Rozdział 11
"Lepiej czekać w spokoju na swój los, niż szukać szczęścia narażając się na niebezpieczeństwo"
Nina Chwałek
Wpadam do domu jak burza, huk zatrzaśniętych drzwi rozszedł się po pustym domu. W ciężkich butach wmaszerowałam do środka, ich obcasy uderzają o drewniany parkiet z taką siłą, jakby chciały go roztrzaskać. Bezceremonialnie zrzucam kurtkę z ramion i z impetem ciskam ją na oparcie krzesła, stojącego przy stole w jadalni. Nalewam sobie wody do szklanki i wypijam jednym haustem do dna, odstawiłam ją na blat z dość dużą siła. Dobrze, że jej nie rozbiłam, miałabym dodatkowa robotę przy sprzątaniu szkła.
Nie mogę zebrać myśli.
Czyżbym była aż tak naiwna?
Ja miałam uwierzyć w miłość?
Opieram się obiema rękoma o kuchenny blat. Z niedowierzania kręcę głową, wzdycham głośno. Miłość to złudzenie. Jestem dużą dziewczynką, już dawno zrzuciłam różowe okulary i w tę bajkę powinnam przestać wierzyć już dawno. Marta stała się moim własnym, skutecznym lekarstwem na chorobę zwaną „miłością". Jako realistka, muszę zerwać z tą iluzją, na którą sobie przez moment pozwoliłam.
Przecież ja to czuję od samego początku! Maksymilian nie jest dla mnie. On zbyt mocno mnie irytuje, jest arogancki w swoim zachowaniu, na co ja liczyłam? Nie potrzebnie dałam się namówić Kamili na to by się zaangażować. Dałam się ponieść wyobraźni, nad interpretowałam fakty a teraz mam zadrę w sercu, która teraz mocno uwiera.
Tempo wpatruję się w kuchenną podłogę, jej metr kwadratowy, który mam obecnie w polu widzenia znam już na pamięć. Z tego bezsensownego transu wyrwa mnie miauczenie kota. Podnoszę głowę szukając Budynia. Kot stoi za ścianą, wychyla tylko głowę. Wyczuł mój nastrój. To mądry zwierzak, wie, że nie warto mi wchodzić pod nogi kiedy jestem zła.
- Przykro mi, ale weekend spędzisz sam.
Kot dalej się we mnie wpatruje, obecnie pokazał całą swoją sylwetkę, dalej zachowując dystans między nami.
Wzdycham głęboko kolejny raz, czując jak smutek i frustracja wypełniają moje serce. Nie ma co obwiniać kota. Co kot mi winny?
Nic...
W tym momencie uświadamiam sobie, że to moja naiwność i wiara w bajkowe zakończenie, że miłość można odnaleźć nawet w takiej wsi jak Zalistkowo. Nie jestem księżniczką, książę na białym koniu właśnie mnie minął i pogalopował dalej na swoim rumaku do innej.
Jestem tak zła, że nawet nie uroniam jednej łzy. Nie jest tego wart! Może ta jedna łezka, oczyściłaby mnie z tego uczucia zawodu?
Ten arogancji szlachecki dupek nie jest tego wart! Po moim trupie!
Odwracam się gwałtownie, a mój długi warkocz oplata moją talie w tym ruchu, wyciągam z szafki jedzenie dla kota. Kot zareagował na gwałtowny ruch, podskakując i mrużąc zaciekawione oczy. Napełniam mu jedną miskę karmą a drugą wodą, Zapas jedzenia ustawiłam na szafce kuchennej w widocznym miejscu. Omijam kota bez słowa, kierując się prosto do sypialni.
Ręce mechanicznie układają ubrania w ciasnej przestrzeni walizki. Myślami jestem już daleko, u rodziców, w myślach przytulałam Martę. Moje ręce działają jak automat, każdy schowany do walizki przedmiot odznaczam w myślach na niewidzialnej check liście, a automatyczne klikanie w głowie jest jedynym dźwiękiem, jaki do mnie dociera. Czuję się otępiała, jakbym była we śnie, a pakowanie jest tylko obronną reakcją na moje wcześniejsze spotkanie wielmożnego Zalistlkowego i pani weterynarz.
Uzbrojona w małą walizkę i siatkę wypełnioną po brzegi stoję w przedpokoju, ogarniam wzrokiem przestrzeń, zastanawiam się czy coś mi nie umknęło przed wyjazdem. Wzrok pada na zegar, jest osiemnasta, za dwie godziny będę tulić w ramionach moją jedyną prawdziwą miłość czyli Martę. Dla nikogo innego nie ma miejsca w moim życiu. Niepotrzebnie pozwoliłam sobie na tą chwilę fantazji, która nazywa się Maksymilian Zalistkowski. Zwracam się do kota, który pojawia się koło moich nóg.
- Budyń! Pilnuj domu, Kamila jutro przyjdzie cię nakarmić.
Kot miauczy jakby chciał się pożegnać.
Zamykam dom. Odpinam klucze od drzwi wejściowych z breloczka w kształcie łyżew i zanoszę je do umówionej skrytki, by Kama mogła dostać się do środka. Obok trzeciego krzaka bukszpanu jest stosik doniczek włożonych jedna w drugą, między nimi ukrywam klucz.
Pakuję do bagażnika walizkę. Wsiadam do auta, biorę głęboki oddech, muszę się opanować przed drogą do Warszawy. Wyjeżdzam z garażu. Pilotem otwieram bramę, po chwili tryby mechanizmu dają mi wolną drogę pozwalając mi na wyjazd z podwórka, gdy znajduję się na ulicy, brama zamyka się. Chwilę stoję na podjeździe i patrzę na dom. Jestem w nim szczęśliwa z Martą, nikogo więcej tu nie brak... Mam komplet w sercu...
Ruszam.
Gdy wyjeżdżam z Zalistkowa wybieram numer do Kamili. W zestawie głośnomówiącym słyszę sygnał połączenia a po chwili głos przyjaciółki.
- Halo, halo kochana.
- Cześć Kama.
Z głośników wydobywa się krzyk dzieci i odgłosy strzelaniny z plastikowych karabinów. To rozbrykani bliźniacy, którzy nie potrafią usiedzieć w jednym miejscu.
- Chłopcy! Dzwoni ciocia Ninka, proszę teraz uciekać na górę, chcę chwilę z nią spokojnie porozmawiać! - Kamila woła do chłopców, nie robi to na mnie wrażenia, tak zazwyczaj wyglądają nasze rozmowy.
- Już jestem, myślałam, że wieczór spędzasz u pana Zalistkowskiego, robiąc mu chłodne okłady. - nagły wrzask w słuchawce przerwa jej, ten niepotrzebny wywód na temat Maksa.
- Antek! Czy ty oszalałeś? Marsz na górę do taty! Nina, przepraszam, moje dzieci dziś ponosi. Jak się nie uspokoją to jutro rano mogę być sławna w całej Polsce a ty będziesz udzielać wywiadu na mój temat, że dobra matka ze mnie była.
Przewracam oczami.
- Poszli na górę. Słucham cię? Nie spodziewałam się dziś telefonu od ciebie. - wesoły ton przyjaciółki wypełnia wnętrze auta.
- Dzwonię z prośbą...
- Jaką? - przerwa mi Kama.
- Jadę na weekend do Warszawy, jestem już w drodze. Zajrzyj proszę jutro do mnie i daj kotu jeść, zostawiłam ci wszystko na wierzchu. - próbuję szybko przekazać jej najważniejsze fakty względem kota i zakończyć rozmowę. Mam przeczucie, że nie odpuści i będzie wracać do tematu, który chcę przemilczeć. Już czuję, że zaraz będzie drążyć temat który ominęłam.
- Oczywiście, że nakarmię Budynia. Nina...
Wiedziałam! Zaraz się zacznie! Znam ten sposób intonacji mojego imienia.
- Ninka... Co się stało? - a jednak... Przesłuchanie właśnie się rozpoczyna.
- Nic - stanowczo odpowiadam.
- Nina... Zaczynam się martwić o ciebie, myślałam, że dzisiejszy wieczór spędzisz z Maksem tak jak wczorajszy, zwłaszcza, że Marty nie ma w domu.
- Nie spędzę z nim ani jednej chwili więcej!
- Co się stało? - docieka.
- Popełniłam błąd... - mój głos brzmi smutniej niż planowałam.
- Nie rozumiem, co było błędem? Nie owijaj w bawełnę tylko mów otwarcie - wyczuwam lekka nutę irytacji w głosie przyjaciółki.
- Nadzieja na bliższą znajomość z Maksem była błędem.
- Co?! Chyba żartujesz...- Kamila jakby się zorientowała, że jej nie dowierzanie jest nie na miejscu - co on ci zrobił?
- Całowaliśmy się - dłonie na samo wspomnienie mocniej zaciskają się na kierownicy.
- Źle całuje? - pyta Kamila - Nie nadaje się? Chyba za bardzo wybrzydzasz...
- Całowaliśmy się a on spotyka się z inną! - wyrzucam z siebie.
- Co?! Nie wierzę! Z kim?! - krzyk kobiety wypełnił wnętrze auta.
- Z naszą panią weterynarz...
- A to przebiegła mała żmijka! - ocenia Kamila.
- To z niego jest kanalia a nie z niej żmija - próbuję bronić Karoliny.
- Dał ci nadzieję? Obiecał ci coś? - docieka.
Zastanawiam się nad jej pytaniem. Nie padły żadne deklaracje między mną a Maksem.
- Właściwie to nie... To chyba ja sobie więcej wyobraziłam i to w sumie za twoja namową - dodaję z wyrzutem.
- Więc, całowaliście się, bez żadnych zobowiązań i wiesz, że spotyka się z inną, czyli Karoliną? - podsumowuje.
- Tak, Karolina była dziś u Maksa. Przyniosła mu rosołek, karmiła go, a jemu to się cholernie podobało! Nawet nie zwrócił na mnie uwagi kiedy weszłam.
- Nina, ty jesteś zazdrosna?
- Nigdy w życiu! -gwarantuję.
- Czyli denerwujesz się, że chory facet był wniebowzięty kiedy atrakcyjna kobieta się nim zajmowała? Na jego miejscu zachowywałabyś się tak samo! - Kamila próbuje przemówić mi do rozsądku
O nie, nie, nie! Nie pozwoliłabym sobie na takie umizgi.
- Kama, jeśli by mu w jakiś sposób zależało na mnie, to darowałby sobie łóżkowe rozmowy z inną kobietą.
- Ty jesteś zazdrosna!
- Nie!
- Tak!
- Nie!
Ta sprzeczka nie ma sensu, zachowujemy się jak dzieci.
- W takim razie jesteś zła, że inna kobieta ma lepszy bajer niż Ty! - tok myślenia Kamili mnie zaskakuję.
- Co?
- Tak! O to chodzi. Karolina wyczuła super faceta z daleka i kuje żelazo póki gorące. To jest konkurencja kochanie!
- Ja nie biorę udziału w żadnych zawodach, to nie żaden wyścig. - nie umiem jednak do końca się z nią zgodzić.
- Mylisz się. Taki facet jak Maks nie pojawia się w naszej wsi raz w tygodniu, taka okazja więcej się nie powtórzy. A ty robisz minę obrażonej księżniczki i usuwasz się w kąt.
- Mam się z nią bić o niego? - to wszystko jest zbyt niedorzeczne.
- Masz nie odpuszczać.
- Nie mam zamiaru z nikim konkurować o czyjeś uczucia. - poprawiam się na fotelu jakby sam pomysł mnie uwierał.
- Powinnaś! Między wami aż iskrzy a ty nie chcesz o to powalczyć!
- Iskrzy... Chyba nasze różnice charakterów. - To jedyny zapalnik między nami jaki przychodzi mi do głowy
- Nina jaka ty jesteś uparta! Los zsyła ci milion dolarów w postaci Maksa pod nogi a ty nie chcesz wyciągnąć po niego ręki! Dziewczyno! To, że jakiś dupek, któremu zaufałaś dawno temu tak cię zranił, kiedy byłaś młodziutką dziewczyną nie oznacza, że każdego możesz tak łatwo skreślić! - tymi wnioskami przyjaciółka kończy swój wykład.
- Kamila jadę autem do Warszawy, nie mam siły nad tym dyskutować ani nad tym na siłę się zastanawiać, nie wiem co mam zrobić. Czuję, że zawiódł mnie i to już na samym początku. Nie chcę sprawdzać jak to zaboli później. - wzdycham z rezygnacją, ocieram też oko w którym niebezpiecznie zaszkliła się łza.
- Rozumiem, a czy on nie czuję czegoś podobnego w stosunku do ciebie i Huberta? Ktoś kto was nie zna, patrząc na was z boku może śmiało powiedzieć o was „idealna para..."
Kamila chyba dotyka sedna problemu.
- Właśnie Hubert, on też nie pomaga.
- Zrobił coś? -dopytuję się Kama.
- Maks na kuligu zadał mu pytanie, w kontekście czy jestem żoną Huberta a on nie zaprzeczył.
- Widzisz sama! Maks dostał sygnał, że jesteś zajęta, więc nie angażuje się w związek z zamężną kobietą. No nie mów, że teraz nie widzisz jego perspektywy!
Widzę i to bardzo wyraźnie. Za dużo jest niedomówień między nami. '
- Kamilko, proszę, wpadnij jutro do Budynia, muszę się skupić na drodze. - chcę uciec od tej rozmowy, nie mam siły na analizę mojej znajomości z Maksymilianem przeprowadzoną przez moją przyjaciółkę.
- Jasne, nie martw się o to. Ucałuj Martusię i rodziców ode mnie, jedź ostrożnie. - z głośników rozeszły się cmoki przesyłające buziaki. - Nina, koniecznie napisz SMS, że dojechałaś. - cała Kamila.
- Nie martw się o mnie, napiszę. Buziaki.
Połączenie zostaje zakończone charakterystycznym kliknięciem, a po nim popłynęła muzyka z radio.
Ruch na drodze nie jest duży, co ułatwia sprawę by myśli zaczęły krążyć swobodnie. Chcę się wyciszyć przez drogę, Marta nie musi oglądać moich rozterek, zwłaszcza, że dotyczą kogoś, kto nie jest mną zainteresowany.
W świetle reflektorów auta wyłania się dobrze odśnieżona wstążka asfaltu wijąca się przez nocny zimowy krajobraz. Białe pasy na poboczu migają niczym świetliste sygnały prowadzące do nieznanego celu. Od czasu do czasu mijam inne auta, ich światła niczym świetliki przecinają mrok, a potem znikają w jego czeluściach. Świat za oknem samochodu przesuwa się niczym obrazy w kalejdoskopie. Ciemne sylwetki drzew, pól i zabudowań wyłaniają się z cienia i znikają w nim po chwili, jakby noc pochłaniała je bezpowrotnie. Sama też się czuję podobnie, pożarta przez własne oczekiwania względem Maksa.
Silnik mojego auta mruczy rytmicznie, niczym Budyń zadowolony z pieszczot. Szum opon na asfalcie tworzy kołysankę drogi, usypiającą czujność i zapraszającą do marzeń. Z głośników płynie muzyka, która wypełnia wnętrze auta i umila podróż, stając się soundtrackiem do wieczornej podróży.
Mój melancholijny stan zakończył się, gdy zbliżam się do Warszawy. Na jej obrzeżach jak i w samej stolicy ruch jest jak zawsze wzmożony, wymaga więcej skupienia za kierownicą.
Bez problemów dojeżdżam pod mieszkanie rodziców. Za to więcej problemów sprawia samo zaparkowanie auta, to już jest wyzwanie. Niby taka codzienna sytuacja a uświadamia mi dlaczego wybrałam Zalistkowo. Poczucie przestrzeni, swobody i wolności jest nie do zastąpienia nawet tym co oferuje na co dzień Warszawa.
Z walizką w dłoni, docieram do drzwi klatki, wbijam kod dostępu, który nie zmienił się od lat, blokada elektrozamka puszcza, cichy brzęczek zabrzmiał gdzieś nad moją głową a drzwi klatki się otwierają. Czekam, aż winda zjedzie z górnych pięter, po chwili jej drzwi otwierają się. W środku winda nic się nie zmieniła, przybyło tylko nowych bazgrołów w kącie, zapewne młodzież dawała upust swoim twórczym zapędom.
Domofon w mieszkaniu już dał kilka minut temu znać, że już jestem, Marta na pewno już czeka pod drzwiami wejściowymi do mieszkania, to mój ostatni moment na zebranie się w sobie. Nabieram głęboko powietrza w płuca, przywołuję uśmiech na twarz.
Pukam w drewniane drzwi na siódmym piętrze, a pod moją ręką od razu się otwierają. Marta wpada mi w ramiona.
- Mama!
Słysząc jej głos, cały posępny nastrój znikł. Moją jedyną i prawdziwą miłość mam właśnie w swoich ramionach. Przez ten ostatni tydzień bardzo za nią tęskniłam.
- Cześć kochanie! Martusiu urosłaś przez tydzień!
Z wtuloną we mnie córką wchodzę do przedpokoju mieszkania, gdzie mama z tatą czekają na mnie.
- Córeczko jesteś - ściska mnie mama, która mimo dość późnej wieczornej pory wyglądała dalej elegancko.
- Jak droga kochanie? Podróż minęła ci bez problemów? - pyta tata witając się ze mną.
Marta wypuszcza mnie z objęć a ja wykorzystuję ten moment by zdjąć kurtkę i szalik.
Wszyscy razem, wspólnie zjadamy późną kolację pachnącą mamy specjałami. Atmosfera jest miła i serdeczna, a śmiech Marty rozbrzmiewa w całym mieszkaniu. Miło jest siedzieć w gronie najbliższych, w takim dniu jak dziś, brakuje mi rodziców obok siebie w Zalistkowie.
Po kolacji Marta dokazywała do późna opowiadając mi z przejęciem i dokładnością co robiła z dziadkami przez ostatni tydzień. Słuchając jej, zazdroszczę jej tej beztroski, jednocześnie jestem w pewien sposób z siebie dumna jak i z moich rodziców, że ma tak spokojne dzieciństwo mimo braku ojca. Mimo braku ojca, Marta dorasta w atmosferze miłości i bezpieczeństwa, co daje jej siłę do pokonywania wszelkich trudności.
Kładę się z Martą tak jak wtedy, kiedy miała trzy lub cztery lata i wtulone w siebie cieszymy się sobą przed zaśnięciem. Nikt mi nie zabierze tej chwili, nikt nie jest w stanie zastąpić tego uczucia, może z wyjątkiem Maksa... Cień przebiega przez moje serce. Nie będę się sama przed sobą oszukiwać, on ma coś w sobie co sprawia, że jego obecności jest mi ciągle mało, że chciałabym się niego wtulić tak jak teraz moja córeczka we mnie.
Delikatnie wydostaję się z łóżka, by nie zbudzić Marty, idę zrobić sobie herbatę z melisą, u rodziców jest zawsze jej zapas, naszła mnie ochota na małą filiżankę przed snem. W kuchni zostaję mamę, siedzi przy stole w świetle padającym z żarówki zamontowanej w okapie, przed nią stoją dwie filiżanki, po zapachu poznaję, że to herbata o której pomyślałam. Siadam naprzeciwko mamy. Wzrokiem błądzę po malutkiej kuchni, tak przytulnej i eklektycznej, z której ciężko jest wyjść jak już się spoczęło na małym, drewnianym taborecie przy stoliku pod oknem, z którego widok jest na park.
- To dla mnie?
- Tak, usiądź ze mną - proponuje mama, wyciągając dłoń w moja stronę.
Chwytam jej dłoń, jest ciepła i miła w dotyku, taka znajoma, do której można zawsze bezpiecznie wrócić.
- Jak się mamo czujesz? Zdrowie ci nie dokucza? - dopytuję mamę martwiąc się o nią.
Na te słowa mama tylko mocniej zaciska dłoń na mojej.
- Nina córeczko, najpierw porozmawiamy o tobie - od razu spinam się, dla niepoznaki uśmiecham się by zamaskować moje obawy o dalszy ciąg rozmowy.
- O mnie? - zaskakuje mnie tym zdaniem.
- Tak, wszystkich możesz oszukać ale nie mnie, co się dzieję, widzę to w twoich oczach, siedzi tam zadra bólu i rozczarowania? Co jest tego powodem?
Czy ja też będę tak na wylot znała swoją córkę, kiedy dorośnie i ułoży sobie życie z dala ode mnie? Jak to robi moja matka, że wyczuwa moją najmniejszą rozterkę? Zanurzam usta w filiżance, przez chwilę rozkoszuję się smakiem i zapachem melisy, jednocześnie zbierałam myśli.
- Mamo, to przemęczenie, doktor Walicki był chory, wraca do pracy w poniedziałek, będzie już mi łatwiej - staram się wymigać najzręczniej jak umiem, najłatwiej jest to zrzuci na nadmiar pracy.
- Nie... Nie chcesz mówić, trudno. Nigdy nie zmuszałam cię do rozmów, nawet wtedy...
- Wiem mamo - przerywam jej, nie chcę by wspominała okoliczności pojawienia się Marty na świecie - bardzo to szanuję i dziękuję, że nie męczysz tego tematu przez ostatnie lata.
- Pomogłam ci wtedy, chcę pomóc i teraz - czy ona mi zainstalowała aplikację śledzącą w moim telefonie? Nie mogę wyjść z podziwu jakim cudem ona to wszystko zauważa.
Przyciągam dłoń mamy do policzka i przytulam się do niego, znajomy zapach dodaje mi sił, jeśli mam się jej zwierzyć muszę mieć jej dużo. Biorę głęboki haust powietrza.
- Zalistkowo ma nowego mieszkańca - zaczynam.
- Mężczyznę?
- Tak.
- To jego odbicie widzę w twoich oczach?
Nie mam odwagi ani siły by potwierdzić to na głos, tylko przytakuję głową. Mama daje mi chwilę, nie naciska, czeka, aż sama pociągnę temat.
- Znam go od nie dawna, myślałam, że jest kimś wyjątkowym. Nie potrzebnie robiłam sobie nadzieję. Zawiódł mnie na samym początku znajomości.
- Wiesz, że tylko raz widziałam w twoich oczach to co teraz, to było kiedy... Nino, a czy nie masz zbyt dużych oczekiwań? Wiem, że się sparzyłaś, boleśnie ale teraz twój cud śpi za ścianą. Może zbyt szybko skreślasz ten kolejny cud?
Czy wszyscy dookoła mnie to widzą tylko nie ja? Kamila, teraz mama, choć ona nawet Maksymiliana na oczy nie widziała. Czy to możliwe, że on już tak się we mnie wyrył, że noszę w sobie jego obraz widoczny dla wszystkich wokół mnie? Za dużo tego wszystkiego jak dla mnie na dzisiejszy dzień. Bez odpowiedzi wstaję od stołu, myję po sobie filiżankę i odstawiam na suszarkę do naczyń.
- Mamo, przepraszam, nie mam siły o tym rozmawiać, nie poukładałam sobie tego w głowie. Sama nie wiem czego chcę i od kogo. Pójdę spać, dobranoc.
Wiem, że potraktowałam mamę w niegrzeczny sposób, jednak pragnienie zakończenia tego dnia jest większe niż cokolwiek innego. Z kosmetyczką w ręce udaję się do małej łazienki w mieszkaniu rodziców i biorę prysznic. Po całym dniu pracy, po starciu z Maksem, po pokonaniu stu pięćdziesięciu kilometrów i dwóch poważnych rozmowach, ta woda zmywa ze mnie cały ciężar jaki dziś musiałam dźwigać. Stoję w strudze wody i przedłużam moment wyjścia z pod niej ile się da. Jednak rozsądek bierze górę.
Po kilku minutach wsuwam się pod kołdrę obok Marty, która śpi w moim dawnym pokoju i łóżku. Przeczuwam, że będę miała problem z zaśnięciem, jednak kiedy tylko przytulam się do córki i zaciągam się jej zapachem, wyciszam się w oka mgnieniu, mięśnie się rozluźniają, poddaję się błogiemu uczuciu zasypiania.
Dwa dni z moim bliskimi minęły w oka mgnieniu, mieliśmy je wypełnione do cna. Były zakupy, kino, cukiernia, restauracja, spacery i lodowisko. Fakt, nie miałam na nim tyle swobody co na jeziorze Zaliście, jednak uczucie zachwyconych spojrzeń, które zatrzymywały się na mnie na dłużej, podczas mojego tańca było bardzo miłe. Dwa wieczory spędziliśmy na graniu w planszówki z kubkami gorącej czekolady w rękach. Byliśmy obecni wszyscy, brakowało tylko Cypriana, mojego starszego brata, który pewnie jest teraz na drugim końcu świata. Momentami zazdroszczę mu jego pracy, jako pilot zwiedza cały świat, a każdy chyba czasami chciałby uciec od dnia codziennego, ja bardzo tego pragnęłam w piątek po południu. Wiem jednak, że Cypriana omijają takie chwile jak te z ostatnich dwóch dni. Ciągle go niestety nie ma.
W niedzielny wieczór pożegnanie z Martą, na kolejne kilka dni było trudniejsze niż myślałam. Będzie mi brakować córki przez najbliższe dni. Obietnica spotkania w sobotę i to, że wracamy do normalnego rytmu naszego życia jest dużą motywacją do przetrwania tych kilku dni.
Powrót z Warszawy do Zalistkowa jest trudny. W pracy zapowiada się, że będzie już lżej, doktor Walicki dzwonił do mnie, przekazał mi, że czuje się dobrze i że jutro widzimy się w pracy. Mam wrażenie, że szczyt zachorowań też już powoli przemija.
Parkuję auto w garażu, silnik cichnie a ja z ulgą wysiadam. Wyciągam małą walizkę, chłodne powietrze nocy otula mnie gdy zamykam za sobą bramę wjazdową na podwórko. Z małą walizką w dłoni wchodzę do środka, czując jak zmęczenie powoli opada z moich ramion. W uszach brzmi mi jeszcze gwar ulicy, a teraz cisza domu wydaje się jeszcze bardziej głucha.
Budyniowi chyba też rozłąka i samotność dawała się we znaki, właśnie podbiegł do mnie i zaczął ocierać się o moje łydki głośno mrucząc, w czasie kiedy próbuję zdjąć z siebie buty i kurtkę.
- Chodź tu do mnie kociaku - podnoszę kota i trzymając na rękach przytulam go do piersi a mruczenie wydobywane z gardła kota nasila się. Budyń jest mięciutki i puszysty a palce toną głęboko w jego futerku. Kot reaguje na pieszczoty i zaczął ocierać się głową o mnie.
- Zjemy coś? - pytam retoryczne, wiem dobrze, że on tęsknił za jedzeniem i przekąskami a nie za mną.
Trzymając go dalej w objęciach ruszam do kuchni. Kot zeskakuje na podłogę a potem usadawia się na wysokim krześle przy blacie, chce mieć lepszy widok na zawartość lodówki. Niestety moje postanowienie w trzymaniu go na diecie jest silne i nie poddam się jego urokowi osobistemu, choć muszę przyznać, że potrafi być czarujący jeśli tylko chce tak jak teraz.
Kot nakarmiony, ja w jego towarzystwie też coś skubnęłam z lodówki. To akurat jest ogromna zaleta posiadania kota, on nie pyta czemu żrę tak późno, tylko siada obok moich stóp i je razem ze mną.
Pogoda za oknem się zmieniła, mroźna aura opuszcza Zalistkowo, jazdę na łyżwach mogę sobie na razie odpuścić, co oznacza, że muszę znaleźć sobie inne zajęcie w wolnym czasie na najbliższe dni. Z postanowieniem przeprowadzenia gruntownych porządków w domu idę spać.
Ostatnie dni minęły dość szybko, dom lśni a zaległe artykuły medyczne zostały przeczytane. W tygodniu towarzystwa dotrzymywał mi głównie Budyń, który z tęsknoty za Martą stał się nad wyraz przytulaśnym zwierzątkiem.
Codzienny rozmowy z Martą były przyjemnym zakończeniem dnia, nie mogę się już doczekać kiedy w końcu wróci do domu, brakuje mi jej równie mocno jak i Budyniowi. Kamila drugi tydzień ferii zimowych spędziła na spotkaniach w kuratorium i nie miała za wiele czasu na wizyty u mnie.
Miłym wydarzeniem była wizyta Huberta. Zaskoczył mnie zaproszeniem na bal karnawałowy co jest przyjemnym akcentem, który co roku jest organizowany przez nasz Gminny Ośrodek Kultury. Fakt, że brałam już udział w tym wydarzeniu, we wcześniejszych latach jakoś mi umknął, że to już koniec karnawału. Owy bal jest jedną z najbardziej wyczekiwanych rozrywek w naszej okolicy. Zgadzam się towarzyszyć Hubertowi, będzie to miła odskocznia od codziennej rutyny, przyda mi się odrobiny szaleństwa w wieczorowej kreacji.
Maksa nie spotkałam ostatnio, widocznie dalej leży w łóżku pod opieką Karoliny. Na myśl o niej karmiącej go zupą, aż mnie coś ściska w okolicy żołądka. Nie będę się wpychać tam gdzie mnie nie chcą. Mam swoje życie, w którym osiągnęłam spokój i nie będę w nim robić przewrotu.
Pacjentów jest mniej, cieszy mnie, że fala grypy, która przeszła przez Zalistkowo właśnie się kończy. Doktor Walicki wrócił do pracy, nawet dostałam pochwałę i podziękowania z jego ust za zaangażowanie w pracę i przejęcie jego obowiązków. Zaproponował mi kilka dni wolnego, lecz nie wiem kiedy je wykorzystać. Wolne dni chciałabym spędzić z córką, jednak Marta teraz będzie miała szkołę i nie mogę jej odrywać od nauki. Może na majówkę gdzieś byśmy pojechały?
Rozmyślania nad kierunkiem przyszłego wyjazdu przerywa mi Małgosia nasza rejestratorka, która zagląda do mojego gabinetu,
- Pani doktor? - pyta niepewnie.
-Tak Małgosiu? - spoglądam na dziewczynę, która się do mnie miło uśmiecha.
-Informowałam, że lista pacjentów na dziś została już zamknięta. Przepraszam za kłopot, ale czy byłaby możliwość zarejestrowania jeszcze jednej osoby na wizytę kontrolną? Pacjentowi bardzo zależy na konsultacji dzisiaj z panią doktor.
- Jasne, Marta jeszcze nie wróciła, więc spokojnie mogę zostać kilka minut dłużej.
- Dziękuję, pacjent się ucieszy, zaraz go poproszę do gabinetu. Za chwilę jego karta będzie widoczna w systemie.
- Dobrze, czekam.
Dziewczyna wyszła, zamknęła za sobą drzwi. Telefon zawibrował w szufladzie biurka. Wyciągam go, by sprawdzić kto do mnie napisał.
Marta.
Przysłała zdjęcie. Fotka przedstawia ją jak karmi z dziadkiem gołębie, które zabierają jej ziarenka z ręki. Dziewczynka ma szeroki uśmiech na twarzy.
Słyszę delikatne pukanie do drzwi, nie przerywając uśmiechania się do telefonu odpowiedziałam:
- Proszę.
- Dzień dobry pani doktor, Nino.
Sztywnieję. W ustach momentalnie mi zasycha, a ręką, która trzyma telefon zaczęła lekko drgać. Prawie cały tydzień starałam się nie myśleć o nim i nie wracać do jedynego pocałunku od którego czułam dreszcze przechodzące wzdłuż kręgosłupa. A on jak gdyby nigdy nic, pojawia się w moim gabinecie z idealnym uśmiechem na tej przystojnej twarzy.
- To ty - tylko tyle wychodzi z moich ust.
- Tak, arogancki dupek, tak, to ja - odpowiada z ironią w głosie, widocznie nazwanie go w taki sposób zabolało go, teraz mam przez to wyrzuty sumienia.
Nasza rozmowa jeszcze na dobre się nie zaczęła, a już wiem że skończy się kłótnią. Oboje mamy złe nastawienie do tego spotkania.
- Co cię sprowadza? - zadaję pierwsze lepsze pytanie, aby tylko nie ciągnąć tego w nieskończoność.
Maks pokonuje w kilku krokach dystans jaki miał od drzwi do krzesła naprzeciwko mojego biurka. Rozsiada się w swobodnej pozie. Dotarł do mnie jego zapach, świeżego rozmarynu i dymu, to dezorientuje mnie jeszcze bardziej.
- Przyszedłem na wizytę kontrolną, chcę wiedzieć czy jestem w stu procentach zdrowy, za nim ruszę do prac w dworku. - odpowiada z dużą pewnością siebie, sprawia wrażenie jakby bawiło go to spotkanie.
- Rozumiem. - odwracam od niego wzrok, otwieram kartę pacjenta w programie medycznym.
Szybko spoglądam na datę urodzenia, zaskoczenie chyba wymalowało się na mojej twarzy, urodziny mamy tego samego dnia czyli szesnastego maja.
Patrzę na niego, twarz ma ubraną w bezczelny uśmiech, który potęgował moje chwilowe rozbicie. Zbieram się w sobie, w tym gabinecie będę profesjonalna do bólu.
- Czy gorączka ustąpiła? - pytam nie patrząc na niego, robię notatki w karcie.
- Tak, jednak myśli gorące zostały. - Patrzę na niego, wiem do czego zmierza. Po moim trupie! Nie będę grała w jego grę, która ma na celu... No właśnie? Co on ma na celu?
- A co z kaszlem?
- Napady kaszlu minęły, zostały napady serca na twój widok Nino.
- Pani doktor - poprawiam go.
- Napady serca na widok pani doktor - wyraźnie akcentuje ostatnie dwa słowa.
On mnie doprowadza do szału! Co on sobie wyobraża?! Jak on tak może?!
- Rozumiem, że na widok pani doktor Karoliny? - odbijam piłeczkę.
Tu w odpowiedzi dostaję tylko wymowne chrząknięcie. No tak, nie trzeba tu nic już dodawać, wyjaśniliśmy sobie ta kwestie przy ostatnim spotkaniu. Przeżywam właśnie mały triumf, że poczuł się głupio przez moją uwagę.
- Panie Zalistkowski - patrzę na niego z nad okularów, które zsunęły się delikatnie ze swojego stałego miejsca na nosie - proszę rozebrać się od pasa w górę, osłucham pana, zobaczymy czy polepszył się stan pana płuc.
Maks posłał mi łobuzerski uśmiech i nie odrywając ode mnie oczu zdjął z siebie błękitny sweter a następnie powoli rozpinał każdy z guzików kremowej koszuli. Robił to tak powoli, że zaczęło narastać napięcie między nami, jednak nie chcę odpuścić, nie poddam się jego spojrzeniu. Poprawiam się na krześle, a kiedy w końcu zdjął z siebie wszystko i dumnie naprężył przede mną klatkę piersiową, która dziś odzyskała swój koloryt, wstaję i podchodzę do niego.
- Pani doktor wygląda bardzo ładnie w tym białym kitlu, w sumie tak jak we wszystkim. - próbuje dalej.
- Proszę nie mówić teraz, proszę głęboko oddychać -staram się zachować zimny profesjonalizm.
Dotykam stetoskopem jego klatki piersiowej, przy tym ruchu palce subtelnie musnęły jego ciepłą i miękką skórę. Rytm jego serca odbił się w moich uszach, mrużę oczy by się na nim skupić. Jest silny i równomierny. Przykładam słuchawkę w kilku miejscach na jego piersi, wsłuchując się w tą rytmiczną melodię. Chcę już zabrać słuchawkę, kiedy nagle nakrył swoją dłonią moją. Przykrył ją, zatrzymując na swojej skórze.
Zaskakuje mnie tym gestem. Zerkam pytająco w jego oczy, widzę tam coś z namiastką skruchy.
- Nino... - zaczął.
- Nie Maks, nie będziemy o tym rozmawiać, nie ma o czym. - chcę zabrać rękę ale dalej ją przytrzymuje, energicznie potrząsam głową zaprzeczając.
- Właśnie, że jest o czym.
Udaje mi się wyrwać rękę, odchodzę od niego na bezpieczną odległość. Maks wstaje z krzesła i podchodzi do mnie, widok jego idealnej klatki piersiowej i szerokich ramion nie pomaga mi w skupieniu się.
- Maks, chyba sobie już wyjaśniliśmy, że nie po drodze nam ze sobą. Karolina jest ciekawszą kobietą, w dodatku dobrze o ciebie zadbała, jesteś zdrowy.
Łapie mój podbródek, przeszywa mnie dreszcz spowodowany jego dotykiem.
- Nie oceniaj za mnie, z kim chcę się spotykać. Jeśli nic byś dla mnie nie znaczyła na pewno by mnie tu nie było.
- Maks zagalopowujesz się. - strącam jego rękę z brody.
- Ostatnio wyraźnie powiedziałaś, że miałaś nadzieję...
- Źle mnie zrozumiałeś, ja nie mogę mieć nadziei, mam swoje inne zobowiązania.
W oczach Maksa, widzę błysk zawiedzenia, gniewu, smutku a nawet i złości. Gwałtownie odwrócił się do mnie plecami, co przyjmuję z ulgą, bo nie widział, że tymi słowami sama sobie zadaję ból. Zaczął się ubierać, robi to szybko i nerwowo. Ja stoję jak sparaliżowana, przyglądam się temu nie mając odwagi wydobyć z siebie ani słowa. Kiedy już kompletnie ubrany podchodzi do mnie, jego intensywne spojrzenie zmusza mnie do schylenia głowy.
- Jak możesz być tak dwulicowa? Potrzebujesz rozrywki? Wyjaśnij mi to! - krzyczy a jego głos przeszywa mnie dreszczem.
Jest zły, nie umie teraz tego ukryć. Po ułamku sekundy zorientował się, że jego zachowanie przekroczyło jakąś niewidzialną granicę, że się przestraszyłam. Spuszcza głowę, odsunął się o dwa kroki w tył. Ja dalej nie umiem wydusić z siebie nawet słowa, choć dobrze wiem o kogo dokładnie mu teraz chodzi.
- Przepraszam, nie powinienem... - nasze oczy znów się spotykają, jego spojrzenie łagodnieje- Nie umiem zapanować nad swoimi reakcjami, kiedy jestem obok ciebie, przepraszam. Pójdę już.
Odwraca się i w pośpiechu wychodz z mojego gabinetu. Chcę za nim pobiec i w końcu wyjaśnić mu sprawy z Hubertem, jednak dalej stoję w miejscu jak wryta pocierając miejsce na brodzie, którego kilka chwil temu Maks dotykał.
Gdy budzę się z chwilowego letargu jest już za późno by za nim wyjść i go dogonić. Siadam przy komputerze i kończę wypełnianie karty pacjenta. Mam już ją zamknąć, kiedy zauważam numer kontaktowy podany w formularzu. Nie wiele myśląc, przepisuję go na swój telefon i zapisuję w jego pamięci. Mam cichą nadzieję, że on mi się przyda.
Nie wiem, co skłoniło mnie do zapisania jego numeru. Czy to był tylko impuls, czy może intuicja podpowiadała mi, że to może być ważne? Czuję dziwną mieszankę ekscytacji i niepokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro