Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19 - Wyścig z czasem

Bladoróżowe niebo nad dachami budynków powoli stawało się żółte. Kilka mew wzbiło się w górę i teraz szybowało trochę ponad gładką powierzchnią Newy. Uniesione dla przepływających statków mosty, jedne po drugim opadały, jak zamykające się szczęki krokodyli. Wreszcie zgasły latarnie. Sankt Petersburg budził się do życia. A czynił to tak samo jak zwykle, czyli powoli i leniwie, zupełnie jakby to był zwykły majowy dzień, a nie ten szczególny dzień.

Dzień ostatecznego starcia między dwoma rywalizującymi ze sobą trenerami.

Yakov obudził się bardzo wcześnie. W sam raz, by załapać się na cały spektakl związany ze wchodem słońca. Stał w prostym białym podkoszulku, oparty o parapet otwartego okna, pozwalając, by wiosenny wiatr łaskotał mu ramiona.

Do pomieszczenia stopniowo wpadało coraz więcej światła, a poszczególne elementy wyposażenia wyłaniały się z ciemności. Najpierw widoczny stał się kalendarz z zaznaczoną czerwonym kółkiem datą. Dzisiejszą. Poprzedzające ją skreślone cyfry reprezentowały wysiłek, jaki włożono w przygotowania do tego, co miało się wydarzyć za kilka godzin. W notatkach na marginesie zapisano wiele różnych miejsc i nazwisk. Tyle miesięcy... tylu ludzi zaangażowanych w stracie Feltsman kontra Wronkov.

Światło poranka sięgnęło głębiej, padając na wieszak z przygotowanym zawczasu strojem bojowym. Kilkadziesiąt lat temu był to kostium – dzisiaj został zastąpiony przez garnitur. Yakov ruszył w jego stronę. Przez moment miał głupie skojarzenie z bohaterem, sięgającym do specjalnej gablotki po superstrój. Planety Ziemi może i nie ratował, ale z całą pewnością szykował się do bitwy o losy świata – swojego świata. Bo tym właśnie były dla niego Klub Mistrzów, fucha trenera i łyżwiarstwo – całym światem.

Kilka minut później stał już przed lustrem i powoli poprawiał elegancki czerwony krawat. Patrząc na własne odbicie, po raz kolejny zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. To jest to. Dzisiaj wszystko się rozstrzygnie! Cokolwiek się wydarzy, nie będzie odwrotu...

XXX

Alexei Wronkov obudził się w fantastycznym nastroju. Przeciągnął się, wstał z łóżka, włożył szlafrok i pogwizdując pod nosem, ruszył korytarzem swojej pokaźnej rezydencji. Nad ogromnymi oknami zawieszono równie wielkie portrety pana i pani domu. Na podłodze ciągnął się sprowadzony z Bliskiego Wschodu czerwony dywan ze złotymi wzorkami.

Alexei rozsunął drzwiczki garderoby i powoli objął wzrokiem nieziemsko drogie garnitury. Przyglądał się jednemu po drugim, zastanawiając się, w którym powinien pokonać swojego największego wroga, Yakova Feltsmana... Który zestaw nada się na pierwsze strony gazet? Który będzie pasował do wielkiego nagłówka „Triumf Spartana! Klub Mistrzów przestaje istnieć"?

Alexei nie śpieszył się z wyborem. Czekał na tę chwilę całe życie. Wszystko musiało być idealne. Po dzisiejszym dniu Yakov na zawsze opuści arenę trenerskich zmagań, pokonany i upokorzony, a moment spuszczania do grobu trumny z jego karierą już nigdy się nie powtórzy! Wronkov zamierzał się postarać, by świetnie wyglądać na pogrzebie.

Wreszcie wyłapał wzrokiem garnitur – bardzo stary, nieco staromodny, ale wciąż elegancki garnitur. Mimo upływu lat, Alexei nigdy się go nie pozbył. Wyciągnął po niego rękę i zagwizdał po pokojowego, któremu nakazał natychmiast zabrać się za prasowanie. Wszystko musiało być idealne...

XXX

Atmosfera w mieszkaniu Levinów była bardzo napięta, a przynajmniej z punktu widzenia Maksa. Starszy z łyżwiarzy miał wrażenie, że uczestniczy w urodzinach swojego brata, chociaż te wypadały dopiero za niecały miesiąc.

Kiedy Ivanek zajął miejsce przy stole, podstawiono mu pod nos jego ulubione płatki śniadaniowe z tostami do kompletu. Stół przykryto eleganckim białym obrusikiem, a na samym środku postawiono wazon z kilkoma pachnącymi różyczkami.

Ivanek, jak można było się spodziewać, zareagował dokładnie tak, jak to zawsze zwykł czynić w dzień „swojego święta" – nie podziękował matce za śliczne śniadanie, lecz zaczął głośno narzekać na stopień wysmażenia tostów, zażądał, by ktoś natychmiast pozbył się pływającego w kubku kożucha i dosypał jeszcze jedną łyżeczkę kakao, bo „to paskudztwo jest za mało słodkie i nie da się tego pić".

Ani matka, ani jej starszy syn nie powiedzieli chłopcu słowa przygany. Maks dziwnie się z tym czuł – z jednej strony rozumiał, dlaczego jego brat postanowił wybrzydzać bardziej niż zwykle, ale z drugiej nie mógł oprzeć się wrażeniu, że za kaprysami Ivanka krył się trudny do zinterpretowania niepokój.

- Wyprasowałaś mój kostium? – dziesięciolatek zwrócił się do rodzicielki.

- Oczywiście, kochanie.

- Ma na nim nie być żadnej fałdy!

- I nie będzie. Wszystko będzie idealne, słoneczko.

- Mam nadzieję!

Maks miał zamiar powiedzieć Ivankowi, by okazał chociaż odrobinę wdzięczności i szacunku, jednak poczuł na sobie karcące spojrzenie matki i ugryzł się w język.

Twój brat ma dzisiaj immunitet – w milczeniu dawała mu do zrozumienia. – To dla niego ważny dzień.

Ivanek pałaszował śniadanie, co jakiś czas zastygając z łyżką w ręku i stawiając nowe żądania.

- Nie zapomnij zabrać aparatu, mamo. Kiedy już wygram, chcę pamiątkowe zdjęcie na środku lodowiska!

- Naturalnie.

- Mam nadzieję, że dostanę medal. Tyle trenowałem, że mi się należy!

- Jestem pewna, że pan Wronkov przygotował dla ciebie jakąś nagrodę, kochanie.

- O, a po zawodach pójdziemy do cukierni. Chcę dostać wielki czekoladowy tort.

- Już go zamówiłam, słońce. Wiedziałam, że będziesz chciał zjeść coś słodkiego! Przez ostatnie miesiące trener kazał ci przestrzegać ścisłej diety, a ty tak wspaniale to zniosłeś! Jestem z ciebie taka dumna!

- A widzisz? Wytrwałem! Oprócz tortu chcę jeszcze pojechać na basen i się pobawić. Może jutro...

Buzia praktycznie mu się nie zamykała. Dziwne, jako że zwykle bywał dość milczący, a przynajmniej tutaj, w domu. Nawet w dzień swoich urodzin wolał cieszyć się posiłkiem w ciszy. A teraz nie przestawał mówić o tym, co zrobi, kiedy wreszcie wygra pojedynek zakładowy. Zupełnie jakby chciał zaczarować dzisiejszy dzień. Zupełnie jakby chciał przekonać wszystkich – siebie, rodzinę, świat i Boga - że sprawy ułożą się dokładnie tak, jak sobie zaplanował. Że rzeczywiście wyjdzie na lód i wygra.

XXX

Anastazja zapukała w drzwi do pokoju Viktora. Nie doczekawszy się odpowiedzi, wywnioskowała, że jej synek wciąż smacznie spał. Jednak, kiedy zajrzała do środka, zorientowała się, że Vitya wcale nie drzemał, lecz tańczył ze słuchawkami w uszach i walkmenem zamkniętym w kieszeni bluzy dresowej. Małe stopy sunęło po podłodze jak łyżwy po tafli lodowiska. Niebieskie oczy były lekko zmrużone, a drobne nadgarstki poruszały się z gracją dobrze wyszkolonej baletnicy.

Po chwili wahania, kobieta ostrożnie przymknęła drzwi. Jeden z psów, owczarek niemiecki, Bismark siedział przed pokojem z postawionymi na baczność uszami, niecierpliwie popiskując i merdając ogonem.

- Dajmy mu jeszcze chwilę dla siebie – Anastazja pogłaskała zawiedzionego czworonoga po pysku. – Za dziesięć minut zawołamy go na śniadanie.

Zeszła na dół, nie mogąc wyrzucić z myśli obrazu trenującego syna. Miała go przed oczami, gdy myła resztki naczyń, które pozostały w zlewie po wczorajszej imprezie urodzinowej. Jeszcze nigdy nie widziała u Viktora aż takiego skupienia. Była z tego powodu jednocześnie dumna i zawiedziona.

Jej wzrok powędrował w stronę stojącego na półce notesu z serduszkiem. Była tam cała dokumentacja rozwoju Viktora – zdjęcia, notatki dotyczące wzrostu, a także obrysy maleńkich rączek i stópek. Jak każda kochająca matka, pani Nikiforova chciała być na bieżąco ze wszystkim, co dotyczyło jej najdroższego syna. A teraz... teraz, pierwszy raz w życiu coś przegapiła. Najnowsza, wielka przemiana Viktora miała miejsce zupełnie bez jej udziału!

Tańczący w swoim pokoju chłopiec był dla niej obcy. Był tak bardzo zdeterminowany i spokojny. Tak bardzo różnił się od szkraba, który ciągnął ją za spódnicę i grał z nią w całuski.

Wydaje się taki grzeczny i skupiony na swoim celu – pomyślała, wycierając kubek. – Dokładnie tak, jak zawsze pragnął Sasza.

Kobieta westchnęła głęboko. Miała cichą nadzieję, że jej mąż także zauważy piękne zmiany, które zaszły w ich synu. Może dostrzeże dobre strony znienawidzonego sportu i wreszcie pójdzie na kompromis? Byłoby cudownie, gdyby tak się stało. Ich rodzina mogłaby znowu stać się zjednoczona. Może i nie byłoby tak, jak dawniej, ale...

Wszystko będzie lepsze niż to potworne pół roku, które właśnie mieli za sobą!

Pół roku dziwacznych rozmów telefonicznych i niezręcznych spotkań rodzinnych, przez które musieli przychodzić, za każdym razem, gdy ich synek przyjeżdżał do Novowladimirska. Nawet na wczorajszym przyjęciu nie rozmawiali zupełnie swobodnie, chociaż zarówno Viktor jak i Sasza wysyłali subtelne sygnały świadczące, że mieli już dosyć ciągnącego się konfliktu i pragnęli trwałego zawieszenia broni.

Anastazja złożyła dłonie jak do modlitwy i spojrzała w stronę wiszącego na ścianie obrazu Matki Boskiej. Wypowiedziała swoją prośbę, nie dlatego że była religijna. Była zwyczajnie zdesperowana.

Spraw, by mój mąż wreszcie odpuścił. Pomóż mu spojrzeć na wszystko moimi oczami. Pomóż mu ujrzeć wizję, w której wszyscy jesteśmy szczęśliwi, nie traktując łyżwiarstwa figurowego jako przejawu nienormalności!

Sasza musiał w końcu zaakceptować Viktora. Alternatywą były kolejne puste kartki w notesie z serduszkiem...

XXX

W Śnieżnej Nibylandii rzadko było aż tak cicho. Z lodowiska zwykle dobiegały radosne krzyki, szczęki zderzających się ze sobą kijków i stukoty odbijających się od band krążków. Jednak temperatura, która pierwszy raz w tym roku przekroczyła dwadzieścia stopni, zapędziła młodych hokeistów nad staw, gdzie pluskali się w wodzie, albo skakali „na bombę" z pochylonej gałęzi starej wierzby. Pierwszy raz w sezonie nikt nie skorzystał z pustego lodowiska.

Pochylający się nad stertą papierów Aleksander Nikiforov słyszał jedynie szuranie własnego długopisu. Chociaż pierwszy raz od dłuższego czasu miał idealne warunki do pracy, zupełnie nie potrafił się skupić.

Był u siebie w gabinecie, ale myślami wciąż siedział w domu. Gdzieś w odmętach pamięci rozbrzmiewało biadolenie podekscytowanej Anastazji, która od paru dni potrafiła mówić tylko o tym nieszczęsnym pojedynku, w którym miał wziąć udział Viktor.

„Ciekawe, jak sobie poradzi?"

„Wiedziałeś, że jego przeciwnik jest od niego prawie dwa lata starszy?"

„Chciałabym zobaczyć jego przejazd. Szkoda, że muszę być w pracy."

Dłoń z długopisem zatrzymała się w połowie zdania.

Kiedy ostatnio sprawdzałem, na lodowisku były kałuże wody – przypomniał sobie Sasza. – Wszystko odbijało się w tafli, jak w lustrze. Ciekawe, czy na arenie w Petersburgu też tak będzie? Raczej nie. W końcu to duży, nowoczesny obiekt. Zresztą, Viktor nie jest mazgajem. Na pewno nie będzie się przejmował paroma kałużami...

Zaniepokojony kierunkiem własnych myśli, mężczyzna szybko wrócił do pracy. Co on wyprawia? Przecież wcale nie życzył Viktorowi wygranej... Nie, zaraz! Który ojciec nie życzyłby wygranej własnemu synowi? Oczywiście, że Sasza chciał sukcesu Viktora! Nawet jeśli oznaczałoby to triumf Feltsmana i akceptację „babskiego sportu" oraz tych paskudnych, obcisłych, kolorowych strojów...

Długopis wyjechał poza krawędź kartki i zaczął pisać po biurku. Wkurzony, Sasza zerwał się z miejsca. Postanowił skończyć z planowaniem obozu i zamiast tego przejrzeć notatki z ostatniego treningu. Gdzie on to, u licha, miał? A, chyba w tamtej teczce.

Jego oczy rozszerzyły się. Zamiast spodziewanych rzędów notatek, wpatrywał się w kolorowy dziecięcy rysunek. Przedstawiał jego samego, Anastazję, Viktora, psy... ba, nawet dziadka, który fruwał po niebie jako aniołek!

Dłoń Saszy powędrowała do czoła. A więc to chciał mu pokazać Feltsman tamtego pamiętnego dnia, gdy zjawił się w Śnieżnej Nibylandii ze swoimi łyżwiarkami, psychopatkami!

Całkowicie wbrew swojej woli, Sasza zaczął widzieć w głowie obrazy. W większości dotyczyły małego Viktora i tego, jak dorastał. Tupotu jego nóżek, gdy podbiegał do mamy i taty, niosąc w rączkach rysunek, ślimaka, kulkę śniegu, albo coś jeszcze innego. Szerokiego uśmiechu na pyzatej buzi i roznoszących się po całym domu podekscytowanych pisków.

Szczególnie jedno wspomnienie powtarzało się w głowie Saszy. Kiedy on i Anastazja przyjechali do Petersburga, by omówić, czy Vitya powinien uczyć się w szkole Rusłana. Mężczyzna doskonale pamiętał pierwsze słowa, które wypowiedział – czy raczej warknął – w stronę syna:

- Jak tam wakacje? Pewnie wcale nie tęskniłeś za domem, co?

A jednak tęsknił. Tęsknił, czego dowodem był ten rysunek. Uśmiechy na twarzach nabazgranych postaci były dla Saszy wręcz bolesne.

Mężczyzna podjął decyzję. Po szybkim rzucie oka na przypięty do nadgarstka zegarek, wziął kurtkę i wyszedł z gabinetu.

XXX

Jeszcze godzinę temu Feltsman mówił sobie, że nie chce żadnych telefonów! Był absolutny przekonany, że wszyscy zapomniani i niezapomniani przyjaciele lada moment zaczną do niego dzwonić ze słowami otuchy i życzeniami powodzenia. Na samą myśl o wibrującej co pięć minut komórce, miał odruch wymiotny.

Jednak, kiedy nic się nie działo, kiedy mały elektroniczny przedmiot wciąż leżał na stole i milczał, Feltsman poczuł się jeszcze bardziej zdenerwowany. Panująca w mieszkaniu cisza dziwnie go niepokoiła. Miał wrażenie, że wszystko dzieje się za wolno, że wszyscy (włączając jego samego) są zbyt spokojni. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale nagle zapragnął potwierdzenia – chciał odczuć, że dzisiaj był ten dzień, a nie dzień jak każdy inny.

Z łazienki dobiegał cichy szum prysznica. Przez uchylone drzwi pokoju gościnnego widać było Steve'a, który szukał czegoś w walizce.

Nagle zadzwonił telefon. Widząc imię i nazwisko Dymitra, Yakov odetchnął z ulgą. Wczoraj ustalili, że młodziak skontaktuje się z nimi, gdy tylko zacznie szykować się do drogi. A więc wszystko szło zgodnie z planem!

Albo i nie. Niestety Babichev nie miał dobrych wieści.

- Rano wydawał jakieś dziwne dźwięki – ponurym tonem podsumował stan swojego samochodu. – Tata pojechał nim na stację benzynową, a kiedy wracał, słyszał coś bardzo dziwnego.

- Ale jeździ, tak?

- Jeździć, jeździ. Jednak coś się z nim dzieje. Mój tata mówi, że podobne dźwięki nie wróżą niczego dobrego. Oczywiście, wciąż jestem zdecydowany, by zawieźć Viktora do Petersburga, ale sądzę, że będzie bezpieczniej, jeśli młody pojedzie autobusem. Myślę, że mój staruszek tylko miał jakieś przywidzenia... W końcu dawno nie jechał moim wozem i nie sądzę, by coś miało się stać... Ale droga z Novowladimirska do Petersburga wiedzie przez same zadupia i gdyby na trasie dopadło nas prawo Murphy'ego, to obawiam się, że załatwilibyśmy się na amen.

Serce w piersi Yakova zadudniło jak bęben wojenny ostrzegający przed niebezpieczeństwem. Dzień jeszcze dobrze się nie zaczął, a pierwszy punkt planu już wymagał skorygowania!

- Masz rację – Feltsman zmusił się do zachowania spokoju. – Niech Vitya lepiej jedzie autobusem. Zadzwonię do jego matki. Ale w razie czego bądź w pogotowiu, okej? Nie ruszaj się z Novowladimirska, dopóki dzieciak nie pojawi się na dworcu w Petersburgu.

- Tajest! – Dima zabrzmiał jak salutujący żołnierz.

Po odłożeniu komórki, Yakov wziął kilka głębokich oddechów. Ten nowy scenariusz ani trochę mu się nie podobał. Vitya nie miał komórki. A to oznaczało, że między wyjazdem z Novowladimirska i przyjazdem do Petersburga praktycznie nie będą mieli ze sobą kontaktu. Gdyby autobus się popsuł, albo coś innego poszło nie tak...

- Jestem gotowa! – wychodząc z łazienki zaanonsowała Tatiana.

Feltsman wytrzeszczył na nią oczy. Ubrała się jak facet! Miała na sobie garnitur z bardzo stylowym krawatem. Skąd ona to wytrzasnęła?!

Wkrótce stało się jasne, do kogo należały oba elementy garderoby. Z sypialni dla gości wypadł Steve i teraz gapił się na swoją żonę z miną mówiącą „nic dziwnego, że nie mogłem go znaleźć!"

- A-ale... ale... - jąkając się, próbował protestować. – P-przecież to mój... i co ja teraz... c-co ja mam na siebie włożyć?!

- Żakiecik i portki. No, chyba że wolisz iść nago, misiaczku.

- K-kiedy... kiedy ty i Yakov... wyglądacie tak elegancko i...

- Nie marudź – Tatiana dumnie wypięła pierś. – Ja i Jasiu jesteśmy trenerami! Musimy dobrze wyglądać. Ty robisz za cywila z kamerką, więc możesz włożyć cokolwiek. Jeśli chcesz, pożyczę ci moje dżinsy. Jakie to szczęście, że nosimy ten sam rozmiar, no nie?

Mrucząc pod nosem coś, co brzmiało jak „ciasno w kroku", McKenzie powlókł się z powrotem do pokoju.

- Gdzie ty idziesz?! – Yakov zaniepokoił się, widząc, że jego przybrana siostra zakłada szpilki.

W jego planie dnia było wyraźnie napisane:

9:00 wyjazd na arenę ze Stevem i Tatianą. Po drodze zgarniamy Mashę i Lenkę.

Nie przypominał sobie żadnego podpunktu, w którym wiedźma wyłaziła sobie z domu w jakiś nieokreślonym celu. Posłał jej spojrzenie, które jasno dawało do zrozumienia, co myśli o wprowadzaniu zmian do ściśle ustalonego harmonogramu. Tatiana odpowiedziała lekceważącym przewróceniem oczami.

- Mam coś do załatwienia. Nie martw się, będę na czas.

I zatrzasnęła za sobą drzwi, pozbawiając Feltsmana możliwości zaprotestowania.

Powiedziała, że „będzie na czas"? Szlag! To oznaczało, że nie wychodziła „na chwilkę, do sklepu", lecz znikała na dłużej.

Oby rzeczywiście pojawiła się o czasie – Yakov pomyślał ponuro.

Już druga rzecz nie przebiegła tak, jak założył i wcale mu się to nie podobało. Pozostawało mieć nadzieję, że nie będzie trzeciej niespodzianki...

XXX

- Dlaczego wychodzimy tak wcześnie? – marudził Ivanek. – Przecież mamy być na arenie o trzynastej, a jedziemy nasze przejazdy dopiero po piętnastej. To głupie!

- Takie są instrukcje pana trenera, kochanie. Chce byś jeszcze raz pojechał program, zanim wszyscy pojedziemy na arenę.

- Po co mam go jeszcze raz jechać, skoro za każdym razem jechałem go idealnie?

- To ci doda pewności siebie, słonko. Nie martw się, na pewno zdążysz odpocząć. Między dziesiątą i piętnastą jest masa czasu.

Matka chłopca po raz setny sprawdzała rzeczy do zabrania. Dwie pary łyżew oraz kostium były tak precyzyjnie ułożone obok siebie, jakby walizka została zaprojektowana specjalnie dla nich. Ivanek już od dziesięciu minut siedział na kanapie z tenisówkami na nogach, w pełni gotowy do wyjścia. Widząc, że rodzicielka wysuwa szufladę i zaczyna szukać piątej pary skarpetek, dostał kolejnego ataku marudzenia.

- Chce mi się pić – burknął.

- Maks, idź do sklepu!

- Ale, po co? – zaprotestował Maks. – Przecież mamy kilka butelek. Kupiliśmy sok, napój energetyczny, wodę...

- To picie na zawody – niecierpliwie przerwała mu kobieta. – Ivanek chce pić teraz. Idź do sklepu!

- Właśnie, idź, bo się spóźnimy! – tonem małego książulka dodał Ivanek.

Powtarzając sobie, jak bardzo nie może się doczekać końca tego cholernego dnia, starszy z braci wyszedł z domu.

XXX

- Tak? Aha... aha... och, naprawdę? Kochanie, to wspaniale! Oczywiście, natychmiast mu przekażę...

Ze słuchawką przyciśniętą do ramienia, Anastazja zwróciła się do Viktora. Chłopiec dokańczał śniadanie, wolną ręką głaszcząc brzuch Biskarka. Zadowolony owczarek leżał na plecach z wyciągniętymi ku górze łapami. Drugi pies, Muna natychmiast skorzystał z okazji i ukradł ze stołu kabanosa.

- Mam dobre wieści! Właśnie dzwoni tata. Zaproponował, że podwiezie cię na autobus. Nie musisz iść na przystanek pieszo!

Viktor zastygł w bardzo dziwnej pozie z szeroko otwartymi oczami i nadgryzioną bułką w zębach. Zawiesił się do tego stopnia, że jeden z psów położył mu łapy na kolanach i bez pośpiechu wyszarpnął kanapkę. Anastazja rzuciła karcące „Muna!".

Dzieciak w dalszym ciągu się nie odzywał.

- Tata chce mnie podwieźć? – spytał w końcu. – Dlaczego? Co chce w zamian?

- Nic. Po prostu postanowił, że chce cię podwieźć.

Szczęka chłopca poleciała w dół. Dla Viktora bezinteresowna przysługa ze strony ojca z okazji innej niż urodziny czy Boże Narodzenie, oznaczała to samo, co dla zwykłego obywatela trzykrotne obniżenie podatków. Anastazja nie mogła winić syna za podejrzliwość, jednak w imieniu męża poczuła się trochę urażona.

- Vitya - powiedziała, trochę bardziej stanowczo niż chwilę temu – tata chce ci pomóc dostać się na autobus. Nie uważasz, że to powód do radości?

- A czy przyjęcie tej pomocy jest obowiązkowe? B-bo... bo jeśli tata chce pogadać, to dziś jest trochę...

- Tata obiecał, że nie będziecie rozmawiać! To znaczy... nie chodzi o to, że w ogóle nie będziecie się do ciebie odzywać, ale masz słowo ojca, że nie będzie z tobą rozmawiał ani o łyżwiarstwie, ani o twoim trenerze, ani o dzisiejszym występie, ani o ocenach w szkole.

Stwierdzenie „słowo ojca" sprawiło, że ślepka chłopca zwęziły się podejrzliwie. Wszyscy troje doskonale pamiętali, że Sasza miał na koncie przynajmniej jedną niedotrzymaną obietnicę.

- Vitya, proszę... - głos Anastazji stał się błagalny. – Wiem, że wciąż jesteś zły o tamtą sytuację, ale może już czas, byś wybaczył tacie? On naprawdę nie ma żadnych ukrytych motywów. Po prostu chce cię podwieźć.

Viktor zmarszczył brwi i wbił wzrok w blat stołu, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiał.

- Yakov wie? – zapytał po chwili.

- O czym?

- Że tata chce mnie podwieźć. Zadzwoń do Yakova i zapytaj, czy tak będzie w porządku.

- Na litość boską, Vitya! Przecież nie potrzebujesz pozwolenia trenera, by pojechać na autobus z własnym ojcem!

Irytacja w głosie kobiety sprawiła, że chłopiec odskoczył do tyłu. Jego dłonie zacisnęły się na blacie stołu w geście, który miał oznaczać niepokój. Anastazja nieco się zmieszała. Nie mogła zrozumieć, dlaczego jej syn tak się zachowuje. Przecież nie chciała go przestraszyć!

Tak bardzo była w tym momencie zła na Felstmana. Kiedy dwa dni temu dał jej tę dziwną instrukcję „niech pani nie rozmawia z synem o występie", nie poczuła złości, ale teraz była dziwnie pobudzona. Już otwierała usta, by coś powiedzieć, ale wówczas zdarzyło się coś niesłychanego.

Ze słuchawki dobiegł zmęczony głos Saszy:

- W porządku. Jeśli nie chce ze mną jechać, nie zmuszaj go. Tylko powiedz mu, żeby zadzwonił do mnie po tym przeklętym występie. Żeby powiedzieć, jak mu poszło, albo coś...

Powiedział to na tyle głośno, że Viktor usłyszał. Oczy chłopca rozszerzyły się.

- Okej, zgadzam się! – Dzieciak zerwał się na równe nogi, z cichym plaskiem kładąc obie dłonie na blacie stołu.

Tym razem to Anastazja rozchyliła usta ze zdziwienia.

- Eee...

- Powiedz mu, że z nim pojadę! – z dziwnie zarumienioną buzią poprosił Vitya.

- Och, dobrze. Sasza, Vitya powiedział, że jednak chce z tobą jechać. O której po niego będziesz? Aha? O dziewiątej czterdzieści?

Chłopiec poruszył się niespokojnie.

- A nie mógłby przyjechać o dziewiątej?

- Kochanie, to bez sensu. Miałeś wyjść o dziewiątej, gdybyś szedł piechotą. Samochodem będziecie na miejscu raz dwa. Myślę, że dziewiąta czterdzieści w zupełności...

- Nie! To za późno! Nie możemy o dziewiątej?

- Vitya, dlaczego miałbyś bezsensownie tkwić na przystanku?

- No bo... no bo...

Bo tata może mnie wystawić do wiatru – wyglądał, jakby to właśnie chciał powiedzieć.

- Bo chcę być wcześnie! T-tak... tak dla pewności!

- Okej, zapytam, czy mu to pasuje.

Anastazja szybko zapoznała Saszę z wątpliwościami Viktora. Zrobiła to możliwie najdelikatniej, by nie poczuł się urażony. Jednak, ku jej zdziwieniu, cały czas zachowywał się zadziwiająco spokojnie. Jakby nagle stał się innym człowiekiem.

- Tata powiedział, że tak wcześnie nie może. Musi jeszcze coś załatwić.

- Dziewiąta piętnaście? – Vitya zaproponował z nadzieją.

- Najwcześniej dziewiąta trzydzieści, kochanie. Tata postara się przyjechać najszybciej, jak się da. Czy to cię zadowala?

Chłopiec przez chwilę się wahał, ale ostatecznie kiwnął głową. Anastazja uśmiechnęła się promiennie.

- No, to jesteście umówieni! Pa, Sasza!

Gdy tylko zakończyła połączenie, złapała zaskoczonego Viktora za oba policzki i złożyła na jego czole wyjątkowo głośnego całusa. Z czułością przeczesała synkowi włosy i tanecznym krokiem powędrowała do czajnika.

- Dlaczego tak nagle zmieniłeś zdanie? – zapytała, szykując herbatę.

- Bo tata dał mi wybór – mruknął chłopiec. – Pomyślałem sobie, że gdyby planował coś niedobrego, to raczej by mnie zmuszał, a nie grzecznie proponował.

- Vitya... - Anastazja niechcący dotknęła wrzątku. Natychmiast włożyła dłoń pod strumień zimnej wody. – To jest twój ojciec – podkreśliła zbolałym tonem. – Jak możesz w ogóle myśleć, że on planuje coś niedobrego? To bardzo nieładnie z twojej strony!

- Wcale nie powiedziałem, że on coś planuje. – Palec Viktora szturchał końcówkę widelca. – Powiedziałem, co by zrobił, gdyby coś planował.

- Cóż, to... masz rację, kochanie, przepraszam. W każdym razie bardzo się cieszę, że razem pojedziecie. Nie powinieneś niepotrzebnie męczyć się długimi spacerami tuż przed występem.

- To wcale nie tak daleko. Zresztą, odpocząłbym sobie w autobusie.

- Pojedziecie samochodem, posłuchasz muzyki... Myślę, że wam obu będzie bardzo miło, Vitya.

Dzieciak wciąż miał minę pod tytułem „to zbyt piękne, żeby było prawdziwe".

- Mam dla ciebie kanapki... - zaczęła Anastazja.

Odwróciła się, a na widok pustych talerzy z okruszkami sapnęła gniewnie.

- Czy raczej miałam! – poprawiła się, zdzielając czworonożnego winowajcę ścierką w zadek. – Muna!

Psiak niespecjalnie się przejął. Podreptał w stronę legowiska, by tam w spokoju dokończyć przeżuwanie skradzionej kanapki. Kręcąc głową, pani Nikiforova sięgnęła do chlebaka.

- Ech, masz ci los – westchnęła, smarując kromkę masłem. – Kiedy w domu jest twój ojciec, nawet nie zbliżą się do stołu. Pod jego nieobecność strasznie się rozbestwiają! W ogóle nie jestem dla nich autorytetem.

Vitya jedynie wzruszył ramionami. Anastazja pośpiesznie zrobiła nowe kanapki.

- Schowałam ci do plecaka, by psy znowu ich nie ukradły – powiedziała, zarzucając sobie torebkę na ramię. – Masz tam też wodę mineralną i trochę ciastek z wczoraj. Cóż... pan Feltsman powiedział, że przed występem masz nie jeść niczego słodkiego, ale pomyślałam sobie, że może po występie... gdybyś chciał świętować... - urwała na chwilę, po czym rozłożyła ręce. – Chodź się przytulić!

Chłopiec zerwał się z miejsca, pobiegł do mamy i z impetem schował główkę w jej piersiach. Mocno przyciskając do siebie syna, jeszcze raz ucałowała go w czółko.

- Tak mi przykro, że nie będę mogła cię obejrzeć – wyszeptała łamiącym się głosem.

- W porządku – Viktor odparł cicho. – Wiem, że pracujesz.

- Obiecuję, że będę trzymać za ciebie kciuki! Bardzo, bardzo mocno!

- Okej...

- Kocham cię, moje złoto! Dziękuję za ten śliczny szal, który mi kupiłeś na urodziny. Laurka też była cudowna. Kocham cię bardzo, bardzo mocno!

- Ja też cię kocham, mamusiu.

Przyszło jej do głowy, żeby przeprosić za to, że nie była przy nim, gdy był chory, lecz nie umiała znaleźć właściwych słów. Nie wiedziała, jak wytłumaczyć się z czegoś takiego. Zresztą, Vitya nie powinien zaprzątać sobie głowy ponurymi wspomnieniami – a przynajmniej nie w tak ważnym dniu. Feltsman wyraźnie dał Anastazji do zrozumienia, jakich tematów powinna unikać.

Zrobię to, kiedy następnym razem się zobaczymy – obiecała sobie, mocniej przyciskając do siebie Viktora. – Nasza rodzina znów będzie zjednoczona. Wszystko będzie dobrze.

XXX

Sasza krążył po swoim ulubionym sklepie sportowym, czując się mniej więcej tak, jakby odwiedzał sklep z damską bielizną. Bywał tutaj regularnie, a pierwszy raz nie miał bladego pojęcia, gdzie iść, ani czego szukać.

- Pomóc w czymś? – zagadnął go uśmiechnięty sprzedawca.

- Nie.

Starszy pan skinął głową i odwrócił się, by odejść. Sasza zacisnął oczy.

- Tak – poprawił się zbolałym tonem. – Właściwie to... tak, potrzebuję pomocy.

Sprzedawca cały się rozpromienił. Splótł dłonie za plecami i stanął przed klientem z wyrazem uprzejmego oczekiwania.

- Potrzebuję... potrzebuję prezentu dla... dla dziecka. Dla dziecka, które trenuje łyżwiarstwo figurowe.

- Och! Dla córeczki?

Sasza zacisnął dłonie w pięści. Mało brakowało, a odruchowo zerwałby się do biegu i uciekł stąd, nie oglądając się za siebie. Powoli rozprostował palce.

- Nie... dla syna. Dla dziewięcioletniego chłopca.

- Rozumiem. – Sprzedawca klasnął w dłonie. – Ten sport cieszy się coraz większą popularnością! Ma pan szczęście, bo mamy pod tym względem naprawdę spory asortyment. A ponieważ zaczyna się sezon letni, wszystkie produkty do sportów zimowych są na przecenie – puścił Nikiforovowi oko. – Może jakiś ładny kostiumik? Czy syn szykuje się do występu?

Widok jaskrawych strojów omal nie przyprawił męża Anastazji o zawał. Już drugi raz pojawiła się pokusa wybiegnięcia ze sklepu. Wyobrażanie sobie Viktora w jednym z tych ubrań dla klaunów było po prostu...

Sasza zmusił się do zachowania spokoju.

- Tego typu pierdołami zajmuje się jego trener! – mruknął, odwracając wzrok. – Chciałbym coś bardziej praktycznego.

- To może osłonki na łyżwy? Albo skarpetki? Te z pszczółkami są ostatnio baaaardzo popularne!

Sasza oblał się rumieńcem. Ze wstydem stwierdził, że pierwszy raz w życiu nie zna rozmiaru stopy swojego syna. Nie miał też pojęcia, w jakim sprzęcie jeździł Viktor i czy któraś z regulowanych osłon mogłaby pasować do jego łyżew. Inna sprawa, że Sasza dopiero trzeci raz w życiu widział osłony na łyżwy... w końcu hokeiści ich nie nosili.

Zresztą, to nie przeklęte tańce na lodzie stanowiły sedno problemu. Jeżeli Sasza miałby być ze sobą zupełnie szczery, to miał poważne wątpliwości, czy jest w stanie kupić Viktorowi ekwipunek do jakiegokolwiek sportu. Tak dawno ze sobą nie rozmawiali... Sasza mógłby równie dobrze kupić prezent dla jakiegoś obcego chłopca, o którym nic nie wiedział. Nie sądził, że świadomość tego będzie dla niego aż tak bolesna.

Sprzedawca musiał wyczuć jego nastrój, bo nagle pstryknął palcami i sięgnął do jednej z półek.

- Wie pan, co? Mam tu coś w sam raz dla pana! Idealny pomysł na prezent dla małego łyżwiarza figurowego. To rękawiczki ze specjalnymi kulkami, które sprawiają, że łatwiej jest wstawać z lodu. Zresztą, gdy chodzi o sporty zimowe, rękawiczek nigdy za wiele, zgodzi się pan?

Sasza wziął rękawiczki i uważnie się im przyjrzał. Wyglądały całkiem przyzwoicie. I wcale nie były babskie.

- Ile kosztują?

- Cóż... są dosyć drogie, ale ich jakość...

- Nieważne. Biorę.

Oczy staruszka zaświeciły się.

- Doskonały wybór, proszę pana! – zaszczebiotał, tanecznym krokiem idąc w stronę kasy. – Mam je panu zapakować do specjalnej torebki w kotki? Dzieciaki je uwielbiają!

- Jak pan chce – sięgając po portfel, Sasza wydał z siebie zrezygnowanie westchnienie. – Jak nie ma pan psów, to może pan zapakować w koty.

- Och, ależ oczywiście, że mam pieski! Jak rozumiem, syn lubi pieski? Mam zapakować w pieski?

Zapakuj w cokolwiek, tylko wreszcie się zamknij! – Sasza miał ochotę warknąć.

Zamiast tego krótko skinął głową.

XXX

Yakov zdjął kalendarz ze ściany. Niezależnie od wyniku starcia, nie chciał go już oglądać.

- Idziemy? – usłyszał głos Steve'a.

Feltsman ostatni raz przejrzał się w lustrze, posłał samemu sobie pokrzepiające spojrzenie, wziął głęboki oddech i ruszył w stronę drzwi.

- Jakieś wieści od Tatiany? – zapytał, gdy siedzieli w samochodzie.

Amerykanin przecząco pokręcił głową. Dłonie Yakova mocniej zacisnęły się na kierownicy.

- Zadzwoń do dziewczyn. Powiedz im, że mogą już schodzić.

Zegar na tablicy rozdzielczej pokazywał dziewiątą. Viktor musiał już wyjść z domu – nie miał innego wyjścia, jeżeli chciał bez stresu zdążyć na autobus. Oby nic go nie zatrzymało. Feltsman czuł trudny do opisania niepokój. Ech, łatwiej byłoby mu to znieść, gdyby Tatiana była w pobliżu. Gdzie ona właściwie poszła?

XXX

- Nie zmienisz zdania?

Siedzące przy stole Róża i Karolinka przerwały grę w chińczyka i zerknęły na Lilię. Dawna Prima Balerina była odwrócona do nich plecami – oglądała operę na dużym telewizorze plazmowym.

- Nie mam po co tam iść – odparła, nie odrywając wzroku od ekranu.

Stojąca w drzwiach Tatiana zagryzła dolną wargę.

- Na pewno? Myślę, że Jasiu bardzo by się ucieszył, gdybyś była na widowni.

- Od miesięcy nie oglądam łyżwiarstwa figurowego – Lilia niecierpliwie szarpnęła głową w bok. – Nie czytam gazet, ani nie interesuję się nowinkami z tamtego światka. Dlaczego miałabym nagle zmienić podejście? A już zwłaszcza po tym, co Yakov odstawił przed moją kamienicą.

Karolinka próbowała dyskretnie wypytać o wyczyny ulubionego wujka, lecz matka kazała jej się zamknąć.

A więc nie powiedział jej – patrząc na koka najlepszej przyjaciółki, pomyślała Tatiana. – Do samego końca to przed nią zataił. Jest dla niego tak bliska, a nie wie, że dzisiaj rozegra się Walka O Wszystko...

Była żona Feltsmana musiała mieć jakiś dziwny instynkt, bo nagle odwróciła się i badawczo spojrzała na Lubichevę-McKenzie.

- To dziwne, że przyszłaś tutaj i tak natarczywie namawiasz mnie, bym poszła obejrzeć pokaz. – Podejrzliwie uniosła brew. – Czy w tym wydarzeniu jest coś wyjątkowego? Jest jakiś szczególny powód, dla którego powinnam tam być?

Tatiana milczała. Yakov dał jej wyraźnie do zrozumienia, że nie życzy sobie, by Lilia dowiedziała się o zakładzie. Po minie Róży, Lubicheva-McKenzie poznała, że młodsza siostra Baranowskiej też miała identyczny dylemat. Prawdopodobnie słyszała o dzisiejszym starciu, ale, podobnie jak Tatiana, dostała rozkaz trzymania gęby na kłódkę.

Ich oczy się spotkały. Kobiety w milczeniu wymieniły się wątpliwościami.

Czy powinnyśmy jej powiedzieć?

- Więc? – odezwała się Lilia. – O co tu, tak naprawdę, chodzi?

W kieszeni Tatiany zawibrował telefon. To był Steve. Lubicheva-McKenzie wyobraziła sobie reakcję Yakova, gdyby usłyszał od jej męża, do kogo pojechała i w jakim celu... Na samą myśl wzdrygnęła się.

- O nic – powiedziała, kładąc klamkę na drzwiach.

Lilia powróciła do oglądania opery. Tatiana była już jedną nogą poza mieszkaniem, jednak przed wyjściem zawahała się.

- Gdybyś mimo wszystko zmieniła zdanie...

- Nie zmienię!

- To show będzie w telewizji. Na Trójce. Tak tylko mówię.

- Super! – zapiszczała Karolinka. – Koniecznie musimy obejrzeć!

Błękitne oczy Lubichevy-McKenzie po raz ostatni spoczęły na przyjaciółce.

Muszę udowodnić samemu sobie, że jestem w stanie zrobić coś bez niej – Tatiana przypomniała sobie stwierdzenie Yakova.

Rozumiała powody swojego brata, ale w dalszym ciągu nie mogła ich zaakceptować. Wciąż nie chciała wierzyć, że tak ważna walka rozstrzygnie się bez udziału Lileczki. Z drugiej strony, decyzja należała do Feltsmana. Do niego i tylko do niego! W końcu to była jego walka i jego klub. I jego była żona.

Tatiana wreszcie opuściła mieszkanie Róży. Zanim zamknęła za sobą drzwi, zobaczyła odwracającą się głowę Lilii.

Może ciężar nadchodzącego pojedynku był w jakimś stopniu wyczuwalny w czyimś zachowaniu? Może unosił się w powietrzu, jak jakiś nieuchwytny zapach? Może Lilia popatrzyła za wychodzącą przyjaciółką, bo wyczuła tę woń i instynktownie próbowała ją zinterpretować? A może... może już wiedziała? Za sprawą szóstego zmysłu przeczuwała, o co chodzi, ale nie potrafiła ubrać tego w słowa? A jeśli tak, to co sobie pomyśli, gdy zdecyduje się włączyć Trzeci Kanał? Co poczuje, widząc wielki triumf byłego męża... bądź jego spektakularną klęskę?

XXX

- To już wszystko. Dziękuję!

Maks spakował zakupy do plastikowej reklamówki i szybko skierował się do wyjścia. Nie zamierzał dostarczać bratu dodatkowych powodów do marudzenia. Oczy miał tak zafiksowane na drzwiach, że niechcący zahaczył o kogoś ramieniem.

- Przepraszam! – on i nieznajomy odezwali się równocześnie.

Wówczas młody Levin zdał sobie sprawę, że wcale nie ma do czynienia z nieznajomym. Widział już tego mężczyznę! Co prawda tylko kilka razy, ale to wystarczyło, by bez problemu się rozpoznali.

Przed Maksem stał pan Rykov. Ojciec łobuza, z którym Ivanek miał kiedyś nieprzyjemności.

Rudy mężczyzna był tak samo speszony jak Levin. I, podobnie jak Maks, nie miał bladego pojęcia, jak zachować się podczas tego nieoczekiwanego spotkania. Chociaż obaj uczestniczyli w przykrym incydencie, nigdy nie zamienili ze sobą słowa. A coś w wiszącej w powietrzu atmosferze mówiło, że nie powinni tak po prostu się pożegnać.

- Jesteś starszym bratem Ivana Levina, prawda? – Ojciec Lva w końcu przerwał milczenie. – Parę razy widziałem cię z Feltsmanem.

Na wspomnienie chwil spędzonych w Klubie Mistrzów, Maks wzdrygnął się.

- Tak – potwierdził niechętnie. – Ale, jak pan zapewne wie, już u niego trenuję.

- Podobnie jak mój syn.

To przykuło zainteresowanie nastolatka.

- Słucham? – wytrzeszczył na oczy na Rykova.

- Ja i moja żona zdecydowaliśmy, że nasz syn nie będzie więcej podopiecznym Feltsmana – Mężczyzna wzdrygnął się, jakby przypomniał sobie coś wybitnie nieprzyjemnego. – Słuchaj, chłopcze, niezależnie od tego, co wydarzyło się między twoim bratem a Lvem, chciałem, żebyś wiedział, że... że miałeś rację. Odnośnie Feltsmana, znaczy się. Ten człowiek nie powinien nikogo uczyć. Tylko tyle chciałem ci powiedzieć. Do widzenia!

Chęć szybkiego powrotu do domu całkowicie opuściła umysł Maksa.

- Niech pan poczeka!

Rykov niechętnie się odwrócił. Wzrokiem dawał młodzieńcowi do zrozumienia, że nie ma najmniejszej ochoty na kontynuowanie rozmowy. Jednak Levin w ogóle się tym nie przejął. Coś, czego nigdy nie spodziewał się zobaczyć, właśnie stało się faktem. Znaczy... już od dawna było wiadomo, że Yakov Feltsman jest złym trenerem, bardzo starym człowiekiem i w ogóle osobą nienadającą się do uczenia kogokolwiek, a mimo to Maks nie sądził... nawet nie przypuszczał... nie śmiał liczyć na to, że inni tak szybko przejrzą na oczy! A już zwłaszcza po telewizyjnym reportażu, w którym tamten przeklęty dziennikarzyna, Bobrov, nazwał jego i Ivanka „rozpuszczonymi gówniarzami".

- Wiem, że to nie moja sprawa... - uprzejmie zagaił nastolatek. – Ale, czy mógłbym wiedzieć, co zaszło między pana synem i Feltsmanem? Być może będę mógł coś doradzić.

Twarz pana Rykova wskazywała dylemat. W końcu mężczyzna szarpnął głową w bok.

- Nie chcę już do tego wracać – burknął. – Ta sprawa i tak pochłonęła już za dużo naszych nerwów... moich i mojej żony! Wszystko, co musisz wiedzieć, to fakt, że Feltsman jest niesprawiedliwym dupkiem, zmieniającym pupilków jak rękawiczki! Gdy tylko znajdzie sobie nowego ulubieńca, całkowicie traci zainteresowanie poprzednim. Sam pewnie doskonale o tym wiesz, bo kiedyś sam byłeś jego Numerem Jeden... podobnie zresztą jak mój syn.

Intuicja podsunęła Maksowi obraz srebrnowłosego chłopca, który tak bardzo wyprowadził Ivanka z równowagi.

- Czy to ma coś wspólnego z Viktorem Nikiforovem?

Pan Rykov uniósł brwi.

- A zatem ty też miałeś okazję poznać tego małego dziwoląga?

- Tak, miałem tę nieprzyjemność.

- W takim razie powiedz Ivankowi, by trzymał się od niego z daleka! Twój brat jest jednym z najniegrzeczniejszych chłopców, jakich spotkałem, ale przynajmniej jest w pełni zdrowy. Nawet gdy... - Ojciec Lva nagle urwał. – Nawet gdy dokuczał mojemu synowi, to zrobił to dla samego dokuczania, a nie z powodu jakichś... chorych zapędów! Natomiast ten... ten cały Nikiforov...

Dłonie mężczyzny zadygotały ze złości. To musiał być drażliwy temat.

- Nawet nie mogłem porozmawiać z jego ojcem... - Rykov mruknął bardziej do siebie niż do rozmówcy.

To przykuło uwagę Levina.

- Jak to?

- Feltsman nie dał mi jego numeru! To największa zniewaga, z jaką kiedykolwiek się spotkałem! Kiedy między dwoma dzieciakami dochodzi do konfliktu, to rodzic powinien wyjaśnić wszystko z innym rodzicem! Zgodzisz się ze mną, prawda, chłopcze?

Maks nie odpowiedział. Zamiast tego wsunął dłoń do kieszeni żakietu. Z bijącym z ekscytacji sercem zastanawiał się, czy może liczyć na kolejny łut szczęścia... Czy to możliwe, że miał na sobie właśnie ten żakiet? Ten sam, który założył, gdy został wysłany do Klubu Mistrzów, by dostarczyć dawnemu trenerowi niefortunny rachunek za prąd?

- To okropne – Rykov zacisnął zęby. – Nic nie złości mnie tak, jak myśl, że nawet nie mogę domagać się sprawiedliwości! Odmówiono mi przywileju, który powinien mieć każdy rodzic! Mam święte prawo zadzwonić do ojca chłopaka, który skrzywdził mojego syna i zażądać od niego, by ukarał gówniarza! Nie obchodzi mnie, co na ten temat myśli Feltsman... To moje prawo!

Maks nie zwracał uwagi na wywód rozżalonego ojca. Jego palce wreszcie odnalazły to, czego szukały! Na samym dnie wąskiej kieszonki wyczuły nienaruszony skrawek papieru. Ach, jakie to szczęście, że Maks jednak go nie wyrzucił... Jakie to szczęście, że matka Maksa nie wyprała żakietu!

Fakt, że Maks włożył tę konkretną część garderoby... fakt, że spotkał w tym sklepie pana Rykova... to wszystko... to prawdziwe zrządzenie losu!

A jednak na świecie jest sprawiedliwość! – chłopak pomyślał mściwie. – Przeklęty bachor zapłaci za to, że upokorzył mojego brata!

XXX

W radiu leciała piosenka Richarda Marxa "Right here waiting for you". Sasza zawsze ją lubił, choć nie rozumiał ani jednego słowa. W tej chwili trochę zazdrościł Viktorowi świetnej znajomości angielskiego. Nie żeby kiedykolwiek się do tego przyznał!

- Gogusie z Ameryki! – prychnął pod nosem. – Kto chciałby mówić ich językiem?

Trend uczenia angielskiego w szkołach był dla niego kompletnie niezrozumiały! Są przecież o wiele ciekawsze języki – chociażby niemiecki i hiszpański. Mimo to... mimo to słuchanie nauczycielki rozpływającej się nad angielszczyzną Viktora nie było takie znowu złe. A właściwie to było całkiem miłe. Właściwie to... teraz, gdy o tym pomyśleć, to Vitya bardzo podciągnął się ostatnio w ocenach.

Mały urwis od zawsze miał smykałkę do nauki – prawdopodobnie odziedziczył ją po swoim wszechstronnym dziadku. Z tym, że nigdy wcześniej nie był tak pracowity! Za oceny, które przyniósł pod koniec semestru, jeszcze rok temu dostałby potrójne kieszonkowe – niewątpliwie były to stopnie, z których każdy rodzic powinien być dumny. Jednak Vitya nie otrzymał za nie nagrody. Żadnej. Już od jakiegoś czasu nie dostał żadnej nagrody ani spontanicznego prezentu...

Korzystając z braku ruchu na drodze, wzrok Saszy na moment spoczął na sąsiednim fotelu. W miejscu, gdzie zwykle siedziała Anastazja, leżała sztywna torba w pieski. Nie wiedzieć czemu kojarzyła się mężczyźnie z żywą istotą.

Zmieszany, Sasza z powrotem spojrzał przed siebie.

To tylko torba.


Tak właśnie pomyślał, a mimo to czuł się cholernie głupio. Chociaż wiedział, że to irracjonalnie, trochę się bał, że któryś ze znajomych zobaczy go jadącego samochodem z tą słodziutką torbą na siedzeniu. Do diabła, chodziło o zwykłą torbę z pyszczkami psiaków, a przeżywał jej obecność, jakby przygarnął żywego zwierzaka ze schroniska i miał za chwilę sprezentować go Viktorowi.

Jego duma wciąż nie chciała zaakceptować sytuacji. Miotała się, jak zamknięta w klatce bestia – głośno warczała i protestowała. Dosłownie w każdej minucie przypomniała mu, co zrobił! Zdradził ją. Zdradził własną dumę! Kupił rękawiczki synowi, który uciekł z domu...

Tir wymusił pierwszeństwo, a Sasza wściekle uderzył w klakson.

- Jesteś nienormalny?! – ryknął. – Chcesz się zabić, dupku?!

Wielki samochód skręcił na najbliższym skrzyżowaniu, przez co rozwścieczony mężczyzna nie musiał już znosić jego widoku. Sasza zmusił się do zachowania spokoju.

Nie myśl o tym za dużo – powiedział sobie, odnosząc się zarówno do tira jak i Viktora.

Da smarkaczowi prezent, zawiezie do na autobus, a potem wróci do gabinetu dokończyć papierkową robotę i będzie miał znacznie lepszy humor niż rano. I tyle. Nic więcej! Żadnych sentymentalnych rozmów, żadnych cholernych życzeń powodzenia, żadnego przytulania, całusów... Od tego dzieciak miał matkę! Sasza nie miał zamiaru niszczyć sobie reputacji jakimś durnym babskim zachowaniem. Kupił synowi prezent... pfft! Też coś! Wielkie rzeczy!

Mógł to sobie powtarzać, a mimo to znowu zerknął na torbę. Już chyba dwunasty raz. Odkąd wyjechał z parkingu przed sklepem non stop się na tym przyłapywał.

Jeśli Viktor powie mi, że nie podoba mu się kolor, to chyba go, kurwa, zabiję!

Sasza jeszcze raz spojrzał na torbę. Pomyślał o znajdujących się w środku rękawiczkach.

A tak na serio... Byłoby miło, gdyby je dzisiaj założył. Chyba będą mu pasować do kostiumu? Czarny pasuje do wszystkiego, prawda?

W lusterku wstecznym mężczyzna ujrzał swoje własne, niebieskie oczy. Wydawały się przejęte i zmęczone. Nawet czoło marszczyło się bardziej niż zwykle. Sasza przypomniał sobie, że identycznie wyglądał, gdy woził swojego ojca do szpitala. Ech, cholera... Naprawdę chciał już mieć to za sobą! Niech jego syn wreszcie pojedzie do Petersburga! A czy włoży cholerne rękawiczki, to już jego sprawa. Sasza nie będzie się tym przejmował. Wcale mu nie zależało. Ani trochę!

Nagle zadzwonił telefon. Przekonany, że to Vitya dobija się do niego z domowego numeru, mężczyzna zignorował brzęczenie.

No przecież jadę, do cholery! – w myślach warknął na syna.

Melodyjka ucichła. A po dziesięciu sekundach rozległa się znowu. Zagłuszała przyjemny głos Richarda Marxa. Oczy Saszy spoczęły na tablicy rozdzielczej. Zegar pokazywał parę minut po dziewiątej.

Na litość boską! Za parę minut będę w domu! Rozumiem, że mi nie ufasz, ale skoro umówiliśmy się w pół do dziesiątej, to ponaglające telefony powinny się zacząć dopiero dwadzieścia po! Trochę za wcześnie, by się denerwować, nie uważasz?

Dłoń mężczyzny gniewnie przeczesała pasma srebrnych włosów. Tyle razy tłumaczył synowi, że nie wydzwania się do kogoś, wiedząc, że ten ktoś właśnie prowadzi samochód! Gdyby jeszcze Vitya nie wiedział... ale przecież, cholera, musi wiedzieć, że Sasza po niego wyjechał! Nie myśli chyba, że tatuś siedzi sobie w gabinecie i dłubie palcem w zębach? Co on sobie myśli porównując ojca do osobników swojego pokroju, co nie są w stanie zapamiętać umówionej godziny, jeśli nie zapiszą jej sobie na czole?

Przy trzecim telefonie Sasza nie wytrzymał. Zjechał na pobocze, wrzucił hamulec ręczny i z żalem wyłączył radio. „Right here waiting for you" zostało zastąpione nieprzyjemną ciszą.

Mężczyzna wziął do ręki telefon z zamiarem zafundowania synowi umiarkowanej, lecz stanowczej zjebki. Jednak, kiedy zerknął na wyświetlacz, wcale nie zobaczył napisu „Dom". Na ekraniku błyszczał groźnie jakiś nieznany numer.

XXX

- To było „Right here waiting for you" Richarda Marxa! – zaszczebiotał spiker. – A teraz Guns N'Roses "Welcome to the Jungle"!

- Łał! – skomentowały siedzące na tylnym siedzeniu Masha i Lenka. – Pasuje!

Parking przed Lodowym Pałacem rzeczywiście przypominał dżunglę. Wokół roiło się od ludzi i samochodów. Cały czas trzeba było zachować ostrożność, by nie przejechać dzieciaków, którym rodzice pozwolili biegać samopas z watą cukrową w rączkach. Nie brakowało też mediów - Yakov posłał furgonetce z logo Kanału Trzeciego niechętne spojrzenie. Miał cichą nadzieję, że skunksy z mikrofonami zaczną smrodzić dopiero po pokazach. Wysłuchiwanie śmierdzących komentarzy na swój temat niezbyt dobrze wpływało na pewność siebie. Główny trener Klubu Mistrzów był ostatnio uczulony na dziennikarzy.

No, może poza paroma wyjątkami. Nieopodal przez przejście dla pieszych szedł facet, którego Feltsman spotkał jakiś czas temu przed Pałacem Zimowym. Bobrov pewnie znowu liczył na awans, bo wziął ze sobą dwa niezbędne narzędzia pracy – drogą kamerę i jeszcze droższą córkę, Evgenię. Yakov powitał widok tych dwojga o wiele cieplej niż widok Kanału Trzeciego – miał sentyment do Bobrova, odkąd tamten obsmarował w telewizji braci Levinów.

- Naucz się dobrze trzymać kamerę, bo znowu wszystko spartolisz! – przez uchylone okno dobiegło warknięcie Evgenii.

- Kochanie, tatuś robi, co może, ale ten nowoczesny sprzęt...

- I nie pchaj paluchów do obiektywu!

Siedzący obok Yakova facet gwałtownie poczerwieniał.

- To było do ciebie, McKenzie! – mruknął Feltsman. – A przy okazji, jeżeli nie chcesz zostać wdowcem, dowiedz się, gdzie szlaja się twoja cholerna żona!

Amerykanin przełknął ślinę i posłusznie wyciągnął telefon.

- Wyluzuj, Papciu! – Lenka poklepała trenera po ramieniu. – Na pewno przyjedzie na czas!

- Podobnie jak Viktor – Masha pokazała kciuk.

Te słowa miały przynieść otuchę, jednak tylko bardziej rozsierdziły pięćdziesięcioletniego trenera. Za każdym razem, gdy ktoś przekonywał, że wszyscy zjawią się na czas, tym bardziej Yakova ogarniało przeczucie, że jakaś łajza na pewno się spóźni! Modlił się, by tą łajzą nie okazał się Viktor...

- Tania jest w salonie piękności – Steve podał tę informację takim tonem, jakby spodziewał się bombardowania. – P-powiedziała, że to ważny dzień i chce, by jej paznokcie wyglądały idealnie.

JEBUT!

Tylna część Hondy nieznacznie poderwała się do góry. Dziewczyny zareagowały na to zaskoczonym piskiem.

- Co się stało? Co się stało?!

- Trener tak się wkurwił, że nami wstrząsnęło?!

- Nie wyżywałbym się na moim samochodzie! – wysiadając z auta, wściekle oznajmił Feltsman. – Złapaliśmy gumę i to, kurwa, konkretną! Opona nadaje się na śmietnik... - podsumował, z niesmakiem patrząc na wystający z koła gwóźdź.

- Gumę? Serio?!

- No cóż, ale przynajmniej jesteśmy już na parkingu – nieśmiało zauważył Steve.

Prawda. Zatrzymali się o wiele dalej od wyjścia, niż zaplanował Yakov, ale przynajmniej stali w takim miejscu, że nikomu nie zawadzali.

- Jakie to szczęście, że złapaliśmy tę gumę dopiero teraz! – Masha odetchnęła z ulgą.

Szczęście? Feltsman śmiał się z tym nie zgodzić. Starał się nie myśleć o przebitej oponie jak o kolejnym fatum, ale wciąż nie mógł pozbyć się przeczucia, że działo się coś bardzo złego. Zbyt wiele rzeczy było nie tak! Prawie nic nie szło zgodnie z planem.

- O, zobaczcie! To Viera z Kostyą!

Lenka wesoło zamachała do koleżanki. A chwilę potem zamarła z dłonią w powietrzu, kilka razy zamrugała i zachichotała. Masha i Steve również zaczęli się uśmiechać. Patrząc na zbliżającą się parę, Yakov doskonale wiedział, że przez najbliższy miesiąc wszystkie baby w Klubie będą plotkowały tylko o dwóch szczegółach: o tym, że dłonie tych dwojga były splecione i o tym, że to Kostya niósł na piersiach nosidełko z wierzgającą wesoło Julką.

No cóż, dobrze wiedzieć, że komuś się układa – pomyślał Yakov.

- Właśnie rozmawiałam z Sonią – z telefonem w dłoni oznajmiła Viera. – Będzie za pięć minut. Mówiła, że wreszcie pozwolili jej zdjąć ten paskudny kołnierz.

- Założę się, że nosiła go trochę dłużej, by wszystkie malinki, które zostawił jej Dima miały czas poznikać – rechocząc, skomentowała Lenka. – Swoją drogą, masz bardzo ładny szalik, Kostya. Nie jest ci w nim za gorąco?

- Trochę kaszlałem. Muszę pilnować, by się nie zaziębić – Kostya odparł bez zająknięcia. Viera nie była tak dyskretna jak on: jej policzki pokryły się szkarłatnym rumieńcem.

- Vitya też powinien niedługo wsiadać do autobusu, no nie? – spytała Masha.

Yakov odruchowo podwinął rękaw garnituru i zerknął na zegarek. Za dwadzieścia dziesiąta. Jeżeli dzieciak wyszedł z domu o dziewiątej, dokładnie tak, jak zostało ustalone, to powinien już być na przystanku. Zapewne siedział na ławce, wymachując nogami i niemiłosiernie się nudząc. Feltsman próbował to sobie wyobrazić, jednak obraz nie chciał pojawić się w jego głowie. Może winę ponosiła tamta niefortunna opona? Może nagromadzony z rana optymizm został przebity razem z nią? Ciężko stwierdzić. W każdym razie, w powietrzu wisiało coś bardzo niedobrego...

XXX

Viktor Nikiforov siedział na schodkach przed drzwiami swojego domu. Fioletowe trampki niecierpliwie tupały o chodnik. Na dźwięk nadjeżdżającego samochodu srebrna główka poderwała się do góry.

- Miałeś być o dziewiątej trzydzieści, tato! – pośpiesznie zakładając plecak wydyszał chłopiec. – Możemy już jechać?!

Sasza wysiadł z auta i ruszył do przodu. Zatrzymał się na początku prowadzącej do domu ścieżki. Kiedy Viktor próbował go wyminąć, wyciągnął rękę. Duża dłoń zacisnęła się na małym ramieniu tak niespodziewanie, że chłopiec prawie się wywrócił. Zszokowany podniósł wzrok na ojca.

- Tato - delikatnie szarpnął ramieniem, jakby chciał sprawdzić, czy Sasza zwolni uścisk – musimy jechać! Spóźnię się na...

- Czy to prawda?

Zadane drżącym głosem pytanie sprawiło, że dzieciak zamarł w miejscu.

- P-proszę?

- Pytam, czy to prawda – Sasza powtórzył zimno.

- Ale co? Tato, spóźnię się na...

- Pocałowałeś innego chłopca. To prawda, czy nie?

Oczy Viktora rozszerzyły się. Jego mina mówiła sama za siebie.

- A więc to prawda... - tym samym, trzęsącym się głosem wyszeptał Sasza. – Ten facet nie kłamał, gdy powiedział mi, że pocałowałeś jego syna. Viktor... Musimy poważnie porozmawiać!

Widząc, że jego syn nie zamierza się wyrywać, puścił ramię chłopca. Przez pewien czas Viktor stał w bezruchu, jak sparaliżowany, jednak po chwili uniósł podbródek. W jego spojrzeniu nie było buntu. Ale nie było w nim też uległości.

- Możemy o tym porozmawiać później – oznajmił ostrożnie. – Jeśli teraz nie pojedziemy, spóźnię się na autobus.

- Porozmawiamy teraz!

- Obiecałeś, że nie będziemy rozmawiać!

- Powiedziałem, że nie będziemy rozmawiać o łyżwiarstwie i o szkole! Natomiast ta sprawa nie może czekać! Gdybym wiedział...

- Już rozmawiałem o tym z Yakovem! – zniecierpliwionym tonem wyrzucił z siebie Viktor. – Obiecałem Yakovowi, że do osiemnastego roku życia nie pocałuję żadnego chłopca, więc nie ma problemu.

Sasza wytrzeszczył oczy. W pierwszym odruchu poczuł się zirytowany faktem, że Feltsman dowiedział się o wszystkim przed nim i chociaż minęło już sporo czasu, nie poczuwał się w obowiązku by mu o tym powiedzieć. Ale z drugiej strony... Do diabła, czy Saszy się tylko zdawało, czy tamten pięćdziesięcioletni palant wreszcie zrobił coś jak należy? Czyżby ten jeden jedyny raz miał na jakiś temat taką samą opinię jak ojciec wychowanka?

Cóż, jak nieprawdopodobnie by to nie brzmiało – tak. Wszystko wskazywało na to, że w tym konkretnym przypadku Feltsman zgadzał się z Saszą. Skoro wymógł na Viktorze taką obietnicę, to... może sytuacja nie była aż tak tragiczna?

Oczy chłopca co jakiś czas rzucały niespokojne spojrzenia w stronę samochodu.

- W porządku – powoli wypuszczając powietrze mruknął Sasza. – Niech będzie. Skoro trener kazał ci coś takiego obiecać, to zgadzam się, byśmy przełożyli tę rozmowę na kiedy indziej.

Wyraźnie uspokojony, Viktor zrobił krok w stronę auta. Ledwo ruszył się z miejsca, gdy dłoń ojca ponownie złapała go za ramię.

- Ale najpierw – zaczął Sasza – chcę usłyszeć tę obietnicę. Obiecaj mi to samo co Feltsmanowi.

- Czy to nie może poczekać? – Dzieciak wbił zrozpaczony wzrok w zegarek na nadgarstku ojca. Duża wskazówka była już prawie na dziewiątce. Do odjazdu autobusu zostało nieco ponad piętnaście minut.

- Nie, NIE może! To tylko jedno głupie zdanie. Skoro tak łatwo powiedziałeś je trenerowi, to chyba obiecanie tego samego własnemu ojcu nie sprawi ci problemu.

- Ugh! Zgoda! Obiecuję, że dopóki nie skończę osiemnastu lat, nie pocałuję innego chłopca.

Viktor próbował wystrzelić w stronę auta, lecz duża dłoń pozostawała zakleszczona wokół jego ramienia.

- Co znowu?! – warknął, posyłając ojcu wściekłe spojrzenie.

- Nie takim tonem – chłodno ostrzegł Sasza.

- Tato, proszę... - chłopiec szybko pozbył się gniewu na rzecz błagania i rozpaczy. – Już prawie czas! Obiecałeś, że mnie zawieziesz, a zaraz będzie za późno...

- Więc obiecaj mi...

- Przecież obiecałem!

- Obiecaj mi, że NIGDY nie pocałujesz innego chłopca!

Spojrzenie Viktora stało się zdezorientowane.

- Nie to obiecałem Yakovowi – chłopiec powiedział niepewnie.

- To prawie to samo.

- Wcale nie!

- Do ciężkiej cholery, Viktor... - Sasza gniewnie szarpnął głową w bok. – Chociaż raz zrób to, o co cię proszę! Już wystarczająco poszedłem ci na rękę, gdy zgodziłem się, byśmy teraz o tym nie rozmawiali. Chociaż raz nie bądź egoistą i złóż tę jedną obietnicę, by twój ojciec mógł spokojnie spać. Do kurwy nędzy, przecież nie proszę cię, byś zerwał ze swoimi kochanymi tańcami na lodzie! Chcę tylko, byś obiecał mi, że nie będziesz robił czegoś, co każdy przy zdrowych zmysłach uważa za obrzydliwe. No więc?

- Obiecuję, że dopóki nie skończę osiemnastu lat...

- PRZESTAŃ SOBIE ZE MNĄ POGRYWAĆ, DO CHOLERY!

Widząc, że oczy Viktora są tak samo zawzięte jak jego własne, Sasza poczuł jeszcze większą złość.

Panuj nad sobą – powtarzał w myślach. – Panuj nad sobą, panuj nad sobą, panuj nad sobą! Przecież nie tak to miało wyglądać!

Naprawdę się starał, ale nic nie mógł poradzić. Gniew rozchodził się po jego ciele jak jad po ukąszeniu.

- Jakie to ma znaczenie, czy moja obietnica ma być tylko do osiemnastych urodzin? – Viktor zapytał ze złością. – Jak będę dorosły i tak będę mógł robić, co chcę! Yakov powiedział...

- TO, CO MÓWI TWÓJ PIERDOLONY TRENER, GUZIK MNIE OBCHODZI!

Imię Feltsmana przelało czarę goryczy. Sasza nie wytrzymał i chwycił syna za oba ramiona. Nie będzie tego dłużej tolerował. Jak Viktor w ogóle śmiał brać pod uwagę zdanie obcego faceta, jednocześnie zupełnie ignorując zdanie własnego ojca?!

- Czemu ty zawsze wszystko utrudniasz?! – Z oczami wytrzeszczonymi jak u szaleńca Sasza potrząsnął chłopcem. – Dlaczego nie potrafisz zrozumieć, że mi chodzi wyłącznie o twoje dobro?! Sądzisz, że jestem podły, tak? Uważasz, że jestem potworem, bo nie chcę, by wytykano cię palcami? Jestem od ciebie starszy, gówniarzu. Dużo przeżyłem i dużo widziałem, a gdybyś widział połowę tego, co ja, dziękowałbyś mi na kolanach za to, że zamiast głaskać cię po główce, próbuję cię ochronić przed...

Wzdrygnął się na wspomnienie kolegi ze studiów. Któregoś razu przyłapano go na całowaniu się z przyjacielem. A następnego dnia znaleziono ich obu obok sali gimnastycznych – zakrwawionych i skatowanych, z wypisanym na ścianie groźnym napisem „śmierć pedałom!" Taki widok zostawał w pamięci na wiele, wiele lat.

Nie obchodzi mnie, że pójdę za to do więzienia! – w głowie Saszy zabrzmiało echo głosu pana Rykova. – Jak jeszcze raz zbliży się do mojego syna, złamię mu rękę!

Palce wbijały się w ramiona Viktora tak mocno, że chłopiec się skrzywił.

- Wyplenię to z ciebie – patrząc synowi prosto w oczy wyszeptał Sasza. – Wyplenię to z ciebie, choćbyś miał mnie za to znienawidzić!

Twarz Viktora była nieodgadniona. Dla ojca, który spodziewał się wybuchu gniewu lub płaczu, było to sporym zaskoczeniem. Czyżby do dzieciaka wreszcie zaczęło coś docierać?

Sasza wziął głęboki oddech i zapytał:

- A więc? Spełnisz wreszcie moją prośbę?

- Prosisz mnie, żebym skłamał – Viktor odparł cicho. Jak na to, że miał dopiero dziewięć lat, przemawiał zaskakująco rzeczowo i spokojnie. – Kiedy rok temu okłamałem cię i nie powiedziałem ci o obozie, za karę spaliłeś moje skarby. Jeżeli obiecam, że nigdy nie pocałuję innego chłopca, to będzie kłamstwo. Skąd mogę wiedzieć, co będę robił, gdy będę miał osiemnaście lat? Byłbym wdzięczny, gdybyś się w końcu zdecydował, tato. Bo już sam nie wiem, czy wolisz, żebym był kłamcą, czy żebym mówił prawdę.

Rozwścieczony ojciec zamachnął się. Przekonany, że za chwilę zostanie spoliczkowany, Viktor wytrzeszczył oczy. Ale nie – otwarta dłoń zatrzymała się tuż obok wykrzywionej z przerażenia buzi.

Przez chwilę obaj nie rozumieli, co dokładnie się stało. Chłopczyk wpatrywał się w rękę, która omal go nie uderzyła, z mieszaniną strachu i szoku. Natomiast targany wieloma różnymi emocjami Sasza cały się trząsł. Czuł się jak wariat. Miał wrażenie, że nosi w sobie dwie różne osobowości, a ich zażarta walka sprawiała, że był na granicy szaleństwa. Nie rozumiał, dlaczego chciał uderzyć syna. Nie rozumiał, dlaczego go NIE uderzył. Nie wiedział, skąd wziął się jego gniew, a jednocześnie nie mógł pojąć, jak znalazł opanowanie, by zdusić całą tę złość.

Nagle ujrzał w wyobraźni sztywną torbę w pieski, a napięte do granic możliwości mięśnie całkowicie się rozluźniły. Dłoń przy policzku Viktora opadła i zwinęła się w pięść, jak u drapieżnika, który złagodniał i schował pazury.

- Chcę, żebyś mówił prawdę – słabym głosem wydusił Sasza. – Wolę, żebyś mówił prawdę, Vitya.

W oczach chłopca pojawił się przebłysk nadziei. Ostrożnie, jakby miał do czynienia z nieoswojonym zwierzęciem, Viktor wsunął swoją małą rączkę w dłoń ojca.

- Odwieziesz mnie na autobus? – zapytał cicho.

Sasza wpatrywał się w ich splecione dłonie. Paluszki Viktora wciąż były takie drobne. Dopiero teraz, porównując je do swoich, Sasza zdał sobie sprawę, że naprawdę należały do dziecka.

Odpuść mu – szeptał głosik w jego głowie. – Tylko ten jeden raz. On ma dopiero dziewięć lat. Będzie miał czas, by przekonać się, jak okrutny może być świat... Po prosu mu odpuść!

Sasza naprawdę chciał to zrobić. Ale wtedy jeszcze raz spojrzał na splecione dłonie i coś sobie przypomniał. Tamten kolega ze studiów i jego kochanek też trzymali się za ręce... za potwornie wykrzywione i połamane ręce.

- Odwiozę cię, gdy tylko mi obiecasz, że nigdy nie pocałujesz innego chłopca – te słowa wyszły z ust Saszy, zanim zdążył o nich pomyśleć.

Oczy Viktora rozszerzyły się. Chłopiec wyszarpnął dłoń i gniewnie spojrzał na ojca.

- Wiedziałem... - wyszeptał.

Jego głos był mieszaniną rozpaczy i furii. Zdawał się dochodzić do Saszy z daleka. Jakby cała ta scena nie rozgrywała się naprawdę, a była jedynie wyświetlaną na ekranie telewizora fikcją.

- Wiedziałem! – Viktor powtórzył przez zęby. Po policzkach spływały łzy, ale niebieskie oczy były absolutnie rozwścieczone. – Wiedziałem, że mnie nie odwieziesz... Wiedziałem, że nie zrobisz tego, nie prosząc o nic w zamian... Po prostu wiedziałem! Wiedziałem, ale myślałem, że może... myślałem...

Dzieciak rzucił się do przodu i bez ostrzeżenia zaczął tłuc piąstkami w tors ojca. Sasza nie zrobił nic, żeby go przed tym powstrzymać. Miał wrażenie, że między nim i jego synem wyrosła nagle niewidzialna ściana.

- KŁAMCZUCH! – wrzeszczał Viktor. – OBIECAŁEŚ, że mnie odwieziesz... OBIECAŁEŚ! Zrobiłeś to SPECJALNIE! Jesteś kłamczuchem! Tak naprawdę nic cię nie obchodzę! Chodzi o to, że nie lubisz Yakova i chcesz, bym spóźnił się na występ, by on przegrał zakład i już nie mógł mnie uczyć! Wcale mnie nie kochasz i jesteś kłamczuchem! Nienawidzę cię!

Po tych słowach, chłopiec zerwał się do biegu. Pędził po lewej stronie pustej jezdni, z podskakującym lekko plecakiem.

Dopiero kiedy Sasza otworzył usta, zdał sobie sprawę, jak długo wstrzymywał oddech. Wciągnął powietrze do płuc z taką gwałtownością, jakby właśnie wynurzył się z lodowatego jeziora. Nagle stał się świadom każdego mięśnia, każdego kawałka skóry... wyraźnie czuł na klatce piersiowej ślady malutkich piąstek. Słowa „nienawidzę cię" bolały bardziej niż porażenie prądem.

Poczekaj – pomyślał, wyciągając dłoń w stronę Viktora.

Sylwetka chłopca niknęła w oddali. Sasza jeszcze nigdy nie usłyszał od swojego syna czegoś tak potwornego. Owszem, sam powiedział własnemu ojcu, że go nienawidzi – więcej niż raz. Głównie podczas okresu dojrzewania, gdy był nastolatkiem. Ale wtedy wydawało mu się, że to obelga jak każda inna. Taka sama forma niesubordynacji jak trzaśnięcie drzwiami, czy odmowa umycia naczyń. Dopiero teraz, kiedy sam to usłyszał, zrozumiał, jak bardzo się pomylił. Jednocześnie poczuł się głupcem, przez tyle lat łudząc się, że Viktor nigdy mu tego nie powie... nie on. Nie Vitya. Nie ten słodki, sympatyczny chłopczyk, zupełnie niepodobny do swojego twardego i zasadniczego ojca.

Bolało. Bolało bardziej niż nóż w serce.

Nie idź – Sasza otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. – Poczekaj... odwiozę cię! Jeszcze zdążymy na tamten przeklęty autobus... Poczekaj!

Czemu nie potrafił powiedzieć tych słów? Czemu wciąż czuł w gardle dziwną gulę?

Nieprzytomnym krokiem powlókł się do samochodu. Włożył kluczyki do stacyjki, ale nie potrafił znaleźć w sobie sił, by odpalić silnik i pojechać za Viktorem. Jego dwie różne osobowości przepychały się jak walczące o terytorium drapieżniki.

Jedź za nim! Zawieź go na autobus!

Nie! On MUSI zrozumieć, co mu wolno i czego nie! Jak go teraz zawieziesz, to tak jakbyś dał przyzwolenie na wszystkie nienormalne zachowania...

Ale przecież obiecałem mu... OBIECAŁEM!

Jesteś jego ojcem. Musisz myśleć o tym, co będzie dla niego najlepsze. Zakaz całowania innych chłopców to o wiele za mało. Musisz położyć kres tym przeklętym tańcom na lodzie!

Ale przecież... już prawie je zaakceptowałem.

Zaakceptowanie ich to błąd. Jak myślisz, skąd wzięły się te wszystkie dziwne zapędy? To przez łyżwiarstwo! Gdyby robił to samo, co inni chłopcy... gdyby spędzał wolny czas kopiąc piłkę bądź grając w hokeja, nie zachowywałby się jak dziewczyna. Póki nie odetnie się od tamtego środowiska, nie ma dla niego ratunku. Dopóki spędza czas z paniusiami oraz zniewieściałymi chłopcami, nie stanie się normalny. Dlatego MUSISZ to powtrzymać!

Ale jak? JAK?! Przecież już próbowałem... próbowałem, ale skończyły mi się argumenty! Nawet Anastazja nie stoi już po mojej stronie. Nawet ona uważa, że Viktor powinien trenować łyżwiarstwo figurowe. Co niby mogę zrobić?!

Nic. Wystarczy, że nic nie zrobisz. W tej chwili to wystarczy.

Sasza wytrzeszczył oczy. Powoli wypuszczając powietrze, oparł czoło i przedramiona o kierownicę.

To jest to. Wystarczy, że nic nie zrobi. Wystarczy, że nie zawiezie Viktora na ten przeklęty autobus. Jeżeli Viktor nie zjawi się w Petersburgu na czas, Feltsman przegra zakład. A kiedy to się stanie, już nie będzie trenerem i ta farsa się skończy. Nawet jeśli Viktor zacznie ćwiczyć u kogoś innego, to sytuacja całkowicie się zmieni. Żaden trener nie będzie sprawiał Saszy takich problemów jak Feltsman.

Kiedy Feltsman wyleci z gry, Sasza dotrzyma słowa i pozwoli Viktorowi trenować łyżwiarstwo figurowe. Ale tym razem sam będzie ustalał zasady... znajdzie synowi trenera z właściwym podejściem. Kogoś, kto sprowadzi dzieciaka na właściwe tory. Kogoś, kto dostosuje się do oczekiwań rodziców zamiast działać przeciwko nim.

A kiedy Viktor przestanie mieć wolną rękę... kiedy uświadomi sobie, że nie może ćwiczyć tak jak dotychczas... że nie jest już pupilkiem trenera ... może wtedy zniechęci się? Może zostawi łyżwiarstwo figurowe i zainteresuje się czymś innym?

Gdyby tak się stało, ich rodzina znowu mogłaby zaznać utraconego szczęścia. Zapomnieliby o dawnych sprzeczkach i zjednoczyli się. Pewnie nie nastąpiłoby to od razu, ale...

Sasza wreszcie podniósł głowę. Podjął decyzję. Przekręcił kluczyk i odpalił silnik. Zanim ruszył w stronę Śnieżnej Nibylandii posłał torbie w pieski jeszcze jedno ponure spojrzenie. Wydrukowane na sztywnym papierze zwierzęta nigdy przedtem nie wydawały mu się aż tak żywe. A teraz zdawały się go oskarżać. Wyobraził sobie, że to spojrzenia psów oddanych do schroniska – nieszczęśliwych szczeniaków odrzuconych przez właścicieli o zimnych sercach.

Sasza nigdy nie oddałby psa do schroniska. Ale nie wahałby się uśpić psa, gdyby wiedział, że nie ma innego wyjścia. Spojrzałby w ufne oczy zwierzęcia i pogodziłby się z tym, że traci istotę, która darzy go bezgraniczną miłością. Zrobiłby to, gdyby wiedział, że uchroni tę istotę przed cierpieniem.

Był pewny, że właśnie to postanowił teraz uczynić – uchronić syna przed cierpieniem.

XXX

- No dobrze, Miłe Panie, proszę o piękny uśmiech!

Kostya przykucnął, by zrobić zdjęcie pozującym przed areną solistkom. Yakov przyglądał się temu z niespokojną miną. Radość reszty towarzystwa wydawała mu się nie na miejscu. Jak mogli zachowywać w taki sposób, gdy tak wiele rzeczy nie szło zgodnie z planem? I gdzie, do diabła, podziewa się Tatiana?

Kiedy usłyszał brzęczenie telefonu, spodziewał się ujrzeć właśnie jej imię – wypadało, by zadzwoniła do niego i zebrała zasłużoną zjebkę za szlajanie się po mieście. Yakova czekała jednak niespodzianka. Na wyświetlaczu widniał nieznany numer.

- Tak? – Feltsman westchnął do słuchawki.

- Yakov, przepraszam!

Pięćdziesięciolatek Yakov na moment przestał oddychać. Kątem oka zerknął na zegarek i na widok pięciu minut po dziesiątej omal nie osunął się na podłogę. Ten głos... ale przecież to niemożliwe... to nie miało tak być!

- V... Vitya? – wykrztusił Feltsman. – Co się dzieje? Skąd dzwonisz? Jesteś już w autobusie, prawda?

Błagam, powiedz, że tak!

- Yakov, przepraszam! – łamiącym się głosem powtórzył chłopiec. – Dzwonię z budki telefonicznej na przystanku autobusowym.

- Z budki? Ale... ale jak to?

- Spóźniłem się na autobus. Spóźniłem się pięć minut! Yakov, przepraszam... Wszystko zepsułem! To moja wina!

Feltsman jeszcze nigdy nie słyszał, by jego uczeń przemawiał takim tonem. To nie była zwykła rozpacz. Głos Viktora był przesycony jakąś dziwną złością, żeby nie powiedzieć: furią.

- Jak to się stało? – wysapał Yakov. – O której... o której wyszedłeś z domu?

- Za dziesięć dziesiąta.

- Za dziesięć...?!

I dobiegł na przystanek w piętnaście minut?! Żeby tego dokonać, musiałby pokonać całą drogę sprintem!

Ale zaraz. Feltsman nie powinien być pod wrażeniem. Powinien być wściekły! Więc dlaczego nie był? Dlaczego nie potrafił wydrzeć się na Viktora i ochrzanić go za spartolenie sprawy?! W końcu jak inaczej nazwać wyjście z domu dziesięć minut przed wyjazdem autobusu?!

Coś jednak powstrzymywało wybuch. Coś mówiło Yakovowi, że Viktor nie popełniłby takiego błędu. Mimo całego swojego roztrzepania i zapominalskości nie spóźniłby się na autobus. Wiedział, jak ważne było, by tego konkretnego dnia wyszedł wcześnie z domu. Więc dlaczego...?

- Czemu nie wyszedłeś z domu o dziewiątej, tak jak ci kazałem? – spytał Yakov.

Coś w tonie jego głosu musiało przykuć uwagę reszty towarzystwa. Solistki nagle przestały się śmiać. Kostya i Steve również przerwali rozmowę i z niepokojem zerknęli na pięćdziesięciolatka.

- Zaufałem mu – drżącym ze złości głosem zapłakał Vitya. – Wiedziałem, że nie powinienem, ale mu zaufałem!

- Komu zaufałeś?

- Tacie! Powiedział... p-powiedział, że mnie odwiezie. Z-zaproponował to zupełnie znienacka. M-mama rozmawiała z nim przez telefon i wydawał się jakiś taki inny. Miał mnie podwieźć o dziewiątej trzydzieści.

- Ale nie przyjechał?

- Przyjechał – Z każdym słowem chłopiec wydawał się coraz bardziej rozgoryczony. – Ale powiedział, że mnie nie odwiezie.

- Podał jakiś powód? Powiedział ci, dlaczego?

- Dowiedział się, że pocałowałem Lva.

Sonia gwałtownie wciągnęła powietrze, a Viera zakryła dłonią usta. Yakov wyrzucił z siebie zszokowane „kurwa!"

Nie – pomyślał rozpaczliwie. – Nie, nie, nie! To się NIE stało! To się NIE dzieje!

- Ale jak to... j-jak...?!

- Nie wiem! – Viktor jęknął do słuchawki. – Ja mu tego NIE powiedziałem! N-nie wiem, skąd wie... Chyba mówił, że ktoś do niego zadzwonił, czy coś...

Pewnie ten przeklęty Rykov! – Yakov zacisnął zęby. – A jednak jakimś cudem zdobył jego numer. SZLAG! Szlag, szlag, szlag!

Nie zdążył jeszcze zaabsorbować konsekwencji spóźnienia się na jedyny autobus, gdy uderzyła go inna przerażająca myśl.

- O cholera, Vitya. Ale twój ojciec nie zabronił ci wziąć udziału w pojedynku, prawda?

Bał się odpowiedzi. Nie miał bladego pojęcia, co zrobi, jeśli usłyszy negatywną.

- Nie, nie zabronił...

- Jesteś absolutnie pewien, Vitya? Nie kłamiesz?!

- Nie kłamię!

Yakov z ulgą wypuścił powietrze. Nie wiedział, jak pracował umysł Uprzedzonego Dupka. Nie miał pojęcia, dlaczego ten facet zrezygnował ze skontaktowania się z nim celem zażądania wyjaśnień i nałożenia na syna absolutnego zakazu udziału w pojedynku zakładowym. Być może palant dopiero „przetrawiał" nowe rewelacje i uznał, że to jeszcze nie pora, by przejść do czynów. Jak zareagował na incydent z pocałunkiem i co dokładnie powiedział Viktorowi – o tym Feltsman wolał na razie nie myśleć. Postanowił uchwycić się jednej jedynej pozytywnej strony tej popapranej sytuacji.

Sasza nie zabronił Viktorowi udziału w dzisiejszym pojedynku. Nie zrobił tego, co Yakov uznałby za najgorszy możliwy scenariusz. Fundamenty się posypały, ale twierdza wciąż stała. Nadal mogli mieć nadzieję.

- Nic się nie stało, Vitya – zmuszając się do zachowania spokoju, powiedział Feltsman.

- Ale Yakov, przecież...

- Nic się nie stało! Posłuchaj mnie uważnie... Wszystko jest w porządku, rozumiesz? Nie zdążyłeś na autobus, ale wciąż możesz przyjechać do Petersburga. Mamy mnóstwo czasu! Nic się nie dzieje. Zadzwonię do Dymitra. Poproszę go, by pożyczył od ojca samochód. Nie ruszaj się stamtąd, dobrze?

- Przepraszam, Yakov – zakwilił chłopiec. – To wszystko moja...

- Nie przepraszaj, Vitya! To NIE twoja wina, rozumiesz? Wszystko jest w porządku. To normalne, że chciałeś pojechać z tatą. Nie zrobiłeś nic złego. Teraz po prostu nie ruszaj się z przystanku i czekaj na Dymitra. Będzie dobrze, okej?

Chłopiec odpowiedział cichym jękiem frustracji.

- Vitya – podkreślił Yakov. – Wszystko. Będzie. Dobrze. Jasne?

Zero odzewu.

- Jasne? – trochę bardziej stanowczo zapytał Feltsman.

- Jasne. Przyjadę do Petersburga i wygram dla ciebie ten pojedynek. Obiecuję!

Determinacja Viktora podziałała na Yakova jak kopnięcie prądu. Pięćdziesięcioletni trener przełknął ślinę, rzucił ciche „okej", rozłączył się i niemal natychmiast wykręcił numer Dymitra.

- Yakov - z boku dobiegł nieśmiały głos Steve'a. – Dzwoni Tania. Co mam jej powiedzieć?

- Prawdę – Fetlsman posłał Amerykaninowi ponure spojrzenie.

- Prawdę, czyli...

- Że jesteśmy w czarnej dupie!

McKenzie niepewnie przytaknął. Przyciszonym tonem zaczął tłumaczyć żonie sytuację. W międzyczasie Yakov wsłuchiwał się w brzęczenie po drugiej stronie liny.

„Wszystko będzie dobrze."

Nie wiedział, kogo chciał przekonać tym tekstem – siebie czy Viktora.

XXX

- Ciekawe, co on teraz robi? – głośno zastanawiał się Ivanek.

- Kto, skarbie? – nie odrywając wzroku od drogi spytała jego matka.

- Nooo, ten drugi. Mój przeciwnik. Ta rusałka, która trenuje u Feltsmana...

- U pana Feltsmana, złotko.

- Wszystko jedno. Sama mówiłaś, że to stary kretyn!

Kobieta zmarszczyła brwi. To prawda, mówiła coś takiego, ale...

- Możliwe, że w ogóle nie wystąpi – wtrącił siedzący na przednim siedzeniu Maks.

Ivanek z zaciekawieniem spojrzał na brata. Starszy z Levinów patrzył przed siebie i miał nieodgadnioną minę.

- Co, myślisz, że stchórzy? – zapytał dziesięciolatek.

- Sądzę, że nie weźmie udziału w pojedynku – tajemniczo odparł Maks.

- Mam nadzieję, że mimo wszystko się zjawi – westchnęła pani Levina. – Pan Feltsman miałby doskonały pretekst do przełożenia pojedynku, gdyby jego uczeń postanowił się nie stawić.

- Nie przełożą starcia – dość ostro stwierdził starszy z chłopców. – Pan Wronkov nigdy się na to nie zgodzi. Zasady od początku były jasne! To, że jedni mają więcej szczęścia od drugich, nie ma żadnego znaczenia!

- Szczęścia? – ze zdziwieniem powtórzył Ivanek. – Jakiego znowu szczęścia?

- Szczęście sprzyja zwycięzcom – zaciskając zęby wyszeptał Maks. – Jeżeli ktoś cały czas przegrywa, to znaczy, że wreszcie powinien sobie odpuścić. Ten sezon był dla pana Feltsmana pasmem nieszczęść. Ktoś powie, że to zwykły pech, ale ja sądzę... nie, jestem pewien, że właśnie tak miało być. To przeznaczenie! Pan Feltsman jest fatalnym trenerem i dlatego los próbuje dać mu do zrozumienia, że powinien przestać.

Nieco zakłopotana pani Levina podkręciła głośność radia.

- Właśnie wybiła jedenasta, co oznacza koniec Porannej Listy Przebojów! – zaszczebiotał spiker. – Zanim przejdziemy do długo wyczekiwanego konkursu, zapraszamy do wysłuchania wiadomości! Najpierw kilka słów o pogodzie. Termometr pokazał dzisiaj ponad dwadzieścia pięć stopni, co nawet jak na maj jest wielką rzadkością. W takich warunkach grzechem byłoby nie skorzystać z jednej z zewnętrznych pływalni, które otworzyły dzisiaj swoje podwoje. Natomiast, jeżeli ktoś tęskni za zimą...

XXX

- ... znajdzie ją w świeżo wybudowanym Lodowym Pałacu. To już ostatnia szansa, by kupić bilety na odbywające się dzisiaj Ice Show! Do trwającego półtorej godziny przedstawienia pojadą wybitni łyżwiarze z całego świata. A pod koniec odbędzie się pokaz niespodzianka zorganizowany przez legendy rosyjskiego sportu. Powiem wam tylko jedno, drodzy słuchacze: jeżeli kiedykolwiek słyszeliście o parach Lubicheva-Feltsman oraz Mongetale-Wronkov, to absolutnie musicie tam być!

Dymitr posłał Viktorowi nieśmiały uśmiech.

- No popatrz, mówią o tym nawet w radiu! Już nie mogę się doczekać, a ty?

Chłopiec krótko skinął głową.

- To prawdziwy cud, że ojciec pożyczył mi samochód – Dymitr z czułością przejechał dłońmi po powierzchni kierownicy. – Zwykle nie pozwala mi się do niego zbliżać. Będę mu musiał przywieźć coś z miasta w ramach podziękowań. Jak myślisz, co powinienem kupić? Może buteleczkę wódki? Albo bombonierkę z koniakiem? Doradź mi coś, młody! Zawsze miałeś nosa, jeśli chodzi o prezenty dla rodziców.

- Twój ojciec nie jest taki jak mój – bezbarwnym tonem stwierdził Viktor. – Czego byś mu nie kupił, i tak będzie cię kochał.

Lekko zakłopotany, Dymitr przełknął ślinę.

- Ej, młody, nie mów takich rzeczy! – powiedział, czochrając włosy chłopca. - To zabrzmiało tak, jakby...

Widząc minę dziesięciolatka, postanowił nie kończyć zdania. W oczach Viktora czaiła się dziwna gorycz. Dymitr nie wiedział, co dokładnie wydarzyło się między Saszą i jego synem. Wiedział jedynie, że doszło do złamania kolejnej obietnicy i tylko cudem uniknięto wielkiej awantury. Reszta owiana była tajemnicą.

Babichev wydał zrezygnowane westchnienie. Chciałby już siedzieć na arenie z Sonią. Może ona powie mu coś więcej?

Z fantazjowania o miękkich rudych włosach swojej dziewczyny wyrwał go dziwny dźwięk. Czy mu się tylko zdawało, czy samochód zaczął zwalniać?

- Dima - marszcząc czółko, Vitya pokazał paluszkiem tablicę rejestracyjną – co oznacza ta świecąca ikonka?

- To akumulator.

Dopiero kiedy wypowiedział to na głos, Dymitr zdał sobie sprawę, że byli w kłopotach.

- Nie, nie, nie, nie! – jęknął, rozpaczliwie dociskając pedał gazu. – Jedź malutki... Proszę cię, jedź, jedź, JEDŹ!

Auto zatrzymało się na środku opuszczonej leśnej drogi.

- Nie wierzę... - wysapał Dymitr. – To jakiś żart, czy co?!

- Dima? – chłopczyk posłał starszemu koledze zmartwione spojrzenie.

To zwyczajnie niemożliwe! Co prawda ojciec już dawno nie robił przeglądu, ale... ale przecież tak dba o samochód i na pewno nie dopuściłby do sytuacji, w której...

- Dima! – krzyknął Viktor. – Co robimy?

Co robimy? O co on...? Ach!

No tak, przecież musieli jak najszybciej dotrzeć do Petersburga. Tylko jak mogli się tam dostać z popsutym samochodem?! Telefon... No właśnie! Dymitr powinien przede wszystkim zadzwonić do pana Feltsmana i powiedzieć mu, co się dzieje!

Drżącymi dłońmi młodzieniec wyjął komórkę.

- Szlag! – syknął. – Brak zasięgu! Vitya, wyjdź z auta i stań na poboczu. Wystaw rękę z kciukiem w taki sposób, jakbyś chciał złapać stopa. Wiesz, jak się łapie stopa, prawda? Gdy ktoś się zatrzyma, wytłumacz, że rozładował nam się akumulator i chcielibyśmy pożyczyć trochę prądu. W między czasie ja spróbuję złapać zasięg...

XXX

Nikt już nie myślał o robieniu zdjęć. Wszyscy byli dziwnie nerwowi. Nawet Julka wyczuła, że coś się święci i teraz zatruwała zgromadzonym życie, rycząc w niebogłosy. Viera i Kostya próbowali najróżniejszych sposobów, by ją uspokoić, ale bez skutku. Sonia siedziała na schodkach z czołem opartym o złączone dłonie, a Masha i Lenka dyskutowały o czymś przyciszonymi głosami.

Yakov krążył tam i z powrotem, na przemian rozluźniając i zaciskając krawat, bo nie miał lepszego pomysłu, co zrobić z rękami. Kiedy usłyszał brzęczenie komórki, omal nie popełnił samobójstwa przez uduszenie.

- Tatiana? – zapytał, nawet nie spojrzawszy na wyświetlacz.

- Niestety nie – odpowiedział zdenerwowany głos. – Z tej strony Dymitr.

Feltsman zamknął oczy.

- Powiedz mi, że jesteście w drodze – odezwał się błagalnym tonem. – Powiedz, że jesteście w drodze i za chwilę tutaj będziecie!

- Byliśmy w drodze.

- „By... liście"?

- Rozładował się akumulator.

- Cholera!

Czując, że zaraz straci władzę w nogach, pięćdziesięciolatek opadł na schodki obok Grankiny. Sonia położyła mu dłoń na ramieniu.

- Nie wierzę – wyszeptał, z palcami przyciśniętymi do czoła. – Po prostu nie wierzę!

- Ja też nie chciałem uwierzyć. Miałem nadzieję, że zatrzymamy kogoś z kablami i namówimy go, by podzielił się prądem, albo chociaż podwiózł nas do stacji benzynowej... Jednak wychodzi na to, że to zadupie jest zadupiem nie tylko z nazwy. Stoimy tu już dwadzieścia minut i nie widzieliśmy ani jednego samochodu...

- Że JAK DŁUGO tam stoicie?!

- Dwadzieścia minut.

- I dzwonisz do mnie dopiero TERAZ?!

- Nie mogłem złapać zasięgu. Przez ten cały czas kręciłem się po okolicy z komórką w ręce. Dopiero teraz pojawiły się dwie kreski.

- Masakra – Yakov był tak zestresowany, że słowa ledwo przechodziły mu przez gardło. – To jakaś masakra.

Zaczynał już rozważać strzelenie sobie w łeb, gdy Sonia odebrała mu telefon.

- Dima, jak daleko macie do najbliższej stacji benzynowej? – zapytała rzeczowym tonem. – Piętnaście kilometrów, tak?

Rudowłosa łyżwiarka wydała rozczarowane burknięcie, jednak w przeciwieństwie do trenera zdołała zachować zimną krew.

- Słuchaj, zrobimy tak: nie ruszajcie się stamtąd. Stójcie, gdzie stoicie i spróbujcie złapać stopa. Auto trenera ma kapcia, a znalezienie kogoś znajomego z samochodem zajmie za dużo czasu, więc po prostu zamówimy dla was taksówkę. Wytłumacz mi, gdzie dokładnie jesteście.

Sonia zaczęła grzebać w torebce w poszukiwaniu czegoś do pisania. Drżącą dłonią Feltsman podał jej notes i długopis.

- Łoookeeej – z zatyczką w zębach Grankina zapisywała instrukcje. – A płotem trzeba skłęcić na Krasavice, tłak? Nłastępnie przez młost?

Pożegnała się z Dymitrem i z westchnieniem przerwała połączenie. Musiała wyczuć nieustający stres Yakova, bo wzięła na siebie także zamówienie taksówki. Kiedy skończyła tłumaczyć nieogarniętemu kierowcy, jak dotrzeć na miejsce, dziarsko poklepała trenera po plecach.

- Będzie dobrze. Zobaczysz.

Zamiast odpowiedzieć, Feltsman zerknął na zegarek. Na widok jedenastej dwadzieścia omal nie zemdlał.

- A tak swoją drogą... - zagadnęła Sonia – to co to, u licha, jest?

Yakov obrócił głowę i zdał sobie sprawę, że notesem, którego użyczył do zapisania instrukcji, był Notes przez duże N, czyli ten, w którym zapisywał wszystkie swoje szpiegowskie spostrzeżenia. A był otwarty na stronie „Solistki i matka natura".

- Serio, trenerze? – udając obrażoną, Grankina wydęła wargi.

Feltsman zamrugał. Chwilę później oboje zaczęli się śmiać. Jednak był to bardzo dziwny śmiech – prędzej forma rozładowania stresu niż prawdziwy wyraz radości. Yakov rechotał z twarzą ukrytą w dłoniach, które trzęsły się jak u człowieka, który właśnie wyszedł z lodowatej wody. Każdemu parsknięciu Sonii towarzyszyło delikatne klepnięcie trenera w ramię – zupełnie jakby młoda łyżwiarka była terapeutką, próbującą ustabilizować pacjenta dostarczając mu zabawnych sytuacji.

Póki co działało. Jednak oboje zdawali sobie sprawę, że ukojenie nie będzie trwało wiecznie. Gdy temat Szpiegowskiego Zeszytu zostanie wyczerpany, znikną powody do śmiechu i powróci okrutna rzeczywistość.

Rzeczywistość, w której nic nie szło tak, jak trzeba.

XXX

- Zaraz, zaraz, jeszcze raz... Gdzie pan dokładnie jest?

Viktor siedział na pieńku, niecierpliwie przebierając nogami i wpatrując się w Dymitra, który krążył tam i z powrotem, żywo dyskutując z taksówkarzem przez telefon.

- Halo? Jest pan tam? Szlag, znowu straciłem zasięg!

Klnąc w sposób, który baaardzo upodabniał go do Yakova, Babichev włożył telefon do kieszeni dżinsów i ze zwinnością małpy zaczął wspinać się na drzewo. Kiedy znalazł się jakieś dziesięć metrów nad ziemią, ponownie wyjął komórkę. Viktor obserwował to wszystko z ponurą miną.

- Przepraszam, coś nam przerwało – Dymitr odgarnął z czoła pasma spoconych włosów. – Dobrze mnie pan słyszy? Tak? To dobrze, teraz już nie powinniśmy mieć problemów. Mam tutaj pięć kresek zasięgu... Słucham? Ależ nie, nie zmieniliśmy lokalizacji! Tłumaczę panu, że cały czas jesteśmy w tym samym miejscu! Mógłby mi pan jeszcze raz wytłumaczyć, którędy pan pojechał? CO?! Ale dlaczego pan tam skręcił? Przecież tłumaczyłem, że aż do rzeki droga jest prosta! Wysłałem panu SMSa z dokładną instrukcją... hę? Ale jak to pan go nie dostał? Przecież to pan był tym nieznanym numerem, który wysłał mi wiadomość z prośbą o dokładne instrukcje dojazdu? Nie? Ugh, mniejsza już o to! Jak nazywała się ostatnia miejscowość, którą pan mijał? ŻE CO?! Zupełnie zjechał pan z trasy! Niech pan pojedzie...

Viktor wydał sfrustrowane prychnięcie, objął plecak i ukrył w nim buzię.

- No, teraz już powinien trafić! – po skończeniu rozmowy z taksówkarzem i wysłaniu SMSa z instrukcjami, Dymitr posłał chłopcu pokrzepiający uśmiech.

Dzieciak nie zareagował. Babichev zerknął na zegarek. Dochodziła dwunasta. Jeżeli o trzynastej nie stawią się na arenie, będzie źle. Bardzo źle.

Dymitr dokonał szybkiej kalkulacji. Zakładając, że taksówkarz znowu się nie zgubi, to powinien zgarnąć ich za jakieś pół godziny. Dojazd do Petersburga zajmie kolejne czterdzieści minut. Czyli będą na styk. JEŚLI taksówkarz znowu się nie zgubi.

Młodzieniec zagryzł dolną wargę. Pan Feltsman wciąż powtarzał, że „optymizm był dla frajerów". Jeżeli chciało się wyjść zwycięsko z każdej sytuacji, należało zakładać najgorsze.

A co jeśli ten gamoń od taksówki znowu się zgubi? A co jeśli w ogóle nie znajdzie drogi? Komórka Dymitra osiągnęła niebezpiecznie niski poziom baterii - wystarczy na wykonanie jednego połączenia. No, MOŻE dwóch, jeżeli zadzwoni natychmiast zamiast czekać aż telefon samoistnie się rozładuje.

Tylko czy Dymitr powinien marnować baterię na kolejną rozmowę z taksówkarzem? Ten facet brzmiał tak, jakby potrzebował co najmniej dziesięciu telefonów z instrukcjami. Jeżeli podpowiedzi, które dostał SMSem mu nie wystarczą, to najprawdopodobniej w ogóle tu nie trafi.

To może zamiast tego należało zadzwonić do Pana Feltsmana i poprosić, by zorganizował jakiś inny transport? Ale żeby nie natrafili znowu na ten sam problem, potrzebowaliby kierowcy, który już kiedyś był w tych okolicach i znał drogę. Pan Feltsman mógłby przyjechać po nich osobiście, ale musiałby najpierw pożyczyć od kogoś samochód, a zanim to zrobi, minie masę czasu.

„Półtorej godziny" – Dymitr przypomniał sobie stwierdzenie pięćdziesięcioletniego trenera. – „Półtorej godziny wyznacza granicę. Vitya musi zacząć rozgrzewkę o trzynastej trzydzieści, by o piętnastej wyjść na lód. Jeżeli zjawi się na arenie później, nie będzie mógł wystąpić."

Istniało jeszcze jedno rozwiązanie. Gdyby pomógł im pewien człowiek, bez problemu zdążyliby na czas i jeszcze mieliby dobre kilkanaście minut w zapasie! Pytanie tylko – czy istniała jakaś szansa, że się zgodzi? I czy Vitya zgodzi się do niego zadzwonić? Czy zgodzi się poprosić o pomoc?

Dymitr zerknął na chłopca, który wciąż siedział w tej samej pozycji z główką ukrytą w plecaku.

Nie muszę mówić mu, do kogo dzwonię – zdecydował Babichev. – Telefon lada moment mi się rozładuje. Nie możemy tracić czasu na dyskusje! Nie mam wyjścia... Muszę zaryzykować!

Podjąwszy decyzję, młodzieniec wykręcił numer.

XXX

Sasza siedział w swoim gabinecie i czytał gazetę. Torba w pieski spoglądała na niego oskarżycielsko z kąta pomieszczenia. Starał się nie zwracać na nią uwagi i zamiast tego skupić się na zawartości artykułu.

"Równie ważne jak przygotowanie kondycyjne do meczu jest sprawdzenie, czy wszyscy zawodnicy mają sprawny sprzęt. Żeby uniknąć przykrych sytuacji, regularnie urządzaj spotkania całego zespołu, podczas których będziesz mógł sprawdzić, w jakim stanie są elementy wyposażenia. Do rzeczy najbardziej zaniedbywanych przez młodych hokeistów zaliczają się ochraniacze goleni, rękawiczki oraz... „

Z głośnym plaśnięciem gazeta została odrzucona na stół, a Sasza ukrył twarz w dłoniach. Hasło „rękawiczki" było wszystkim, czego potrzebował, by poczuć nawrót wyrzutów sumienia. Co się z nim działo, do cholery? Przecież już podjął decyzję, czyż nie?

Leżąca obok wazonu komórka zaczęła wibrować. Na ekraniku jaśniał napis „Dymitr Babichev". Sasza z irytacją nacisnął czerwoną słuchawkę. Nie minęło dwadzieścia sekund, gdy młodziak zadzwonił znowu. Zrozumiawszy, że bachor nie zamierza dać mu spokoju, Sasza wziął telefon i postanowił umieścić go w miejscu, które skutecznie zagłuszyłoby upierdliwe brzęczenie. Zanim jednak rozstrzygnął dylemat pomiędzy szufladą, kieszenią marynarki i kaloszem, włączyła się poczta głosowa.

- Powiem wprost: - wyrzucił z siebie Dymitr – jeśli kocha pan Viktora, to niech pan pomoże!

I tyle. To był już koniec wiadomości. Sasza zamarł w bezruchu. Jego wzrok sam z siebie powędrował w stronę torby w pieski.

"Jeśli kocha pan Viktora..."

Mąż Anastazji zamknął oczy. Kiedy je otworzył, wykręcił numer Dymitra.

XXX

- Do kogo zadzwoniłeś?

Viktor podniósł główkę. Na jego buzi malowała się podejrzliwość.

- Do taksówkarza – gładko skłamał Dymitr.

Odetchnął z ulgą, widząc, że chłopiec nie zadaje dalszych pytań. Pozycja z głową na plecaku chyba przestała być dla niego wygodna, bo wstał i zaczął zabijać czas, grzebiąc w liściach czubkiem długiego patyka.

Telefon cichutko zabrzęczał. Ujrzawszy imię trenera Saszy, Babichev omal nie rozpłakał się ze szczęścia. Bez wahania nacisnął zieloną słuchawkę.

- Gdzie...

- Jesteśmy w drodze do Petersburga! – z prędkością karabinu maszynowego wyrzucił z siebie Dymitr – Jakieś pięć kilometrów za starą lodziarnią! Wie pan gdzie, prawda? Przyjedzie pan po nas?

Cisza.

- Halo?

Odsunął telefon na odległość ramienia i serce mu zamarło, gdy na niewielkim ekraniku ujrzał ciemność. Bateria wydała swoje ostatnie tchnienie. Pytanie tylko - kiedy? PRZED czy PO tym jak Dymitr podał trenerowi ich lokalizację? I czy Sasza w ogóle zamierzał przyjechać? Uch, gdyby tylko odebrał telefon za pierwszym razem! Gdyby tylko...

Nie – powiedział sobie młodzieniec – Stop. Nie myśl o tym. Grunt, że trener Sasza postanowił oddzwonić. Skoro się na to zdecydował, to pewnie nas podwiezie. Nawet jeśli nie usłyszał tego tekstu o lodziarni, to bez problemu doda dwa do dwóch i bez problemu nas odnajdzie! Wystarczy, że pojedzie w stronę Petersburga... Jeżeli wyjedzie natychmiast, dowiezie nas na miejsce jakieś dziesięć minut po trzynastej. A to zawsze coś!

Łapanie zasięgu nie miało już sensu, więc Dymirt zabrał się za ostrożne schodzenie z drzewa. Oby jego przypuszczenia się sprawdziły!

XXX

Zegarek pokazał dwunastą trzydzieści, a wciąż nie było żadnych wieści o Viktorze. Ani od Dymitra, ani od taksówkarza! Yakov uświadomił sobie, że przyszedł czas drastycznych rozwiązań. Z ciężkim sercem podniósł się ze schodków i ruszył w stronę kolorowego roll-upa, przy którym Bobrov przeprowadzał wywiad z Georgim.

- ... kochałem Beatkę, ale odkąd dowiedziałem się, że napisała list miłosny do naszego nauczyciela historii, zrozumiałem, że wcale nie jesteśmy dla siebie stworzeni! – Popovich chlipał do mikrofonu.

- Ro...rozumiem – mruknął nieco zdezorientowany reporter. – A powiedz mi, co myślisz o chłopcu, który ma reprezentować twojego trenera podczas dzisiejszego pojedynku. Przyjaźnicie się, prawda?

- Viktor jest taki koleżeński! – Twarz Georgija ułożyła się w promienny uśmiech. – Parę dni temu powiedział mi, że ostatnio bardziej podobają mu się chłopcy, więc mogę sobie wziąć wszystkie dziewczynki! Jeszcze nikt nie powiedział mi czegoś tak miłego! Moja mama twierdzi, że teraz, kiedy już nie mam konkurencji, bez problemu znajdę miłość życia!

Yakov wydał zdegustowane prychnięcie. Wreszcie stało się dla niego jasne, dlaczego Popovich i jego matka byli jednymi z niewielu, którzy nie przejęli się „gejowskimi rewelacjami" na temat Viktora.

- Ale ty wiesz, że to wcale nie sprawi, że laski przestaną lecieć na Vićka? – złośliwie wtrąciła Evgenia. – Ty na serio myślisz, że skoro on się nimi nie interesuje, wszystkie rzucą się na ciebie?

Zanim sens tych słów zmiażdżył nadzieje Georgija, Feltsman szybko dopadł do chłopca.

- Porwę go na sekundkę, dobrze?

Bobrov skinął głową, mamrocząc coś w stylu „chyba jednak nie opublikuję tego wywiadu".

- A tak w ogóle to nigdy nie zostaniesz księciem! – Evgenia zawołała za odchodzącym Georgijem. – W Rosji nie ma książąt!

- A WŁAŚNIE, ŻE SĄ! – rozpaczliwie wrzasnął Popovich.

Yakov przewrócił oczami.

- Byłbym wdzięczny, gdyby Wasza Królewska Mość przestała się wydzierać – wycedził. – Mam do Waszej Wysokości sprawę.

Słysząc stwierdzenie „Wasza Królewska Mość", Georgi cały się rozpromienił.

- Jaką sprawę? – zapytał z błyszczącymi z podniecenia oczami.

XXX

Za dwadzieścia pierwsza. Sasza wreszcie wypatrzył zaparkowany na poboczu samochód Dymitra. Zdawał sobie sprawę, że jest na miejscu o wiele za późno – w najlepszym wypadku będą w Petersburgu dwadzieścia minut po czasie. Ale może nic się nie stanie, jeśli trochę się spóźnią?

Sasza zatrzymał swoje Volvo i szybko podbiegł do drugiego auta.

- Dim...

Urwał, gdy zdał sobie sprawę, że w środku nikogo nie było. Drzwiczki stawiły opór, a zatem samochód został zamknięty kluczykiem. Sasza rozejrzał się po okolicy.

- Dymitr! – krzyknął donośnym głosem. - Viktor!

Odpowiedział mu cichutki powiew wiatru. Wokół nie było widać żywej duszy. Może Viktor i Dymitr złapali stopa? Czy byliby tutaj, gdyby Sasza wyjechał z lodowiska od razu, zamiast przez kilkanaście minut zastanawiać się, czy jednak chce pomóc synowi?

Mężczyzna przysiadł na pieńku. Nieopodal leżał długi patyk, którym ktoś nie tak dawno temu próbował narysować coś na piachu. W gałąź tuż przy uchu Saszy zaplątał się pojedynczy srebrny włos.

Ojciec Viktora ukrył twarz w dłoniach. Czy w obecnej sytuacji powinien wrócić do domu? A może ruszyć w stronę Petersburga i sprawdzić, czy jego syn jednak potrzebuje pomocy? Sam już nie wiedział, czego chce...

Ostatecznie wyjął telefon.

XXX

Yakov błyskawicznie sięgnął po komórkę. No, cholera, w samą porę!

Na ekraniku czekał SMS od taksówkarza:

„Pięć minut po tym, gdy zgarnąłem pasażerów, skończyło nam się paliwo. Wezwałem dla pana Dymitra drugą taksówkę. Powinien być na arenie za dwie godziny."

Za dwie godziny. Będą na arenie ZA DWIE GODZINY.

Zbyt późno. Vitya nie zdąży się rozgrzać.

To koniec.

Feltsman zamknął oczy i przycisnął sobie telefon do czoła. Nie miał nawet siły, by zadzwonić do faceta i nawrzeszczeć do niego za brak profesjonalizmu. Abstrakcyjność tej beznadziejnej sytuacji sprawiła, że zaśmiał się wyzutym z radości, zimnym śmiechem.

A więc to tak? Tak to miało wyglądać...

Zepsuty samochód Dymitra.

Przebita opona ukochanej Hondy.

Nagła dobroduszność Uprzedzonego Dupka i telefon do tego samego dupka skutkujący spóźnieniem na jedyny autobus.

Akumulator samochodu ojca Dymitra.

Taksówkarz, który jakimś cudem dociera na zadupie, ale zaraz po zgarnięciu pasażerów zdaje sobie sprawę, że nie ma paliwa.

Yakov już nie miał złudzeń – to było przeznaczenie. Pozostawało jedynie wyjść z tego wszystkiego z podniesioną głową.

XXX

- Nastiaaaa! Masz przerwę? Twój telefon dzwoni od kilkunastu minut.

Anastazja przerwała malowanie brwi i zabrała się za przeszukiwanie garderoby. Po przekopaniu się przez połowę kostiumów wreszcie dopadła do torebki i wyjęła komórkę.

- Tak? – odezwała się zmęczonym tonem.

- Wybacz, ale nie dam rady.

Zamrugała.

- Sasza? Wszystko w porządku? Odwiozłeś Viktora na autobus?

- Próbowałem.

Z wrażenia Anastazja przewróciła flakonik perfum.

- Próbowałeś? – powtórzyła z osłupieniem. – Jak to „próbowałeś"?! Gdzie teraz jesteś?

- Wracam do domu.

- Do dom... zaraz, zaraz! Wytłumacz mi, co...

- Przepraszam. Zrobiłem to dla jego dobra. Tak będzie lepiej. Miałem krótką chwilę słabości, ale teraz wracam do domu. Przepraszam.

- Przepra... Chwila moment! Co tak właściwie...

Ale Sasza już się rozłączył. Zza kontuaru wyjrzała głowa Albiny.

- Nastia, jesteś gotowa? Za piętnaście minut scena balu!

Pani Nikiforova nie ruszyła się z miejsca. Pełna najgorszych przeczuć, wytrzeszczonymi oczami wpatrywała się w telefon. Otulone jedwabnymi rękawiczkami dłonie nie przestawały się trząść.

- Nastia! – nieco głośniej powtórzyła ciemnowłosa aktorka. – Niedługo wychodzisz na scenę. Pośpiesz się!

Albina wyszła i Anastazja została w garderobie zupełnie sama. Sama ze strachem, że stało się coś okropnego.

XXX

- Żartujesz, prawda? – Viera wytrzeszczyła oczy.

- Niestety nie żartuję – ponuro odpowiedział Yakov. – Ma ze sobą łyżwy i kostium. Jego matka już wyraziła zgodę. Georgi może i nie jest małoletnią gwiazdą, jednak wiem, że da z siebie wszystko.

Stali w okręgu w identycznych pozach ze skrzyżowanymi ramionami i skwaszonymi minami. Na lewo od nich tłum przepychał się do wejścia na arenę.

- Ale do czego on pojedzie? – Masha uniosła brwi. – Przecież nie uczył się choreografii do „Final Countdown"!

- Pojedzie do „Time to say goodbye" – odparł Feltsman.

- Nie! – sapnęła Sonia.

- Tak – Yakov wydał głębokie westchnienie. – Uczył się tego układu, jeszcze kiedy reprezentantem klubu miał być Lev. Od pół roku powtarzałem mu, by przyłożył się, bo w każdej chwili może zostać zmiennikiem.

- A co z Viktorem? – cicho spytał Kostya. – Może jednak uda mu się dojechać szybciej?

- Jest trzynasta. Żeby zdążyć się rozgrzać, musiałby dotrzeć tutaj w pół godziny. Nawet gdybym znalazł samochód i sam po niego pojechał, nie zmieścilibyśmy się w czasie. Zresztą...

Wzrok Feltsmana powędrował w stronę parkingu dla VIPów, na którym zatrzymał się właśnie drogi Mercedes.

- ... oni już tu są.

Atmosfera wśród członków Klubu Mistrzów zaczęła przypominać stypę. Yakov pokręcił głową.

- No dobra! – burknął, klaszcząc w dłonie. – Koniec dąsów! Pora na płacz będzie po zawodach. A teraz proszę, byście wszyscy wyprostowali się i zaczęli wyglądać na w miarę zadowolonych z życia! Nienawidzę być największym optymistą w grupie, ale w większym gównie już dzisiaj nie będziemy, więc chociaż spróbujmy rozegrać to wszystko z godnością. Tak, to kurewsko trudne, ale nie mamy innego wyjścia. Musimy zapomnieć o tym, co się stało i okazać Georgijowi nasze bezwarunkowe wsparcie! W końcu to od niego zależy, jak to wszystko się zakończy.

Feltsman wyciągnął rękę. Inni poszli za jego przykładem. Siedem dłoni złączyło się ze sobą w przygotowaniu do drużynowego okrzyku.

- Georgi! – Yakov przywołał Popovicha.

Chłopiec przybiegł do okręgu i szybciutko położył swoją małą rączkę na szczycie stosu. Feltsman wziął głęboki oddech.

- Co ma być to będzie – mruknął. – Za Novaka!

- Za Novaka! – zaśpiewał chórek głosów. Skupisko dłoni wystrzeliło do góry.

Wyczuwalny w powietrzu duch bojowy nieco dodał Yakovowi otuchy.

Drzwi Mercedesa otworzyły się i ze środka wyszedł Wronkov. Był w wyśmienitym nastroju - jego łysina lśniła w słońcu bardziej niż kiedykolwiek! Prawie tak bardzo jak diamentowe kolczyki tańczące koło uszu Kateriny. Ona z kolei wyglądała na bardzo czymś zirytowaną. Wciąż łypała na garnitur męża, a Yakov nie mógł ją za to winić, bo wdzianko było zwyczajnie paskudne, wręcz przedpotopowe i... chwila! Czy to był...?

O matko, tak. To był TEN garnitur! Ten sam, który Wronkov miał na sobie podczas bankietu na Olimpiadzie w Grenoble. To właśnie na TEJ Olimpiadzie dostał w dupę od rywala.

Yakov zerknął na własny przyodziewek i nie mogąc się powstrzymać parsknął nostalgicznym śmiechem. Zabawne. Że też między sposobami myślenia dwóch nienawidzących się facetów mogły pojawiać się aż takie zbieżności! Obaj postanowili ubrać garnitury, które mieli na sobie w Grenoble.

Feltsman zrobił to z założeniem:

„A widzisz? Tym razem też dostaniesz wpierdol!"

Zaś Wronkov pewnie chciał wysłać wiadomość:

„To zemsta. Dzisiaj zemszczę się za tamten dzień!"

Z nich dwóch, jak na razie Alexei miał większe szanse na zrealizowanie swojego celu. Choć oczywiście Yakov prędzej wepchnie sobie pistolet w dupę, niż mu o tym powie!

Ech, nie ma co odwlekać nieuchronnego!

Feltsman wyszedł nieco przed swoją grupę i cierpliwie czekał, aż rywal go zauważy. Wronkov ściskał właśnie dłoń pani Levinie. Stojący za matką Maks taszczył torbę i plecak młodszego brata – nie wyglądał na zbyt zadowolonego ze swojej roli tragarza. Tymczasem Ivanek snuł się w pobliżu z dłońmi w kieszeniach spodni. Miał minę, jakby kogoś szukał. Kiedy przyuważył stojącego za trenerem Georgija, lekko zmarszczył brwi.

Yakov zamrugał. Nie takiej reakcji się spodziewał.

W końcu Wronkov skończył rozmawiać z matką reprezentanta i napotkał wzrok rywala. Krótko skinął na swoją grupkę. Pani Levina odeszła w stronę wejścia dla VIPów, zaś pozostali ruszyli śladem Alexeia. Wszyscy razem stanowili iście onieśmielający widok...

Na przedzie szedł zadowolony Wronkov. Zdawał się nucić coś pod nosem, a każdemu krokowi towarzyszył dziarski zamach laską. Nieco za nim snuła się, jak mroczny cień, ubrana w elegancką lawendową sukienkę Katerina. Jej muskularne ramiona i twarde łydki przyciągały spojrzenia wielu zgromadzonych. Maks nie odrywał nienawistnego wzroku od byłego trenera, a Ivanek miał nieobecny wyraz twarzy i sprawiał wrażenie bardzo czymś rozczarowanego.

Yakov spojrzał za siebie. W porównaniu z Oddziałem Wronkova jego własna grupa nie robiła aż takiego wrażenia: mały księżulek z rozmarzonym spojrzeniem, cztery ponure baby, jeden facet z obsmarkanym dzieckiem i jeden pantoflarz z kamerą. Alexei musiał pomyśleć to samo, gdyż posłał rywalowi złośliwy uśmieszek. On i jego towarzysze zatrzymali się dwa metry od Feltsmana. Wronkov otworzył usta, by coś powiedzieć, gdy...

- UWAGA!

Uszy Yakova zostały nagle zaatakowane przez niewyobrażalny hałas. Coś zaryczało wściekle, skutecznie uciszając wszystkie rozmowy w promieniu kilometra. Większość stojących w kolejce ludzi zgięła się w pół i zatkała sobie uszy. Byli wśród nich również przedstawiciele Spartana i Klubu Mistrzów. Nie odrywając dłoni od głowy, Yakov rozglądał się na wszystkie strony, starając się wypatrzeć źródło rozgardiaszu. Naprzeciwko niego zdezorientowany Wronkov robił to samo.

Aż wreszcie winowajca pojawił się w polu widzenia. Choć właściwsze byłoby stwierdzenie, że wkroczył na scenę w sposób, który aż prosił się o podpis „wejście smoka". Był to wiozący dwóch pasażerów motor, który wydawał się Feltsmanowi dziwnie znajomy. ZARAZ! Czyżby to...

- Niech to szlag! – odruchowo krzyknął Yakov.

Bestia na dwóch kółkach ruszyła w ich stronę. Zahamowała kilka metrów przed schodkami, obracając się o sto osiemdziesiąt stopni i znikając w chmurze białego dymu. Kilka osób zaczęło się krztusić. Yakov, Wronkov, Katerina i Ivanek byli jednymi z nielicznych, którzy tkwili w bezruchu.

Wkrótce z mgły spalin wyłoniła się niska postać w czarnym kasku w różowe serduszka. Stojący najbliżej dziennikarze zareagowali instynktownie i zaczęli robić zdjęcia. Błyski fleszy odbijały się od chłopca, który bez pośpiechu wspinał się po schodkach. Obserwujący go Ivanek groźnie zmrużył oczy.

Wreszcie tajemniczy przybysz zdjął kask i jednocześnie odrzucił do tyłu kaskadę długich srebrnych włosów. Viera, Sonia, Lenka i Masha zapiszczały ze szczęścia. Stojący nieopodal Yakova starszy jegomość wydał zrezygnowane westchnienie.

- Dlaczego... - mruknął, kręcąc głową. – Dlaczego zawsze gdy jestem w Rosji, ktoś musi pożyczać mój motor?

- To chyba jasne, panie Altin! – powiedział czyjś rozbawiony głos.

Biała chmura całkowicie opadła, ukazując Tatianę. Żona Steva siedziała na motorze z szeroko rozłożonymi nogami i łokciami opartymi o kierownicę. Z garniturem, krawatem i ciemnymi okularami wyglądała jak żeńska wersja Bonda. Lekko kołysała się na obcasach wysokich czerwonych szpilek.

- Pożyczam od pana motor, by miał pan o czym opowiadać wnukom! – zaanonsowała, głośno się śmiejąc.

Zdjęła okulary. Jej niebieskie oczy zatrzymały się na Wronkovie. Mąż Kateriny zacisnął zęby. Pomarszczone dłonie zacisnęły się na lasce tak mocno, jakby chciały ją złamać. Tatiana uśmiechnęła się złośliwie.

Viktor stanął przed Yakovem. Jego długie włosy falowały na wietrze niczym peleryna superbohatera. Przez pewien czas Nikiforov i Feltsman patrzyli na siebie bez słowa. W końcu chłopiec wyszczerzył zęby.

- Już jestem, trenerze!

Notka autorki:

Przede wszystkim dziękuję wszystkim czytelnikom, którzy wspierali mnie komentarzami i prywatnymi wiadomościami, kiedy ze względu na problemy ze zdrowiem zaniechałam publikowania na ponad dwa miesiące.

Dziękuję tym wspaniałym natarczywym istotom, które pisały do mnie wiersze, które natarczywie pytały, co się dzieje, czy kot zdechł, czy spadłam ze schodów i połamałam sobie wszystkie palce, czy może padłam ofiarą jakiejś strasznej klątwy, za sprawą której zapadłam w wieczny sen... 

Byłam w szoku, ilu was było. Spodziewałam się, że mało kto zauważy moją nieobecność, a tu... no wiecie. Czasami było mi aż głupio, że nie mogę powiedzieć tym kilkunasto osobom niczego więcej niż: "jest okej".

Uspokajam: żadne wypadki, klątwy i zgony kotów nie miały miejsca. Po prostu miałam dość poważny problem z plecami, przez co nie mogłam wytrzymać w pozycji siedzącej dłużej niż pięć minut. Magnificon przetrwałam tylko dzięki przyjaciołom i zawziętości (nie było łatwo, ale daliśmy radę). 

Ale teraz wracam już do gry! Przepraszam za wszystkie sytuacje, gdy droczyłam się z wami słowami "rozdział zaraz będzie", no a dni mijały i... rozdziału nie było. Za każdym razem łudziłam się, że plecy jednak przestaną boleć, a jeśli się zmotywuję, jakoś wytrwam. Zapomniałam, że nie mam na imię Yakov i nie mogę liczyć na sytuacje, że cudownie ozdrowieję, bo jakiś bachor (eghm, eghm) podniósł mi ciśnienie ;) 

Osoby, które chcą spotkać mnie osobiście, zapraszam na Animatsuri i Niucon! Przyjęto mi kilka paneli, więc będę miała mnóstwo roboty ;)

Na Animatsuri poprowadzę następujące atrakcje:

- Realizm w sportówkach

- Psychopaci w mandze i anime

Na Niuconie poprowadzę następujące atrakcje:

- Nietypowa wiedzówka z YOI (kto był na Magnificonie, ten wie, o co chodzi)

- Trendy w yaoi

- Psychopaci w mandze i anime

- D.U.P.A. (Dlaczego Upadło Pewne Anime)

Jeżeli chcielibyście wpaść, zapraszam! Nawet nie musicie się przedstawiać. Możecie się "przyczaić" i popatrzeć na Jorę z daleka. Jeśli chcecie, weźcie ze sobą gazetę, by trzasnąć mnie po uszach, za to że tak długo nie publikowałam. 

To już chyba wszystko. Mam nadzieję, że wyrobię się z kolejnym rozdziałem do przyszłego tygodnia. Wkrótce powinien też pojawić się nowy epizod Ice-Wartu ;)

Do osoby, która czeka na rysunek Wronkova - postaram się go zrobić, ale niczego nie obiecuję.

(Właściwie to chętnie zleciłabym komuś narysowanie Alexeia, więc jeśli ktoś chętny to... no, tego... niech mi powie :P) 

Trzymajcie się cieplutko i do usłyszenia!

-----------------------------------------

Za korektę jak zawsze dziękuję: Akaitori07

Specjalne podziękowania dla Wattpadowego Tajniaka (ty i ja wiemy o co chodzi) za najbardziej motywujące wiadomości na Fejsie jakie kiedykolwiek dostałam!  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro