Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24 - Wiatr ze Wschodu

Raj. Idylliczny krajobraz ze szczytami gór na horyzoncie, wielką łąką z kolorowymi kwiatami i jeziorem, w którym odbijały się złociste promienie słońca.

Siedemdziesięcioletni Yakov i dziewięcioletni Vitya stali na szczycie trawiastego wzgórza, podziwiając scenerię. Feltsman miał na sobie tradycyjny strój górala podhalańskiego – klatę osłaniała mu biała koszula, na nogach wisiały jasnobrązowe portki z tradycyjnymi wzorkami, na głowie tkwił czarny kapelusz z muszelkami wokół ronda, a nogi wciśnięto w wygodne brązowe kierpce.

Mały Vitya, z kolei, paradował w zestawiku a la Oktoberfest - wyglądał w nim wprost przeuroczo! Biała koszulinka do łokci, krótkie spodenki z szelkami, czarne trzewiczki i białe podkolanówki. No i oczywiście nieodłączny element jestestwa małego Nikiforova, czyli powiewające na wietrze, długie srebrne włosy.

Gdzieś z boku rozległo się ciche szczekanie i zza zakrętu nadbiegł brązowy pudel Makkachin. Ze zwisającym po jednej stronie pyszczka językiem ganiał po łące cztery wróżki – wszystkie były wielkości myszek i miały świecące złotą poświatą skrzydełka motyli.

Jedna z maleńkich kobietek zrzuciła na trawę pyłek, a z ziemi wynurzyło się kilka białych grzybków o dość osobliwych kształtach.

- Yakov, zobacz! – Vitya pisnął, wyciągając paluszek. – Z ziemi wyrastają siusiaki!

- Siusiaki? – z niejakim zadowoleniem chrząknął Feltman. – Jesteś pewien, że tak się nazywają? Nie chciałbyś nazwać ich... jakoś inaczej?

Na przykład „fiutki", „chujki" albo „peniski"?

- Yakov, no proszę cię – chłopczyk przewrócił oczami. – Przecież to siusiaki! Jak inaczej miałbym je nazywać?

- No nie wiem – siedemdziesięciolatek wzruszył ramionami. – Tak tylko chciałem sprawdzić, czy jesteś grzecznym chłopcem.

- Ja zawsze jestem grzeczny! O, Yakov, a mogę nazbierać koszyk siusiaków? Moglibyśmy ugotować je razem z jajkami i zrobić zupę grzybową.

- Hm... to nie byłby taki zły pomysł... Ale zobacz! Wróżki, chcą się z tobą pobawić!

Strategia odwrócenia uwagi podziałała. Kiedy chichoczące kobietki podfrunęły do Viktora, ten natychmiast zapomniał o siusiakowych grzybach. Wróżka o twarzy Sonii Grankiny usiadła malcowi na ramieniu.

- Chcesz z nami polatać, słodki chłopczyku? – spytała.

- Naprawdę mogę? – dzieciak poczerwieniał z ekscytacji.

- Oczywiście! Przecież jesteś uroczym małym chłopcem, a nie jakimś zbójem i chuliganem, który po pijaku obija obcym facetom mordy.

- Nie wiem, co to znaczy „chuj-legwan", ale chętnie z wami polatam. Nauczycie mnie, jak się lata? Och, proszę, proszę, PROSZĘ!

- Nie ma sprawy. Po prostu pomyśl o czymś przyjemnym... Może być Yakov wygrywający w Pokera Rozbieranego z Wronkovem. Wyobraź sobie tę scenkę, a my zajmiemy się resztą, okeeeej? Dobra. No to sypiemy, dziewczynki!

Wróżki o twarzach Viery, Mashy i Lenki obsypały srebrną główkę garściami złotego pyłu.

- Yakov, ja latam! – zapiszczał zachwycony chłopczyk.

- On lata! – łapiąc się za obie policzki zawołała Sonia.

- On gada! – wesoło merdając ogonem, zaszczekał Makkachin.

- Brawo, Vitya – cicho poklaskując, burknął Yakov. – Jesteś cholernie utalentowany. Nic dziwnego, że od razu się nauczyłeś!

Dzieciak rozłożył ręce i z beztroską, która skojarzyła się Feltsmanowi z Piotrusiem Panem, poszybował w górę. Po chwili pruł już między chmurami, zostawiając za sobą białą smugę jak samolot. Makkachin szczekał na niego z dołu.

- Ja też chcę – zawodził. – Ja też! Ja też!

- To jak, laski? – Sonia zwróciła się do pozostałych wróżek. – Pozwolimy mu?

- No nie wiem – westchnęła Masha. – Wciąż jestem na niego zła o to, że obślinił mi skrzydła.

- Słuchaj, Makka, pozwolimy ci polatać, ale masz na nas nie polować! – krzyżując ramiona, Lenka pokiwała głową. – Zrozumiano?!

W odpowiedzi piesek zaszczekał przepraszająco. Viera ustawiła się nad jego pyszczkiem i zaczęła energicznie machać skrzydełkami, by zrzucić jak najwięcej pyłku.

Makkachin pofrunął do góry. Najpierw leciał obok swojego pana, a potem pozwolił chłopcu się dosiąść – cały czas energicznie machał łapami, tworząc iluzję galopowania w powietrzu.

- Wio, Makka – krzyknął uradowany Vitya. – Wio, wio, wio!

Pies i jego chłopiec przeskoczyli kilka chmurek. Kiedy byli tuż obok jeziora, rozdzielili się, po czym jeden po drugim zjechali po kolorowej tęczy, prosto do wody. Vitya trzymał się za buciki, a Makkachin za tylne łapy. Przez chwilę wydawało się, że wezmą kąpiel, jednak stało się coś zupełnie niespodziewanego.

W miejscu, gdzie stopa Viktora dotknęła tafli jeziora, woda zamieniła się w lód – a konkretniej w piękny lodowy odłamek w kształcie płatka śniegu. Transformację przeszły również trzewiki chłopca – nie wiedzieć kiedy na podeszwach pojawiły się lśniące złote ostrza.

Z gracją leśnej nimfy, srebrnowłosy malec biegł po jeziorze. Jego łyżwy dotykały wody, tworząc coraz więcej lodowych kształtów, aż nie ostał się już ani jeden płynny kawałek, a caluteńka tafla stała się biała i gładka. Wówczas zaczął się prawdziwy pokaz!

Tu potrójny salchow, tam potrójny toe loop, żaba w powietrzu, kilka zgrabnych figur, a na koniec przepiękny piruet Denise Biellmann. Ten chłopiec naprawdę był prawdziwym Czarodziejem Lodu – aż miło było na niego popatrzeć!

A jakby cudów było mało, do tańców przyłączył się także Makkachin. Zdobył gdzieś staromodne ostrza, które przyczepiano do butów za pomocą skórzanych pasków i teraz sunął na dwóch łapach, nieudolnie naśladując swojego pana.

- Powiedz mu, by pilnował krawędzi! – Feltsman zawołał do Viktora. – I niech popracuje nad akslem! Lądowanie ledwo mu wyszło.

- Nie bądź dla niego aż tak surowy – odkrzyknął chłopiec. – To jego pierwszy raz!

Yakov poczuł, że coś ostrego dźga go w plecy. Kiedy odwrócił się ujrzał Lileczkę. Miała na sobie strój Królowej Kier z „Alicji w Krainie Czarów" – tyle że bardziej obcisły i seksowniejszy niż w Disneyowskiej wersji. Co tu dużo mówić – Lileczka też miała znacznie lepszą figurę od babeczki, która występowała w bajce dla dzieci! Zaś ostrym przedmiotem, który wcześniej ukłuł Feltsmana, był patyczek z zakończeniem w kształcie serduszka.

- Twój uczeń znowu obsikał moje róże! – zagrzmiała Baranowska. – Jestem zmuszona obciąć ci głowę!

- Ej, kobieto, ale dlaczego od razu obcinać głowę? – oburzył się mężczyzna w stroju góralskim. – Nie moglibyśmy rozwiązać tego inaczej?

- Co? Wolałbyś, żebym obcięła ci jaja? – surowa Prima Balerina uniosła piękną brew.

- Nie no... nie chciałbym, żebyś... ale zobacz, znalazłem coś twojego!

Feltsman ukląkł przed ukochaną i wysunął w stronę jej nóżki śliczną szklaną łyżwę. Lilia aż sapnęła z wrażenia.

- Piękna pani – burkliwym głosem wyszeptał Yakov. – Czy zechcesz zaszczycić mnie tańcem?

- Och! To... cóż... No dobrze, Yakovie Stanisławowiczu, ale mam jeden warunek! Kiedy będziemy robić podnoszenia, to JA podniosę ciebie!

To był pierwszy moment, w którym Feltsmanowi przyszło na myśl, że może to nie dzieje się naprawdę, że to tylko sen. Drugi moment nastąpił w chwili, gdy weszli na lód, zaczęli tańczyć i Lilia rzeczywiście go podniosła – wymachiwała nim nad głową, jakby ważył tyle, co nic!

A co mi tam! – pomyślał. – Nawet jeśli śnię, to chuj z tym! Bawię się wyśmienicie!

Przez pewien czas w tle grała muzyka, a dwie pary – Makkachin z Viktorem i Yakov z Lilią – rywalizowały ze sobą, pokazując coraz bardziej widowiskowe elementy.

Aż w końcu wszyscy się zmęczyli. Baranowska odeszła, rzucając przez ramię, że musi przystrzyc swoje róże, a Makkachin wrócił do ganiania wróżek.

Łyżwy Viktora na powrót stały się trzewikami – chłopczyk właśnie pochylał się nad krzakiem jagód, przy którym wypatrzył dziwacznego kota w lawendowe i różowe prążki. Zwierzak siedział tyłem do Nikiforova.

- Chodź do mnie – wyciągające rączkę, odezwał się Vitya. – No chodź! Kici, kici, kici...

- Już ja ci, kurwa, dam „kici kici"! – obruszony kocurek odwrócił pyszczek i wówczas okazało się, że miał twarz Jurija Plisetskiego. – Spierdalaj!

- Co? Hej, poczekaj!

Dzieciak próbował złapać nieprzyjaznego kociaka, ale kiedy już się wydawało, że go schwycił, tamten rozpłynął się w niebyt. Przez chwilę w powietrzu unosiły się jeszcze jego gniewne oczy i usta powtarzające „Spierdalaj, spierdalaj!". Potem zwierzak zupełnie zniknął.

- Me! – Vitya zrobił obrażoną minę. – Jaki nietowarzyski!

Yakov podszedł do wychowanka.

- Widzisz, Vitya? – odchrząknął, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Tylko spójrz, w jakim pięknym miejscu przyszło nam żyć! – wolną dłonią zatoczył w powietrzu okrąg.

- No! – dzieciak zgodnie pokiwał głową. – Fajny ten nasz świat. I jaki kolorowy!

- No właśnie, Vitya... no właśnie! I wiesz, co? Nie musimy nigdy go opuszczać! Możemy zostać tu już na zawsze. Nikt nigdy nie zakłóci naszego spokoju. Nikt nigdy nie zniszczy równowagi, która...

- Viiiteeeenka! – rozległo się nagle gdzieś z tyłu.

Feltsman i jego uczeń gwałtownie obrócili głowy. Zmierzał ku nim słodki Japończyk w okularach. Nie miał na sobie niczego oprócz różowego fartuszka w stylu kelnerek Meido, który, zresztą, i tak więcej odsłaniał niż zasłaniał. Na widok smakowitych nóżek i różowych sutków (przyodziewek sięgał połowy klatki piersiowej), małoletni Viciek otworzył usteczka ze zdumienia.

Tajemniczy Azjata niósł tacę z pierożkami.

- Zdrastwuj, malutki – trzepocząc długimi rzęsami, zwrócił się do chłopca. – Poczęstujesz się?

Dzieciak natychmiast wyciągnął rączkę. Feltsman trzasnął go po nadgarstku.

- Vitya, co ja ci mówiłem?! Nie bierze się jedzenia od obcych!

- Yakov, ale to nie jest żaden obcy! – zaszczebiotał Vitya.

- Eee... nie?

- Yakov, no coooo tyyy, nie poznajesz? Przecież to Yuuri! Ohayou, Yuuri!

Vitya obdarzył przybysza szerokim uśmiechem w kształcie serca. Na niebie zgromadziły się czarne chmury.

- Proszę – Japończyk ponownie wysunął tacę. – Jedz, ile wlezie!

Tym razem trener nie zdołał powstrzymać małego łakomczucha przed złapaniem kilku pierogów. Uradowany dzieciak jedną ręką przycisnął zdobycze do koszulki, a drugą zaczął pałaszować. Jego długie srebrne włosy nagle zaczęły się... skracać?!

Yakov uświadomił sobie, z czym ma do czynienia.

- Vitya, NIE! – wrzasnął, z wypisanym w oczach przerażeniem. – Nie jedz tego! Właśnie przypomniałem sobie, co to jest. To są Pierożki Podniecioszki! Z każdym kęsem człowiek zaczyna dorastać!

Siedemdziesięciolatek rzucił się do przodu, rozpaczliwie próbując złapać wychowanka i powtrzymać katastrofę. Był tylko jeden problem – Vitya wciąż miał na sobie pozostałości pyłu wróżek. A kiedy wpakował sobie do ust całego pieroga i z okruszkami w kącikach ust zaczął go przeżuwać, popadł w tak niebiańską błogość, że zupełnie nad sobą nie panując, uniósł się do góry.

Stopy chłopczyka urosły z tak zatrważającą prędkością, że trzewiki po prostu z nich zleciały - pomknęły jak pociski i pacnęły w konar najbliższego drzewa! Włosy stawały się coraz krótsze, a nogi coraz dłuższe. Klatka piersiowa tak zwiększyła objętość, że odpadł pierwszy guzik koszuli.

- NIE! – wyciągając dłoń w stronę wychowanka, krzyknął Yakov. – Vitya, przestań, PRZESTAŃ!

Ale Vitya nie zwracał na niego uwagi. Właśnie zabrał się za drugiego pieroga...

Z góry dobiegło ciche burczenie nadchodzącej burzy, a na łydkach szybującego młodzieńca pojawiły się pierwsze srebrne włoski. Chudziutka szyjka przeobraziła się w solidne karczysko, nogi powoli przestawały mieścić się w spodenkach, a gdy poodpadały wszystkie guziki koszuli, okazało się, że tors nie jest już zupełnie płaski, ale rozbudowany i muskularny, jak u greckiego bożka.

Aż wreszcie został pochłonięty trzeci pieróg, i największa obawa Yakova stała się faktem! Vitya opadł na ziemię, już nie jako słodki chłopczyk, lecz wielki facet z długimi nogami, ramionami jak kłody i twarzą, na widok której połowa zakonnic rozważyłaby porzucenie celibatu. Jedynym, co się nie zmieniło, była pozycja w jakiej siedział na trawie – z lekko rozszerzonymi, wyciągniętymi przed siebie nogami. Ta pozycja i sposób, w jaki Nikiforov głaskał się po najedzonym brzuszku, przywodziły na myśl duże dziecko.

Z nieba spadły pierwsze krople deszczu.

- Będę czekał w Japonii! – zalotnie się uśmiechając, rzucił Azjata.

Następnie odszedł, kołysząc swoimi golutkimi i okrąglutkimi jak dojrzałe jabłuszka pośladkami.

- Kwiiiiik! – oczy srebrnowłosego mężczyzny na moment zostały zastąpione przez dwa błękitne serduszka.

Vitya zerwał się z miejsca.

- NIEEEEE! – Spanikowany, Yakov wyciągnął rękę. – Vitya, nie! Nie moż... mphf!

Na głowie siedemdziesięciolatka wylądowała para podartych gaci. Kiedy Feltsman wyplątał się z nieszczęsnej sztuki odzieży, ujrzał na horyzoncie gołą dupę Viktora, który z wywalonym jęzorem pognał za Japończykiem.

Lekka mżawka przeobraziła się ulewę. Yakov padł na kolana.

- Dlaczeeeeeego?! – zawył, rozkładając ręce jak Jezus. – Nie tak miało być, nie tak miało być, NIE TAK MIAŁO BYĆ!

Chmury rozsunęła się i stanęła w nim postać łysego dupka. Wronkov był ubrany w strój Zeusa i niósł pod pachą kilka piorunów.

- Mnie może pokonałeś, ale zakładu z Aleksandrem Nikiforovem nie wygrasz nigdy! – zarechotał nad głową rywala. – Pozwoliłeś Viktorowi spartolić sobie życie! Teraz ten chłopak będzie przez ciebie płakał.

Uniósł błyskawicę i wycelował nią prosto w Feltsmana.

- NIE! – wrzasnął Yakov. – Nie, nie, NIEEEEEEEEE!

Rzucił się na bok, ale zamiast zrobić unik, zrobił niespodziankę nadchodzącej stewardesie. Zaraz! Stewardesie?!

- Mój Boże, nie śpi pan? – dziewczyna z logiem Aeroflotu na mundurku, położyła sobie dłoń na piersi. – Ale mnie pan wystraszył! Nie zimno panu? Przynieść drugi koc?

Lekko ogłupiony i wciąż trochę zadyszany, Feltsman powoli objął wzrokiem otoczenie. Samolot. Klasa biznes. Widoczne za oknem chmury. Siedząca z przodu Mila Babicheva z różowymi słuchawkami na uszach, kiwająca głową do przodu i do tyłu, w rytm muzyki. Fizjoterapeuta Klubu Mistrzów, Ilia Shevchenko drzemiący sobie spokojnie obok rudej wiedźmy, z głową wtuloną w poduszkę w kształcie rogala.

- Drodzy pasażerowie – rozległo się z głośniczków. – Z tej strony kapitan. Z powodu złych warunków pogodowych, lądowanie w Petersburgu nieznacznie się opóźni. Będziemy na miejscu około szóstej. Przepraszamy za utrudnienia!

Dłoń starszego mężczyzny powędrowała do czoła. Yakov pozwolił ramionom rozluźnić się i zaczął nieznacznie uspokoić oddech. Tył jego głowy z cichutkim plaśnięciem opadł na oparcie fotela. No tak, byli w samolocie. Wracali do Petersburga po Finale Grand Prix. Kolejnym finale wygranym przez Viktora! Który to już raz? Czwarty? A, nie, piąty.

Raju, jak ten czas leci... Felstmanowi zdawało się, że jeszcze wczoraj Vitya był słodkim chłopczykiem, takim jak ten, którego widział we śnie!

Siedemdziesięciolatek aż się najeżył.

To był poprany sen! – pomyślał zagryzając zęby. – Ale i tak nie przebił tego, co działo się WCZORAJ! Niech to szlag... Ile ja bym dał, by nie być na tym bankiecie! Ile ja bym dał, by tego nie pamiętać! Ile ja bym dał, by w ogóle tego NIE WIDZIEĆ!

- Proszę pana?

Yakov uświadomił sobie, że stewardesa wciąż czeka na odpowiedź.

- Koca nie potrzebuję – burknął, masując kark. – Ale chętnie napiję się herbaty.

- Zaraz panu przyniosę!

Czując lekki ścisk w pęcherzu, Feltsman podreptał do łazienki. Obie kabiny były zajęte, więc stanął w przejściu i niecierpliwie stukając butem o podłogę, łypał na czerwony napis.

- Yakov, mam sprawę! – usłyszał przy uchu czyjś głos. Wybitnie wkurzony głos należący do wybitnie pyskatego nastolatka!

Ja pierdolę, tylko nie on – gniewnie marszcząc czoło, pomyślał Feltsman. – Użeranie się z nim to ostania rzecz, na którą miałbym teraz ochotę.

Zupełnie jak sygnalizacja świetlna, twarz starszego mężczyzny zmieniła kolor, przybierając barwę intensywnej czerwieni. Szkoda tylko, że smarkaty rozmówca nic sobie nie robił z ostrzegawczego sygnału „STOP". Pfft! Nawet gdyby nad Yakovem wywieszono gigantyczny hologram z napisem „Spierdalać! Jestem w nastroju do zabijania", ten konkretny egzemplarz i tak by tutaj przylazł z zamiarem wyegzekwowania tego, cokolwiek sobie ubzdurał.

Właśnie łypał na trenera spod grzywy prostych blond włosów.

- Kiedy wrócimy do Petersburga, chcę iść na kurs breakdance'a! – warknął tonem, który nie przyjmował odmowy. – Chcę się nauczyć tańca ulicznego! Tak ma być i kropka!

Feltsman skrzywił się. Już wiedział, że kłótnia go nie ominie! I już wiedział, że będzie w cholerę ciężka. Ech, kurwa... jak on nienawidził kłótni z Plisetskym! Były one o tyle upierdliwe, że przypominały kłótnie z własnym odbiciem w lustrze. Yakov klął, zaciskał pięści i darł mordę... A odbicie RÓWNIEŻ klęło, zaciskało pięści i darło mordę.

- Słuchaj, no Juraczka – częstując bachora najgroźniejszym spojrzeniem, na jakie było go stać, Feltsman uniósł palec. – Pójdziesz na lekcje breakdance'a, gdy mi małpa z dupy wyskoczy, czyli, kurwa, nigdy! Gdy wrócimy do Petersburga, weźmiemy się za twój balet, by pracować nad częścią artystyczną i to jest, kurwa, wszystko, co mam na ten temat do powiedzenia.

- No to zacznij, kurwa, hodować sobie dżunglę w dupie, bo ja i tak, kurwa, nauczę się tego breakdance'a, i chuj mnie obchodzi, co masz na ten temat do powiedzenia!

- KURWA MAĆ! Nie będzie żadnego breakdance'a! Od przyszłego sezonu idziesz na lekcje baletu!

- WALĘ pierdolony balet! Chcę breakdance'a!

- Ale pójdziesz na balet!

- Chcę breakdance'a!

- Idziesz na balet!

- PIERDOLĘ BALET!

- Pierdol sobie, co chcesz, pod warunkiem, że zaczniesz lepiej jeździć swojej programy! Noty, które dostałeś od sędziów za część artystyczną...

- Mam większe problemy niż jebana część artystyczna! – z zębami obnażonymi jak u wściekłego tygrysa, warknął Jurij. – Nie pozwolę, by skośnooki grubas w okularach robił ze mnie pośmiewisko! – podskakując w miejscu, wydarł się na cały samolot. – Nauczę się breakdance'a i na następnym bankiecie skopię mu tę jego świńską dupę!

O ile to możliwe, Yakov poczuł się JESZCZE bardziej wkurwiony. Już szykował niepokornemu gówniarzowi zjebkę życia! Miał zamiar powiedzieć, że jak jeszcze raz usłyszy o cholernym Japończyku ALBO o cholernym bankiecie, to zdejmie pas i to NIE po to, żeby się wysrać. Chciał rzucić w Plisetskiego tą groźbą i jeszcze kilkoma innymi, ale zanim zdążył to zrobić, zza drzwi do łazienki dobiegł rozżalony głos Wlada.

- Błagam was, przestańcie! – płaczliwym tonem poprosił menadżer Klubu Mistrzów. – Mam straszną biegunkę, a przez was w ogóle nie mogę się skupić!

Te słowa skutecznie podziałały na wyobraźnię obu choleryków. Zarówno trener jak i jego niepokorny wychowanek skrzywili się i zaczęli mamrotać pod nosem przekleństwa.

Zanim przypomnieli sobie, o co właściwie się pokłócili, drzwi do drugiej z kabin otworzyły się. Feltsman szybciutko wślizgnął się do środka, a gdy wyszedł, Plisetskiego już nie było. Mały uparciuch musiał odpuścić. A może pomyślał, że Yakov będzie siedział w toalecie tak długo jak Wlad? Mniejsza o to. Grunt, że sobie poszedł!

Czując ogromną ulgę, że już nie musi użerać się z „młodszą wersją siebie", Feltsman wrócił na swoje miejsce obok Viktora. Ku jego zadowoleniu, srebrnowłose utrapienie wyjątkowo nie zamierzało zawracać mu gitary. Ach, Dzięki Bogom za Aeroflot i te nowe fotele z wbudowanymi ekranikami! Dzięki nim Vitya będzie sobie siedział ze słuchawkami na uszach, wgapiony w jedną z durnych aplikacji i niczym trenera nie wkurwi! Yakov będzie sobie w spokoju odreagowywał wydarzenia wczorajszego dnia, nie martwiąc się, że ktoś go zdenerwuje.

- Koniczyna!

Że co?!

Feltsman szarpnął głową, by spojrzeć na Viktora. Nieco przymulone oczy srebrnowłosego mistrza pozostawały wlepione w ekranik, a konkretniej w kreskówkową postać, podobną do japońskiej gejszy. Yakov pochylił się w stronę ucznia, starając się wychwycić dźwięk ze słuchawek.

- Powtórz jeszcze raz – zaszczebiotał radosny głos. – „Dzień dobry"... „Konnichiwa!"

- Koniczyna! – powiedział Viktora.

- „Konnichiwa!"

- Konniczyna!

- „Konnichiwa!"

- Konniczyła!

- „Ohayou gozaimasu!"

- Oha joł gozajmas!

Przed Feltsmanem postawiono filiżankę z herbatę.

- Chwileczkę! – Siedemdziesięciolatek skinął na odchodzącą stewardesę. – Co to, u licha, jest?

Pokazał palcem mamroczącego Viktora.

- Och, to nasza nowa aplikacja! – młoda kobieta pośpieszyła z wyjaśnieniem. – Pasażerowie mogą pouczyć się języków, by zabić czas w podróży. Co prawda tylko podstawy, ale to zawsze coś. Mamy angielski, francuski, niemiecki, hiszpański...

- Japoński? – Yakov zapytał, groźnie mrużąc oczy.

Stewardesa zamrugała. Wydawała się nieco zbitą z tropu tak zimną reakcją.

- Ostatnio wprowadziliśmy kilka nowych połączeń do Tokyo, więc... eee.... Czy mam panu pokazać, jak to działa?

Mina Feltsmana w zupełności wystarczyła za odpowiedź. Kobieta przełknęła ślinę.

- T-to może zabiorę pańskie śmieci i wyrzucę je, by panu nie przeszkadzały! – oznajmiła, śmiejąc się nerwowo. – Gdyby pan czegoś potrzebował, proszę mnie zawołać!

Po pewnym czasie złość Yakova została zastąpiona przez znużenie.

Czy ja czegoś potrzebuję? – masując skroń, zastanowił się Feltsman. – Chyba tymczasowej amnezji! Wówczas nie pamiętałbym wydarzeń wczorajszego dnia...

Wzrok trenera ponownie zawędrował w stronę ucznia. Viktor wreszcie zdołał powtórzyć słówko w taki sam sposób jak gejsza z aplikacji i wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego. Yakov nie był pewien, czy powinien czuć w związku z tym ulgę, czy zmartwienie. Jeżeli miał być wobec siebie szczery, to tak naprawdę nie wciąż nie zdecydował, co myśli o minionym... ugh... incydencie.

Wciąż nie rozumiał, co się wczoraj stało. Wciąż nie załapał, jakie zaklęcie rzucono na Viktora, że pierwszy raz od prawie dwudziestu lat (!) zrezygnował z zawracania trenerowi dupy w podróży!

Ale przede wszystkim Yakov wciąż nie rozgryzł człowieka, który rozpoczął cały ten cyrk! Wspomniany facet był dla niego zagadką...

Soczi, 14 godzin wcześniej

- How do you feel about your student winning the Grand Prix Final for the fifth year in a row? You must be exploding with pride!

- There's still a room for improvement...

- Ahaha... as expected of Russia's Hell Coach!

W chwilach udzielania wywiadów, Feltsman doskonale rozumiał, co Viktor miał na myśli, mówiąc o „wysysającej chęć z życia monotonii".

Pewnie, że bycie otoczonym przez hordę zagranicznych pismaków było przyjemne. Pewnie, że miło było rozmawiać z tymi kolesiami i czuć, że uważali go za najznamienitszego trenera na świecie.

I rzeczywiście, Yakov zwykł czerpać z podobnych sytuacji przyjemność. Po pierwszej wygranej Viktora w Finale Grand Prix. A także po drugiej. Ale po trzeciej, czwartej i piątej? Jasne, komplementy były przyjemne, ale żeby rok w rok słuchać tych samych tekstów, udzielać identycznych odpowiedzi i wgapiać się w rządek niezmieniających się wyszczerzonych twarzy?

Feltsman przyłapywał się na tym, że nawet nie musiał specjalnie się wysilać, by zrozumieć bełkotliwą angielszczyznę poszczególnych pismaków. Nad czym tu się zastanawiać, skoro tegoroczna gadka szmatka niczym nie różniła się od zeszłorocznej?

„Pana uczeń znowu wygrał, bla bla bla! Pewnie jest pan dumny, pitu, pitu!"

„Zawsze mógł pojechać lepiej."

„Ahaha... jest pan wart swojej reputacji, ple ple, ple. Słynny Demoniczny Trener z Rosji!"

Może należało skorzystać z rady Tatiany i rozważyć podstawienie dziennikarzom kartonowego sobowtóra? Takiego z wbudowanym głośniczkiem i nagranymi kwestiami? Blond Wiedźma rzuciła tę sugestię żartem, ale kto wie, czy przypadkiem nie miała racji? Skoro wypytywany wciąż mówił to samo, może gamonie by się nie zorientowały?

Feltsman szykował się do odpowiedzi na kolejne (słyszane milion razy wcześniej) pytanie, gdy ujrzał dość osobliwą scenę. Oho? Jeden z kolesi trzymających mikrofon – jakiś Azjata z rozczochranymi włosami – wyłamał się ze schematu i zamiast śladem kolegów po fachu próbować dopchać się do trenera słynnego Viktora Nikiforova, uparcie zagadywał jakiegoś młodego łyżwiarza, chyba swojego rodaka.

Rozmawiali po japońsku, więc Yakov nie rozumiał ani słowa. Jednak z gestykulacji i tonu głosu można było wywnioskować, że dziennikarzyna robił, co mógł, by tchnąć w młodego chłopaka odrobinę entuzjazmu. Zza szkieł okrągłych okularów patrzyły smutno wyjątkowo łagodne brązowe oczy. Właśnie to charakterystyczne spojrzenie sprawiło, że Feltsman zidentyfikował łyżwiarza.

Ach, już pamiętam! To ten cały Yuuri Katsuki...

Pierwszy Japończyk od dobrych paru lat, który zakwalifikował się do Finału Grand Prix. I, warto zaznaczyć, pierwszy łyżwiarz od dobrych paru lat, który sprawił rosyjskiemu trenerowi tak wielki zawód.

Yakov nikomu o tym nie mówił, ale wyhaczył chłopaka już bardzo dawno temu. Doskonale pamiętał, jak ten egzotyczny nabytek Celestino Cialdiniego debiutował w seniorach. Pamiętał jego prześliczne sekwencje kroków i zapierającą dech w piersiach interpretację muzyki. Ten konkretny egzemplarz wyróżnił się na tle rówieśników, z których większość chciała tylko skakać, skakać i skakać...

To był chłopak z umiejętnościami artystycznymi, które mogłyby zagrozić nawet Viktorowi Nikiforovowi! I przez kilka lat Yakov konsekwentnie czekał na to, aż ów chłopak namiesza na jakiś zawodach. Aż pojedzie dwa czyste programy i kosmicznymi ocenami za komponenty udowodni coś młodocianym robotom, zafiksowanym na punkcie skakania.

Niechby wygrał choć jedno wydarzenie, a mógłby nawet zostać zauważonym przez Viktora! Naprawdę szkoda, że mu nie wyszło...

Z drugiej strony, to nie tak, że Vitya mógłby dostrzec kogokolwiek – Feltsman prychnął w myślach. – W czasach, gdy ten chłopak debiutował, srebrnowłosy gamoń był zbyt zajęty szukaniem pewnego Amerykańca azjatyckiego pochodzenia... Jarał się tematem przez dobre dwa lata, dopóki wreszcie nie odpuścił! Ech, a ostatnio to w ogóle zrobił się uczulony na związki. Ten cały pustelniczy tryb życia w ogóle mu nie służy...

- Mr Feltsman?

Zniecierpliwione słowa dziennikarki wyrwały rosyjskiego trenera z rozmyślań.

- I'm sorry – Yakov rozmasował skroń – Could you repeat the question?

„Przepraszam. Czy mogłaby pani powtórzyć pytanie?"

O to właśnie poprosił, a mimo to poświęcił wspomnianemu pytaniu tyle samo uwagi, jak wtedy, gdy zostało zadane za pierwszym razem. Monotonnym głosem recytując (wyuczoną na pamięć) odpowiedź, ponownie skierował wzrok na Katsukiego.

Nie wiedzieć czemu, patrząc teraz na twarz tego chłopaka, nie mógł się pozbyć dziwacznego uczucia deja vu. To niezwykłe, że dopadło go dopiero teraz, biorąc pod uwagę, że wiedział o istnieniu Japończyka już od wielu lat.

Może chodziło o to, że jak dotąd obserwował młodziana tylko na lodzie, ale nigdy nie miał okazji, by przyjrzeć mu się z bliska? Wcześniej zawsze stał daleko, a przez to przegapił wiele detali. Choćby długie rzęsy, które niemal cały czas zakrywały połowę oczu, w sposób właściwy dla ludzi skromnych. Albo świadczący o nieśmiałości róż, pojawiający się na gładkich policzkach raz za razem. Czy nawet sposób, w jaki ten chłopak lekko pochylał głowę, jakby się wstydził... Feltsman dałby sobie rękę uciąć, że gdzieś już coś takiego widział! U kogoś. Tylko u kogo? Było to bardzo odległe wspomnienie... jakby z innego życia. Ze starych, prehistorycznych czasów, gdy jego ulubionym uczniem nie był legendarny Viktor Nikiforov.

Aż wreszcie przyszło olśnienie.

No tak – przypomniał sobie Yakov. – Lev Rykov. Pierwsza szczenięca miłość Viktora... To z nim kojarzy mi się ten Japończyk!

Dziwnie było wypowiadać imię małego rudzielca, nawet w myślach. Brzmiało jak imię kogoś zupełnie obcego. A przecież wcale nie było to imię kogoś, kto nic dla Yakova nie znaczył. W końcu był taki okres, gdy Feltsman pokładał w nieśmiałym Rykovie wszystkie swoje nadzieje. Był taki czas, gdy patrzył na jazdę tego chłopca i był nią zwyczajnie urzeczony.

Łyżwiarstwo zalatujące brakiem pewności siebie, ale za to jak piękne, jak pełne gracji! To było łyżwiarstwo pozbawione sztuczności – łyżwiarstwo, w którym każdy ruch był ekspresją uczuć.

I mimo całej goryczy związanej z zakończeniem współpracy z Lvem, Yakov trochę żałował, że nie pokazał takiego łyżwiarstwa światu. Chociaż, z drugiej strony... Czy w ogóle miał na to szansę?

Po wyleczeniu nogi i pożegnaniu się z Klubem Mistrzów, Rykov jeździł dalej. Ale jego gwiazda wypaliła się, jeszcze zanim zdążyła zabłysnąć. Łyżwiarstwo takie jak jego zwyczajnie nie miało szans w tym światku. Przykra prawda była taka, że osoby, które tak dobrze pokazywały uczucia na lodzie, osoby jeżdżące z sercem na dłoni... takie osoby gubiły się w chaosie zawodów i przegrywały walkę z własnymi nerwami. Taki był nieuchronny los Lva Rykova. Albo Yuuriego Katsukiego...

Ledwo Feltsman skończył tę myśl, a obok okularnika pojawił się Celestino Cialdini.

- I nie zapominajmy – po angielsku zaszczebiotał do dziennikarza – że Yuuri jest pierwszym Japończykiem od wielu lat, który w ogóle zakwalifikował się do Finału Grand Prix!

Na te słowa oczy Katsukiego rozszerzyły się. Młody łyżwiarz zacisnął dłonie w pięści i z cichym sykiem, gniewnie szarpnął głową w bok. Yakov doskonale wiedział, jak interpretować tę postawę.

Chłopak był na siebie niewyobrażalnie wściekły. Wyrzucał sobie, że tak kiepsko pojechał. A przede wszystkim miał żal do otoczenia, o to, że nie podzielało jego rozczarowania – o to, że został „pierwszym Japończykiem w Finale od wielu lat" i ktoś miał czelność uważać to za zadowalający wynik! Podczas gdy sam zainteresowany wymagał od siebie tak wiele, wiele więcej!

Pomyliłem się – patrząc na młodzieńca, uznał Feltsman. – On nie ma nic wspólnego z Rykovem. Lev nigdy taki nie był. Nigdy nie widziałem u niego takiej zawziętości. Ten tutaj jest wojownikiem...

- MR FELTSMAN!

Tym razem dziennikarka musiała krzyknąć, by zwrócić na siebie uwagę rosyjskiego trenera. W odpowiedzi poczęstował ją zirytowanym spojrzeniem. Speszona, zaczerwieniła się.

- M-maybe... maybe we'll stop for today? You look extremely tired!

"Może skończymy na dziś? Wygląda pan na bardzo zmęczonego."

No proszę, co za doskonały pomysł!

- You're right – rzucił Yakov. – I would appreciate some rest. I have a banquet to attend, after all.

"Racja. Odpoczynek mi się przyda. W końcu muszę jeszcze iść na bankiet."

Członkowie ekipy telewizyjnej pokiwali głowami i zaczęli się oddalać. Feltsman uchwycił jeszcze rzucone szeptem stwierdzenie, że „chyba przecenili poziom jego angielskiego, skoro tak często się zawieszał".

Powinienem częściej udawać, że nie rozumiem – drapiąc się po podbródku, wywnioskował Yakov. – Gdybym wiedział, że to tak skuteczna metoda na pozbycie się pismaków, już dawno bym...

- I'M SORRY! – rozległ się nagle czyjś piskliwy okrzyk.

A sekundę później w klatę zamyślonego Feltsmana pacnęła szopa czarnych włosów. Starszy mężczyzna potrzebował chwili, by uświadomić sobie, co się stało.

Przyuważony wcześniej Japończyk najwidoczniej stwierdził, że ma dosyć optymistycznych gadek swojego nauczyciela i rodaka z mikrofonem! Kiedy przeprosił tamtą dwójkę i próbował ewakuować się z lobby, zapomniał spojrzeć przed siebie – stąd to niefortunne zderzenie z Yakovem.

Na widok miny Feltsmana, młodzieniec pozieleniał ze strachu. Burkliwy siedemdziesięciolatek wyjaśniłby, że ewidentny wkurw na jego gębie był efektem wielogodzinnego użerania się z dziennikarzami, a NIE feralnego incydentu, lecz chłopak nie dał mu dojść do słowa. Z czołem niemal przy samej ziemi rzucił krótkie „iwienitie" i czmychnął z pola widzenia. Zaraz... „iwienitie"?

Cialdini pożegnał się z reporterem i podszedł do Yakova.

- Nie wiedziałem, że twój uczeń zna rosyjski – wpychając dłonie do kieszeni spodni, burknął Feltsman.

- Bo nie zna – z tym swoim charakterystycznym włoskim akcentem odparł Celestino. – Podłapał kilka podstawowych zwrotów, takich jak „dzień dobry", „dziękuję" i „przepraszam". To chyba przez oglądanie rosyjskich streamów i zainteresowanie pewnymi... hm... członkami waszej kadry?

Yakov pozwolił sobie na-wpół rozbawione, na-wpół ponure parsknięcie.

„Pewni członkowie" naszej kadry, tak?

- Fan Viktora? – zapytał zmęczonym tonem.

- Och, a więc zauważyłeś?

- Ciężko nie zauważyć. Wystarczyło obejrzeć kilka jego przejazdów, by stwierdzić, że to kolejny naśladowca mojego ucznia. Vitya jeszcze nie skończył kariery, a i tak połowa zawodników chce brać z niego przykład. Choć muszę przyznać, że twojemu wychowankowi wychodzi to znacznie lepiej niż innym.

Cialdini wypiął pierś.

- Yuuri jest dumą swojego kraju! Kraj Kwitnącej Wiśni bardzo długo nie miał zawodnika, który zakwalifikowałby się do Finału.

- Jesteś zadowolony z takiego obrotu spraw? – Feltsman uniósł brew. – Mogę się mylić, ale wydawało mi się, że chłopak liczył na znacznie lepszy rezultat. Ktoś z jego umiejętnościami mógłby spokojnie zdobyć medal.

- I tak miał szczęście, że się zakwalifikował – odwracając wzrok, westchnął Celestino. – Biorąc pod uwagę, jak często przegrywa z własnymi demonami...

Yakov miał już przygotowany kąśliwy kontrargument, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Po tym, jak sam zaznał krytyki ze strony Maksa Lewina, nigdy nie mówił źle o kolegach po fachu. A przynajmniej nie publicznie. Mimo to, nie ukrywał, że metody Celestino Cialdiniego nie należały do jego ulubionych. Na pewno nie umywały się do metod Marii Beatriz Gonzales – kobiety, która niegdyś prowadziła Klub Detroit. To ona trenowała młodych łyżwiarzy, zanim Ciao Ciao zajął jej miejsce. Ona NA PEWNO nie zadowoliłaby się faktem, że jej wychowanek „przynajmniej zakwalifikował się" do Finału Grand Prix.

Wiem, że nadmiar oczekiwań może prowadzić do zguby – Yakov pomyślał ponuro. – Ale bywa i tak, że zaniżone oczekiwania ranią zawodnika o wiele bardziej.

- Ech, pewnie i tak nie rozumiesz, o czym mówię – Celestino roześmiał się i po przyjacielsku poklepał drugiego trenera po plecach. – Żelazne nerwy twoich uczniów przeszły już do legendy! Założę się o wszystkie moje włosy, że Viktor Nikiforov nigdy nie spartolił żadnego przejazdu.

No to masz szczęście, że nie jestem w nastroju do oglądania, jak golisz sobie głowę na łyso – Feltsman wycedził w myślach. – Bo chętnie opowiedziałbym ci o pokazie do „Króla Lwa" i paru innych sytuacjach. Na litość Boską, co jest nie tak z tymi ludźmi? Czemu oni wszyscy uważają Viktora za Supermena bez jakichkolwiek słabości?

Perspektywa długiej koleżeńskiej pogadanki z trenerem włoskiego pochodzenia nagle przestała być przyjemna.

- Idę szykować się na bankiet – siedemdziesięciolatek rzucił, idąc w stronę wind.

- O? – zdziwił się Cialdini. – Czyli jednak idziesz?

- A ty nie?

- Pojawię się na minutę czy dwie. Wiesz, by potrzymać Yuuriego za rękę. Biedaczek, wciąż jest zdołowany tym swoim programem dowolnym... Nie sądziłem, że ty też się pojawisz. W wywiadach wciąż powtarzasz, jak bardzo masz dosyć tego typu imprez.

Bo mam – w myślach zgodził się Yakov. – Z tym że w przeciwieństwie do ciebie, nie mogę sobie pozwolić na luksus, by się z którejś urwać. W końcu w twojej grupie treningowej górna granica bezczelnego zachowania to robienie zdjęć, czemu popadnie. Natomiast w MOJEJ grupie treningowej górna granica bezczelnego zachowania to Juraczka oznajmiający potencjalnym sponsorom, że prędzej „zajebie ich w dupę" niż zareklamuje różową pastę do zębów. Tak więc sam widzisz, że nie mogę sobie pozwolić na nieobecność...

Ech, takiemu Celestino to dobrze! Skoro na bankiecie miało nie być Chulanonta, farciarz będzie mógł pójść sobie do pokoju hotelowego i spokojnie odespać cały stres minionych zawodów. Kogo jak kogo, ale Katsukiego mógł bez problemu zostawić bez opieki! Bo niby co taki grzeczniutki chłopaczek jak on mógł odpierdolić? Nawalić się w trzy dupy i urządzić striptiz? Pfft! Ta, jasne... To nie ten typ. Już prędzej Vitya spierdoli do Japonii pierwszym dostępnym samolotem, niż do czegoś takiego dojdzie!

Yakov pożegnał się z Cialdinim i poszedł do siebie do pokoju. Po założeniu pierwszego z brzegu garniaka (już słyszał w myślach irytujący głos Viktora i krytykę pod adresem niemodnego przyodziewka), ruszył na obchód hotelu, by sprawdzić, na ile gotowe było jego „stadko". Tradycyjnie zaczął od Nikiforova.

Co zaskakujące, pięciokrotny zwycięzca Grand Prix nie przebywał w swoim ekskluzywnym apartamencie sam. Towarzyszył mu wybitnie wkurwiony świeżo upieczony zwycięzca Juniorskiego Grand Prix.

- Dobrze, że jesteś! – fuknął Jurij. – Przyszedłem do gogusiowatego głąba, by pomógł mi zawiązać krawat, ale gamoń okazał się zupełnie bezużyteczny. Od piętnastu minut leży na wyrku i lampi się w ekran! Nawet nie skumał, że wlazłem mu do pokoju...

- Dawaj to! – Yakov wyrwał czternastolatkowi wspomnianą część garderoby.

Zawiązując krawat, kątem oka zerknął na Viktora. Szokujące, że chociaż zwykle trzeba było go poganiać, srebrnowłosy laluś był już w pełni gotowy na bankiet. Jeszcze bardziej szokujące było to, że gniótł swój Bóg-wie-ile-warty garnitur, leżąc na brzuchu i opierając podbródek na dłoniach. A najbardziej szokująca była chyba mina, z jaką gapił się w ekran laptopa – była mieszaniną szoku i zauroczenia.

- Co on robi? – bez zastanowienia rzucił Feltsman.

I natychmiast pożałował zadania tego pytania. Jeżeli Vitya oglądał jakąś nową edycję kreskówkowych pornoli, to chyba lepiej byłoby o tym nie wiedzieć...

- Przypomina sobie spotkanie z Japończykiem i emuje – przewracając oczami, prychnął Plisetsky.

- „Emuje"?

- Robi żałosną minę i zgrywa emo.

- Wiem, co to znaczy „emować"! – burknął Yakov. – Chodziło mi o to, czym się to emowanie przejawia! I jakie znowu spotkanie z Japończykiem?

Juraczka ponownie przewrócił oczami. Z jakiegoś powodu wyglądał na wybitnie wkurzonego. Znaczy się... BARDZIEJ wkurzonego niż zazwyczaj.

- Ty na serio się starzejesz! – mruknął, posyłając trenerowi zniecierpliwione spojrzenie. – Przecież byłeś tam z nami.

- Byłem? Kiedy?

- Jak to „kiedy"? Wtedy!

- Jakie znowu „wtedy"?

- Kiedy z nieba spadały różowe jednorożce! – Pyskaty blondynek wreszcie stracił cierpliwość. – No kuuuurwa, no, nie mów mi, że nie pamiętasz! To było wtedy, gdy Viktor zrobił z siebie idiotę!

Vitya wreszcie odkleił ryj od ekranu.

- Naprawdę myślisz, że aż tak zawaliłem sprawę? – spytał zaniepokojonym tonem.

- A więc nagle przypomniałeś sobie o mojej obecności?! – Jurij najeżył się jak dziki kocur. – Musiałem wspomnieć o Wiadomej Sytuacji, byś zorientował się, że W OGÓLE tu jestem! No więc, TAK, kurwa, zjebałeś na całej linii! Typowe dla ciebie... Żeby pomylić innego zawodnika ze swoim fanem i zaproponować mu wspólne zdjęcie! Nawet ja nie jestem takim kretynem...

- Wcale nie pomyliłem go z fanem! – rozpaczliwie tłumaczył Viktor. – Wiedziałem, że to inny zawodnik! Ja po prostu... ja... - twarz srebrnowłosego mistrza stała się czerwona jak piwonia. – Po prostu pomyślałem, że wspólne zdjęcie to fajny sposób na przełamanie lodów.

- No i koleś się na ciebie obraził! – Plisetsky przewrócił oczami. – Dobrze ci tak, narcystyczny głąbie!

Feltsmanowi zaczęło coś świtać.

- Zaraz... - odezwał się, kończąc węzeł Jurijowego krawata. – To było wtedy, gdy dawałem ci zjebkę za część artystyczną. Ten Japończyk stał tam z walizką, a Vitya do niego zagadał.

- No, kurwa, gratulacje! – nastolatek wzniósł ręce ku niebu. – Dostaniesz Nobla za spostrzegawczość!

- Uważaj, żebym, kurwa, nie dostał Nobla za spranie ci tyłka! – Yakov wydarł się gówniarzowi w twarz.

Plisetstky, jak to Plisetsky, zupełnie zignorował pogróżkę.

- JA nie jestem takim głupim gogusiem jak Viktor – mruknął do siebie. – Od początku wiedziałem, że koleś jest zawodnikiem. Kretyn pokazał TAKIE sekwencje kroków, ale ostatecznie wszystko spierdolił! Jak ma dawać dupy na każdych zawodach, to niech lepiej od razu skończy karierę... Nie żeby mnie to obchodziło, czy coś! – dodał pośpiesznie.

- Rzeczywiście – Viktor cicho westchnął. – Sekwencje kroków zwalają z nóg.

Yakov wreszcie zdobył się na odwagę i sprawdził, co jego ulubieniec oglądał na laptopie. To była playlista ze wszystkimi przejazdami Katsukiego – założona na Youtubie przez tajemniczego Króla_Chomików007. Ciekawe... Kto to mógł być?

- Jak mogłem powiedzieć mu coś tak głupiego? – ze zbolałą miną Nikiforov szarpał się za srebrne włosy („uważaj, bo wyłysiejesz" – pomyślał Yakov). – Powinienem był zawołać do niego po imieniu. Yuuri... Cóż za piękne imię!

- W tym imieniu nie ma NICZEGO wyjątkowego! – palcem wskazującym uderzając się w pierś, fuknął Plisetsky. – Jakbyś zapomniał, JA też mam tak na imię! I dlatego właśnie koleś powinien dać sobie spokój! Tego tylko brakuje, by kojarzyli mnie z jakąś skończoną łamagą, bo nasi rodzice mieli podobny gust do imion! Jak głąb nie umie wziąć się w garść, to niech spierdala, jasne? Kurwa, żeby dostawać TYLE punktów za wartość artystyczną i spierdolić połowę skoków... jak tak w ogóle można?! Czy on nie wie, że komponenty nie wszystkim przychodzą tak łatwo?! Jak może marnować... - Juraczka uświadomił sobie, że trener i starszy kolega posyłają mu zaciekawione spojrzenia. – TYLKO ŻEBY BYŁA, KURWA, JASNOŚĆ! – nastroszył się jak dziki kocur. – On mnie gówno obchodzi, jasne?! Bo niby czemu miałbym się przejmować jakąś azjatycką kupą tłuszczu...

Zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, do pokoju wmaszerowała Mila Babicheva. Wmaszerowała bez pukania. I – warto dodać - w samej bieliźnie! I to nie w jakimś niewinnym, białym zestawiku, ale w czarnych stringach i bardzo wyzywającym staniku z koronkami. Niosła dwie różne sukienki na wieszakach.

- Juraczka, słychać cię na całe piętro – rzuciła takim tonem, jakby to wrzaski Plisetskiego (a nie jej własny przyodziewek!) stanowiły tutaj sedno problemu.

- Jak ty, kurwa, paradujesz po hotelu?! – Yakov wydarł się, obryzgując bezwstydne dziewczę śliną.

- Oj tam znowu po hotelu! – ruda wiedźma puściła trenerowi oko. – Od mojego pokoju do tego pokoju to zaledwie pięć metrów. Przyszłam, bo mam sprawę do Viktora.

- No to, kurwa, życzę powodzenia! – Plisetsky gniewnie skrzyżował ramiona. – On w tej chwili nie kontaktuje.

Mila zignorowała nastolatka. Z uśmiechem podeszła do rozwalonego na wyrku Nikiforova.

- Mam dość rozmów z własnym odbiciem, więc postanowiłam, że przyjdę do ciebie – zamachała w powietrzu dwoma sukienkami. – Doradź mi: która kiecka?

Zero reakcji.

- Te, Vitya, zaciąłeś się?

Niebieskie oczy pozostały wlepione w ekran.

- Viiiityaaaa! – dziewczyna zamachała srebrnowłosemu koledze przed nosem, jednak ani razu nie mrugnął. – Heloooł, jesteś tam?

- Już próbowałem – prychnął Plisetsky. – Nie zadziała. Przez piętnaście minut tłukłem go poduszką i pytałem, czy zawiąże mi krawat. Dopiero kiedy wspomnieliśmy o japońskim prosiaku, raczył łaskawie podnieść ryj.

- Japoński prosiak? – Mila pytająco uniosła brew. – A, w sensie, że Yuuri Katsuki?

Imię azjatyckiego łyżwiarza natychmiast wyrwało Viktora z transu.

- Znasz go? – Nikiforov posłał koleżance pełnie nadziei spojrzenie.

- Sara Crispino parę razy się do niego przystawiała – Babicheva wzruszyła ramionami. – Ale zupełnie ją zignorował. Powtarzałam jej, by dała sobie spokój. Od lat krążą plotki, że on gra w przeciwnej drużynie...

- W jakiej znowu „przeciwnej drużynie"?! – zapytał skołowany Jurij. – Czyli, kurwa, w jakiej?

- W tej samej, co Viktor.

- Hę? Co to znaczy „w tej samej co Viktor".

- Powiem ci, jak trochę podrośniesz, małolacie! – Mila złośliwie wyszczerzyła zęby. Napawanie się niewiedzą młodszego kolegi ewidentnie sprawiało jej przyjemność.

Jurij otworzył usta, by coś odszczeknąć, jednak Nikiforov go uprzedził.

- Skąd wiesz, że on gra... w tej samej drużynie, co ja? – zapytał, uważnie wpatrując się w Milę. Jakby podejrzewał, że go wkręcała.

- Nie wiem – ruda wiedźma wzruszyła ramionami. – To tylko plotki. Nikt nigdy nie widział go z dziewczyną, więc ludzie zaczęli gadać. Równie dobrze może być pracoholikiem, który nie ma czasu na związki... No dobra, Misiek, a teraz się skup – podsunęła Viktorowi sukienki prawie pod sam nos. – Różowa czy zielona?

Z ust srebrnowłosego mistrza wyszło niezadowolone westchnienie. Widać było, że Vitya sto razy bardziej wolałby zostać przy temacie tajemniczego Japończyka, aniżeli pomagać w wybieraniu sukienki.

- Różowa.

Rzucił to głosem pozbawionym entuzjazmu, jednak Mila nie narzekała.

- Git – Posłała srebrnowłosemu koledze całusa. – Wiedziałam, że można na ciebie liczyć!

Niepotrzebną kieckę odrzuciła na krzesło, a drugą natychmiast założyła. Tym samym zakończyła serię morderczych spojrzeń, którymi Yakov od kilku minut dawał jej do zrozumienia, co myśli o paradowaniu półnago w obecności jednego nastoletniego chłopaka i dwóch dorosłych facetów. A fakt, że wszyscy trzej mieli widok tego konkretnego kobiecego ciała kompletnie w poważaniu, był tutaj bez znaczenia!

Cholerna bezwstydnica! – Feltsman przycisnął sobie dłoń do czoła. – I jak tu taką wychowywać? Jak nic wdała się w matkę...

Mila zniknęła w łazience Viktora, by „przypudrować nosek", a Jurij polazł do swojego pokoju „po coś, co zapomniał". Nikiforov w dalszym ciągu leżał na wyrku.

- Nie żebym znał się na modzie lepiej niż ty – krzyżując ramiona, mruknął Yakov – ale wygnieciony garnitur prezentuje się o wiele gorzej od wyprasowanego.

- Co za różnica? – srebrnowłosy mężczyzna jedynie wzruszył ramionami. – Mógłbym paradować na bankiecie w samych majtkach, a dziennikarze i tak napiszą, że wyglądałem perfekcyjnie.

Feltsman patrzył na swojego wychowanka, starając się go rozgryźć. Czy to możliwe, by po każdym kolejnym zwycięstwie człowiek czerpał coraz mniejszą radość z wygranej? Podobna perspektywa wydawała się cholernie przykra.

Łóżko nieznacznie ugięło się pod ciężarem Yakova, który przysiadł na jego krańcu.

- Jesteś pewien, że chcesz iść na bankiet? – starszy mężczyzna zapytał, splatając dłonie. – Wiesz, że nikt cię nie zmusza.

- No pewnie, że chcę iść! – nie odrywając wzroku od ekranu, odparł Vitya. – W końcu nie mam zbyt wielu okazji, by spotkać się chociażby z Chrisem! Albo żeby lepiej poznać tego... Yuuriego – ostatnie zdanie dodał bardziej do siebie, z nieznacznym odcieniem różu na policzkach.

Feltsman podejrzliwie zmrużył oczy. Tutaj działo się coś bardzo, bardzo dziwnego...

- No cóż, skoro postanowiłeś iść, to zrób coś z tą swoją nadąsaną miną! – rosyjski trenerem uderzył dłońmi w kolana i jednym płynnym ruchem wstał z miejsca. – Wiem, że nikt nie ma prawa mówić ci, jaki powinieneś mieć humor, ale weź pod uwagę uczucia innych. Wielu bardzo ciężko pracowało na to, by wygrać Finał Grand Prix. A jednak to TY znowu zagarnąłeś złoto. W takiej sytuacji paradowanie po bankiecie z wypisanym na twarzy niezadowoleniem byłoby zwyczajnie nietaktowne.

- Prawda – z łazienki dobiegło westchnienie Mili. – Ja z trudem wyszarpnęłam srebro, a Sarze Crispino zabrakło do medalu niecałego punktu. Zaś Julka nawet nie mogła przyjechać na Finał, bo w ostatniej chwili skręciła sobie kostkę. I kto tutaj ma więcej powodów do narzekania?

- Wybaczcie – Vitya wreszcie zamknął laptopa. – Spróbuję wziąć się w garść. Jestem po prostu zmęczony.

Zawodami czy życiem? – Yakov miał ochotę zapytać. Zamiast tego poklepał wychowanka po ramieniu.

- Jeszcze tylko ten jeden wieczór. Jutro wrócimy do Petersburga i będziemy mogli odpocząć. Myślę, że nic się nie stanie, jeśli przed Mistrzostwami Europy zrobisz sobie trochę wolnego. I przestań tak się dąsać z powodu afery z Japończykiem! Skoro nie daje ci to spokoju, po prostu idź do niego i go przeproś!

- Taaa – Nikiforov oparł podbródek na dłoniach. – Pewnie masz rację. Tak powinienem zrobić. Tylko że...

- Tylko że, co? – Feltsman zapytał zniecierpliwionym tonem.

Oczy srebrnowłosego mistrza stały się dziwnie rozmarzone. Viktor wpatrywał się w przestrzeń z błąkającym się w kąciku ust lekkim uśmiechem.

- A, nic – dokończył, wzdychając cicho. – Tak sobie tylko pomyślałem, że... On naprawdę ładnie jeździ na łyżwach.

Po tych słowach wstał, zostawiając trenera z uczuciem totalnego skołowania.

Pierwszą myślą Yakova była ulga, że w pobliżu nie było Plisetskiego, bo wówczas NA PEWNO wybuchłaby awantura. Natomiast drugą myślą Yakova było wspomnienie:

Ośmioletni, długowłosy Vitya, wpatrujący się w tańczącego na lodzie Lva Rykova. Rzucający cichutkie stwierdzenie „on naprawdę ładnie jeździ na łyżwach".

23 godziny później

Wkroczyli w strefę turbulencji. Stojąca na rozkładanym stoliku filiżanka z herbatą nieznacznie podskakiwała w miejscu. Feltsman lekko przytrzymał uszko. Kiedy upewnił się, że nie zaleje sobie spodni, kątem oka zerknął na Nikifrovoa, który zdawał się pozostawać we własnym światku.

„On naprawdę ładnie jeździ na łyżwach".

Yakov nie przypuszczał, że Viktora stać było na tak prosty komplement. Nie dorosłego Viktora, który w łyżwiarstwie figurowym osiągnął już praktycznie wszystko, a „ładnym" określiłby chyba tylko program dowolny w wykonaniu Pana Boga. Pod względem krytyki cholernie wdał się w trenera - gry w grę wchodziło analizowanie czyjegoś przejazdu, był takim samym czepialskim perfekcjonistą jak Yakov. Jeśli nie większym.

A mimo to pochwalił tamtego Japończyka.

Już wtedy Feltsman wyczuł, że coś jest na rzeczy. Powinien był zauważyć symptomy i zrozumieć, co się szykuje!

Ale z drugiej strony, jak mógł przewidzieć bieg wydarzeń? Nic dziwnego, że nie wszczął ostrzegawczego alarmu, skoro jeszcze nigdy nie widział u Viktora takiego zachowania... Znaczy, jasne, Nikiforovowi zdarzały się etapy „fascynacji" różnymi facetami! Ale nie takie. Nie w ten sposób! Nie do tego stopnia, by...

Na samą myśl o wyczynach srebrnowłosego wychowanka, Yakov wzdrygnął się. Już sam nie wiedział, czy nienawidzi przeklętego Japończyka za to, że zrobił Viktorowi wodę z mózgu... czy może jest mu wdzięczny za to, że tchnął w znudzonego mistrza odrobinę życia. Pfft! „ODROBINĘ"!

Na Stalina i całą Partię Komunistyczną... Przecież to, co Vitya wczoraj odpierdolił, przebijało Mulenie Różu i w ogóle wszystkie wyskoki tego srebrnowłosego wariata z dzieciństwa! Żeby publicznie szarpać się z trenerem o jakiegoś...! Znaczy, no dobra, może i nie publicznie. W końcu w pobliżu byli tylko Giacometti i jego chłopak. No i Juraczka. Jezu, przecież to, co on pokazał Juraczce było po prostu...

- Noż kurwa mać!

Feltsman tak mocno ścisnął, że urwał uszko nieszczęsnej filiżanki. Było poprosić o plastikowy kubeczek zamiast żądać „burżujskiej obsługi"... Noż kurwa mać!

Sprytnie to sobie wymyśliłeś, przeklęty Japońcu! – pomyślał ze złością. – Gdy Viktor zaproponował ci wspólne zdjęcie, ostentacyjnie odwróciłeś się do niego dupą. Musiałeś wiedzieć, że to zrobi na nim wrażenie... W końcu nikt nigdy tak ewidentnie go nie zignorował! Przez cholerne dwadzieścia lat jego łyżwiarskiej kariery nikt nie odmówił, gdy Vitya ofiarował pięć minut swojego cennego czasu! Ale nieeeee.... Tobie nie chodziło o pięć minut! Gdzie by ci wystarczyło nędzne pięć minut! Najpierw zmyliłeś wszystkich, udając niewiniątko, by potem zaczaić się i zagarnąć uwagę Viktora na CAŁY PIERDOLONY bankiet! I pomyśleć, że brałem cię za grzecznego chłopca...

Soczi, 12 godziny wcześniej

Chociaż Viktor zapowiadał, że skorzysta w rady trenera i przeprosi Yuuriego Katsukiego, gdy tylko znajdzie się na przyjęciu, w rzeczywistości nie był wcale aż tak odważny w realizowaniu swojego postanowienia. Już od dobrych dwudziestu minut kręcił się w pobliżu Japończyka z miną kotki podczas pierwszej rui, która nie za bardzo miała pojęcie, jak zagadać do uroczego czarnego kocurka. Ów podchody były tak fascynujące i tak niepodobne do typowego zachowania Viktora, że Yakov przyłapywał się na tym, że wciąż gapi się na srebrnowłosego wychowanka, zamiast zajmować się własnymi, o wiele ważniejszymi sprawami.

Jak chociażby pilnowanie Juraczki.

Juraczki, który wyjątkowo nie odszedł, by wszcząć burdę z JJ'em, ale cały czas stał obok trenera i nawet łypał w tym samym kierunku, co Feltsman.

- Żałosne – wycedził tonem totalnej pogardy. – Co za kretyn! Nie dość, że wcześniej dał dupy, to jeszcze psuje innym nastrój, użalając się nad sobą!

- Przestań tak bardzo po nim jeździć, Juraczka – z nutą rezygnacji mruknął Yakov. – Bo jeszcze zmieni zdanie i zrezygnuje z ułożenia dla ciebie choreografii.

Nastolatek najeżył się jak dziki kocur.

- Zdurniałeś?! Nie mówiłem o gogusiowatym głąbie!

- A o kim? – Feltsman uniósł brwi.

- Jak to „o kim"?! – Juraczka burknął w taki sposób, jakby sam fakt, że musiał tłumaczyć, o kogo chodzi, był dla niego obraźliwy. – Mówię o tej japońskiej ofierze losu, która nie potrafi wziąć się w garść!

Yakov wzniósł oczy ku niebu. Że Viktora gryzły wyrzuty sumienia z powodu incydentu w lobby – to jeszcze można było zrozumieć. Ale żeby Juraczka tak się zafiksował na punkcie cholernego Azjaty – tego to już trener Petersburskiej Gromadki za cholerę nie ogarniał!

Kiedy całą grupą szli na bankiet, Plisetsky gadał o imienniku praktycznie bez przerwy! Bardzo głośno i pełnym oburzenia tonem zanalizował co najmniej piętnaście przejazdów Katsukiego, podkreślając przy tym, że „oczywiście natrafił na te przejazdy zupełnie przypadkiem, i WCALE specjalnie ich na Youtubie nie szukał, i NA PEWNO nie miał ich dodanych do ulubionych, bo ten skośnooki tłuścioch, który zdobył czterdzieści osiem przecinek dziewięć punktów za część artystyczną, w rzeczywistości chuj go obchodził, i żeby nikt, BROŃ BOŻE, nie pomyślał sobie, że było inaczej"!

Świetna taktyka, młody – pomyślał Feltsman. – Serio. Gadaj o kimś przez kilka godzin i za każdym razem podkreślaj, jak bardzo masz tego kogoś w poważaniu. Wszyscy ci uwierzą! A już zwłaszcza ja.

- Żeby nie mieć w sobie ani krzty dumy! – łypiąc na Japończyka, ciągnął Jurij. – Powinien kombinować, jak odegrać się w przyszłym roku, zamiast snuć się z miną zbitego psa i chlać na umór... O, sam zobacz, ile kieliszków już wypił! Co za kretyn... Nie żeby mnie to obchodziło, czy coś... Żeby była jasność, okej?! Ta łamaga gówno mnie obchodzi! Mam to kompletnie w dupie, dotarło?!

Zamiast odpowiedzieć, Yakov sam wziął kieliszek szampana i wzruszając ramionami, upił łyk. Nie doczekawszy się reakcji ze strony trenera, Juraczka skrzyżował ramiona i gniewnie szarpnął głową. Na jego nastoletniej twarzy pojawił się wyraz determinacji.

- Wiesz, co? – rzucił po chwili. – Jak chyba pójdę do niego i powiem mu, co o nim myślę!

W sensie, że co? – biorąc kolejny łyk trunku, Fetlsman zakpił w myślach. – Że cały czas myślisz o jego przyjazdach i od paru godzin o niczym innym nie gadasz? Uważaj, bo jeszcze dwuznacznie to zinterpretuje. Zwłaszcza jeśli Milka ma rację i koleś rzeczywiście gra „w przeciwnej drużynie"...

Plisetsky odebrał kpiący uśmieszek jako wyzwanie.

- Co? Myślisz, że się nie odważę?! – warknął, posyłając trenerowi buntownicze spojrzenie.

- A rób sobie, co chcesz – Yakov wzruszył ramionami. – Jak chcesz z nim pogadać, to idź!

Nastolatek zmarszczył czoło.

- Nie, lepiej nie... - mruknął, niepewnie gapiąc się w podłogę. – Jeszcze sobie pomyśli, że się nim przejmuję... czy coś. Nie, lepiej żebym z nim teraz nie gadał.

- To nie gadaj.

- HAAAH?! Myślisz, że nie pójdę do niego, tylko dlatego że mi zabraniasz?! Niedoczekanie! Idę!

I poszedł.

A Yakov nie mógł się zdecydować, czy śmiać się czy kręcić głową z zażenowania.

No proszę, Juraczka, widzę, że przyjmujemy „ulubioną taktykę Viktora"? Gdy ja mówię jedno, robimy coś przeciwnego?

Nie ulegało wątpliwości, że Plisetsky po prostu szukał pretekstu do zaczepienia Japończyka. A jak chce twierdzić, że zrobił trenerowi na przekór, to niech tak sobie gada... A co to Yakova obchodzi!

Opiekun petersburskiej gromady martwił się o kogoś innego. A konkretniej o najbardziej bezczelnego smarkacza na świecie, który w tej chwili nie miał w sobie ani krzty bezczelności. Właśnie gadał o czymś z Chrisem Giacomettim i jego chłopakiem, Philippem.

- N-no... no ale jak ja mam to zrobić? – zapytał, przestępując z jednej nogi na drugą.

- To bardzo proste, mon ami – upijając łyk trunku, oznajmił Chris.

Dał partnerowi kieliszek do potrzymania, stanął za plecami Viktora, położył srebrnowłosemu Mistrzowi dłoń na ramieniu i obrócił ich obu tak, że patrzyli prosto na Yuuriego Katsuki. Zdołowany Japończyk właśnie pochłonął jedenastą porcję szampana.

- No więc robisz tak:

Chris odgiął jeden palec.

- Idziesz do niego.

Viktor energicznie pokiwał głową. Chris odgiął drugi palec.

- Otwierasz usta...

Viktor nerwowo przełknął ślinę. Chris odgiął trzeci palec.

- I zaczynasz mówić!

Srebrnowłosy Mistrz posłał kumplowi takie spojrzenie, jakby tamten podarował mu wibrator, ale zapomniał dorzucić baterii. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale zaczerwienił się i zrezygnował.

- Non, non! – dramatycznie wzdychając, powiedział Chris. – Nie tak, Viktorku, nie tak!

- Zapomniałeś o punkcie trzecim – kiwając głową, zgodził się Philippe.

- Z ust muszą wydobywać się dźwięki, inaczej to nie zadziała, cheri! Coś nie jesteś dzisiaj sobą. Musisz przestać tyle myśleć i przystąpić do działania. Zupełnie jak...

Giacometti zapewne rzuciłby jakąś zboczoną metaforę w stylu „jak jaszczurka zwinka w okresie godowym". Ale wówczas dostrzegł stojącego przed Japończykiem Jurija.

- O! Dokładnie tak, jak on! – dokończył, radośnie pokazując nastolatka palcem.

Zwycięzca Juniorskiego Grand Prix burczał coś do Japończyka. Mały palec Katsukiego chwiejnymi ruchami czyścił jedno ucho.

- Jak mówiłeś, że się nazywasz? – Yuuri zapytał, patrząc na młodszego kolegę nieprzytomnym wzrokiem.

- Jurij! – syknął będący u kresu cierpliwości nastolatek.

- Jurnyj?

- Jurij!

- Juchnyj?

- Jurij!

- Yuki?

- Jurij!

- Yu-gi-oh?

- JURIJ!!! – rozwścieczony blondynek wydarł się na całą salę. – Gadaliśmy w kiblu! Zapomniałeś już?! Przestań udawać, że mnie nie znasz, cholerny grubasie!

- No, grubo w tym roku – Japończyk powiódł podchmielonym spojrzeniem po pomieszczeniu. – Jest tyle żarcia, że w głowie się nie mieści! Nawet pizza. O, a podałbyś mi kieliszek szampana, Jul... Jur... to jak mówiłeś, że się nazywasz?

Gdyby poziom wkurwu mógłby być wykorzystywany jako źródło energii, Juraczka zasiliłby całe miasto. A to jeszcze nie był szczyt jego możliwości...

- Przestań sobie ze mnie pokpiwać, pieprzony japoński prosiaku! Poświęcam swój kurewsko cenny czas, by powiedzieć ci, żebyś wziął się w garść i... KURWA MAĆ! Przestań wreszcie chlać, jebany alkoholiku!

Nastolatek podjął próbę odebrania kieliszka, ale podchmielony Azjata zrobił zgrabny unik. W pewnym momencie obaj zaczęli się poruszać w sposób, który wyglądał trochę jak taniec, a trochę jak pojedynek Pijanego Mistrza z Podwórkowym Zabijaką. Chociaż Juraczka był diabelnie zdeterminowany, by odebrać schlanemu Japończykowi trunek, determinacja Japończyka, by władować w siebie jeszcze więcej procentów, była równie duża.

A obserwujący to wszystko Yakov nie mógł się zdecydować, czy przerwać tę zabawę, czy dalej mieć ubaw z obserwowania, jak Kicibalerina wpada w coraz większy szał. Jego dylemat został przerwany przez brzęczenie telefonu. Feltsman rzucił ostatnie szybkie spojrzenie na pląsającą parkę i dyskretnie wymknął się z sali.

- Tak? – zmęczonym tonem rzucił do słuchawki.

- Juhuuuu! Wiem, że słyszałeś to już milion razy, Jasiu, ale... Legendarny zespół Feltsman-Nikiforov zdobył piąte złoto Finału Grand Prix. Poczułam wewnętrzną potrzebę, by zadzwonić z gratulacjami!

Yakov cicho parsknął.

- Twoje wewnętrzne potrzeby mają tendencje do wyskakiwania w najmniej odpowiednich momentach!

- O? – Tatiana cicho zacmokała. – Dzwonię nie w porę?

- Wiesz, która godzina jest w Soczi?

- Godzina bankietu, jeśli się nie mylę.

- Aha. Czyli celowo zadzwoniłaś o tej porze, wiedząc, że jestem zajęty?

- Ej, ej, ej! – ton Lubichevy-McKenzie był mieszaniną przygany i rozbawienia. – A kto jeszcze dwa tygodnie temu siedział na kanapie u mnie i Steve'a i jęczał, jak to „ma dość cholernych bankietów" i z „każdym rokiem jest coraz gorzej" i „kiedyś to było ho ho", a teraz to „imprezy dla odpicowanych lalusiów, którym nawet tańczyć się nie chce, a co dopiero dobrze się bawić". Sądziłam, że robię ci przysługę, zabawiając cię inteligentną rozmową, byś nie musiał stać na sali jak kołek i robić za psa pasterskiego swojej gromady owieczek. Chyba nie martwisz się, że któremuś z nich odwali szajba? Sam mówiłeś, że „ostatnio to nawet Viktor wyrósł z urządzania skandali". Och, chyba że...! - Tatiana nieoczekiwanie pisnęła z ekscytacją. – Czyżby jego dawne zapędy wróciły? Chciał wprowadzić trochę pikanterii do swojego nudnego zwycięskiego życia i zrobił coś nieodpowiedniego? A może to Chris Giacometti przyniósł rurę do striptizu i zaczął Mulić Róż?!

- Ten zdemoralizowany pomagier Viktora nie ośmieliłby się tego zrobić – Yakov wycedził przez zęby. – Nie po tym, jak zagroziłem mu, że jak jeszcze raz pokaże się na bankiecie z tą cholerną rurą, to nakłonię Gwardię Szwajcarską, by przebrała go za papieża i uwięziła w Watykanie.

- Proszę, proszę – Blond wiedźma była zachwycona. – Twoje groźby wkraczają na zupełnie nowy poziom!

- I, nie, Viktorowi nie wróciły dawne zapędy – z ust Feltsmana wyszło ciche westchnienie. – Ten smarkacz zachowuje się dzisiaj tak poprawnie, że to aż obrzydliwe.

- No więc, kto jest odpowiedzialny za urozmaicenie bankietu? Bo ktoś na pewno coś odwalił, inaczej nie burczałbyś na mnie, że przerwałam ci zabawę! Co się tam dzieje? Och, błaaagam, powiedz mi, bo nie wytrzymam!

- Jeżeli wyobrażasz sobie jakieś szalone bitwy taneczne i dzikie striptizy, to muszę cię rozczarować. Nie dzieje się nic odbiegającego od normy! Po prostu Juraczka jak zwykle podnosi statystyki agresywnego zachowania wśród młodzieży. Choć wyjątkowo nie robi tego przy asyście kanadyjskiego gogusia, lecz Japońca, który jest tak naprany, że nawet nie rozumie, że się go obraża.

- Ech, ciągle tylko Juraczka i Juraczka! – Tatiana zajęczała tonem rozżalonego dziecka. – Wciąż opowiadasz o tym swoim dzikim chłopaczku, a nadal nie znalazłeś chwili, by mi go przedstawić.

- Nie martw się, jeszcze zdążysz go poznać – prychnął Yakov. – Módl się, by do tego czasu nie dał się wciągnąć w durną modę noszenia glanów, która ogarnęła ostatnio jego szkołę. Ma uroczy zwyczaj witania się z ludźmi za pomocą kopniaka.

- Ciekawe, po kim on to ma? – zachichotała blond wiedźma. – Przecież to nie tak, że jego trener kiedykolwiek witał się z ludźmi za pomocą ciosu w papę.

- Po pierwsze, nie z ludźmi tylko z dresami, którzy sikają mi pod blokiem. Po drugie, nie po to, kurwa, dałem sąsiadce kasę na posadzenie kwiatków, by jacyś lokalni chuligani zaszczali całą glebę.

Ta kobieta pomagała mi zajmować się Viktorem, gdy był mały i niebezpieczny – Feltsman pomyślał, kiwając głową. – Jeżeli posadzenie kilku tulipanków sprawi jej frajdę, to ja jej w tym pomogę.

- No cóż, jeżeli chce się dać komuś w pysk, powód zawsze się znajdzie – Tatiana zaśmiała się pod nosem. – Stevie woła mnie na oglądanie „Władcy Pierścieni", więc nie będę dłużej zawracała ci gitary. Leć oglądać ten swój fascynujący pojedynek między dwoma Jurkami! Jak już wrócicie do Petersburga, zadzwoń do mnie, okej?

- Jasne. Miłego przewijania scen z Golumem!

- Chyba miłego znoszenia wywodów Goluma. Mężuś nie pozwala mi przewijać tych scen. No to papa!

Feltsman rozłączył się. Kręcąc głową, pomaszerował z powrotem do sali.

Czym ona się podnieca? – pomyślał ze zrezygnowaniem. – Co ona myśli, że ja biorę udział w jakiejś dzikiej bibie? Że, tak jak w latach dziewięćdziesiątych, ludzie strzelają do siebie korkami od szampana? To nie te czasy, głupia!

Zabawne, że użył akurat tych słów, bo gdy tylko otworzył drzwi, został przygrzmocony w łeb korkiem od szampana.

- Kto to zrobił?! – warknął, podwijając rękawy. – Przyznać się, albo, kurwa...

Miał powiedzieć „albo, kurwa, oddam każdemu w obrębie dziesięciu metrów". Ale to, co zobaczył sprawiło, że całkowicie zapomniał o wpierdolu. Zapomniał też o korku. Zapomniał o telefonie od Tatiany. Kurwa mać, zapomniał o wszystkim!

Jedynym stwierdzeniem, które zdołał z siebie wykrztusić, było wypowiedziane piskliwym głosem:

- Czy jestem we właściwej sali?!

Zamiast przebojów Queen, Celine Dion, Britney Spears i innych szanujących się artystów, z głośników wydobywała się najbardziej obciachowa muzyka, jaką Feltsman kiedykolwiek słyszał. Juraczka Plisetski i Yuuri Katsuki tańczyli do niej jakąś akrobatyczną odmianę hip hopu, jednocześnie śpiewając na całe gardło słowa piosenki:

- Myyyy, Królowie Disco... Mo-że-my wszystko!

Chyba odbywali ze sobą pojedynek, polegający na tym, by jak najdziwniej się ruszać i jak najgłośniej śpiewać. Juraczka zdążył już dostać zadyszki. Kiedy wylądował niezdarne salto i przykucnął, by odzyskać oddech, cała uwaga publiczności skupiła się na Japończyku.

Jedną ręką wymachując otwartym szampanem, a drugą szarpiąc się za krawat, Katsuki wskoczył na rząd ułożonych pod ścianą krzeseł i zaczął wzdłuż niego biec, co dwa kroki wykonując skok ze szpagatem.

- Taniec to mój żywioł, disco drugi dom! – wydarł się na całą salę.

Publika zareagowała aplauzem.

- Ja zarywam laski przejezdne i stąd.

Zeskoczył z krzeseł i sprintem pognał w stronę Sary i Mili.

- I nie jestem pozer, ani żaden frajer!

Wykonał coś zbliżonego do padu judo, wylądował leżąc na boku, w tej oto pozycji przejechał po podłodze pod spódnicą Włoszki (Dzięki Bogu w pobliżu nie było Michele!) i wlał sobie do gardła jeszcze więcej szampana.

- Każda laska leci na mój dobry bajer! – zakończył, posyłając dziewczynom uwodzicielskie mrugnięcie.

Sara i Mila zapiszczały, jak zbzikowane fanki na widok ulubionego rockmena. Obserwujący całą scenę Vitya miał minę, jakby był gotów w każdej chwili wcisnąć się w kieckę, podbiec do młodszych koleżanek, odepchnąć je swoim zgrabnym pupskiem i zagarnąć całą uwagę pijanego Japończyka.

A skoro już mowa u pupskach...

- I sam nie wiem, co tak na nie działa – Katsuki wstał, odrzucił pustą butelkę i zaczął kręcić pośladkami. – To na pewno magia mego ciała.

Juraczka wrócił na pole bitwy. Najwidoczniej wywnioskował, że skoro nie zdoła pokonać imiennika w tańcu, to przynajmniej zapoda mu solidnego kopniaka w cztery litery. Problem w tym, że gdy tylko uniósł nogę, Yuuri odwrócił się do niego ze świeżą butelką szampana pod pachą.

- Bo mój taniec jest jak kałasznikow! – zawył, nokautując nastolatka korkiem. – W końcu jestem KRÓLEM, KRÓLEM DICHO!!!

Yakov złapał się za głowę. Gdy spojrzał w stronę najmłodszego ze swoich uczniów, ujrzał dokładnie to, czego się spodziewał.

Juraczka miał siniaka na czole. Juraczka był mokry i śmierdział alkoholem. Juraczka był tak niemiłosiernie wkurwiony, że pobił w tym momencie nawet Yakova, i wszystkie jego chwile wkurwienia na każdym etapie długiego siedemdziesięcioletniego życia

Ofiary w ludziach przestały już być głupim żartem, a powoli stawały się prawdopodobieństwem!

- To kto jest zwycięzcą? – zawołał DJ.

- Japonia! – zawył ktoś ze zgromadzonych.

- Katsuki Yuuri! – krzyknął ktoś inny.

- Yuuri! Yuuri! Yuuri! – skandowała publiczność.

Triumfator uciszył wrzeszczących fanów, unosząc dłoń.

- Brawa również dla... – spojrzał w stronę imiennika i z wyrazem głębokiego zamyślenia, zmrużył oczy. – To jak mówiłeś, że się nazywasz?

Koniec.

Apokalipsa... Armagedon!

Yakov zaczął się gorączkowo zastanawiać, którego ze znanych sobie adwokatów zatrudni do reprezentowania Juraczki, i jak, u licha, udowodnią przed sądem, że zadźganie kogoś widelcem było działaniem w afekcie.

Na szczęście, ledwo Plitestky zdołał chwycić metalowy przedmiot, pojawił się przed nim JJ.

- Nic się nie martw, młody przyjacielu – zawołał, teatralnie zdejmując marynarkę. – Wielki Jean-Jacques cię pomści!

- Do boju, skarbie! – pisnęła dziewczyna lalusia, Isabela.

- Bądź tak miły i to dla mnie potrzymaj! – Leroy potraktował blond czuprynę jako wieszak na marynarkę. I jeszcze miał czelność poczęstować nastolatka widokiem wyszczerzonych białych zębów.

Feltsman niemal mógł zobaczyć parę, która wychodziła z uszu Plisetskiego. Juraczka cisnął marynarkę na podłogę.

- KURWA MAĆ! – wrzasnął, wściekle po niej skacząc. – Jeb się mikrofonem, pierdolony kanadyjski kutafonie!

No, ale przynajmniej nie wsadzą go do pierdla za morderstwo z udziałem widelca...

„Kanadyjski Kutafon" – jak go określiła Kicibalerina – był całkiem zdolny, ale i tak nie potrafił dotrzymać Katsukiemu kroku. Już po trzech minutach bitwy, którą stoczyli do legendarnego przeboju „Freestyler", zgiął się w pół i zaczął dyszeć. Natomiast Japończyk cały czas zasuwał na pełnej prędkości, jakby już w momencie urodzenia zapomniał dodać do swojego słownika wyrażenie „brak energii". Kurwa mać, gdyby ten koleś reklamował baterie Duracell, wyniki sprzedaży przekroczyłyby sto pięćdziesiąt procent!!!

Publiczność zaczęła wiwatować:

- Yuuri! Yuuri! Yuuri!

- Brawa również dla... - Przymulony wzrok Katsukiego spoczął na Kanadyjczyku. – Jak mówiłeś, że się nazywasz?

- JJ. – wycierając pot z czoła odparł Leroy.

- Żul Dżem?

- JJ!

- Rzę... Szeń?

Syn Alaina i Nathalie zalał się łzami. Straumatyzowany, poleciał do swojej dziewczyny.

- Kochanie, już dobrze – klepiąc chlipiącego młodzieńca po plecach, pocieszała Izabela. – Są na świecie ludzie, którzy o tobie nie słyszeli. To nic strasznego, naprawdę!

Viktor zrobił nieśmiały krok w stronę Yuuriego, lecz Chris go uprzedził.

- Teraz ja się z tobą zmierzę, mon ami! Poprosimy o „Bad Romance" Lady Gagi!

- Robi się, szefie – odkrzyknął zachwycony DJ-a.

Katsuki wyraził aprobatę dla utworu, ściągając marynarkę i odrzucając ją... prosto na głowę rozjuszonego Jurija.

- JAPOŃSKA, KURWA, GEJSZA MAĆ! – Plisetsky wydarł się, rzucając przyodziewek na ziemię i wściekle go depcząc. – Czy ja mam napisane na czole „Szatnia dla pijanych zboczeńców"?! Weźcie się odpierdolcie, pojeby!

W przeciwieństwie do młodszych poprzedników, Giacometti miał dość siły i wprawy, by dotrwać do końca pojedynku. Jednak nie dość, by zwyciężyć Katsukiego. A kiedy bitwa się zakończyła, był pod tak dużym wrażeniem, że nawet przyłączył się do oklaskiwania Japończyka.

- No, no, Yuuri – wymruczał, obejmując młodszego kolegę ramieniem. – Nie znałem cię od tej strony. To było naprawdę niezłe!

- Dzięki – Yuuri cicho beknął. – A powiedz... jak ty się właściwie nazywasz?

- Chris.

- Chrystus?

- Może być Chrystus.

- Aha – nieco się chwiejąc, Japończyk potarł skroń. – Niech będzie pochwalony. Wybacz, Panie Jezu, muszę iść przepłukać gardło.

I odszedł, by władować w siebie kolejne dwa litry szampana.

To był moment, gdy Vitya wreszcie zdobył się na odwagę! Wyglądając na okropnie zdenerwowanego, zacisnął dłonie w pięści, przełknął ślinę i ruszył w stronę Yuuriego.

Z głośniczków popłynęły pierwsze nuty kolejnego przeboju Lady Gagi – „Americano". A w Yakova uderzyło niewyjaśnione, abstrakcyjne przekonanie, że zaraz stanie się świadkiem wyjątkowej, intymnej sceny.

Katsuki stał tyłem do Nikiforova. Jedną ręką opierał się o krawędź stolika, by powstrzymać napojone procentami ciało przed gruchnięciem o podłogę. Drugą ręką, spokojnie uzupełniał paliwo... a nie, poprawka, alkohol.

Smukła dłoń Viktora zawisła kilka centymetrów nad ramieniem Japończyka. Lekko zadrżała, jakby właściciel na moment stracił odwagę, a potem (o matko, wreszcie!) zwróciła uwagę Katsukiego niepewnym szturchnięciem. Yuuri powoli się odwrócił.

- Cześć! – pisnął Vitya.

O ja pierdolę! – Yakov wytrzeszczył oczy. – Ten bezczelny gówniarz piszczący jak mała dziewczynka?! Co tu się wyrabia?!

Z uroczo zaczerwienionymi policzkami, zwycięzca Grand Prix szarpał się za włoski na karku.

- Słuchaj, bo... - wyjąkał, uciekając wzrokiem. – Nie wiem, czy pamiętasz, ale... Dużo wypiłeś, więc pewnie nie... Pewnie nawet nie pamiętasz, jak się nazywam, ale chciałem cię przeprosić za...

- Oczywiście, że wiem, jak się nazywasz!

Yuuri doskoczył do Viktora. Uczynił to tak niespodziewanie, że zaskoczony Rosjanin kwiknął i zrobił kilka kroków do tyłu, aż jego zgrabny tyłeczek natrafił na przeszkodę w postaci stołu.

- W-w-wiesz?

- Naturalnie – uwodzicielsko trzepocząc rzęsami, wymruczał Japończyk. – Ty jesteś Viktor. Viktor Nikiforov.

O cholera – nazwał go Viktorem Nikiforovem! Nie Wigorem Niuchorowem, ani Viagrem Nikutarowem. Choć wciąż był pijany w sztok, imię i nazwisko srebrnowłosego mistrza wypowiedział tak poprawnie, jakby zdawał egzamin w szkole językowej i nie mógł sobie pozwolić na błąd. Feltsmanowi opadła szczęka. Nikiforovowi zresztą też.

- O-ojej! – czubki uszu Viktora uroczo poczerwieniały. – N-naprawdę mnie kojarzysz!

- Jak mógłbym cię nie kojarzyć? – Środkowy i wskazujący palec Japończyka spoczęły na mostku srebrnowłosego mistrza i zaczęły spacerować w stronę szyi. – Viktor Nikiforov. Urodzony dwudziestego czwartego grudnia. Koziorożec.

- Ł-łał! S-sporo o mnie wiesz...

- Jak mógłbym nie wiedzieć. Jesteś moim ulubionym łyżwiarzem! Najlepszym łyżwiarzem figurowym na świecie!

Te trzy zdania sprawiły, że Viktor zapomniał o zakłopotaniu. Zdziwione niebieskie oczy wreszcie spojrzały prosto na Japończyka. W tle wciąż pobrzmiewała piosenka Lady Gagi.

- Kiedy spławiłeś mnie w lobby, pomyślałem, że mnie nie lubisz – wyszeptał Vitya. – Teraz, gdy wiem, że jesteś moim fanem, jest mi jeszcze bardziej głupio. Znaczy nie! – poprawił się szybko. – Że jesteś NIE TYLKO łyżwiarzem, ale RÓWNIEŻ moim fanem. Przyrzekam, że nie chciałem cię obrazić! Tak naprawdę wiem, jak się nazywasz i...

- Czy to takie ważne, jak się nazywam? – Japończyk przewrócił oczami.

Bez ostrzeżenia złapał Viktora za krawat i przyciągnął, tak że ich czoła dzieliły centymetry.

- Dla ciebie mogę nawet być Suzuki Honda Mitsubishi! – wymruczał tonem, którego nie powstydziłaby się zawodowa prostytutka.

Nikiforov poczerwieniał jak piwonia. Przez pewien czas po prostu stał jak kołek, z lekko rozchylonymi ustami i wytrzeszczonymi oczami. Nie doczekawszy się reakcji, Katsuki spuścił wzrok.

- Ojej – mruknął, puszczając krawat. – Wolisz Toyotę?

- Nie! – krzyknął Viktor.

Obiema rękami schwycił dłoń Yuuriego, sprawiając, że znowu zamknęła się na krawacie.

- Właściwie to...wolę ciebie! – wyrzucił z siebie, patrząc Japończykowi w oczy. – Wolę Yuuriego.

- NIE!

Katuki gwałtownie wyszarpnął dłoń.

- Eee... nie? – Viktor wyglądał na zbitego z tropu.

Yuuri zacisnął dłoń w pięść i wbił zdeterminowany wzrok w sufit.

- Viktor Nikiforov to Król Kreatywności, Władca Wytrwałości i Sułtan Seksu! – zadeklarował tym swoim uroczym, pijanym głosem. – Właśnie dlatego został najlepszym łyżwiarzem na świecie i moim idolem. Viktor Nikiforov nie zasługuje na takie Nic jak Ja! Viktor Nikiforov zasługuje, by mieć to, co najlepsze!

- Nie przesadzaj! – obruszył się Viktor. – Wcale nie jestem aż tak dobry! Sam zadecyduję, co...

- Coś ty powiedział?! – Katsuki posłał idolowi wojownicze spojrzenie! – Śmiesz twierdzić, że mojemu Viktorovi trzeba dawać byle co?! Masz czelność twierdzić, że mój Viktor, który tak się napracował, by wejść na szczyt, nie zasługuje na to, co najlepsze?!

Nikiforova (a wraz z nim Feltsmana) na moment zatkało. Ciężko stwierdzić, czy winna była treść wywodu, czy też fakt, że Katsuki użył określenia „MÓJ Viktor".

- Na Viktora Nikiforova trzeba najpierw zasłużyć! – kiwając głową, ciągnął Yuuri. – Zanim stanę się godzien mojego idola, muszę zrobić coś naprawdę odlotowego i kozackiego! Aha! Już wiem! Wyzwę wszystkich łyżwiarzy w tym pomieszczeniu na bitwę taneczną i ich pokonam! Łącznie z tobą, kotku...

Viktor został schwycony w pasie i przyciągnięty do Japończyka.

- Nic się nie bój – Yuuri wymruczał, pochylając Rosjanina ku ziemi, jak rycerz swoją damę. – Zedrę ci z twarzy ten fałszywy uśmieszek, za którym usilnie próbujesz się schować!

Oczy Nikiforova rozszerzyły się.

Feltsman omal nie przewrócił się z wrażenia. Mimo całego zbulwersowania, jakie odczuwał w związku z obserwowaniem tej dziwacznej sceny, to jedno musiał Japończykowi przyznać – pijany gamoń był w swoim upojeniu kurewsko spostrzegawczy!

A Vitya - kurewsko oczarowany. I kiedy kilka chwil później został porwany do tańca, nie wyglądał już na męczennika, który z wielkim bólem zgodził się przybyć na kolejny nudny bankiet, lecz na... siebie. Na siebie sprzed wielu, wielu lat. Tak wielu, że Yakov musiał się naprawdę porządnie wysilić, by przypomnieć sobie, kiedy to było. Kiedy ostatnio widział na twarzy Viktora tak szczery i niewymuszony uśmiech?

Lady Gaga śpiewała o zakazanym związku, o zakochanych, którzy nie dzielili ani języka ani kultury, o chłopcach całujących się w górach, a ci dwoje stąpali po parkiecie, ciasno spleceni w tańcu.

Pląsali w rytmach tanga, wykonywali widowiskowe baletowe figury z odchyleniami i szpagatami, by wreszcie przejść w totalny spontan i dzicz, jak wtedy, gdy Katsuki zaczął udawać byka i szarżować na wyciągniętą marynarkę, a Vitya najpierw udawał poważnego torreadora, ale potem nie wytrzymał i wybuchł śmiechem małego chłopca... chłopca, którego Yakov Feltsman już od wielu lat uważał za zaginionego.

Część publiki wiwatowała i klaskała, zachęcając tańczących mężczyzn do coraz śmielszych popisów. Ale część osób – w tym opiekun petersburskiej ekipy – obserwowała pokaz w całkowitym milczenia, usilnie pragnąć odwrócić wzrok, a jednocześnie nie będąc w stanie tego zrobić.

Bo ta część – całkiem słusznie – rozumiała, na co naprawdę patrzy. Tym czymś nie były zwykłe wygłupy na parkiecie. To było coś bardziej głębszego i prywatnego. Rodząca się więź, a także rozmowa bez słów. I gdyby język migowy był językiem całego ciała, a nie tylko rąk, to prezentowana przez Katsukiego i Nikiforova opowieść byłaby opowieścią o nie tylko o radości i spontaniczności, ale też fascynacji i seksie.

Kiedy Yakov zrozumiał znaczenie tej opowieści, jego pierwszym odruchem była panika. Bo zdał sobie sprawę, że patrzy na coś, nad czym nie ma absolutnie żadnej kontroli. On, trener (i w pewnym stopniu przybrany rodzic Viktora Nikiforova), musiał patrzeć, jak jego wychowanek włazi do kolejki górskiej, która miała go zawieźć nie wiadomo, gdzie, nie wiadomo, po co, i nie wiadomo, jak szybko... A co jeśli wypadnie?! A co jeśli zostanie skrzywdzony?! A co jeśli zboczy ze swojej życiowej drogi i nie będzie w stanie wrócić?!

Piosenka zakończyła się odgłosem wystrzału, który równie dobrze mógł być odgłosem strzały amora, czy raczej kuli Amora, trafiającej Viktora prosto w pierś. Wówczas Feltsman postanowił, że napatrzył się dość - ruszył w stronę tańczącej pary z żelaznym postanowieniem przerwania całego tego cyrku! Ktoś go jednak uprzedził...

Kiedy Yuuri Katsuki trzymał swojego lubego, pochylonego kilkanaście centymetrów nad ziemią i zbliżał się do niego z taką miną, jakby przymierzał się do pocałunku, czar chwili został nieoczekiwanie przerwany przez Chrisa Giacomettiego.

Szwajcarski Bezwstydnik przywlókł do sali tą swoją osławioną rurę do striptizu! W normalnych okolicznościach Yakov już by go za to zabił (przynajmniej cztery razy)! Ale teraz... Jezu, jakże Yakov był wdzięczny tej zboczonej istocie za to, że przerwała Grę Wstępną, której Viktor i jego Oblubieniec bezczelnie dopuszczali się na oczach (prawie) całego Łyżwiarskiego Światka. Jezu, przecież ci dwoje tak się zapomnieli, a mało brakowało, a zaczęliby publicznie się bzykać! Kto wie, czy się do tego nie przymierzali?!

Yakov był wdzięczny Giacomettiemu... do czasu, gdy ten zaczął się rozbierać i zachęcił do tego samego Japończyka!

Katsuki zdjął spodnie...

- Nie! – z oczami rozszerzonymi jak u szaleńca, Juraczka ostrzegawczo uniósł palec. – Nie ma mowy! Nie próbuj! Nawet o tym, kurwa, nie myśl! Tylko spróbuj, a tak ci zajebię, że własna matka cię nie...

Portki zostały ciśnięte prosto na blond czuprynę.

- KURWA MAĆ! – tym razem Plisetsky wpadł w taki szał, że zwyczajnie podarł sztukę odzieży na strzępy. – Co ty w nich, kurwa, robiłeś?! Przez ciebie moja głowa cuchnie wieprzowiną! Tak ci przywalę, że wszystkie włosy ci...

Rozgrywająca się scena sprawiła, że Juraczce (podobnie jak i całej reszcie zgromadzonych) zabrakło słów!

Katsuki przykleił się do Viktora jak glonojad – dolną częścią ciała ocierał się o udo drugiego mężczyzny, mrucząc coś namiętnie po japońsku. Chociaż nie, to chyba nawet nie był japoński! Może jakiś dialekt czy coś? W jednym z durnych przewodników po Kraju Kwitnącej Wiśni zostało chyba wspomniane, że każda z cholernych wysp miała jakąś własną odmianę rodzimego języka, różniącą się jakimiś niuansami czy innymi pierdołami?

No cóż... Grunt, że nikt nie rozumiał całego tego wywodu! Aż strach pomyśleć, o czym ten japoński pomiot nawijał teraz do Viktora. Może oferował srebrnowłosemu zbereźnikowi swój zadek? Albo proponował, by stoczyli pojedynek szermierski za pomocą „szpad", które mieli w spodniach? A może (O Jezus Maria!) chciał przeprowadzić eksperyment naukowy, mający na celu ustalenie, jak wiele patyczków pocky zmieści się w tyłku i jak wiele z nich da się wyjeść za jednym zamachem bez użycia rąk...?!

(Ostatni przypadek miał ponoć miejsce w japońskiej kadrze, choć nikt nie wiedział, na ile był on prawdą, a na ile wymyśloną historyjką, mającą na celu zareklamowania patyczków pocky zboczeńcom pokroju Giacomettiego i Nikiforova).

Ulga Yakova była krótka i naiwna. Akurat wtedy, gdy Feltsman zaczął myśleć, że bariery językowe uchronią mózg Viktor od durnych propozycji Japończyka (jakiekolwiek one by nie były), naprany żółtek postanowił przejść na angielski.

Uwiesił się na szyi idola i wypowiedział zdanie... Jedno jedyne zdanie, które sprawiło, że poukładany świat Yakova rozpadł się na kawałki.

- Be my coach, Viktoooor...

BUM! Oczy srebrnowłosego Mistrza rozbłysły blaskiem tysiąca gwiazd. Nikt nie miał wątpliwości, co to oznaczało.

Trzęsący się ze złości Juraczka nie miał wątpliwości.

Trochę rozbawiony i trochę zafascynowany Chris nie miał wątpliwości.

Zbulwersowany Yakov nie miał wątpliwości.

NIKT już nie miał wątpliwości – jeżeli Nikiforov miał w głowie jakieś mechanizmy, które powstrzymywały go przed całkowitym zadurzeniem się w Japończyku, to właśnie, kurwa, przestały działać. Wszystkie!

I może to i dobrze, że Katsuki wskoczył na rurę i zaczął tańczyć, bo gdyby został na ziemi, mogłoby to skończyć się dla niego tragicznie. Jeżeli nawet nie zostałby zacałowany na śmierć przez Viktora, dostałby zapewne solidny wpierdol od Juraczki.

- Natychmiast złaź! – wrzeszczał rozwścieczony nastolatek. - Złaź na dół, bym mógł ci przywalić, ty tchórzliwa azjatycka Trzodo Chlewna!

Do pokazu wkrótce przyłączył się Chris. On i Katsuki zaczęli wykonywać niezwykle erotyczny układ do utworu „What a feeling". A robili to w tak przekonujący sposób, że spokojnie mogliby doprowadzić do orgazmu gromadę normalnych heteroseksualnych mężczyzn.

Tjaaaa... gromadę normalnych heteroseksualnych mężczyzn. To co tu dopiero mówić o jednym facecie, który nie był ANI normalny ANI hetero.

Vitya śledził każdy wzrok Yuuriego z taką miną, jakby coraz trudniej mu się oddychało. Po gładko wygolonym policzku spłynęła kropelka potu, na szyi pojawiła się gula, a smukła dłoń drżącym ruchem poluzowała krawat. Wreszcie biedak nie wytrzymał. Wybiegł z sali tak szybko, jakby od tego zależało jego życie!

Przerażony znaczeniem obserwowanej sceny, Yakov podniósł dłoń z zegarkiem. Gapił się na tykające wskazówki, nerwowo tupiąc butem o podłogę.

Trzydzieści sekund... Sześćdziesiąt sekund.

Spokojnie, Feltsman... tylko spokojnie! To jeszcze o niczym nie świadczy! Może po prostu poszedł siku?

Dwie minuty... Trzy minuty.

No dobra, szczać to on nie polazł. Ale spokojnie, to nadal o niczym nie świadczy! Może zjadł coś ciężkostrawnego i po prostu wali kloca?

Pięć minut... Siedem minut!

KURWA MAĆ!

Dziesięć minut... dwanaście minut!

Ja pierdolę!!! DWA RAZY?! I to w publicznej łazience?! Czy on, cholera, oszalał?

Piętnaście minut... siedemnaście minut... DZIEWIĘTNAŚCIE?!

Nie, to niemożliwe! Trzy razy? Trzy, kurwa mać, razy?! A gdy kiedyś zamknął się w kiblu z gejowskim playboyem, wycisnął z siebie najwyżej dwa?! Co się tu, u diabła, odjewaniło?!

Vitya wrócił na salę w idealnym momencie. Gdy tylko Yuuri zsunął się z rury, od razu pognał w stronę idola. Z wypisaną na twarzy dziką radością, Nikiforov padł na kolana.

- TAK! – krzyknął, szeroko rozkładając ręce. – Yuuri, o Boże, TAK! Weź mnie, z której tylko chcesz strony!

Katsuki pędził przed siebie. Wyglądał, jakby nie widział świata poza tym, czego najbardziej w tej chwili pożądał. Dobiegł do Viktora i... minął wyciągnięte ramiona lubego, po czym nadymając policzki jak chomik, rzucił się na drzwi wyjściowe.

- Toire! – kwiknął, jedną dłonią zasłaniając usta, a drugą gorączkowo wymacując otoczenie w poszukiwaniu klamki. – Toire, toire, TOIRE!

On nie otworzył feralnych drzwi... On je prawie wywarzył. Wyleciał z sali jak petarda i pognał na poszukiwanie „toire" czyli toalety, zapewne po to, by się wyrzygać.

A Vitya zastygł w durnej pozie na środku sali. Zdezorientowany, zamrugał oczami.

- NIE! – zawył, zrywając się na równe nogi. – Nie tak miało być! – zaciskając dłonie w pięści, podskakiwał w miejscu, jak dziecko. – WRACAJ TUTAJ! Yuuuuri, nie odchodź, nie zostawiaj mnieeee...!

Po tych słowach pognał śladami ukochanego.

A Yakov za nim.

Zdeterminowany, by zakończyć przedstawienie rozpoczęte przez Japońskie Studio GiBLi (Gibkość, Bezwstydność i Libacja), siedemdziesięcioletni trener biegał po korytarzach w poszukiwaniu skośnookiego chłopaczka. Niestety bezskutecznie. Chociaż w przeciągu pięciu minut przetrząsnął pięć różnych toalet, nie znalazł ani Katsukiego, ani jego napalonego oblubieńca – co przeraziło go nie na żarty, bo mogło oznaczać, że byli w tej chwili razem i mogli robić coś, czego nieszczęsny Azjata będzie żałował, gdy wreszcie obudzi się i wytrzeźwieje.

A fakt, że wokół nagle zaroiło się od ludzi, wcale nie ułatwiał sprawy...

No tak. Gdy zabrakło Japońskiego Dzikusa, uczestnicy bankietu poczuli powiew nudy, więc zarządzili koniec imprezy i ruszyli do swoich pokoi. W nadziei, że trafi na trop swojej zguby, Yakov zaczął zaczepiać przechodniów.

- Ej, widziałeś Katsukiego?

Menadżer Kanadyjskiej Grupy posłał mu zasmucone spojrzenie.

- Ta, widziałem, ale niech się pan tak nie napala!

- No! – dodał chłopak jednej z łyżwiarek. – Do niego jest kolejka!

- Kolejka?! – przerażonym tonem powtórzył Feltsman. – Jaka, kurwa, kolejka?!

Jezus Maria, to oni już się ustawiają, żeby go...?!

- Nie no, nie taka, jak pan myśli – odparła jakaś młoda zawodniczka, chyba reprezentująca Stany Zjednoczone. – Koleś był dzisiaj Królem Imprezy. To oczywiste, że ludzie chcą jego autograf.

- Autograf?

- Raju, ale ma pan wybujałą wyobraźnię! Skąd, u licha, wniosek, że chodzi o seks?

- Jesteś niesprawiedliwa – wtrącił kanadyjski menadżer. – Viktor Nikiforov też wyciągnął taki wniosek, kiedy go spotkaliśmy. Biedaczek zaczął biegać po ludziach i płacić im, by zostawili Japończyka w spokoju. Słyszałem, że Giacomettiemu to nawet zapłacił podwójnie, chociaż to jego kumpel i w dodatku zajęty.

- Słyszałam, jak mówił coś o „zapobieganiu". Trudno się dziwić, biorąc pod uwagę reputację Giacomettiego. Pewnie Viktor pomyślał, że on i Philippe będą chcieli wciągać Katsukiego w jakieś trójkąty, czy coś. Sami byli nieźle naprani, więc mogli wpaść na taki pomysł...

Jeszcze bardziej podłamany niż chwilę temu, Yakov zostawił napotkaną grupkę i wrócił do poszukiwań.

Vitya chodzi po ludziach i daje im kasę – pomyślał, łapiąc się za głowę. – Jezus Maria, taki wstyd!

Ale po chwili przypomniał sobie:

Chociaż, w sumie... Mnie też zdarzało się chodzić po różnych kolesiach i przekonywać ich, by zostawili Lilkę w spokoju. Tyle że ja dawałem im w pysk, nie płaciłem. No, ale przecież NIE MOGŁEM pozwolić, by wciąż gapili się na tyłek mojej żony. Jasne, pupa taka jak jej zdarza się raz na tysiąclecie, ale obrączka na palcu TEŻ O CZYMŚ ŚWIADCZY!

Okej, samiec broniący samicy nie był jakimś szczególnie egzotycznym widokiem. Ale z której niby strony Katsuki był samicą Viktora?! Zauroczenie zauroczeniem, ale żeby po jednym tańcu (i jednym striptizie na rurze!) rościć sobie do Japońca pełne prawo i jeszcze biegać po innych napaleńcach i informować ich, że terytorium jest zajęte?!

Wzdychając, Feltsman pokręcił głową. Trzeba jak najszybciej znaleźć cholernego Azjatę i zabrać go w bezpieczne miejsce! Aż strach pomyśleć, na jaki pomysł wpadnie Vitya, jeśli dotrze do nieszczęśnika jako pierwszy. Biorąc pod uwagę jak bardzo zaczął przypominać zdziczałego i nieprzewidywalnego siebie z młodości, byłby zdolny do naprawdę durnych rzeczy. Jak choćby wynajęcie prywatnego odrzutowca i przetransportowanie schlanego chłopiątka do Las Vegas. A co jeśli dotrą tam, zanim nieszczęsny Japończyk wytrzeźwieje? Jak długo w ogóle trwa trzeźwienie po takich ilościach alkoholu? W przypadku Yakova to był jeden staw i jeden Viktor, no ale Yakov jest Rosjaninem, i dzięki dobrodziejstwu genów mógł sobie uprawiać czary-mary na zasadzie „trzeźwienia w kilka minut". Ale taki wyrostek z Japonii...?

Nie ma co za długo się nad tym zastanawiać... Wyobrażanie sobie najczarniejszych scenariuszy w niczym tutaj nie pomoże! Trzeba po prostu gamonia znaleźć.

Myśl jak pijak... Myśl jak pijak!

Co bym zrobił, gdybym nie znalazł toalety? Gdzie poszedłbym się wyrzygać?

W tym momencie Yakov przypomniał sobie wiadro, porzucone w lobby przez jedną ze sprzątaczek.

Oho! Czy to możliwe, że...?

Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę! Japończyk drzemał sobie grzecznie na kanapie przed recepcją – z kącika ust spływała strużka śliny, dłoń drapała się po odsłoniętym do połowy brzuszku („dobrze, że nie po jajach" – pomyślał Yakov), a lekko zmarszczony nosek wydawał cichutkie odgłosy chrapania.

Śpiący w tej pozycji chłopak w ogóle nie przypominał Zwierzęcia Imprezowego, którym był jeszcze kilka chwil wcześniej. Gdyby nie wydobywający się z wiadra odór rzygowin, można by pomyśleć, że dzikie wydarzenia sprzed parunastu minut w ogóle nie miały miejsca.

Właściwie to... pierwszą myślą, którą przywoływał widok śpiącego Japończyka, było wspomnienie minionych zawodów. Dla jednych skończyły się one dobrze, ale dla innych... bardziej niż niedobrze. W przypadku Katsukiego wręcz fatalnie. I, trochę wbrew sobie, Yakov poczuł napływ współczucia.

Wciąż był zły na tego młodzieńca. Nawet nie za to, że zachował się tak bezwstydnie, ale przede wszystkim za to, że obudził w Viktorze jakieś dziwne nowe uczucia. Uczucia, które mogły prowadzić do nie wiadomo czego... Być może do katastrofy!

Ale z drugiej strony, gdy wziąć wszystkie minione wydarzenia na logikę, to przecież ten Japończyk... wcale ich nie planował, prawda? Jak mógłby?

Oczywistym było, że na co dzień wcale się tak nie zachowywał. Oczywistym było też, że zwykle nie rzucał się na alkohol. Dzisiaj zrobił to najprawdopodobniej tylko po to, by zapić smutek swojej porażki - nie po to, by zainicjować tego typu zabawę! A kiedy jutro wstanie z łóżka, nie obudzi się w ciele kręcącego tyłkiem uwodziciela, ale zwykłego, skromnego Siebie.

Już nie tak młodego łyżwiarza, któremu wielka szansa przeszła koło nosa. Utalentowanego zawodnika, który rozczarował tak wiele osób. Który tak bardzo rozczarował samego siebie.

Feltsman rozumiał podobne uczucia aż za dobrze. Pochylił się nad nieszczęśnikiem.

- Już wystarczy tej zabawy, chłopie – mruknął zrezygnowanym tonem. – Czas spać.

- Asss aaać? – chłopak wymamrotał przez sen.

- Tak. Spać. Masz gdzieś klucz do pokoju?

- Ucz u erzchu eszszeni okój esiąt aaaa...

Aż dziw, że ten malutki metalowy przedmiot nie wypadł, gdy Japończyk toczył hip hopowy pojedynek z Juraczką. Albo gdy zrzucał z siebie koszulę, a potem z powrotem ją zakładał. Dobrze, że schował klucz do kieszonki właśnie tej koszuli, a nie, na przykład, do kieszeni spodni. W końcu spodnie zostały bezlitośnie unicestwione przez Kicibalerinę... Dobrze, że Japończyk miał na sobie szorty, które jako tako się prezentowały. Może nikt nie będzie dziwnie się patrzył, gdy Yakov zaniesie go w tym stanie do pokoju?

Zresztą... Czy to takie ważne, czy ktoś będzie się gapił? Już lepiej leźć przez cały hotel ze smarkaczem zarzuconym na ramię, aniżeli zostawić tego samego smarkacza na pastwę napalonego Viktora.

Ha! Co za trafny wniosek! I jakże adekwatny do tego, co się za chwilę stało...

Co z tego, że tym razem miało opóźniony zapłon - prawo Murphy'ego MUSIAŁO wreszcie dopaść Yakova!

Bo OCZYWIŚCIE gdy tylko Yakov zarzucił sobie nieprzytomnego chłopaczka na ramię i pomyślał, „jakie to szczęście", że Viktora nigdzie nie było widać, ten srebrnowłosy gamoń, jak na zawołanie, wylazł zza zakrętu.

Ujrzawszy Yuuriego, błękitne oczy zaświeciły się.

- O, Yakov! Znalazłeś moją zgubę!

Zacierając ręce, jak stary zboczeniec na widok bardzo ponętnej sztuki, Vitya potruchtał w stronę trenera.

- Jakie to szczęście, że go dla mnie przypilnowałeś! Już się bałem, że dopadł go jeden z tych głupich napaleńców, których nie zdążyłem przekupić. Gdybyś nie był taki czujny, to... AŁA!

Srebrnowłosy mężczyzna próbował dotknąć Japończyka i został za to trzaśnięty po łapach.

- Za co to było? – spytał, nadymając usta jak małe dziecko.

- Za nic. Działanie zapobiegawcze.

- Zapobiegawcze?

- Właśnie tak. To bardzo miłe z twojej strony, Vitya, że wykazałeś się tak dojrzałym zachowaniem i dopilnowałeś, by nikt nie wykorzystał tego chłopaka, w momencie, gdy jest pijany i bezbronny. Misja wykonana, gratulujemy! To teraz zrób mi przysługę i wykaż się JESZCZE WIĘKSZĄ dojrzałością, pozwalając, by twój heteroseksualny i nie posiadający żadnych nieczystych intencji trener odniósł biedaka do pokoju.

- Och, Yakov, Yakov, nie mów o tym w taki sposób!

Vitya zachichotał, jak nastolatka, która została przyłapana na wypisywaniu w zeszycie inicjałów ukochanego.

- Kiedy używasz takich słów, to sugerujesz, że JA jestem homoseksualnym osobnikiem, który ma nieczyste intencję – posłał Feltsmanowi niewinne spojrzenie.

Yakov nie odpowiedział.

- Słuchaj – ponownie zagaił Vitya – on taki ciężki, a ty taki stary...

Że co, kurwa?! Ja? Stary?!

- ...co go będziesz dźwigał do pokoju? Daj mi go! Ja go elegancko zaniosę do łóżeczka, przykryję go kołderką i dopilnuję, by nie stracił ani jednego czarnego włoska ze swojej ślicznej główki! No weź, Yakov... Przecież masz dużo lepsze rzeczy do robienia, niż niańczenie jakiegoś tam Japończyka.

Siedemdziesięciolatek w dalszym ciągu nic nie mówił.

- Ej! Chyba nie sądzisz, że coś mu zrobię? – Nikiforov zrobił obrażoną minę. – Możesz mi go spokojnie powierzyć!

Ta, jasne, kurwa! – Feltsman prychnął w myślach. – Dam lisowi kurę, by bezpiecznie odprowadził ją do kurnika. Czy ja wyglądam na idiotę?

W spojrzeniu Viktora pojawił się pierwszy przebłysk irytacji. Srebrnowłosy Mistrz zamaskował ją uprzejmym uśmiechem.

- No dobrze, widzę, że się nie zgadzamy – unosząc palec wskazujący, zwrócił się do Yakova. – No więc zrobimy tak... Odbędziemy spokojną, dojrzałą rozmowę i rozwiążemy ten problem jak opanowani, pełni godności dorośli.

Przez chwilę obaj stali w bezruchu i patrzyli na siebie, posyłając sobie wyzywające spojrzenia.

Dziesięć sekund później Yuuri Katsuki wisiał nad ziemią – Yakov ciągnął go za ręce, a Vitya za nogi.

- ODDAWAJ! – tupiąc nogą jak dziecko, wył Nikiforov. – Nie po to całe życie go szukałem, byś miał mi go teraz zabrać i zanieść do pokoju!

- ZOSTAW GO W SPOKOJU, TY ZDEMORALIZOWANY ZBEREŹNIKU! – Yakov również tupał nogą i dla postronnego obserwatora również wyglądałby jak wyrośnięte dziecko. – Molestowanie nieprzytomnego to zboczenie, o które nie podejrzewałbym nawet ciebie!

- Wcale nie zamierzam go molestować! Parę razy pogładzę go po włoskach i pozwolę mu spać!

- Po których, kurwa, włoskach?

- A czy to takie ważne?! Na pewno nie będzie miał nic przeciwko! Sam słyszałeś, jak mówił, że mnie uwielbia!

- Zadeklarowanie uwielbienia jeszcze nie oznacza zaproszenia do łóżka, ty bezwstydny gówniarzu!

- Nie będę mu nic robił! Tylko chwilę poleżę z nim pod kołderką! Oddawaj go... ODDAWAJ!

Szarpali niczego nieświadomego Japończyka, wywrzaskując pod swoim adresem coraz wymyślniejsze obelgi.

W pewnym momencie zza zakrętu nadeszli Chris i jego chłopak. Obejmowali się ramionami, jednocześnie spacerując i się całując. Przynajmniej dopóki Philippe nie usłyszał hałasu i nie uchylił jednego oka. Zszokowany, odkleił się od ukochanego.

- O cholera, Chris, patrz! – sapnął, pokazując Rosjan palcem. – Viktor z trenerem robią trójkącik!

Chris oparł jedną dłoń na biodrze i uniósł brew, jak nauczycielka szykująca się do uspokojenia rozwrzeszczanej klasy. A że miał na sobie jedynie fioletowe slipy, wyglądał w tej pozycji dość osobliwie.

- Zostawcie biednego Yuuriego w spokoju – zwrócił się do skłóconej parki. – Co wy mu robicie?

- Ja ci... kurwa... dobrze... radzę... Giacometti – Z każdą przerwą w zdaniu, Yakov zaciskał zęby i zapierając się nogami, próbował wyszarpnąć Japończyka Viktorowi. – Nie wpierdalaj... mi się... do tego... albo... kurwa... załatwię ci pokój w klasztorze... z widokiem na... nicość.

- Ale jak mam się nie wpierdalać, gdy zaraz rozerwiecie biedaka na strzępy? Nie, serio, dajcie spokój... On to nigdy nawet prezerwatyw sobie nie kupił, a wy mu chcecie zrobić Bóg wie co!

- NIKT NIE BĘDZIE MU NICZEGO ROBIŁ! Po prostu Viktor trochę się zagubił, a ja pilnuję, by w tym zagubieniu nie zrobił niczego głupiego.

Wzrok Chrisa przesunął się na Viktora, który z miną rozwydrzonego dziecka wciąż krzyczał „Oddawaj! Oddawaj!".

- Trochę? – Szwajcar powtórzył rozbawionym tonem.

Yakov posłał mu spojrzenie, które przeraziłoby nawet samego diabła.

- Eee... m-może chodźmy wreszcie po te twoje ciuchy, skarbie? – nerwowo się śmiejąc, Philippe pociągnął partnera w stronę sali bankietowej. – Pamiętasz, gdzie je zostawiłeś?

- Po co my ich w ogóle szukamy? – Chris przeciągle westchnął. – Jak wrócimy do pokoju, i tak je ze mnie zdejmiesz. Zapomniałeś już? Za srebrny medal obiecałeś mi cztery orgazmy...

- Nie wszyscy muszą o tym wiedzieć! – syknął Philippe.

Niepotrzebnie silił się na dyskrecję – Yakov i Viktor byli tak zajęci wyszarpywaniem sobie Yuuriego, że nie zwróciliby uwagi, nawet gdyby Chris krzyczał swoje orgazmy przez megafon.

Przez długi czas siły były wyrównane. Aż w pewnym momencie Vitya zastosował chwyt poniżej pasa...

- Yakov, czy to Lilia do ciebie dzwoni? – zaśpiewał słodkim głosem.

- Hę? Co?! Lilia?!

Feltsman odruchowo puścił kończyny Japończyka i sięgnął po telefon. A sekundę później patrzył na truchtającego Viktora, przeklinając swoją głupotę.

- Już jesteś bezpieczny – Nikiforov wymruczał do śpiącego Yuuriego. – Odebrałem cię złemu i wstrętnemu Papie! W moich ramionach nic ci...

- TU JESTEŚ, PRZEKLĘTY GRUBASIE!

Srebrnowłosy Mistrz cieszył się przedwcześnie. Ktoś jeszcze miał wobec nieprzytomnego Japończyka swoje plany.

Nieszczęsny Yuuri znowu zawisł nad ziemią, szarpany za ręce i nogi, choć tym razem nie przez Viktora i Yakova, a przez Viktora i Juraczkę.

- HAH?! – nastolatek wściekle obnażył zęby. – Co ty wyrabiasz, Łysolu?!

- Co ja wyrabiam? – złośliwie się uśmiechając, odparł Viktor. – Co TY wyrabiasz? O tej porze dzieci nie powinny wałęsać się do hotelu! Pędź do pokoju, Juraczka, bo spóźnisz się na Dobranockę!

- Dobranockę to ty będziesz miał, gdy pierdolnę cię w łeb i odpłyniesz w Krainę Słów. Puszczaj grubasa, jasne?! Mam z nim porachunki! Ten padalec ma się zaraz obudzić i stoczyć ze mną jeszcze jedną bitwę taneczną, bo poprzednim razem oszukiwał!

- Yuuri jest MOIM Śpiącym Królewiczem i tylko MNIE wolno go budzić! A na pewno nie uczynię tego z tak błahego powodu jak kiciuś, który jeszcze nie wyrósł z pampersów, a chce się bić z dużymi chłopcami!

- Zaraz tak cię kopnę, że sam będziesz miał pełnego pampersa!

- Jak ci oddam, to...

- ZOSTAWCIE JAPOŃCZYKA W SPOKOJU, PRZEKLĘCI SMARKACZE!

Jakimś sposobem Yakov zdołał wyszarpnąć jedną nogę Katsukiego, w efekcie czego tłukli się o śpiącego nieszczęśnika we trójkę. I oczywiście Christophe z Philippem wybrali akurat ten fantastyczny moment, by ZNOWU się przypałętać. Tym razem Giacometti miał na sobie ubrania – tak dla odmiany. Partner zaczął go szarpać za rękaw.

- O Boże, Chris... Chris, patrz!

- Dobra, już daj spokój – Szwajcar niedbale machnął ręką. – Niech mają ten swój trójkącik. Lepiej się nie wtrącajmy...

- Ale, Chris, ty nie rozumiesz! Oni teraz KWADRACIK robią i to z udziałem nieletniego!

Kumpel Viktora zatrzymał się w połowie kroku. Yakova i Jurij pociągnęli za nogi w taki sposób, że Japończyk zrobił szpagat.

- Mon Dieu! – na ten widok Chris zakrył dłonią usta. – Ej, panowie, dajcie spokój, to już jest gruba przesada! Dopiero co dobieraliście się do niego we dwóch, a teraz to jeszcze zaprosiliście dzieciaka? Co wy próbujecie jakiś eksperyment przeprowadzić, czy jak? Mierzenie popędu seksualnego wśród normalnych facetów, emerytów i smarkatych wypłoszy? Aż strach spytać, jaki będzie wasz następny krok? Chcecie, by cała Rosja go wyruchała, czy co?

- Mówiłem ci, byś się nie wpierdalał, Giacometti! – czerwony ze złości Yakov jednocześnie darł się na Szwajcara i próbował nadepnąć Jurijowi na nogę. – Nawet nie rozumiesz, co się tu dzieje, więc się nie wpierdalaj!

- No cóż, Panie Feltsman... – Chris podrapał się po karku. – Próby zrozumienia tego, co robicie to ja się nawet nie podejmę, bo czuję, że to przerasta moje możliwości, ale... No, uwierzcie mi: wolicie nie wiedzieć, jak to wygląda. Nie żebym wam groził, czy coś, ale mam takie dziwne wrażenie, że to ten moment, by wezwać policję.

- A tylko spróbuj, zbereźniku! – syknął Feltsman. – Jesteśmy w Rosji. Nie jesteś w stanie wezwać policjantów, których bym nie znał! A poza tym, tłumaczyłem ci, że nic temu Japończykowi nie robimy. Po prostu Viktor i Juraczka... AŁA!

Agresywny blondynek chyba nie cenił swojego życia... że też ośmielił się ugryźć trenera w ramię! Ooooo, ale mu się za to oberwie! Przeklęty bachor pożałuje, że się urodził!

Rzecz jasna pożałuje później¸ bo teraz to strach było się do niego zbliżyć. Ledwo wyeliminował Yakova, a zaczął wściekle atakować Viktora. Za którymś razem dobrze wycelował i zdołał kopnąć srebrnowłosego Mistrza w jaja.

W oczach Nikiforova rozbłysła obietnica zemsty.

- No, nareszcie – ciągnąc Japończyka korytarzem, Jurij wytarł pot z czoła. – Teraz, gdy już pozbyłem się tych upierdliwych staruchów, możemy wracać na parkiet! Tak się na tobie odegram, że z wrażenia pogubisz buty, ty spasiony, tchórzliwy...

- Juuuuraaaczkaaa! – zawołał słodki głosik. – Popatrz, wyrósł mi ogonek!

Juraczka, na swoje nieszczęście, spojrzał. Yakov, na swoje nieszczęście, RÓWNIEŻ spojrzał. Philippe z Chrisem oczywiście też spojrzeli, niech Bóg ma ich w swojej opiece.

Że każdy, kto spojrzał, z wrażenia nie pogubił oczodołów, to chyba była łaska Pana. A że Yakov z miejsca zawału nie dostał i nie padł trupem, to już na pewno była łaska i Pana i diabła i w ogóle wszystkich Świętych. Bo to, co zrobił Vitya, to było i świństwo, i przegięcie, i przede wszystkim oszustwo!

Właśnie tak – jedno wielkie oszustwo! Yakov czuł się tak perfidnie oszukany! Usłyszał „ogonek" i spodziewał się zobaczyć siusiaka dyndającego nad opuszczonymi spodniami. I owszem, jakaś część się zgadzała, bo spodnie rzeczywiście były opuszczone. Ale budzącym grozę widokiem wcale nie był siusiak.

Była nim skórka od banana (To, jak Vitya wszedł w jej posiadanie, do dziś pozostawało tajemnicą).

Skórka banana wystająca z miejsca, z którego ABSOLUTNIE i w żadnych okolicznościach skórki banana wystawać nie powinny.

- JA PIERDOLĘ, KURWA, JEZU, MATKO!

Vitya osiągnął to, co chciał, a nawet znacznie więcej.

Osiągnął to, że Juraczka puścił Japończyka. Osiągnął także to, że Juraczka z wrażenia potknął się od stolik, zrobił fikołka do tyłu, i rzucając bluzgami, których nie znał nawet Yakov, popędził w stronę wind, byle jak najdalej od starszego kolegi i okropnego widoku. Wydzierał się tak głośno, że mogli usłyszeć jego obelgi nawet z trzeciego piętra (albo czwartego – ciężko ocenić).

Kolejnym osiągnięciem Viktora – już nie tak chwalebnym, jak zapędzenie pyskatego nastolatka do pokoju, ale mimo wszystko pożytecznym – było zachęcenie Chrisa i Philippe'a, by przestali wpierdalać się w nie swoje sprawy i nareszcie sobie poszli.

No i wreszcie ostatnim osiągnięciem srebrnowłosego utrapienia było doprowadzenie do stanu, do którego Vitya dążył w zasadzie od dnia, gdy poznał swojego trenera, to znaczy do takiego stanu, gdy Yakov gotów był przysiąc na matkę, ojca, brata, Lilkę i wszystkie inne ukochane sobie osoby, że nic już nie wyrządzi mu gorszych szkód na zdrowiu psychicznym, niż to, co przed chwilą widział.

Miał dość. Nie miał już w sobie ani krzty sił, by szarpać się z Viktorem. Pozwolił zakochanemu kretynowi postawić na swoim i „po rycersku" zanieść Yuuriego Katsukiego do pokoju. Już nie próbował wyrwać wychowankowi Japończyka. Po prostu szedł za swoim uczniem w wyniosłym milczeniu, jak Bóg, któremu naszczano do świątyni i sprofanowano święte relikwie.

Dopiero, gdy ułożyli Katsukiego na wyrku, zdecydował się przerwać milczenie.

- Vitya – odchrząknął surowym tonem.

- Hm?

Srebrnowłosy mężczyzna klęczał przy łóżku. Przedramiona i policzek miał ułożone na pościeli. Zamglonym wzrokiem wpatrywał się w otulonego kołdrą Japończyka.

- Z samego rana mamy wylot – wpychając dłonie do kieszeni spodni, mruknął Yakov. – Za parę godzin trzeba będzie jechać na lotnisko. Dobrze by było, gdybyś się przespał.

- Nie ma sprawy – oczy Nikiforova pozostawały wlepione w czuprynę czarnych włosów. – Mogę spać tutaj.

- W tej pozycji.

- A dlaczego nie?

- Vitya!

Na dźwięk swojego imienia, pięciokrotny zwycięzca Finału Grand Prix wzdrygnął się.

Obaj wiedzieli, co kryło się pod tym jednym krótkim słowem – pod tym imieniem. To nie miało być samo imię. To miało być sprowadzenie na ziemię. Podkreślenie, że jakiś etap dobiegł końca, że trzeba wracać do rzeczywistości. Że to, co się dzisiaj stało nie było „normalnością", ale bardzo specyficznym typem wydarzenia – incydentem, który mógł zaistnieć tylko i wyłącznie w sytuacji, gdyby zostały spełnione bardzo konkretne warunki.

Załamany Japończyk. Pijany Japończyk. Wkurzony Juraczka. Incydent w lobby.

To wszystko splotło się ze sobą jak pajęczyna i doprowadziło do tego, że Viktor został schwytany w sieć. Ale, gdy spojrzeć na to z logicznego punktu widzenia, ta sieć nie była mocna. Człowiek, który ją zaplótł nie zrobił tego, będąc w pełni sobą. Co zrobi, gdy jutro się obudzi? Jak będzie się zachowywał? Co sobie pomyśli?

Yakov wiedział, że należało odpowiedzieć sobie na te ważne pytania. I widział po minie swojego ucznia, że ten nie chce teraz nad niczym się zastanawiać. Chciał zrobić coś głupiego – coś na poziomie ten bezmyślnej ucieczki z domu, którą odwalił, mając osiem lat.

Nie będzie łatwo sprowadzić go na ziemię. Feltsman już teraz wiedział, że nie będzie ani trochę łatwo.

- I tak będziesz musiał wyjść, zanim się obudzi – tłumaczył zrezygnowanym tonem. – No, chyba że postanowisz wyrwać go z objęć Morfeusza. Po czterech godzinach snu, na pewno zdoła odbyć z tobą inteligentną rozmowę.

Vitya zmarszczył czoło, jakby intensywnie nad czymś myślał.

- W takim razie... nie polecę! – odezwał się wreszcie buntowniczym tonem. – Nie wrócę do domu ze wszystkimi. Wrócę następnym samolotem, a wcześniej z nim porozmawiam.

Yakov zaklął pod nosem.

Tak myślałem. Durny pomysł na poziomie ucieczki z domu!

- To nic nie zmieni. On i Cialdini też wylatują bardzo wcześnie. Zaledwie parę godzin po nas.

- Skąd wiesz?

- Przed chwilą sprawdziłem – Feltsman zamachał w powietrzu telefonem.

- Wystarczy – spojrzenie, które Viktor posyłał śpiącemu oblubieńcowi stało się jeszcze bardziej zdeterminowane. – Kiedy się obudzi, porozmawiam z nim i...

- I co mu powiesz? – zakpił Yakov. – „Twój striptiz był wprost fantastyczny? Tak zboczonego układu na rurze to ja dawno nie widziałem? Podobało mi się, jak nazwałeś mnie kotkiem? Nigdy nie zapomnę tego, jak znokautowałeś Plisetskiego korkiem od szampana?" Jesteś pewien, że to są pierwsze słowa, które chciałby usłyszeć, gdy się obudzi? Naprawdę myślisz, że będzie miał ochotę rozmawiać z tobą o swoich pijackich popisach zaledwie dzień po tym, gdy spierdolił Finał Grand Prix.

- Nie spierdolił go!

Feltsman uniósł brew.

- No bo... – Viktor gorączkowo przełknął ślinę. – Widziałem w internecie jego przejazdy. Wiem, że stać go na więcej i...

- I co z tego? – Yakov zaczął niecierpliwie wymachiwać rękami. – Na litość boską, Vitya... Przecież nie siedzisz w tym sporcie od wczoraj! Poświęciłeś łyżwiarstwu dwadzieścia lat życia, a ja dwa razy tyle. Dobrze wiesz, że „na ile kogoś stać" gówno się liczy. Trzysta tysięcy godzin, które wyjeździłeś, nie mają znaczenia, wobec trzech minut, podczas których jedziesz przed sędziami i publicznością. Chłopak przerwał z nerwami. Zdarza się. Nie twierdzę, że jest złym łyżwiarzem, i że nie ma szans na odniesienie sukcesu, ale...

- Okej, rozumiem – Vitya fuknął, gniewnie szarpiąc głową w bok. – Nie rozumiem tylko, dlaczego rozmawiamy o tym, jakim jest łyżwiarzem? Jaki to ma związek z nim i ze mną.

- Empatia – unosząc palec wskazujący, podkreślił Feltsman. – Takie ważne uczucie, które odczuwamy wobec ludzi. Em-pa-tia! Przypadkowo akurat to uczucie, którym ty się nie popisujesz. Udowodniłeś to wielokrotnie. Jak chociażby dzisiaj, gdy boczyłeś się na cały świat, nie zastanawiając się, jak może się czuć na przykład Milka, który nie zdobyła upragnionego złota. A, z tego co wiem, ten tutaj nie jest twoją przebojową koleżanką z grupy treningowej, która machnie ręką na twoje nietaktowne zachowanie, bo jest do niego przyzwyczajona. Nie przyszło ci do głowy, że po zawaleniu zawodów człowiek potrzebuje trochę przestrzeni? Czasu, żeby się pozbierać. No tak, skąd mógłbyś wiedzieć, bo kiedy ty ostatnio zawaliłeś jakieś zawody...

Oj, Jasiuniu, Jasiuniu, ty wstrętny oszuście – zaśpiewał głosik w głowie siedemdziesięcioletniego trenera. – Z ust wychodzą ci racjonalne argumenty, ale to tylko przykrywka. Tak naprawdę nie chodzi ci o chronienie delikatnych uczuć Japończyka. Po prostu nigdy nie widziałeś, by Viktor tak bardzo stracił dla kogoś głowę, a teraz, gdy wreszcie to się stało, panikujesz, jak Matka Kwoka. Powiedziałbyś mu wszystko, żeby trochę ostudzić jego entuzjazm.

Yakov zapodał głosikowi solidnego kopniaka w dupę, wysyłając go na przymusowe wakacje. Vitya zaczynał wyglądać na rozdartego, więc należało kuć żelazo, póki gorące.

- Pomyśl trochę – przekonywał Feltsman – przecież to nie jest wasze ostatnie spotkanie. Niedługo są Cztery Kontynenty...

- Rosja nie bierze udziału w Czterech Kontynentach.

- I Mistrzostwa Europy...

- Japonia w nich nie uczestniczy!

- Cholera jasna, no! Możesz sobie pojechać na te zawody jako widz! On też pewnie nie będzie chciał przegapić Mistrzostw Europy, skoro jest twoim fanem. A poza tym, są jeszcze Mistrzostwa Świata. W nich biorą udział zarówno Rosja jak i Japonia.

- Ale Yakooov, to dopiero za parę miesięcy – zajęczał Vitya.

- Właśnie, za parę miesięcy! Wystarczająco dużo czasu, by zastanowić się, co dokładnie mu powiesz i nie zbłaźnić się tekstem w stylu „zróbmy sobie pamiątkowe zdjęcie".

Trafiony zatopiony! Srebrnowłosy Mężczyzna nareszcie raczył podnieść się z kolan.

- No dobra, niech będzie po twojemu! – burknął z miną małego dziecka, które zbyt wcześnie zagoniono do spania. – Ale zapiszę mu na przedramieniu mój numer telefonu!

Yakov przewrócił oczami. No cóż, lepszy taki kompromis niż żaden!

Viktor znalazł gdzieś czarny mazak i po machnięciu na skórze Japończyka numeru z autografem (i po posłaniu Katsukiemu z biliarda tęsknych spojrzeń), łaskawie pozwolił wyprowadzić się za drzwi.

Przed wyjściem, Feltsman po raz ostatni rzucił okiem na śpiącego chłopaka. Miał w związku z nim jakieś dziwne przeczucie, choć za cholerę nie był w stanie określić, co ono dokładnie oznaczało.

XXX

No to po tygodniu się, kurwa, dowiedział! Co oznaczało to dziwne przeczucie, które miał ze skośnookim smarkaczem, znaczy się...

Ten żółtek przebywał wiele tysięcy kilometrów od Petersburga, a wprowadzał do grupy treningowej Yakova większy zamęt niż wizyta Sanepidu. Wydarzenia z bankietu Soczi za cholerę nie chciały zniknąć z pamięci tych, którzy w nich uczestniczyli, jednocześnie wprowadzając chaos do życia tych, którzy w nich NIE uczestniczyli.

Po pierwsze, Vitya. No tak, z nim to zawsze były problemy. Ale nigdy aż takie. Od powrotu z Finału Grand Prix nie szło odkleić go od telefonu. Chodził z nosem przyklejonym do ekranu, jak ten osławiony Chulanont od Cialdiniego, na przemian ucząc się japońskiego na jakiejś durnej aplikacji i sprawdzając, kto ostatnio do niego dzwonił (czy raczej: kto NIE zadzwonił), a jak nie daj Boże ujrzał jakiś nieznany numer, głośnym piskiem zachwytu przyprawiał wszystkich ćwiczących o zawał, by za chwilę zajęczeć, że „no nieee, to tylko jakiś sponsor zaproponował mu milion euro za reklamę szamponu do włosów, nudy na pudy i w ogóle wielki smuteczek".

Gdyby to był Juraczka, Yakov po prostu skonfiskowałby mu telefon. Ale to był Viktor, a z nim nie było tak łatwo...

Ach, a skoro już mowa o Juraczce!

No właśnie, Juraczka! Po drugie, Juraczka! Choć należałoby raczej powiedzieć: „Ech, kurwa... Juraczka!"

Juraczka doprowadził dietetyka do płaczu, oświadczając, że nie chce widzieć „ani jednego pierdolonego banana w swoim jadłospisie, czy w ogóle jakiegokolwiek innego owocu, bo wszystko mu się kojarzy".

Juraczka był tak wkurwiony o to, co się stało, że zajadał złość czipsami i Yakov musiał mu urządzać regularne naloty na pokój, by zgarniać te solone świństwa i nie dopuścić do sytuacji, w której Rosyjska Wróżka rozpasła się do rozmiarów Rosyjskiego Trolla.

Juraczka łaził za Yakovem niczym pierdolony ośmioletni Vitya i wciąż domagał się lekcji breakdance'a, by „odegrać się na tej zboczonej świni!"

Juraczka kategorycznie odmawiał przebywania w towarzystwie Viktora i w ogóle w towarzystwie kogokolwiek, kto wspominał o Bankiecie, a że Bankiet był „tematem roku", Juraczka unikał towarzystwa praktycznie wszystkich. Miał tak przez dobre dwa miesiące, zanim zupełnie mu przeszło.

Yakov poszedł do lekarza. Usłyszał, że przy takim poziomie stresu wykituje przed Bożym Narodzeniem. Diagnoza? Obowiązkowo zrobić sobie wakacje! Oczywiście zbył przemądrzałego konowała wściekłym machnięciem ręki i stwierdzeniem, że „wakacje są dla słabych". Jeszcze tego samego dnia został zmuszony do przemyślania swojego stanowiska.

Siedział na ławce na lodowisku i spokojnie pił kawę, gdy do pomieszczenia wparowała bardzo czymś podekscytowana Mila.

- Julka, Julka, nie uwierzysz! – zawołała od progu.

O matko, tylko nie to! – Yakov odruchowo przewrócił oczami. – Pewnie znowu wyciekło jakieś zdjęcie z tego Pożal Się Boże bankietu... Ciekawe, kto tym razem je udostępnił? JJ? Ta jego dziewucha, Isabela?

- Jestem w ciąży!

Yakov zapluł sobie spodnie – uda miał całe w kawie, o klejnotach nie wspominając.

- Ja też! – wesoło odkrzyknęła Julka.

Yakov sięgał już po telefon, by wezwać karetkę i zaczął szukać wzrokiem osoby, która mogłaby mu zrobić sztuczne oddychanie. Byle nie Sveta, bo ona zawsze capi alkoholem.

- Dziewczyny, ja też jestem w ciąży! – z uśmiechem w kształcie serca zawołał Viktor.

JEZUS MARIA, ON TEŻ?! Matko, gdy sobie pomyślę, ile to pieluch, to... zaraz, zaraz! Chwila moment! Viktor? VIKTOR?! Że dziewczyny zaciążyły, to jestem w stanie zrozumieć... ale że VITYA! Nie, to głupie. Zaraz, co?! To wcale nie głupie... to biologicznie nie-mo-żli-we!

Julka miała podobne odczucia.

- Pierdzielisz! – fuknęła, podejrzliwie patrząc na starszego kolegę. – Ledwie wczoraj zainstalowałyśmy ci te Simsy! To niemożliwe, byś tak szybko zaciążył.

- Na pewno oszukiwałeś i użyłeś jakiegoś kodu, co? – Mila uniosła brew.

- Nie mogłem się powstrzymać! – Vitya przeciągle westchnął. – Dzidziusie są takie słodkie, a mnie nie chciało się czekać. No same popatrzcie, jaki jest śliczny! – podsunął dziewczynom telefon pod nos. – Zrobiłem mu screena!

- Samą ciążę też przyśpieszyłeś? – oburzyła się Julia.

- My tu, kurde, od miesięcy się staramy, by między naszymi postaciami jakoś się kręciło, a ten wpisał kody i zadowolony!

- Oszust!

- Pewnie nie mogłeś znieść, że nie jesteś w czymś najlepszy i dlatego użyłeś triku!

- Wstydziłbyś się, Viktor! – wyniosłym tonem wtrącił Georgi. – Moje Simy to nawet się jeszcze nie pożeniły! Wpisywanie kodów to zdrada miłości... zdrada! Zresztą, takie szybkie zachodzenie w ciążę też jest trochę nie na miejscu.

- Oj, dobra, weź już nie przesadzaj – Mila przewróciła oczami.

- To nie jest prawdziwe życie, Georgi – zgodziła się Julka. – Nie ma znaczenia, kiedy zajdziesz w ciążę. Liczy się to, jak bardzo twoje Simy...

- KURWA MAĆ, WY PIERDOLONE BACHORY I WASZE PIERDOLONE POKOLENIE GRAJĄCE W PIERDOLONE GIERKI! – Yakov wydarł się na całą salę. – MACIE POJĘCIE, PRZEZ CO JA PRZESZEDŁEM?! PRZEZ DWADZIEŚCIA SEKUND BYŁEM, KURWA, JEDNĄ NOGĄ W GROBIE! MAM TEGO DOSYĆ, ROZUMIECIE! PIERDOLĘ TO WSZYSTKO, JASNE?! JADĘ, KURWA, NA WAKACJE! A GDY WRÓCĘ, TO NIE CHCE SŁYSZEĆ SŁOWA O PIERDOLONYM BANKIECIE, PIERDOLONYCH SIMSACH I PIERDOLONEJ JAPONII! ZROZUMIANO?!

XXX

- Yakov, eee... słuchaj...

- Tak?

- Mógłbyś tak nie łypać na jezioro? Spłoszysz nam wszystkie ryby.

Feltsman przewrócił oczami. Czy pływające skurwysynki rzeczywiście mogły zobaczyć jego mordercze spojrzenie? Śmiał w to wątpić. A mimo to przekręcił głowę i dla świętego spokoju zaczął łypać na trawę zamiast na jezioro. Nie chciał kłócić się z Igorem, gdy tamten miał tak dobry nastrój. Facet był dzisiaj tak spokojny i pogodny, że nawet Yakovowi się udzieliło.

Siedzieli sobie grzecznie nad brzegiem Bajkału, jak na prawdziwych emerytów przystało – w kaloszkach, z wędkami, z plastikowymi pudełkami pełnymi wijącego się robactwa i z kapelusikami, które chroniły przed słońcem. A że żaden z nich nie miał o wędkarstwie zielonego pojęcia – nieistotny szczegół. W końcu liczą się chęci! Rzekomo.

Wokół panowała niemal całkowita cisza. Co jakiś czas świerszczyk zaszeleścił szuwarami, albo żaba zaskrzeczała coś do koleżanki, ale poza tym, cholera, ani dźwięku! Nic. Żadnych wrzeszczących bachorów, żadnych nowych niusów z bankietu, żadnych, kurde, rewelacji w styli, że komuś w Simsach urodziło się dziecko, albo kogoś w prawdziwym życiu rzuciła dziewczyna (Yakov powoli wkraczał w etap, gdy na poważnie rozważał zablokowanie numeru Georgija – jeszcze jeden wywód o Ani, a mógłby iść na urlop do psychiatryka).

- Wiesz, Yakov... nie sądziłem, że to możliwe? – Igor odezwał się z uśmiechem.

- Ale, w sensie, że co? – Feltsman udał, że nie wie, o co chodzi.

- No wiesz, no... ty! Robiący sobie wakacje. Ale takie normalne, z prawdziwego zdarzenia. Masz w ogóle pojęcie, jak bardzo mnie zaskoczyłeś? Kiedy dwa tygodnie temu zadzwoniłeś do mnie i ni z gruszki ni z pietruszki oznajmiłeś, że wbijasz do Irkucka, by pić ze mną wódkę i niańczyć moje wnuki, myślałem, że to jakiś głupi żart! Wydawało mi się, że wcześniej zorganizują nam w Rosji legalne wybory, niż ty zrobisz coś dla siebie.

- Nie przesadzaj. Z tymi wyborami nie jest ostatnio aż tak źle...

Yakov miał wrażenie, że widział w wodzie jakiś ruch, więc przesunął wędkę nieznacznie w lewo. Nie miał bladego pojęcia, czy dobrze robi. I nie chodziło mu wyłącznie o próbę złowienia cholernej ryby.

Igor zdawał się czytać mu w myślach.

- Normalnie to znalazłbyś sobie z biliard powodów, by zostać w Petersburgu – zagaił, wolną ręką drapiąc się po skroni. – Wiesz, zwykli śmiertelnicy po Mistrzostwach Świata są wykończeni i tylko szukają okazji, by walnąć się na leżak... Ale ty nie jesteś zwykłym śmiertelnikiem. Bo „przecież kolejny sezon tuż za rogiem! Jego trzeba przygotować, ją trzeba przygotować, blablabla, tyle roboty!" Zwłaszcza, że teraz masz chyba tego jednego zdolnego juniora, który przechodzi do seniorów, no nie? Nie bałeś się zostawić go samego?

- Owszem, bałem się, ale sądzę, że wyjdzie mu to na zdrowie – Feltsman cicho prychnął. – Mam nadzieję, że do mojego powrotu ten smarkacz dojrzeje do decyzji, by zacząć wreszcie uczyć się swojej choreografii.

- Ej, a to nie Viktor robi mu w tym roku choreografię?

- Robi.

- O, to świetnie! Czyli w sumie nie jesteś im do niczego potrzebny, prawda? Chłopcy mogą pouczyć siebie nawzajem!

- Żeby to było takie proste...

Uznawszy, że i tak działa kompletnie na chybił trafił, Yakov zaczął jeździć swoim robalem po powierzchni tafli. Jak ryba ma chwycić, to chwyci. Przy zerowej znajomości techniki wędkarskiej, to i tak czysta ruletka!

- Juraczka na pewno nie odpuści Viktorowi tej choreografii – mruknął bardziej do siebie niż do Igora. – To niedojrzały smarkacz, ale kiedy trzeba, umie dopilnować swoich spraw. Tylko będę musiał najpierw go zmotywować, by zaczął znowu się do Viktora odzywać.

- Wciąż boczy się o bankiet? – zdziwił się Antonov. – Przecież minęło tak wiele miesięcy...

- Uwierz mi! – syknął Yakov. – Widok skórki od banana wystającej z Wiadomego Miejsca tak po prostu nie wyfruwa ci z pamięci po paru miesiącach!

- Ugh... ! Nie no, jasne, to zrozumiałe.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu.

- No a Viktor? – Igor spytał niepewnym tonem.

- Co Viktor?

- Czy... – były menadżer Klubu Mistrzów zawahał się. – On też szykuje się do nowego sezonu?

- A pewnie, że się szykuje. Czemu miałby się nie szykować?

- No wiesz, bo...

-Wiem, co?! – Yakov zapytał o wiele bardziej napastliwie niż zamierzał.

Igor przeciągle westchnął.

- Dwadzieścia siedem lat. Sam wiesz, że dla łyżwiarza figurowego to już wiek emerytalny.

- Już ty się nie bój – Feltsman poprawił się na krześle. – Dobrze wiem, w jakim wieku powinno się kończyć karierę. Vitya odejdzie, kiedy...

Serce siedemdziesięcioletniego trenera wydało kilka niespokojnych uderzeń. Miało to związek z mgłą, która od jakiegoś czasu zawisła nad przyszłością.

Łatwo iść do przodu, gdy masz jakiś cel. Problem w tym, że Vitya osiągnął już niemal wszystko. Jasne, mógł dalej jeździć na łyżwach, ale po co? Po szóste złoto Mistrzostw Świata? Siódme? Ósme? Ale z drugiej strony, gdyby miał nagle skończyć z łyżwiarstwem, to co mu zostawało? Na trenera to on się przecież nie nadawał! Yakov widział srebrnowłosego durnia w akcji, zbyt wiele razy, by wciąż łudzić się, że ten gamoń mógłby kogokolwiek uczyć.

Zresztą, kto chciałby słuchać rad gościa, który daje beznadziejne instrukcje, a wymagania ma jak z kosmosu? Chyba tylko jakiś psychopata? Totalny masochista, albo...

Przed oczami stanął nagle Feltsmanowi widok Yuuriego Katsukiego. I ten moment, gdy naprany w cztery dupy Japończyk uwieszał się na Viktorze, z tymi swoimi błyszczącymi oczami jęcząc „Be my coach".

Dłonie Yakova mocniej zacisnęły się na wędce.

Jeżeli miałby być ze sobą całkowicie szczery, to główny trener Klubu Mistrzów odczuwał lekkie wyrzuty sumienia o to, że wyperswadował wtedy Viktorowi zostanie w Soczi. Wtedy wydawało mu się, że całkowicie naturalna i rozsądna decyzja... Ale teraz?

Jasne, brak wieści od Japończyka dał Feltsmanowi poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Stłumił rodzący się w sercu lęk, że srebrnowłosy wychowanek wyfrunie z gniazda, zacznie działać na własną rękę i być może sobie nie poradzi. Ale z drugiej strony... Obserwowanie, jak Vitya z każdym dniem staje się coraz bardziej osowiały... Jak cały czas myśli o tym skośnookim chłopaku, jak inspiruje się nim, tworząc te swoje programy, Erosa i Agape... Jak podczas Mistrzostw Świata w Kraju Kwitnącej Wiśni wodzi wzrokiem pośród tłumu, lecz nie znajduje tej jednej ważnej osoby ani wśród zawodników, ani wśród widzów... Cóż... Obserwowanie tego wszystkiego było zwyczajnie... przykre.

Yakov nie powiedział o tym Viktorowi, ale miał krótki moment słabości, gdy zadzwonił do Celestino Cialdiniego, by ściągnąć Katsukiego na jakiś mało znacząco Ice Show. Chciał położyć kres przeciągającej się depresji Nikiforova, ściągnąć przeklętego Azjatę do Rosji i zobaczyć, co się wydarzy. Ale niestety – jego dobre chęci skończyły się tylko na dobrych chęciach. Chłopak nie trenował już od Cialdiniego – jak trener włoskiego pochodzenia wyjaśnił Feltsmanowi, Yuuri „był bardzo sobą rozczarowany, więc potrzebował trochę czasu, by spokojnie skończyć studia i przemyśleć swoje życia".

Przemyśleć swoje życie... pfft! Skąd my to znamy!

Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu, Yakov odkrył, że jedna z pływających zdzir skusiła się na jego przynętę. Podekscytowany, zakręcił kołowrotkiem.

- Wyciągaj ją – zrywając się na równe nogi, krzyczał zachwycony Igor. – Wyciągaj ją, wyciągaj!

Parę machnięć wędką i z wody wyłoniła się piękna, długa na całe przedramię sztuka. Acz chyba trochę upośledzone, bo gdy tylko ujrzała Feltsmana, natychmiast przestała się szamotać.

- Ma się to zabójcze spojrzenie – szczerząc zęby, Antonov poklepał kumpla po ramieniu. – Nawet ryby się ciebie boją!

Yakov przewrócił oczami.

- Cyknę jej zdjęcie i wyślę do Dymitra Babicheva – mruknął, sięgając po komórkę. – Gdy mówiłem mu, że jadę na ryby, nabijał się, że nic nie złowię. Oduczy się wątpienia w moje możliwości, przeklęty smarkaty mądrala!

- Przedzwonię do Marlenki i powiem jej, by szykowała patelnię – z telefonem w dłoni, Igor podśpiewywał pod nosem i wykonywał taniec radości. – Będziemy jedli rybkę... Będziemy jedli rybkę... Będziemy jedli rybkę!

Kolejne przewrócenie oczami ze strony Yakova. Jednak po chwili Feltsman zerknął na swoją zdobycz i również pozwolił sobie na uśmiech. Te wakacje to jednak był dobry pomysł. Kto mógł zgadnąć, że głupi wypad na ryby okaże się taką frajdą? Ach, szkoda, że teleportacja do Petersburga nie była możliwa. Fajnie byłoby obejrzeć durną minę mężusia Sońki, gdy zobaczy, jaką sztukę, Yakov złowił podczas... hę? Co to, u licha, było?!

Yakov wytrzeszczył oczy. O ile nie dostał udaru słonecznego i nie miał w związku z tym jakiś dziwnych halucynacji, to właśnie patrzył na jakieś pięćdziesiąt nieodebranych SMSów, po jednym od każdego z najczęściej używanych numerów. A jeszcze dziwniejsze było to, że treść każdej z wiadomości była identyczna – jakiś link do Youtube'a. Zaraz. Link? Co mogło być aż tak interesujące, że niemal wszyscy znajomi Yakova odczuli nagłą potrzebę, by mu to przesłać? A może to Juraczka postanowił zemścić się za regularne włamywanie się do komórki i wynajął jakiegoś hakera, by wyciął trenerowi numer?

No cóż... nie dowiemy się, póki nie sprawdzimy! – Feltsman pomyślał, od niechcenia klikając w link.

Koniec końców nie było takiego hakera, którego Karolek nie mógłby załatwić. Niech Kicibalerina nie myśli sobie, że tak łatwo... O, CHOLERA!

Filmik na Youtubie wreszcie się wyświetlił, a Yakov uświadomił sobie trzy rzeczy.

Pierwsza: to z pewnością nie był żart.

Druga: jego wspaniałe wakacje właśnie szlag trafił.

I trzecia: należało natychmiast wracać do Petersburga. I to, kurwa, migiem! 

Notka autorki:

Mam nadzieję, że bankietowy chaos nie był dla was zbyt... eghm... bulwersujący.

Jak wam się podobały popisy Yuuriego? Co sądzicie o wybranych przeze mnie piosenkach?

Mam nadzieję, że was nie rozczarowałam. I że tym razem obyło się bez uszczerbków na zdrowiu (na przykład nikt nie zleciał z łóżka, nie obudził domowników, ani nie zrobił z siebie widowiska w autobusie).


Kochana Akaitori, jak zwykle dziękuję ci za szybką i sprawną korektę. Dziękuję ci również za ten fantastyczny panel na Magnificonie – to była jedna z najlepszych edycji „Siedmiu Grzechów Głównych Pisarzy". Tak, dobrze widzisz – to jest perfidna reklama.

Czytelników (zgodnie z tradycją) przepraszam za późne pojawienie się rozdziału i za ewentualne błędy, które mogliście w nim wyłowić. Z góry przepraszam też za to, że prawdopodobnie odpowiem na wasze komentarze z dużym opóźnieniem – dosłownie za kilka godzin lecę za granicę, a jako główny organizator wycieczki mam mnóstwo obowiązków.

I przy okazji dziękuję za to, że tak dzielnie przy mnie trwacie. Dziękuję za cudowne arty (Papiernik, Fueled_by_coffee93 to było do was), słowa otuchy i pojawiające się zewsząd głosy wsparcia. Nawet nie wiecie, jak mi jest przykro, że często nie jestem w stanie za tym nadążyć – kogoś pominę, komuś nie odpowiem, nie zauważę jakiegoś komentarza, albo w natłoku obowiązku zapomnę odpisać. Obiecuję, że popracuję nad sobą i postaram się poprawić. Cóż... wiem, że brzmi to trochę jak Juraczka obiecujący, że zapanuje nad swoim Tygrysim Temperamentem, ale... małymi kroczkami do celu, tak ;) ? Od czegoś trzeba zacząć, no nie? Kiedyś będę niezwykle zorganizowaną i ogarniętą istotą. Serio.

A tymczasem, przejdźmy do rzeczy przyjemniejszych.

Jeżeli ktoś chce osobiście kopnąć mnie w dupę i pogonić do szybszego pisania rozdziałów, będzie mógł to zrobić w Warszawie (konwent Animatsuri) albo we Wrocławiu (konwent Niucon). Zapraszam do pisania na priva i umawiania się. Można też dyskretnie podkraść się na stoisko i mi się poprzyglądać ;) Albo wbić na jeden z moich paneli (zakładając oczywiście, że nie przegapię daty zgłoszeń).

Kolejnego rozdziału spodziewajcie się w drugiej połowie lipca ;) Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia!

A na zakończenie mały bonusik, czyli Bankietowe Przeboje :) :) :)

https://youtu.be/Inj8v6th_Gw

https://youtu.be/ymNFyxvIdaM

https://youtu.be/qrO4YZeyl0I

https://youtu.be/IkAZw2JH_3w

https://youtu.be/VzALZjoIx0g

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro