Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

Dlaczego ona musiała należeć do tych osób, których kac trwał dłużej niż jedna doba? Sądziła, że do zakończenia weekendu ból głowy po spożytym alkoholu minie, ale on postanowił potowarzyszyć jej aż do poniedziałku.

— Jak to w ogóle jest możliwe?! — jęknęła, wyłączając irytujący dźwięk budzika i ponownie zatopiła twarz w poduszkę.

Całe ostatnie dwa dni przeleżała w łóżku z ogromnym kacem. Była głupia, że po powrocie do domu z urodzinowej imprezy dała się Yoojung namówić na kolejne kieliszki alkoholu. I nim się spostrzegły wypróżniły dwie butelki do dna, kładąc się spać dopiero o szóstej rano! Nim się jednak odwróciła, to weekend już minął, a poniedziałek znowu zawitał. Szkoda tylko, że już jako dzień pracujący.

Zebrała się tak szybko, jak tylko mogła w swoim stanie, nie tykając śniadania, którego nawet by nie przełknęła. Dziś postawiła na autobus. Wolała nie tułać się z bolącą głową za kierownicą.

Kiedy znalazła się w biurze, ze zniecierpliwieniem czekała aż musująca tabletka się rozpuści w szklance wody, by móc spożyć brakujące elektrolity. I tak czuła się dzisiaj lepiej niż wczoraj, kiedy co chwilę latała do łazienki spuszczając w toalecie resztki wspomnień z imprezy. Alkohol zdążył wyparować, jednak ból głowy pozostał.

Irytował ją każdy najmniejszy szmer i w duchu dziękowała za dźwiękoszczelną szybę, bo nie wytrzymałaby słuchać Jaehyuna rozmawiającego przez telefon bez chwili przerwy.

Jeszcze nigdy nie doprowadziła się do takiego stanu. Zawsze spożywała alkohol z umiarem bez zjawiska urwanego filmu, więc było jej wstyd. A dziś to nawet podwójnie, bo w ciągu najbliższych dni musi być na najwyższych obrotach.

Jednym duszkiem wypiła całą zawartość płynu, czując się odrobinę lepiej. Już nigdy nie tknie alkoholu do ust. Przynajmniej w tym życiu.

— Cześć Sohyun!

Ból głowy z powrotem się nasilił, gdy drzwi gwałtownie się otworzyły, a w nich stanął rozweselony Sicheng. Wyglądał, jakby nie imprezował przez cały weekend i prawdopodobnie też tak się czuł, czego mu bardzo zazdrościła.

— Ciszej, proszę — jęknęła, łapiąc się za głowę, która nie chciała przestać pulsować. Wydawało jej się, że zażyta o poranku tabletka przeciwbólowa szybko zadziała.

Ubrany w kratkowany komplet Sicheng, podszedł do jej biurka, unosząc w górę brwi z konsternacji.

— Dobrze się czujesz? — zapytał, przyglądając się jej twarzy.

— Nie. — Dziewczyna oparła czoło o blat biurka, które przez chwilę przyjemnie chłodziło głowę. Szybko się jednak podniosła mając na uwadze, że Jaehyun w każdej chwili może zerknąć w jej stronę i zobaczyć w jakim jest stanie. — Czuję się, jak wyżuta guma do żucia.

Blondyn nie chciał dać po sobie poznać, że odrobinę bawi go ta sytuacja, ale nie chciał wyjść na faceta bez serca. To by mu się nie opłacało.

— Mam nadzieję, że dojdziesz szybko do siebie zanim zjawi się Park Sinhye — powiedział, kładąc na jej biurku plik kartek.

Miała taką samą nadzieję. Jednak widok piętrzących się papierów przyprawiał ją o mdłości. Zapewne kolejne rozliczenia prowizji lub rozliczenia i faktury.

— Spokojnie. — Machnęła w odpowiedzi ręką. — Ma przyjechać piątego grudnia.

Sicheng ponownie przyjrzał się uważniej jej twarzy, ale dziewczyna wyglądała na całkiem poważną.

— Dziś jest piąty grudnia.

Sohyun nawet nie chciała upewniać się, czy Dong miał rację, ale po usłyszeniu jego słów, krew odpłynęła jej z twarzy.

To nie możliwe, że to dzisiaj przyjeżdża znana w całej Korei aktorka, która ma się tu zatrzymać na góra dwa dni, a ona o tym zapomniała. Wiedziała, że nie powinna dzisiaj wstawać z łóżka i po prostu umierać w spokoju w swojej ciepłej pościeli.

— To nie możliwe, że to już dziś! — Zerwała się z krzesła, co poskutkowało mocniejszymi pulsacjami głowy.

— Na prawdę zapomniałaś?

Sohyun przybrała szybko na twarzy szeroki uśmiech, nie chcąc ukazywać się przed Sichengiem, jako niekompetentna osoba. Tylko idiota zapomniałby o tak istotnym dniu, jak przyjazd ważnej osobistości. No właśnie, idiota...

— No coś ty. — Zaśmiała się głośno, choć Sicheng wyczuł tą nutę niezręczności unosząc jedną z brwi do góry, nie do końca jej wierząc. — Po prostu... Nie spodziewałam się, że to tak szybko.

Sicheng mruknął ironicznie, delikatnie przytakując i krzyżując ręce na piersi.

Musiała ogarnąć się jak najszybciej. To była tylko kwestia czasu, kiedy aktorka pojawi się u nich w hotelu. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik, a poranny kac nie był do tego najlepszym kompanem.

Niespodziewanie szklane drzwi łączące jej biuro z biurem Jaehyuna otwarły się z impetem, ukazując sylwetkę samego szefa. Oboje podskoczyli na niespodziewane pojawienie się Junga, jednak on nawet na nich nie spojrzał, nosem błądząc po kartce papieru.

— Sohyun, nie odesłałaś mi raportów z zeszłego tygodnia — mruknął, unosząc nieznacznie wzrok by zaszczycić dziewczynę mrożącym spojrzeniem, przez które dostała dreszczy na plechach. Wyglądał groźnie, jak był niezadowolony. — Plus nie zapisałaś wszystkich spotkań na następny miesiąc.

Czarnowłosa pobladła jeszcze bardziej po usłyszeniu jego słów. Jak mogła przeoczyć tak ważne rzeczy? Czuła rosnącą gulę w gardle, a całe ciało na zawołanie zesztywniało.

— Już to zrobię, szefie.

— Nie toleruje takich pomyłek — rzucił, marszcząc czoło z niezadowolenia. Czemu nawet, jak się złości wygląda przystojnie? — Zajmij się tym, jak najszybciej.

Sohyun zdobyła się jedynie na energiczne ruchy głową i zasiadła zaraz do komputera.

Nie wiedziała, co się ostatnio z nią działo. Nie mogła pojąć, że dopuściła się takich błędów. No i po raz kolejny zbłaźniła się przed szefem.

Sicheng nie zdobył się na żadne słowa i tylko poklepał dziewczynę po plecach, chcąc dodać jej tym trochę otuchy i wyszedł, zostawiając ją samą z toną papierzysk i uporczywym kacem.

Nie lubiła, gdy ludzie spóźniali się na umówione spotkanie. Do kwadransu jeszcze okej, ale nie ponad pół godziny! W dodatku na takim zimnie. Lekko dygocąc, opatuliła się szczelniej kurtką i nałożyła szalik na czerwony nos. Dzisiaj po raz pierwszy zawitały typowe, zimowe temperatury. Seul nie został pokryty śniegiem, ale szronem, który rysował się wszędzie - od szyb samochodowych i chodników po trawę, która wyglądała, jakby została pociągnięta białą farbą. Było mroźno i nawet promienie słońca w niczym nie pomagały.

Ludzi praktycznie nie było w parku, jedynie pojedyncze osoby, które musiały wyprowadzić swojego psa. Dlatego łatwo było jej zlokalizować wyszukiwaną sylwetkę, która wciąż się nie pokazywała.

Bardziej skuliła się na ławce i z nudów zaczęła bawić się parą wydobywającą się z ust.

— Jestem już! — Usłyszała nad głową, widząc zdyszanego chłopaka, który oparł się o oparcie ławki, łapiąc łapczywie oddech. — Autobus mi uciekł i musiałem pojechać późniejszym.

Yoojung zmarszczyła groźnie brwi. Nie było jej żal Lucasa, który aż zrobił się czerwony na twarzy z powodu biegu. Ona za to marzła na tej ławce łaskawie, aż się pojawi.

— Nie łaska zadzwonić? Jakiś znak życia?

— Rozładował się — odpowiedział ze skruchą, bojąc się spojrzeć dziewczynie prosto w oczy, która ciskała piorunami. — Myślałem, że dwadzieścia procent starczy!

Brunetka wykręciła wymownie oczami, wstając na równe nogi. Miała wrażenie, że przez cały ten czas jej kończyny zamarzły, jak lody w zamrażarce.

— Nie ważne. Lepiej mów, po co kazałeś mi wyjść z ogrzewanego mieszkania na to zimno?

— A, no tak! — Zawołał wesoło, obejmując ramieniem zaskoczoną dziewczynę, ruszając powoli przed siebie. — Dzisiaj otwierają Mleczną Krówkę w naszej dzielnicy!

Oczy Yoojung zaświeciły się po usłyszeniu jego słów i pisnęła z radości. Mleczna Krówka to był jej ulubiony bar szybkiej obsługi, jeszcze za czasów, jak mieszkała w Busan. Niestety po przeprowadzce nie odwiedzała tego miejsca już od dawna, bo nie otwarli w pobliżu żadnego punktu gastronomicznego. Aż do teraz.

— Nie żartuj! Uwielbiam Mleczną Krówkę!

— Ja też! Dlatego idziemy wypróbować każdą pozycję z menu, by sprawdzić, czy wciąż trzymają fason.

Yoojung klasnęła w dłonie z ekscytacji, dorównując chłopakowi kroku. Jednak niespodziewanie się zatrzymała i zmarszczyła brwi, mrużąc podejrzliwie oczy. Lucas zdziwiony spojrzał na nią nie rozumiejąc, o co jej chodzi.

— Dlaczego akurat ze mną chcesz tam iść? — zapytała, skanując wzorkiem jego sylwetkę. Było to trochę podejrzane. Czy on nie ma innych znajomych?

— Jesteś jedyną osobą, jaką znam, która zna się na daniach.

Dziewczyna wzruszyła ramionami zgadzając się z nim. W tej kwestii nie było co zaprzeczać, więc wyrównała z nim kroku z uśmiechem na ustach. Była tak podekscytowana, że zapomniała o panującym wokół mrozie.

— Nie jest ci zimno? — zapytała, widząc że chłopak miał jedynie zarzuconą na ramiona rozpiętą kurtkę, bez żadnej czapki czy szalika, a było z dwa stopnie na minusie!

Chłopak w odpowiedzi jedynie machnął ręką, wciąż idąc przed siebie.

— Biegłem tu tak szybko, że w triatlonie byłbym mniej zmęczony.

Lucas złapał za łokieć dziewczynę, chcąc szybko przejść na drugą stronę jezdni zanim rozpłaszczyłby ich nadjeżdżający tir.

Szybko znaleźli się pod budynkiem przed którym znajdowała się ogromna ilość aut. A jeszcze więcej było ludzi, gdy przekroczyli próg. Na szczęście znaleźli jakiś samotny kącik przy oknie, który szybko zajęli przed zbliżającą się do niego rodziną.

— Na szczęście mamy wolny stolik! — oznajmił rozradowny chłopak.

Yoojung uśmiechnęła się szeroko, zajmując miejsce na przeciw Lucasa, który zawzięcie skanował pozycję w menu.

— Jest tak, jak pamiętam — rzekła Jung, rozglądając się po wnętrzu.

I rzeczywiście — lokal był zachowany w zielono-białych barwach z wesołą makietą krowy na wejściu. Podłoga wyłożona była w biało-czarnych kafelkach, a kelnerzy mieli pozakładane na głowach czapki imitujące krowę z wystającymi rogami.

— Co podać? — zapytała, idąca w ich stronę kelnerka, żując w ustach gumę.

— Ja bulggogi! — zawołał od razu chłopak.

Yoojung uniosła pytająco brew do góry, a on tylko wzruszył ramionami. On na prawdę mógłby jeść tylko to do końca swojego życia.

— Ja wezmę ramen.

Farbowana kelnerka skinęła głową, puszczając balonika i odwróciła się na pięcie, zostawiając ich samych.

Ściągnęli zimowe kurtki, bo wewnątrz przyjemnie grzało w porównaniu z panującymi na zewnątrz minusowymi temperaturami. Prawdopodobnie też przez duchotę spowodowaną nadmiarem ludzi.

Brunetka była trochę zdziwiona, bo nie brakowało im tematów do rozmowy. Nie sądziła, że mogłaby złapać wspólny język z kimś pokroju Lucasa, ale jednak okazało się, że mają bardzo dużo wspólnego, a ich charaktery są podobne. Byli tak pochłonięci rozmową, że nie spostrzegli, że ich zamówienia trochę się opóźniają.

— Mówię poważnie! — Zawołał głośno Lucas, próbując zdusić śmiech. — Jeszcze nigdy nie spotkałem takiej zrzędy!

Yoojung próbowała złapać oddech z nadmiernego śmiania się. Wyglądała jak wielki, dojrzały pomidor, a siedzący obok nich ludzie rzucali im karcące spojrzenia z powodu ich głośnego zachowania. Jednak ta dwójka nic sobie z tego nie robiła.

— Ramen i bulggogi. — Kelnerka postawiła przed nimi talerze wypełnione jedzeniem, skutecznie przerywając im trwającą rozmowę. — Smacznego.

Zjedzenie posiłku nie zajęło im długo, oczywiście się przy tym wygłupiając. Wyglądali, jak duże dzieci w przedszkolu w czasie przerwy obiadowej.

Aż do czasu, gdy trzeba było zapłacić rachunek. I jeden patrzył na drugiego, nawet nie drgając.

— No, na co czekasz? — zapytała Jung, przyglądając się chłopakowi, który, tak samo jak ona, przyglądał jej się, aż wykona jakikolwiek ruch. — Płać.

— Dlaczego ja mam stawiać? — żachnął się, wyciągając na stół plik banknotów.

— Bo ja nie wzięłam portfela. Ty to wymyśliłeś, a ja nawet nie wiedziałam gdzie idziemy.

Lucas westchnął zrezygnowany, bo wiedział, ze i tak nie wygra w tej batalii.

— Następnym razem ty stawiasz. — Wzruszył wymownie ramionami.

Następnym? Yoojung chwilę się zamyśliła, analizując jego słowa. Ale doszła do wniosku, że to wcale nie taki zły pomysł, by ponownie się spotkać.

I nawet oboje nie wpadli na to, że gdyby ktoś ich nie znał uznałby, że wyglądali jak zwyczajna para na randce.

— Szczerzymy się tak już od dziesięciu minut — mruknął do stojącego obok Haechana Mark, który nawet nawet o milimetr nie zmniejszył swojego szerokiego uśmiechu.

Park Shinhye miała się pojawić w tych drzwiach w każdej możliwej chwili, więc oboje chcieli być przygotowani i stali na baczność, szeroko się szczerząc, co kłóciło się z ideą kamuflażu, którą najprawdopodobniej chciała zastosować znana aktorka, nie chcąc wzbudzać wokół siebie niepotrzebnych podejrzeń.

— Sterczymy tu już tak długo, a ona wciąż się nie pojawia — odpowiedział mu podobnie Haechan, który wyjątkowo dzisiaj towarzyszył przyjacielowi przy recepcji. A raczej jedynie stał, przeszkadzając Markowi swoją obecnością. — Ciekawe, czy będę mógł ją poprosić o autograf?

— Co wy, do jasnej cholery, wyprawiacie? — zapytał zdumiony Sicheng, na którego widok lekko podskoczyli z zaskoczenia. — Wyglądacie, jakbyście wyskoczyli z reklamy pasty do zębów.

— Przygotowujemy się na przyjazd sam wiesz kogo — szepnął cicho Mark, pochylając się nad blatem, przywołując ręką blondyna.

— I tu nie chodzi wcale o Voldemorta! - zawołał Haechan, kiwając głową w całkowitej powadze.

Dong wywrócił wymownie oczami, przybijając sobie ręką w czoło. Czasami zastanawiał się, czy oni się tylko zgrywają, czy faktycznie tak się zachowują. Znał już ich na tyle, że był skłonny bez zająknięcia wybrać tę drugą opcję.

— Do reszty was pogięło? — kręcąc głową, trzymając dłonie na skroni. Jemu chyba też przyda się aspiryna przez tych dwóch. — Ludzie się na was patrzą, bo wyglądacie, jak dwaj psychopaci. Każdy się zorientuję, że coś jest nie tak...

— To chyba ona!

Cała trójka spojrzała w kierunku głównego wejścia. Sicheng nie wiele myśląc szybko się wyprostował i zaczął się szczerzyć tak samo szeroko, jak Haechan i Mark. Jednak, gdy zamaskowana kobieta, otoczona trzema barczystymi mężczyznami, zbliżała się w ich kierunku, blondyn odchrząknął, luzując delikatnie krawat, który magicznie zrobił się bardziej ciasny. Pstryknął palcami przed oczami chłopaków, by ci szybko oprzytomnieli.

Shinhye praktycznie nie było widać, przez towarzyszących jej ochroniarzy. Była mało rozpoznawalna, dzięki maseczce nałożonej na twarzy i czarnej czapki z daszkiem, ale te trzy wieże, które towarzyszyły jej kroku nie pomagały wcale w odwróceniu od siebie uwagi.

— Ale byki! — skomentował Haechan, widząc trzech wysokich i dobrze zbudowanych mężczyzn w czarnych garniturach i czarnych okularach. Jak przyjaciele Matrixa.

Mark z Sichengiem rzucili mu karcące spojrzenia. Dong upewnił się, że nie słyszeli komentarza bruneta. Nie chcieli powodować jakiś nieporozumień. Nie z nimi.

— Witamy w... w... — zajęknął się Mark, w chwili, gdy jeden z mężczyzn położył swoją dużą dłoń na balecie, którą zdobiły tatuaże, a na palcach założone były złote sygnety. Nie było to przesadzone, wręcz wyglądało bardzo elegancko.

— ...Bellavista! — dokończył za przyjaciela Haechan, który rozłożył szeroko ręce w geście powitania.

Niestety przy zamachnięciu prawie uderzył najbliżej stojącego obok faceta. Park przytulił rękę do siebie, jakby się oparzył, ale facet nawet nie drgnął.

— Właśnie — kiwnął w zgodzie Mark, przełykając ślinę. — W tym.

— Tak, czy inaczej — odezwał się Sicheng, zwracając na siebie uwagę. — Cieszymy się, że możemy panią u nas gościć. Dostanie pani pokój z najlepszym widokiem na Seul.

— W końcu nazwa zobowiązuje, prawda? — Zaśmiała się kobieta, dodając im nieco otuchy, by nie musieli czuć się, jakby szli zaraz pod gilotynę.

Mark zabrzęczał kluczykami i podał je Sichengowi.

— Mam nadzieję, że my również mamy pokój z pięknym widokiem — odezwał się niespodziewanie jeden z mężczyzn, który stał niemalże naprzeciwko Sichenga. Jego niski ton przyprawił całą trójkę o dreszcz na plecach.

— T-tak, no j-jasne — wydukał przerażony manager, po raz kolejny luzując krawat, który z pewnością wisiał mu już na poziomie klatki piersiowej.

Park i Lee dusili w sobie śmiech, widząc wystraszone oczy przyjaciela. Było to zabawne, bo ochroniarz nie był, jakoś mocno napakowany, a był raczej podobnej postury do Chenga, ale był wyższy od niego niemal o głowę, przez co biedny chłopak musiał zadzierać głowę wysoko w górę.

— No i świetnie. — Uśmiechnął się szeroko, klepiąc Sichenga w plecy, na wskutek czego poleciał trochę do przodu.

Tym razem Hae nie powstrzymał się i wybuchnął głośnym śmiechem. Zakrył szybko usta dłonią i schował się pod blat, unikając spojrzeń zgromadzonych wokół.

— To ja może... Zaprowadzę państwa do pokojów? — zapytał, wciąż z usłyszalną nutą strachu w głosie, kierując całą czwórkę w stronę wind.

Przywołał windę, która jechała z czterdziestego piętra, czym był zmuszony stać obok nich jak kołek nie mając odwagi nawet się odezwać. Odważył się jedynie na szeroki uśmiech, od którego wręcz biła niezręczność.

Jednak mina mu lekko zrzędła, kiedy usłyszał stłumione krzyki dochodzące z głównego holu. Wychylił się zza ściany, z której był doskonały widok na lobby i pobladł, gdy ujrzał grupkę ludzi, trzymających aparaty i kartki papieru w rękach. Już wiedział co się szykuje.

Uśmiechnął się szeroko po raz ostatni i pobiegł w stronę recepcji, zostawiając zdezorientowanych gości, wciąż czekających na przyjazd windy.

— Haechan, idź do nich szybko i zaprowadź ich do pokojów. Jazda!

Ten nie wiele myśląc, pognał w kierunku wind.

— Co się tu wyprawia?! — zwrócił się do Marka, który próbował wszelkimi siłami uspokoić skandujący tłum, który zakłócał ciszę hotelowych gości.

— Skąd mam widzieć? — jęknął w rozpaczy Mark, którego próby uciszenia na nic się zdawały. — Weszli i od razu zaczęli krzyczeć!

Sicheng przejechał wzrokiem po tłumie ludzi i oszacował, że było ich około jedenastu. Jeszcze nie ma źle. Zatrzymał wzrok na wysokiej brunetce, którą doskonale znał, i na widok której w ogóle się nie cieszył. Jednak była jedyną, która mogła mu wyśnić ten mały akt buntu. Złapał ją za ramię i wyciągnął z tłumu, prowadząc ją na ubocze.

— Ał, to trochę boli.

— Minjae, powiedz mi, co tu się dzieje? — zapytał od razu, bez żadnych ogródek.

— O, Schineg, miło cię znowu widzieć! — Uśmiechnęła się szeroko, poprawiając swoje długie kasztanowe włosy. Sicheng jedynie zmrużył oczy, czekając aż ta odpowie mu w końcu na jego pytanie. — No już się tak nie denerwuj, bo ci zmarszczki wyjdą na tej ślicznej buźce.

Chłopak westchnął z konsternacji. Chyba bez sensu było zaczynać z nią jakąkolwiek rozmowę.

— No mów, Minjae. Co to ma wszystko znaczyć? Kim są ci ludzie?

— No już dobra, dobra — żachnęła, szturchając go w ramię. — Słyszeliśmy, że Park Sinhye tu jest.

Sicheng uniósł brwi wysoko w górę na jej odpowiedź. Jak to w ogóle możliwe, że takie informacje doszły do społeczeństwa?

— Skąd to wiesz?

-— Ktoś jej zrobił zdjęcie z ukrycia, że jest w Seulu. Nie podał lokalizacji, ale rozpoznałam hotelowy parking w tle. W końcu też tu pracowałam.

Blondyn westchnął przeciągle, modląc się w duchu, że to jest tylko jakiś głupi żart. Przecież nikt nie może się dowiedzieć, że Sinhye zatrzymała się u nich. To by naruszyło ich wysoką renomę.

— Słuchaj, musisz się pozbyć tych ludzi stąd. — Sicheng złapał ją za ramiona, lekko nią potrząsając. — Błagam.

W oczach dziewczyny zauważył jakiś tajemniczy błysk, który oznajmił mu, że nie powinien tego robić.

— Wiesz, z chęcią ci pomogę. — Uśmiechnęła się zawadiacko, przez co Sicheng wyprostował się, jak struna, czekając na to co ona wymyśli. — Pod jednym warunkiem.

Dong pokiwał jedynie głową wiedząc, że musi być jakiś haczyk. Ale raczej nie miał innego, szybkiego sposobu, żeby pozbyć się tych ludzi zanim aktorka się o tym dowie, albo co gorsza — Jaehyun. Westchnął jedynie zrezygnowany i czekał na wyrok.

— No dobra, dawaj.

Dziewczyna zaśmiała się głośno w geście zwycięstwa, czym jeszcze bardziej utwierdzał Sichenga w przekonaniu, że wpadł w niezłe bagno. Nawet stojący za recepcją Mark, który dotychczas uspokajał wrzeszczący tłum, zbliżył się odrobinę do tej dwójki, chcąc posłuchać ich interesującą rozmowę.

— Umówisz się ze mną.

Blondyn stał tam, jak zahipnotyzowany po usłyszeniu jej słów. Słów, których nie chciał usłyszeć. Nie wiedział nawet, co na to odpowiedzieć. Nie chciał sprawiać dziewczynie przykrości, ale też musiał się pozbyć wrednych szkodników. Musiał być jakiś inny sposób.

— Minjae, bardzo mi schlebiasz, ale...

— Nie dałeś mi dokończyć. — Przerwała mu szybko, zanim dokończył wypowiedź, która z pewnością by się jej nie spodobała. — Jest jeszcze druga opcja. — Iskierka nadziei zapaliła się wewnątrz Chenga, a stający za nimi Mark żałował, że nie miał przy sobie popcornu. — Mogę wejść na swojego instagrama i powiadomić moich trzydziestu tysięcy followersów, że Park Sinhye tu jest. — Sichneg momentalnie pobladł na twarzy, a w ustach powstała mu istna Sahara. Jego mała nadzieja natychmiastowo zgasła. — Plus dają darmową kawę w kawiarni.

— Minjae, nie możesz...

— Dobra małą kawę — westchnęła, na powrót się uśmiechając. Może i nie powinna tego robić, ale w końcu przyparła chłopaka do ściany na czym zależało jej najbardziej. — Wybieraj.

Sicheng czuł, że zaraz zemdleje. Szukał wzorkiem jakiegoś rozwiązania. Spojrzał na Marka, który tak samo, jak on stał jak słup soli, a oczy miał jak dwie duże orbity. On sam nie widział, jak z tej sytuacji wybrnąć, a co dopiero jego biedny przyjaciel.

Dong na powrót wrócił wzorkiem do dziewczyny, która czekała na jego odpowiedź. Zanurzyła rękę wgłąb torebki, chcąc przyspieszyć decyzję chłopaka. Podziałało, bo gdy tylko zobaczył, że dziewczyna sięga po telefon, westchnął zrezygnowany.

— W porządku — powiedział ledwo słyszalnie. — Umówię się z tobą.

Dziewczyna pisnęła w duchu z radości, jednak na zewnątrz postanowiła zachować stoicki spokój, więc tylko uśmiechnęła się szeroko.

— Miło robić z tobą interesy — mruknęła, puszczając mu oczko i kierując się w stronę drzwi wejściowych. — Hej! Podobno Park Sinhye jest w dzielnicy Gangnam!

Tłum jak na zawołanie wybiegł zaraz za Minjae pozostawiając hotel ponownie w harmonijnej ciszy. Oboje westchnęli głęboko, jakby odbyli dziką walkę z gangsterami. To było chyba jeszcze gorsze niż pierwsze wrażenie na osiłków Sinhye.

— Niezła jest — przyznał po chwili Mark. — Gangnam jest po drugiej stronie rzeki. Trochę im to zajmie zanim tam dotrą.

Sicheng nic nie odpowiedział, bo chyba wciąż nie do końca docierało do niego, co się przed chwilą tutaj stało. Mark widząc smutną minę przyjaciela, poklepał go po plechach, dodając mu tym trochę otuchy. Jednak wewnątrz śmiał się z zaistniałej sytuacji tak bardzo, że na następnym spotkaniu z chłopakami musi im o tym opowiedzieć.

Dong nie do końca był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Prawdę mówiąc w ogóle nie był, ale nie było innego wyjścia, żeby nie dopuścić do fali paparazzi i jeszcze większego tłumu rozwrzeszczanych fanów.

Koniec końców odetchnął z ulgą, ale jego spokój nie trwał wiecznie w momencie, gdy przypomniał sobie, że zostawił ważnych gości samych z Haechanem.

— Jasna cholera!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro