Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

chwile więcej niż szczęśliwe

- Uważam, że to bardzo ładnie, że złożyliśmy wizytę pani Spencer - zagadnęła Diana, gdy razem z Anią szły po zasypanej już dawno śniegiem drodze.

Właściwie ciężko było nazwać to chodzeniem. Trafniejszym określeniem byłaby walka z ogromem białej masy, sięgającej im niemal po kolana. Jednak, dziewczęta wcale nie zamierzały się poddawać. Po części, ponieważ wspólny spacer, mimo wszystko, był bardzo przyjemny, a po części dlatego, że zupełnie nikt nie wiedział gdzie się wybrały, więc nie miał, kto po nie przyjechać. Brnęły przez zaspy całkiem czerwone i przemoczone, ale zadowolone.

- Bardzo pięknie, żeśmy ją odwiedziły - Ania, aż klasnęła w dłonie. - Biedaczka leży w anginie i ma są same nieprzyjemności.

- Z jakiego powodu nieprzyjemności, Aniu? Przecież nikt nie dokucza jej z powodu choroby. Oczywiste, że to nie jej wina.

- Diano, przecież nikt nie śmiałby pomyśleć choćby złego słowa o pani Spencer, z powodu jej choroby. Myślę jednak, że gorączka i okropny ból gardła wcale nie należą do rzeczy przyjemnych. Całe szczęście, że już jej się poprawia i niedługo zdrowie całkiem wróci jej. Tak mówił lekarz.

- Miejmy nadzieję, a teraz Aniu pomówmy o czym innym. Czy macie już z Karolem ustaloną datę ślubu?

- Nie dokładnie... - rudowłosa, na wzmiankę o zbliżającej się uroczystości, poczuła dziwne ukucie w swoim sercu, bynajmniej nie należące do uczuć przyjemnych. Jednak zaraz odpędziła ponurą myśl romantycznym wyobrażeniem białej sukni. -Pobieramy się na wiosnę, na razie ustaliliśmy tyle. Diano, wymarzyłam sobie ślub w ogrodzie na Zielonym Wzgórzu. Czyż to nie byłoby takie romantyczne? Wyobraź to sobie, Diano...

***

Bell, z oczywistych powodów, nie mogła dziś cieszyć się towarzystwem rudowłosej mieszkanki Zielonego Wzgórza. Musiał jej wystarczyć ten francuski chłopiec, który dziś wyjątkowo nie nucił pod nosem, sobie znanych tylko, melodii. Opuścił go też ten, swoisty dla niego, szeroki uśmiech.

Chłopak spojrzał właśnie na klacz i westchnął głęboko.

- Nie patrz tak na mnie, dostałaś swoją porcję siana - zaśmiał się w myślach sam z siebie za rozmowę ze zwierzęciem. Jednak coś go tknęło. - Wiesz co....... koniu? Nie raz słyszę jak Ania z tobą rozmawia... jak ci mówi o problemach...iii..i tak mnie to zastanawia, koniu, czy ty jej w jaki sposób pomagasz. Bo widzisz... jest taka dziewczyna. Nie byle jaka dziewczyna. Mądra, miła i piękną. Ma długie czarne włosy i ciemne oczy. Diana Barry jest zdecydowanie najpiękniejszą dziewczyną jaką w życiu widziałem. Tylko chodzi o to, że... ja... chyba nie jestem dość dla niej dobry. Ona jest bogata, z szanowanej rodziny...a ja - biedny parobek. Co mogę jej dać? Ale... koniu... nie mogę o niej nie myśleć. Nie da się tak po prostu przestać. Koniu, ja bardzo lubię Dianę, no wiesz...

Nagle, przypomniał sobie pewien z letnich słonecznych dni, w którym Ania zmusiła go do wysłuchania i ocenienia jej opowiadania do Klubu Powieściowego. Niezbyt uważał i niezupełnie skupił się nad treścią, jednak pamiętał, że cały tekst dotyczył historii romansu biednej żebraczki i bogatego arystokraty. Cała opowieść, co żadko się zdarzało w aniowej twórczości, skończyła się szczęśliwie. Zapamiętał jeszcze komentarz rudowłosej, na temat tego, że jest to tak romantyczne, że nawet nie wymagało śmierci, żadnego z głównych bohaterów, i że z całą pewnością każda dziewczyna marzy o takiej historii, i że niesamowita jest ta miłość, która przetrwała mimo przeciwności.

Może i Diana Barry kocha szalone romanse?

W sercu Francuza zapaliła się iskierka nadziei. Popatrzył na Bell z jednoczesnym zdziwieniem i uznaniem.

- Dzięki, koniu. Pomogłeś.

***

W życiu Gilberta pierwszy raz od jakiegoś czasu zaświeciło słońce. I to nie byle jakie zimowe słońce, tylko takie, które rozgoniły prawie wszystkie ciemne chmury, które rozstopiły śnieg w jego sercu, które przywróciły mu wiosnę...

Bo kto nie poczułby przypływu szczęścia patrząc na zmęczoną matkę, leżącą w łóżku, trzymającą, przytuloną do serca, dopiero co urodzoną córeczkę. Drżącym rękami, po części ze szczęścia, po części z wycieńczenia.
Pełne miłości spojrzenia spoczywało na małym białym zawiniątku. I po tym najbardziej można było poznać, że owa śliczna istotka jest najcenniejszym skarbem matki, sensem życia, promykiem słońca.

Gilbert, siedząc w starym fotelu Jana Blythe'a, z delikatnym uśmiechem na ustach i pogodną jasną twarzą wpatrywał się w ten cudowny obrazek macierzyństwa.

~~~

Hej, marcheweczki?

Jak tam leci w nowym roku??

Przepraszam was za mój beznadziejny humor, objawiający się w rozmowie Jerrego z koniem, ale musiałam.

Koniecznie zostawiajcie opinie na temat rozdziału:))

To jest złoto!


Jakiś czas temu pojawił się one-shot z Anki "baby, it's cold outside", więc zapraszam serdecznie, tych co jeszcze nie widzieli.

Do zobaczenia!♡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro