liście we włosach
Ogród państwa Barrych przez ostatnie dekady nie słyszał tyle śmiechu, ani nie widział bardziej niestosownych zabaw młodych dam. Szykownym panienkom nie wypadało obrzucać się czerwonymi liśćmi i rozmawiać głośniej niż etykieta dozwalała. Jednak rozmowy na tym skandalicznym poziomie nie wystarczały i wkrótce podwórze przepełniło się krzykami i piskami dziewcząt cieszących się jesienią.
Dla Ruby przestała się nawet liczyć nowa aksamitna sukienka i wraz Anią i Dianą, poczęła robić aniołki w czerwono-złotym jesiennym śniegu.
Chwilę jeszcze leżały tak chichocząc, ale jedno pytanie zaprzątneło złotą główkę blondynki.
- Dlaczego nigdy nie bawimy się z chłopcami?
- Bo większość chłopców jest bardzo zarozumiała - odpowiedziała rudowłosa powoli i z namysłem. - Oczywiście nie wszyscy. Jerry potrafi być bardzo miły - wspomnienie francuza wywołało rumieniec na policzkach jej najserdeczniejsze przyjaciółki - i Cole! Tylko, że Cole mieszka w Charlottetown, a Jerry pracuje...
- A co z Karolem? - zagadnęła chytro Diana.
Na szczęście Ania nie musiała udzielać odpowiedzi, bo Gillis zaczęła tradycyjny monolog o swoim obiekcie westchnień.
- Gilbert nie jest wcale zarozumiały - to spotkało się z cichym oburzeniem piegowatej marzycielki. - Jest bardzo... uprzejmy i miły, i mądry, i przystojny. Widziałyście dziś jego fryzurę? Wygląda tak dobrze...
- On codziennie czesze się tak samo, Ruby - Diana odpowiedzią pobłażliwym tonem.
- Prawda? I zawsze wygląda tak ładnie... Myślicie, że nasze dzieci też będą takie przystojne? Znaczy chłopcy, dziewczynki chyba nie mogą być przystojne...
Ania nie słuchała dalszej części tego wywodu. Zaczęła porównywać się do Ruby. Niestety, przegrywała pod każdym względem. Czym były jej ogniste warkocze, przy złotych falach dziewczyny? Szare oczy wydawały się zupełnie nudne i bez wyrazu przy błękitnych tęczówkach. Aniowe piegi szpeciły tylko jej zbyt bladą twarz, Ruby zaś dodawały uroku. Nic dziwnego, że ta złotowłosa ślicznota ciągnęła za sobą, jak na sznurku, serca avonlijskich chłopców, a ona nie złapała żadnego.
Rozmyślania przerwało jej pytanie:
- Jak myślicie, która z nas najszybciej wyjdzie za mąż?
- Na pewno ty, Ruby. Zaraz po nauce w Queen's Gilbert ci się oświadczy i weźmiecie piękny ślub w naszym kościele. Będzie mnóstwo gości i kwiatów. Czytałam, że najodpowiedniejsze na ślub są białe lilie, więc przystroimy nimi wszystkie ławki i cały ołtarz. Czy to nie brzmi jak cudowna bardzo podniosła i uroczysta ceremonia?
- Tak właśnie będzie- przyklasnęła rozmarzona Ruby. - A jak będzie wyglądał twój ślub z Karolem?
Tego Ania nie przemyślała. W ogóle, nigdy nie myślała o chłopaku, jako o przyszłym towarzyszu jej życia. Nie poznała w nim dotąd nawet pokrewnej duszy. Jak spędzić wieczność z niebratnim sercem?
Znów los uratował ją od odpowiedzi, bowiem drogą prowadzącą na Jabłoniowe Wzgórze jechała pani Barry. Tylko Opatrzność mogłaby uratować dzięwczęta, a szczególnie Dianę, gdyby zobaczyła je w tym stanie. Kto to widział by dobrze wychowane panny tarzały się w liściach?
Dziewczynki szybko wybiegły z terenu posiadłości tylną furtką jednocześnie chichocząc i bojąc się, że zostaną zauważone. Na szczęście, udało im się bezpiecznie zbiec do stodoły państwa Cuthbert. Ania i Ruby pośpiesznie przywitały przerzucającego siano Jerry'ego i wdrapały się na poddasze. Diana jednak, stanęła przy drabinie. Zdjęła modny kapelusik i zacisnęła na nim swoje małe delikatne dłonie.
- Dzień dobry, Jerry - przywitała się po chwili namysłu.
- Bonjour, panienko Barry.
- Mów mi Diana, dobrze?
- W takim razie, Bonjour, Diano - przywitał się po raz drugi, czyniąc to z większym uświechem niż poprzednio.
- Miło cię znów widzieć.
- Ciebie również - przybliżył się i dodał ciszej - nawet nie wiesz jak bardzo.
Zdjął delikatnie liść, który zaplątał się jej we włosy podczas zabawy w ogrodzie. Po czym założył ciemny kosmyk za jej ucho i oparł delikatnie dłoń na jej policzku. Kciukiem pogładził jej gładką cerę, co przyprawiło dziewczynę o rumieniec. Spojrzała nieśmiało w jego oczy, znajdując w nich jakby coś czego od dawna szukała.
- Idziesz, Diano? - rozległ się głos z góry.
Odsunęli się od siebie gwałtownie, tym samym czyniąc tę chwilę niezręczną.
- Ja chyba...wołają mnie. Do widzenia, Jerry - dziewczyna szybko pożegnała się i wdrapała do przyjaciółek.
A Jerry Baynard wrócił do pracy, nucąc pod nosem francuskie piosenki o miłości.
~~~~
Moi nauczyciele chyba na prawdę chcą mi uniemożliwić skończenie tej książki (choć dopiero się rozkręcam).
Jeju, tak kocham iconic trio, że musiałam.
Dirryiririrriri
Wiem, że obiecałam one shota z mojego ulubionego shipu matoła. Znajdę trochę czasu, czekajcie cierpliwie.
Czekam na opinie♡
Kocham was♡ buziaki
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro