moment, kiedy jego usta dotknęły mojej skóry, zamykam oczy wracając do tej chwili rozkoszy, ciaśniej zaciskam swoje ramiona wokół siebie, którymi się dodatkowo otulam, dreszcz przechodzi po moim ciele, nie jest on z chłodu.

– Nino, zimno ci? Drżysz. – gwałtownie odwracam się na głos Maksa, wręcz wpadam w jego ramiona.

W wilgotnym powietrzu jego zapach jest jeszcze bardziej intensywny, od razu zaciągam się wonią rozmarynu i dymu.

– Co tu robisz? – pytamy się jednocześnie.

To zabawny moment, oboje zaczynamy się śmiać.

– Nino... Chyba przesadziłem, tam na parkiecie... – Maks robi skruszona minę.

Potakuję ruchem głowy, zgadzając się z nim.

– Przepraszam kolejny raz... – spuszcza wzrok, jakby resztę zdania, które chciał powiedzieć, miał zapisane na czubkach butów – Kiedy dotarło do mnie, że Hubert nie jest twoim mężem, postawiłem wszystko na jedną kartę.

– To rozumiem, tylko dlaczego zrobiłeś to tam? – wskazuję ręką na budynek Gminnego Ośrodka Kultury gdzie trwało dalej przyjęcie – Dlaczego na oczach wszystkich? Jutro rano na spokojnie i bez scen, też mogliśmy porozmawiać. – Mój głos zaczyna przybierać formę bezradnego pisku.

Maks przysuwa się bliżej mnie, zmusza mnie do oparcia się plecami o karoserie auta, zamykał mnie w klatce, ze swoich ramion. Jego ciepły oddech czuję na swojej twarzy, oczy mu błyszczą, dostrzegam w nich tańczące iskry... Pożądania?

– Nino... – smakuje moje imię - czekałem kilka ostatnich tygodni by bez skrępowania zakomunikować ci jak na mnie działasz. Każda kolejna godzina i minuta, która by mnie dalej dzieliła od ciebie, chyba by mnie zniszczyła.

Na to wyznanie czuję suchość w ustach, mięśnie odmawiają słuchania moich rozkazów, staję jak oniemiała. Mam świadomość jak on oddziałuje na mnie ale usłyszeć, że ja na niego wpływam podobnie to spora nowość. Oboje to czujemy, to nie jest jakaś moja projekcja, to fakt, że podobamy się sobie nawzajem.

– Czy takie otwarte zachowanie i komunikowanie swoich zamiarów na oczach partnerów, z którymi tu przyszliśmy, jest w porządku? A co z całym Zalistkowem? Czy oni też powinni być świadkami tej demonstracji? Według mnie coś zniszczyło... – chcę mu zrobić mini wykład na temat jego lekkomyślności i mojej nadszarpniętej przez to reputacji, kiedy mi przerwa.

– Nikt się nie liczy oprócz ciebie! Mam gdzieś to co sobie pomyślą inni...

– To jest właśnie problemem Zalistkowski, myślisz tylko o sobie. – głos Huberta przerwa naszą rozmowę.

Maks zabiera ręce, między którymi jestem uwięziona, prostuję się, odwraca w stronę Huberta.

– Kwiatkowski, to ty stanowisz problem. Zawsze pojawiasz się tam, gdzie nie powinieneś, tak jak teraz. – Maks znów odwraca się do mnie, chce kontynuować dalej nasz rozmowę.

W tym momencie Hubert chwyta go za ramię i zmusza go, by znów zwrócił się w jego stronę, jednocześnie odciąga go ode mnie. Stoję znieruchomiała jak słup soli, z narastającą paniką obserwuję uważnie dwóch mężczyzn.

– Co ty sobie wyobrażasz? Podział na stany już się dawno skończył, więc zabieraj swój szlachecki tytuł razem ze swoim tyłkiem i wynoś się stąd! – syczy Hubert.

Maks nerwowo przeczesuje włosy, bezczelnie się śmieje, robi krok w stronę Huberta.

– A to uważasz, że mój wyimaginowany tytuł robi na niej wrażenie? – wskazuje ręką na mnie a mi, aż dech odbiera, właśnie dociera do mnie, że ta walka kogutów jest o mnie.

– A może nie umiesz zrozumieć, że ja po kilku spotkaniach z Niną coś w niej obudziłem, a ty przez tyle lat nie potrafiłeś tego zrobić? – Maks uśmiecha się w perfidny sposób do Huberta, podkreślając mu wymownie owy fakt.

Stoję jak sparaliżowana, otępiała i przytłoczona całą sytuacją. Wszystko zaczyna się dziać jak na filmie w zwolnionym tempie. Hubert przybiera minę, która przede wszystkim wyraża złość, jak też znieważenie. Maks rzucił jawną obelgę w stronę mojego przyjaciela, mam świadomość, że dotknęła ona bardzo czułego punktu. Oczy Huberta niebezpiecznie się zwężają, a ramię zaczyna się podnosić, dłoń zaciska się w pięść a cała ręką szybuję niebezpiecznie w stronę twarzy Maksa. Rozszerzam oczy z przerażenia i zaskoczenia, kiedy pięść Huberta zatrzymała się na nosie Maksa, a dźwięk uderzenia rozchodzi się w ciszy, która nastała po tym zajściu.

Maks szarpnięty siłą uderzenia robi krok w tył. Twarz mężczyzny oprócz bólu wyraża wielkie zaskoczenie, jest zszokowany. Dotyka ręką miejsca, które ucierpiało, spod palców którymi uciska nos, zaczyna sączyć się krew. Poszkodowany mężczyzna spogląda z niedowierzaniem w stronę Huberta, który stoi i sapie ze złości. Maks robi krok w jego stronę. To jest moment, kiedy postanawiam wkroczyć, między tych dwóch samców alfa.

– Dość! Przestańcie! – krzyczę.

Obaj się powściągnęli w swoich zapędach.

– Co wy wyprawiacie?! Zwariowaliście!? Hubert co w ciebie wstąpiło?! – Nie dowierzam, że jest do tego zdolny by kogoś uderzyć. W głowie nie mieści mi się jak on mógł tak postąpić, to nie jest Hubert jakiego znam.

– O to klasa sama w sobie pana wójta! Ma problem do moich przodków, może Kwiatkowski umówimy się na pojedynek szabelkami! – wtrąca się Maksymilian.

– Maks! – uciszam go, jestem zła na Huberta za jego czyn, najpierw z nim chcę się rozmówić.

Podchodzę do Huberta żądając od niego wyjaśnień.

– Co z tobą jest nie tak? Co to miało być? – wskazuję ręką w kierunku Maksa, który stoi za moim plecami.

– Nina... Chodź ze mną, odwiozę cię do domu...

– Nigdzie z tobą nie pojedzie! Ją może też po drodze pobijesz? – krzyczy Maks nad moim ramieniem w stronę Huberta.

– Maks! Nie wtrącaj się! - dyscyplinuję go kolejny raz.

– Wyjaśnij mi to. Co tu zaszło? – dalej żądam od Huberta wyjaśnień.

– Nino... To wszystko... – przeciera twarz dłonią – Wejdź do samochodu, porozmawiamy spokojnie po drodze.

– Z nim się nie da rozmawiać spokojnie! – wcina się ponownie Maksymilian.

Odwracam się w jego stronę by dosadnie mu wytłumaczyć, że ma się nie wtrącać w moją rozmowę z Hubertem, jednak zmieniam zamiary, kiedy go widzę. Nie zwróciłam uwagi w mroku nocy i dynamiki całej akcji, że z Maksem jest źle. Mężczyzna jest blady jak ścianą a krew cały czas leci mu z nosa i rozciętej wargi. Płaszcz wygląda teraz na bordowy a nie szary, tyle krwi w niego wsiąkło.

– Maks... – szepczę drżącym głosem – Usiądź, zaraz upadniesz. Otwórz swoje auto – wydaję automatycznie krótkie komunikaty.

Maks wygrzebuję w nieporadny sposób kluczyki z marynarki, naciska pilot a samochód obok nas mruga światłami na zamk zwolnionych blokad zamka. Pomagam usiąść mu w fotelu pasażera w taki sposób, że nogi dalej zostały na parkingu.

– Popatrz mi w oczy – patrzy na mnie swoim zmętnionym wzrokiem.

– W twoje oczy zawsze... – wtrąca swoją uwagę jednak pozostawiam ją bez reakcji.

Odsuwam jego rękę, którą ciągle trzyma na nasadzie nosa. Dotykam miejsca, które ucierpiało. Maks syczy z bólu a ja pod palcami wyczuwam jak chrząstka nosa się pod nimi przemieszcza, górna warga nie wygląda dobrze, duża szrama rozciąga się prze jej całą szerokość.

– Maks, zdejmij płaszcz, musimy schłodzić kark by obkurczyć naczynia. Postaraj się nachylić do przodu. Spróbuj zatkać obie dziurki nosa, jeśli się nie da to chociaż jedną żeby była zatkana. Oddychaj przez usta. Masz coś w bagażniku bym mogła przyłożyć ci na kark?

– Butelka z wodą?

– Może być – szybko wydobywam wspomnianą butelkę, jest mocno zimna, musiała tu jeździć już jakiś czas. Podaję ją mężczyźnie.

– Przyłóż ją sobie do karku – Maks wykonuje moje polecenie bez cienia zawahania. Sytuacja powoli zaczyna być opanowana.

Patrzę na Huberta, który dalej stoi obok, obserwując wszystko. Jest wyraźnie zdenerwowany i zaniepokojony całym obrotem spraw. Podchodzę do niego.

– Złamałeś mu nos! – warczę do Huberta z wyrzutem. – Nie poznaje cię!

Hubert pobladł, dociera do niego co właśnie zrobił.

– Nino... Ja wyjaśnię...

– Nie! – przerywam mu – Nie teraz, jadę z nim do szpitala, trzeba mu zrobić prześwietlenie.

– Zawiozę was – proponuje Hubert.

– Nigdzie z nim nie pojadę! – wtrąca Maks, który w ciszy nocy słyszał moją wymianę zdań z Hubertem.

– Poradzimy sobie. Hubert my porozmawiamy kiedy indziej. – Na tym kończę urocze spotkanie na parkingu naszej trójki. Podchodzę do Maksa, nim teraz jestem bardziej zaniepokojona niż Hubertem.

– Jak się czujesz?

– Jest lepiej...

– Schowaj nogi do środka, zapnij pas i daj kluczyki – polecam, a on wykonuje wszystko bez słowa.

Kluczyki lądują w mojej dłoni, przyczepiony jest do nich brelok z logiem flagi Stanów Zjednoczonych. Obchodzę auto, wsiadam za kierownicę.

Uruchomiam silnik samochodu Maksa. Jest to ogromne auto, sama mam SUV-a, ale ten samochód jest wielki, nawet nie wiem co to za marka i model. Ustawienie fotela w odpowiedniej pozycji i lusterek chwilę mi zajmuję.

Maks daje mi wskazówki, co mam gdzie znaleźć by sprawnie mi poszło.

Ruszam, co w moich wysokich obcasach nie jest wcale łatwe. Omijam stojącego przed maska Huberta. Z nim sobie jeszcze porozmawiam i to bardzo poważnie, przekroczył dziś pewną granicę. Skupiam się na jeździe, do miasteczka w którym znajduje się szpital, jest około trzydziestu kilometrów, które muszę jakoś pokonać. Stres związany z całym zajściem, poturbowany Maks na fotelu obok, nieznane mi auto i te cholerne buty na nogach mi nie ułatwiają zadania.

– Nino...

– Nie! – przerywam mu, nie mam ochoty na rozmowę – odpoczywaj.

Rozumie, odwraca głowę w stronę bocznego okna, gdzie albo wpatruje się w ciemność nad otaczającymi nas polami albo przymknął oczy i faktycznie odpoczywa. Nie próbuje już do mnie zagadywać. Gdyby nie muzyka, która wypływa z głośników za pośrednictwem radia, w aucie byłaby wręcz niezręcznie cicho.

Parkuję na szpitalnym parkingu, droga zajęła mi tu około trzydziestu minut.

– Czy pomóc ci wysiąść? – pytam z troską.

– Nie, poradzę sobie – odpina pas i wychodzi z auta, robię to samo za nim.

Idziemy powoli ścieżką w stronę wejścia na szpitalny oddział ratunkowy.

– Maks, czy ty masz jakieś dokumenty ze sobą?

– Tak, w portfelu mam paszport i prawo jazdy, jest też karta ubezpieczeniowa. – automatycznie mi odpowiada.

Zaimponował mi tym, że ma przy sobie wszystko co potrzebne, by skorzystać z pomocy lekarskiej w szpitalu bądź innych instytucji.

Wchodzimy do środka, zapach środków do dezynfekcji uderza nas w nozdrza, a ostre światło padające ze świetlówek zamontowanych pod sufitem sprawia, że oczy same się mrużą. Jasne kolory w których urządzone jest wnętrze potęgują ten efekt. Na nasze szczęście, w poczekalni jest kilka osób, dwoje dzieci, które miały bardzo wysoką temperaturę, widzę to zmęczenie w ich oczach, rodzice dzielnie tulą je do siebie. Jest dwóch panów z urazami, jeden z ręką a drugi z nogą oraz starsza pani z opatrunkiem na prawym oku.

– Podaj mi swoje dokumenty, zarejestruje cię. Ty w tym czasie usiądź, poproszę cie jak trzeba będzie się podpisać na formularzu.

Bez słowa robi to o co go proszę, już chyba nie ma siły do rozmów ze mną.

Podchodzę do pani w rejestracji, która siedzi za wysokim kontuarem z szybą, witam się.

– Dobry wieczór , chciałabym zarejestrować pacjenta ze złamanym nosem.

– Dobry wieczór, a skąd to pani wie, że nos jest złamany? Rentgen w oczach pani ma? – komentuje kobieta zza okienka.

Według mnie nie potrzebnie to zrobiła, obdarzyła mnie też miną mówiąca ,,czego tu?". Nie mam siły tłumaczyć jej swojej profesji zawodowej, nic to nie da. W sumie te kobiety pracujące na rejestracjach w służbie zdrowia są tak sfrustrowane nie odpowiedzialnymi pacjentami oraz tym, że to ona są na pierwszej linii. Często na nie spada rozgoryczenie niesfornych pacjentów, którzy zjawiają się tu na przykład z kaszelkiem lub zatwardzeniem, ewentualnym zatruciem alkoholowym czyniąc tu burdy, wcale się nie dziwię ich wypaleniu zawodowemu, rozumiem je.

Bez dalszych zbędnych sugestii, pani przyjęła moje zgłoszenie, poprosiła o podpis Maksa na formularzu. Podchodzi on do okienka i składa swój autograf we wskazanym miejscu, gdy kobieta go widzi, potwierdza moje przypuszczenia złamanego nosa, na koniec procedur słyszymy tylko suche i zwięzłe:

– Proszę czekać.

Siadamy obok siebie na krzesłach w poczekalni, Maks zdejmuję zakrwawiony płaszcz a ja swój rozpinam. Naszymi wieczorowymi strojami zwracamy sporą uwagę obecnych tu osób.

Przyglądam się Maksowi, wygląda stanowczo gorzej niż około godziny temu, twarz w okolicy nosa zaczęła puchnąć a warga wręcz podwoiła swoją objętość. Mężczyzna wyczuł mój wzrok na sobie, patrzy mi głęboko w oczy, łapie mnie za dłoń, którą trzymam na swoich kolanach.

– Nino...

– Nie zaczynaj nawet! To nie jest miejsce na rozmowy. – przerywam mu i zabieram dłoń. Ręce zakładam jedna na drugą na wysokości piersi. Maks tylko głośno sapnął i oparł głowę o ścianę odchylając ją do tyłu. Jest zmęczony i nie jest w stanie już tego ukryć, zastanawiam się tylko czy daje mu w kość bardziej rozbita twarz czy wyrzuty sumienia.

Rozmowa z Maksem jest nie unikniona, będziemy musieli porozmawiać. To, że jest największym poszkodowanym dzisiejszego wieczoru jest pewne, ale też jest największym prowokatorem całego zajścia. Zachował się szczeniacko wobec Huberta, posyłając takie słowne zaczepki w jego kierunku. Jednak, że Hubertowi puściły hamulce jest poniżej wszelkiej krytyki.

Sala poczekalni powoli pustoszeje, do dzieciaków zszedł pediatra a do nieszczęsnych połamańców z ranną nogą, ręką i nosem ortopeda, który po kolei ich prosił do swojego gabinetu. Czas oczekiwania na wizytę spędzamy w ciszy.

– Numer siedemnaście, zapraszam do gabinetu dwadzieścia trzy. – Słyszę głos „przyjemnej" pani z rejestracji.

– Maks teraz twoja kolej. – Mężczyzna przytomnieje, chyba nawet przysnął, powoli podnosi się i rusza w stronę zadysponowanego gabinetu. Ruszam za nim, lecz zatrzymuję się przed drzwiami.

– Wejdź, poczekam tu na ciebie. – Nie chcę robić z niego dziecka, jest dorosłym mężczyzną, poradzi sobie na wizycie w gabinecie lekarskim. Nie jestem też nikim z rodziny ani nikim upoważnionym do wglądu w jego stan zdrowia.

Maks potakuje na tyle ile pozwala mu jego stan.

Maks wszedł a ja siadam na krześle pod gabinetem. Po kilku minutach wychodzi a za nim lekarz, tłumacząc mu, że z wykonanym zdjęciem rentgenowskim ma wrócić tu znowu do niego. Nagle zwrócił na mnie uwagę.

– Nina Chwałek?! Cześć! I to w takim wydaniu, pięknie wyglądasz, co u ciebie? – wita się ze mną lekarz, którym okazuje się być znajomym z różnych szkoleń, na które często nas zapraszano.

– Cześć Janku, jak widzisz lekarz cały czas na służbie, nawet na balu. – wskazuję na Maksa, by podkreślić, że to z nim i dla niego tu jestem porzuciwszy swoje dzisiejsze plany.

Janek szybko lustruje wzrokiem moją wieczorową suknię i czarny garnitur Maksymiliana. Rozbawiony uśmiech wypływa na twarz ortopedy, który klepie Maksa w ramię.

– Jeśli ten nos jest aktem, zdobycia względów Niny, to było warto go poświęcić – puszcza porozumiewawcze oko do Maksa.

– Poświęcił bym dla niej więcej – odpowiada Maks z pewnością w głosie, głęboko patrząc mi w oczy. Mi zasycha w ustach oraz zabrakło mi pomysłów by w jakiś ciekawy sposób to zripostować.

Janek zaczyna się śmiać.

– Idźcie na pierwsze piętro zrobić zdjęcie, wróćcie z nim do mnie, wtedy pogadamy dalej co z twoim nosem.

Lekarz wraca do gabinetu, a my ruszamy długim korytarzem w głąb budynku w poszukiwaniu pokoju z aparatem rentgenowskim.

Wykonanie zdjęcia i otrzymanie jego obrazu na płycie CD, zajmuje dosłownie kilka minut. W sumie o tą porę tylko tacy nieszczęśliwcy jak Maks korzystają z takich badań.

Wracamy pod gabinet Jana, właśnie opuszcza go pan z urazem ręki, który prezentował świeżo założony biały opatrunek gipsowy na lewym przedramieniu.

Z gabinetu słyszymy głos Janka:

– Zapraszam kolejną osobę.

Nikogo nie ma pod tym gabinetem tylko my, więc Maks podnosi się z krzesła na którym dopiero co zdążył usiąść.

– Wejdź ze mną do środka – prosi mnie.

Na znak zgody, podnoszę się z zajmowanego miejsca i wchodzę pierwsza do pomieszczenia.

Janek wskazuję nam gdzie możemy usiąść. Siadam na leżance stojącej w gabinecie, Maks siada przy biurku, podaje lekarzowi płytę ze zdjęcie, a ten dokładnie ogląda jej zapis. Czekamy na diagnozę Jana.

– Panie Maksymilianie, zgodnie z podejrzeniem nos jest złamany. Nie ma jednak tragedii, operacyjnie go nastawiać nie będziemy – zakomunikował ortopeda.

– To co z nim pan zrobi? – pyta lekko zaniepokojony Maks.

– Nastawimy tradycyjnie, założymy tamponadę, ładny plasterek na wierzch i dam receptę na leki przeciwbólowe. – wyjaśnił Janek, dla mnie są to zrozumiałe procedury.

Maksymilian zbladł. Już wcześniej był blady, ale teraz wygląda niczym biała, czysta kartka papieru.

– Co to znaczy „nastawimy tradycyjnie"?

– Złamanie jest bez przemieszczenia, wyprostujemy to od razu. Pani doktor Nino, czy zamieni się pani z przyjacielem miejscami? – zwraca się do mnie z uśmiechem puszczając porozumiewawcze oczko w moim kierunku. Schylam głowę, przyciskam do ust dłoń zwinięta w pieść i tym gestem tłumię mój uśmiech.

Nastawianie złamanego nosa będzie bolało. Patrzę na Maksa, widzę, że jest dokładnie świadomy co go czeka. Podnosi się dzielnie ze swojego krzesła, podchodzi do mnie a ja łapie go za rękę.

– Dasz radę – pocieszam go ustępując mu miejsca na kozetce.

Maksymilian, którego twarz zdobiły wszelkie odcienie szarości, niepewnie siada we wskazanym miejscu, po chwili lekarz uzbrojony w igłę stanął przed nim.

– Będzie znieczulenie? – pyta zaskoczony Maks.

– Aż takim sadystą nie jestem, by robić to na żywca, z drugiej strony po co mamy stresować Ninę mało przyjemnymi odgłosami bólu?

– Nie ma takiego bólu pacjenta, którego bym nie zniosła – wcinam się hasłem powtarzanym przez jednego z prowadzących ostatnie szkolenie, na co Janek wybucha śmiechem a Maks robi jeszcze bardziej zdezorientowaną minę.

– Spokojnie Maks, dostaniesz znieczulenie, nie będziesz nic czuł, Janek to bardzo dobry specjalista – pocieram ramię mężczyzny w gęściej pocieszenia.

– Zaczynamy? Jest pan gotowy?

Maks nie wydobył z siebie ani słowa tylko potaknął głową na znak swej gotowości.

Lekarz sprawnie wbija igłę w kilku miejscach na twarz znieczulającą go Lidokainą. Na chwilę podchodzi do biurka, zaczyna wypisywać dokumentację w tym czasie substancja zaczyna działać.

Jan teatralnie poprawia rękawiczki na dłoniach charakterystycznie z nich strzelając, zbliża się do Maksa.

– Proszę się rozluźnić, nic nie powinno boleć, jedynie może pan słyszeć trzeszczenie albo chrupnięcie.

– Łatwo powiedzieć – sarknął Maks, bierze dwa głębsze oddechy jakby to miały być ostatnie łyki powietrza w jego życiu – dobra, miejmy to za sobą.

Lekarz łapie go za nos, przez chwilę szuka palcami odpowiedniego podparcia a po chwili z odgłosem trzasku pociąga nos Maksa. Sprawnie zakłada tamponadę w środku nosa, przykleja obiecany opatrunek na wierzchu nosa. Mina Maksa wyraża spore zaskoczenie, nie spodziewał się, że tak łatwo to pójdzie.

Nachylam się nad nim, całuję jego policzek, szepczę mu do ucha z nutą ironni w głosie:

– Mój ty dzielny bohaterze.

Maks odwraca twarz w moją stronę, podoba mu się to, co przed chwilą zrobiłam.

– Gotowe! Za jakieś sześć tygodni zapraszam na kontrolę w poradni ortopedycznej. Oddaję pana pod dalsza opiekę doktor Niny.

– Wolałbym w końcu ja się nią zaopiekować... – odpowiada Maks patrząc mi w oczy.

Janek dokańcza wypełnianie dokumentacji, wydruk karty informacyjnej podaje Maksowi z komentarzem:

– To musi się pan mocno postarać, Nina to bardzo niezależna kobieta. To karta informacyjna z dzisiejszej wizyty, do zobaczenia za sześć tygodni. Nino pilnuj go. – podsumował Jan, kończąc wizytę.

– Postara się go dopilnować, dziękuję za pomoc, pozdrów Asię ode mnie – żegnam się ze znajomym lekarzem. Maks uścisnął mu dłoń i również podziękował.

Wychodzimy z gabinety.

– Żona Janka, Asia jest świetnym laryngologiem, zapamiętaj to, może się okazać, że będziesz potrzebował jej pomocy, jeśli nos nie będzie odpowiednio się goił.

– Zostawię tobie załatwienie mi u niej wizyty – odpowiada mi z przekąsem.

Ubieramy płaszcze, wychodzimy na chłód nocy, pogoda bardziej się załamała, zaczął padać deszcz ze śniegiem.

– Poprowadzę – oferuje się Maks.

– Zapomnij! Zapraszam na fotel pasażera – zarządzam.

– Może jednak ja będę prowadził, zmęczona jesteś – dalej nalega.

– Fakt, jestem zmęczona ale na pewno mniej niż ty, wsiadaj. Chyba, że się boisz siedzieć w fotelu obok? – dopytuję z zadziornym uśmiechem, kończę tym temat. Miło mi się zrobiło, że z jakiś powodów chciał bym odpoczęła.

Na sugestie o strachu tylko się uśmiechnął i wsiadł do auta. Robię to samo. Uruchamiam silnik, duże auto przyjemnie zamruczało. Maks przestawia ustawienia na panelu deski rozdzielczej i za nim wyjechałam ze szpitalnego parkingu, w środku zaczęło robić się przyjemnie ciepło.

Całą drogę powrotną czuję na sobie wzrok Maksa, kilka razy zerkam również na niego. Wydaje się bardziej zrelaksowany, może to zasługa, że podane znieczulenie dalej działa? A może cały stres już z niego zszedł?

– Dlaczego cały czas tak mi się przyglądasz? – ryzykuję pytanie.

– Bo jesteś piękna... Bo dzięki tobie kolejny raz zostałem otoczony twoją opieką...

Śmieję się z jego stwierdzeniu.

– A nie pomyślałeś, że to przeze mnie masz złamany nos?

– Dla ciebie dałbym sobie połamać wszystko, jeśli bym wiedział, że się mną wtedy zaopiekujesz, poświęcił bym wszystko.

– To tobie jest potrzebna może pielęgniarka? – droczę się z nim.

– Tylko lekarz, tylko ty. – odpowiada z pewnością i nutą rozmarzenia w głosie.

Uśmiecham się wpatrując w drogę przed autem, ta luźna rozmowa powoduje, że napięcie zeszło również ze mnie. Całe zdarzenie z parkietu oraz z parkingu gdzieś nagle znikło, ulotniło się. To uczucie zostało zastąpione nadzieją, że to wszystko może mieć jakiś sens, zwłaszcza jak już prawda została wypowiedziana na głos. Niedomówienia zostały wyjaśnione.

– Wiesz, że kiedy się uśmiechasz, twój nos delikatnie się unosi, podobnie kiedy się złościsz.

Zaskakuje mnie tym spostrzeżeniem, musi od dawna mnie uważnie obserwować.

– Kiedy udało ci się to zauważyć?

– Więcej razy złościłaś się na mnie, niż do mnie się uśmiechałaś, miałem okazję poznać oblicze twojej wewnętrznej złośnicy. – wyjaśnia, rozbawia mnie określenie „wewnętrznej złośnicy."

Zerkam w jego stronę, wnętrze auta wypełnia ciemność, jedynym źródłem światła jest kilka podświetlonych przycisków na kokpicie samochodu, w ich blasku widzę świecące się oczy Maksa. Atmosfera między nami zrobiła się nagle inną, taka bardziej intymna. Nie umiem nic powiedzieć by skomentować jego uwagi.

Wjechaliśmy do Zalistkowa.

–Nino, jedz pod swój dom.

– Pod mój? – zaskoczona dopytuję, jego prośbą wyrwa mnie z zadumy.

– Tak, zostawię cię pod domem i pojadę do siebie – wyjaśnił.

– Nie, zawiozę cię do domu, zostawię przy okazji samochód i przejdę się.

– Nie, Nino nie odbieraj mi bycia mężczyzną. Zaopiekowałaś się mną, nie pozwolę byś szła po nocy sama i marzła w tych butach i tej sukni.

– Nie powinieneś kierować...

– Nino, to nie podlega dyskusji, jedź pod swój dom. Dam radę przejechać ten kawałek. Jeśli postąpił bym inaczej jutro rano nie mógłbym spojrzeć w lustro. Bądź choć przez chwilę damą w opałach, która pozwala sobie na przyjęcie pomocnej dłoni od mężczyzny i jej nie odtrąca.

Z głębokim westchnięciem odpowiadam:

– Dobrze. – Maksymilian ma rację, za wszelką cenę chcę być niezależna i samodzielna.

Skręcam w stronę mojego domu a po chwili przed nim parkuję. Gaszę silnik, patrzę w stronę Maksa.

– Dasz sobie radę? – boję się o niego, w końcu porządnie oberwał.

Maks poprawia mój szalik, który jest zawiązany wokół mojej szyi. Spogląda mi w oczy, mam chwilę, by móc utonąć w jego zielonych tęczówkach, taki kolor ma woda w jeziorze na wiosnę. Oczy, które obecnie ma lekko podpuchnięte, są dla mnie czymś w rodzaju wspomnianego jeziora, chcę się w nich zanurzyć.

– A czy ty dasz sobie radę? Może odprowadzę cię pod drzwi? – pyta szeptem.

Kiedy czuję jego oddech na swojej twarzy, jedyną odpowiedzią jaka nasuwa mi się na usta to „odprowadź mnie do łóżka" jednak te słowa nie opuszczają moich ust.

Pociera kciukiem mój policzek, oczekując na odpowiedź. Pod wpływem jego dotyku, miejsce to przyjemnie się rozgrzało, a ja cała drżę instynktownie przytulając się do jego ręki. Zagryzam boleśnie policzki od wewnątrz, by przywrócić resztki swojego rozumu do porządku.

– Trafię do drzwi, dziękuję za troskę. – chwytam go za rękę przytrzymując ją na swoim policzku, by o chwilę dłużej przedłużyć tą przyjemność na swojej skórze.

Powoli opuszczam nasze ręce, wyciągam kluczyki ze stacyjki, wkładam mu je w dłoń. Zaciska je w pięść. Wychodzę z samochodu. Maksymilian robi to samo, obchodzi auto i zatrzymuje się obok mnie. Przez chwilę patrzymy sobie w oczy, ma łagodny wzrok.

– Dziękuję. – nachyla się nad moją twarzą, składa delikatny pocałunek na moim policzku. Dotyk jego ust budzi wszystkie uśpione zakamarki mojego ciała. Czując zapach jego perfum z nutami dymu i rozmarynu, czuję jak nogi mi miękną. Szepcze wprost do ucha zahaczając ustami o nie:

– Przepraszam cię. Pozwól mi to naprawić, to co dziś zepsułem –zawahał się na ułamek sekundy.

– To chyba ty powinieneś oczekiwać przeprosin za swój nos...

– Nie, byłem samolubny i zbyt lekkomyślny w swoim zachowaniu. Myślałem o tym w czasie jazdy, należało mi się, przywołało mnie to do porządku – przyznaje mężczyzna.

– Nie popieram tego co zrobił Hubert, nie powinno to się wcale wydarzyć, jednak cieszę się, że wyciągnąłeś z tego lekcję.

Mężczyzna spuszcza głowę i zaczął uderzać się w pierś dłonią zaciśniętą w pięść.

– Tak, moja wina... Sprowokowałem to.

Rozbawiona jego teatralną postawą czynnego żalu, chwytam jego dłoń.

– Co do rozgrzeszenia, nie wiem jaką pokutę ci zadać. Jak wypoczniesz, przyjdź jutro do mnie, wypijemy kawę, porozmawiamy o wszystkich niedomówieniach. Obejrzę też twój nos.

– Zapraszasz mnie do siebie? – dopytuje jakby nie dowierzał w sens moich słów.

– Tak, musimy porozmawiać oraz wyjaśnić kilka kwestii do końca – upewniam go.

– Będę – pewnie mi odpowiada ze szczerym uśmiechem na twarzy.

Tym razem to ja wspinam się na palce by dosięgnąć jego policzków pokrytych zarostem, który przyjemnie drapie. Dostaje buziaka na pożegnanie, co zrobiło mu przyjemność, której nie umiał ukryć. Odsuwam się od niego.

– Do zobaczenia jutro – podnoszę dłoń, macham mu, zbliżając się do furtki wejściowej na moje podwórko, czuję jak jego wzrok mnie odprowadza.

W kilku krokach pokonuję ścieżkę pomiędzy furtką a drzwiami wejściowymi, chcę wyjąć klucze z torebki, kiedy jeszcze raz spoglądam w stronę Maksa. Stoi nadal przed samochodem, jakby chciał się upewnić, że na pewno weszłam bez problemów do środka. Nasze spojrzenia spotkają się nad ogrodzeniem, macha mi, wsiadł do auta. Słyszę warkot uruchomionego silnika, odjeżdża.

Wchodzę do środka, nagle pod moimi nogami pojawia się kot, pewnie myśli, że to Marta wróciła, która dziś nocuje u swojej przyjaciółki Natalki.

– To tylko ja – oznajmiam Budyniowi – ale wiesz... Będziesz pierwszy, który się dowie, że od jutra czekają nas zmiany. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro