Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10


„Najlepsze lekarstwo na ból głowy – przybytek. Od przybytku głowa nie boli, ale od dwóch..."


Maksymilian Zalistkowski


Nina wyszła, słyszę odgłos zamykanych drzwi za nią.

Podnoszę głowę do góry, opadam na poduszkę, już odczuwam brak jej obecności. Jeszcze chwilę temu gdy była ze mną w tym pokoju, był on wypełniony po brzegi jej aura, jej ciepłem, po prostu nią. Teraz to wszystko zniknęło razem z jej wyjściem, będę czekał cały dzień, by to wszystko powróciło tak jak ona, obiecała mi to.

W minionej noc, gdy się przebudziłem i zobaczyłem ją śpiącą na fotelu, czułość i troska ścisnęły mnie za serce. Wyglądała spokojnie, bezbronnie, zwinięta w kłębek niczym Kumpel, na którego teraz zerkam.

Przeniesienie Niny na łóżko obok mnie, kosztowało mnie nadludzkiej siły, ta choroba odebrała mi całą sprawność. Jednak, kiedy ją podniosłem a jej głową opadła na moje ramię w które się wtuliła i cichutko mruknęła, poczułem, że dla niej mógłbym świat podpalić i zawalczyć o wszystko, zwłaszcza o nią.

Okryłem ją szczelnie kocem i położyłem się obok niej. Obserwowałam jej spokojną twarz podczas snu. Błękitne oczy były ukryte pod powiekami zakończonymi firanką ciemnych rzęs, z których delikatnie osypał się tusz. Zgrabny, mały nosek delikatnie zadarty w górę pasował do drobnej twarzy kobiety. Usta skupiły całą moją uwagę, pełne w kształcie serduszka w zaczerwienionym kolorze, nie umiem zapomnieć jak smakowały.

Nina jest naturalną pięknością, nie przerysowaną, nie z kilogramem nałożonego makijażu, ten który ma podkreśla jej urodę a nie ją maskuję. Jasna skóra muśnięta gdzieniegdzie słońcem plus kilka piegów, to pewnie pozostałości po lecie. Wyobrażam sobie jak odpoczywała nad jeziorem, moczącą stopy w wodzie i czytającą książkę z kapeluszem na głowie.

Nina jest dla mnie wyznacznikiem piękna od kiedy, ją pierwszy raz ujrzałem. Całą siłą woli powstrzymywałem się, by jej ponownie nie pocałować. Chciałem, cholernie chciałem to zrobić, jednak muszę owej piękności pokazać, że może mi ufać. Nie umiałbym wykorzystać jej chwili bezbronności, kiedy spokojnie spała, dla własnej przyjemności. Chcę by to była nasza wspólna przyjemność.

Moja pani doktor miała rację, po lekach czuję się lepiej. Postanawiam iść pod prysznic a następnie zjeść śniadanie. Gdy tylko unoszę swoje ciało do pionu kaszel wrócił, wręcz chyba ze zdwojoną siła. Ucisk w płucach i świst w oskrzelach utrudniają mi oddychanie. Ten atak trwał kilka minut, jednak postanowiłem iść za ciosem.

Za nim wyszedłem z sypialni otworzyłem szeroko okno, rześkie powietrze uderzyło mnie w twarz. Powtarzam wszystko to co zrobiła dla mnie Nina wczoraj wieczorem. Muszę przyznać, że jej działanie polepszyło moje samopoczucie. A może to jej obecność tak podziałała?

Wchodzę do łazienki i zastygam w pół kroku. Co tu robi rozstawiona suszarka na pranie na dodatek wypełniona czystymi dosychającymi ubraniami? Trzymam się metalowych prętów sprzetu i próbuję skojarzyć, kiedy niby to zrobiłem? Nie, to nie jest moje dzieło, przez ostatnie dni tak kiepsko się czułem, że nawet o tym nie pomyślałem.

To Nina musiała zrobić, złota dziewczyna. Myślę o niej jak krząta się po domu, a fala uczuć zalała moje serce.

Chłodna woda z prysznica oblewa moje ciało, jest niczym przyjemny kompres dla mojej skóry i mięśni, które są napięte od kaszlu i temperatury. Prysznic przypomina mi wczorajsze zajście, kiedy Nina z impetem wpadła do środka łazienki, niby lekarka a wyraźnie się speszyła, uroczy rumień pokrył jej policzki. Niny wzrok zatrzymał się na moim ciele, na ułamek sekundy, ale w tym krótkim momencie zdążyłem dostrzec błysk pożądania w tych ślicznych oczach. Nie ulegało wątpliwości, że moje ciało wywarło na niej spore wrażenie.

Stwierdzenie tego faktu miło łechta moje ego.

Wracam do sypialni, która teraz zaczęła przypominać biegun północy, tak cholernie zimno się w niej zrobiło. Zamknąłem okno, wystarczy tej zimy w środku. Rozglądam się za psem, nigdzie go nie widzę.

– Kumpel? – wołam, na dźwięk mojego głosu, kołdra zaczęła się poruszać. Pies z zaciekawioną miną wygrzebał głowę z pod niej.

– Widzę, że ty też zmarzłeś. Chodź, zjemy coś za nim znów wrócimy do spania przez resztę dnia – nie zdążam dokończyć, a psiak już biegnie w moją stronę. Kumpel zignorował mnie całkowicie, a jedyne, co widzę w drzwiach do kuchni, to jego machający się na boki ogon. W jego psich oczach błyszczy radość, a ogon tej małej kupki sierści wierci się niczym wiatraczek.

Wkraczam do pomieszczenia za szczeniakiem i nie poznaje go, kuchnia jest wysprzątana. Z tego co pamiętam, miałem ostatnio problem znaleźć czysty kubek, a teraz wszystko tu lśni. Nina przeszła samą siebie, rozglądam się za świeżo upieczonym domowym ciastem, którego tylko tu mi brakuje, jednak go nie znajduję, a szkoda. Uśmiecham się szeroko sam do siebie jak i do swoich myśli.

Ona jest wspaniałą kobietą. To skarb, który znalazł przede mną Hubert. Na myśl o nim skrzywiłem się i pozwoliłem kaszlowi ponownie przejąć kontrolę nad moim ciałem.

Wyczerpany napadem kaszlu czuję pieczenie w płucach, a może to ból spowodowany, że Nina dzieli swój świat z kimś innym?

Opadam z kubkiem herbaty z cytryną i dwiema kanapkami na krzesło przy stole. Próbuję zjeść śniadanie, jednak natarczywe myśli nie pozwalają mi na to. Nina powiedziała, że nikt nie czeka na nią w domu... Może Hubert gdzieś wyjechał służbowo? A może są pokłóceni i spędzają noce osobno tak jak po kolacji u Kowalczyków... Widzę w jej oczach tą chęć zbliżenia się do mnie, jednak czuję barierę między nami.

Bez zbędnej filozofii, wiem że jest z nią Hubert. Są małżeństwem czyli rzecz święta, nie do ruszenia dla mnie. Jeśli nawet psuje się pomiędzy nimi to nie chcę być powodem tego rozpadu. Muszą oni sami podjąć decyzję co dalej z ich życiem. Ja nie mogę i nie chcę im w tym pomagać. Mogę wzdychać do Niny z daleka, albo zmienić obiekt zainteresowania, w Polsce jest tyle pięknych kobiet, na każdym kroku taką tu spotykam, na przykład Karolina. Piękna i mądra dziewczyna, wykształcona z fajną pracą i równie wielkim sercem co Nina. Skrzywiłem się po tym jak moje myśli szybko wróciły do Niny.

Dokończyłem śniadanie, odstawiam talerz do zlewu, by przedłużyć ten stan porządku i uszanować Niny pracę.

Na szafce obok poukładane są leki a obok nich kartka z dokładnym opisem dawkowania. Zadbała o każdy szczegół. Przygotowuję sobie porcję leków, które mam zażyć o trzynastej, z nimi oraz butelką wody chcę wrócić do łóżka. Zanoszę wszytko do sypialni i zostawiam na nocnej szafce.

Odczuwam już, przebywanie w pionie dotkliwymi zawrotami głowy. Kumpel zaczął piszczeć. W sypialni go nie widziałem czyli pewnie jest pod drzwiami i chce wyjść na zewnątrz.

Trzymając się wszystkiego po drodze, docieram do drzwi i wypuszczam psa. Siadam na siedzisku, które służy do spoczęcia w czasie zakładania butów i czekam na niego. Dam mu kilka minut niech pobiega, na pewno to będzie dla niego za mało i za krótko ale musi teraz on pamiętać o mnie.

Przez te kilka dni od kiedy mam psa, nikt nie odpowiedział na moje ogłoszenie, w którym poszukuję jego właściciela. Niech żałuję tą osoba, że pozwolił sobie na stratę tak mądrego i wdzięcznego zwierzaka. Teraz po kilku dniach z nim, byłoby mi trudno się z nim rozstać. Pies w oczach pięknieje i odżywa, wszystko to dzięki radom Karoliny, z którą jestem praktycznie cały czas na telefonie.

Pani weterynarz to bardzo urocza osoba o pięknej słowiańskiej urodzie. Łapie się na tym, że automatycznie porównuję ją z Niną. Karolinie brak tej zadziorności, którą ma Nina i tej małej iskierki w błękitnych oczach.

Opieram rozgrzaną głowę o zimna ścianę. Sam sobie zadaję niepotrzebne rozterki, chyba pora odpuścić i pogodzić się z faktami co do Niny. Może warto bliżej poznać Karolinę? Ona też jest ciekawą osóbką.

Rozmyślanie przerwało mi drapanie psa o drzwi. Z nadludzkim wysiłkiem podnoszę się z niskiego siedziska i wpuszczam go do środka, wraz z nim wpadł powiew chłodu do środka. Kumpel otrzepał się ze śniegu w przedpokoju i pobiegł w głąb domu, ruszam za nim.

Zrobiło mi się duszno i słabo, za bardzo po szarżowałem. Prysznic i śniadanie to chyba jednak ponad moje siły. Wlokąc nogi po podłodze i trzymając się ścian docieram do łóżka, bez chwili zwłoki znajduję się w pościeli. Czuję jak w niej powoli odpływam, zasypiam.

Dźwięk.

Ostry i natarczywy dźwięk rozchodzi się gdzieś blisko mnie, wybudzając mnie ze snu. Jestem skołowany, nie wiem skąd pochodzi ten sygnał. Rozglądam się dookoła w poszukiwaniu jego źródła, zmętniony wzrok pada na telefon, to on jest sprawcą tego hałasu. Notuję w pamięci, że muszę zmienić dzwonek na coś bardziej przyjemnego.

Na wyświetlaczu widzę pulsujący napis – Maciej Kowalczyk.

Opadam znów na poduszkę, po chwili kiedy w pełni się rozbudzam, odbieram połączenie.

– Część Maćku.

– Halo, halo tu ziemia do Maksa.

– Tak, przyjąłem, zgłaszam odbiór.

Śmiech Maćka wypełnił połączenie, ten facet ciągle jest zadowolony i uśmiechnięty. W sumie... Ma piękną żonę, dzieci, dom, pracę którą lubi, mieszka w małym raju na Ziemi. On faktycznie ma powody do bycia szczęśliwym, korzysta z tego w pełni.

– Jak się czujesz? –pyta.

Masuję sobie czoło, które jest gorące i na którym odcisnęła się poduszka.

– Daleko mi do normalności, jednak są już lepsze momenty.

– Czyli medyczne czary Niny działają?

– Tak, zażyłem dopiero dwie dawki kuracji, niewiele ale jednak jest lepiej, chęć na pójście do łazienki i do kuchni wróciła.

– Mówiłem ci, że w Zalistkowie mamy dobrych lekarzy, lepszy wybór niż weterynarz – zażartował Maciej pijąc do jednej z naszych ostatnich rozmów.

– Tak, służba zdrowia jest tu na wysokim poziomie pod każdym względem. Weterynaria też mi się podoba.

– Podoba ci się lecznica dla zwierząt czy sama pani doktor Karolina?

Maciej złapał w lot aluzję.

– Karolina to ciekawa kobieta a urody sam też jej nie odmówisz.

– Co do urody mogę być nie obiektywny, moja piękność ma na imię Kamila i przysłania mi szczelnie widok na inne panie, trudno porównać. – Maciek znów zaczął się śmiać, dołączam do niego. W środku jednak czuję zazdrość i żal, że on znalazł „to" i ma „to" coś w życiu, czego mi dalej jest brak.

– Maks, a tak na poważnie. Myślałem, że ty bardziej wodzisz wzrokiem za Niną.

Cholera! Jest bardziej spostrzegawczy niż sądziłem, a może ja za słabo ukrywam swoje emocje i daję w sobie czytać jak w otwartej książce.

– Z Niną to trudna sprawa...

– To racja, Nina nie jest pierwszą lepszą, to kobieta z pewnym bagażem doświadczeń, nie daje się ponosić emocjom, chyba, że się zdenerwuje, wtedy jest zabawna w swoim zacietrzewieniu.

Nawet on to wie, że nie jest pierwszą lepszą, jest wyjątkową, jest jedną na milion, jest cholernym fartem od życia! Za każdym razem kiedy pomyślę, ile szczęścia mogłaby dać mi Niną, słyszę z tylu głowy głos Huberta „Mam ten fart".

– Faktycznie uroczo się złości, marszczy wtedy delikatnie nos – przypomniał mi się moment, kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz i była oburzona moją postawą, że to ja rzekomo spowodowałem całe zajście.

– Ja na to nie zwróciłem uwagi... – zawiesił głos Maciek.

Daje się złapać. Podszedł mnie jak dzieciaka. Kaszel niczym zbawca wcielił się w rolę arbitra, przerywając naszą dyskusję w idealnym momencie. Za wcześnie tłumaczyć mu, że cały czas myślę o żonie jego przyjaciela.

– Maks, ogólnie to dzwonię, by zapytać cię czy czegoś może nie potrzebujesz? Jakieś zakupy? Może drzewa do kominka ci narąbać?

Oddycham z ulgą, że nie ciągnął dalej tematu Niny. Facet ma jednak trochę taktu i wyczucia.

– Dzięki, wszystko mam, a właśnie przez rąbanie drewna nabawiłem się obecnego stanu.

– Nie sądziłem, że taki delikatny jesteś – zadrwił ze mnie – może jeszcze mi powiesz, że zakwasy masz od machania siekierką?

– Pff... A pomasujesz moje ramionka jeśli się do nich przyznam? – odpowiadam sarkastycznie.

– Ja cię masować na pewno nie będę! Możliwe, że któraś z naszych lekarek się do tego zadania zgłosi.

Zaczęliśmy śmiać się obaj jednocześnie. Moje przypuszczenia, ze Maciek to facet z którym można się zaprzyjaźnić właśnie się potwierdza. Śmiech przerodził się w atak kaszlu, odsunąłem telefon od twarzy by nie ogłuszać Macieja po drugiej stronie.

– Mówiłeś coś w między czasie kiedy ja walczyłem o kolejny oddech? – pytam ochrypłym głosem.

– Pytałem czy na pewno nic ci nie potrzeba?

– Maćku, wszystko mam, jeszcze raz dzięki.

– W takim razie, zdrowiej i dochodź jak najszybciej do siebie. Jeśli pojawi się coś w czym ci mogę pomóc, to nie krępuj się tylko dzwoń śmiało.

– Będę o tym pamiętał. Do zobaczenia.

– Do zobaczenia.

Zakończyliśmy połączenie.

Trzymając telefon w ręce, zauważyłem, że są na nim powiadomienia o wiadomościach. Odczytałem je, trzy wiadomości od Karoliny. Najpierw pytała o Kumpla, w kolejnej wiadomości pytała, jak ja się czuję a w trzeciej czy przynieść mi rosół na obiad.

Rosół?

Wygooglowałem szybko hasło „rosół", po pierwszym zdaniu jakie przeczytałem na temat aromatycznej zupy, zacząłem się śmiać sam z siebie. Polska zaskakuje mnie na każdym kroku. I ja śmiem się nazywać Polakiem? Wychowałem się w Polskiej rodzinie a wszyscy bliscy dbali o to bym pokochał ten kraj, ale dlaczego nikt mi nigdy nie powiedział, że znany mi bulion to rosół? Rosół czyli zupa, która gości na każdym Polskim stole w niedzielę na obiad.

Odpisuję Karolinie, że chętnie spróbuję tej osławionej zupy, a na resztę jej pytań odpowiem jak się pojawi ze słoikiem pełnym rosołu.

Po chwili przychodzi kolejna wiadomość, bezwarunkowo uśmiecham się do jej treści.

– Kumpel – zaspany pies podniósł głowę i popatrzy w moją stronę z miną mówiącą „czego chcesz ode mnie człowieku, ja tu śpię", rozbawia mnie. Pies podszedł bliżej mnie i kładzie się pod moją ręką. Od razu zaczynam go głaskać, po kąpieli i pielęgnacji ma teraz przyjemną, miękką sierść, palce miło się w niej zanurzają.

– Twoja ulubiona ciocia Karolina nas odwiedzi po południu. Obiecała mi coś przynieść, ty pewnie też coś dostaniesz od niej, jak za każdym razem, jakiś przysmak przypadnie i tobie w udziale.

Pies zamerdał ogonem, jakby się ucieszył na tą wiadomość i ją zrozumiał.

– Cieszysz się? A na wizytę Niny też się będziesz cieszył?

Tym razem też odpowiedziało mi wesołe machanie ogonem.

Zabrzmiał alarm, który ustawiłem wcześniej na godzinę trzynastą, przypominający mi wzięciu leków. Połknąłem wcześniej przygotowaną porcję i popiłem kilkoma łykami, jednak przypomniały mi się słowa Niny, że mam dużo pić. Wychyliłem wodę do dna szklanki i pustą odstawiłem na nocną szafkę.

Opadam na poduszkę, czuję jak pieką mnie oczy a klatka piersiowa boli przy każdym oddechu a wszystkie mięśnie dają o sobie znać przy nawet najmniejszym ruchu ciała.

Zamykam oczy, by dać im chwilę ukojenia. Tak bardzo bym chciał by teraz Nina położyła na moje rozgrzane czoło zimny okład, tak jak zrobiła to w nocy.

Pocieszam się myślą, że może później, obiecała w końcu do mnie przyjść. Poddaję się senności, nie mam sił z nią walczyć.

Szczekanie psa mnie wyrywa ze snu. Wszystko jest rozmyte a wzrok powoli się wyostrza w mroku, który już spowił całą sypialnie. Kumpel zrywa się z łóżka i biegnie w stronę drzwi wejściowych, jego pazury rytmicznie odbijają się od drewnianej podłogi. Próbuję za nim się podnieść i ruszyć do drzwi, po między jego szczekaniem słyszę wyraźne pukanie do drzwi, które są chyba i tak otwarte.

Mam zawroty głowy, nie mam siły się podnieść, kaszel znów przypomniał o sobie. Z całej siły jaką mam w gardle wołam:

– Proszę, drzwi są otwarte – bardziej jednak przypomina to skrzeczenie niż wołanie.

Jednak okazuję się skuteczne, słyszę właśnie głos Karoliny, wita się z Kumplem. Pies wyraźnie podekscytowany wpada do sypialni, a za nim kroczy Karolina.

Musi mieć kiepski widok, siedzę w wymiętolonej piżamie na brzegu łóżka i masuję sobie kark.

– Cześć Maks – spojrzała mi głęboko w oczy – Nie sądziłam, że jest z tobą tak źle.

– Cześć, myślałem, że może nie zauważysz – próbowałem być zabawny.

Karolina podchodzi bliżej i kładzie zimną dłoń na moim czole, sprawdza temperaturę w taki sposób jak to robią matki swoim dzieciom.

– Raczej nie masz temperatury, ale i tak wyglądasz mizernie. Mój rosół postawi cię zaraz na nogi.

Jej brązowe oczy zalśniły. Zaczęła grzebać w wielkiej workowatej torbie, którą miała na ramieniu. Ogólnie pani weterynarz nosi luźny styl, dziś ma na sobie swobodne szerokie jeansy i spory sweter, włosy ma spięte w kok na czubku głowy a niesforne pasma spadają dookoła jej twarzy. Jest dość konsekwentna w swoim stylu, widocznie tak jej jest łatwiej zajmować się zwierzakami. Z torby wyłonił się duży litrowy słoik z żółtawo–złotą zawartością. Karolina macha słoikiem, dumnie prezentując jego zawartość.

– Tam jest kuchnia, wszystko znajdziesz w szafkach, zaserwuj mi to cudo ze słoika. – wskazuję ręką kierunek drzwi i opadam znów w pościel zanosząc się od napadu kaszlu.

– Poradzę sobie, ty odpoczywaj, za kilka minut wracam z płynnym lekiem, o prawie równej mocy co antybiotyki, tak bynajmniej zawsze mówi moja mama.

Karolina wyszła z sypialni, zza drzwi jeszcze zawołała

– Kumpel! Chodź do kuchni, dla ciebie też coś mam.

Pies na jej słowa wystrzelił z łóżka niczym z procy i wybiegł z pomieszczenia. Jakim on jest łasuchem, gdy mowa o jedzeniu w jakimkolwiek kontekście, on jest zawsze obok. Karolina ma fantastyczne podejście do zwierząt. Kumpel jest w niej zakochany, ta kobieta rzuciła na niego urok, może i ja powinienem dać się też oczarować i poddać czarodziejskiej osobowości pani weterynarz? Tylko czy to się uda? Cały czas mam wrażenie, że zaklęcie rzuciła na mnie Nina, pierwszy raz kiedy ją zobaczyłem tańczącą na łyżwach, ona wtedy nawet nie wiedziała, że czaruje.
Próbuję poddać się myśli, że to Karolina mogłaby być tą o której myślę codziennie. Tu następuje dysonans, obraz Karoliny w mojej wyobraźni, przecinają błękitne oczy Niny. Rozsądek nakazuje odpuścić, nie gonić na siłę za Niną lecz cholerne pragnienie domaga się jej tak bardzo, jak żywa istota na środku pustynni kropli wody.

Z kuchni dochodzą odgłosy krzątającej się po niej Karoliny. Po chwili kobieta wchodzi z tacą, na której jest talerz parującej zupy, łyżka i serwetki. Za nią wbiega Kumpel i zajmuje miejsce obok mnie na łóżku.

– Kolego, ty już chyba dostałeś coś do jedzenia, teraz moja kolej – zwracam uwagę psu.

– Oczywiście, że dostał jeść, zjadał tak szybko, że nim znalazłam garnek by podgrzać rosół , jego miska była właśnie w trakcie wylizywania do cna – ze śmiechem kobieta streściła mi wydarzenia z kuchni.

Poprawiam się w łóżku, siedzę teraz oparty plecami o tapicerowany zagłówek, brunetka stawia na moich kolanach tacę z aromatyczną zupą, sama siada obok mnie. Cieszę się, że nie mam kataru i mogę czuć ten smaczny, wyrazisty i pełen zapach, który od razu powoduje wzrost apetytu i napływ ślinki do ust.
Talerz jest wypełniony złocistym płynem, na którego powierzchni pływają setki malutkich oczek, prawdopodobnie powstałych z tłuszczu. Makaron w zupie był w formie cienkich niteczek. Na wierzchu pływa świeżo posiekana zielona natka pietruszki i kilka małych kawałków marchewki, stanowi to miły akcent kolorystyczny w tym talerzu. Wszystko to zachęca do jedzenia.

Biorę do ręki łyżkę.

–Uwaga, gorące – ostrzega Karolina.

Powoli zanurzam łyżkę w aromatycznej cieczy, nabieram odrobinę i zbliżam do ust. Jest faktycznie gorąca, ostrożnie kosztuję. Bardzo smaczna zupa. Bulion mojej mamy może się schować, jest zbyt płytki w smaku, w porównaniu do tego, czego właśnie mam możliwość próbować.

Zaczynam jeść śmielej, smakuje wybornie.

Kaszel wstrząsnął moim ciałem, zawartość łyżki, która właśnie jest w drodze do moich ust, wylewa się na moją klatkę piersiową. Skóra piecze w miejscu gdzie spadł gorący płyn.

Karolina automatycznie wyciera moją skórę serwetką.

– Daj łyżkę – wyjęła mi ją z ręki – pomogę ci.

Nie protestuję. Podoba mi się, to pieszczenie z moją osobą. Kobieta nabiera na łyżkę zupę i w bardzo delikatny oraz subtelny sposób podaję mi ją do ust. Kiedy to robi, patrzy mi w oczy. Przerywa kontakt wzrokowy tylko na moment, by zaczerpnąć kolejną porcję zupy, kiedy łyżka kieruję się w moją stronę, jej ręka idealnie wie gdzie trafić a wzrok jest cały czas skupiony na moich oczach.

– Cóż, mężczyźni to jednak duże dzieci. Nie ma co ukrywać, sam przyznaj, że ci się to podoba?

– Bardzo.

Puściła mi oczko, oboje uśmiechnęliśmy się do siebie. Przez ten uśmiech, część zupy z łyżki spadła na moją brodę. Karolina reaguje natychmiast, w delikatny sposób wyciera kciukiem moją brodę i kąciki ust, kiedy to robi oblizuje swoje usta.

– Zupełnie jak dziecko, a może śliniaczek ci założyć? – droczy się ze mną.

– A masz jakiś ze sobą? Tylko koniecznie niebieski.

– Niebieski? Dlaczego?

– Bo taki lubię, jak będzie inny to rzucę się na podłogę z płaczem i wrzaskiem, będziesz miała problem by mnie uspokoić.

Śmieję się w głos, chyba sobie właśnie wyobraziła tą scenę.

– Dam sobie radę z takim rozkapryszonym chłopcem, choć przyznaję że największy kłopot będę miała zaciągnąć cię do łóżka z powrotem.

Posyłam jej w odpowiedzi wymowne spojrzenie, z nadzieją, że może rozwinie wątek "łóżka".

Kobieta oblewa się rumieńcem, jakby dotarł do niej kontekst na jaki próbuję sprowadzić naszą rozmowę.

Przez kilka chwil maluje się na jej twarzy delikatne skrepowanie, jednak podjęła wyzwanie i z całą pewnością siebie odpowiada mi.

–Znam pewne kobiece sposoby, by zaciągnąć mężczyznę do łóżka – założyła kokieteryjnie kosmyk włosów za swoje ucho.

–Hmm... Chciałbym je poznać – brnę w to dalej.

Karolina zaczyna kaszleć, jakby to właśnie ona miłą napad objawów choroby.

Kumpel zaczął szczekać i jednocześnie merdać ogonem, spoglądam na psa i podążam za jego wzrokiem, zatrzymuję się na Ninie.

– Nina! Cześć...

– Cześć, przepraszam, że tak tu wparowałam i wam przeszkadzam ale pukałam...

– Nie słyszeliśmy... – wtrąciła Karolina.

– Pomyślałam, że śpisz... Drzwi były otwarte... Weszłam... Przepraszam. Nie powinno mnie tu być.

Nina jest tak urocza w swoim zakłopotaniu, którego nie umie ukryć.

Nina stoi w wejściu do sypialni, w ręku trzymałam słoik z zupą, też chyba rosół wnioskuję po kolorze. Jest zdezorientowana i skrepowana. Błądzi szybko wzrokiem po pomieszczeniu szukając jakiegoś punktu oparcia, wyraźnie nie chce patrzeć ani na mnie, ani na Karolinę.

W pokoju robi się bardzo niezręcznie, atmosfera mocno zgęstniała, można w powietrzu zawiesić siekierę, którą rąbałem drzewo i która doprowadziła mnie, w sumie nas, do tej sytuacji.

– Nino, miło, że przyszłaś... – próbuję zacząć.

– Chciałam sprawdzić jak się czujesz, czy leki pomagają?

Nie zdążyłem odpowiedzieć, Karolina położyła rękę na moim czole i zaraportowała Ninie:

– Gorączki niema, ale stan podgorączkowy dalej się utrzymuje.

Obserwuję obie kobiety na zmianę, Karolina wyraża dość pewną postawę siebie a Nina robi minę jakby właśnie przełknęła wielką gulę, która stała jej w gardle.

Cicha wojna pozycyjna, właśnie się rozgrywa na moich oczach.

– To dobrze – wzrok jej krążył po całym pomieszczeniu. Bardzo nie chce zatrzymać się na mnie, jednak w końcu zrezygnowała i patrzy na mnie. Jej oczy wyrażają rozczarowanie, zaskoczenie, zmieszanie... – Maks, bierz leki dalej, z każdą dawką powinno być lepiej...

– Jasne...

– Przypilnuję go, by na pewno je brał – podkreśla Karolina, dość pewnie zaznaczając swoją pozycję.

Nina nie komentuje tego oświadczenia, tylko kiwa głową.

– Świetnie. Pójdę już, nie będę wam przeszkadzać.

Nina gorączkowo, wręcz w panice rozgląda się po pomieszczeniu szukając miejsca gdzie może odstawić słoik, który trzyma w ręku. Chce go jak najszybciej się pozbyć, jakby parzył jej dłonie. Słoik nagle ląduje na komodzie, a sama Nina cofa sie do drzwi – Cześć wam – żegna się.

– Nino! – chcę ją zatrzymać.

Odwraca się w moją stronę zaskoczona.

– Zaczekaj – zwracam się do Niny a następnie do drugiej kobiety – Karolino, przepraszam ale chcę zamienić słowo z moim lekarzem.

Karolina znacząco chrząka, jednak wstaje zabierając tacę z moich kolan.

– Jasne, posprzątam – wskazała na tacę z naczyniami, wychodzi z pokoju prawdopodobnie do kuchni pozmywać. Gdy przechodzi obok Niny, zwalnia, obie kobiety mierzą się wzrokiem.

Zostaję sam z Niną, która dalej stoi w drzwiach, gotowa w każdej chwili by wyjść. Wygrzebuję się z pościeli i podchodzę do niej chwiejąc się.

– Nino... Dziękuję, że przyszłaś...

– Nie wiem po co przyszłam... Masz już dobrą opiekę.

– Karolina...

–Tak, Karolina jest atrakcyjną i wolną kobietą, jej towarzystwo na pewno jest interesującą rozrywką.

– O co ci chodzi?

– Mi? O Nic! – przesunęła się w bok unikając odpowiedzi.

– To dlaczego wyczuwam jakąś aluzję?

– O cholerny rosół mi chodzi! – odpowiada ostrzejszym tonem, opiera plecy o ścianę.

– Co?! Może sama przeanalizuj swoje intencje! Nie rozumiem o co ci ciągle chodzi i w co pogrywasz!

– Ja pogrywam?! Ty cholerny arogancki dupku! – wymierzyła swój szczupły wskazujący palec w moją klatkę piersiową.

– Tylko aroganckim dupkiem dla ciebie jestem? – opieram rękę o ścianę blisko jej głowy. Chcę ją teraz zamknąć w klatce z moich ramion i kontynuować tą ciekawą wymianę wzajemnych opinii.

Nina gwałtownie się odsuwa, nie pozwala mi na zaplanowany manewr.

– W tym momencie właśnie tym jesteś, myślałam że możemy... – milknie jakby zorientowała się, że powiedziała za dużo.

– Wszystko możemy, tylko czy chcemy?

– Ty najwyraźniej nie chcesz – ton jej głosy jest zrezygnowany.
– Po czym to wnioskujesz?

– Po tym, że będąc chorym jesteś w stanie bawić się w najlepsze z inną kobietą, mimo, że kilka dni temu mnie pocałowałeś, a ja całą ostatnią noc spędziłam na czuwaniu nad tobą! – syczy zdenerwowana, wręcz wściekła przez zęby tak, bym tylko to ja, ją usłyszał.

– Zazdrosna jesteś?

Jest tak blisko, że udaje mi się złapać ją za dłoń, chcę ją w ten sposób zatrzymać, jednak zareagowała na mój dotyk jakbym ją parzył, wyrwa dłoń z mojej.

– Nie dotykaj mnie! – warczy a jej śliczną twarz przeszył grymas gniewu.

– Nina! – podnoszę na nią głos, zachowuje się jak dziecko, któremu zabrana zabawkę, fakt, że jestem tą zabawką jest cholernie podniecający.

– Nie pozwól Karolinie czekać, może ona uwierzy w twoje intencje!

Odwraca się gwałtownie na pięcie, wprawiony w ruch warkocz uderzył mnie w twarz. To już drugi raz kiedy, kara została mi wymierzona w ten sposób. Po chwili słyszę trzaśniecie drzwi. Ze złości a może i z bezradności uderzam pięścią w ścianę, drugą ręką przecieram twarz i targam włosy. Najchętniej osunąłbym się w dół po tej ścianie. Nina wywołuje we mnie tak skrajne emocje, że mimo złości czuję stratę.

Ta kobieta doprowadza mnie do szału!

Po scenie z przed chwili zastanawiam się po cholerę chcę w to brnąć? Niech ona takie przedstawienia urządza Hubertowi! Po owym pokazie wcale się nie dziwię, że coś między nimi może nie grać, przecież nawet święty nie wytrzyma z jej humorami!

Ze złości zaciskam zęby, dopiero jak zaczęła mnie boleć cała szczęka orientuję się co z nią robię. Nie mam zamiaru wydawać majątku na stomatologa tylko dlatego, że ta furiatka tak mnie zirytowała.

Do sypialni wraca Karolina. Naprawdę jest piękną kobietą. Pora chyba się zmusić do zmiany zainteresowań i poznać lepiej Karolinę. Ona nie ukrywa przede mną męża. Jest szczera i opiekuńcza, pokazała to dziś mi a wcześniej Kumplowi.

– Nina już wyszła? – pyta z udawanym zdziwieniem.

– Tak – odpowiadam, odwracam się do niej plecami, wracam do łóżka.

– Szkoda, chciałam zrobić nam herbaty, jaką lubisz?

Ona tak serio?

Przed chwilą mało co wzrokiem nie zabiła Niny a teraz mówi o wspólnej herbatce? No, no... Intrygantka z pani doktor weterynarz.

– Poproszę czarną, bez cukru.

Dostaję w odpowiedzi uśmiech, z którym kobieta wraca do kuchni. Po kilku minutach słyszę gwizd rozchodzący się z kuchni, zwiastował on zagotowaną wodę na herbatę.

Karolina wraca z tacą do sypialni i ustawia kubek na szafce nocnej.

– Czy mogę coś dla ciebie jeszcze zrobić? – pyta słodkim tonem głosu.

– Wszystko już mam, dziękuję.

– Na pewno?

Przez chwile zastanawiam się, czy chcę ją poznać bliżej. Czy zapomnę o tej blond wariatce z długim warkoczem. Jestem pewien, że im prędzej zastosuję sobie detoks od niej tym lepiej dla mnie, a Karolina mogłaby być do tego celu idealnym antidotum.

– Potrzebuję twoich odwiedzin, jutro – odpowiadam jej z całą pewnością.

Kobieta rozpromienia się. Widać, że bardzo oczekiwała takiej odpowiedzi. Swoją prośbą dałem jej do zrozumienia, że właśnie wygrała bitwę w niemej wojnie, która miała miejsce między nią a Niną kilka minut temu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro