Rozdział 3 - Pięć kroków do wytrzeźwienia
Dryń, dryń! Dryń, dryń!
Chmury na niebie rozstąpiły się, a do wnętrza samochodu wpadł pierwszy tego dnia promień słońca. Z kłębowiska rozrzuconych w bagażniku koców wyłoniła się muskularna ręka. Dłoń ze złotym sygnetem wściekle obmacywała otoczenie w poszukiwaniu komórki. Po chwili koce wystrzeliły do góry i głowa mężczyzny przygrzmociła w sufit.
- Szlag! - Yakov zaklął pod nosem.
Nareszcie odnalazł telefon. Przeczesując przypominające ptasie gniazdo włosy, nacisnął zieloną słuchawkę.
- Halooo? – wybąkał nieprzytomnie.
- O kurde, obudziłem cię? – zapytał zdziwiony głos Igora – Przepraszam, nie wiedziałem, że jeszcze śpisz. Wiesz, że jest już jedenasta?
Zamiast odpowiedzieć, Felsman przetarł wymęczone po ciężkiej nocy oczy.
- Yakov? Jesteś tam?
- Tłaaaaaa, jłesłem. – wypowiedź została nieco zniekształcona przez ziewnięcie.
- Umm... a wszystko w porządku? Dobrze się czujesz?
- Zajebiście. – Yakov wymruczał, leniwie się przeciągając – Czuję się zajebiście. A co?
Po drugiej stronie linii dało się słyszeć westchnienie ulgi.
- Słuchaj, dzwonię bo... tego...no... chciałem cię przeprosić za przedwczoraj. – Igor powiedział nieśmiało – Ja i Pavlo rozmawialiśmy z Tatianą i dostaliśmy małą zjebkę za to, że cię nie wspieramy... a właściwie to dostaliśmy dużą zjebkę... groziła, że nas przeklnie i w ogóle... no i doszliśmy do wniosku, że chociaż uważamy, że to głupi pomysł i lepiej byłoby kupić lodowisko, bo tak jest bezpieczniej... to chcemy, żebyś wiedział, że zrobimy wszystko, by ci pomóc! Znaczy... i tak zamierzamy w tym roku wyjechać, bo planowaliśmy to już wcześniej... ale postaramy się znaleźć dobrych ludzi na nasze miejsce! No i pomóc ci. Z tym zakładem, w sensie.
- Z jakim zakładem? – Feltsman zapytał tonem człowieka na haju.
Skrzywił się, gdy jego oczy weszły w niespodziewany kontakt ze słońcem.
- Jakim... zakładem? – menadżer powtórzył głupio – No wiesz... Zakładem! Zakładem przez wielki „Z". Nie pamiętasz już? Ty i Wronkov? Wszystko albo nic?
- Aaaaa. – Yakov ponownie ziewnął – Ta, już pamiętam. Wiem, o czym mówisz.
- Yyyy... jesteś pewien, że wiesz? Bo widzisz... ehehe... jakby ci to powiedzieć... brzmisz bardzo dziwnie. Jesteś podejrzanie wyluzowany. Nie chcesz sobie powrzeszczeć? Przez ostatnie kilka dni byłeś jak chodząca bomba atomowa...
- Może i byłem, ale już mi przeszło.
- Przeszło? – Igor rozpromienił się – O kurde, to wspaniale! Jezu, nawet nie wiesz, jak się cieszę! To był jednak dobry pomysł, by wysłać do ciebie Tatianę... pogadaliście i poczułeś się lepiej, tak?
- Nie.
- Yyy... nie?
Yakov stwierdził, że trochę mu zimno, więc zabrał się za szukanie kluczyków do samochodu. Chyba nic się nie stanie, jeśli na chwilę włączy sobie ogrzewanie?
- Po prostu miałem dzisiaj w nocy totalnie porypany sen. – wymamrotał, sięgając po marynarkę.
- Sen?
- Ta, sen. A to, co wydarzyło się w tym śnie, tak zlansowało mi mózg, że zupełnie przestałem przejmować się zakładem.
Na moment zapadła cisza.
- Yyy... okej? – Igor powiedział tonem pod tytułem „nic z tego nie rozumiem".
- Po prostu gdy uświadomiłem sobie, że to tylko sen, odczułem taką ulgą, że nawet, kurwa, nie masz pojęcia. – dłoń Yakova utonęła w kieszeni marynarki – Bóg zesłał mi objawienie. Uświadomił mi, że nie powinienem narzekać. Może i przydarzyło mi się ostatnio wiele nieprzyjemności, ale teraz wiem, że są ludzie, którzy mają gorzej. Na przykład Pan Mróz i Pani Wiosna.
- Pan Mróz i Pani Wiosna?
- Własnie tak. – palce nareszcie odnalazły metalową powierzchnię kluczy.
- To oni ci się przyśnili? I stwierdziłeś, że są w jeszcze gorszej sytuacji niż ty?
- Pewnie, że są w gorszej sytuacji! Gdy sobie pomyślę, ile kłopotów mają z wychowywaniem tego swojego małego, zboczonego...
W tym momencie Feltsman wyciągnął kluczyki i uświadomił sobie, że coś było do nich przyczepione. Coś, czego wcześniej nie było. Brelok z pewnym napisem.
Reakcja Yakova mogła być tylko jedna. Poranne otępienie w przeciągu sekundy zamieniło się w furię. Z żyłką pulsującą na czole, Feltsman wydarł się:
- KURWA!
- Iiiik! – Igor odpowiedział przerażonym piskiem – Y-Yakov, cieszę się, że znowu jesteś sobą, ale proszę cię, nie wzywaj imienia kochanki Chrystusa nadaremno. A p-przynajmniej nie tak głośno. A-albo uprzedź mnie wcześniej, czy coś? N-nie chcę w tak młodym wieku stracić słuchu...
- Morda! – Feltsman warknął wściekle – Będę kurwował, ile mi się podoba! Szlag! A więc o jednak nie był sen. Naprawdę go spotkałem.
- Kogo?
Yakov zacisnął zęby. Trzymająca breloczek dłoń zaczęła się trząść.
- Kogo spotkałem... ty się mnie pytasz kogo spotkałem?! Najbardziej POPIERDOLONEGO ośmiolatka, który łazi po tym świecie! Oto, kogo spotkałem!
Po drugiej stronie linii Igor nerwowo przełknął ślinę.
- A m-mógłbyś podać więcej szczegółów? Co się dokładnie wydarzyło?
Ze zbolałym wyrazem twarzy, Feltsman przycisnął sobie dłoń do czoła.
- Nie chcesz wiedzieć. Uwierz mi, że, kurwa, nie chcesz tego wiedzieć...
Tak, tak, Igor nie wiedział, o co prosi! Niech już lepiej żyje w błogiej nieświadomości. Yakov nie miał tego luksusu. Na swoje nieszczęście, doskonale pamiętał wszystko, co się wydarzyło. Doskonale pamiętał okoliczności, w jakich pobił swój rekord w całkowitym wytrzeźwieniu.
Pamiętał wszystko. Co do każdego, najmniejszego, pierdolonego, szczegółu...
Kilkanaście godzin temu
- Psze pana, czy jest pan kloszardem?
Z wypisaną na słodkiej twarzyczce ekscytacją, tajemnicze stworzenie uśmiechało się do Yakova. Gdyby chochlik pochylił się jeszcze bardziej, długie srebrne włosy wpadłyby Feltsmanowi do oczu.
Ale... czy to aby na pewno był chochlik?
Pijany mężczyzna dał sobie chwilę, by lepiej przyjrzeć się dziwnej istocie. Kolor włosów i długość rzęs wskazywały na jednego z tych lalusiowatych wysłanników Boga, zwanych powszechnie aniołkami. Ewentualnie w grę wchodził jeszcze tolkienowski elf. Chociaż nie, uszy miały normalny kształt! Odzienie też wpasowywało się w obecne czasy: biały sweterek, szare dresy z fioletowymi paskami na bokach, czarne hokejówki... nic nadzwyczajnego. Typowe atrybuty dzieciaka w wieku około dziesięciu lat. Ach, no przecież!
Co ze mnie za idiota... - Yakov pomyślał ze zrezygnowaniem – To nie żaden chochlik, tylko dziewczynka!
Żeby przez trzydzieści lat pracować z gówniarzami i pomylić ludzkie dziecko z istotą nie z tego świata! Ech, chyba naprawdę wyszedł z wprawy, jeśli chodziło o kontrolowanie umysłu po spożyciu alkoholu...pfft! Chochlik! Też coś.
Z drugiej strony... nawet jeśli to coś rzeczywiście było dziewczynką, to wcale nie oznaczało, że było normalne. W końcu normalne dzieci nie pochylały się nad głowami leżących na lodzie (ewidentnie nawalonych) obcych facetów, z minami, jakby znalazły paczkę lizaków.
W głowie Yakova zadzwonił ostrzegawczy alarm:
„Z tą dziewczynką jest coś nie tak! Uciekaj stąd, póki możesz... zwiewaj, gdzie pieprz rośnie!"
Jednak Feltsman zignorował te przeczucia. To bachory uciekały przed nim, a nie na odwrót.
Zresztą... co strasznego mogła mu zrobić mała, bezbronna dziesięciolatka? Na razie nie wydawała się jakoś szczególnie groźna. Co najwyżej lekko upierdliwa. Może jeśli zostanie zignorowana, to po prostu sobie pójdzie?
Wzdychając, Feltsman zamknął oczy. Nie miał najmniejszego zamiaru zmuszać swojego biednego, wytarmoszonego przez alkohol umysłu do bardziej złożonego myślenia. Niech się dzieje, co chce. On się stąd nie ruszy!
Jestem jak pierdolona skała. – postanowił – Nikt i nic nie zmusi mnie do utraty spokoju.
- Psze paaaaanaaaa! – usłyszał przy uchu głośny szczebiot – To jest pan tym kloszardem, czy nieeee?
Brew Yakova zadrgała, jednak wykończony pięćdziesięciolatek pozostał na miejscu. Ech, wyglądało na to, że przed udzieleniem odpowiedzi, nie miał co liczyć na święty spokój.
- Nie, nie jestem. – mruknął.
- Ach! To pewnie jest pan Dziadem Mrozem! Chcę psa! Dużego.
ŻE CO?!
Feltsman gwałtownie otworzył oczy. To tyle, jeśli chodziło o udawanie skały. Noż kurwa mać... a to bezczelna smarkula! Nie dość, że wzięła go za pierdolonego rozdawacza prezentów, to jeszcze od razu przeszła do roszczeń! Ma gówniara tupet!
- Nie jestem Dziadem Mrozem. – wycedził, częstując dziewczynkę najgroźniejszym spojrzeniem, na jakie było go stać - Nienawidzę Dziada Mroza.
- Jeju, a czemu?
- Bo ma urodziny tego samego dnia, co Stalin.
- A kto to ten Stalin?
- Zadanie takiego pytania czterdzieści pięć lat temu skończyłoby się dla ciebie śladami rózgi na dupie!
- Ahaaa... czyli Stalin to taki... Zły Dziad Mróz? – wywnioskowała dziewczynka - Taki, co daje rózgi zamiast prezentów?
Wyjątkowo delikatne określenie człowieka, który przez trzydzieści lat trzymał Związek Radziecki za mordę. Jednak Yakov był zbyt zmęczony i zbyt nawalony, by bawić się w nauczyciela historii.
- Coś w ten deseń. – burknął - A teraz spadaj! Jestem bardzo zajęty.
- Uuu... a co pan robi?
- Użalam się nad sobą. I czekam na znak.
- Jaki znak?
- Jakikolwiek.
- Czyli jaki?
- Normalny.
- Taki drogowy? Ale wie pan, że on sam do pana nie przyjdzie?
Feltsman wściekle zacisnął zęby. Noż, do diabła, co za upierdliwe stworzenie! Dlaczego nie chciało się odpierdolić?!
- Poczekam. Może przyjdzie.
- Jak pan tak myśli, to jest pan onanistą.
W tej chwili jakieś dwadzieścia procent Yakova wytrzeźwiało. Feltsman zerwał się do pozycji siedzącej.
- Że KIM jestem?! – wydusił oniemiałym tonem.
- No... optynanistą!
Zszokowany pięćdziesięciolatek podrapał się po głowie.
Onanista? Optynanista? Aaaaa!
- Chyba optymistą? – wycedził.
Dziecko energicznie pokiwało główką.
- Nie jestem optymistą. – warknął Yakov - Jestem największym pesymistą na świecie.
- A kto jest penisista?
Feltsman gniewnie zmarszczył czoło.
- Pesymista – podkreślił – to ktoś, kto NIE jest optymistą.
Ciekawe, czy ta gówniara celowo przekręcała słowa, czy po prostu była roztrzepana? Cóż... wypisana na anielskiej twarzyczce niewinność sugerowała opcję numer dwa. Doświadczony trener nieznacznie wzdrygnął się. Lata pracy z różnymi typami ludzi nauczyły go, że z dwojga złego lepiej mieć do czynienia z klasowym błaznem, niż z gamoniem, który nawet nie wie, że robi coś głupiego.
Yakov miał do czynienia z takim gamoniem tylko raz w życiu. Wspomnianym gamoniem była Tatiana.
Wydawszy z siebie poirytowane prychnięcie, Feltsman powrócił do leżenia na lodzie i zamknął oczy. Jakby licząc, że gdy znowu je otworzy, upierdliwe stworzenie po prostu zniknie.
A może to tylko halucynacja? – pomyślał z nadzieją – Chory wytwór napojonego wódą umysłu? Połowa dorosłych, których znam, nie byłaby dość zboczona, by wymyślić „onanistów i penisistów"... a co tu dopiero mówić o małym smrodzie, robiącym coś takiego NIECHCĄCY! A tak swoją drogą, już od jakiegoś czasu częstuję tę gówniarę spojrzeniem obiecującym niechybny wpierdol. Dlaczego jeszcze nie uciekła? Nie ma opcji, by jakiś dzieciak spojrzał w oczy wkurwionemu mnie i nie spierdzielił do mamy. Ugh, to pewnie dlatego że to wszystko zwyczajnie się NIE DZIEJE! Tak, tak, cała ta sytuacja jest po prostu nierealna.
Pobożne życzenia. Uścisk w pęcherzu jasno dawał do zrozumienia, że sytuacja była jak najbardziej realna.
- Cholera, muszę się odlać. – Yakov wymamrotał pod nosem.
Problem w tym, że aby to zrobić, musiałby najpierw wstać. A tak się składało, że nie mógł znaleźć w sobie sił, by poruszyć choćby najmniejszym palcem. Ech, jak to dobrze, że pasek sam mu się odpiął. I rozporek sam poszedł w dół... ZARAZ! Chwila moment, CO?!
Uświadomiwszy sobie, że małe rączki ciągną go za nogawkę spodni, Yakov po raz kolejny poderwał się do siadu. Kiedy patrzył, jak dziewczynka próbuje pozbawić go dolnej części garberoby, był już w czterdziestu procenach trzeźwy.
- CO TY, KURWA, WYRABIASZ?! - wydarł się, naciągając spodnie z powrotem na tyłek.
- No... pomagam panu się rozebrać, żeby nie nasiusiał pan sobie w majtki. – rusałka powiedziała takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Kurwa, sam sobie poradzę!
- Aaaa! Rozumiem, ma pan pampersa. Dymitr mówił, że starsi ludzie noszą pampersy.
- KURWA MAĆ! Nie noszę pampersa! Po prostu umiem kontrolować pęcherz, jasne?!
Mały palec Yakova stwierdził, że jednak da radę się ruszyć. Nogi również w czarodziejski sposób odzyskały siły. Zabawne, jak bardzo perspektywa utraty spodni mogła zmotywować człowieka...
Klnąc pod nosem, Feltsman wstał, po czym lekko się chwiejąc, podjechał do krawędzi stawu. Rozpiął rozporek i z westchnieniem ulgi zaczął opróżniać pęcherz.
W samą porę. – westchnął w myślach – Mało brakowało, a rzeczywiście zeszczałbym się w majtki.
- A nasiusia pan coś ładnego na śniegu? – usłyszał za sobą dziecięcy głos.
- Tak, kurwa. Monę Lizę.
- ŁAŁ! Serio?
- Nie.
Dziewczynka wydała rozczarowany jęk. Miała minę, jakby usłyszała od tatusia, że nie dostanie cukierka.
A skoro już mowa o tatusiach... coś przyszło sikającemu mężczyźnie do głowy.
- W ogóle to czemu szlajasz się po nocy samopas? – Yakov zapytał ostrożnym tonem - Masz jakiś rodziców albo coś?
- No pewnie, że mam rodziców! – padła radosna odpowiedź - Naprawdę myślał pan, że dzieci biorą się z kapusty?
Słysząc to stwierdzenie, Feltsman przytrzasnął sobie palec rozporkiem.
Ma gówniara gadane, nie ma co. – pomyślał, dmuchając na zranioną część dłoni.
Ponownie opadł na lód. Tym razem jednak pozostał w pozycji siedzącej, z wyciągniętymi przed siebie łyżwami – wolał mieć na oku tą małą mądralińską.
- Mniejsza o to, co myślałem. – westchnął, drapiąc się po karku - No to gdzie ci twoi rodzice?
- Na przedstawieniu. Mama jest aktorką i gra dzisiaj w takiej jednej sztuce. Zazwyczaj oglądam przedstawienia mamy, ale dzisiaj tata powiedział, że sztuka będzie tylko dla dorosłych, więc zostawił mnie tutaj. Powiedział, że jak nie zrobię niczego głupiego, to być może spotkam Dziada Mroza.
Aha, to dlatego myślała, że ja nim jestem! – Yakov prychnął w myślach.
Jego zapijaczone ja odczuło mściwą potrzebę sprowadzenia naiwnej smarkuli na ziemię.
- Tatuńcio zrobił cię w chuja. – pięćdziesięcioletni realista oznajmił z wyższością w głosie - Nie ma Dziada Mroza. Dziad Mróz nie istnieje.
- Właśnie, że istnieje! Dał mi w prezencie magnetofon firmy Sony! Wczoraj przyszedł w paczce z różową kokardą.
- Dziad Mróz, a przynosi prezenty w maju? – zakpił Yakov - Puknij się w głowę, dzieciątko... nie można na ślepo wierzyć we wszystko, co mówią dorośli. Zacznij używać rozumu, bo skończysz jako ofiara losu. Paczka pewnie przyszła od twojej babci albo coś...
Zdawał sobie sprawę, że rzucanie podobnych tekstów małemu dziecku było ciut wredne – żeby nie powiedzieć: skurwysyńskie – jednak zwyczajnie nie mógł znaleźć w sobie sił, by powalczyć z krążącym w żyłach alkoholem.
- Dziad Mróz przychodzi do mnie w maju, bo w grudniu mam urodziny. – powiedziała dziewczynka - Nie bardzo to rozumiem, ale mama powiedziała, że tak ustaliła z Dziadem Mrozem.
Spojrzenie Feltsmana nieco złagodniało.
Pewnie twoich rodziców po prostu nie stać, by dwa razy w przeciągu jednego miesiąca obsypać cię prezentami. –Yakov pomyślał ponuro - Dorośli mają wiele zmartwień, wiesz? Rachunki i tak dalej...
- Z drugiej strony... - mała czarownica skrzyżowała ramiona i wbiła zamyślony wzrok w niebo - na paczce było napisane „dla Vivi". Tylko babcia woła na mnie „Vivi". O BOŻE!
Oho? Chyba wreszcie zakumała...
- A co jeśli moja babcia sypia z Dziadem Mrozem?! – dziewczynka jękneła, łapiąc się za policzki.
Yakov wybałuszył oczy. Nie mógłby mieć głupszej miny, nawet gdyby ktoś powiedział mu, że Wronkov obciąga Prezydentowi Rosji.
- Nie ma szans. – prychnął po chwili.
- Pan nic nie rozumie. – z wyrazem zrezygnowania, dziewczynka pokręciła główką - Moja babcia to by uwiodła nawet Króliczka Wielkanocnego!
- Twoja babcia nie może uwieść kogoś, kto nie istnieje. – Feltsman rzucił zniecierpliwionym tonem - Nie podpierdoliła tego magnetofonu z Bieguna Północnego. Najzwyczajniej w ściecie poszła do sklepu i wyłożyła kasę z emerytury. Starsi ludzie często wydają forsę na ukochane wnuczątka. Mają takie hobby, wiesz?
- Nie moja babcia. Mój tata to zawsze mówi: - mały elf zaczesał długie srebrne włosy do tyłu i z wkurzoną miną zaczął przedrzeźniać głęboki głos ojca - „Twoja babcia ma tylko dwa rodzaje hobby! Pierwszym jest wkurwianie mnie, a drugim wychodzenie za mąż".
- Aha. A w sumie ilu ich już miała? Tych mężów w sensie?
- Czterech. I z każdym miała jedną córkę.
- No to, kurwa, nieźle.
- No nie? – Vivi rozpromieniła się - Najbardziej to lubię jeździć z babcią samochodem! Babcia mieszka w Paryżu, a tam przepisy drogowe są bardzo, bardzo surowe! Prawie za każdym razem zatrzymuje nas policja. Ale wie pan, co? Babcia jeszcze nigdy nie dostała mandatu! Niech pan sobie wyobrazi miny panów policjantów, gdy babcia mówi im, że nazywa się Luba Jurijevna Tarasova Malherbe Barbarossa Rozhdestvenska!
Feltsman rzeczywiście to sobie wyobraził. I od razu stwierdził, że żabojad, który powtórzyłby te wszystkie nazwiska za pierwszym razem, powinien dostać Oskara! Albo Nobla. Albo jakąś Nagrodę dla Najlepszego Poligloty. Jeśli w ogóle coś takiego było...
- Nie dziwię, że twoja babcia nie dostaje mandatów. – prychnął, wpychając zmarznięte dłonie do kieszeni płaszcza - Pewnie nikomu nie chce się przepisywać tych wszystkich nazwisk z prawa jazdy.
- Babcia nie ma prawa jazdy. Nie dostaje mandatów, bo panowie policjanci nie lubią, gdy ktoś próbuje ściągnąć im spodnie.
Aha, to teraz przynajmniej wiem, w kogo się wdałaś. – Yakov wycedził w myślach - Nie ma to jak przekazywanie „cudownych cech" przesłodkiemu wnuczęciu.
- Zapamiętam sobie, by już nigdy więcej nie jeździć po Paryżu samochodem. – burknął na głos - A tak swoją drogą... które z tych nazwisk to panieńskie nazwisko twojej matki?
- Rozhdestvenska. Zanim wyszła za mojego tatę, mama nazywała się Anastazja Nikolajevna Rozhdestvenska.
- Pfft! Pewnie twojej matce ulżyło, kiedy mogła zmienić sobie nazwisko. Gdyby nazywał się tak jak ona, nie ośmieliłbym się pokazać w...
Nagle coś przyszło Yakovowi do głowy. A konkretniej to rozmowa, którą jakiś czas temu odbył z kolegą z Polski. Czy Ryszard nie wspominał przypadkiem, że u nich w kraju, fiut od rozdawania prezentów nazywał się...?! O KURWA!
- Nikolajevna? – Feltsman wydusił, patrząc na Vivi jak na zwiastun Apokalipsy - Zaraz... czyli że... twój dziadek nazywa się... Nikolai Rozhdestvenskij? Mikołaj Bożonarodzeniowy?! DZIAD MRÓZ?!
Alkohol w ciele mężczyzny wybrał akurat ten moment, by przypomnieć o swojej obecności. Przez jedną krótką chwilę, umysł Yakova odrzucił wszelki rozsądek! Z tyłkiem cały czas przyciśniętym do lodu, Feltsman odskoczył (czy raczej: odczołgał się) kilka metrów do tyłu.
- Trzymaj się ode mnie z daleka! – ryknął, oskrażycielsko celując w dziewczynkę palcem – Już wiem, dlaczego masz białe włosy i wyzywasz mnie od onanistów! To spisek! Dziad Mróz, mój odwieczny wróg, zsyła na mnie swojego potomka, żebym stracił zmysły!
Rzekoma potomkini Świętego Mikołaja zamrugała. A potem zakryła małe usteczka i zachichotała.
- Myśli pan, że jestem Sneguroczką? – spytała, odrzucając do tyłu długie srebrne włosy.
W niebieskich oczach migotały wesołe ogniki.
- No nie wiem... - Yakov podejrzliwie uniósł brew - a jesteś?
- Za tydzień będę. W mojej szkole ma być przedstawienie. Wychowawczyni wyznaczyła mnie do roli Sneguroczki. Może pan przyjść i zobaczyć...
Przypomniwszy sobie baśń Ostrovskiego, Feltsman wzdrygnął się.
- Nie ma, kurwa, mowy! Nie cierpię tej cholernej sztuki.
- Dlaczego?
- Bo jest kurewsko przygnębiająca, jasne?! Córunia Pana Mrozu i Pani Wiosny cierpi na samotność, więc rezygnuje z nieśmiertelności, by poznać, czym jest życie i miłość. I jak to się kończy? Oczywiście tym, że Lodowa Królewna wychodzi na słońce i się, kurwa, topi! Bardzo dziękuję za taką bajkę... mam dość dramatów we własnym życiu.
- Niech się pan nie martwi! My robimy Sneguroczkę z happy endem! Mój kolega z klasy ma zagrać księcia z dalekiego kraju. Na końcu mamy się pocałować!
- Aha, czyli romansidło? No to, kurwa, jeszcze lepiej... nienawidzę romansideł.
- Pornole życiem!
- ŻE CO?!
Z ciała Yakova w czarodziejski sposób wyparowała kolejna porcja alkoholu. Teraz mężczyzna był już trzeźwy w co najmniej sześćdziesięciu procentach!
W tym tempie wytrzeźwieję w niecałą godzinę! – pomyślał ze złością.
No ale jak, kurwa, miał nie trzeźwieć?! No, kurwa, jak miał tego nie robić, gdy ledwo odrośnięty od ziemi smród rzucał tekst o PORNOLACH?!
- Mój dziadek miał breloczek z takim napisem. – dziewczynka oznajmiła, wesoło rozkładając rączki - „Nienawidzę romansideł. Pornole życiem!"
Ramiona Feltsmana nieznacznie się rozluźniły. Aha, to stąd ten tekst...
No, no... a rodziny to tylko, kurwa, pozazdrościć! Zboczony dziadek, zboczona babcia... o rodziców to aż strach pytać!
- Ty w ogóle wiesz, co to są pornole? – Yakov zapytał, posyłając dziecku kolejne groźne spojrzenie - Masz dziesięć lat!
- Osiem.
- Tym bardziej, kurwa!
- Nie, nie wiem. Ale to fajnie brzmi.
„Chuj w dupę komunistom" też fajnie brzmi. – Yakov miał ochotę powiedzieć – Co nie znaczy, że trzeba to powtarzać na prawo i lewo. Gdybyś była starsza, opowiedziałbym ci, jak pewien młokos nazwiskiem Feltsman napisał sobie ten tekst na śniadaniówce. No ale niestety... to NIE jest bajka dla dzieci.
- Twój Dziadek Mróz powinien cię nauczyć, że nie powinno się czegoś mówić, jeżeli nie wie się, co to znaczy. – rzucił zamiast tego.
- Eee... ale mi chodziło o mojego drugiego dziadka. – oznajmiła Vivi - Nie dziadka Nikolaja, tylko dziadka Viktora. Mojego dziadka od strony taty.
W niebieskich oczach niespodziewanie pojawił się smutek. Czubek hokejówki zaczął rysować na lodzie niewielkie kółka.
- Dziadek Viktor nauczył mnie jeździć na łyżwach... - dziecko oznajmiło z kosmykiem włosów smętnie opadającym w dół - ale teraz to już niczego mnie nie nauczy. Zmarł rok temu.
Na zamarzniętym stawie zrobiło się nagle niesamowicie cicho. Słychać było jedynie cichutkie szepty wiatru, który kierował malutkie płatkie śniegu na ciemno-brązową głowę pięćdziesięcioletniego mężczyzny i srebrną główkę ośmiolatki. Wzrok Feltsmana na moment spoczął na opartej na kolanie dłoni. Złoty sygnet lśnił w świetle księżyca. Podobnie jak czarne guziki płaszcza.
Sygnet był podarunkiem od Artema Baranowskiego. Płaszcz należał niegdyś do Wadima Feltsmana. Po Marii Baranowskiej zostało kilka książek. Po Panu i Pani Feltsman nie zostało nic. Zupełnie nic.
Oczy wybuchowego mężczyzny – jeszcze chwilę temu lśniące i gniewne – stały się tak samo markotne, jak oczy srebrnowłosego dziecka.
- Przykro mi. – Yakov odezwał się łagodnym tonem - Wiem, jak to jest. Moi bliscy też odeszli całkiem niedawno.
Dziewczynka nie odpowiedziała od razu. Przez pewien czas jeździła w kółko, z dłońmi splecionymi za plecami i głową zadartą do góry. Obserwując to, trzeźwa część Feltsmana wywnioskowała, że kimkolwiek był, Dziadek Viktor odwalił kawał dobrej roboty. Prawdopodobnie nawet ktoś zupełnie nieznający się na łyżwiarstwie zauważyłby łatwość, z jaką małe hokejówki sunęły po lodzie. Jakby były do niego przyklejone. Yakov uznał, że z kimś mu się to kojarzyło, ale nie mógł sobie przypomnieć z kim. Ech, do diabła... naprawdę nie powinien tyle pić.
- Dziadek Viktor zawsze się ze mną bawił. – głos Vivi wyrwał go z zamyśleń -Przychodziliśmy tutaj razem. A teraz, gdy dziadka nie ma, jeżdżenie na tym stawie już nie jest takie fajne. Znaczy... czasami jeżdżę z tatą, ale mój tata jest trenerem i bez przerwy mnie poprawia. I dużo krzyczy. Jest bardzo surowy.
Ohoho? Skąd my to znamy...
Feltsman głęboko westchnął.
- Nie miej pretensji do ojca. – mruknął, rozmasowując kark – Zapewnie krzyczy na ciebie, bo mu zależy. Trenerzy w ten sposób okazują miłość. Ojcowie zresztą też.
Do błękitnych oczu w jednej chwili powróciła radość.
- Serio? – spytała dziewczynka.
Patrzyła na Yakova jak na Dziada Mroza rozdającego prezenty. Skojarzenie sprawiło, że Feltsman skrzywił się.
- Tak, serio. – burknął, odwracając wzrok – Masz na to moje słowo.
- Łał, ale ekstra! Pierwszy raz ktoś dorosły powiedział mi coś tak mądrego! Zwykle, gdy narzekam na krzyki taty, dorośli mówią, że mi się należy i że kilka siniaków na pupie na pewno by mi nie zaszkodziło.
To swoją drogą. – Yakov parsknął w myślach – Znamy się dopiero piętnaście minut, ale gdyby szukali kogoś do wymierzenia ci klapsów, bez wahania zgłosiłbym się na ochotnika.
Ech, ojciec tej dziewuchy z całą pewnością nie miał lekko. Zwłaszcza, że był jednocześnie jej trenerem. Feltsman zawsze się zastanawiał, jak by to wyglądało w jego przypadku... gdyby został ojcem i miał trenować własne dziecko. Czy potrafiłby zachować dystans? A może byłby jednym z tych gości, którzy wmawiają sobie, że nie faworyzują kogoś, chociaż w głębi siebie znają prawdę? Tak było w przypadku Maksa. A to nawet nie był jego rodzony syn...
Feltsman poczuł, że robi mu się niedobrze. I to nie tylko z powodu wódki.
- ... sze pana!
Nie wiedzieć kiedy, nosek dziewczynki znalazł się kilka centymetrów od nosa Yakova.
- KURWA MAĆ! – gwałtownie odskakując do tyłu, rozwścieczony mężczyzna posłał małolacie oburzone spojrzenie – Nie podkradaj się do mnie! Ty w ogóle wiesz, co to znaczy „przestrzeń osobista"?!
- Nie, nie wiem, co to jest „przestrzeń posuwista". Wiem tylko, że na moment pan odpłynął i nic do pana nie docierało...
- W takich chwilach wypada po prostu zostawić człowieka w spokoju! Przyszedł ci kiedyś do głowy taki pomysł? By po prostu się od kogoś odpierdolić?
Vivi po prostu wzruszyła ramionami.
- Mam lepszy pomysł. – oznajmiła z uśmiechem w kształcie serca - Ponieważ powiedział mi pan coś tak mądrego, odwdzięczę się panu.
- Aż boję się spytać, w jaki sposób... - mruknął Yakov.
- Pobawię się z panem!
- I to ma być AKT WDZIĘCZNOŚCI?!
- Oczywiście, że tak!
- No chyba, kurwa, NIE!
- Jest pan niedobry. Nie daje mi pan możliwości spłacenia długu!
- Ta, jasne... akurat, kurwa, długu! Po prostu przyznaj, że się nudzisz i nie masz, co ze sobą zrobić!
Spodziewał, że gówniara pozostanie przy swoim. Że tak jak inne cwane dziewuchy, wciąż będzie przekonywała o szlachetności swoich intencji (szczególnie Lenka i Sońka często tak robiły).
O dziwo jednak srebrnowłose dziecko zastanowiło się chwilę, po czym uśmiechnęło się i oznajmiło z rozbrajającą szczerością:
- Zgoda, nudzę się!
Przez chwilę Yakov po prostu siedział i patrzył na dziewczynkę z bardzo głupią miną. Zupełnie nie potrafił rozgryźć tego dziwnego stworzenia. Mając na karku trzydzieści lat trenerskiego doświadczenia, zaobserwował naprawdę z tryliard różnych dziwnych zachowań u obślinionej smarkaterii... ale z CZYMŚ TAKIM spotykał się po raz pierwszy.
Z totalnym brakiem wstydu.
Z brakiem jakichkolwiek zahamowań, gdy w grę wchodziła przestrzeń osobista.
Z kompletnym znieczuleniem na latające w powietrzu „kurwy".
Z całkowitą odpornością na mordercze spojrzenia i podnoszenie głosu.
Już jedna z tych cech byłaby kurewsko problematyczna, a co dopiero wszystkie naraz! Ostatecznie Yakov stwierdził, że nie chce mu się nikogo „rozgryzać". Był po prostu zbyt zmęczony! Nie miał ochoty bawić się w analizowanie zachowań jakiejś dziwnej małej kosmitki.
- No to nudź się dalej. – rzucił, kładąc się na lodzie.
Małolata nie dawała za wygraną.
- Ale ja nie chcę się nudzić. – paluszkiem dźgała Feltsmana w brzuch - Chce się z panem pobawić! Zagrajmy w jakąś grę! W co chciałby pan zagrać?
- Spierdalaj!
- Okej. Jak się gra w „spierdalaj"?
Yakov zacisnął zęby. Był na granicy wytrzymałości.
Uważaj, bym nie nauczył cię grać we „wpierdol". – miał ochotę powiedzieć.
- „Spierdalaj" oznacza, że masz odejść i już nie wrócić.
- Głupia gra. Zagrajmy w coś innego.
- Nie ma, kurwa, mowy! Jestem pijany, jasne? Zresztą... pięćdziesięcioletni facet to nie jest odpowiedni towarzysz zabaw dla małego dziecka! Jak chcesz się bawić, to pobaw się z przyjaciółmi w swoim wieku.
- Nie mam przyjaciół. I nie lubię dzieci w moim wieku. Wolę się bawić z dorosłymi!
Yakova, który już szykował się do kolejnego ryku, na moment zupełnie zatkało. Obok niektórych wyznań zwyczajnie nie szło przejść obojętnie. Zwłaszcza jeśli padały z ust ośmioletniego dziecka.
„Nie mam przyjaciół".
To uczucie musiało boleć.
Ech, rzecz w tym, że Feltsmana też bolało – bolało go w zdecydowanie zbyt wielu miejscach. Z głową i żołądkiem na czele.
- No dobra, słuchaj... - Yakov odezwał się zrezygnowanym tonem – To przykre, że nie masz przyjaciół i nie masz się z kim bawić i w ogóle... jednak obawiam się, że nie mogę ci pomóc. Jestem totalnie wykończony i nawalony, a niechęć do ruszenia dupy przeważa nad współczuciem dla ciebie, więc odpuść i daj mi święty spokój.
- A co mogę zrobić, by chęci pańskiej pupy wzrosły?
- KURWA, nic nie możesz zrobić! Nie mam siły, okej?! To był najgorszy tydzień w całym moim pierdolonym życiu i chcę go zakończyć, użalając się nad sobą.
- Użalając się nad sobą... i czekając na znak? – dziewczynka spytała niepewnie.
- Tak, właśnie tak.
- A jak już pan doczeka się tego znaku, to pobawi się pan ze mną?
- A do czasu pojawienia się znaku dasz mi święty spokój?
Vivi twierdząco pokiwała główką.
O kurwa, nareszcie! – myśli Feltsmana jęknęły z ulgą – Alleluja!
- Wobec tego zgoda. – Yakov mruknął, zamykając oczy – Jak dostanę znak, to się pobawimy. A teraz spadaj!
Przy czym warto zaznaczyć, że na stówę się tego znaku nie doczekam. – pomyślał kpiąco – Mała cwaniara pewnie też o tym wie. Ech, nie ma szans, by po prostu sobie poszła! To byłoby zbyt piękne...
Z miną, jakby spodziewał się bombardowania, czekał na ripostę upierdliwej smarkuli. A kiedy nie nadeszła... przeżył szok stulecia! Ostrożnie otworzył oczy, rozejrzał się dookoła i ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że – o raju! – jest na zamarzniętym stawie zupełnie sam.
Jezu... a więc jednak! O cholera, a więc cuda naprawdę się zdarzały! O Boże... nie mógł uwierzyć! Nie mógł uwierzyć, że ta mała rzeczywiście... najzwyczajniej w ściecie sobie poszła! Do diabła, zaczął już myśleć, że nigdy się od niej nie uwolni. Dzięki Bogu... o kurwa, dzięki Bogu!
Wydawszy westchnienie ulgi, zamknął oczy i powrócił do drzemania na lodzie. Ach, jak dobrze! Nareszcie spo...
JEBUT!
Coś twardego pierdolnęło go w klatę.
- CO... gdzie... kto... jak?! Co do kur...
Nauczka na przyszłość: uważaj, co mówisz do małych dzieci. Zwłaszcza jeśli już raz przekonałeś się, że wszystkie twoje słowa, są interpretowane dosłownie.
Oczywiście, że wstrętna smarkula nie dała Yakovowi spokoju. Oczywiście, że nie! Powiedział jej, że czeka na znak, a zatem... poszła po pierdolony znak drogowy i przytachała go nad staw! I – a to niespodzianka! – chodziło o ten sam znak, kurwa, dokładnie ten sam, który Feltsman rozwalił kilka godzin temu. Napis „Uwaga! Ślisko." zdawał się kpić z wybuchowego pięćdziesięciolatka:
A widzisz! – mówił do Yakova – Zepsułeś mnie, to teraz masz za swoje!
- Proszę bardzo, jest znak! – dziecko zaanonsowało radośnie – To teraz niech pan się ze mną bawi!
Feltsman odpowiedział spojrzeniem zmaltretowanej starej szkapy, której woźnica rozkazał pociągnąć wóz.
- Niech pan tak na mnie nie patrzy. – karcąco kiwając paluszkiej rzuciła Vivi – Ten znak już był popsuty. Jakiś wandal go rozwalił. Niech pan nie robi takiej zmęczonej miny, tylko wstaje i się ze mną bawi. Dał pan słowo!
Szlag! Niestety miała rację. Yakov wolałby, żeby było inaczej, ale niestety upierdliwa gówniara miała rację! Pijaństwo pijaństwem, ale honor to honor! Mężczyzna nie powinien łamać obietnic. A Feltsman był mężczyzną. Zresztą, sam był sobie winny – następnym razem zapamięta sobie, by bezmyślnie nie kłapać dziobem. Ech, kurwa...
Za jakie grzechy, Boże? – podnosząc się z lodu, w myślach zwrócił się do stwórcy – TO jest twoja odpowiedź? Tak to ma wyglądać? Powiedz, czym sobie zasłużyłem?! To jakaś forma pokuty, czy co? Przez pół życia darłem się na niewinne dzieci, więc zesłałeś mi stworzenie uodpornione na wszystkie możliwe formy wkurwu?!
Do diabła, trzeba było słuchać intuicji... uciekać stąd, kiedy tylko srebrnowłose utrapienie wkroczyło na scenę... wskoczyć do auta i zabarykadować się tam na cztery spusty! Yakov postanowił, że to właśnie zrobi. Nie będzie dłużej tkwił na tym pieprzonym stawie! Gdy tylko wywiąże się z cholernej umowy, pójdzie prosto do ukochanej Hondusi! A do tego czasu... ech... niestety musiał cierpieć.
- No to w co się bawimy? – z uśmiechem spytała Vivi.
W coś, co nie będzie trwało zbyt długo! W jakąś zabawę, którą będę mógł zakończyć w mgnieniu oka!
- Może berek? – ostrożnie zasugerował Yakov.
- Berek? – dziewczynka zastanowiła się chwilę – A kto ma gonić kogo? Ja pana, czy pan mnie?
- Ja ciebie. A kiedy już cię złapię, skończymy zabawę.
Dziewczynka jakiś czas stała w bezruchu i patrzyła na starszego mężczyznę z trudną do zinterpretowania miną.
- Słuchaj, ja naprawdę jestem wykończony...- Feltsman wytłumaczył zbolałym tonem - zwyczajnie nie mam siły na więcej rund, kapujesz?
- Nie o to chodzi.
- A o co?
- No nie wiem... - Vivi wpatrzyła się w swoje paznokcie – A nie wolałby pan pobawić się w grę, w której... no... miałby pan jakieś szanse? Bo wie pan, jeśli mnie pan nie złapie, to runda nigdy się nie skończy...
Yakov uniósł brew. Czy on dobrze usłyszał i ta smarkula zasugerowała mu, że nie da rady jej dogonić? Że niby on? Były Olimpijczyk miałby nie złapać jakieś bachora?
- Jeśli pan chcę, mogę dać panu fory. – z kciukiem masującym podbródek zaproponowała dziewczynka – Na przykład, mogę jeździć tylko przodem, żeby było panu łatwiej.
Tylko przodem, tak? – pięćdziesięciolatek zakpił w myślach – Po prostu przyznaj, że nie umiesz jeździć tyłem!
Czas sprowadzić arogancką dziewuchę na ziemię.
- Ustalmy coś, ty mały Smerfie Ważniaku. – Feltsman oparł dłonie na kolanach, by jego oczy znalazły się na takim samym poziomie, co oczy Vivi – Jeżdżę na łyżwach dłużej niż żyjesz. A nawet dłużej niż żyją twoi rodzice. W siatkówce, koszykówce albo innym zbijaku, może i mógłbym dostać łomot od smarkaterii, ale w łyżwiarstwie nikt nie będzie dawać mi forów. Rozumiemy się? – dokończył złowieszczym tonem.
Reakcja dziecka okazała się zupełnie inna, niż się spodziewał. W niebieskich oczach pojawił się przebłysk powagi, a drobna twarzyczka przybrała wyraz, którego nie dawało się z niczym pomylić – to był wyraz oznaczający budzącego się ducha rywalizacji. Emanująca z ciała Vivi energia stała się tak silna, że aż zaraźliwa. Serce Feltsmana, wbrew woli właściciela, wydało podekscytowane drgnienie.
Mogła to być tylko jego wyobraźnia, ale Yakov miał wrażenie, że przez sekundę – dosłownie sekundę! - widział otulające dziewczynkę fioletowe światełko. Takie samo, jakie niegdyś miała Tatiana.
- Okeeej. – dziecko sięgnęło do kieszeni i wyjęło stamtąd niebieską frotkę – Skoro tak pan stawia sprawę, potraktuję pana poważnie.
Małe rączki zebrały włosy w koński ogon.
- Ależ, kurwa, dziękuję! – pięćdziesięcioletni trener prychnął krzyżując ramiona – Bardzo się przejąłem tą twoją powagą, wprost trzęsę portkami ze strachu!
Vivi na chwilę zastygła w bezruchu. W końcu drobne dłonie pozwoliły związanym włosom opaść na plecy. Niebieskie oczy aż lśniły z ekscytacji.
- Dam panu dodatkową motywację! – dziewczynka oświadczyła, puszczając Yakovowi oko – Jeżeli uda się panu mi zaimponować, oddam panu breloczek mojego dziadka.
Yakov przewrócił oczami i sekundę później rzucił się w stronę przeciwniczki. Chichocząc, Vivi odskoczyła od tyłu. Gra rozpoczęta!
Nic nie poszło zgodnie z planem. Feltsman spodziewał się, że dopadnie przebiegłą rusałkę kilkoma szybkimi susami... ale niemal natychmiast zrozumiał, jak bardzo się pomylił. Gówniara jednak potrafiła jeździć tyłem - i to kurewsko dobrze! Na widok sposobu, z jakim ostrza hokejówek przecinały taflę, oczy Yakova omal nie wyszły z orbit.
O cholera, to DA SIĘ tak jeździć na łyżwach?! – pomyślał z osłupieniem.
Chude nogi były jak dwa rozpędzone pędzle – rysowały na lodzie chaotyczne wzory, raz skręcając, raz hamując, żeby znowu rozpędzić się i w ostatniej chwili uciec z zasięgu zasapanego pięćdziesięciolatka.
Yakov nie wiedział, co się tutaj, do diabła, odpierdalało, ale możliwości były tylko dwie: albo alkohol dotarł wreszcie tam, gdzie trzeba i sprawił, że wszystko wydawało się dwa razy szybsze niż w rzeczywistości... albo Vivi potrafiła jeździć na łyżwach lepiej niż jakiekolwiek ośmioletnie dziecko. Albo i dziesięcioletnie. Może nawet dwunastoletnie?! Kurwa... jak głębiej się nad tym zastanowić, Feltsman znał kilku dwudziestolatków, którzy powinni popatrzeć na krawędzie tej smarkuli i porobić pierdolone notatki! Przecież to było, cholera, niepojęte!
Jakaś część doświadczonego trenera miała ochotę przerwać zabawę, zatrzymać się i zadać parę pytań. Na przykład:
„Jakim cudem możesz poruszać się w taki sposób?"
„Jak ty to robisz, że w wieku ośmiu lat bez wysiłku zmieniasz kierunek na jednej nodze?"
„Czemu muszę wrzeszczeć na moich młodzików, by przestali robić za pieprzone samoloty i nie machali łapami podczas jazdy tyłem, a ty jedziesz do tyłu z rękami splecionymi za plecami, złośliwie szczerząc do mnie ryj?!"
Yakov może i by o to wszystko zapytał. Gdyby nie ten wyszczerzony ryj.
To dziwne dziecko mogło mieć umiejętności z kosmosu, ale przede wszystkim miało naturalny talent do wkurwiania Feltsmana. Pięćdziesięcioletni trener czuł podziw wobec małej łyżwiarki, ale jeszcze wyraźniej czuł złość i frustrację: nie tylko na głupi uśmieszek smarkuli, ale również na swój własny, zapijaczony umysł.
Do diabła, gdyby tylko tyle nie wypił... gdyby tylko nie uległ durnym namowom Tatiany! Może wtedy mógłby poruszać się zwinniej i skończyć tę popierdoloną zabawę w kilka minut?
No ale niestety – okoliczności były jakie były. Po paru minutach Yakov nie miał etykietki „zwycięzca". Miał etykietkę „dom spokojnej starości". Z dłońmi na kolanach i ściekającym z brody potem, dyszał jak po maratonie. Rusałka podjechała do niego z zawiedzioną miną.
- Ech, raju, raju, raju... - zacmokała, z paluszkiem na policzku i kozacko zadartym do góry czubkiem prawej łyżwy – Chyba jednak mnie pan nie dogoni... no nic! Nie ma wyjścia! Idę po magnetofon.
Magnetofon?! – zawyły myśli Yakova – Jaki magnetofon? Ja potrzebuję INHALATORA!
Vivi zaczęła grzebać w leżącym obok stawu plecaku.
- Ponieważ nie może pan wygrać w berka, pobawimy się w inną zabawę. – wyjaśniła z uśmiechem.
CO?! – Feltsman czuł, że zaraz zemdleje – Jeszcze jedna zabawa? Kurwa, czy ona chce, żebym zszedł na zawał?!
Dziewczynka wyciągnęła magnetofon. No, no...babcia Luba nie żałowała pieniędzy! Sprzęt pierwsza klasa! Dość mały, by zmieścić się w plecaku, a zarazem dość porządny, by rozerwać uszy napranemu w trzy dupy facetowi.
Z głośniczków popłynęła piosenka Bonnie Tyler „Holding out for a hero".
- Pobawimy się w bitwę taneczną! – krzyknęła Vivi.
O kurwa.
Akurat, gdy Yakov zaczął myśleć, że nie może być już gorzej... do diabła, człowiek nigdy nie powinien czegoś takiego myśleć! Dlaczego... dlaczego zawsze, gdy myślisz, że Bóg nie zafunduje ci już niczego gorszego, Stwórca musi zamieniać się w złośliwego fiuta i zrzucać na ciebie kolejną wstrętną bombę?!
„Holding out for a hero"? – Feltsman pomyslał, gorzko się śmiejąc – Cóż za ironia... nie dość, że boli mnie głowa, to jeszcze przypomniałem sobie o zakładzie! Ech, nie ukrywam, że przydałby mi się bohater. Najlepiej taki, jak w tej przeklętej piosence! Silny, szybki i pewny siebie! Ktoś taki jak...
- Co pan tak stoi? No już, tańczymy!
Wyrwany z zamyślenia Feltsman szarpnął głową w górę i ujrzał zrzucającą frotkę dziewczynkę. Uwolnione z uścisku długie srebrne włosy ciągnęły się za Vivi jak peleryna supermana!
Już któryś z kolei raz tego dnia – czy raczej nocy – Yakova zwyczajnie zatkało. Zorganizował w życiu wiele występów z udziałem tańczącej na lodzie smarkaterii. Regularnie obserwował też swoich młodzików wygłupiających się do muzyki – wykonujących różne dziwne elementy, bez ładu i składu, byle tylko pomachać rękami i mieć frajdę.
Natomiast wyczyny Vivi... z jakiegoś powodu nie potrafił ich sklasyfikować! Dziewucha improwizowała, to jasne, ale nie robiła tego w taki sam sposób, jak większość małych łyżwiarzy i łyżwiarek. Wymyślała tak ciekawe ruchy i tak świetnie dostosowywała się do muzyki, że w niektórych momentach sprawiała wrażenie profesjonalistki!
Ze znanych Yakovowi małolatów tylko Lev potrafił tak ładnie tańczyć na lodzie. Z kilkoma subtelnymi różnicami – mały Rykov był bardziej skupiony i spięty. Z twarzy Vivi emanowała tylko dzika radość. Nagłe zwroty, podskoki, wypady i sekwencje kroków były idealnym połączeniem kreatywności i zwykłej dziecięcej głupawki.
Sama Bonnie Tyler pewnie nie miałaby nic przeciwko, gdyby swawole tego dziecka zostały puszczone jako teledysk do jej piosenki.
W głowie Feltsmana zakiełkowała pewna myśl:
A gdyby tak... włożyć tej małej figurówki?
Niestety nie zdążył głębiej zastanowić się nad tym pomysłem, bo w tym momencie dziewczynka złapała go za ręce i zaczęła kręcić się z nim w kółko.
- No dalej! – krzyknęła, głośno się śmiejąc – To bitwa! Musi pan tańczyć!
A potem bez ostrzeżenia go puściła. Wzięty z zaskoczenia Yakov stracił równowagę i przygrzmocił tyłkiem w lód.
Vivi nagle przestała tańczyć. Kiedy Feltsman podnosił się, podjechała do niego i kręcąc głową wypowiedziała znamienne słowa:
- Mój dziadek miał sześćdziesiąt lat, a ruszał się lepiej od pana. Ech, szkoda, że jest pan cieniasem, który poddaje się bez walki. No naprawdę... jak nie będzie pan wytrwały, nigdy nie nauczy się pan jeździć na łyżwach.
Uśmiech spełzł jej z twarzy, gdy zobaczyła minę Yakova. Bo właśnie w tym momencie pięćdziesięcioletni trener postanowił, że MIARKA SIĘ PRZEBRAŁA! Słowa dziewczynki uczyniły go trzeźwym w pełnych osiemdziesięciu procentach i wybitnie wkurwionym.
A chuj z bólem głowy... a chuj z bólem żołądka... a w chuj ze wszystkim! Nikt mu nie będzie, kurwa, mówił, że nie umie jeździć na łyżwach!
I can feel his approach like a fire in my blood! – śpiewała Bonnie Tyler.
Ooooo, tak, Feltsman zaiste czuł ogień we krwi... oj, tak, ależ on go, kurwa czuł!
Like a fire in my blood... like a fire in my blood... like a fire in blood... like a fire... aaaaaa!
- DOSYĆ TEGO!
I need a hero!
Na oczach zszokowanej Vivi, Yakov Feltsman zaczął tańczyć.
Pięćdziesięcioletni weteran nie miał pojęcia, jak to zrobił, ale jakimś cudem odnalazł wojowniczą, dwudziestoletnią wersję siebie, po czym rozkazał jej ruszyć pierdoloną dupę i wygrzebać się z najgłębszych czeluści umysłu. A wtedy... ooooo, wtedy to dopiero się zaczeło!
Sekwencja kroków... teatralne zrzucenie płaszcza... wykorzystanie patyka jako mikrofonu... wreszcie skok do piruety siadanego! Kręcąc się wokół własnej osi, Yakov trzymał kawałek drewna tuż przy ustach i głośno śpiewał słowa piosenki. Gdzieś w tle usłyszał zachwycony dziecięcy pisk.
I co teraz powiesz, cwaniaro? – pomyślał triumfalnie – Głupio ci? Szaro ci? Zaraz zobaczysz, na co mnie, kurwa, stać!
Podczas kolejnego „I need a hero!" wybił się do podwójnego toe loopa. Kiedy czysto wylądował, zachęcony swoim sukcesem, pokusił się także o podwójnego salchowa. A na deser jeszcze podwójego lutza! No bo co mu, kurwa, szkodziło?
- Boziu, jakie to faaaaajne! – zawyła Vivi.
Była tak zachwycona wyczynami Feltsmana, że zupełnie zrezygnowała z tańca. Podskakując w miejscu, nawet na chwilę nie przestawała klaskać.
I wtedy to się stało.
Wówczas nastąpił moment, gdy dwadzieścia procent Yakova... to nieszczęsne pijane dwadzieścia procent zaczęło podsuwać tańczącemu mężczyźnie kretyńskie pomysły. Czy raczej jeden. Jeden kretyński pomysł. Chociaż właściwsze byłoby chyba określenie – jak zażenowany pięćdziesięciolatek stwierdził następnego dnia – totalnie irracjonalny, kurewsko niebiezpieczny i absolutnie popierdolony pomysł.
A może bym tak skoczył potrójnego aksla?
Tak, tak! – przekonywał alkohol – No dalej, zrób to! Co będziesz się ograniczał? Tylko pomyśl, jak tej małej wydze szczena opadnie, gdy zrobisz coś tak zajebistego!
Podekscytowany tą myślą Feltsman rozpędził się i wybił do skoku. Był już w połowie pierwszego obrotu, kiedy przypomniał o pewnym istotnym szczególiku.
Chwila moment... ale przecież ja nie umiem potrójnego aksla?! O KURWA MAĆ, ja naprawdę NIE UMIEM potrójnego aksla! Nawet jako czynny zawodnik go nie umiałem, bo tak właściwie to za moich czasów nikt go nie umiał, a tak na marginesie to mam pięćdziesiąt lat, i co prawda, owszem, chodzę na siłownię i w ogóle, ale tak poza tym ważę prawie dziewięćdziesiąt kilo i, kurwa, o Boże, o ja pierdolę, czy ja zupełnie zwariowałem, nie, kurwa, to niemożliwe, zabiję się na tym pierdolonym stawie, a nawet nie zdążyłem SPISAĆ TESTAMENTU!!!
Nie wiedział, ile zrobił rotacji. Nawet o tym nie myślał. Przygrzmocenie tyłkiem w lód wypłukało jego głowę z jakichkolwiek myśli. Poza jedną:
O kurwa, jak BOLI!
Nie miał nawet czasu, by pozbierać się po swoim upadku, bo Vivi wskoczyła mu na kolana i zaczęła go szarpać za poły swetra.
- Jeżuuuuuniu, ale to było ekstra! – zapiszczała, patrząc na Yakovo pełnymi uwielbienia oczami – Co to było? Jak pan to zrobił? Najpierw szuuu, maaach, a potem łubudu! Och, błaaaagam, niech mnie pan tego nauczy!
Nawijała, jak mały karabinek maszynowy, z każdym słowem potrząsając Feltsmanem jak kukłą. Kiedy zobaczyła, że mężczyzna nie odpowiada, przechyliła główkę.
- Czemu pan nic nie mówi? Wszystko w porządku? Pomóc panu wstać?
- Nie, mamusiu, nie musisz robić mi Strogonova... - Yakov wymamrotał, z typowym dla narkomanów uśmiechem - ... pierogi w zupełności wystarczą.
Po tych słowach odpłynął.
Obudził się jakieś pięć minut później. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo nie był pewien, ile czasu dokładnie minęło. Ktoś ciągnął go za uszy.
- Halooo, jest tam kto? – zaśpiewał srebrnowłosy chochlik – Psze pana? Psze paaaanaaaa? Kiedy pan wreszcie... o! Nareszcie się pan obudził!
Boże, kiedy to się skończy?
- Do diabła, przestań szarpać mnie za uszy! – syknął Yakov – I natychmiast złaź mi z kolan!
Dzięki Bogu gówniara spełniła polecenie. O, i wyglądało na to, że przeklęta muzyka przestała grać. O matko... przynajmniej tyle!
Stękając, Feltsman zmusił obolałe ciało do podniesienia się z lodu. Miał wrażenie, że przejechał go czołg.
Nie jakiś duży czołg. – pomyślał, posyłając Vivi mordercze spojrzenie – Mały, upierdliwy, srebrnowłosy czołg! Do diabła, mam już tego wszystkie powyżej uszu! Idę do auta!
- Raju, ten pana skok był taaaaki super! – dziewczynka powiedziała rozmarzonym tonem – Nauczy mnie pan, jak to robić?
- Tak, kurwa, już lecę. – Yakov wycedził, podnosząc płaszcz.
- Jeeeej! To kiedy zaczynamy?
- Nigdy.
- Hę? Nigdy?
- Nie zamierzam niczego cię uczyć.
- Dlaczego?
- Bo nie!
- Ale ja tak ładnie proszę...
- Nie znaczy NIE!
- Ugh, nie pozostawia mi pan wyboru! Potraktuję pana moją bronią masowego rażenia!
Feltsman, który był akurat w trakcie narzucania na siebie płaszcza, zamrugał ze zdziwieniem.
Broń masowego rażenia? Czym, u diabła, jest broń masowego rażenia?!
Dziewczynka wzięła głęboki oddech, po czym zakryła sobie buzię. Kiedy dłoń została odsunięta, w Yakova ugodziła broń... którą okazały się być „oczka skopanego szczeniaczka".
- Prooooooszę, niech mnie pan uczy! – zawyła Vivi.
Pięćdziesięcioletni mężczyzna odpowiedział lodowatym spojrzeniem.
- Hę? – zdezorientowana dziewczynka przekrzywiła główkę – Nie zadziałało? Dziwne...
- Miałem już do czynienia z gorszymi rzeczami, niż twoja „broń masowego rażenia". – wzdychając, Yakov pokręcił głową – Od trzydziestu lat użeram się z podobnymi do ciebie, cwanymi smarkulami. I właśnie dlatego NIE będę cię uczył! Ja po prostu mam już dosyć bab, rozumiesz?! Nie zrozum mnie źle, mała, to nie tak, że jestem szowinistą, albo coś w tym stylu... do ciebie też raczej niczego nie mam, chociaż przez twoją porypaną bitwę taneczną, wypierdoliłem się i omal nie straciłem życia... i, nie da się ukryć, że przez całą karierę nie spotkałem dziewuchy z tak popapraną osobowością, jak twoja... ale dobra, nic do ciebie nie mam. Może gdybym nie był pijany, uznałbym, że z ciebie sympatyczne dziecko. Ale tak się składa, że jestem pijany i dupa mnie boli i mam tego wszystkiego dosyć, a w szczególności moich upierdliwych solistek, które maksymalnie mnie dzisiaj wkurwiły, dlatego przez najbliższe dziesięć lat mam zamiar trzymać się z daleka od wszystkiego, co posiada cycki! Pobawiłem się z tobą, dotrzymałem umowy, a teraz idę do samochodu przespać się, bo po tym wszystkim, co przeżyłem, sen mi się, kurwa, należy!
No! I tyle w temacie. Nie zamierzał spędzić na tym stawie ani minuty dłużej. Już... już miał odwrócić się i odejść, ale wtedy Vivi oświadczyła:
- Psze pana... ale ja nie jestem dziewczynką, lecz chłopcem.
Yakov zatrzymał się w połowie kroku. Był pewien, że się przesłyszał.
- Kim, przepraszam bardzo, jesteś? – zapytał.
- Chłopcem.
- Chłopcem?!
- Mhm.
To żart, tak? Coś w stylu tych onanistów i penisistów?
Feltsman uważniej przyjrzał się srebrnowłosemu dziecku... bardzo, bardzo dokładnie mu się przyjrzał. Duże niebieskie oczy, grube rzęsy, słodka buzia... pfft! Nie, kurwa, nie ma szans.
- Chłopcem, tak? – pięćdziesięciolatek rzucił z politowaniem w głosie – Jasne. Chciałabyś!
- Mówię prawdę. – dziewczynka przekrzywiła głowę - Mam panu udowodnić?
- Niby jak? Założysz perukę i dokleisz sobie wąsy?
Dziesięcioletnia Sońka też tak kiedyś zrobiła - łudząc się, że dzięki temu zdoła zakraść się do męskiej szatni. Ech, ta dziesięca naiwność.
- Ty, upierdliwa pannico, możesz być co najwyżej chłopczycą, ale na pewno nie chłopcem. – burknął Yakov – Całe życie mam do czynienia z babonami, a woń estrogenu wyczuwam na kilometr! Jako specjalista od cycatych potworów oświadczam ci, że nie ma żadnej... ale to najmniejszej szansy, bym uwierzył, że takie słodkie stworzenie jak ty jest...
Słodkie stworzenie ściągnęło majtki i wesoło rozkładając rączki, krzyknęło „Ta dam!".
- Kur... wa.... MAAAAAAAAAAAAĆ!
Ryk (w tym momencie już całkowicie trzeźwego) Feltsmana rozniósł się po okolicy. Ptaki zerwały się z gałęzi, a przerażona na śmierć wiewiórka wyskoczyła z krzaków i spierdzieliła na drzewo. Srebrnowłosy chłopczyk jedynie zamrugał oczkami.
- Czemu pan tak histeryzuje? Siusiaka pan nie widział?
- ZUPEŁNIE CI ODPIERDOLIŁO?!
- Ale pan umie głośno krzyczeć. A potrafi pan tak wrzasnąć, żeby popękało szkło?
- Możliwości moich strun głosowych to teraz ostatnia rzecz, która powinna cię interesować! Kto paraduje przed obcym facetem z gołą dupą?! Chcesz żeby mnie wzięli za jakiegoś pedofila i aresztowali?! Natychmiast zakładaj majtki!
Vivi posłusznie naciągnął porteczki... jednak niewiele to zmieniło, bo szkoda na psychice Yakova została już wyrządzona.
Noż kurwa mać, Fetlsman powinien napisać książkę pod tytułem „Pięć kroków do wytrzeźwienia". Zamieściłby tam złożoną z następujących podpunktów instrukcję:
Pierwszy – posłuchaj, jak ośmioletni szczeniak nazywa cię „onanistą".
Drugi – wyznaj, że chcesz się odlać, zachęcając wspomnianego smarkacza, by spróbował ściągnąć ci majtki.
Trzeci – pozwól, by rzeczony gówniarz nauczył cię, że drogą do szczęścia jest oglądanie pornoli.
Czwarty – wkurw się, gdy mały smród z ADHD zasugeruje, że nie umiesz jeździć na łyżwach.
Piąty – przekonaj się, że upierdliwe stworzenie, które do tej pory uważałeś za popierdoloną dziewczynkę, jest w rzeczywistości popierdolonym chłopczykiem, bez ostrzeżenia ściągającym majtki i raczącym obcych ludzi widokiem swojego pindolka.
Dyndający dowód posiadania chromosomu igrek powędrował do tej samej komory w pamięci Yakova, w której spoczywał incydent z plakatami. To była komora przeznaczona dla najbardziej traumatycznych wydarzeń... dla totalnie popapranych incydentów i równie popapranych ludzi. Pięćdziesięcioletni mężczyzna nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek wrzuci coś do tej komory. Był o tym przekonany, dopóki nie spotkał tego srebrnowłosego gówniarza. A teraz, nie wiedzieć czemu, nabrał przeczuć, że wspomniana komora wkrótce wypełni się po brzegi!
Ale zaraz, zaraz, skąd w ogóle ten pomysł? – nerwowo pomyślał Feltsman – Czemu podobnych incydentów miałoby być więcej? Przecież to nie tak, że jeszcze kiedyś spotkam tego dzieciaka... prawda?
- Jest pan strasznie przewrażliwiony... – stwierdził chłopiec.
Yakov głośno prychnął. Otworzył usta, by coś odszczeknąć, jednak Vivi wszedł mu w słowo.
- ...ale cieniasem to pan nie jest! Cofam to, co wcześniej powiedziałem. Jest pan prawdziwym wojownikiem! Cieszę się, że pan się ze mną pobawił! Nie byłem taki szczęśliwy, odkąd jeździłem z dziadkiem.
Oczy Feltsmana rozszerzyły się. Rozdrażniony pięćdziesięciolatek nagle zapomniał o wszystkich obelgach, którymi chciał obrzucić tego dziwnego smarkacza. Ze zdziwieniem zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie wykrztusić słowa. Po prosu stał, nieruchomo jak posąg, i obserwował grzebiącego w plecaku chłopczyka. W końcu Vivi odnalazł to, czego szukał.
- Proszę, zasłużył pan! – powiedział, wręczając Yakovowi breloczek.
Dłoń mężczyzny jakby sama z siebie sięgnęła po nagrodę. Słowa „Nienawidzę romansideł. Pornole życiem!" migotały na złotym tle.
Cóż... złoty breloczek to nie to samo, co złoty medal... a w stwierdzeniu „jest pan prawdziwym wojownikiem" niby nie było nic wielkiego, ale...
Ale Feltsman czuł się z tym wszystkim diabelnie przyjemnie. I nie tylko. Czuł się też na swój sposób dumny, że sprawił temu dziwnemu dziecku radość. Pomogło mu to odnaleźć w sobie coś nowego. Coś nowego, ale jednocześnie starego, znajomego... coś, co miał gdy jeździł z Tatianą, a co później stopniowo tracił za sprawą różnych incydentów. Śmierć bliskich, rozwód, skończenie współpracy z Maksem... ech, zwłaszcza sprawa z Maksem.
Yakov nie był do końca pewien, czym ona była – ta rzecz albo cecha, którą odzyskał – ale cieszył się, że znowu ją ma. Właściwie to... nagle uświadomił sobie, że cieszy się także z innych rzeczy.
Cieszył się z zostania wciągniętym w bitwę taneczną. Cieszył się z faktu, że dał się sprowokować. Cieszył się z tej idiotycznej próby skoczenia potrójnego aksla. Do diabła, na swój sposób cieszył się nawet z obitego tyłka!
Ech, to pewnie dlatego że ból w okolicach kości ogonowej niósł ze sobą wiele wspomnień...
Bycie czynnym zawodnikiem. Przypominające pieło treningi. Zaciekła walka. Rywalizacja! Myśl, że nie możesz się poddać!
Yakov Feltsman nagle zrozumiał, dlaczego wpakował się w zakład z Wronkovem. Dlaczego tak naprawdę się w niego wpakował! Nie chodziło tylko o lodowisko... chodziło także o przypomnienie sobie tych wszystkich uczuć. Dusza Yakova – po rozwodzie sprawiająca wrażenie martwej – musiała poczuć, że znowu żyje!
I teraz rzeczywiście poczuła. Ale nie za sprawą przyjaciół, pracy, czy nawet ryzykownego zakładu. Za sprawą spotkania z przedziwnym srebrnowłosym smarkaczem – który najprawdopodobniej był najdziwniejszym dzieckiem, które chodziło po tym świecie.
- Vivi... - Yakov wyszeptał, wpatrując się w breloczek - co to w ogóle za imię dla chłopca?
- Tak naprawdę nie nazywam się Vivi.
Feltsman posłał małolatowi pytające spojrzenie. Chłopiec wyszczerzył zęby.
- Mówiłem panu, że tylko babcia tak na mnie woła. Tak naprawdę nazywam się...
- VIKTOR!
Pięćdziesięcioletni mężczyzna i jego mały towarzysz aż podskoczyli. Z oddali dało się słyszeć szczekanie. Nie minęła chwila, gdy do krawędzi stawu podbiegły dwa duże psy – budzący grozę długowłosy owczarek niemiecki i równie imponujący moskiewski stróżujący.
- Nie zbliżaj się do nich. – Yakov ostrzegł chłopca – Uważaj, żeby cię nie ugry... HEJ!
Mimo ostrzeżeń, Viktor podjechał do zwierzaków... które najwyraźniej bardzo dobrze go znały. Gdy tylko znalazł się w zasięgu ich pysków, przewróciły go na plecy i zaczęły lizać. Chichoczący chłopczyk pocałował najpierw jeden, a potem drugi mokry nos.
- Tęskniliście? – zapytał z czułością – Ja też za wami tęskniłem. No już, już... dobry piesek!
Puchate ogony nie przestawały wesoło merdać. Wzdychając, Viktor złapał owczarka niemieckiego i wtulił twarz we włochatą szyję. Wolna ręka chłopca głaskała pysk moskiewskiego stróżującego. Scena wydała się Feltsmanowi cholernie słodka.
Jednak pieszczoty nie trwały zbyt długo. Ze szczytu wzniesienia rozległ się gwizd, a potem jakiś mężczyzna zawołał żołnierskim głosem:
- Muna! Bismark! Do nogi!
Z wyraźną niechęcia psiaki oderwały się do Viktora i pobiegły na wzgórze. Yakov spojrzał w tamtą stronę. Jego biała Honda nie była już jedynym zaparkowanym na poboczu samochodem – teraz sąsiadowało z nią brzydkie stare volvo. Między samochodami stał ze skrzyżowanymi ramionami groźnie wyglądający mężczyzna, w towarzystwie wyjątkowo pięknej kobiety. Feltsman nie widział tej dwójki zbyt dobrze, ale bez trudu wywnioskował, że byli rodzicami małego diabła. I – co było dość niezwykłe – rzeczywiście przypominali Pana Mroza i Panią Wiosnę.
Solidnie zbudowany, krótko obcięty facet z brodą w stylu Seana Connery, ale bez wąsów, sprawiał wrażenie chłodno-myślącego typa, który bez trudu stawiał ludzi do pionu. Zupełnie nie pasował do swojej szczupłej długowłosej żony. Uśmiechnięta od ucha do ucha kobieta roztaczajączała wokół siebie aurę niezmąconej niczym radości. Pomimo minusowej temperatury, paradowała w spódnicy i liczących co najmniej dwadzieścia centymetrów szpilkach. Wyglądała, jakby nic nie mogło popsuć jej dobrego humoru... iście jak Pani Wiosna! Chociaż Yakov przypomniał sobie, że nazywała się Anastazja.
Nawet głos, którym zawołała syna, przywodził na myśl łąkę pełną kwiatów.
- Vitya! Skarbie, chodź już do domu!
- Pięć minut! – odkrzyknął chłopiec.
- Vitya... starczy już na dzisiaj łyżew. Chyba nie chcesz spędzić tutaj nocy, hm? Jeśli nie będę mogła pocałować cię na dobranoc, będzie mi ogrooomnie przykro!
Taaak... teraz stało się jasne, że była zawodową aktorką. W bardzo charakterystyczny sposób przeciągała sylaby – jakby przyzwyczaiła się do recytowania tekstu. Była też dość cwana, by przemycić do ostatniego zdania odpowiednią dawkę matczynego dramatyzmu. Jednak jej syn nie dał się nabrać.
- Zaraz przyjdę! – zawołał – Jeszcze chwilę!
- Och, twoje pluszaki będą bez ciebie taaaakie samotne, wieeeesz? – z udawanym żalem zaśpiewała kobieta.
Viktor kompletnie ją zignorował. Zamiast tego odwrócił się do Feltsmana. Właśnie otwierał usta, by coś powiedzieć, ale wówczas słodkie matczyne prośby zostały zastąpione przez ostry rozkaz ojca.
- VIKTOR! Jak natychmiast nie przyprowadzisz tutaj chudego tyłka, to będę musiał po ciebie zejść, a lepiej, żebym, kurwa, nie musiał tego robić, bo jak mnie do tego zmusisz, to wezmę ze sobą nożyczki i nie będę miał litości... czy to, kurwa, jasne?!
W oczach dzieciaka pojawił się przebłysk strachu.
- Dobra, tato, już idę!
O kurde, więc to takie proste? – Yakov pomyślał, czując się jak kompletny frajer – Młody cyka się przed ścięciem włosów? Ech, że też na to nie wpadłem! No ale z drugiej strony... teraz to przynajmniej wiem, dlaczego był zupełnie znieczulony na moje „kurwy".
Viktor błyskawicznie ściągnął łyżwy i założył buty. Szeroko się uśmiechając pomachał Feltsmanowi na pożegnanie i z plecakiem zarzuconym na ramię pobiegł do rodziców. Gdy tylko znalazł się przy samochodzie, Anastazja zaczęła przeczesywać mu włosy.
- Kochanie, - odezwała się z mieszaniną czułości i przygany – tyle razy mówiłam, żebyś nie zaczepiał bezdomnych.
- Ale ten pan nie jest bezdomnym, tylko penisistą! – zaprotestował Vitya – W dodatku świetnie jeździ na łyżwach. Jeszcze lepiej niż dziadek Viktor! A wcześniej to zrobił taki suuuuuper skok! Najpierw szast, prast, a potem łubudu!
- Penisista? – ze zdziwieniem powtórzyła kobieta – A nie chodziło ci przypadkiem o „tenisistę", skarbie?
- Nie. O penisistę! I wiesz, zrobił taki fajny...
Chłopiec nieoczekiwanie urwał. Z grobową miną wpatrywał się w ojca. Surowy mężczyzna uniósł brwi.
- No co? – mruknął.
Viktor głęboko westchnął.
- Tato, masz szalik nie pod kolor swetra. W dodatku założyłeś spodnie od dresu. Skoro szedłeś na przedstawienie mamy, mogłeś się lepiej ubrać.
- Nie jestem pierdoloną babą i będę się ubierał, jak chcę. Nie zamierzam robić z siebie wypindrzonego lalusia, tylko dlatego że idę do teatru.
- Twój ojciec to beznadziejny przypadek, Vitya. – kręcąc głową stwierdziła Anastazja - Ale nie matrw się... w towarzystwie nie musimy się do niego przyznawać.
- Do kurwy nędzy, kobieto! Mówiłem, żebyś odpierdoliła się od moich ubrań!
- Możemy pójść na kompromis, Sasza. – ze słodkim uśmieszkiem, kobieta pochyliła się nad uchem męża - Nie miałabym nic przeciwko, gdybyś cały czas chodził nago.
Nawet z tak dużej odległości, Yakov zauważył, że policzki Saszy przybrały kolor purpury.
- I-ile razy mam powtarzać, byś nie rzucała takich tekstów! – syknął mąż Anastazji – I przestań mnie obmacywać przy ludziach! – gniewnie strącił ze swojego tyłka rękę żony.
- Jakich ludziach? Przecież nikogo tu nie ma.
- Nikogo, oprócz pana penisisty! – podkreślił Viktor.
- Ugh... dosyć tego! – burknął Sasza – Jedziemy do domu!
Złożona z trójki ludzi i dwóch zwierzaków rodzinka wsiadła do Volvo. Zanim odjechali, ze środka dobiegły jeszcze strzępki rozmowy:
- Tato, kiedy dostanę psa?
- Mamy dwa psy. – padła burkliwa odpowiedź.
- Ale to są psy twoje i mamy. A kiedy ja będę miał swojego psa?
- Kiedyś.
- Czyli kiedy?
- Kiedy będziesz starszy.
- A kiedy to będzie?
- Za parę lat.
- Czyli za ile?
- DO DIABŁA, VIKTOR! Nie przeszkadzaj mi, kiedy prowadzę samochód!
Pomyśleć, że ten facet musiał zajmować się srebrnowłosym źrodłem chaosu przez prawie dwadzieścia cztery godziny na dobę... i jak tu takiemu nie współczuć? Problemy Yakova nagle zaczęły sprawiać wrażenie śmiesznych. Feltsman może i miał ciężko, ale przynajmniej nie musiał wychowywać jakiegoś dziwnego małego ekshibicjonisty. Za żadne skarby nie zamieniłby się z tym całym Saszą! Boże, przecież ten facet miał zwyczajnie przesrane!
Żeby dzień w dzień wysłuchiwać irytującego dziecięcego szczebiotu i męczyć się z zapędami napalonej żonki! Kto by chciał takiego życia?!
Ty byś chciał. – szepnął głosik w głowie Yakova.
Policzki Feltsmana pokryły się warstwą czerwieni. Rozwiedziony mężczyzna spuścił wzrok. Nie chciał otwarcie tego przyznać, że w głębi siebie wiedział, że tym, co odczuwał, tak naprawdę nie było współczucie, lecz zazdrość.
Zerknął na połyskujący w świetle księżyca breloczek. Właściwie to ten dzieciak... nie był taki znowu zły.
Obecnie
- Yakov? Yakov, jesteś tam?
- Ta, jestem. – dłoń Feltsmana odgarnęła opadające na czoło kosmyki włosów – Słuchaj, zadzwonię wieczorem, dobra? W aucie zrobiło się cholernie zimno. Jak nadal będę siedział w miejscu, zamienię się w sopel lodu.
- Jasne. W takim takim razie do wieczora!
Stękając, obolały mężczyzna wygrzebał się z samochodu. Powinien później zadzwonić do Pavlo i umówić się na nastawianie kręgów. Albo i całego kręgosłupa. Albo psychiki. Szkoda, że Kapustin miał dyplom tylko z fizjoterapii. Zresztą, po wszystkim, co się stało w nocy, psychiatra mógłby nie wystarczyć... niektóre problemy nadawały się tylko dla egzorcysty!
Na pobliskim świerku wesoło ćwierkała para wróbelków. Topniejący śnieg spływał z gałęzi, odsłaniając gotowe do rozkwitu pączki. Przez niewielką szparkę między drzewami przebijał się pojedynczy promień słońca. Smuga światła odbiła się od przypiętego do kluczyków Yakova złotego breloczka.
Wygląda na to, że facet w radiu jednak nie kłamał. – Feltsman pomyślał, przyglądając się zboczonemu napisowi – Rzeczywiście nastąpił odwilż.
Poluzował szalik i rozpiął płaszcz. Kiedy ciepłe powietrze połaskotało mu szyję, nagle poczuł się niesamowicie zrelaksowany i zadowolony.
Może była to zasługa pogody, może spotkania ze srebrnowłosym dziwadłem... jednak pierwszy raz od bardzo dawna Yakova ogarnęło przeczucie, że wszystko będzie dobrze. Że jakoś to będzie. Sponiewierany przez życie trener pierwszy raz od dawna widział światło. Był gotów, by zmierzyć się z Wronkovem.
Ale najpierw musiał zmienić oponę. Ech, to będzie cholernie upierdliwe...
- Oho? Witam ponownie. Jak mija dzionek?
Yakov obrócił głowę i zobaczył tego samego rowerzystę, którego spotkał wczoraj. Dzisiaj młodziak zrezygnował z czapki - bujne rude włosy powiewały na wietrze. Jednoślad zatrzymał się obok Hondy.
- Bywało gorzej. – pięćdziesięciolatek mruknął, obrzucając sflaczałe koło nienawistnym spojrzeniem.
- I co? Spotkał pan chochlika?
Feltsman wzdrygnął się.
- Tak, spotkałem.
- Dał panu w kość, co? – chłopak wyszczerzył zęby.
Przez jakiś czas Yakov stał w bezruchu, z zaciśniętymi w cienką linię ustami. Jego duma stanowczo protestowała przeciwko podawaniu szczegółów wczorajczego Armagedonu.
- Trochę. – mruknął w końcu – Powiedz, a ty znasz tego dzieciaka? On gra w hokeja, tak?
- Ano... a dlaczego pan pyta?
- Bez powodu. – Feltsman wzruszył ramionami – Po prostu byłem ciekaw, jak poradziłby sobie w figurówkach.
- Ech... szkoda, że nie będzie pan mógł tego sprawdzić.
Yakov, który był akurat w trakcie, wygrzebywania zapasowego koła z bagażnika, na moment zamarł w miejscu. Posłał młodziakowi zdezorientowane spojrzenie.
- Co masz na myśli? – zapytał, unosząc brwi.
Rowerzysta oparł przedramiona na kierownicy i pokręcił głową.
- To, że ten chłopiec najprawdpodobniej nigdy nie założy figurówek.
Notka autorki... pojawi się później :P Jestem na konwencie i mam pełne ręce roboty.
Przepraszam was, jeśli błędów i literówek jest więcej niż zwykle - ostatni tydzień był dla mnie trochę jak sesja pomnożona przez cztery. Obiecuję, że w wolnym czasie przysiądę i nieco wygładzę tekst. Nie chciałam już czekać, bo obiecałam wam rozdział. Wyrobiłam się, więc bądźcie wyrozumiali ^^
Zaglądajcie tutaj, bo dzisiaj albo jutro wrzucę arta z gołym tyłeczkiem Viktora :)
Na razie macie tekst piosenki Bonnie Tyler ^^, do której tańczyli Nikiforov z Feltsmanem!
https://youtu.be/3GPZDX9_2oE
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro