Rozdział 2 - Bez szans
- POSTRADAŁEŚ ROZUM?!
Okrzyk był tak głośny, że kilkanaście osób obróciło głowy, by zerknąć w stronę stolika, przy którym trzej mężczyźni grali w karty. Nawet barman przerwał wycieranie szklanki i wychylił szyję, by sprawdzić, o co ta cała afera.
Szczupły szatyn, rozczochrany blondyn i barczysty nerwus z włosami związanymi w kucyk siedzieli niedaleko barku, tuż obok wielkiego plakatu „Gwiezdnych Wojen". Przy czym nie był to jedyny obrazek z groźnym obliczem Vadera - jak doskonale wiedzieli stali bywalcy knajpy, właściciel przybytku cierpiał na poważne uzależnienie od fantastyki i science-fiction. A Sankt Petersburg najwyraźniej uzależnił się od zimy - mimo nadejścia maja, mrozy nie opuściły miasta. Szalejąca na zewnątrz burza śnieżna idealnie uzupełniała się z miną siedzącego plecami do okna mężczyzny.
- Mój rozum ma się dobrze, dziękuję bardzo. – chłodno oświadczył Yakov – Dobierasz z talii, czy bierzesz z kupki?
Igor Antonov nie zrobił nie jednego, ani drugiego. Podobnie jak Pavlo Kapustin, gapił się na Feltsmana. Szok sprawił, że dłonie menadżera i fizjoterapeuty opadły na stolik, ukazując, co każdy z dwójki mężczyzn miał w swoim „arsenale".
- Widzę wasze karty. – Yakov wycedził, posyłając papierowym wachlarzom wymowne skinienie.
Jednocześnie zaklął pod nosem. Koledzy byli w pełni gotowi do „wykładki" – Igor i Pavlo mieli mocne sekwensy z karolem, królówką i pedałem (jak Feltsman zwykł nazywać króla, damę i waleta). A co trzymał Yakov? Prawie same dwójki, trójki i czwórki! I ani jednej, kurwa, figury... ani jednej! Jeżeli przed końcem partii uzbiera pięćdziesiąt jeden punktów, to będzie pierdolony cud!
- Wycofaj się z tego. – odezwał się Pavlo – Sytuacja jest beznadziejna. Nie dasz rady.
Yakov spojrzał na niego spode łba.
- To co mam zrobić? Rzucić kartami? Nie mam wyjścia, muszę grać z tym, co mam.
- On nie miał na myśli remika. – wzdychając, powiedział Igor – Chodziło mu o twój zakład z Wronkovem.
- Zrozumiałem, o co mu chodziło. – burknął Feltsman – Dlatego odpowiedziałem, że nie zamierzam się poddawać. Zmierzę się z łysym pantoflarzem. Co ważniejsze, przestań opóźniać grę. Decyduj się: bierzesz żołędnego pedała, czy nie bierzesz? – postukał palcem w leżącego na szczycie kupki jopka trefl.
Antonov wziął wspomnianego waleta, wyłożył się i wyrzucił niepotrzebną kartę... którą z kolei przejął Pavlo. On również zdecydował się na wykładkę. W efekcie menadżer i fizjoterapeuta zostali z kilkoma sztukami w rękach, natomiast Yakov wciąż trzymał wszystkie czternaście kart. Feltsman zaklął pod nosem: sytuacja w istocie BYŁA beznadziejna.
Może powinienem zamówić sobie trochę wódki? – zastanowił się – Ale z drugiej strony... co jeśli ZNOWU nabawię się bóli żołądka?
Opiekun Klubu Mistrzów wzdrygnął się. Od czasu bankietu miał straszną biegunkę - efekt władowania w siebie czterdziestu siedmiu pierogów. O dwóch więcej od Wronkova. No bo przecież trzeba było w jakiś zacny sposób uczcić „ostateczne starcie", a odwieczni rywale uznali, że najlepiej zrobić to... zakładając się ponownie. Tym razem o to, kto zje więcej pierogów. No więc siedzieli i jedli.
Ostatnie dziesięć wyrzygali. Pozostałe trzydzieści parę wydalali przez ostatnie kilka dni „drugą stroną". Raz nawet wpadli na siebie w aptece - walka o ostatni środek przeczyszczający była wręcz epicka, prawie doszło do rękoczynów, na szczęście rozsądny farmaceuta w porę powstrzymał rozlew krwi, nakazując rywalom rozstrzygnąć spór szybką partią „marynarzyka". Yakov jakimś cudem wygrał. Nie żeby mu to w czymś pomogło... Uciążliwe bóle brzucha za nic nie chciały ustać! Być może dlatego... że winy wcale nie ponosiły pierogi?
Feltsman przełknął ślinę. Jakaś część jego miała przeczucie, że prawdziwym powodem przedłużających się dolegliwości żołądkowych nie były nadmierne ilości jedzenia, lecz nerwy. Świadomość zbliżającego się starcia. Świadomość konsekwencji, które wiązały się z przegraną. Wybuchowa mieszanka podniecenia, zwątpienia i strachu.
Yakov wiedział, że okropne uczucie prędzej czy później minie. Zawsze tak było – człowiek robił swoje i z czasem zapominał o nerwach. Jednak pierwszym odruchem zawsze była adrenalina – szaleńczo bijące serce, buzujący żołądek, umysł nie tak chłodny jak zwykle... bardziej rozdrażniony i podatny na wkurwiające bodźce.
No... ale przynajmniej Feltsman nie musiał zmagać się z tym wszystkim sam! W tego typu trudnych chwilach niezwykle ważna była obecność przyjaciół. Ludzi stojących po twojej stronie, wpierających cię, przeganiających twoje wątpliwości, mówiących ci, żebyś się nie bał, że to, co robisz, jest słuszne...
- Yakov, ten zakład jest szalony! Wycofaj się, póki jeszcze możesz!
A przynajmniej w teorii.
- Zakład może i jest szalony... - mruknął Yakov – ale nie zamierzam się wycofywać. Zresztą, sytuacja nie jest aż tak beznadziejna.
- Owszem jest! – jęknął Igor – Trzeba było po prostu kupić od Wronkova lodowisko!
- Zapłacić i mieć to z głowy! – wtórował mu Pavlo.
- Skończyć karierę!
- Zrobić głównym trenerem kogoś zaufanego!
- Zacząć wydawać pieniądze na coś innego niż łapówki i kontuzjowani łyżwiarze!
- Pojechać na Kanary i odpocząć!
Słowa zlewały się ze szmerem przemieszczających się po stole kart. Głowa Yakova latała na wszystkie strony, od Pavla do Igora, a potem jeszcze na lądującego na stercie karola pik. Feltsman starał się kontrolować przebieg gry i jednocześnie nie zwariować od jazgotu kumpli, którzy trajkotali jak zaaferowane baby, podczas oglądania ulubionego serialu. Kurwa, w powietrzu latało tyle głupot, że Yakov nie wiedział nawet, na którą odpowiedzieć najpierw:
„Nie zamierzam kończyć kariery."
„Nie ma instruktora, któremu ufałbym na tyle, by zrobić go głównym trenerem."
„Na co niby miałbym wydawać pieniądze?!"
„Nie umiem odpoczywać i nienawidzę Wysp Kanaryjskich!"
A właściwie to... dlaczego w ogóle musiał to wszystko tłumaczyć?! Przecież znał się z tymi gamoniami od ponad trzydziestu lat! Jeśli nie wiedzieli o nim tak podstawowych rzeczy, to... to...
Yakov potrząsnął głową.
Stop. Nie powinien źle myśleć o kolegach. Ostatnim, czego teraz potrzebował, było wmawianie sobie różnych głupot!
- Skończę z trenowaniem dopiero wtedy, kiedy naprawdę będę tego chciał. – burknął.
Pod pretekstem nie patrzenia towarzyszom w oczy, poprzestawiał część swoich kart. Oho? Udało mu się zdobyć damulkę i karola w tym samym kolorze. Jeszcze trochę i będzie sekwens!
Jeśli jakimś sposobem zdobędę jasnowłosego pedała, to będę miał szansę na wygranie tego nierównego pojedynku! – pomyślał, odzyskując część dobrego humoru.
- Nie zamierzam tańczyć, tak jak Wronkov mi zagra. – oświadczył, sięgając po kartę.
- Ale ty JUŻ zatańczyłeś, tak jak on ci zagrał! – wyrzucił z siebie Igor – Myślisz, że czemu wyskoczył z tym zakładem? Wymyślił to wszystko, żeby jeszcze bardziej cię upokorzyć.
- Bzdura. – Yakov parsknął leceważącym tonem – Znaczy... pewnie, chętnie by mnie upokorzył, co do tego nie ma wątpliwości... ale zakład wymyślił na poczekaniu. Nie planował tego.
- Skąd możesz wiedzieć? – Pavlo zapytał niepewnie.
- Bo znam tego złamasa lepiej od was. – Feltsman przewrócił oczami - Może to i dupek, ale nie lubi wygrywać walkowerem. Tak samo było w sześćdziesiątym dziewiątym. Kiedy rozchorowałem się i nie mogłem wziąć udziału w Mistrzostwach, nie był zadowolony... był wkurwiony. Kupił nasze lodowisko, bo sądził, że finał całej tej afery z Maksem zrobił z niego zwycięzcę. A kiedy zorientował się, że to nie do końca tak, duma go zaswędziała i nabrał apetytu na prawdziwy pojedynek. Właściwie to... nawet trochę go podpuściłem.
- Ale PO CO? – menadżer patrzył na niego, jak na szaleńca - Czemu nie mogłeś po prostu kupić lodowiska?
- Bo nie chcę kończyć z trenowaniem.
- Przecież i tak z tym skończysz.
Karta, której Yakov właśnie zamierzał się pozbyć, zawisła kilkanaście centymetrów nad stertą.
- Słucham? – Feltsman posłał kolegom zdezorientowane spojrzenie.
„I tak z tym skończę?" – pomyślał, kompletnie ogłupiony – Co to, u diabła, miało znaczyć?!
Igor i Pavlo mieli dziwne miny. Jakby kazano im dokonać eutanazji. Albo aborcji. Albo oddać ukochany samochód na złom! To ostatnie uczucie Yakov znał akurat doskonale – najbardziej chujowe uczucie na świecie (zaraz po rozwodzie z Lilką i przegranej z Wronkovem).
Na stercie musiało wylądować aż pięć kart, by fizjoterapeuta zdecydował się przerwać milczenie:
- No bo wiesz, Yakov... jakby ci to...
Urwał i wpatrzył się w blat stołu.
- Ty chyba nie sądzisz, że możesz wygrać? – szeptem dokończył Igor.
Z wrażenia Yakov omal nie wyrzucił swojej bezcennej dziesiątki kier. W ostatniej chwili złapał za pozbawioną wartości dwójkę pik i cisnął ją na stos. Zwyczajnie nie mógł uwierzyć! Do diabła... żeby jeszcze podobne stwierdzenie padło z ust jakiegoś złośliwego szmaciarza, takiego jak Wronkov... ale że z ust wieloletniego kumpla i menadżera własnego klubu?! Co prawda nie powiedział tego jakimś zawistnym tonem, ani nic, no ale mimo wszystko...! Co ten Igor sobie wyobrażał?! I dlaczego Pavlo miał czelność wyglądać, jakby się z tym zgadzał?!
Wolna dłoń Yakova bezradnie opadła na stół.
- Chyba sobie, kurwa, żartujecie? – Feltsman wydusił oniemiałym tonem - Walka jeszcze na dobre się nie zaczęła... na przygotowanie zawodnika mam cholerny rok... a wy już na samym wstępie stwierdzacie, że przegram?! Co z was za przyjaciele?!
Otworzyli usta, by odpowiedzieć, jednak wszedł im w słowo.
- Ale dobra, powiedzmy, że nie bylibyśmy kumplami... - mruknął, przyciskając sobie palce do czoła - wy naprawdę sądzicie, że jestem aż tak beznadziejnym trenerem?!
- NIE! – Pavlo krzyknął, uspokajająco unosząc rękę - Y-Yakov, daj spokój, nie bierz tego aż tak do siebie... ależ skąd!
- Wcale nie uważamy cię za kiepskiego trenera! – Igor oznajmił, posyłając nabuzowanemu towarzyszowi przepraszające spojrzenie - Jesteś świetny, naprawdę!
- Nie słodzimy ci. Na serio tak uważamy! Po prostu... no... forma tego pojedynku już sama w sobie jest kiepska. No sam powiedz... rywalizacja dziesięciolatków?
- To, jakim jesteś trenerem, nie ma żadnego znaczenia. Chodzi o to, że... no wiesz... zasady tego zakładu zwyczajnie działają na twoją niekorzyść.
- Jeśli już, to te zasady działają na moją korzyść. – Yakov podkreślił, gniewnie ciskając kartę na stos - A to, jakim jestem trenerem, ma ogromne znaczenie.
Koledzy równocześnie przekrzywili głowy. Nie zrozumieli, co miał na myśli. I z jakiegoś powodu przerwali grę. Kuźwa, i znowu opóźniają, cholerni...
Nagle Feltsman zorientował się, dlaczego partia została zawieszona - po prostu nie było z czego ciągnąć kart. Wzdychając, Yakov odłożył swoje czternaście sztuk, pozbierał chaotyczną zbieraninę serc, dzwonków, win i żołędzi, i ułożył z papierowych prostokątów równiutki stosik.
- Rywalizować będą dziesięciolatki. – burknął, z wprawą zawodowego krupiera tasując karty - Małe smrody. Nie juniorzy, nie seniorzy. Smarkateria. Czyli materiał, z którym pracowałem, kiedy jeszcze byłem zawodnikiem. Zajmuję się młodzikami o wiele dłużej od Wronkova.
- To prawda, ale... - zaczął Igor.
- Pierwsze lata nauki są dla zawodnika kluczowe... - Feltsman nie pozwolił kumplowi dokończyć - to właśnie w wieku od pięciu do dwunastu lat tak wiele zależy od trenera. Dzieci to najlepszy materiał do pracy. Tak, wiem, narzekam na małych gnojków, kiedy tylko mogę... ale muszę przyznać, że dość łatwo się ich uczy. Małolaty są bardziej posłuszne od dorosłych, wykonują polecenia bez szemrania i przyjmują każde słowo trenera jako prawdę objawioną. Owszem, w każdej grupie zdarzają się łobuzy pokroju Ivanka, ale... rozumiecie, o co mi chodzi? Właśnie dlatego że zakład dotyczy dziesięciolatków, mam szansę wygrać. W przeciwieństwie do Wronkova, umiem pracować z gówniarzami.
Dla podkreślenia tych słów, z głośnym plaskiem złożył przetasowaną kupkę na stole. Pavlo schylił się, żeby przełożyć na pół.
- No tak, ale trzeba jeszcze mieć na czym pracować. – menadżer mruknął, ciągnąc kartę.
Yakov, który dopiero co podniecił się faktem zdobycia pięćdziesięciu jeden punktów (o kurwa, nareszcie!), w jednej chwili stracił cały entuzjazm.
- Co masz na myśli? – zapytał powoli.
„Mieć z czym pracować" – czemu to stwierdzenie wydawało mu się dziwnie znajome? Z czymś mu się to kojarzyło, ale nie mógł sobie przypomnieć, z czym.
Czy raczej – przypuszczał, o co mogło chodzić, jednak wolałby się mylić.... bo gdyby miał rację, to bardzo źle świadczyłoby o poglądach Igora.
- Wronkov wystawi Ivanka, no nie? – menadżer zadał to pytanie takim tonem, jakby wkraczał na pole minowe - Młodszego brata Maksa?
- No raczej. – Feltsman uniósł brwi - Byłby durniem, gdyby tego nie zrobił.
- A ty wystawisz... Lva Rykova, prawda?
Przed udzieleniem odpowiedzi, opiekun klubu mistrzów poczęstował rozmówcę chłodnym spojrzeniem. A jednak nie mylił się.
- Taki mam zamiar. – oświadczył z miną pod tytułem „wiem, co zaraz powiesz i cholernie mi się to nie podoba".
- No i... - nieśmiało wtrącił Pavlo - no nie wiem... nie masz takiego przeczucia, że efekt tego pojedynku jest z góry przesądzony?
- Uważacie, że Lev nie ma szans? – Yakov przekrzywił głowę.
- A ty tak nie uważasz?
Nie, kurwa, nie uważam. To JA jestem jego trenerem i to JA wiem, na co go stać. – to miał ochotę powiedzieć.
Ale wówczas zabrzmiałby jak rodzic broniący ulubionego dziecka. Albo jak ucinający dyskusję smarkacz. A wcale nie chciał tak brzmieć. Opinie Igora i Pavla należały akurat do tych, których NIE miał totalnie w dupie...
Ci kolesie byli nie tylko ludźmi, z którymi pracował od lat. Przede wszystkim byli jego przyjaciółmi! Zawsze trzymali się razem. Najpierw jako zawodnicy, potem jako godni następcy swoich poprzedników: Yakov jako kontynuator idei trenera Novaka, Igor jako uczeń menadżera, Pavlo jako padawan fizjoterapeuty. Trzej muszkieterowie! Teraz i na zawsze!
Yakov nie zamierzał iść na wojnę z Wronkovem bez swoich gwardzistów. Jego pierwszym i najważniejszym krokiem przed rozpoczęciem zmagań powinno być przekonanie najlepszych kumpli, że miał rację... że mógł wygrać.
- Uważam, że mały Rykov ma spore szanse. – zaczął powoli tłumaczyć - Po pierwsze, umie te same skoki, co Ivanek...
- Wszystkie poza podwójnym akslem. – Igor wszedł mu w słowo.
Feltsman zacisnął zęby.
- Lev skacze podwójnego aksla.
- No właśnie. „Skacze". – podkreślił Pavlo - Ale nie ląduje.
- Ale zacznie. – warknął Yakov - Żeby go tego nauczyć potrzebuję dwóch miesięcy. A do rozstrzygnięcia zakładu mam rok.
- Przypominam ci, że przez ten rok młody Levin nie będzie stał w miejscu. – zaznaczył fizjoterapeuta - Wronkov na bank nauczy go podwójnego lutza.
Cmokając, Igor pokiwał głową.
- Poza tym, krąży plotka, że od czasu przybycia do Spartana, dzieciak zaczął trzaskać potrójne toe loopy. – stwierdził, masując podbródek.
- Od przybycia do Spartana! – prychnął Yakov - Gówno prawda! U nas też je skakał... jego brat nauczył go tego bez mojej zgody.
- CO?! – Pavlo wybałuszył oczy.
- I ty jeszcze mówisz, że Lev i Ivan potrafią te same skoki? – Igor wydusił oniemiałym tonem Przed chwilą mówiliśmy tylko o akslu... a teraz okazuje się, że Levin ma przewagę także w postaci potrójnego toe loopa?!
- Ta przewaga wzięła się z tego, że opuszczał zajęcia dodatkowe, by nielegalnie ćwiczyć ze swoim zajebiście odpowiedzialnym braciszkiem. – podkreślił Feltsman - Kiedy przyłapałem ich na gorącym uczynku, okazało się, że próbowali trudnych elementów bez pierdolonej rozgrzewki. Ale mniejsza o Maksia i jego tak zwaną braterską miłość... olewanie lekcji baletu zemściło się na Ivanku. Jest słabo rozciągnięty, a wdzięku ma mniej więcej tyle, co zbierająca śnieg koparka. Natomiast Lev, który od początku posiadał doskonały słuch i ładnie jeździł do muzyki, nie opuszczał lekcji tańca, przez co jeszcze bardziej doszlifował swój naturalny talent. Komponenty są czymś, co cholernie trudno nadrobić... o wiele trudniej niż skoki. Lev może wygrać, ponieważ oprócz skoków ma także umiejętność zaprezentowania się w estetyczny sposób... no i, oczywiście, motywację.
- Motywację, czyli... zemstę za incydent z pobiciem? – Pavlo spytał niepewnie.
- Właśnie tak.
Na samą myśl o wspomnianym incydencie, Yakov miał ochotę złapać młodszego z Levinów, przełożyć go sobie przez kolano i porządnie sprać. Za komuny może i by tak zrobił. Szkoda, że to już nie te czasy...
- Prowokacja Ivanka wywróciła świat Lva do góry nogami. – Feltsman powiedział ponuro - Rykov jest grzecznym dzieckiem... bardzo cichym i uprzejmym... ale wiem, że w głębi siebie, chciałby dokopać dawnemu koledze. A jeśli ta „zemsta" miałaby się odbyć na lodzie... na normalnych, uczciwych warunkach... to ja, ze swojej strony, nie widzę problemu. Wiem, co to znaczy mieć rywala. Nie zamierzam odbierać komuś okazji do wyrównania rachunków.
No! I to powinno dać tym gamoniom do myślenia! Po usłyszeniu tylu przekonujących argumentów, ten trzęsący portkami cykor, Igor oraz ten wydelikacony masażysta, Pavlo powinni wreszcie wyluzować i przestań namawiać przyjaciela do wycofania się z zakładu!
Może i nadchodzący pojedynek wiązał się z odrobiną ryzyka (no dobra: więcej niż odrobiną!), ale był też na swój sposób ekscytujący. No bo... kuźwa, wystarczyło pomyśleć o tym w ten sposób:
Dwaj trenerzy – odwieczni rywale.
Dwaj chłopcy – ich uczniowie. Również rywale.
Wronkov i Ivananek... Yakov i Lev!
Imperator i Darth Vader... Obi Wan Kenobi i Luke Skywalker!
Okej, chyba coś w tym porównaniu popierdoliłem. – Feltsman pomyślał, drapiąc się po głowie – Mimo wszystko wolałbym być Vaderem... ech, mniejsza o to!
Chodziło o to, że podobne okazje trafiały się tylko raz w życiu! Rzadko zdarzało się, by Bóg wykazywał się kreatywnością George'a Lucasa i doprowadzał do sytuacji, w której rywalizujący ze sobą młodzi adepci mieli reprezentować rywalizujących ze sobą mistrzów w pojedynku na śmierć i ży... eee... w pojedynku o wszystko albo nic!
I jeśli Yakov miał zupełnie i nieodwołalnie pokonać Wronkova... albo zupełnie i niedwołalnie polec z rąk Wronkova, to chciał, żeby miało to miejsce właśnie w takich okolicznościach. Na wielkiej arenie, przy wrzaskach rozszalałego tłumu! Z dwojga złego lepiej być łyżwiarzem-gladiatorem i ryzykować, niż podpisać kilka papierków i pozwolić się wygnać z łyżwiarskiego światka.
Zgadzasz się ze mną, Anakin? – kątem oka, Feltsman zerknął na plakat „Gwiezdnych Wojen".
Zanim zdążył wyobrazić sobie odpowiedź Vadera, usłyszał głos Igora:
- To miłe, że chcesz pomóc dzieciakowi odegrać się i w ogóle... - z wyrazem rezygnacji, menadżer wyłożył kolejne trzy karty - tylko szkoda, że robisz to własnym kosztem. I kosztem naszego lodowiska.
Pięść Yakova przygrzmociła stół.
- Czemu jesteście AŻ TAK PEWNI, że przegram?
- Ponieważ Lev nie ma szans, by wygrać. – odpowiedzieli równocześnie.
- Do kurwy nędzy... dopiero co wykazałem wam, że ten dzieciak ma MNÓSTWO atutów! Jest lepszy od małego sukinsynka Levina pod tak wieloma względami! Skąd pewność, że przegra?!
- Bo on jest za bardzo taki jak...
W ostatniej chwili Pavlo ugryzł się w język. Jednak jego wypowiedź i tak została dokończona – przez wyglądające spod grzywki oczy. Te oczy powiedziały Feltsmanowi wszystko.
- Za bardzo taki jak ja? – Yakov dokończył lodowatym szeptem.
W tym momencie powinno paść stwierdzenie w stylu:
„Nieeee, no co ty! Wcale nie chciałem tego powiedzieć."
Jednak wspomniane stwierdzenie nie padło. A przepraszające spojrzenie Pavlo mówiło samo za siebie – ten gamoń rzeczywiście chciał to powiedzieć. I w pewien sposób powiedział. A Igor pomyślał – jego gęba wysyłała dokładnie ten sam przekaz, co morda fizjoterapeuty:
„Wybacz stary."
Yakov nie był w nastroju do wybaczania:
- Łał, no naprawdę, kurwa... - wycedził, wyobrażając sobie, że kopie kolegów w jaja - ależ to było zajebiście miłe, kurwa, nie ma co! Przepraszam, nie miałem pojęcia, że jeżdżenie na łyżwach w sposób podobny do mojego gwarantuje przegraną!
- Może nie od razu gwarantuje, ale... - Pavlo zaśmiał się nerwowo.
- Yakov, my naprawdę nie chcemy ci dokuczyć. – Igor posłał Feltsmanowi błagalne spojrzenie - Po prostu... no wiesz... założyłeś się o tak wysoką stawkę, że musimy być wobec ciebie szczerzy. Ty sam powinieneś być wobec siebie szczery. Dlatego odpowiedz sobie, ale tak szczerze... jeśli chodzi o jazdę na łyżwach, ile razy wygrałeś z Wronkovem?
Oczy Yakova zwęziły się. Były Mistrz Olimpijski czuł się urażony, jak nigdy! Otworzył usta, by wymienić wszystkie okazje, przy których triumfował nad łysym dupkiem...
- Bez Tatiany. – koledzy rzucili niespodziewanie.
Głos ugrzązł Feltsmanowi w gardle.
O kurde! Ale że bez tej nadpobudliwej wiedźmy? No cóż...
- Ani razu. – mruknął, odwracając wzrok.
- Właśnie. – Igor głośno westchnął - A o tobie mówiono dokładnie te same rzeczy, co o Rykovie. Że jazda do muzyki i w ogóle... że motywacja, by pokonać odwiecznego rywala i w ogóle... że wdzięk i w ogóle...
- Szczerze? Wdzięku to ja nie miałem. W komponentach też jakoś specjalnie nie przodowałem.
Z wdziękiem to Yakov potrafił jedynie dawać ludziom po mordzie. A przynajmniej tak twierdziła Lilia. Kiedyś określiła sposób, z jakim jej mąż rozprawił się sześcioma dresami, jako „kreatywny i niezwykle artystyczny, a nawet – och! - nawet siniaki zostały rozłożone symetrycznie po prawej i lewej stronie, a dźwięk łamania się kości toż to była prawdziwa symfonia, na miarę Mozarta albo Bethovena, a po wszystkim chuligani wyglądali jak z obrazu Picassa, no naprawdę, Yakov, tylko pogratulować, dałeś dzisiaj taki popis, że twoja żona nie będzie mogła pokazać się w towarzystwie przez miesiąc, a tak w ogóle, to śpisz dzisiaj na kanapie". Cudowna kobieta. I piękne czasy.
- Ty może nie byłeś Lodowym Łabędziem, ale inni goście z naszego klubu, tak. – głos Pavla przebił się przez piękne wspomnienie - Chociażby Myszkin. Ale to nie pomogło mu w pokonaniu Wronkova.
- Nikomu nie pomogło. – Igor ponuro pokiwał głową - Wiesz, dlaczego? Bo Wronkov od zawsze był utalentowanym gnojkiem. I takimi samymi uczniami się otacza. Nie bez powodu zabrał ci Maksa i Ivanka.
- Zabrał, warto podkreślić, już po tym, gdy zdążyłeś ich wszystkiego nauczyć. – fizjoterapeuta wyśpiewał melodramatycznym tonem - No cóż... może nie wszystkiego, ale tego, co najważniejsze. Wyszlifowałeś ich krawędzie, ustawiłeś im idealną posturę po lądowaniu, wypracowałeś ich kondycję...
- Oddałeś swojemu największemu rywalowi gotowy produkt, a on z wielką przyjemnością sprzeda ten produkt pod swoim nazwiskiem... przypisując sobie wszystkie twoje zasługi!
- Czy mógłbyś, z łaski swojej, nie używać słowa „produkt". – posyłając menadżerowi wściekłe spojrzenie, Yakov cisnął kartę na kupkę - Nie znoszę takich porównań! Nie traktuję łyżwiarzy, jak rzeczy.
- Racja, wybacz. – Igor ostrożnie podniósł wyrzuconą damulkę pik i dołączył ją do wyłożonego na stole sekwensu - Ale rozumiesz, co mam na myśli?
Feltsman zaklął pod nosem. Cholerna winna panienka... jak mógł nie zauważyć, że była dokładką?! Idiota... noż, kurwa, skończony idiota! Tak doświadczony gracz, jak on, nie powinien popełniać podobnych błędów.
- Ta, kurwa, rozumiem. – wymamrotał.
- To prawda, że Lev ma atuty... ale faktem pozostaje, że uczy się nowych rzeczy dwa razy wolniej od Ivanka. – Pavlo mówił, kciukiem masując podbródek - I ma słabszą motorykę. Pamiętacie, jak wszystkie dzieciaki z klubu bawiły się na krawężnikach? Jak zrobiły sobie zawody, kto najdłużej wytrzyma?
Po tych słowach fizjoterapeuta wyłożył trzy siódemki.
- Lev zleciał jako jeden z pierwszych. – zacmokał Igor - Ivanek utrzymał się do końca. To właśnie oznacza „wrodzony zmysł równowagi".
Tym oto sposobem Yakov był o krok od dwóch przegranych. Najlepsi kumple powalili go w dyskusji na temat Lva i wszystko wskazywało na to, że powalą go także w remiku! Mieli po jednej karcie – wystarczyło, by któryś wylosował dokładkę i po sprawie!
I pomyśleć, że sam się do tego przyczyniłem, wyrzucając pikową zdzirę! – Feltsman pomyślał ze złością.
Żałował, że pozbył się tej karty. Żałował, że stracił prawie wszystkie argumenty. Żałował, że w ogóle rozpoczął rozmowę o zakładzie. Jeszcze chwila i zacznie żałować samego zakładu!
Ale jeszcze nie teraz. Nie dziś! Jeszcze nie doszedł do etapu, w którym uznałby, że umowa z Wronkovem to pomyłka i wrzeszczał „w co ja się, u licha, wpakowałem". Jeśli do podobnej sytuacji kiedykolwiek dojdzie, Yakov zamknie się w domu, wygrzebie ze starej walizki malutkie figurki Dziada Mroza (kupione od tego samego Białorusina, od którego miał deskę do prasowania) i zacznie rozpierdalać miniaturowych skurwysynów młotkiem. Oby do tego nie doszło (oznaczałoby to cholernie dużo sprzątania!).
Na razie nie było tak źle. Na razie Yakov zgodził się, że prawdopodobieństwo przegranej było o ciupinę większe, niż z początku założył. Ale wciąż nie był na etapie histerii.
- Nie zamierzam spisywać kogoś na straty, tylko dlatego że szybko zleciał z krawężnika. – wymamrotał tonem rannego żołnierza - Zresztą... nie muszę podejmować decyzji od razu. Niedługo obóz. Będzie na nim mnóstwo utalentowanych dzieciaków. Nawet jeśli nie wybiorę Lva, to... ej, co to za miny?
Noż, do diabła! Na twarze menadżera i fizjoterapeuty powróciły gęby pod tytułem „dokonuję eutanazji razem z aborcją, równocześnie wyrzucając ukochany samochód".
- Wiesz, skoro już mowa o obozie... - Igor zasłonił się kartami.
Jakby chciał zrobić z tych malutkich prostokącików tarczę. Jakby łudził się, że w ten sposób uchroni przed gniewem temperamentnego kolegi. Pfft! Naiwny...
Kurwa, co znowu? – Feltsman pomyślał, poirytowany – O czym ja, cholera, znowu nie wiem? CO JESZCZE?!
To był już trzeci raz... trzeci, kurwa, raz, gdy dowiadywał się o czymś ostatni! Najpierw nie wiedział, że sprzedano lodowisko... potem nie wiedział, że lodowisko kupił Wronkov... a teraz nie wiedział... no, o tej trzeciej rzeczy. To była, kurwa, hańba! Yakov Feltsman, najlepiej doinformowany człowiek w Rosji, nie mógł czegoś nie wiedzieć. Nienawidził nie wiedzenia. Kurwa, czuł się jak baba, która zapomniała o tym, że dostała okres!
- No już, wykrztuś to wreszcie! – warknął na menadżera.
- Kompleks Sportowy, z którego zawsze korzystaliśmy, został wynajęty komuś innemu.
- ŻE CO?!
Pod wpływem ryku Yakova, kilka kart na szczycie sterty przesunęło się o kilka milimetrów.
Nie, kurwa, chyba sobie żartujecie! - Feltsman załamał ręce – Jak mi jeszcze powiecie, że wynajmującym jest Wronkov...
- Wszystko przez ten wywiad z Maksem. – tłumaczył Igor - No wiesz... ten, co ostatnio leciał w telewizji. Od czasu tamtego wywiadu poszła plotka, że szykujesz się do emerytury i że zrezygnujesz z organizowania obozu w tym roku... no i właściciel Kompleksu też o tym usłyszał. Kiedy dostał ofertę od jednej z mniejszych szkółek łyżwiarskich, wziął od nich zaliczkę, zamiast przytrzymać rezerwację dla nas i...
- PRZECIEŻ TO, KURWA, SKANDAL! Jak wielkim idiotą trzeba być, żeby na podstawie zwykłych pomówień odpierdalać takie numery?!
Szkółka łyżwiarska? – Yakov pomyślał, dysząc ze złości – Jakaś anonimowa SZKÓŁKA ŁYŻWIARSKA?! Kurwa, to JESZCZE BARDZIEJ uwłaczające, niż gdyby Wronkov rzeczywiście wynajął pierdolony kompleks. A więc TAK ludzie teraz o mnie myślą? Wielkie dzięki, Maksiu... wielkie, pierdolone, dzięki!
- Eee... proszę pana? – do stolika podszedł nieoczekiwanie wysoki facet w różowym fartuszku i czarnej czapce z daszkiem - Trochę za głośno pan krzyczy i inni goście...
- Spierdalaj! – rozwścieczony trener rzucił bez zastanowienia.
- O, pan Feltsman! Przepraszam, nie poznałem pana. Już spierdalam.
W tym momencie Yakov zauważył maskę Vadera wymalowaną na koszulce natręta.
- A, to ty Wania. – zwrócił się do właściciela knajpy - Wybacz, ja też cię nie poznałem. Nie wiedziałem, że dzisiaj kelnerujesz. Gdyby zauważył, że to ty, nie byłbym taki niegrzeczny.
- Ależ nic nie szkodzi. Daje mi pan takie duże napiwki, że spierdolę z największą przyjemnością.
Feltsman zanotował w pamięci, by zostawić dzisiaj Waniuszce potrójny napiwek. Należało mu się za to, że od pięciu lat pozwalał jednemu wybuchowemu facetowi wydzierać się w swojej knajpie. Wydzierać się i rzucać przedmiotami. Trzeba było jakoś zrekompensować tych wszystkich gości, którzy pouciekali, by nie dostać popielniczką. Albo kieliszkiem. Albo ogórkiem. Albo butem. Albo skarpetką...
- A wracając do tematu... - Yakov odezwał się, rozmasowując skroń - znalezienie nowego lodowiska będzie kurewsko upierdliwe. W dodatku nie możemy wykorzystać Czempiona, bo męskie prysznice wciąż będą w remoncie. Zresztą, na czas obozu, chcę zostawić lodowisko dziewczynom... pewnie jak zwykle będą się opierdalać, ale trudno. Ważne, by przynajmniej raz dziennie weszły na lód. Igor, sprawdziłeś inne lodowiska w Petersburgu?
- Wszystko porezerwowane.
- I czemu tu się dziwić? Tak to jest, gdy w pierdolonym maju szukasz miejsca na czerwiec. Bo przecież kutas, u którego zawsze wynajmowałeś lodowisko musiał usłyszeć pierdoloną plotkę i zdjąć twoją, robioną z pół-rocznym wyprzedzeniem, rezerwację! Ale co, kurwa, zrobić? Ech, nie mamy wyjścia... trzeba znaleźć coś poza Petersburgiem.
Czekał, aż koledzy wyjdą z jakimiś propozycjami. W końcu wiedzieli o aferze z Kompleksem dłużej od niego. Na pewno zaczęli już obmyślać plan awaryjny. A zwłaszcza Igor. W końcu wszystkie sprawy organizacyjne to jego działka... z całą pewnością był świetnie przygotowany na każdą ewentualność!
I rzeczywiście – menadżer zaczął mówić.
- Mam listę kilku lodowisk w promieniu stu kilometrów. Moglibyśmy je posprawdzać, ale...
I urwał. Tego Feltsman się nie spodziewał – tego „ale".
- Ale co? – burknął.
Miał złe przeczucia. Baaaardzo złe przeczucia.
- Yakov, a nie myślałeś, żeby... eee... zrezygnować z obozu?
- Zrezygnować? – chłodno powtórzył Yakov - Chcesz żebym powiedział pięćdziesiątce małolatów, która została zaproszona: „odwołujemy zabawę, bo spierdoliliśmy sprawę"?
Gdzieś zza barku rozległ się okrzyk Wani:
- Genialne! Muszę to sobie zapisać! Będziemy wywieszać nad drzwiami knajpy, gdy dostawca nie zdąży przywieźć wódki!
- Dopisz jeszcze: „chociaż, kurwa, obiecaliśmy!" – wycedził Fetlsman.
- Ma pan rację! Dopiszę.
- Nie ma nic gorszego niż nie dotrzymywanie danego słowa. – następca Miszy Novaka z powrotem zwrócił się do kolegów - Obiecywanie czegoś, a potem wycofywanie się z tego, to świństwo, którego nawet Wronkov nie odpierdala.
- No właśnie. – Igor triumfalnie uniósł palec - Wronkov się nie wycofa. A ty powinieneś! Znaczy... dobrze by było, gdybyś wycofał się z tego zakładu, póki jeszcze możesz.
- No bo jak już zorganizujesz obóz, to sprawa będzie przesądzona... no nie? – przełykając ślinę, Pavlo potarł kark - Jeśli to zrobisz, jasno dasz wszystkim do zrozumienia, że nie zamierzasz kończyć trenerskiej kariery.
- KURWA MAĆ, o co wam chodzi z pierdolonym „końcem kariery"?! – Yakov wydarł się na całą knajpę - Odkąd zaczęliśmy grać, co chwilę słyszę tylko „koniec kariery, koniec kariery". Dlaczego tak mnie do tego namawiacie? Przecież wiecie, że jeszcze tego nie chcę. Zresztą, nawet gdybym chciał... nie rozważałbym czegoś takiego, skoro wy nie przymierzacie się do zbierania zabawek. Przecież nie mogę zostawić was samych, nie?
Atmosfera przy stoliku nagle zrobiła bardzo napięta. Pavlo i Igor nie powiedzieli ani słowa. Ich przepełnione poczuciem winy oczy pozostawiały wlepione w karty. Do tej pory wydobywający się z głośniczka soundtrack „Gwiezdnych Wojen" ucichł, czyniąc brak odpowiedzi jeszcze trudniejszym do zniesienia. I nagle wszystko stało się jasne.
- Chłopaki, no co wy... wy chyba nie...?
Ludzie, którzy słabo znali Yakova Feltsmana, zakładali, że na każdy kryzys reagował krzykiem. Podczas gdy w rzeczywistości było dokładnie na odwrót. To prawda, że ten wybuchowy mężczyzna lubował się w przekleństwach i rzadko spędzał dzień nie wydawszy z siebie lwio-podobnego ryku... jednak nawet on miał swój limit. Każdy człowiek miał jakiś limit. Ten moment, gdy los zrzuca na ciebie o jedną bombę za dużo i zwyczajnie nie wiesz, co począć.
Dla Yakova Feltsmana tą bombą było uśmiadomienie sobie błędu we własnym rozumowaniu:
To nie ja zostawiłbym ich samych. To ONI przymierzają się do tego, by...
- Córka chce, żebym przeprowadził się do Szwajcarii. – Pavlo oznajmił, posyłając Feltsmanowi ponure spojrzenie – W jej miasteczku jest do kupienia dom.
- Ja myślałem o wyjeździe do Irkucka. – wzdychając, Igor potarł kark – Żona od lat truje mi dupę, że chce być bliżej wnuków. A ponieważ jesienią mojemu synowi ma się urodzić czwarte dziecko...
- Chcecie przejść na emeryturę? – Yakov wydusił z niedowierzaniem – Obaj?
- Może niekoniecznie na emeryturę. – ostrożnie powiedział menadżer – Anya mówiła Pavlo, że będzie mógł otworzyć domowy gabinet. W Szwajcarii to bardzo popularne. Natomiast ja... hm... chciałbym pomóc synowi w rozkręceniu biznesu. Boria ma mnóstwo dobrych pomysłów, ale jest zbyt roztrzepany. Z początku pewnie będzie kręcił nosem, że stary ojciec miesza się w jego sprawy... ale jestem pewien, że w głębi serca chce, żebym doradził mu to i owo. No i chcę zabrać dzieciaki na lodowisko. To wstyd, by moje wnuki nie umiały jeździć na łyżwach! Czas, żebym wreszcie je nauczył. Zabiorę je nad jezioro Bajkał.
Szwajcaria? Irkuck? Bajkał?!
Co to wszystko w ogóle znaczy? I dlaczego nie padła jeszcze odpowiedź na najważniejsze pytanie:
- Czemu tak nagle mówicie, że chcecie wyjechać? – wyszeptał Feltsman – Dlaczego teraz?
- Yakov, przecież dobrze wiesz, że to nie są nagłe decyzje. – Igor brzmiał tak, jakby przemawiał do małego dziecka – Znaczy... fakt, nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale przecież wiedziałeś, że... no naprawdę... chyba nie sądziłeś, że będziemy pracować w Klubie Mistrzów do końca naszych dni?
No właśnie w tym cały problem – w tym, że Yakov tak właśnie myślał.
- A co z naszą obietnicą? – wydukał, nieprzytomnie wodząc wzrokiem od jednego kolegi go drugiego – Co ze słynnym „zawsze trzymamy się razem"? Co z Trzema Muszkieterami"?
- Byliśmy nimi przez prawie trzydzieści lat. – Pavlo uśmiechnął się smutno – Ale wiesz... wszystko ma swój koniec. Yakov, nie zrozum mnie źle, Czempion jest dla nas wszystkich rodziną, ale... trzeba pomyśleć także o „normalnej" rodzinie.
- Przecież bycie częścią Klubu Mistrzów nie stoi na przeszkodzie normalnej rodzinie. – powiedział Yakov.
- Jesteś pewien? – Igor uniósł brew – Przez pracoholizm rozwiodłeś się z Lilką...
- Między innymi przez pracoholizm! – syknął Feltsman – Dobrze wiesz, że nie chodziło tylko o to! Jak możesz, po tym wszystkim, co przydarzyło mi się przez ostatnie kilka lat, mówić...
- Dobrze, już, dobrze, przepraszam! – menadżer uspokajająco uniósł dłoń – Nie chciałem rozdrapywać twoich ran. Czy raczej: waszych ran. Chciałem tylko powiedzieć, że nie samą pracą żyje człowiek. A praca trenera jest wyjątkowo niewdzięczna... Ten klub wyciska z ciebie życie, Yakov. Czy ty tego nie widzisz? Jesteś na każde zawołanie solistek, a one nie dają ci nic w zamian. Wspierasz kontuzjowanych kretynów, a oni nie dają ci nic w zamian. Pomagasz rodzicom dzieciaków wychowywać pyskate latorośle, a oni nie dają ci nic w zamian.
- Już od małego taki byłeś. – dorzucił fizjoterapeuta – Całe życie ustępujesz ludziom. Nawet kiedy masz wolne, to zamiast jak normalny człowiek odpoczywać, siedzisz i zastanawiasz się, czy któryś z twoich wychowanków nie próbuje akurat skręcić sobie karku. Powiedz... nie masz już tego dosyć?
- Nie, nie mam. – warknął Yakov – To zajęcie, do którego się urodziłem. Szukałem go całe życie. To coś, co kocham i w czym jestem dobry. I mylicie się twierdząc, że nie dostaję nic w zamian. Tym, co dostaję jest... - głos na moment mu się zawiesił – uczucie, że jestem komuś potrzebny.
Kiedy to mówił, słyszał w myślach głos Maksa Levina. Wyniosły, pełen jadu głos:
Po finale... zakończmy to. Nie potrzebuję pana. Po finale Grand Prix ogłoszę, że wyleczyłem kontuzję... i że kończę naszą współpracę.
Igor i Pavlo też pamiętali tamtą scenę. Mieli to wypisane na twarzach.
- To uczucie jest iluzją, Yakov. – powiedział menadżer – Nie możesz opierać całego swojego szczęścia na czymś, co jest iluzją. Nie jesteś ojcem Maksa Levina. Podobnie jak nie jesteś, ani nie będziesz, ojcem któregokolwiek ze swoich wychowanków. Bolesne to, wiem... ale prawdziwe. Przykro mi, że nie masz własnych dzieci, bo czuję, że bardzo byś tego chciał, no ale z drugiej strony... dokonałeś w życiu pewnych wyborów. Razem z Lilią ich dokonaliście. Postanowiliście, że nie chcecie mieć dzieci, a teraz... no cóż, teraz już na to za późno. Poświęcanie życia młodym łyżwiarzom ci tego nie zrekompensuje. Powiedzmy sobie szczerze: jeśli ktoś jest dobry, to będzie dobry nawet bez dobrego trenera. A jeżeli ktoś jest łamagą, to niestety łamagą pozostanie... Dlatego uczucie, że jesteś komuś potrzebny, jest iluzją. A tak w ogóle...
Igor pochylił się i dołożył do jednego ze swoich sekwensów waleta kier. Wykrzywionego w rozmarzonym uśmieszku jasnowłosego lalusia, na którego Yakov tak czekał!
- ... straciłem wszystkie karty. Wygrałem.
Dłonie Feltsmana zatrzęsły się.
Ogólnie to Yakov uważał szczerość za wspaniałą cechę. Cenił ludzi, którzy mówili prawdę prosto w oczy... którzy nie patyczkowali się i walili prosto z mostu.
Ale...
W kodeksie kontaktów międzyludzkich jest pewna, zapisana maciupeńkimi literkami, zasada: pewnych rzeczy się po prostu nie mówi. Nie i koniec! Są pewne delikatne sprawy, o których nie powinno się mówić na głos. Zwłaszcza, jeśli nie wie się wszystkiego... szczególnie wtedy, gdy, kurwa, nie wie się wszystkiego!
Dokonałeś w życiu pewnych wyborów. Razem z Lilią ich dokonaliście. Postanowiliście, że nie chcecie mieć dzieci.
Racja, to właśnie postanowili. Ale mimo tego postanowienia... pewnego dnia poszli na zakupy. Kupili pewne łyżwy i pewne baletki. Na wspomnienie owych łyżew i baletek, serce Yakova przeszedł przeszywający ból.
Z głośnym plaskiem kilkanaście tysięcy rubli zostało położonych obok popielniczki. Na dźwięk gwałtownego odsunięcia krzesła, rozmowy przy innych stolikach całkowicie ucichły. Gangsterski kapelusz opuścił wieszak i wrócił na głowę właściciela. Igor i Pavlo wybałuszyli oczy.
- Yakov, a ty dokąd?! – spytali równocześnie.
- Gdzieś, gdzie we mnie wierzą. – Feltsman wycedził, zakładając płaszcz – Pokonam brodatego skurwysyna z wami albo bez was! A kiedy już zwyciężę, dalej będę uczył rzekomo „nic nie wartych" gówniarzy, więc lepiej zacznijcie szukać ludzi na wasze miejsce. Klub nie może działać bez menadżera i fizjoterapeuty.
- CO?! – Igor zerwał się z miejsca – Zaraz... poczekaj! Przecież mieliśmy porozmawiać! Twój zakład...
- I tak uważacie, że przegram, więc ta rozmowa nie ma sensu. Zawsze powtarzam zawodnikom, żeby trzymali się z daleko od ludzi, którzy negatywnie ich motywują. Zatem skorzystam z własnej rady i pójdę sobie.
- Nie motywujemy cię negatywnie! – Pavlo również wstał – Po prostu chcemy, żebyś odzyskał zdrowy rozsądek... na litość boską, po prostu daj sobie spokój z Wronkovem i jego szczeniackimi zabawami!
- Zrobiliśmy dla tego klubu wszystko, co mogliśmy! – błagalnym tonem odezwał się menadżer – Po prostu kup od pierdolonego łysola cholerne lodowisko i we trzech przejdźmy na zasłużoną emeryturę... tak jak zawsze planowaliśmy! Do diabła, dlaczego jesteś taki uparty?!
- BO MI, KURWA, ZALEŻY! – Yakov wydarł się z dłonią na klamce – Macie swoje rodziny. Doskonale to, kurwa, rozumiem. Nie bronię wam wyprowadzania się do Szwajcarii, Irkucka, czy nawet na pierdoloną Grenlandię... nie bronię wam trzymania się żon i dzieci. No cóż, nie sądziłem, że zdecydujecie się zrobić coś takiego akurat w momencie, gdy najbardziej was potrzebuję, ale trudno, kurwa, jestem dużym chłopcem, jakoś to przeżyję... nie bronię wam trzymania się waszych rodzin. A wy w zamian odpierdolcie się ode mnie i nie krytykujcie tego, że chcę walczyć o moją rodzinę! Bo tak się składa, że Klub Mistrzów to w tej chwili jedyna rodzina jaką mam. Na razie!
Zatrzaskując za sobą drzwi, wyszedł na rozszalałą śnieżycę. Jednak to nie panujący na dworze mróz uderzył w niego najbardziej. To chłód wewnątrz ciała najbardziej dawał Feltsmanowi w kość.
Przedzierając się przez białe zaspy, Yakov przypomniał sobie jedną z baśni Andersena – „Królową Śniegu". Był tam taki dzieciak, Kai, który oberwał odłamkiem złego lustra. Paskudztwo sprawiało, że chłopak widział we wszystkim tylko to, co najgorsze. Stał się zupełnie nieczuły na piękno. Został pierdolonym pesymistą. Ba, prawdziwym Królem Pesymistów!
Palce Yakova chwyciły krawędź kapelusza i nieznacznie nasunęły okrycie głowy na twarz, by uchronić oczy przed kującymi atakami płatków śniegu.
Na co komu jakieś lustro? – Feltsman pomyślał ponuro – Przecież na świecie jest tyle wspaniałych rzeczy mogących zamienić człowieka w patologicznego pesymistę! Umierający rodzice, umierający bracia, rozwody, nielojalni uczniowie, podstępni rywale... najlepsi kumple porzucający cię w potrzebie...
Ech, nie tylko Petersburg nie mógł się doczekać wiosny. W sercu Yakova również trwała zima. Pierwszy śnieg spadł w dniu podpisania papierów rozwodowych. Od tamtej pory było już tylko gorzej – coraz zimniej, coraz ciemniej... no naprawdę kurwa, tylko pójść do kibla i podciąć sobie żyły nicią dentystyczną!
Pięćdziesięcioletni mężczyzna mocniej otulił się płaszczem.
Chcę wrócić do domu i zakopać się pod kołdrą! – pomyślał, spuszczając wzrok – Chcę porozmawiać z kimś, kto we mnie wierzy!
XXX
- Trener oszalał!
- Yyy... a może to żart na Prima Aprilis?
- Mamy maj, głupia!
- Uuuu, racja. W takim razie trener oszalał.
Na czole Yakova zapulsowała żyłka. Nie takiej reakcji się spodziewał. W życiu by nie pomyślał, że jego cztery uczennice – jego cudowne, kochane, upierdliwe dziewuchy – będą stały przy barierce, sztywne jak słupy, gapiąc się na niego jak na wariata, który uciekł z psychiatryka.
Ale tak właśnie było. Oczy spoconych po minionym treningu zawodniczek pozostawały wielkie i wytrzeszczone, jak u plastikowych lalek. Zazwyczaj poruszające się bez opętania usta zamknęły się na cztery spusty. Jeśli już się otwierały, to tylko po to, by (po raz kolejny) wyzwać trenera od szaleńców.
- Mam rozumieć, że nie chcecie już, żebym was uczył? – Yakov uniósł brew – Mam iść na emeryturę, tak? Mam zrezygnować, chociaż obiecałem Sońce i Viereczce, że przygotuję je do Olimpiady? Chociaż obiecałem wam wszystkim, że zajmę się wami, aż uznacie, że nie chcecie już jeździć? Mam tak po prostu przestać trenować?
- Oczywiście, że nie! – Masha wykrzyknęła z pasją.
- Trener nie może zrezygnować! – z ogniem oczach oświadczyła Sonia.
- Potrzebujemy cię, trenerze! – zawtórowała jej Lenka.
Viera jedynie przełknęła ślinę i z dziwnie zamyślonym wyrazem twarzy pokiwała głową.
Feltsman powoli wypuścił powietrze. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że do tej pory wstrzymywał oddech.
Dzięki Bogu! Jego dobre lojalne dziewczynki... jego słodkie umalowane czarownice! Może i uważały go za wariata, ale przynajmniej zaakceptowały jego decyzję. Jezu, jak dobrze, że przynajmniej z ich strony miał wsparcie! Kurwa, nawet nie miały pojęcia, jak wiele to dla niego znaczyło!
- Niech trener zapomni o tej ruderze i wynajmie nowy obiekt! – kiwając głową oznajmiła Masha.
Yakov, który już szykował się do rzucenia czegoś w stylu „Stawiam wam wódkę, dziewczyny!" zastygł z szeroko otwartymi ustami.
Że co?!
- Albo niech trener kupi jakieś lodowisko. – zaproponowała Sonia – Albo wybuduje.
- Budowa trochę potrwa. – wzdychając, stwierdziła Lenka – Lepiej na razie coś wynająć. Igrzyska są tuż za rogiem... ty i Viereczka nie możecie sobie pozwolić na przerwę. Możemy trenować w wynajętym obiekcie. A w między czasie pan Antonov zajmie się szukaniem miejsca na stałe.
- Dobry plan. – zgodziła się Masha – Mam nadzieję, że w tym nowym miejscu będą ładniejsze prysznice.
- I większe szafki. – z rozmarzonym wyrazem twarzy powiedziała Sonia – Moje biedne sukienki zawsze są pogniecione, gdy wyciągam je z szafek.
- Ach! I fajnie by było, gdyby przed budynkiem były...
- MACIE SIĘ, KURWA, NATYCHMIAST ZAMKNĄĆ!
Trzy z czterech dziewczyn zaprzestały trajkotania i niepewnie spojrzały na trenera. Ząbki lewej łyżwy Yakova wściekle stukały w taflę. Zaciśnięte w pięści dłonie nie przestawały się trząść, a zielone oczy łypały gniewnie spod grzywki. Uświadomiwszy sobie, że wygląda jak szykujący się do szarży byk, Feltsman zmusił się do zachowania spokoju.
- Chcecie, żebym porzucił Klub Mistrzów? Mam tak po prostu odpuścić i pozwolić mojemu największemu rywalowi zrównać to miejsce z ziemią?
- Cóż... - Masha zaczęła ostrożnie – To nie tak, że trener ma jakiś wybór.
- Skoro ten palant, Wronkov nie chce sprzedać trenerowi lodowiska... - Lenka pokręciła głową.
- A co z zakładem? – spytał Yakov.
- Ten zakład to jedna wielka pomyłka. – Sonia wzdrygnęła się – Wiemy, że lubisz hazard, trenerze, ale to lekka przesada. To nawet nie będą zawody tylko ruletka.
- Ru... let... ka? – przeszywając dziewczynę wzrokiem, Feltsman dokładnie wycedził każdą sylabę.
- No raczej! Rywalizacja dziesięciolatków to jak ruletka. Dzieciaki są niewyjeżdżone i brakuje im doświadczenia. Przy tego typu zawodach wszystko może się zdarzyć. Ktoś może się wywalić, ktoś może stracić nerwy...
- Aha. – pięćdziesięcioletni mężczyzna przekrzywił głowę – A na zawodach dorosłych to się niby nie zdarza?
- Nie no, zdarza się, ale...
- Nazywając ten pojedynek „ruletką", obrażasz mój zawód, Sońka! To tak jakbyś powiedziała, że trener ma do odegrania taką samą rolę, co pierwszy lepszy widz. Co to, w ogóle, kurwa, ma znaczyć?! „Ruletka"! Pfft! Ależ, kurwa, oczywiście! Po prostu załóżmy, że to Bóg wybiera zwycięzców! No tak, kurwa, pewnie! Nawet srebrny medal Viereczki był zasługą Boga... no właśnie, Viera! Czemu nic nie mówisz, do cholery? Zgadzasz się ze swoimi zajebiście rozsądnymi koleżankami? Też twierdzisz, że mnie popierdoliło i nie mam żadnych szans wygrać tego zakładu?
Wszystkie oczy zwróciły się w stronę stojącej z boku Sokolovej. Uciekając wzrokiem, ciemnowłosa dziewczyna przyciskała do piersi wodę mineralną. Drżące palce cały czas odkręcały i zakręcały nakrętkę butelki – jakby Wicemistrzyni Świata chciała w ten sposób rozładować nerwy.
Teraz gdy o tym pomyśleć... jest jakby bardziej zestresowana niż zwykle. – uświadomił sobie Yakov.
Kiedy powiedział dziewczynom o zakładzie, wszystkie zaczęły świrować, ale Viereczka... Viereczka wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć. Feltsman wcześniej nie zwrócił na to uwagi, bo był zajęty doprowadzaniem do porządku pozostałej trójki, ale teraz zaczął odczuwać pierwsze oznaki podejrzliwości.
O co jej, u licha, chodziło? Aż tak przejęła się faktem, że mogli stracić lodowisku? Martwiła się o trenera, czy jak? Byłoby to z jej strony cholernie miłe, owszem, ale z drugiej strony... nie no, do diabła, coś się tutaj nie zgadzało!
- Viereczka, spójrz na mnie! – Yakov nakazał, uważnie obserwując dziewczynę.
Niepewnie spełniła polecenie. Patrzyła na opiekuna z oczami przyłapanego na gorącym uczynku dziecka.
- U-uważam... uważam, że trener powinien wycofać się z tego zakładu. – wybąkała, jeszcze bardziej tarmosząc nieszczęsną nakrętkę.
Koleżanki zgodnie pokiwały głowami.
- A dlaczegóż to? – Feltsman nawet na chwilę nie spuszczał oka z Sokolovej – Pomijając oczywiście fakt, że to kurewsko ryzykowny układ.
Veronika zawahała się.
- T-trener... kocha to lodowisko, prawda? – spytała, ponownie odwracając wzrok – G-gdyby trener mógł, to trener by je kupił... p-prawda?
Do czego ona, do diabła, zmierza?
- Owszem. Kocham to lodowisko. Gdybym mógł je kupić, nie żałowałbym ani jednego rubla.
Wicemistrzyni Świata wzięła głęboki oddech.
- Zatem trener powinien je kupić! – wyrzuciła z siebie zbolałym tonem – T-trener nie powinien sugerować się mną... TO ZNACZY NAMI! M-miałam na myśli to, że trener nie powinien sugerować si nami!
Teraz to i pozostałe dziewczyny wyglądały na skołowane. Sońka natychmiast podjechała do Sokolovej.
- Viereczka, no co ty...? – wydukała, kładąc koleżance dłoń na ramieniu – Chcesz jechać na Igrzyska bez trenera? Bez Papcia? No wiesz...
- Bardzo chcę jechać na Igrzyska. – wyszeptała Viera.
„Bardzo chcę jechać"? – zdziwił się Yakov – Przecież już się na nie zakwalifikowałaś! Więc dlaczego twojego wypowiedź sugeruje coś innego? Do diabła, coś mi tu śmierdzi.
Podjechał do przodu i zatrzymał się metr przed dziewczyną. Wicemistrzynia Świata zareagowała nerwowo podskakując. To jeszcze bardziej zdezorientowało Feltsmana – przyzwyczaił się do tego, że młodzicy, juniorzy oraz dorośli z grupy na wpół-rekreacyjnej na wpół-profesjonalnej trzęśli przed nim portkami ze strachu. Wszyscy się go bali. Ale nie solistki. Praktycznie wychował każdą z tych łyżwiarek – każdą co do jednej! Te dziewuchy spędziły z nim za dużo czasu, by się go bać – dzieliły z nim zbyt wiele zawodów, zbyt wiele razy zasypiały mu na kolanach w samolocie, zbyt wiele razy trzymały go za rękę, gdy nastawiano im kostki.
Wiedziały, że nie zrobiłby im krzywdy. Wiedziały, że nie zrobiłby niczego, co mogłoby im zaszkodzić. Więc dlaczego...
- Viereczka... czy jest coś, o czym nie wiem? – Yakov zapytał powoli - Wszystko w porządku? Denerwujesz się czymś?
- Nie! Ja... po prostu mam ostatnio strasznie dużo na głowie.
Odpowiedziała za szybko. I wciąż nie patrzyła mu w oczy.
- Ale to nieważne. – wyszeptała – Po prostu uważam, że trener powinien pomyśleć o sobie. Przecież zostanie właścicielem lodowiska było marzeniem trenera! Gdybyśmy zmusiły trenera, by z naszego powodu pakował się w jakiś okropny układ... albo odkładał zasłużoną emeryturę... to byłoby zwyczajnie nieuczciwe! Trener nie powinien ryzykować, albo stawiać się w niekomfortowej sytuacji, tylko dlatego że Sonia... i ja... jedziemy na Igrzyska. Nie sądzisz, Sonia?
Wydawszy z siebie trudne do zdefiniowania mruknięcie, Sonia oparła plecy i przedramiona o barierkę. Jakiś czas stała tak, z wzrokiem wbitym w sufit, rytmicznie stukając tylnym końcem łyżwy o lód.
- W sumie... - odezwała się po chwili – W sumie to chyba coś w tym jest. Zawsze bezwstydnie wykorzystywałyśmy trenera.
- Ano. – śmiejąc się nerwowo, Lenka zaczęła przesuwać dłońmi po długim blond kucyku – Straszne z nas egoistki.
- Właściwie to nigdy nie spytałyśmy trenera, czy dalej chce się nami zajmować. – stwierdziła Masha – Traktowałyśmy go jak jakiegoś konia pociągowego, nawet nie zastanawiając się, czy nie wolałby już przejść na emeryturę.
Yakov przewrócił oczami.
- Jestem konim pociągowym z własnej woli. – burknął – I nie wybieram się na pierdoloną emeryturę! Może jestem cholernym masochistą... - zawahał się, po czym dokończył z pewną dozą łagodności – ale trenowanie was sprawia mi przyjemność.
Natychmiast pożałował przyznania się do tego, bo Sonia i Lenka zapiszczały radośnie.
- Łał, to było taaaaakie słodkie! – dziewczyna z kucykiem złapała się za policzki.
- Trener zrobił się strasznie sentymentalny. – zachichotała Masha – Może to przez rozwód?
- NIE CHCĘ SŁYSZEĆ SŁOWA O ROZWODZIE! – Feltsman wydarł się na całe lodowisko.
- Okej. – Berezina udała, że zasznurowuje sobie usta i wyrzuca klucz – Ani słowa o rozwodzie!
- Ach, jak to dobrze dostać oficjalne potwierdzenie, że trener jednak nas lubi. – zaśpiewała Sonia – Zaczynałam już myśleć, że trener tylko szuka okazji, by oddać nas do sierocińca!
- Niby, kurwa, jakiego? – wycedził Yakov – Do Przytułku dla Łyżwiarzy i Łyżwiarek Specjalnej Troski?!
- Genialne nazwa. – Masha zacmokała z uznaniem.
- Możemy tak nazwać nowe lodowisko. – zgodziła się Sonia – Zrobimy wielki napis. Skoro trener tak bardzo nas kocha i nie zamierza nas porzucać, to musimy naprawdę się postarać, żeby nowie miejsce było przykładem oryginalności i klasy!
- Nie zamartwiaj się tak bardzo o staruszka, Viereczka! – Lenka dziarsko objęła Wicemistrzynię Świata ramieniem – Trener jest dużym chłopcem! Jakoś pogodzi się z utratą Klubu Mistrzów... to zrozumiałe, że uczniowie są dla niego ważniejsi niż jakiś stary komunistyczny budynek!
Już któryś z kolei raz tego dnia, brew Yakova zaczęła wściekle drgać.
- Czy wy jesteście, kurwa, głuche?! – Feltsman ryknął, powracając do tupania łyżwą o lód – Nie słyszałyście, co wcześniej mówiłem?! Zgodziłem się na zakład z Wronkovem, ponieważ nie zamierzam wybierać pomiędzy uczniami i lodowiskiem! Chcę i tego i tego!
- Niech trener nie zachowuje się jak dziecko. – Masha niedbale machnęła ręką – Nie można mieć wszystkiego.
- Jak ja ci, kurwa, zaraz...
- Nie wierzę, że trener aż tak uparł się na ten głupi zakład. – z dłonią na biodrze Yelena posłała opiekunowi karcące spojrzenie – Trener nie może uzależniać całego swojego życia od przepychanek z panem Wronkovem.
- Niczego, kurwa, nie uzależniam od...
- Żeby jeszcze trener miał szansę wygrać. – kręcąc głową stwierdziła Sonia – Ale żeby pakować się w coś, wiedząc, że się przegra? Przecież to totalna głupota!
- Kretynizm! – dorzuciła Lenka.
- Ma-so-chizm. – zaśpiewała Masza.
- Hardkorowa metoda odreagowania rozwodu!
- To tak samo durne, jak dwaj faceci kłócący się o to, który ma większego penisa!
- Trener nie może pozwolić, by generał w spodniach o wszystkim decydował... trener musi być ponad to!
- Ale żeby trener przypadkiem nie zaczął hodować sobie cycków! Czasami trener zachowuje się tak, jakby trener tych wszystkich małolatów wykarmił własną piersią!
- Lyovochka to słodki dzieciak, ale nie można pakować się w jakiś samobójczy zakład tylko po to, by dać mu okazję do odegrania się.
- Zresztą... na pewno przegra i będzie miał traumę.
- Po wszystkim jeszcze pobiegnie do trenera z płaczem.
- I po co ci to, trenerze?
- No po co?
- W remika, brydża, kierki, makao, tysiąca i dupę biskupa to trener jest niepokonany... ale tej gry to trener raczej nie wygra.
- Żeby trener wygrał ten zakład, to trener musiałby chyba... eee... no... na przykład...
- Napisać do list do Dziada Mroza, by dał mu w prezencie jakiegoś małego geniusza, co by bił rekordy świata i pięć razy z rzędu wygrywał Grand Prix!
- Właśnie! Chociaż żeby zrobić ten rekord świata, musieliby najpierw zmienić system oceniania.
- Ano, na razie się nie da...
- ... syć.
Trójka dziewczyn przestała nawijać i spojrzała w stronę opiekuna. Yakov stał nieruchomo jak posąg, z luźno zwisającymi wzdłuż boków rękami. Grzywka całkowicie zasłaniała oczy. Gdyby to był komiks, za Feltsmanem unosiłaby się złowieszcza, czerwona aura.
- Dosyć. – z ust mężczyzny wydobył się zimny szept.
- O Boże. – pisnęła Masha – Nadchodzi WW.
- WW? – zdziwiła się Sonia – Co to jest WW?
- Wielki Wkurw. – Yelena wyjaśniła, obgryzając paznokcie – Albo Wielki Wybuch.
- Jesteście z Viereczką za młode, żeby to pamiętać, Soneczka... - Masha głośno przełknęła ślinę – Trener dostał WW tylko raz! Ja i Lenka miałyśmy wtedy po pięć lat...
W ciele rozjuszonego mężczyzny iskierka nieuchronnie mknęła po sznureczku okrąglutkiej czarnej bomby. A przynajmniej tak wyobrażały to sobie trzy winowajczynie.
Yakov czuł się w tej chwili jak atomowy pocisk. Chociaż nie od razu został doprowadzony do tego stanu...
Kiedy został porównany do dziecka, które uzależnia życie od zakładów z Wronkovem i próbuje „w hardkorowy sposób odreagować rozwód" – wtedy był zaledwie zwykłym, wkurwionym sobą. Małą, wkurwioną bombką.
Kiedy padł temat fiutów i cycków, bombka przeobraziła się w kipiący od wkurwu granat.
Kiedy dziewczyny powtórzyły słowa menadżera i fizjoterapeuty, twierdząc, że Lev nie ma szans na zwycięstwo, Yakov zaczął przypominać krążący po niebie bombowiec, gotowy obrzucić otoczenie napakowanymi wkurwem pociskami.
Tak, tak, kurwa! To wszystko było jeszcze, kurwa, do przyjęcia! Można to było przeżyć... w końcu człowiek to, kurwa, nie jest zwierzę! Jak powiedziałby Yoda - panować nad sobą człowiek umieć musi!
Ale ten list do Dziada Mroza... do Dziada Kurwa Jego Mać Mroza! Nieeee, to już, kurwa był koniec! Wkurwiona bomba atomowa... Wkurwiona Gwiazda Śmierci... Wkurwogedon!
Solistki zatkały sobie uszy. Nie żeby w czymś im to pomogło...
- WY KURWA, PIERDOLONE, NIELOJALNE PIZDY, KTÓRYM WŁASNORĘCZNIE ŁYŻWY WIĄZAŁEM, SPLATAŁEM PIERDOLONE WARKOCZYKI I WIĘCEJ RAZY, KURWA, NOSY PODTARŁEM, NIŻ WASZE, KURWA, RODZONE MATKI! ŻEBY, KURWA, WE WŁASNYM DOMU, WŁAŚNIE TAK, KURWA, TO LODOWISKO TO JEST MÓJ DOM, I ŻEBY NAWET TUTAJ, KURWA, NIE DOCZEKAĆ SIĘ WSPARCIA, TO JEST, KURWA, SKANDAL! I ŻEBY PO TYM, JAK JA WE WSZYSTKIE WASZE NIEREALNE, KURWA, PLANY, WASZE POTRÓJNE AKSLE I BIELLMANY I INNE, KURWA, ELEMENTY, O KTÓRYCH NIKT INNY, KURWA, NIE WIERZYŁ, ŻE JE WYKONACIE, A JA JEDEN, KURWA, WIERZYŁAM, JAK MARIA MAGDALENA W ZMARTWYCHWSTANIE JEZUSA, ŻE DACIE RADĘ, WY NIE CHCECIE UWIERZYĆ, ŻE JA MOGĘ...
- O kurde, ale pojechał. – pomiędzy wrzaskami trenera, Lenka szepnęła do Sońki – Chyba pobił swój rekord.
- Ano... podczas ostatniego WW nazwał nas co najwyżej „Pierdolonymi Wyrachowanymi Gówniarami". I chyba jeszcze krzyczał, że zmieniał nam pieluchy.
Wkurwogedon trwał dobre pięć minut! Gdyby komuś przyszło do głowy zerknąć w stronę okna, to okazałoby się, że wrzaski były słyszalne nawet na zewnątrz i przyciągnęły uwagę przechodniów. Kilku kobietom z wózkami przerwano sielankowy spacer – pod wpływem dobiegającego z lodowiska hałasu, zakopane pod warstwami kocyków niemowlaki przebudziły się i, podobnie jak Feltsman, zaczęły drzeć mordę. Oj, tak... nie dało się ukryć – cała ulica odczuła utratę cierpliwości jednego rosyjskiego trenera.
Kiedy Yakov wykrzyczał już wszystko, co zamierzał się wykrzyczeć (dla pewności powtórzył każdy z zarzutów pięć razy), odwrócił się na pięcie i zszedł z lodu.
- Informuję, że jestem na was OBRAŻONY! – rzucił przez ramię, kalecząc się w dłoń, gdy zbyt natarczywie nakładał osłony na łyżwy - Kto powiedział, że tylko baby mogą mieć humory? Jestem obrażony i w związku z tym do obozu z bachorami nie odzywam się do was, i trenujecie same, a kiedy wrócę z obozu, będziecie ćwiczyły figury obowiązkowe przez TYDZIEŃ!
Zastanowił się chwilę, po czym ze zboczoną satysfakcją dorzucił:
- A w ogóle to macie CELULIT!
Po lodowisku rozniósł się przerażony jęk. Ostatnią rzeczą, którą Feltsman zobaczył przed opuszczeniem hali, były trupioblade twarze spanikowanych dziewuch, które obmacywały swoje tyłki, histerycznie piszcząc.
Dobrze im tak! – pomyślał, idąc w stronę szatni – Mają za swoje, przeklęte zdradzieckie lafiryndy! Niech sobie teraz, kurwa, popadają w paranoję i liczą kalorie i łażą z wagami w torebkach i patrzą, jak wszyscy poza nimi wpierdzielają lody! Ugh... cholerne smarkule... jak one, kurwa, mogły? Ech, i ja tą gromadę wychowałem... dbałem o te gówniary przez tyle lat i, kurwa, zero wdzięczności!
Przypomniały mu się słowa Igora i Pavlo:
Praca trenera jest wyjątkowo niewdzięczna...
Ten klub wyciska z ciebie życie, Yakov. Czy ty tego nie widzisz?
Powiedz... nie masz już tego dosyć?
A jeśli rzeczywiście tak było? A jeśli rzeczywiście miał dość?
Gdy kilkanaście minut później brał prysznic, słyszał w głowie głos Wronkova:
Wiesz, co jest twoim największym problemem, Feltsman? To, że się przywiązujesz.
Trenercio Novak wpoił ci, że z tej kupy cegieł, którą nazywacie Klubem Mistrzów, można stworzyć rodzinę.
A co jeśli tylko Yakov patrzył na to w ten sposób? A co jeśli nikt oprócz niego nie potrzebował tej... sztucznej rodziny? Czy rzeczywiście czerpał radość z uczucia, które było jedynie iluzją?
Feltsman potrząsnął głową. Do diabła... czuł, że zaraz oszaleje! Musiał coś zrobić. ...musiał stąd uciec! Pojechać gdzieś... jak najdalej od tego wszystkiego! Chociaż na chwilę zdystansować się... odciąć się od Klubu Mistrzów, od Petersburga i od bliskich sobie ludzi... od ludzi, którzy w niego nie wierzyli.
Coś przyszło mu do głowy.
Kiedy był już czyściutki, przebrany i pachnący, zamiast pójść prosto do samochodu, udał się do recepcji. Hanna, młodziutka sekretarka, przerwała segregowanie papierów i posłała mu spłoszony uśmiech.
- P-panie Feltsman! Dzień dobry. Czy trening z solistkami minął panu przyje...
Widząc jego minę uznała, że lepiej nie kończyć. Mądra dziewczyna.
- Jeśli się nie mylę, Igor zostawił tutaj listę potencjalnych lodowisk na obóz, czyż nie? – Yakov starał się brzmieć w miarę spokojnie. Nie chciał, by Bogu ducha winna baba obrywała resztkami jego wkurwu.
- Igor, czyli... pan Antonov? T-tak, sądzę, że zostawił tutaj tę listę. Proszę, oto i ona.
- Świetnie. A zatem mam dla ciebie zadanie. Chcę, żebyś wzięła mapę i zaznaczyła na niej wszystkie lodowiska z listy. A, i przy okazji, dowiedz się, czy w pobliżu tych obiektów są jakieś miejsca, gdzie można przenocować... jakieś gospody, czy coś... nie zależy mi na wysokim standardzie, dzisiaj wyjątkowo nie jestem wybredny. Znajdź mi cokolwiek, byle szybko. Przejdę się do gabinetu po zapasowe rzeczy. Kiedy wrócę, chcę, żeby wszystko było gotowe.
Hanna wybałuszyła oczy.
- O-oczywiście natychmiast się tym zajmę, ale... n-nie chcę się wtrącać, panie Feltsman... ale czy pan Antonov nie mówił przypadkiem, że wyśle kogoś, by rzucił okiem na te lodowiska?
- Owszem, mówił. – burknął Yakov – Dlatego za chwilę zadzwonisz do niego i powiesz mu, że nie musi nikogo wysyłać. Zajmę się tym osobiście.
Odwrócił się i ruszył w stronę gabinetu.
- A... a gdyby pan Antonov pytał, dlaczego pan tak zdecydował? – ze słuchawką w dłoni zawołała za nim sekretarka – Co mam mu powiedzieć?
Feltsman przystanął. Z oczami wbitymi w podłogę zastanawiał się nad odpowiedzią. Po chwili głęboko westchnął.
- Powiedz mu, że chcę być sam. Że muszę pomyśleć.
XXX
Wycieczka poza miasto nie była tak relaksująca, jak Yakov z początku założył. Właściwie to wcale nie była relaksująca. A mimo to spełniła swoje zadanie.
Feltsman nie żałował prowadzenia samochodu w absolutnie chujowych warunkach z wycieraczkami ledwie nadążającymi za prószącym w szybę śniegiem, oponami ślizgającymi się na zamrożonej jezdni i wymuszającymi pierwszeństwo skurwysynami, którym jakiś kretyn ze znanego tylko sobie powodu postanowił dać prawo jazdy. Nie żałował użerania się z mapą i szukania jakiejś zapomnianej przez świat wiochy, mając do dyspozycji jedynie gówniane oznaczenia i uprzejmość ludzi ze stacji benzynowych. Nie żałował udania się w podróż pod wpływem impulsu, z pustym żołądkiem, ale za to bez szczoteczki do zębów. Nie żałował tego, że pierwszy raz od jakiś dwudziestu lat prześpi się w miejscówie mającej mniej niż trzy gwiazdki, a po obudzeniu się następnego dnia, będzie miał do dyspozycji najwyżej trzy zestawy pogniecionych ciuchów, które znalazł w najmroczniejszych czeluściach własnego gabinetu.
Nie żałował tego, serio. Nie żałował... bo z dwojga złego lepiej wkurwiać się na znaki drogowe, kierowców-debili i niewygodę, niż na wszystko, czego Feltsman nasłuchał się w ostatnim tygodniu. A zwłaszcza w przeciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin.
- Wiosna tuż za rogiem! – wesoło oznajmił facet w radiu – Wiem, kochani słuchacze, że wątpicie w naturalną kolej rzeczy, ale nie martwcie się, bo spóźnialska matka natura wkrótce ześle wam solidną dawkę ciepła. Już jutro nastąpi odwilż!
- Spierdalaj. – mruknął Yakov – Obiecujesz mi to od marca.
Właśnie tak! O wiele łatwiej było wkurwiać się na tego faceta. On przynajmniej nie miał twarzy - był tylko jakimś anonimowym głosem, a nie kimś dla Feltsmana bliskim. Nie mówił tych wszystkich rzeczy ze złośliwości. Jego jedynym przewinieniem było to, że brzmiał jak skończony kretyn i wierzył we wiosnę, która nigdy nie nadejdzie! Zresztą... pewnie płacili mu za to, by był skończonym kretynem. Nie Yakovowi go oceniać. Jakoś trzeba było na siebie zarabiać.
A skoro już mowa o zarabianiu... czym zajmie się Feltsman w razie przegrania zakładu? Znaczy... jego aktywa i tak produkowały spore ilości kasy, więc to nie tak, że potrzebował pracy, ale... zaraz! Przecież miał o tym nie myśleć!
Droga. – powiedział sobie Yakov – Myśl o drodze. Muszę dotrzeć do Novowladimirska! To mój cel... muszę myśleć o celu!
No właśnie – cel. Ach, cel. Jaki był cel Feltsmana? Nie ten obecny, ale bardziej... ogólny? Jaki był jego życiowy cel? A, tak, zostanie właścicielem Klubu Mistrzów. Zdobycie lodowiska!
Jeśli Yakov przegra zakład, jego cel pójdzie się rąbać.
Z drugiej strony, jeżeli wygra... jego cel również pójdzie się rąbać.
Pięćdziesięcioletni mężczyzna chwilę zadumał się nad tym nowym wnioskiem. Podobny kierunek myślenia był cholernie przygnębiający, ale też... logiczny. W końcu zrealizowanie celu oznaczało również jego brak. Kiedy już dojdziesz do wybranego miejsca, przestajesz widzieć przed sobą drogę. A brak drogi oznaczał powolne umieranie.
Każdy człowiek potrzebował celu, by żyć. By nie zwariować.
Czy Yakov miał jakiś cel poza zdobyciem lodowiska? Czy miał marzenia?
Kiedy zostałem trenerem i ożeniłem się z Lilią, miałem tylko trzy życzenia. – przypomniał sobie, gorzko się uśmiechając – Prosiłem Boga, by pomógł mi zrealizować trzy cele. Po pierwsze, chciałem kupić lodowisko. Po drugie, chciałem wytrenować Mistrza Olimpijskiego. A po trzecie...
Ujrzał w wyobraźni łyżwy i baletki. I sekundę później musiał dać po hamulcach, bo zobaczył przed sobą znak. Samochód wpadł w poślizg.
- KURWA MAĆ!
Wieloletnie doświadczenie za kółkiem uchroniło Yakova przed wpakowaniem ukochanej Hondy ro rowu. Ostatecznie zarówno auto, jak i kierowca wyszli z niefortunnego poślizgu bez szwanku. Samochód stanął na poboczu, zaledwie kilka centymetrów przed znakiem.
No świetnie! – Feltsman wycedził w myślach – Wyjechałem z miasta, by nie myśleć o problemach... a wspomniane problemy o mały włos kosztowałyby mnie zderzak! Noż kurwa mać!
Dobrze, że na tym zadupiu praktycznie nie było ruchu. Wzdychając, Yakov sięgnął po mapę. Hm... skoro kilka minut temu minął Krasivice, to czy nie powinien już...?
Znak, który wcześniej omal nie pocałował się z Hondą, był całkowicie zasypany przez śnieg. Wszystko wskazywało na to, że pod warstwą bieli znajdywała się nazwa miejscowości. Pięćdziesięcioletni mężczyzna wygrzebał się z samochodu i klnąc pod nosem zaczął oczyszczać napis. Wkrótce okazało się, że przeczucia go nie myliły.
„Novowladimirsk".
No dobrze, a zatem jestem na miejscu. – Yakov rozejrzał się dookoła – Tylko gdzie cholerne lodowisko? Na razie nie widać żadnych budynków... wszędzie tylko pierdolone drzewa! Ech, co za dziura. Mam nadzieję, że się tu nie zgu...
JEBUT!
Nie dokończył myśli, bo jego głowa uderzyła w coś twardego. Tajemniczym napastnikiem okazał się znak drogowy. Najwidoczniej został tutaj ustawiony niedawno. Nie był metalowy, lecz drewniany i znajdował się kilka metrów – kurwa, zaledwie, kilka metrów – od znaku zwiastującego początek Novowladimirska. Napis na tabliczce, która zaatakowała Feltsmana, głosił:
„UWAGA! Ślisko"
- I mówisz mi to TERAZ?!
Noga Yakova zapodała znakowi mściwego kopniaka. Drewniany palik złamał się na pół. Popsuty znak poleciał... prosto na wkurzonego pięćdziesięciolatka! Feltsman kolejny raz oberwał w łeb. A potem poślizgnął się i upadł prosto na gigantyczną zaspę śniegu.
Kiedy tak leżał, wściekle wierzgając nogami i płosząc wiewiórki głośnym kurwowaniem, usłyszał w oddali ryk silnika. Po chwili zza zakrętu wyłonił się motor. Prowadzący dwukołowe cholerstwo wariat był ubrany w skórzaną kurtkę z ćwiekami („Rozpiętą! Czy jemu, kurwa, nie jest zimno?!" – pomyślał Yakov) i pedalski czarny kask w serduszka. Błyskawicznie pokonał ostatnią prostą, po czym w iście widowiskowy sposób zatrzymał się obok Feltsmana. Oczywiście obsypując wkurwionego trenera jeszcze jedną warstwą śniegu.
- KURWA MAĆ! – Yakov wydarł się, częstując gnojka spojrzeniem zwiastującym niechybną śmierć – Hałasuj sobie gdzie indziej, pierdolony dawco organów! I nawet nie waż się chichotać, bo...
- Bo co? – spod kasku padło rozbawione pytanie – Znowu dasz mi klapsa?
Oczy Yakova rozszerzyły się. Czarny but z grubym wysokim obcasem z cichym plaśnięciem opadł na zabłoconą ziemię. Kiedy Fetlsman spojrzał w górę, zdał sobie sprawę, że sylwetka motocyklisty jest bardzo szczupła i zdecydowanie kobieca. Skórzane rękawiczki nie miały palców, więc można było dostrzec pomalowane na różowo paznokcie. Koszulka z napisem „Sexy Witch" przykrywała biust w rozmiarze co najmniej D.
Jednak Yakov nie potrzebował tego typu podpowiedzi, bo już kiedy usłyszał o klapsie, zrozumiał, z kim ma do czynienia. Kobieta zdjęła kask. O ile to możliwe, oczy Feltsmana rozszerzyły się jeszcze bardziej.
- G... gdzie, kurwa, są twoje włosy?! – to były pierwsze słowa, które powiedział (czy raczej: wykrzyczał) do Tatiany Lubichevy-McKenzie – Ty nie masz włosów!
Chichocząc, zsunęła z twarzy również ciemne okulary.
- Nie przesadzaj. – puściła byłemu partnerowi oko – Trochę ich jeszcze mam. Ooooch, Jasiu, no naprawdę... a cóż to za zawiedziona mina? Ach, już wiem! Przecież od lat fantazjowałeś, że sam obetniesz mi włosy! Tyle razy odgrażałeś się, że pozbawisz mnie mojego pięknego warkocza. Biedaczku, i czym ty teraz będziesz mnie straszył?
Twarz rozjuszonego mężczyzny nieco złagodniała. Yakov nie mógł się powstrzymać, by nie uśmiechnąć się pod nosem.
Miała rację... oj, tak bardzo, miała rację! I czym on teraz będzie jej groził?
Stękając podniósł się do pozycji siedzącej i dał sobie chwilę, by lepiej przyjrzeć się przybranej siostrze. Ech... los jak zwykle traktował ją zbyt łaskawie. Wyglądała młodo. Cholernie młodo. Na co najmniej piętnaście lat mniej, niż miała w rzeczywistości.
Poza kilkoma zmarszczkami, twarz Tatiany wciąż była twarzą dziewczyny, która niegdyś regularnie atakowała Feltsmana frotką z koralikami. Duże niebieskie oczy z grubymi rzęsami miały w sobie ten sam blask, jak za zamierzchłych komunistycznych czasów. A okrągłe złote kolczyki (które Yakov lubił nazywać „cygańskimi") i obcięte na chłopaka blond włosy, jeszcze wzmacniały efekt, dodając wyglądowi Lubichevy-McKenzie odrobiny młodzieńczości.
Tatiana nic się nie zmieniła: wciąż była psotna, wesoła i dzika. I szczupła. I ładna. W porównaniu do niej, Yakov wypadał słabo.
Dziesięć kilo więcej i coraz mniej włosów na głowie. – pomyślał z niesmakiem – Nie ma co... załatwię sobie drewnianą laskę i mogę robić za jej ojca!
- Co ty tu w ogóle robisz? – mruknął, wygrzebując sobie śnieg zza kołnierza – Przecież miałaś być na Litwie! O ile dobrze pamiętam, masz dzisiaj lot do San Francisco! I skąd masz motor?! Czemu jeździsz na tym czymś w taką pogodę?! Chcesz się zabić?!
- Złego licho nie tyka. – odparła, nonszalancko opierając przedramię o kierownicę – Sam to kiedyś powiedziałeś. Motor ukradłam gangsterowi, a do Stanów wrócę na miotle. W końcu jestem wiedźmą, pamiętasz?
Yakov uniósł brew. Tatiana zaśmiała się.
- A tak na serio, - zaczęła, przypatrując się swoim paznokciom – to pożyczyłam motor od pewnego miłego pana z Kazachstanu. Taksówkarz dowiózł mnie do Krasavic i oświadczył, że dalej nie jedzie. Sądziłam, że już cię nie znajdę, ale wtedy pan Altin przyszedł mi z pomocą. Na „miłe oczy" zgodził się udostępnić mi swoje maleństwo.
- Masz na to coś prawo jazdy?
Nie odpowiedziała.
- Czyli, kurwa, nie masz! – Feltsman wzniósł ręce ku niebu – Do diabła, jak można dobijać do pięćdziesiątki i nie posiadać w nawet krzty zdrowego rozsądku! Ja nie wiem, co jest z tobą, kurwa, nie tak!
- Nie histeryzuj. – Tatiana przewróciła oczami – Mężuś uczył mnie jeździć.
- Akurat uczył! – Yakov wycedził, jednocześnie próbując wyszarpnąć stopę z bardziej zbitej bryły śniegu – Pewnie ten twój pantoflarz jak zwykle nie ośmielił się odmówić, gdy zażądałaś, by pozwolił ci poprowadzić!
- Nie nazywaj Steve'a pantoflarzem. On jest po prostu słodkim, kochanym misiaczkiem.
- Słodki czy nie słodki, pantoflarz to pantoflarz! Nie odpowiedziałaś na moje pytanie: co z twoim lotem powrotnym?
- Przebookowałam go. Dzisiaj w nocy lecę z Petersburga.
Zszokowany Feltsman na chwilę zastygł w bezruchu.
- Przebookowałaś i... lecisz z Petersburga? – wymamrotał, uważnie obserwując twarz przybranej siostry – Dlaczego?
- A jak myślisz? – posłała mu łagodny uśmiech.
Zrozumienie zajęło Yakovowi długie pięć sekund.
Oł. – pomyślał, czując napływający na policzki rumieniec.
- Jak mogłabym tak po prostu wrócić do Ameryki, gdy mój przybrany braciszek wyzwał swojego odwiecznego rywala na pojedynek na śmierć i życie?
Tatiana oparła podbródek na dłoni. Niebieskie oczy obserwowały Feltsmana z mieszaniną czułości i rozbawienia.
- I przejechałaś tyle kilometrów... by ze mną porozmawiać? – Yakov wydusił z niedowierzaniem.
Dokonał w myślach szybkiej kalkulacji. Mogła dowiedzieć się o zakładzie tylko od Pavlo albo Igora... a oni wiedzieli od wczoraj. Pociąg z Wilna do Petersburga jechał ponad osiemnaście godzin. Autostopem było ciut szybciej – dziesięć godzin. Wciąż w cholerę długo! Innymi słowy, skoro Tatiana stała teraz obok Yakova, to musiała... to najprawdopodobniej... najprawdopodobniej wyruszyła w podróż zaraz po usłyszeniu wieści. Znając ją, nie wahała się nawet chwili.
Feltsman odwrócił głowę.
- Będziesz płakał? – usłyszał chichot byłej partnerki.
- Nie, kurwa, nie będę! Lepiej powiedz, jak mnie znalazłaś.
- Dowiedziałam się, dokąd pojechałeś od twojej sekretarki. Ponoć minęłam się z tobą tylko o kilkanaście minut. No naprawdę, Jasiu... tego typu spontaniczne wypady są zupełnie nie w twoim stylu! Chociaż... - twarz Tatiany spoważniała – kontemplowanie w samotności jest bardzo w twoim stylu. Kiedyś non stop robiłeś to przed zawodami... i nigdy nic dobrego z tego nie wyniknęło.
Ech, to prawda...
- Na szczęście mnie z tego wyleczyłaś. – burknął Yakov – Nie pamiętam, byś kiedykolwiek czymkolwiek się stresowała... nawet podczas zawodów do ostatniej chwili przed wyjściem na lód kłapałaś jadaczką. Twoje trajkotanie było tak upierdliwe, że nie miałem warunków do kontemplowania! Wkurwianie się na ciebie skutecznie odwracało moją uwagę od problemów.
- No cóż, tradycji musi stać się zadość. – szczerząc zęby, Tatiana poklepała siedzisko za sobą – Ładuj się na motor.
- POPIERDOLIŁO CIĘ?! Nie pojadę cholerną maszyną zagłady, w temperaturze minus trzydzieści, w dodatku z babą, która nawet nie ma na to paskudztwo pierdolonego prawa jazdy!
- Hm... chyba nie masz wyboru.
Cmokając, kobieta wskazała palcem na tył Hondy. Samochód miał kapcia.
- Kurwa mać! – syknął Yakov.
A więc wpadnięcie w poślizg nie obyło się bez konsekwencji. Niech to szlag!
- Mam zapasowe koło. – Feltsman wymamrotał, podnosząc się z zaspy.
- Daj spokój... na serio chce ci się zmieniać oponę w taką wygwizdówę? Ja na pewno ci w tym nie pomogę! Złamałabym sobie paznokieć. Gospoda, w której siedzi pan Altin jest tylko dwa kilometry stąd. Podjedziemy tam, ogrzejesz się i zapłacisz jakiemuś smarkaczowi, by zajął się kołem twoje bezcennej Hondusi. Jesteśmy na takim zadupiu, że nikt nie buchnie ci auta. No chooodź, Jasiu... nawalimy się, będzie fajnie!
I znowu to samo. Blond wiedźma jak zwykle próbowała przeciągnąć Yakova na ciemną stronę mocy! Od trzydziestu lat to samo...
„Wykąpiemy się w fontannie, będzie fajnie!"
„Pojeździmy na łyżwach w samej bieliźnie, będzie fajnie!"
„Kupimy Lileczce strój króliczka i anonimowo wyślemy jej na urodziny, będzie fajnie!"
Nie żeby Feltsman nie miał w związku z tymi propozycjami żadnych miłych wspomnień. Zaś nawalenie się brzmiało całkiem obiecująco. A chuj! Jak zabije się na tym dwukołowym dziadostwie, przynajmniej nie będzie musiał martwić się przegraniem zakładu.
- Tylko nie dawaj mi kasku. – z pewnym wahaniem, usiadł za Tatianą – Nie chcę skończyć jako pierdolona roślina. Jeśli już, to wolę zginąć na miejscu.
- Jak chcesz. – była łyżwiarka z powrotem założyła różowy ochraniacz głowy – Ale mocno się trzymaj, dobra? A, i lepiej nie otwieraj ust.
Yakov nie zdążył zapytać o powód tej dziwnej instrukcji – przy głośnym ryku silnika, motor wystartował! Rzucanie kurwami podczas jazdy skończyło się dla Feltsmana odmrożeniem zębów. Aha. To dlatego miał nie otwierać ust. No, kurwa, wspaniale!
Ekstremalnie doświadczenie na szczęście nie trwało zbyt długo. Ani się obejrzeli, byli już przed gospodą. Uśmiechając się, Tatiana zwróciła motor niskiemu staruszkowi z bujną brodą.
- Gdzie teraz, panie Altin?
- Z powrotem do Kazachstanu. – jegomość oznajmił, przyczepiając plecak do bagażnika – Jadę błagać syna, by wreszcie dał mi wnuka! Kiedy maluch się urodzi, przyczepię sobie do motoru specjalne krzesełko.
Boże chroń to dziecko! – Yakov pomyślał, opierając dłonie na kolanach – Kurwa, nigdy więcej pierdolonych jednośladów! Bardziej przerażony byłem chyba tylko podczas afery z plakatami...
- Jeszcze raz dziękuję za pomoc. – Tatiana cmoknęła Altina w policzek – Szerokiej drogi!
Zaczerwieniony po same uszy staruszek wyjąkał szybkie „dziękuję" i wskoczył na motor. Kilka chwil później jechał już w stronę zachodzącego słońca.
- No już, Jasiu, nie udawaj, że źle się czujesz! – blond wiedźma dziarsko poklepała przybranego brata po plecach – Rusz się, wódeczka czeka!
- Szkoda, że nie napiłem się przed pierdoloną przejażdżką! – Yakov odpowiedział wściekłym spojrzeniem.
- Szkoda, że nie miałam aparatu. Kiedy schodziłeś z motoru, twoja mina była bezcenna.
- Gdybyś zrobiła mi zdjęcie, musiałabyś uciekać na koniec świata.
- Chyba do sąsiedniej galaktyki... twoja mafia jest wszędzie.
- Nie mam znajomych w mafii!
- Nie, wcale. Oho, słyszysz to, co ja? Chyba kilkanaście osób rozmawia po francusku. Chodź do środka! Pokażemy cienkogłowym żabojadom, jak się pije po rosyjsku!
Racja. Należało pokazać wydelikaconym cudzoziemcom, do jakiego kraju przyjechali.
Ramię w ramię, Tatiana i Yakov wkroczyli do knajpy! Usiedli przy barze, po czym udając, że nie zauważają siedzących w kącie kolesi w beretach, głośno i wyraźnie zamówili trzy butelki czystej żołądkowej. Przy akompaniamencie podnieconych szeptów po francusku, napełnili szklanki (nie szoty – szklanki!) i fachowo zadzierając nadgarstki wlali sobie wódkę do gardeł. Całą wódkę za jednym zamachem. Do ostatniej kropelki. Powtórzyli wspomniany rytuał jeszcze pięć razy. Dopiero wtedy uznali, że potrzeba popisania się przed „łamagami zza granicy" została zaspokojona i można przejść do konkretów.
- Więc... - ostrożnie zagaił Yakov.
Po raz szósty przycisnął sobie szklankę do ust, ale tym razem upił tylko odrobinę. Gorycz trunku przyjemnie piekła mu gardło.
- Mhm... więęęęc... - zaśpiewała Tatiana.
Zanurzyła palec w wódce, po czym wesoło podrygując jasnymi brwiami, włożyła go sobie do ust. Feltsman nie dał się zwieść pozorom. Wiedział, że jego przybrana siostra tak naprawdę nie była pijana. Po prostu, jak zwykle, robiła z siebie widowisko.
Mocna głowa Lubichevy-McKenzie uchodziła w Rosyjskiej Federacji Łyżwiarskiej za wręcz legendarną. Poza tym... jako że Tatiana odpierdalała całkiem sporo numerów na trzeźwo, w wielu przypadkach zwyczajnie nie szło stwierdzić, czy działała pod wpływem alkoholu, czy po prostu „była sobą".
Z Yakovem sprawa miała się podobnie - mógł ładować w siebie niezliczone ilości procentów, a mimo to wciąż pozostawał rozsądnym burkliwym nerwusem. Okazje, przy których schlał się do tego stopnia, by dostać małpiego rozumu, dałoby się policzyć na palcach jednej ręki. I w sumie nie wiedział, czy te okazje naprawdę miały miejsce, bo sam nic z nich nie pamiętał, tylko słyszał to i owo z opowieści innych. Nie był też pewien, gdzie leżała jego granica... ale jeśli kiedykolwiek się do niej zbliżał, to tylko w towarzystwie swojej przybranej siostrzyczki. Tylko ona z kręgu bliskich mu osób była dość wytrzymała, by dorównać mu w piciu. Był to też powód, dla którego tak lubił się z nią nawalać. Igor i Pavlo zwykle wymiękali przy drugiej butelce.
Uśmiechając się pod nosem, Tatiana zaczęła bawić się szklanką.
- Więc... - powiedziała po raz trzeci – Wreszcie do tego doszło. Ty i Wronkov. Ostatecznie starcie. Stadion. Fajerwerki! Trututuuuu! Będzie się działo. Chcę bilet w pierwszym rzędzie.
Niebieskie oczy miały w sobie tylko odrobinę powagi. Dokładnie tyle, ile u dzieciaka dopingującego ulubionego bohatera podczas oglądania kreskówki. Ktoś mógłby odebrać to jako brak szacunku... jednak Yakov – po dwóch dniach oglądania szeroko rozdziawionych gęb i śmiertelnie poważnych spojrzeń – czuł jedynie ulgę. I miłe zaskoczenie.
- A więc nie przyjechałaś tutaj, by powiedzieć, że mi odpierdoliło i mam natychmiast wycofać się z zakładu? – zapytał.
- Ano, Igorek rzeczywiście kazał mi coś takiego zrobić... - wymachując rękami, Tatiana zaczęła przedrzeźniać Antonova – „Ułaaaa, tylko w tobie nadzieja! O Boże, och nie, Yakov zaraził się od ciebie lekkomyślnością i oszalał! Stalinie, Leninie, Apokalipsa! Tańka, błagam cię, zaklinam, teraz, zaraz, zadzwoń do niego i powiedz mu, żeby poszedł się leczyć!"
Usta Feltsmana wykrzywiły się w złośliwy uśmieszek.
- Nienawidzisz wykonywania poleceń. – Yakov stwierdził, biorąc kolejny łyk wódki – Powinien wziąć to pod uwagę.
- Prawda. – była łyżwiarka westchnęła przeciągle – Ale wiesz... gdybym naprawdę uznała, że oszalałeś, nie przejmowałabym się faktem, że ktoś mi rozkazuje.
- Co musiałbym zrobić, żebyś uznała, że oszalałem?
- Nie przyjąć wyzwania Wronkova.
Z wrażenia zaskoczony mężczyzna omal nie upuścił szklanki. Gwałtownie wciągnąwszy powietrze, szarpnął głową, kierując zszokowany wzrok na Tatianę. Jasnowłosa czarownica siedziała z łokciem na barku, opierając policzek na dłoni. Usta kobiety układały się w wesoły uśmieszek.
- Żartujesz, prawda? – Yakov wydusił oniemiałym tonem – Po prostu jesteś złośliwą jędzą i jak zwykle się ze mną droczysz...
Lubicheva-McKenzie przewróciła oczami.
- Dlaczego miałabym żartować? Nad czym tu myśleć, Jasiu? Jeśli wygrasz dostaniesz za darmo lodowisko. Masz pojęcie, ile ono jest warte? Tylko kretyn nie skorzystałby z takiej okazji.
Feltsman kilka razy zamrugał... a chwilę później zaśmiał się pod nosem.
Kaktus. – pomyślał, kręcąc głową – Tylko kaktus mógłby coś takiego powiedzieć. Tylko kaktus uznałby ten zakład za wspaniały pomysł, zupełnie nie biorąc pod uwagę przegranej i mając potencjalne konsekwencje totalnie w dupie.
- Zawsze byłaś inna niż wszyscy. – rzucił, dolewając im obojgu alkoholu – Już kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem, wiedziałem, że jesteś totalnie popierdolona...
Wlał sobie do gardła całą zawartość szklanki, po czym dokończył, cicho i łagodnie:
- Nigdy nie sądziłem, że aż tak będę się z tego cieszył.
Kobieta pytająco uniosła brwi.
- Nawet nie masz pojęcia, jak cholernie potrzebowałem osoby... choć jednej osoby, która powiedziałaby mi, że moja decyzja nie jest kompletnym szaleństwem. – wyjaśnił ponuro – I chociaż wiem, że ten zakład wcale nie jest tak fantastyczny, jak powiedziałaś, bo w rzeczywistości jest cholernie ryzykowny i chyba rzeczywiście zwariowałem, skoro się na niego zdecydowałem... chociaż wiem to wszystko, dzięki tobie poczułem się odrobinę lepiej.
Kącik ust Tatiany nieznacznie uniósł się do góry.
- Boisz się, co? – spytała, ze zmrużonymi oczami wpatrzonymi w szklankę – Trzęsiesz portkami, że przegrasz?
Feltsman zacisnął zęby. Jak każdy facet nienawidził przyznawania się do podobnych rzeczy. Zawartość spodni na wysokości rozporka wściekle domagała się, by trzymał gębę na kłódkę.
Recz w tym, że jeżeli chciało się pomocy, należało najpierw schować dumę do kieszeni.
- Owszem. – Yakov mruknął niechętnie – Boję się.
- Niepotrzebnie. – Tatiana oświadczyła bez wahania – Na pewno wygrasz.
Z ust Feltsmana wyszło głośne parsknięcie.
Kaktus. Tak bardzo kaktus...
- Doceniam to, że chcesz mnie podnieść na duchu, - zaczął poirytowanym tonem – ale wolałbym, żebyś powiedziała, że ja i Wronkov mamy równe szanse. Nadmierna szczerość ze strony przekochanych kumpli wkurwiła mnie, ale popadanie w drugą skrajność też nie jest dobre. Nieuzasadniony optymizm w niczym mi nie pomoże.
- To nie optymizm, tylko intuicja i zdrowy rozsądek.
- Zdrowy rozsądek? Ty w ogóle wiesz, co znaczy to słowo?
- Oczywiście, że wiem! A mój zdrowy rozsądek mówi mi, że ty i Reksio wcale nie macie równych szans.
Słysząc przezwisko Wronkova, Yakov omal nie udławił się wódką.
Huhu... Reksio! Ile razy by tego nie usłyszał, za każdym razem bawiło go to tak samo. Feltsman uśmiechnął się pod nosem. Odkąd tylko pamiętał, Tatiana miała tendencję do przekręcania imion.
Na Yakova mówiła „Jasiu".
Na Wronkova z początku wołała „Alexei", ale stwierdziła, że to „za długie i zbyt oficjalne" i skróciła imię do „Aleksiu". Jakiś czas później uznała, że wciąż coś jej nie pasuje i łysy chuj został „Leksiem". Jednak wówczas Feltsman mądrze zasugerował, że przezwisko jest „za mało głupawe i w ogóle za mało uwłaczające dla nadętego złamasa", więc Tatiana rozpoczęła długi proces dumania, aż wreszcie doznała olśnienia i wymyśliła „Reksia".
(Ponoć niejaki Lechosław z Polski usłyszał to i zrobił kreskówkę o pewnym wesołym czworonogu, a łatka na oczku pieska była inspirowana faktem, że Wronkov chodził w tamtym czasie z limem od Kateriny... ale, tak właściwie, nikt nigdy nie potwierdził, czy twórca „Reksia" rzeczywiście lubił łyżwiarstwo figurowe.)
- Pewnie, że brodaty chuj i ja nie mamy równych szans. – mruknął Yakov – On ma pewnego siebie małego gnojka z nogami jak sprężyny, a ja wystraszoną baletnicę.
Ledwo skończył zdanie, przeklął w myślach samego siebie. Do diabła, durne gadanie Igora i Pavlo musiało w końcu dotrzeć, gdzie trzeba. Żeby trener wątpił w ucznia, którego jeszcze wczoraj tak zawzięcie bronił! Po prostu, kurwa, skandal!
- Skoro o tym mowa... - Tatiana zabrała się za odkręcanie trzeciej butelki – Powiedz mi coś więcej o tej całej aferze... no wiesz, o tych dwóch małolatach, co ponoć jeden dał drugiemu po mordzie, a tamten na niego naskarżył. Czytałam co nieco w gazetach, ale nie chciałam wyrabiać sobie opinii, bo wolałam spytać ciebie... powiedz mi, jak to tak naprawdę było?
Na samo wspomnienie rzeczonej afery, Feltsman wzdrygnął się.
- Dobra, no to słuchaj... Lev to taki mały Jezusek. – zaczął zbolałym tonem – Wszystkich lubi, nikogo nie zaczepia, do każdego zwraca się uprzejmie i w ogóle żyje w zgodzie z całym światem. Jest tak grzecznym dzieckiem, że czasem mnie to wręcz irytuje. Zdziwiłbym się, gdyby ktoś mi powiedział, że ten bachor krzywo na kogoś spojrzał, a co dopiero dał koledze w pysk. Dlatego kiedy poinformowano mnie o tej całej bójce, od razu wiedziałem, że coś jest nie halo.
- Ivanek go sprowokował? – zgadła Tatiana.
Yakov przytaknął.
- Owszem. I to nie pierwszy raz. Jednak pierwszy raz zrobił to skutecznie.
- O? A zatem regularnie szukał zaczepki z Lyovochką?
- Ivanek to taki typ, co szuka zaczepki ze wszystkimi. – wydawszy z siebie głośne prychnięcie, były trener Levina wlał sobie do szklanki kolejną porcję alkoholu – Miewałem już wychowanków, którzy lubili dokuczać innym. Umiem sobie radzić z charakterkiem pod tytułem „jak przynajmniej raz dziennie kogoś nie szturchnę, to nie będę mógł zasnąć"... gdyby chodziło tylko o to, sprawa byłaby dziecinnie prosta. Złapiesz takiego na gorącym uczynku i każesz mu zapierdalać wokół lodowiska, dopóki nie wypoci agresji. Trzy podobne kary i bachorowi odechciewa się zaczepek. Prawdziwy problem pojawia się... gdy przepychanki nie mają miejsca na twoich oczach.
- Rozumiem. Chłopak był sprytny?
- Wkurwiająco sprytny... cholernie ciężko było go na czymkolwiek przyłapać. Znaczy... no wiesz, ja mam swoje źródła i zawsze potrafię dojść, kto kogo ciągnie za włosy i kto komu zabiera drugie śniadanie ...
- No pewnie. – Tatiana puściła mu oko – W końcu ty wiesz wszystko i jesteś lepiej doinformowany niż mafia.
- ... więc prędzej czy później dowiedziałem się o drobnych „wyskokach" Ivanka. – Yakov dokończył, wzdychając głęboko - Z początku myślałem, że to klasyczny typ dręczyciela... ale potem zauważyłem pewną prawidłowość i zrozumiałem, że chodzi o coś więcej.
- Prawidłowość?
- Ivanek nie dokuczał dla samego dokuczania... on najzwyczajniej w świecie podkopywał konkurencję. Ilekroć jakieś dziecko zrobiło coś lepiej od niego... szybciej zakręciło piruet, albo dostało więcej pochwał za krawędzie... wówczas robił wszystko, by w jakiś sposób pognębić tego kogoś. A to naśmiewał się ze stroju kolegi... a to próbował wmówić jednemu z młodszych dzieci, że jak się ma łyżwy z drugiej ręki, to lepiej nie próbować trudnych elementów.
W zwykle pogodnych oczach byłej łyżwiarki pojawił się przebłysk chłodu.
- Wszystko, byle być najlepszym w grupie?
- Dokładnie. No więc, sama rozumiesz... póki Ivanek był numerem jeden, wszystko tańczyło i grało. Ale wtedy pojawił się Lev. Mały pracuś z rozmarzonym spojrzeniem. Nie jakoś szczególnie utalentowany, ale wystarczająco dobry, by chciało się oglądać łyżwiarstwo w jego wykonaniu. I nagle, ni z tego ni z owego, mały sukinsynek Levin uświadomił sobie, że nie dość, że ma konkurenta, który idzie z nim łeb w łeb, to jeszcze wspomniany konkurent jest głuchy na wszelkie obelgi, ba, połowy z tych obelg nawet nie rozumie, więc nie da się go pokonać w inny sposób, niż poprzez ciężką pracę... a warto zaznaczyć, że Ivanek do pracowitych NIE należy. Cóż... w dużym stopniu rekompensuje to sobie talentem, ale...no sama wiesz. W każdym bądź razie, regularnie prowokował Lva. A Lev nie reagował. JEDNAKŻE, jak wszyscy dobrze wiemy, wytrwałość jest kluczem do sukcesu. Jeżeli regularnie rzucasz do tarczy, prędzej czy później trafisz we właściwy punkt. No więc Ivanek trafił.
- A jaki to był punkt? Jeśli oczywiście wolno spytać...
- Ponoć wyzwał matkę Lva od dziwek, a ojca od nieudaczników.
Tatiana wzdrygnęła się.
- Mały gnojek. – mruknęła – Miałeś rację, że wstawiłeś się za Lyovochką.
- Pewnie, że, cholera, miałem rację! – prychnął Yakov – Nawet Wronkov to wie. A że wykorzystał sytuację, by przejąć braci Levinów, to już inna sprawa...
Zamknął oczy, policzył do dziesięciu, otworzył oczy i zanim stracił odwagę, dorzucił jeszcze:
- Ulżyło mi, gdy pozbyłem się Ivanka... ale strata Maksa bolała jak cholera! Kiedy ten chłopak powiedział mi, że nie chce już u mnie jeździć, poczułem się tak podle, że nawet nie masz pojęcia! I nie dlatego że jest dobrym łyżwiarzem, jeśli wiesz, co mam na myśli.
Nie był pewien, czy dobrze zrobił otwarcie mówiąc coś takiego. Ech, to pewnie wina alkoholu... jak nic lepiej byłoby zachować to zawstydzające uczucie dla siebie! A co jeśli Tatiana powie to samo co Pavlo i Igor? To samo, co Wronkov. W końcu łysiejący chuj jako pierwszy wywlókł na światło dzienne tę nieszczęsną słabostkę Yakova.
Nawet sam Feltsman czuł się źle z faktem, że tak bardzo zależało mu na wychowankach. Myśl, że inni ludzie też zaczęli to dostrzegać, była nie tylko zawstydzająca, ale wręcz straszna.
Wiedza o tym, że za bardzo ci na kimś zależy, jest rodzajem broni. – Yakov pomyślał, drżącą ręką sięgając po butelkę – I to takiej broni, której nie powinno dawać się do ręki NIKOMU. A już zwłaszcza Wronkovowi.
Tatiana przez długi czas milczała. Sącząc wódkę, wpatrywała się w bliżej nieokreślony punkt. W końcu powoli odstawiła szklankę i odwróciła się do Feltsmana.
- Posłuchaj...
Rzadko zdarzało się, by mówiła o czymś tak cicho. I z taką powagą. Yakov zamienił się w słuch.
- ... przyjechałam tutaj, by o czymś ci powiedzieć. Ale zanim to usłyszysz, powinieneś wiedzieć, że nie mówię tego, bo kocham cię jak brata i nie zwątpiłabym w ciebie, nawet gdybyś oświadczył, że założyłeś się o przepłynięcie wpław Atlantyku... chociaż ten fakt też miał znaczenie, gdy zmieniałam rezerwację lotu i poszłam łapać autostop do Petersburga.
Aha, czyli jednak autostop. – Feltsman zaśmiał się w myślach.
- To, co ci teraz powiem, - ciągnęła Tatiana – to nie próba podniesienia cię na duchu, ale coś, w co wierzę całym sercem. Wiem też, że chociaż jest to rzecz do bólu oczywista, sam byś na nią nie wpadł, a zwłaszcza w sytuacji, gdy wszyscy wokół wyzywają cię od wariatów. Przyjechałam, żeby się z tobą spotkać, bo są rzeczy, które można dostrzec, tylko będąc popieprzonym odmieńcem.
Szczupła dłoń z różowymi paznokciami sięgnęła do przedramienia Yakova i mocno go ścisnęła.
- Wygrasz ten zakład, nie dlatego że masz lepszego zawodnika albo lepiej znasz metodykę nauczania. Wygrasz, bo patrzysz na łyżwiarzy i naprawdę ich widzisz... nie skoki, nie piruety, nie punkty od sędziów, lecz żywych ludzi i to, do czego są zdolni. Wygrasz, bo potrafisz dostrzec złoty medal w miejscu, gdzie nikt inny go nie widzi. Twoi łyżwiarze i łyżwiarki są na to najlepszym dowodem.
Przez chwilę... jedną krótką chwilę Feltsman chciał uwierzyć przybranej siostrze. Chciał pokiwać głową i z uśmiechem przyznać, że miała rację. Ale wtedy o czymś sobie przypomniał.
- Wszystko ładnie i śliczne... - zaczął, gorzko się śmiejąc – ale zapomniałaś o drobnym szczególe. Może i widzę złoto, ale czego bym nie robił, zawsze kończę ze srebrem. Widzę ten cholerny kolor całe moje życie... a przynajmniej przez całą trenerską karierę. Żaden z moich wychowanków nie był Mistrzem Świata. I pewnie... pewnie już żaden nie będzie.
Tatiana zacisnęła wargi. Nagle zrobiła wkurzoną minę i pociągnęła Yakova za nadgarstek.
- Co ty, kurwa, robisz?! – ryknął, oburzony.
- Powróżę ci z ręki. – posłała mu słodki uśmieszek – Zapomniałeś, że mam cygańskie korzenie?
- Daj spokój, wiesz, że nie wierzę w podobne dyrdymały! Odpierdol się od mojej dłoni!
- Hm... zobaczmy... ommm... widzę w twojej karierze co najmniej dwóch mistrzów świata...
- KURWA MAĆ! Powiedziałem, żebyś dała spokój!
Feltsman wściekle wyszarpnął rękę z pazurów blond wiedźmy. Obrażalsko nadymając usta, Tatiana skrzyżowała ramiona.
- Jesteś taki niewdzięczny. – wymruczała – Ja tu za darmo świadczę ci usługi wróżbiarskie, a ty...
- Po prostu nienawidzę wszystkiego, co wymyślone, a zwłaszcza Dziada Mroza, jasne?! Człowiek niepotrzebnie się ekscytuje, a potem okazuje się, że zrobili z niego idiotę.
- Okej, OKEJ... Jezu, wybacz. Zapomniałam, że masz traumę, bo zamiast prezentów dostałeś rózgą po dupie.
- KURWA MAĆ! Nie mam żadnej traumy, jasne?! Jeśli już miałbym mieć z jakiegoś powodu traumę, to dlatego że nie umiem trenować utalentowanych ludzi!
Niemal natychmiast, gdy powiedział ostatnie słowo, zatkał dłońmi usta. Niech to szlag, chyba za bardzo przecenił swoją odporność na wódkę. Co to, kurwa, konkurs w użalaniu się nad sobą? Zawody w przyznawaniu się do najbardziej upokarzających słabości?! Do diabła... skoro ma do tego dojść, to już lepiej, by następnego dnia Yakov o wszystkim zapomniał!
- BARMAN! – wydarł się.
Wycierający kieliszki facet omal nie dostał zawału.
- T-tak?
- DAWAJ JESZCZE DWIE BUTELKI!
Gdy tylko wspomniane butelki zostały przyniesione, Yakov otworzył tą, którą stała bliżej i zaczął ją opróżniać z gwinta.
- Ech, Jasiu... - kręcąc głową, Tatiana zaczęła powoli odkręcać drugą z butelek – Gdybym wiedziała, że aż tak z tobą źle, przyjechałabym wcześniej. Skąd wniosek, że nie umiesz uczyć utalentowanych ludzi?
- Bo jedyny wybitnie uzdolniony zawodnik, którego miałem, odszedł do Wronkova. – po pochłonięciu na raz pełnego litra, broda Feltsmana upadła na blat.
Będący o krok od całkowitego schlania pięćdziesięciolatek zdawał sobie sprawę, że wygląda kretyńsko, jednak postanowił to pierdolić.
Z cichym cmoknięciem drobne usta Tatiany okleiły się od czubka butelki. Pustej butelki. Lubicheva-McKenzie wypiła wszystko na raz.
- To, że jak dotąd nie natrafiłeś na małego geniusza, - odezwała się, nadgarstkiem wycierając kącik ust – nie znaczy, że nie wiedziałbyś, co z nim robić. Przestań wreszcie słuchać głupot, które ludzie próbują ci wmówić. Jeśli uwierzysz, że dobry trener to taki, który zachowuje dystans, to rzeczywiście przegrasz zakład. Nie zmieniaj wszystkich swoich zasad, tylko dlatego że nie pozwoliłeś jednemu dzieciakowi zniszczyć sobie zdrowia, a on z zemsty odwrócił się do ciebie tyłkiem. Nie przekreślaj Lyovochki, tylko dlatego że nie umie tych samych skoków, co Ivanek. A jeśli z jakiegoś powodu wybierzesz inne dziecko, to nie dlatego że wierzysz w wyższość naturalnego talentu nad ciężką pracą... ale dlatego że tak czujesz i mówi ci to intuicja i ufasz sobie i po dwudziestu latach pracy w tym zawodzie, wiesz, że masz rację.
- Trzydziestu. – wciąż z głową na blacie, Yakov pozwolił sobie na niewielki uśmiech – Już jako zawodnik pracowałem z małolatami. Po trzydziestu latach pracy, wiedźmo.
Lubicheva-McKenzie pokiwała głową.
- Właśnie. Trzydzieści lat to więcej niż mają twoje solistki. To doświadczenie jeszcze większe od tego, które miał Novak, gdy postanowił zrobić z nas partnerów. Pamiętasz, jak z nim było? Pamiętasz, jak wszyscy wyzywali go od wariatów? Jak mówili mu, że to się nie uda, że to głupota, że nie ma szans, by ta kombinacja się udała...
Nawet ja mu to mówiłem. – Yakov przypomniał sobie, czując napływającą falę nostalgii – Słynna rozmowa o kaktusach i paprotkach.
- ... wszyscy powiedzieli mu, że oszalał, ale trener Novak zignorował wszystkich i zrobił to, co uważał za słuszne. Czasami po prostu tak jest, Jasiu. Pewnie, że to fajne uczucie, gdy ty coś mówisz, a świat kiwa głową i klaszcze i zgadza się z tobą i krzyczy: „brawo, chłopie, świetny pomysł, masz rację, rób tak dalej". Ale czasem... czasem cały świat mówi ci, że jestem skończonym kretynem. Wówczas musisz zdecydować, czy wolisz podkulić ogon i dostosować się do świata, czy po prostu mieć jaja, pokazać środkowy palec i zrobić wszystko po swojemu.
Tatiana złapała przybranego brata za włosy i nie siląc się na delikatność, zadarła jego głowę do góry.
- No więc, kurwa, jak Feltsman?! – wydarła się z twarzą kilka centymetrów od jego twarzy – Masz, kurwa, jaja, czy, kurwa, ich nie masz?!
Gniewnie dociskając policzek do blatu, Yakov wymamrotał:
- No pewnie, że, kurwa mam.
Blond wiedźma rozpromieniła się.
- Wspaniale! Pokażesz mi?
- Spierdalaj. Nie będę ściągał przed tobą majtek.
- Yyyy... nie w sensie dosłownym. Chodziło mi o ten twój zakład.
- Aha, okej. W takim razie, dobra. Pokażę ci.
- Doskonale! Ech, biedactwo... chyba jednak trochę za dużo wypiłeś?
Przymulone oczka Feltsmana skierowały się w stronę pustych butelek. Sporo ich było. Wystarczająco, by pograć w kręgle...
Yakov z niepokojem stwierdził, że zaczyna odczuwać pierwsze symptomy alkoholowej głupawki.
- No! – Tatiana dziarsko poklepała go po policzku – Teraz, jak już upewniliśmy się, że odzyskałeś chromosom igrek, mogę spokojnie jechać na lotnisko!
- Idziesz już? - głowa wymęczonego mężczyzny przesunęła się po blacie w poszukiwaniu bardziej schłodzonego miejsca - To nie pogramy w kręgle?
- Kręgle?
- No wiesz... takie, kurwa... no... butelkowe!
Blond jędza wreszcie zajarzyła, co miał na myśli.
- Aaaa! Wybacz, ale nie. – posłała mu złośliwy uśmieszek – Jesteś pijany, mój Jasiuniu, a mnie nie cieszy łatwe zwycięstwo.
- Pijany? – wymruczał Yakov – Kto tutaj jest pijany? No chodź, rozwalę cię.
- Następnym razem, dobrze? Mój lot jest o drugiej w nocy. Jeśli się nie pośpieszę, nie zdążę.
- O czym ty mówisz? Przecież jest jeszcze jasno.
- Nie, Jasiu, to w knajpie jest jasno. Na dworze jest ciemno jak w mózgu Wronkova.
- O kurde, serio?
- Tak, serio. Chodź, odprowadzisz mnie do taksówki.
Yakov niechętnie podniósł się z krzesła. Kiedy kilkanaście minut później obserwował wsiadającą do samochodu Tatianę, w ostatnim akcie trzeźwości zawołał:
- Poczekaj!
Z jednym z wysokich obcasów w aucie, obróciła się i posłała mu pytające spojrzenie.
- Nigdy cię nie zapytałem... - przedramieniem osłonił się przed spadającymi z nieba grubymi płatami śniegu – Podczas naszego pierwszego treningu, kiedy dałem ci klapsa... dlaczego powiedziałaś wtedy, że lubisz mnie i chcesz ze mną jeździć?
Zamrugała. Jakiś czas stała w bezruchu... a potem uśmiechnęła się.
- Jak to „dlaczego"? Bo zrozumiałam, że jesteś jedynym kolesiem, który nie pozwoli mi zrobić sobie krzywdy! Wierz albo nie, ale zanim zaczęliśmy razem jeździć, byłam bardzo podobna do twojego byłego wychowanka, Maksa. Jednak w przeciwieństwie do niego potrafiłam docenić, że ktoś postanowił się o mnie zatroszczyć.
Yakov aż otworzył usta ze zdumieniem.
- Nie przestawaj się troszczyć! – zawołała do niego Tatiana - Nie zabieraj małym łyżwiarzom i łyżwiarkom swojej miłości, okej?
Na dźwięk słowa „miłość", Feltsman zaczerwienił się i gniewnie tupnął nogą.
- A... a t-ty... a ty, kurwa, nie obrzucaj mnie sentymentalnymi pierdołami!
W odpowiedzi głośno się zaśmiała.
- To samo powiedziałeś, gdy stwierdziłam, że nie powinieneś się kryć z miłością do Lileczki. Mam nadzieję, że i tym razem weźmiesz sobie moją rade do serca. Trzymaj się!
Ostatni raz puściła mu oko, po czym zatrzasnęła drzwi taksówki i pojechała na lotnisko.
Yakov został sam. Dokładnie tak, jak sobie założył, kiedy wybierał się na tę wycieczkę. Natomiast tym, czego nie przewidział, było to, że pod koniec dnia upije się w trzy dupy. I że w swoim totalnie zapijaczonym stanie znajdzie się w miejscu, które nie oferowało możliwości noclegu. Kiedy wystraszony barman go o tym poinformował, Feltsman zaklął pod nosem. Rozważał wezwanie taksówki, która zabrałaby go do Petersburga... ale z drugiej strony bał się, że nie zdoła potem odnaleźć pozostawionego w dziczy samochodu. A nie dało się ukryć, że nie uśmiechało mu się porzucanie ukochanej Hondusi! Zadupie zadupiem, ale gdy mieszkało się w Rosji, ryzyko kradzieży mogło czyhać dosłownie wszędzie.
Ostatecznie Yakov postanowił, że lepiej przejść się te nieszczęsne dwa kilometry i spędzić noc w aucie. W bagażniku, jak za starych, dobrych, komunistycznych czasów! Zamroczony alkoholem umysł od razu zapałał do tego pomysłu entuzjazmem! Ach, no przecież... nie ma to jak spanie w bagażniku!
Jak się okazało, nie tylko schlani trenerzy szlajali się w nocy po lesie. Idąc poboczem, Yakov minął się z rowerzystą. Na widok rozpiętego płaszcza Feltsmana, opatulony na cebulkę młodzieniec uniósł brew.
- Uuuch, ma pan niezłą odporność na zimno... Nie za późno aby na spacerek?
- A na jazdę na rowerze? – gniewnie odburknął pięćdziesięciolatek.
Już miał palnąć gówniarzowi kazanie, ale wówczas dostrzegł wystające z plecaka łyżwy.
- Wracasz z treningu? – zainteresował się.
- Mhm. Gram w hokeja.
Myśli Yakova wydały triumfalny ryk. No proszę! Ten gamoń spadł mu z nieba!
- A mógłbyś mi wytłumaczyć, gdzie jest lodowisko? Też bym sobie pojeździł na łyżwach.
- Pewnie. Za mostem musi pan skręcić w prawo. Potem musi pan jechać... czy raczej iść cały czas prosto. Na pewno się pan nie zgubi. Ale dzisiaj to już pan sobie nie pojeździ... trener wcześniej zamknął lodowisko. Musiał pójść do teatru, na przedstawienie swojej żony. Ale jeśli bardzo panu zależy, to jest jeszcze zamarznięty staw. Trzeba zejść po zboczu koło napisu „Novowladimirsk". Tylko powoli, bo jest cholernie ślisko. Ustawiliśmy znak ostrzegawczy, ale jakiś wandal go rozwalił.
Feltsman głośno prychnął. Miał zamiar powiedzieć, że tylko jakiś popierdoleniec chciałby jeździć po jakimś stawie w środku lasu, lecz wówczas młodzieniec dodał:
- Ale ja na pana miejscu to jednak bym zrezygnował. Tyle pan wypił, że nie utrzyma się pan na lodzie nawet pięć sekund.
Kiedy rodzice ostrzegają dzieci przed diabłem, w rzeczywistości mają na myśli alkohol. Aaach... bo alkohol iście jest jak diabeł. Szepcze ludziom do ucha niedobre rzeczy. Tak jak teraz, Yakovowi:
Jak ten gówniarz śmie sugerować, że nie utrzymałbyś się na lodzie! Co z tego, że obaliłeś z pięć butelek wódki! Przecież ty jesteś Yakov Feltsman! Najpotężniejszy trener w Rosji i były Olimpijczyk! Nie będzie ci jakiś smarkacz z zabitej dechami wiochy mówił, że nie utrzymasz się na lodzie!
- Właśnie tak! – pijany mężczyzna zagrzmiał na głos – Nie będziesz mi, kurwa, mówił... ten... tego... no wiesz, tego, co powiedziałeś! Chcę sobie pojeździć na łyżwach, więc, kurwa, pojeżdżę!
- Yyy... okej?
- Nie wierzysz mi, co?!
- Eee... nie no, wierzę, ale... ech, kurde, nie umiem rozmawiać z pijakami. No nic, miłego wieczoru! Tylko niech pan uważa. Na tamtym stawie grasuje chochlik.
Yakov zamrugał.
- Chochlik? – zawołał za odjeżdżającym chłopakiem – Jaki, kurwa, chochlik?! I gdzie ty, kurwa, widzisz pijaka?!
Odpowiedź nie nadeszła. Sylwetka rowerzysty wkrótce zniknęła w czeluściach nocy. Dłonie Feltsmana zacisnęły się w pięści.
Chochlik... też coś! I co, może jeszcze, kurwa, Dziad Mróz?! Akurat!
Zdecydowanie wypił o jedną butelkę wódki za dużo... zdecydowanie! Nie wiedział, co go, kurwa, podkusiło..., ale rzeczywiście zrobił tak, jak zapowiedział.
Po dotarciu do samochodu rzeczywiście wygrzebał łyżwy z bagażnika. Rzeczywiście zszedł po zboczu, po drodze oczywiście wypierdalając się (mogło to mieć związek z faktem, że należało założyć łyżwy dopiero gdy doszło się nad staw, a nie tuż przy samochodzie, ale Yakov był zbyt nawalony, by zbyt długo nad tym rozmyślać). Rzeczywiście odnalazł zamarznięty zbiornik wodny i zaczął na nim jeździć.
- A widzisz! – wydarł się w przestrzeń – Pięć sekund nie utrzymam się na lodzie, tak?! I co mi teraz, kurwa, powiesz, gówniarzu?!
Aha, tamtego bachora nie było. Pojechał. No dobrze... a gdzie, kurwa, ten chochlik?
Przez jakiś czas Yakov stał na środku stawu i rozglądał się dookoła. No, no, nie dało się ukryć – miejsce rzeczywiście wyglądało jak z bajki. Drzewa zapewniały wystarczającą osłonę przed prószącymi z nieba płatkami śniegu, jednak między zaostrzonymi czubami dało się dostrzec kawałek nieba. Światło księżyca w iście majestatyczny sposób padało na lód. No naprawdę, iście baśniowa atmosfera! Ale chochlika ani śladu...
Wzdychając, Feltsman zaczął kręcić na lodzie leniwe kółka. Zakończył już trzy pierwsze fazy pijaństwa – wesołość, irracjonalne pomysły oraz wkurw – i wkraczał właśnie w tę czwartą, najgorszą fazę.
Przygnębienie.
Yakov sunął po zamarzniętym stawie i myślał sobie, jakie to wszystko przykre i niesprawiedliwe... i trudne, i dziwne i tak strasznie skomplikowane! Powód, dla którego rozwiódł się z Lilią... powód, dla którego zraził do siebie Maksa Levina... powód, dla którego musiał wpakować się w ten cholernie ryzykowny zakład!
To wszystko za wiele... za wiele dla jednego człowieka! Chyba nadszedł czas, by zgłosić reklamację.
Wyobrażając sobie, że patrzy w oczy Boga, Yakov spojrzał w niebo i rozżalonym głosem, wydarł się:
- Wiesz co? Mam już ciebie, kurwa, dosyć! DAJ MI, KURWA, JAKIŚ ZNAK!
A potem, całkowicie wycieńczony, padł na plecy. Najpierw rękami i nogami robił orzełki, ale potem przypomniał sobie, że przecież nie leży na śniegu, lecz na lodzie. Zastygnąwszy w bezruchu, zamknął oczy.
Nie mam już siły. – pomyślał – Mam dość zmagania się ze światem! Nie ruszę się stąd, dopóki Ojciec Niebieski nie podpowie mi, co powinienem zrobić.
Gdyby był trzeźwy, wiedziałby, że nie ma szans na odpowiedź z góry. Gdyby był trzeźwy, prawdopodobnie nawet nie wierzyłby w Boga. Ale ponieważ przez cały ten czas pozostawał pijany, nie działał racjonalnie i wierzył we wszystko. Nawet w Dziada Mroza. Albo w chochliki.
Ech, tamten durny rowerzysta pewnie robił sobie z niego jaja... zaraz! A czy to przypadkiem nie odgłos kół? Czyżby ten koleś...?
Feltsman uważniej wsłuchał się w dźwięk. Nie... nie, to z pewnością nie był rower! Koła tak nie brzmią! Już prędzej łańcuchy... nie, nie łańcuchy! Ostrza. A skoro ostrza, to może...
Łyżwy?
Skrzypienie stało się nagle bardziej intensywne, jakby ktoś mocno przyśpieszył. Dźwięk stawał się głośniejszy i głośniejszy... a kiedy był tuż przy głowie Yakova, niespodziewanie ustał. Gwałtownie hamujące ostrza posłały malusieńkie odłamki lodu na twarz pięćdziesięciolatka. Jakiś czas nic się nie działo. Feltsman zaczął myśleć, że tylko sobie to wszystko wyobraził, ale wtedy...
- Psze pana, czy jest pan kloszardem?
Yakov ostrożnie uchylił powieki... i z rozczarowaniem stwierdził, że chochliki wcale nie wyglądały tak, jak sobie zawsze wyobrażał. Pochylające się nad Feltsmanem stworzenie nie miało zielonej mordki, szpiczastych uszu i ostrych zębów.
Miało długie srebrne włosy i duże niebieskie oczy.
Notka autorki:
Na początek... mam dla was konkurs ^^
Osoba, która jako pierwsza policzy, ile razy w tym rozdziale padło PEWNE SŁOWO i napisze o tym w komentarzu, dostanie ode mnie pocztówkę z Yuri on Ice ze specjalną dedykacją (szczegóły wysyłki omówimy na PRIVie).
A jakie to słowo? Dowiecie się tego DZISIAJ o godzinie 22:00. Informacja będzie na Facebooku oraz na moim profilu.
A tymczasem...
Przepraszam was, że musieliście tyle czekać na rozdział. Najpierw był konwent, a potem pojechała na wakacje! Całkiem spora część tego rodziału powstała nad polskim morzem ;) No i oczywiście zbliżają się kolejne konwenty (Niucon i Gakkon), więc cały czas mam ręce pełne roboty. Mimo to jestem pewna, że kolejne części będą publikowane regularnie.
Skąd ta pewność?
Dlatego że... właśnie wkroczyliśmy w BARDZO ciekawą fazę opowiadania ;) .
Pojawienie się tajemniczego chochlika wywróci świat Yakova do góry nogami.
Macie czas do następnego rozdziału... by zaopatrzyć się w butlę tlenową. Będzie wam potrzebna ^^
Notka techniczna:
- Yakov, Pavlo i Igor uwielbiają remika. Ponieważ dowiedziałam się, że kilka osób zna różne wersje i wariacje wspomnianej gry, zaznaczę, że Feltsman z kolegami grają według następujących zasad: 14 kart (15 po pociągnięciu z kupki), żeby wyłożyć się trzeba mieć sekwens i 51 punktów, a jeżeli chce się pociągnąć kartę, którą wyrzuciła osoba z prawej, trzeba spełnić warunki wykładki i natychmiast się wyłożyć. Tak mnie nauczył dziadek :D (a warto zaznaczyć, że grywał na pieniądze)
To wszystko. A na deserek macie obrazek Tańki :3
Jak zwykle przepraszam za ewentualne błędy.
Do zobaczenia w przyszłym tygodniu!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro