Rozdział 16
"Jak dwa koguty..."
Maksymilian Zalistkowski
Kolejna spróchniała belka ze starej więźby dachowej spada na ziemię. Pod wpływem uderzenia drzazgi i tuman kurzu uniósł się w górę, teraz powoli opada. Trzask jaki wydała z siebie stara krokiew w momencie uderzenia, przywołał uczucie strachu i paniki jakie czułem gdy ścigałem się sam ze sobą i z cholernym czasem, którego nie miałem, próbując zatrzymać Ninę. Na to wspomnienie dreszcz spłynął wzdłuż mojego kręgosłupa, pozostawiając po sobie nie przyjemne uczucie chłodu. Samo wspomnienie powoduje wzrost adrenaliny w moich żyłach, a pięści zaciskają się w odruchu bezradności i strachu, który czułem w tamtej chwili. Nie umiem ocenić ile raz w duchu dziękowałem, że jednak mi się udało w ostatniej chwili do niej dobiec, że zdążyłem ją zatrzymać.
Prace w dworku mocno ruszyły z kopyta. Maciej wraz ze swoją ekipą, punkt po punkcie w sprawny sposób realizują każdy cel z założonego planu. Oczyma wyobraźni wybiegam już do przodu i widzę efekt finalny tego przedsięwzięcia, jakim jest ten remont. Konserwator zabytków czuwa pilnie nad przebiegiem restauracji obiektu, wręcz patrzy nam na ręce i każde narzędzie które w nich się znajduje. Ja i Maciek dostosowujemy się do wszelkich jego uwag, zależy nam obu na pomyślnej współpracy z nim. Obaj chcemy by dworek odzyskał blask z czasów, gdy w swej oryginalnej odsłonie świecił najmocniej. Bardzo chcę zobaczyć ten budynek i okolicę oczami dziadka, wierzę, że po zakończeniu prac taki właśnie obraz ujrzę.
– To ostatnia sztuka na dziś, resztę zdejmiemy jutro – oznajmia mi Maciej, który pojawia się obok mnie.
– Jasne, w sumie do tej pory dobrze nam idzie, oby tak dalej.
– Sam wiesz, że prace rozbiórkowe są szybsze – potakuję głową zgadzając się z nim – kiedy będziemy to wszystko naprawiać i wymieniać elementy, to już będzie zajmowało więcej czasu. Postęp prac nie będzie tak widoczny.
Stoję z rękoma w kieszeniach spodni, jeszcze raz ogarniam budynek wzrokiem, jest duży a połać terenu dookoła niego ogromna. Nie wierzyłem, kiedy Maciej oszacował czas trwania prac na około rok, obecnie sam zaczynam wątpić czy tyle czasu na pewno nam wystarczy, by doprowadzić sprawę do końca w założonym terminie.
– Maks, ja z chłopakami kończymy na dziś, pora wracać do domów. Wilgoć w powietrzu dała mi się już mocno we znaki – potarł swoje dłonie w taki sposób jakby próbował się rozgrzać. – Może masz ochotę wpaść do nas? – unoszę z zaciekawieniem brew słuchając jego zaproszenia.
– Wpadnie Hubert, może wypijemy po piwku? – proponuje Maciej.
Na wzmiankę o Hubercie mój entuzjazm opada. Maciek nie wie, o ostatnich wydarzeniach jakie zaszły między mną a wójtem. Nie będę psuł im wieczoru, nie mogę też zmuszać Macieja do wyboru między mną a nim, są z Hubertem przyjaciółmi od lat, szanuję to. Wiem kiedy muszę ustąpić.
– Dzięki Maćku, ale chyba jednak nie dziś.
– Na siłę nie namawiam, ale Kamila wspominała coś o Ninie... – wymownie spogląda na mnie, czeka na moją odpowiedź, zastanawia się czy połknę przynętę.
Maciej zna mój czuły punkt i nie wacha się by go użyć przeciwko mnie. Nie połknę tego haczyka, nie tym razem.
– Dziś odmówię, muszę posiedzieć przed laptopem i uporządkować kilka spraw związanych z firmą, która dalej funkcjonuje w Dallas – Podaję mu pierwszą lepszą wymówkę jaka przyszła mi do głowy.
– Ok, poddaję się. – Podniósł dłonie do góry w geście poddania się. – Do zobaczenia jutro – klepnął mnie w prawy bark i udał się do samochodu, przy którym stoją pozostali chłopacy z jego ekipy budowlanej.
Patrzę na jego plecy, które powoli się oddalają. Oddycham z ulgą małą nutką zazdrości o to, że spędzi wieczór w towarzystwie Niny.
Spotkanie Niny i Huberta jednocześnie, jest zbyt odważnym posunięciem, emocje pomiędzy naszą trójką jeszcze nie opadły. Po ostatniej rozmowie z Niną, wiem jak wygląda sytuacja, że wszystkie moje obawy i zazdrość były niepotrzebne. Czuję ogromna ulgę, że w końcu znam prawdę. Tym wyznaniem Nina wyciągnęła dłoń w moim kierunku. Taką szczerą rozmowę mogliśmy odbyć już dawno, zaoszczędziłoby to nam wielu rozczarowań. Przez wiele tygodni katowałem się myślą, że Nina i Hubert są parą a przez ostatnie dwa tygodnie dobijała mnie myśl, że mają wspólnie dziecko. To było ponad moje siły. Nie umiałem stanąć temu na przeciw. Drażniła mnie myśl, że coś ich łączy, lecz fakt wspólnego dziecka był zbyt bolesny.
Teraz przyznaję się sam przed sobą, że po prostu poddałem się, odpuściłem. Taki obrót spraw był ponad moje możliwości, ta myśl w brutalny sposób katowała moją duszę, z serca zrobiła sitko a z mózgu miazgę. Przytłoczyło mnie to tak bardzo, że przez kilka wieczorów szukałem biletu powrotnego do Dallas, nie raz chciałem kliknąć ikonę „kup" i tym zakończyć całą sprawę. Chciałem po prostu uciec bez słowa, udawać, że nigdy nie było mnie w Zalistkowie. Tak jak bardzo zafascynowała mnie Nina, od pierwszego dnia kiedy mogłem oglądać jej taniec na lodzie, stałem tam i marzyłem by kolejny piruet zakończyła w moich ramionach, tak nagle chciałem znaleźć się jak najdalej od niej.
Po naszym sobotnim spotkaniu sprawy mają się inaczej, atmosfera się oczyściła z niedomówień, milczenia i pozorów. To spotkanie tchnęło wiatr w moje żagle, teraz wiem, że Nina pragnie być obok mnie. Jest to jak najbardziej możliwe i realne do zrealizowania. Od soboty żyję nową nadzieją i szansą jaką sobie daliśmy, teraz każdy dzień jest lepszy od poprzedniego.
Mam zielone światło, wykorzystam je! Krzyczę to całym sobą.
Tym razem rozegram to inaczej, tak jak powinno być od samego początku. Bez presji obecności kogoś innego i wyrzutów sumienia, że robię coś nie stosownego wtrącając się w inną relację. Zrobimy to powoli, metodą małych kroczków, bez nacisku.
Przez ostatnie kilka dni wymienialiśmy z Niną wiadomości, codziennie wieczorem prowadziliśmy krótkie rozmowy, kilka miłych słów na zakończenie dnia, sprawiały, że z niecierpliwością czekałem na poranek by móc zadzwonić przed pracą i powiedzieć jej „dzień dobry". Codzienne oczekiwanie pełne ekscytacji, kiedy znów usłyszę jej głos, sprawiało, że dzień uciekał szybko, wręcz przelewał się przez palce, a słuchanie jej głosu to taka miła nagroda przed snem.
W końcu zaczęło to przypominać budowanie jakiejś romantycznej relacji, nie pozwolę temu po raz kolejny się zepsuć. Wierzę, że obecnie zmierza to ku dobremu.
Pożegnałem się z chłopakami z zespołu Maćka jak i z nim samym, zapakowali się do busa i odjechali. Rozejrzałem się za psem, który korzysta z okazji i zwiedza okolicę jak też goni wszystkie napotkane zające, których jest tu bardzo dużo. Na razie pies musi stanowczo potrenować, zajączki są stanowczo szybsze od niego, jednak Kumpel zdaje się być tym faktem nie wzruszony i w zawzięty sposób gani je przy każdej nadarzonej sposobności.
Zbieram pozostawione narzędzia i chowam je do blaszanego garażu, który Maciej w tym calu zbudował na placu obok dworku.
To chyba już wszystko na dziś, dla pewności jeszcze raz przeczesuję wzrokiem plac, czy wszystko zebrałem? Nic nie rzuca mi się w oczy, zamykam garaż na kłódkę tak jak polecił mi Maciek, chowam swój kluczyk do kieszeni, Maciej ma drugi.
– Kumpel! – wołam psa, którego szczekanie słyszę a jednak nie widzę. – Kumpel! Do nogi! Pora do domu!
Po chwili widzę duże poruszenie w krzakach, to oczywiście pies, jednak ma pewien problem, który mnie rozbawia. Stoję i z rozbawieniem obserwuję całą scenę, która wygląda jak z kreskówki. Kumpel trzyma w zębach dość spory patyk, wręcz gałąź, określenie patyk jest stanowczo za małym. Pies próbuje ten kij wyciągnąć z krzaków, jednak te stawiają spory opór. Pies jednak się zapiera i kilku dłuższych chwilsiłuje się z kijem trzymanym w zębach. Krzaki jednak się poddają, wygrywa mój zwierzak, który w pysku dumnie niesie swoją zdobycz w moim kierunku.
Przykucnąłem by nagrodzić go za taki upór, pogłaskałem psa po czubku głowy między uszami.
– Niestety, ale to zostaje tutaj. Nie ma mowy, o tym byś zabrał to do samochodu. Myślę, że jak wrócimy jutro to kij, będzie tu na ciebie czekał.
Pies patrzy na mnie jakby koniecznie chciał postawić na swoim, jednak ze mną nie pójdzie mu tak łatwo jak z krzakami, ja po prostu stawiam większy opór. Otworzyłem drzwi auta. Daję mu do zrozumienia, że faktycznie nie ma wyboru.
– Zapraszam do środka bez tej gałęzi – wykonałem zachęcający gest ręką w kierunku wnętrza samochodu.
Pies jeszcze przez chwilę się zastanawia, jednak jego rozumek przekalkulował, że w domu pewnie dostanie coś do jedzenia i wyśpi się w ciepłym wnętrzu. Porzucił swoją zdobycz i wskoczył do środka z merdającym ogonem.
– Mądra decyzja – zatrzaskuję drzwi ze psem. Podchodzę do drzwi od strony kierowcy, wsiadam do środka , uruchamiam silnik i odjeżdżam do mojego tymczasowego domu.
W domu panuje chłód, śnieg znikł jak też wszelkie ślady po zimie, jednak wiośnie nie śpieszy się by na dobre zagościć w Zalistkowie. Powietrze jest wilgotne i zimne, wszędzie stoją kałużę z pośniegowego błota, gdzieniegdzie leży jeszcze szara i brudna breja ze śniegu, lecz przebiśniegom to wcale nie jest groźne. Kamila któregoś dnia wpadła na budowę przynosząc obiad dla Macieja, to wtedy objaśniła mi jak nazywają się małe białe dzwoneczkowate kwiaty, których jest ogromna ilość dookoła dworku.
Rozpaliłem w kominku, przy dźwięku trzaskającego drzewa, który słyszę aż w kuchni, szykuję sobie coś ciepłego do jedzenia. W tej chwili żałuję, że nie skorzystałem z zaproszenia Macieja, Kamila na pewno zadbałaby by jej mąż i Hubert zjedli coś smacznego a przy okazji i mnie by czymś smacznym poczęstowała.
Najedzony z kubkiem herbaty z dodatkiem odrobiny soku malinowego, siadam na fotelu obok kominka. Pies już od kilku chwili drzemie w jego cieple. Układam sobie komputer na kolanach.
– No dobra, zobaczmy co słychać za oceanem... – mruczę do siebie. Próbuję herbaty z przepisu Niny, smaczna jednak dla mnie stanowczo za słodka. Zostaję dalej stanowczym zwolennikiem czarnej kawy bez cukru i podobnie co do zasady czarnej mocnej herbaty.
Od pracy odrywa mnie dźwięk mojego telefonu. Odruchowo sprawdzam od kogo przyszła wiadomość. To od Niny. Uśmiecham się do telefonu widząc krótką notatkę od niej. Czytam w kółko tych kilka słów:
„Dzisiejszy wieczór spędzam u Kowalczyków, może któryś kolejny w tym tygodniu spędzimy razem?"
Kilka słów od niej, sprawia mi ogromną przyjemność, wiem, że ona o mnie myśli i planuje nasz wspólny czas. Daje mi to wielką nadzieję, ale przede wszystkim utwierdza w przekonaniu, że obecnie podjęta metoda małych kroczków sprawdza się. Tak powinno być od początku. Bez dłuższego namysłu odpisuję jej:
„Propozycja wspólnego wieczoru jest bardzo kusząca, zostaw mi ten pomysł, pozdrów Kamilę i Macieja, bawcie się dobrze."
Po wysłaniu SMS, wracam do swoich spraw, przeglądam po kolei wszystkie emaile, na większość odpisuję. Od razu wykonuję odpowiednie przelewy i składam dyspozycje w banku. Jak się spodziewałem, w mojej skrzynce pocztowej są wiadomości od Amber. Nie czytam ich, od razu klikam na nie i zaznaczam komendę „Usuń". Samo wspomnienie o niej napawa mnie pewnego rodzaju wstrętem, nie mogę zrozumieć jak szybko mogą się zmienić uczucia w człowieku. Jednego dnia kochamy i planujemy z drugą osoba wspólną przyszłość a następnego nienawidzimy jej do tego stopnia, że wyjazd na drugi koniec świata jest wybawieniem z sytuacji. Zaskoczony jestem zawziętością Amber, nie odpuszcza i nic nie robi sobie z braku mojej odpowiedzi na jej jakąkolwiek wiadomość, ona niezrażona pisze dalej. Nie jestem jednak ciekawy co jest w tych e-mailach. Od mamy wiem, że odwiedziła ją kilka razy, jednak mama postąpiła zgodnie z moją prośbą i nie rozmawiała z nią o mnie.
Amber swoimi czynami przekreśliła wszystko co nas łączyło, nie wrócę do niej. Miejsce Amber w mojej głowie i sercu szybko zastąpiła Nina, z którą cały czas mam pod górkę, która na siłę nie szukała mojej atencji a mimo to dostała ją. Po ostatnich dniach wiem, że wraz z Nina dotarliśmy do równiny i pewnego rodzaju stabilizacji, która w końcu pozwoli nam do czegoś dojść. W końcu jesteśmy w punkcie, który może dać nam dobre wyjście z progu naszej znajomości. Moja wyobraźnia rozpędza się, właśnie przeniosła mnie na koniec tej ścieżki, gdzie leżę z Niną w łóżku w niedzielny poranek i droczymy się między sobą, kto ma zrobić śniadanie. Szeroko uśmiecham się do swoich myśli. Tym razem dopilnuję by sprawy w końcu tak się ułożyły jak myśli w mojej głowie.
Sprawdzam notowania giełdy, porównuję je do ostatnich wskaźników sprzed dwóch dni. Wiem, że to duży odstęp i nie jestem na bieżąco, jednak na więcej nie mam ostatnio czasu i co kilku dniowa analiza musi wystarczyć. Zamykam komputer z pewna ulgą, że najpilniejsze sprawy zostały załatwione. Odsuwam go na blacie stołu jak najdalej od sobie. Uciskam palcami kąciki oczu, przynosi to ulgę po wpatrywani się w ekran. Spoglądam na zegarek na przegubie lewej ręki, wskazuje 21.30. Lubię ten zegarek, dostałem go na szesnaste urodziny od dziadka, zerkając na niego, zostaje przywołanych do mnie wiele dobrych wspomnień.
Pies zauważył, ze skończyłem pracę, podszedł do mnie. Trąca mnie łapą.
– Idziemy się przewietrzyć przed snem? – pytam Kumpla, a on odpowiada szczeknięciem, które biorę za zgodę.
Ubieram kurtkę i zakładam czapkę na głowę przed wyjściem na wieczorny spacer, wiosna w Polsce, zwłaszcza w marcu jest dalej kapryśna. Daje trochę nadziei na ciepło zsyłając na nasze twarze kilka ciepłych promieni słońca w ciągu dnia, a potem zimny wieczorny wiatr. Otwieram drzwi a pies korzysta z okazji i czym prędzej wybiega na zewnątrz między moim nogami. Zabieram smycz dla Kumpla z wieszaka przy drzwiach i wychodzę za nim.
Chłodne, wilgotne powietrze od razu uderza mnie w twarz, szybko mnie to rozbudziło, po tym jak prawie zasypiałem przed komputerem. Wąskim, krótkim chodnikiem dochodzę do furtki zamontowanej w ogrodzeniu.
– Kumpel, do nogi! – przywołuję psa, który po chwili podbiega do mnie a ja wykorzystuję moment aby przypiąć mu smycz do obroży.
Wychodzimy na ulicę, która tonie w mroku. W równych odstępach łuny światła z latarni oświetlają ją drogę. Na ulicy nie widać żywego ducha, lecz moi sąsiedzi nie śpią, zdradzają ich rozbłyski ekranów telewizyjnych za szybami okien.
Powoli zmierzam w stronę centrum Zalistkowa, pies grzecznie biegnie obok mnie co jakiś czas coś obwąchując chwilę dłużej.
Przede mną wyłonił się w mroku plac w centrum wsi, z którego to rozchodzą się uliczki w kilku kierunkach. Pies zatrzymał się obwąchują coś przy jednej z bram. Kątem oka zauważyłem otulona w płaszcz Ninę z telefonem przy uchu. Czekając kiedy pies zaspokoi swoją ciekawość, podążyłem wzrokiem za kobietą. Postanawiam ją dogonić i odprowadzić do domu, na myśl że idzie teraz sama o tak późnej porze, sprawia, że zaczynam czuć dyskomfort.
Kumpel ruszył dalej, więc szybko skorygowałem tor jego trasy, pociągnąłem go by szedł za mną. Chcę skręcić w uliczkę prowadzącą do domu Niny by móc jej potowarzyszyć, kiedy słyszę za plecami głos:
– Nawet się nie waż, Zalistkowski.
Poznaję ten głos bez problemu. To Hubert. Odwracam się w stronę skąd go słyszę.
To on.
Wójt z rękoma w kieszeni rozpiętej kurtki, powolnym krokiem idzie w moim kierunku. Patrzy na mnie z góry, minę ma zaciętą.
Czyli zamiast miłego wieczornego spaceru z Nina u boku, czeka mnie kolejna konfrontacja z Hubertem.
– A przed czym to mam się powstrzymać? –pytam z wyczuwalną ironia w głosie, której nie mogę powstrzymać.
– Zostaw ją w spokoju.
Przeczesuję włosy palcami wolnej ręki. Nie dowierzam w to co słyszę.
– Już chyba ustaliliśmy, że mi tego nie zabronisz, ani tym bardziej jej. Jesteśmy dorośli i możemy spotykać się z kim chcemy i to bez twojego pozwolenia.
Hubert zbliżył się o krok, zmniejszył dzieląca nas odległość. Wręcz czułem jego oddech. Jego mina przywołała mi na myśl porównanie do rozjuszonego byka przed corridą.
– Pozwolenie dostałeś, nie pamiętasz? Zmarnowałeś daną szansę. Jesteś dupkiem. Ani Ninie, ani Marcie nie jest potrzebny, ktoś taki jak ty.
– Zważaj na słowa! – zareagowałem stanowczo, wiele można mi zarzucić ale nie bycie dupkiem.
Wójt zaśmiał się teatralnie. Wymierzył w moją klatkę piersiowa swój palec wskazujący.
– Obiecałeś jej nie skrzywdzić! I co? Zrobiłeś to w dniu, kiedy dostałeś szansę!
Hubert musiał rozmawiać z Niną, a ta opowiedziała mu o naszym spotkaniu po balu, które niestety nie zakończyło się zbyt dobrze.
Stwierdzony fakt przez Huberta sprawia, że przez moment nie wiem co mu odpowiedzieć. Jestem zły, cały czas tkwię razem z Nina i Hubertem w jakimś trójkącie. Mam tego dosyć! Pora w końcu to przerwać.
– Przypomnę cię, że sam namieszałeś w naszej relacji. Podałeś się za jej męża. – Rzuciłem oskarżycielskim tonem w jego stronę.
Dostałem w odpowiedzi cyniczny uśmiech wójta. Rozjuszony tym gestem kontynuowałem:
– Teraz kiedy znam prawdę o Marcie i jej ojcu jestem spokojny, że jednak nie masz nic z nimi wspólnego.
Hubert stracił na swojej pewności siebie, cień niepewności przemknął po jego twarzy, delikatnie zbladł po tym co usłyszał.
– Wiesz kim jest ojciec Marty? Powiedziała ci?
– Tak. – odpowiadam z całą pewnością siebie jaka właśnie zdobyłem – znam prawdę.
Szczycę się przed Hubertem, że to mi zaufała, że ja jeden znam fakty i okoliczności pojawienia się Marty na świecie. Wójt ewidentnie stracił na impecie swojej postawy prezentowanej wobec mnie. Wyglądał teraz jak Kumpel, kiedy go znalazłem w lesie.
Idę dalej za ciosem, mam cholerną satysfakcję, że mam nad nim przewagę, mimo jego wieloletnich starań o Ninę.
– Udawany pan mąż... Wiem, że rzuciłbyś jej się pod nogi. Dlaczego pozwalasz by szła sama o tak późnej porze do domu? Dlaczego jej nie odprowadziłeś tylko skradasz się za nią? – próbuję wzbudzić wyrzuty sumienia w Hubercie i odbić od swojej osoby zarzuty.
Hubert zrozumiał aluzję i moje próby odwrócenia sytuacji. Przestąpił z nogi na nogę, by rozładować swoją irytację do której go doprowadziłem.
– Zaproponowałem jej, że ja odprowadzę do domu lecz odmówiła, wyjaśniła mi, że chce porozmawiać przez telefon, uszanowałem to – tłumaczy się.
Wyprostował się, wypiął pierś dumnie i dodał:
– Dlatego idę za nią, by mieć pewność, że jest bezpieczna, jestem jej cieniem.
Dobra, zaimponował mi. Jego dyskretna ochrona jak i to, że ciągle o nią dba i nie odpuszcza jest dużym plusem jego osoby. Muszę przyznać, że nie doceniłem mojego przeciwnika. Jest jej oddany bez względu na wszystko. Cofam się by zmierzyć wzrokiem jego całą sylwetkę. Oceniam z kim dokładnie muszę się zmierzyć.
– Nie odpuścisz? – bardziej stwierdzam niż pytam.
Wójtowi rozbłysły oczy, z całą pewnością odpowiedział.
– Odpuszczę kiedy ja lub ktoś inny założy, złota lśniąca obrączkę na jej palec przed ołtarzem.
Pewność siebie z jaką to powiedział, uzmysłowiła mi jak ogromnie on jest jej wierny i jak wielką ma wiarę, że stanie się w końcu dla niej tym kim bardzo chce być, czyli mężczyzną jej życia, jej faktycznym mężem. Czuję jak narasta we mnie złość, że muszę konkurować z nim, mimo że obaj wiemy, że jest on na przegranej pozycji. Nina na niego nigdy nie spojrzy, tak jak patrzy na mnie. Podjudzony tą myślą odpowiadam Hubertowi:
– Spokojnie, wybiorę ładny model obrączek, by pięknie prezentował się na jej delikatnej dłoni, dostrzeżesz blask tego krążka z daleka – dokładam do tego uśmiech zwycięstwa, na co Hubertowi zmienia się wyraz twarzy.
Chcę coś dodać, lecz nie pozwalam mu. Klepię go w ramię w geście pożegnania i odchodzę, po trzech krokach odwracam się jeszcze przez ramię w jego stronę i dodaję:
– Do zobaczenia panie wójcie, muszę uciekać by dogonić moją przyszłą żonę. –pociągam smycz psa – chodź Kumpel, idziemy do Niny.
Za plecami usłyszałem tylko:
– Uważaj Zalistkowski...
Tak będę uważał. Na pewno będę uważał na Huberta. Facet jeszcze nie zrozumiał, że Nina już wybrała, w którym z nas chce ulokować uczucia. On nie przyjmuje tego do wiadomości. Teraz kiedy pomiędzy mną o Nina sytuacja się oczyściła, wyjaśnione zostało wszystko wiem, że bardzo ostrożnie muszę stawiać kolejne kroki, by tylko nic już nie zepsuć między nami.
Pogawędka z Hubertem zajęła trochę czasu, próbuję dogonić Ninę lecz właśnie dostrzegłem że wchodzi do domu. Przez chwilę patrzę na drzwi, które zamknęły się za nią. Ogarnął mnie spokój na myśl że jest już w środku. Przez chwilę mam chęć zapukać do tych drzwi, aby się z nią przywitać lecz rezygnuję. Jest późno, to stanowczo nie jest pora na niezapowiedziane odwiedziny. Ruszam dalej w kierunku mojego lokum. Od Niny do mnie jest już blisko, więc dotarcie do domu zajmuje mi tylko kilka minut.
Siedząc w fotelu chciałem napisać do Niny wiadomość, jednak zorientowałem się, że nie mam przy sobie telefonu. Został na kuchennym blacie, widocznie nie zabrałem go ze sobą na spacer z psem. Odblokowuję ekran urządzenia, jasne światło rozbłyskuje ukazując mi powiadomienia o dwóch nieodebranych połączeniach od Niny i wiadomość również od niej.
Uśmiecham się na myśl, że Nina nie chciała wracać do domu w towarzystwie Huberta, a chciała ze mną porozmawiać. Ciepła fala przyjemnych uczuć zalewa moje serce.
Wracam z telefonem w ręku na fotel, sadowię się na nim wygodnie. Otwieram wiadomość od Niny i czytam spokojnie jej treść:
"Szkoda, że nie odbierasz, widocznie masz coś pilnego do załatwienia, a może zmęczony po całym dniu pracy przy dworku spokojnie już śpisz. Dobranoc."
Kilka słów, na zimnym wyświetlaczu telefonu a rozgrzewa mnie od środka, wiadomość brzmiała jakby się o mnie troszczyła, to cholernie miłe uczucie.
„Dobrej nocy Ci życzę, Piękna ."
Wysyłam krótką wiadomość. Dziwię się, że po chwili mój telefon zaczął ponownie wibrować a na wyświetlaczu pokazało się imię: NINA.
Bez wąchania i ociągania odebrałem połączenie.
– Halo?
– Część, myślałam że śpisz, nie odebrałeś, ani nie odpisałeś mi wcześniej.
– Nie spałem, byłem z Kumplem na spacerze, nawet nie zorientowałem się, że zostawiłem telefon w domu. – tłumaczę się – Jak ci minął dzień? Jak spotkanie u Kowalczyków?
– Było miło, Kamila jak zawsze zaserwowała coś smacznego, dziś nas uraczyła schabem ze śliwką wędzona. Maciek wspominał, że zapraszał też ciebie, dlaczego odmówiłeś?
Moja pierwsza i szybką odpowiedź, która przemyka mi przez głowę a ust nie opuściła to – nie chciałem obić gęby Hubertowi i zepsuć wszystkim wieczoru.
Zamiast tego dyplomatycznie kłamię:
– Goniły mnie terminy w firmie, musiałem ogarnąć trochę e-maili i przelewów.
– Szkoda... – słyszę w jej głosie lekką nutkę żalu – Jednak cieszę się, że słyszę twój głos. – Drugą część zdania wypowiada ze sporym entuzjazmem.
– Nino... A co powiesz na spotkanie?
– Chętnie.
– To spotkanie miałby być w charakterze naszej pierwszej randki. Tylko ty i ja i czas spędzony we dwoje – wyjaśniam jej charakter mojego zaproszenia.
– Czyli zapraszasz? – Słyszę w jej głosie barwę śmiechu.
– Tak, zapraszam.
– To podaj szczegóły, gdzie i kiedy.
– A bez tych danych nie zgodzisz się? Może zróbmy to w formie niespodzianki? – proponuję.
– Bez informacji „gdzie", jestem w stanie powiedzieć tak, lecz pamiętaj o Marcie, muszę dla niej zorganizować opiekę i chciałabym wiedzieć „kiedy".
Jej wyjaśnienia są sensowne, muszę pamiętać że Nina jest matką i czasami spontaniczność po prostu jest nie do zrealizowania.
– Jeśli chodzi o czas naszego spotkania, czyli rozwinięcie wątku „kiedy" to co powiesz na sobotnie popołudnie? Na przykład o piętnastej z ewentualnym przedłużeniem do niedzielnej porannej kawy?
W telefonie zapadło milczenie, Nina analizuje moją sugestię, bądź jej się wystraszyła. Cisza się przedłuża, a z każdą chwilą moje obawy, że odmówi wzrastają. Co za cholerny kretyn ze mnie! Zawsze się pospieszę lub wyskoczę za szybko z jakimś niepotrzebnym tekstem. Powinien już wiedzieć, że Nina jest wyjątkowa i każdy krok w jej kierunku powinien być ostrożny i przemyślany.
– Zgadzam się! – W końcu słyszę jej głos na który tak bardzo czekałem. Ona się zgadza! Lepszego zakończenia dnia nie mogę sobie wyobrazić.
– Cudownie! Mamy już ustalony czas, o miejsce zatroszczę się ja i ta część będzie niespodzianką.
Nina chichocze, na ten dźwięk ciepło rozlało się po moim ciele, śmiech rozgrzał lepiej niż ogień z kominka obok którego siedzę .
– Dasz mi może jakieś wskazówki? W co mam się ubrać lub w jakiś szczególny sposób przygotować?
– Tak, lecz wszystko w swoim czasie – zapewniam ją.
– Będę czekała na dalsze instrukcje – ziewnęła.
– Nino, jesteś jutro od rana w przychodni? – pytam, dotarło do mnie, że czas płynie a obowiązki są coraz bliżej.
– Tak, na ósmą rano mam.
– Słyszę, że jesteś zmęczona, zmykaj już do łyżka, może przyśni ci się nasza pierwsza randka, nie chcę byś zaspała.
– Tak jest! Wedle polecenia proszę pana.
– Wystarczy jak będziesz mi mówiła Maks.
Perlisty śmiech Niny odbił się w moim uchu.
– Dobranoc Maks, do szybkiego zobaczenia.
– Śpij dobrze Nino, dobranoc. – Ostatnie słowo szepczę a po chwili słyszę ciche kliknięcie, Nina się rozłączyła.
Nina, niech wypoczywa i śpi a ja skończę planować weekendowe spotkanie, będzie to wyjątkowy dla nas czas.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro