Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

„Ciastko, nie zawsze bywa słodkie..."

Nina Chwałek

- Martusiu, zabierasz ze sobą do dziadków jakąś grę lub książkę? - pytam córkę, próbując odnaleźć wzrokiem przydatne rzeczy. W tym pokoju jest tego tak wiele, że nie umiem ocenić, co może być przydatne dziesięciolatce.

W jej mniemaniu wszystko jest potrzebne od pociętych gazet, słoiczków pełnych brokatu, maskotek, zeschniętej ciastoliny, jak też słuchawek i tablet. Ewidentnie mamy etap przejściowy w życiu Marty, sama nie wie czy chce dalej pozostać w krainie różowego tiulu czy jednak zrobić krok do przodu i zaryzykować w pełni bycie stu procentową nastolatką.

Bardzo bym chciała by jednak nie zmieniała się, by została moją małą, różową księżniczką.

Mam wyrzuty sumienia, że poświęcałam jej stanowczo za mało czasu i troski. Najpierw ścigałam się
z czasem na studiach biegając między kolokwiami, seminariami, ćwiczeniami i praktykami. Po studiach ciężka praca na oddziale szpitalnym.

Chciałam zwolnić, dlatego postanowiłam przeprowadzić się do Zalistkowa, jednak tu prawie roczny remont domu dalej mnie pochłonął. Obecnie jest spokojnie, jest stabilnie. Czuję, że mogę oddychać, że mogę być z Martą i dla niej. Jednak teraz, kiedy ją pakuję do dziadków na ferie, które miałyśmy spędzić razem, a nie osobno jest mi przykro.

- Mamo, a spakowałaś moją spódniczkę?

- O którą ci dokładnie chodzi? - w myślach zironizowałam - dziecko ty masz całą szafę spódniczek.

- Tą jeansową z wyszywanymi serduszkami na kieszeniach, chcę ją jutro założyć na koncert.

- Nie, ale już ją wkładam do walizki - o ile zdołam ją tam wcisnąć, biedna zaraz popuści na szwach.

- Kochanie a czy z łazienki masz wszystko?

- Tak, schowałam szczoteczkę do zębów do tej małej kieszonki w środku walizki.

- Ok - przyjęłam do wiadomości.

Wygląda, że dziecko ma już wszystko na wyjazd. Zamykam z trudem walizkę, jest ciężka jakbym nawkładała tam kamieni. Spakowanie jej wymagało nadzwyczajnej siły.

Udało się.

Kładę ręce na biodra i z odległości dwóch kroków podziwiam swoje dzieło czyli wielką pękatą walizkę.

Budyń oczywiście skorzystał z okazji i chcąc być w centrum uwagi wskoczył na walizkę i dumnie prezentował się jakby chciał pokazać, że to jego dzieło a nie moje.

- Ty futrzaku, nigdzie nie jedziesz.

- Mamo naprawdę nie mogę go zabrać?

- Wiesz kochanie, że babcia ma alergię, kot musi zostać w domu. Zaopiekuję się nim. Przytuliłam Martę w akcie pocieszenia, że jej przyjaciel zostaje w dobrych rękach.

- Będę za nim tęsknić.

- A za mną nie?

- Mamusiu za tobą najbardziej.

- Oj! Ja za tobą też - zaczęłam ją łaskotać, czego efektem był wybuch jej perlistego głosu, który z każdym kolejnym śmiechem zamieniał się w pisk.

- Chodź na dół, musisz coś jeszcze zjeść za nim dziadek przyjedzie.

- Dziadek na mnie poczeka - stwierdziła pewna siebie Marta.

- Oczywiście, że by poczekał ale jest kiepska pogoda i obawiam się, że może być z nią gorzej. Czym szybciej wyjedziecie tym lepiej. Mniejsze ryzyko, że ta śnieżyca zasypie drogi i gdzieś utkniecie w zaspie.

Weszłam do kuchni, tylko otworzyłam lodówkę a kot już znalazł się obok moich nóg. Do niego nie dociera, że ja go nie będę podkarmiać, żadnych przekąsek, mnie swoim urokiem nie zmiękczy. Odsunęłam go nogą, by go nie nadepnąć. Oczywiście Budyń się obraził i wyraził swoje dąsy przeciągłym i roszczeniowym "miau".

Przygotowałam kanapki z serem i pomidorem dla Marty, obok postawiłam kubek z wodą dla niej. Dziewczynka chyba była głodna bo bez słowa usiadła przy kuchennej wyspie i zaczęła jeść, oczywiście część kanapki oddała kotu. Pogroziłam tej dwójce palcem lecz w odpowiedzi dostałam tylko roześmianą buzię córki.

Słyszę mój telefon, ale nie umiem go namierzyć, chyba dzwoni w torebce postawionej na krześle przy stole. Odnalazłam go w czeluściach mojej stanowczo za wielkiej torby. Na ekranie widniał napis Kamila, odebrałam.

- Słucham cię Kamilko.

- No nareszcie, ile można do ciebie dzwonić? - podenerwowany głos mojej przyjaciółki usłyszałam w telefonie.

- To długa historia i głęboka jak moja torebka, a stało się coś?

- Z tego co pamiętam, masz dziś wolny wieczór...

- Wiem o co ci chodzi - przerwałam jej - nie mam na to siły, nic nie będę piła.

- Nina! Czy ty do cholery się starzejesz? Wspólny wieczór nikogo nie zabił!

- Ale zmęczenie powoli zabija.

W słuchawce zabrzmiał jej śmiech, czyżbym powiedziała coś zabawnego?

- Nina, wiem, że jesteś sama w przychodni i masz prawo być zmęczona ale musisz dziś przyjść do mnie.

- A niby dlaczego koniecznie dziś? Czekam na tatę właśnie. - naprawdę dziś nie mam najmniejszych chęci wychodzić z domu, zwłaszcza w ten wir padającego śniegu.

- Dlatego, że jest piątek. Jutro wolna sobota i obie na spokojnie to odeśpimy. Ty zostajesz sama, więc dotrzymam ci towarzystwa a co najważniejsze, uważaj teraz!

- No zaskocz mnie...

- Janek i Antek nocują u moich rodziców, wracają jutro po obiedzie! Jupi! Będziemy mogły spokojnie porozmawiać bez odgłosów „brum, brum" i „pif paf". Bez żadnego biegania między nami i bez ciągłego „mamo" bo właśnie czegoś potrzebują.

Kamila szybko przekazała mi radosną nowinę, czyli wieczór bez pięcioletnich bliźniaków będących niczym tornado w pełni siły uderzeniowej.

Stałam uśmiechając się, wiem o czym mówiła. Zakryłam oczy dłonią by pod nią ukryć moje rozbawienie i zrozumienie dla jej sytuacji.

- Nina? Jesteś tam? Czy cię po prostu zamurowało z wrażenia tak jak mnie?

- Cieszę się twoją chwilą szczęścia i spokoju, zastanawiam się dalej czy skorzystać z zaproszenia, lecz przyznaję, że propozycja staje się coraz bardziej kusząca.

- To teraz uważaj, usiądź. Siedzisz?

Zgodnie z prośba przyjaciółki, usiadłam na pobliskim krześle.

- Tak, siedzę.

- W piekarniku mam już lasagnę, którą za trzydzieści minut wyciągam, w lodowce tiramisu zastyga, do tego będzie też carpaccio z buraczka ćwikłowego z serem feta i prażonym słonecznikiem a jako aperitif schłodzone już wino brzoskwiniowe.

- Dobra, masz mnie. Na która godzinę mam być?

Włoskiej kulinarnej uczty u Kamili Kowalczyk nie przepuszczę za nic na świecie, nawet jeśli po samej kolacji zasnę ze zmęczenia, to jednak zjem smacznie. Kamila to świetna kucharka.

- Na dwudziestą, ale czym będziesz wcześniej tym lepiej.

- Dobrze, a zabrać coś ze sobą? - dopytałam, choć obie wiedziałyśmy, że najlepiej będzie jak zabiorę kolejną butelkę wina. Wieczór bez towarzystwa dzieci nie zdarza się często, warto skorzystać z takiej okazji.

- Czekam na ciebie, pa - Kama się rozłączyła, za nim zdążyłam się pożegnać.

Marta właśnie skończyła jeść, patrzę jak odstawia talerz do zlewu. Moje serce matki rośnie na taki widok, kilka lat powtarzania w końcu przynosi efekty.

Podchodzę do tej dziewczynki o blond włosach, jest całym moim światem, który szybko rośnie i mam coraz więcej trudności by go zmieścić w ramionach. Marta wtula się we mnie całą sobą. Zaciągam w nozdrza jej zapach, pachnie jak słodki koktajl truskawkowy.

- Przez te kilka dni, będę strasznie za tobą tęsknić - wyznaję córce.

- Mamo, masz jeszcze Budynia, on z tobą zostanie - wiem, że to pocieszenie, jednak kilka dni z rozpieszczonym i marudnym kotem sam na sam, to jednak test mojej cierpliwości.

- Kochanie ale nasz kot to nie to samo co ty, kocham cię najmocniej na świecie, moja iskierko. Obiecaj mi tylko, że u dziadków będziesz grzeczna.

- Też cie kocham. Mamo, a to nie wiesz, że ja zawsze jestem grzeczna.

- Wiem - pocałowałam jej czubek głowy.

Trzymam ją w objęciach jeszcze przez klika chwil, zamykam oczy, chcę się nią nacieszyć na zapas, na te kilka dni bez niej.

W momencie kiedy otwieram oczy widzę jak w oknie odbijają się światła reflektorów samochodu. Tata przyjechał.

Otworzyłam mu drzwi zanim zdążył do nich zapukać. Do środka od razu wpadło chłodne powietrze wraz z tumanem śniegu, który szybko roztopił się w ciepłym powietrzu przedpokoju.

Tata potupał rytmicznie nogami na wycieraczce, by pozbyć się śniegu z butów, zdjął z siebie kurtkę i czapkę a ja od razu rzuciłam mu się na szyję.

- Cześć tato!

- Cześć Nino - tata spojrzał mi w oczy a ja zauważyłam ich łagodną postać, morze miłości, wsparcia i zrozumienia. Mówi się, że szczerze śmiejący się człowiek robi to oczami, tata właśnie miał ten szczery uśmiech w oczach, jakby śmiała się jego dusza.

Objęłam go, bardzo za nim tęskniłam. Poczułam jego zapach, który nie zmienił się od lat. Mieszanka lawendy, żywicy i rozmarynu, zawsze działa na mnie tak samo skutecznie kojąco.

Gdy tylko oderwałem się od taty moje miejsce zastąpiła Marta, która z okrzykiem:

- Dziadek! - wirowała w jego ramionach.

- Moja wnusia! Urosłaś! I cięższa się zrobiłaś! - tata powoli odstawił Martę na podłogę.

- Jak droga tato? Napijesz się czegoś? Może coś zjesz? Mam zupę pomidorowa.

- Dziadku zupa mamie wyszła naprawdę dobra.

Tata wszedł do kuchni i rozsiadł się przy kuchennej wyspie.

- W takim razie poproszę talerz zupy i kawę.

- Tato, kawa o tej porze? Nie za późno? - zamartwiam się o tatusiowe serce i czy nie będzie miał problemu z zaśnięciem.

- Na tą pogodę kawa jest bardzo wskazana.

-Jest tak źle? Może jednak przenocujesz i pojedziecie rano?

- Nie! Rano jest koncert! - wtrąciła Marta.

- Spokojnie jedziemy dziś, szybko jem zupę, popiję kawą i ruszamy za nim śniegu napada trzydzieści pięć stopni i mróz ścianie na piętnaście centymetrów - zażartował tata na co Marta, zareagowała śmiechem i zdziwioną miną.

- Dziadku! To nie tak! Śniegu spadnie trzydzieści pięć centymetrów a mróz będzie miał minus piętnaście stopni.

- Rośnie nam kolejna mądrala widzę. - Tata złapał Martę za nos.

Ja w tym czasie postawiłam przed ojcem talerz podgrzanej zupy i łyżkę.

Śmiech Marty wywołany droczeniem się i żartowaniem z dziadkiem zagłuszył głośny gwizdek czajnika. Zalałam wrzątkiem kawę przygotowaną w szklance.

Tata od zawsze uważał, że kawa ma być sypana, najlepiej świeżo mielona, zalana ukropem i koniecznie podana w cienkim szkle. Za nic nie chciał się przekonać do ekspresu, który był zarówno w moim domu jak i w mieszkaniu rodziców.

- Martusiu, dziadek niech zje, a ty sprawdź czy na pewno wszystko masz spakowane.

Dziewczynka nie była zadowolona, że przerwałam przednią zabawę z dziadkiem, lecz grzecznie poszła na górę.

- Kochanie co u ciebie? Mama mówiła, że zostałaś sama w przychodni, bo Tomasz się rozchorował.

Doktor Walicki i tata to koledzy ze szkolnych lat, obaj pochodzą stąd, z Zalistkowa a ich drogi rozeszły się kiedy tata postanowił studiować inżynierię budownictwa a pan Tomasz medycynę. Dlatego chyba doktor Walicki tak czasami mi ojcuje i jest bardzo wymagający wobec mnie.

- To prawda jest chory, grypa i jego nie ominęła, rozmawiałam z nim rano przez telefon i mówi że czuję się lepiej, jednak do pracy w poniedziałek na pewno nie przyjdzie, musi dojść do siebie.

- Czyli kolejny ciężki tydzień pracy przed tobą, Marta miała rację pyszna zupa - pochwalił tata, mój szczyt kulinarny czyli zupę pomidorowa.

- Mam wrażenie, że gorzej niż w tym tygodniu chyba nie będzie - potarłam kark dłońmi, jakbym nagle poczuła tam ból na samo wspomnienie, ile energii kosztowały mnie ostatnie dni.

- Wierzę w ciebie, dasz radę. Jestem z ciebie bardzo dumny - złapał moja dłoń, która leżała na blacie, ten uścisk dodał mi wiele otuchy.

Tata był inny niż mama, on zawsze na oślep dmuchał w moje żagle, zawsze wspierał nawet w najgłupszej decyzji, nie oceniał, mama była zawsze tym krytycznym głosem, który nakazywał włączyć hamulce i przemyśleć sprawy.

Dziwiło mnie to, jak tak artystyczna dusza jak ona, miała tyle powagi i zdrowo rozsądkowego dystansu do życia.

Tą chwilę naszego wzajemnego wsparcia i zrozumienia przerwała Marta, która zbiegła ze schodów krzycząc.

- Dziadku długo jeszcze? Ja jestem już gotowa!

- Stokrotko, kilka łyków kawy i ruszamy - na znak, że poważnie mówi szybko zrobił łyk kawy.

Marta, zaczęła skakać z niecierpliwością.

Stałam oparta łokciami o blat a na dłoniach trzymałam brodę, obserwowałam jak córka bardzo się cieszy z tego wyjazdu, naprawdę stęskniła się za dziadkiem, za babcia na pewno też.

- Dziadku a możemy zabrać Budynia?

Tata oderwał usta od szklanki i dość stanowczo spojrzał na Martę.

- Martusiu, znasz zasadę. Żadnych kotów. Babcia jakby zobaczyła Budynia to kazałaby nam uciekać z mieszkania razem z nim.

- Szkoda, myślałam, że może babcia zmieniła zdanie - moja córeczka zrobiła smutną minę, chciałam już ja pocieszyć lecz nagle szybko zmieniła wyraz twarzy.

- Dziadku pij szybko tą kawę a ja idę pożegnać się z kotem - obwieściła nam i poszła w stronę salonu gdzie pewnie na fotelu przy kominku spał wspomniany przyjaciel.

Tata na polecenie swojej wnuczki, rzeczywiście przyspieszył rytm pociąganych łyków napoju. Wyglądało to trochę komicznie jak łatwo ta młoda dama omotała go sobie wokół najmniejszego paluszka, poważnego starszego pana inżyniera.

Dziadek oczywiście jak na zawołanie szybko dopił kawę i ruszył w stronę przedpokoju, Marta biorąc z niego przykład zaczęła ubierać swoje buty. Po chwili oboje byli gotowi do wyjścia.

- Tato, bardzo proszę jedz ostrożnie, będę czekała na wiadomość od ciebie, że dojechaliście, zadzwoń proszę gdy będziecie na miejscu - poprosiłam tatę.

- Nino, spokojnie. Wiesz, że jestem bardzo uważny za kierownicą, zwłaszcza jak mam takich pasażerów - roztrzepał blond włosy Marty na czubku jej głowy.

- Dziękuję, że po nią przyjechałeś - przytuliłam się do ojca na pożegnanie.

- Do zobaczenia za kilka dni - odpowiedział mi - Idę zebrać śnieg z auta.- wyszedł stawiając kołnierz kurtki.

Ja poprawiłam szalik i czapkę Marty.

- Kochanie, bądź grzeczna i baw się dobrze na koncercie, kocham cię córeczko - ucałowałam ją w czoło a następnie przyciągnęła do siebie i mocno przytuliłam.

- Też cię kocham mamo, ja będę grzeczna a ty dbaj o Budynia i daj mu jakąś przekąskę ode mnie.

- Zobaczę jak ten futrzak będzie się sprawował, jak będzie grzeczny to na pewno coś mu dam.

Marta ucieszyła się, że zadbała o interesy kota. Wzięłam walizkę Marty, ciaśniej otuliłam się długim wełnianym swetrem i wyszłam na zewnątrz by odprowadzić ją do auta.

Gdy tylko tata mnie zobaczył od razu pogonił mnie z powrotem do środka.

- Wracaj do domu, rozchorujesz się. Poradzimy sobie tu - pomachał mi na pożegnanie.

Ja posłusznie wróciłam do domu, przez ramię krzyknęłam im:

- Uważajcie na siebie, pa.

Przez chwilę stałam w przedpokoju i przez szybę w drzwiach obserwowałam jak tata chowa walizkę do bagażnika, sprawdza zapięcie pasów bezpieczeństwa przez Martę. Wsiadł do samochodu, uruchomił silnik i powoli wyjechał z mojego podjazdu.

Wróciłam do kuchni by posprzątać po szybkiej wizycie taty, na dźwięk brzdękania naczyń pod moimi nogami pojawił się kot.

- Nie, nie mój drogi, widziałam, jak zjadłeś jedną z kanapek Marty.

Kot miauczał, ale nie zwracając na niego uwagi skierowałam się prosto do łazienki na górze.

Postanowiłam wziąć kąpiel, gorącą i długą, taka mała nagroda za cały tydzień ciężkiej pracy. Zawinęłam warkocz w spory kok na czubku głowy, tak by włosy się nie zmoczyły. Woda powoli wypełniała wannę, dodałam do niej kilka kropli olejku eterycznego z bergamotki, miły aromat rozszedł się po łazience.

Zmyłam makijaż, nałożyłam w jego miejsce maseczkę nawilżającą. Ściągnęłam ubranie i powoli zanurzyłam się w ciepłej wodzie i pianie, która wypełniła wannę. Zmęczone mięśnie pod wpływem ciepła rozluźniły się, wypełniło mnie błogie uczucie odprężenia.

Pozwoliłam sobie na tą przyjemność o kilka minut za długo, woda wystygła. Dokończyłam mycie się. Wytarłam się, zarzuciłam na siebie puszysty szlafrok.

Cera pod maseczka przyjemnie się nawilżyła i nabrała koloru, szarość znikła z mojej twarzy. Po kąpieli czuję, że siły witalne powróciły do mnie, a wieczór z Kamilą staje się coraz bardziej przyjemniejszą perspektywą.

Wybrałam z szafy białą koszulę, ciemno granatowe jeansy i oversaizowy sweter w szarym kolorze. Gdy już się ubrałam wróciłam do łazienki, umyłam zęby, rozczesałam włosy i splotłam je w nowy ścisły warkocz z którego i tak zaraz wypadną niesforne kosmyki.

Zdjęłam soczewki kontaktowe, zamrugałam, nawet jedna łezka spadła na policzek, to znak, że oczom też należy się odpoczynek. Zrobiłam nowy delikatny makijaż, nasunęłam na nos okulary w delikatnych kremowo złotych oprawkach. Pełna ostrość widzenia właśnie wróciła.

Kilka kropli perfum o zapachu bzu w okolice szyi oraz nadgarstków i nagle zaproszenie Kamili to świetna oferta na wieczór, nabrałam chęci do wyjścia z domu.

Zeszłam do kuchni, wyciągnęłam butelkę wina z lodówki, zapakowałam w papier i schowałam do torebki, do mojego przepastnego worka, w którym zmieściłaby się chyba cała moja lodówka.

W przedpokoju spojrzałam na koszyk, w którym leżały klucze od domu i od auta, przez chwilę zastanowiłam się czy jechać samochodem do Kowalczyków. Nie! Pogoda jest trudna, lecz opatulę się po czubek głowy i przejdę się, za kilka minut będę na miejscu.

Policzki miałam osłonięte szalikiem jednak po mimo tego czułam na nich ostre smagania wiatru a mokre płatki śniegu rozpadały się na moich okularach.

Pod nogami powoli zbierało się coraz więcej śniegu, spacer był utrudniony. Martwiłam się o tatę i Martusię czy na pewno bez problemów dojadą do celu, za jakieś czterdzieści minut spodziewam się telefonu, że są cali i zdrowi na miejscu.

Pochłonięta rozmyślaniem nad warunkami drogowymi nie zauważyłam jak szybko pokonałam odległość między moim domem a domem Kamili. Właśnie stałam przed jej drzwiami i pukałam do nich.

- Nino, otwarte, wejdź. Mam ręce w mące - krzyk Kamili, zaprosił mnie do środka.

Zdjęłam zaśnieżone buty, a kurtkę po tym jak otrzepałam ją ze śniegu powiesiłam do szafy w przedpokoju.

Wkroczyłam pewnie do kuchni Kamili, która była połączona z obszernym salonem i jadalnią. Lubię wystrój jej domu. Jest tu dużo ciepłego drewna, naturalnych tkanin i roślin. Całość wnętrz jest utrzymana w jasnych kolorach beżu i brązu, takie ciekawe i oryginalne połączenie stylu skandynawskiego i rustykalnego.

Kamila stoi przy blacie kuchennym, na jego części, na czystej ściereczce ułożone są w równych rządkach pierogi, a w jej dłoniach kolejny kawałek cista zamienia się w zgrabny rożek z nadzieniem.

- Cześć Nino, super, że jesteś wcześniej, zaraz kończę.

W odpowiedzi podeszłam bliżej niej i pocałowałam jej różowy policzek na przywitanie. Zszokowana ilością pierogów, które właśnie skończyła lepić Kamila, dalej nie mogłam wydusić z siebie słowa. Brunetka zauważyła moją konsternację.

- O co ci chodzi? Pierogów nie widziałaś?

- Pierogi widziałam, tylko zastanawiam się dlaczego robisz ich zapas na kolejne święta? Boże Narodzenie niedawno minęło.

- Nie poważna jesteś? - prychnęła pod nosem - Na święta ulepię świeże, te są na dziś.

- Na dziś? - powtórzyłam.

- Nino, chyba jesteś głodna i marudzisz, weź się zajmij czymś pożytecznym. Może wina nam nalej, schłodzona butelka jest w lodówce, kieliszki wiesz w której szafce się znajdują.

Cała Kamila, pani dyrektor zarządziła i wróciła do swoich zadań czyli obecnie do sprzątania blatu z mąki. Porusza się w swojej kuchni jak wytrawna tancerka lawirując między szafkami, Kamila jest naprawdę perfekcyjną panią domu i wyrafinowaną kucharką. Za nim ja uporałam się z odkorkowaniem wina i rozlaniem go do kieliszków, ona już wyciągała z garnka pierwszą partię ugotowanych pierogów.

- A gdzie Maciek? - zapytałam, rozglądając się za nim.

- Powinien zaraz być - odpowiedziała Kamila wyciągając kolejne pierogi z garnka.

- Jakie masz plany na ferie, w sumie masz od poniedziałku urlop, prawda? - zapytałam upijając łyk chłodnego brzoskwiniowego wina.

Kamila odwróciła się do mnie, podniosła kieliszek do ust i upiła jego zawartości.

- Planujemy skoczyć na kilka dni do Agaty. Maciek nie widział dawno rodziców, chłopcy się ucieszą na spotkanie z kuzynostwem, lecz to wszystko uzależnione jest od pogody.

- A co ma do tego pogoda? - zapytałam kręcąc kieliszkiem, patrzyłam jak trunek w delikatnym odcieniu pomarańczowego mieni się w ciepłym świetle pomieszczenia.

Kamila właśnie wyciąga z wrzątku kolejne pierogi. Wyłączyła gaz pod garnkiem, wytarła ręce w ściereczkę, przychyliła kieliszek, upiła spory łyk wina.

- Pogoda? Aaa... Maciek dostał duże zlecenie, prace mają ruszyć jak tylko zniknie śnieg. A wiesz jak to jest, dziś śnieżyca i mróz a jutro odwilż i po zimowej aurze - pstryknęła palcami by zobrazować mi jak szybko może zmienić się pogoda w naszym klimacie.

- Chodź na kanapę, tylko weź ze sobą kieliszek - Kamila zabrała butelkę ze stołu, ruszyła w stronę kanapy, wygodnie usiadła wśród poduszek, odstawiła butelkę na stoliku obok siebie. W sumie poduszki na kanapie, równo ułożone na swoich miejscach to nowość, zazwyczaj leża rozrzucone po podłodze gdyż bliźniakom taka ich aranżacja bardziej odpowiada.

Usiadłam obok mojej przyjaciółki, dopiłam resztę wina z kieliszka, pusty odstawiłam na stolik, głowa opadła mi na oparcie wygodnej szaro-bezowej kanapy. Obie delektowałyśmy się chwilą spokoju, co jest rzadkie w tym domu.

- Czy Maciek będzie pracował w dworku? Widziałam tam go ostatnio - przypomniał mi się wątek naszej rozmowy.

Kamila dolała wina do mojego kieliszka, podała mi go.

- Zgadłaś. Duża sprawa ten remont, a Maciek na samą myśl, aż piszczy jak podlotek na myśl o wyjściu na pierwsze tańce, bardzo się tym zleceniem ekscytuje.

- Chyba go rozumiem, przecież my się wychowaliśmy w ruinach dworku i dookoła nich. Pamiętasz jak tam lubiliśmy bawić się w chowanego? Pierwsze piwo też tam wypiliśmy. To dla nas sentymentalne miejsce - przywołałam kilka wspomnień.

- Masz rację. Pamiętam jak Maciej mi się tam oświadczył, zabrał mnie na polanę obok dworku na piknik, a na tej starej wierzbie, co rośnie na skraju brzegu i przechyla się nad tafle wody, wyrył nasze inicjały w sercu a potem wyciągnął pierścionek - Kamila zamknęła oczy i na chwilę przeniosła się do tamtego czasu.

Kamila ponownie napełniła nasze kieliszki winem, mój podała mi do rąk.

- To serce dalej tam jest, tylko wyżej. - zauważyłam.

- Nino, a czy ty już poznałaś naszego odnalezionego szlachcica, pana Zalistkowskiego? - pobudziła się nagle brunetka obok mnie.

Spojrzałam na nią zrezygnowana, przechyliłam kieliszek by skosztować kolejny łyk wina. Bez alkoholu tematu Zalistkowskiego chyba nie przebrnę.

- Tak, miałam już tą wątpliwą przyjemność.

- Dlaczego wątpliwą? Ty widziałaś go na oczy!? Przecież to chodzące ciacho!

Drzwi wejściowe trzasnęły, z przedpokoju dochodziły dźwięki panującego w nim poruszenia.

- Kochanie to ty? - zawołała Kamila, odchylając głowę za siebie i wyciągając się na kanapie.

- Tak.

- Proszę wynieś śmieci do kubła, stoją przy drzwiach.

Odpowiedz nie padła, ale za to usłyszałyśmy odgłos zamykanych drzwi. Kamila wróciła do rozmowy ze mną.

- Ninka! Nie mów, że pan z Ameryki ci się nie podoba. Zbadaj sobie wzrok czy coś...

- Kama - przerwałam jej - to, że jest przystojny to wiem i nawet w wełnianej zimowej czapce wygląda cholernie seksownie to fakt.

- To w czym masz problem? - przyjaciółka próbowała wyciągnąć ze mnie wszystko na raz.

- W tym, że pan szlachcic ma cholernie wysokie ego, że jest niegrzeczny i nieuprzejmy, za grosz w nim dobrych manier. Zachowuje się jak pępek świata -wyrzuciłam z siebie na jednym oddechu i szybko popiłam wydaną właśnie opinię.

- Czy ty na pewno mówisz o tym samym Zalistkowskim co ja? - niedowierzała.

- Witam miłe panie - usłyszałyśmy za plecami. Obie odruchowo spojrzałyśmy na właściciela tego delikatnie ochrypniętego głosu z amerykańskim akcentem.

Zanim nasze oczy się spotkały, wiedziałam, że usłyszał wszystko co powiedziałam od momentu, jak bardzo jest seksowny do momentu jak bardzo mnie irytuję. Kiedy mój wzrok skrzyżował się z zielonym tęczówkami Maksymiliana, które są zielone jak brzozy w Zalistkowskim lesie, upewniłam się - miałam rację. Patrzyliśmy sobie w oczy ułamek sekundy, a w tym czasie czułam jak purpura ogarnia moje policzki, nawet warstwa pudru na twarzy tego nie ukryje. Powróciłam do poprzedniej pozycji i jednym haustem opróżniałam swój kieliszek.

- Maks! Jak miło, że już jesteś! - Kamila wstała by się z nim przywitać - Przyszedłeś razem z Maćkiem?

- Tak, ale wyszedł ze śmieciami. Przepraszam gdzie moje maniery - poczułam wręcz jego palący wzrok na swoich plecach. - Proszę, taki dodatek do dzisiejszej kolacji.

Nie mam pojęcia co on ze sobą przyniósł, stoi za moimi plecami a ja się na pewno nie odwrócę kolejny raz w jego stronę.

- Już jestem, Maks widzę, że już się rozgościłeś. Może zrobię nam jakiegoś drineczka? Dziewczyny? Wy już chyba macie, ale może dolewka? Nina? - wszedł Maciej.

Wszyscy dookoła mnie mają świetne humory, a ja nagle czuję, że jestem po prostu ofiarą jakiejś czarnej komedii.

Podniosłam swój kieliszek do góry, sugerując jego napełnienie. Nie miałam odwagi by skierować twarz w ich stronę. Wystarczy, że czułam unoszący się zapach Maksa w powietrzu, on powodował, że moje policzki nie stygły. Kieliszek z mojej ręki został przechwycony.

Zostałam sama na kanapie, wszyscy przenieśli się w okolicę jadalni. Ja dalej szukałam odwagi w sobie by usiąść z nim przy jednym stole. Słyszę jak Kamila zaczęła się krzątać po kuchni, powinnam jej pomóc ale to oznacza, ze muszę ruszyć się z chwilowo bezpiecznej kanapy.

Nie dam rady!

Czuje jak mój tyłek przyrósł do tego siedziska.

Ktoś wkłada mi kieliszek wina w dłoń. Muśnięcie moich palców przez jego powoduję, że przeszywa mnie ciepło, rozchodzące się od tego miejsca. Dobrze wiem, kto podał mi kolejny kieliszek wina. Podnoszę wzrok i widzę przed sobą Maksymiliana w czarnej koszuli, której guzik pod szyja jest rozpięty a materiał ładnie przylega do wyraźnie zaznaczonych mięśni w okolicach barków i klatki piersiowej. Koszulę wpuścił w ciemne jeansy, na brzuchu chyba nie miał nawet grama tłuszczu, pasek ze sporą srebrną sprzączką spoczywał na nim idealnie.

- Proszę. Jedni wolą upijanki... - spojrzał w stronę kuchni, mój wzrok podążył za nadanym kierunkiem, zatrzymał się na Kowalczykach w objęciach. - A drudzy wolą przytulanki.

Usiadł w swobodnej pozie na fotelu naprzeciwko kanapy.

- Dziękuję, czy ty mi coś sugerujesz? - No nie! On to znów to robi! Sugeruje mi teraz, za dużą wypitą ilość alkoholu?

Uśmiechnął się do mnie, cholernym idealnym uśmiechem, aż mu oczy zalśniły a mi zabrakło powietrza.

- Jedynie zdrowie gospodarzy - podniósł swoja szklaneczkę, w której chyba miał whisky z kolą, w stronę Kamili i Macieja na znak wznoszonego za nich toastu - Prawie ich nie znam ale wydają się być parą idealną.

- Są parą idealną - potwierdziłam jego przypuszczenia.

- A twoja para? Jaka jest?

Co?

O co on mnie pyta?

Jaka para?

Moja para?

Chyba z kotem...

Chciałam go prosić o rozwinięcie swojego pytania, kiedy do salonu wpadł Hubert.

- Cześć wszystkim - zawołał wesoło i ruszył w stronę kuchni by w pierwszej kolejności przywitać się z gospodarzami.

- Hubert! Jak dziewczyny wypiją dziś kolejne wino to ja będę niósł Kamilkę do sypialni na rękach a ty Ninę do domu - zażartował na powitanie Maciek, widząc kolejną butelkę wina i kilka butelek piwa.

- Dam radę - odpowiedział mu Hubert pewnie i skierował się w moją stronę. Oderwał wzrok ode mnie i skupił się na Maksie.

- Pan Zalistkowski, co za miła niespodzianka! - Hubert podszedł do niego i wyciągnął dłoń na powitanie. Maks podniósł się z fotela, w mocnym uścisku rąk przywitał się z Hubertem.

- Nie pan, Maks jestem. - skrócił dystans.

- Hubert.

Hubert podszedł do mnie, nachylił się i pocałował mój policzek, tak jak robił to za każdym razem kiedy się witaliśmy.

- Witaj Nino, jak minął dzień? Dalej ciężka sytuacja w pracy? - zapytał Hubert siadając obok mnie na kanapie i zakładając rękę za moimi plecami na oparcie. Katem oka zauważyłam, jak Maks bacznie obserwuje nasz każdy gest.

Położyłam delikatnie szumiącą już głowę, po kolejnym kieliszku wina, na ramieniu Huberta, szukałam ratunku przed Zalistkowskim, pod którego spojrzeniem traciłam nad sobą kontrolę. Miękki sweter Huberta okazał się wygodną poduszką, aż przymknęłam oczy.

- Wiesz jak jest. Było ciężko, w poniedziałek, też tak będzie ale dam radę - uśmiechnęłam się do Huberta.

- Wierzę w ciebie - założył mi pasmo włosów za ucho - Nie z takimi wyzwaniami dawałaś radę.

- I tu masz rację - zgodziłam się, klepiąc dość mocno w udo Huberta, rozniósł się pogłos tego uderzenia, na co on zaczął się śmiać i przybiliśmy sobie piątkę.

Hubert to świetny przyjaciel, zawsze potrafił poprawić mi nastrój. Mój obecny pogodny nastrój to chyba czas przeszły, obecność Zalistkowskiego sprawia, że jestem spięta. Spojrzałam na niego, jego wzrok lustrował mnie, jakby chciał prześwietlić mnie na wylot. Upijam łyk alkoholu, by dodać sobie odwagi, spojrzałam pewnie w tą cholerną zieleń jego oczu, przez chwilę spostrzegłam w nich cień zaskoczenia, chyba moją odwagą. Im dłużej wpatrywałam się w oczy Maksymiliana tym ich wyraz stawał się coraz bardziej bezczelny.

Jak on to robi, że siedząc metr ode mnie w pełnej luzu postawie patrzy na mnie i drażni się ze mną? Nie używa słów a jednak toczymy ze sobą właśnie niemą grę naszych charakterów.

Zaproszenie Kamili nas do stołu, przerwało ten cichy pojedynek między nami. Zaczerpnęłam kilka głębszych oddechów by dodać sobie odwagi, ruszyłam w stronę stołu, przy którym nie będzie mi łatwo wytrwać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro