Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10 - Plakaty

Przebierając się po zakończonym treningu Lev Rykov, Andrei Kuklin i Georgi Popovich wyjątkowo nie dyskutowali o grach komputerowych, zabawkach z McDonalda i planach na wakacje. Ich uwagę pochłaniały o wiele ciekawsze tematy...

- Myślicie, że nadal się kłócą? – Lev zapytał konspiracyjnym tonem.

- Po co mówisz szeptem? – Andrei burknął, ciskając do torby przepocone skarpetki. – Jesteśmy w szatni. Przecież stąd cię nie usłyszą!

- Nie byłbym tego taki pewny, mój przyjacielu! – z pasją wykrzyknął Georgi. – Pan Feltsman jest jak Gaston z „Pięknej i Bestii". Wie wszystko, potrafi wszystko i zjada na śniadanie dziesięć jajek!

- Przez ściany słyszeć nie umie! – kłócił się Kuklin.

- Ej, ale lepiej nie mówmy o tych jajkach Viktorovi – zaplatając kosmyk włosów za ucho, wyszeptał Rykov. – Jeszcze znowu powie coś dziwnego i znowu będzie kłócił się z panem Feltsmanem przez cały trening. Biedaczek... tak bardzo się cieszył, że będzie ćwiczył z nami.

- Mnie tam nie przeszkadza, że zmarnował cały trening – zgrzytając zębami, Andrei walczył z suwakiem torby. – Nie lubię z nim ćwiczyć. Na obozie cały czas się wymądrzał! A teraz przyjechał sobie do Petersburga, powiedział dorosłym coś dziwnego i sprawił, że mamy zajęcia z panem Feltsmanem! I to przez całe wakacje! Dlaczego wszyscy mamy męczyć się z panem Feltsmanem, tylko dlatego że Viktor coś zrobił?! To niesprawiedliwe! Dobrze, że w sierpniu wyjeżdżam z rodzicami do Włoch...

Trójka chłopców opuściła szatnię i skierowała się w stronę dystrybutora wody. Nad woreczkiem z plastikowymi kubkami wisiał napis:

„Nawadniać się, kurwa, po treningu!"

Ciekawe, kto był autorem? Ten ktoś raczej nie potrafił widzieć przez ściany, ale dzieciaki i tak „na wszelki wypadek" brały kubki.

- Treningi z panem Feltsmanem to nie kara, lecz przywilej! – wyniośle oznajmił Popovich.

- Co to jest „przywilej"? – spytał Lev.

- To takie coś, co dostajesz, gdy na to zasłużysz – ważnym tonem wyjaśnił Andrei. – Na przykład ja jestem najbardziej zmęczony z nas wszystkich, więc jako pierwszy napiję się wody z wielkiej butli. To mój przywilej!

- Ej! – oburzył się Georgi. – A niby dlaczego to ty jesteś najbardziej zmęczony?

- Bo moje gatki śmierdziały bardziej niż wasze, deklu! A poza tym, jestem najstarszy!

Ledwo skończył to zdanie, kubek wyślizgnął mu się z ręki. Andrei ukląkł, żeby go podnieść. Plastikowy obiekt poturlał się po podłodze, aż został zatrzymany przez zabezpieczoną różową płozą łyżwę. Na grupkę dzieciaków padły trzy złowieszcze cienie. Chłopcy niepewnie podnieśli główki.

Czasami, gdy masz osiem albo dziesięć lat, niektórzy dorośli wydają ci się zwyczajnie przerażający. Patrzysz w oczy dwa razy większego od siebie osobnika i momentalnie przestajesz być beztroskim małolatem i stajesz się ostatnim ogniwem łańcucha pokarmowego. Odczuwasz potrzebę podkulenia ogona i schowania się za najbliższym filarem.

Był tylko jeden problem – w pobliżu nie było filaru.

Za to były trzy spragnione wiedźmy w obcisłych dresach. Za przywódczynię stada jak zawsze robiła Sonia Grankina. Budząca grozę dwudziestojednoletnia wicemistrzyni Europy stała nieco przed koleżankami, ze złośliwym uśmieszkiem nawijając na palec rude pasemko włosów.

- Cześć, krasnoludki – zaśpiewała głosem Złej Macochy.

W ramach instynktownego odruchu obronnego, ośmiolatek i dwójka dziesięciolatków zbili się w ciasną kupkę. Łyżwa Sońki powolutku docisnęła kubek do podłogi. Odgłos łamiącego się plastiku sprawił, że chłopcy podskoczyli w miejscu. Stojące z tyłu Masha i Yelena zachichotały.

- Właśnie wracamy z biegania – z dłonią na biodrze oznajmiła Grankina. – Jesteśmy taaaaaakie zmęczone. Chyba nie myśleliście sobie, że skorzystacie z wodopoju przed nami... co, karzełki? Zapomnieliście już, że w tym klubie panuje określona hierarchia?

Georgi, Lev i Andrei przecząco potrząsnęli główkami. Sonia pochyliła się nad nimi w taki sam sposób jak Gargamel pochylał się nad kotłem.

- Spierdalać, gówniarze!

Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Trójka kolegów czym prędzej czmychnęła za róg. Kiedy tylko znaleźli się poza zasięgiem wzroku złośliwych czarownic, chłopcy oparli plecy o ścianę i odetchnęli z ulgą.

- Uuuuch... one są tak strasznie niemiłe – zbolałym tonem skomentował Lev. - Zawsze to robią... zawsze! Nawet kiedy nie mają treningu, wpychają się na początek kolejki i zabierają nam wodę.

- To takie nieludzkie! – zajęczał Georgi. – Nawet Kopciuszkowi nie odmawiano wody!

- Ty weź już odpuść z tym Disneyem! – warknął Andrei.

- Może powinniśmy na nie naskarżyć...? – niepewnie zasugerował Rykov.

- Głupi jesteś?! – syknął Kuklin. – Tylko pan Feltsman stoi w rankingu wyżej od nich. I co? Do niego pójdziesz na skargę?

Wszyscy trzej zgodnie pokiwali głowami. Mogli mieć skrajnie różne osobowości, ale w tym jednym się zgadzali – pójść do Yakova i poskarżyć się na solistki, to tak jak pójść do lwa i poskarżyć się na hieny. W bajce Disneya wspomniana strategia mogłaby jeszcze zadziałać... ale na pewno NIE w Klubie Mistrzów.

- Prawdziwy dżentelmen pozwala kobiecie napić się pierwszej – unosząc palec wskazujący oświadczył Popovich. – Poczekamy, aż się napiją i wtedy pójdziemy po wodę.

Po tych słowach trzy główki niepewnie wyjrzały zza ściany. Nic nie wskazywało na to, by solistki miały szybko oddalić się od dystrybutora.

- I jak mi poszło, dziewczyny? – przeciągając się, wymruczała Wicemistrzyni Europy.

- To było tak bardzo, bardzo, bardzo wredne, Soneczka! – nalewając wody do kubka, zachichotała Lenka.

- Co mogę poradzić? – z udawaną skruchą westchnęła Grankina. – Zaraziłam się od trenera. Jest taki zajebisty, kiedy jednym spojrzeniem przepłasza całe stado gówniarzy.

- Hmmm, ale ty wciąż nie dorastasz mu do pięt – zacmokała Masha.

- Że co?!

- Ano, nie dorastasz – zbierając długie blond włosy w koński ogon, potwierdziła Lenka. – Twojemu „spierdalaj" brakuje mocy. Jeśli chodzi o ocenę techniczną, przyznałabym ci najwyżej cztery punkty.

- No i żaden z małolatów nie potknął się, gdy uciekał, więc nie możemy ci podnieść artystycznej, złotko.

- UGH! – łyżwiarka z rudym pasemkiem podstawiła kubek pod wlew dystrybutora. – Jeszcze zobaczycie! Dajcie mi rok, a osiągnę wirtuozerię trenera!

- Stawiasz sobie za wysokie cele. Gdy w grę wchodzi straszenie dzieciaków, trener przegrywa tylko z byłą żoną. My możemy zostać Mistrzyniami Świata co najwyżej we wkurwianiu go. Albo w łyżwiarstwie... o ile zepniemy tyłki i weźmiemy przykład z Viereczki.

- Swoją drogą... co się z nią ostatnio dzieje?

Sonia i Masha równocześnie spojrzały na największą plotkarę w klubie - Lenkę. Właścicielka długiego końskiego ogona i jeszcze dłuższego języka gniewnie tupnęła nóżką.

- Dzwoniłam do niej aż pięć razy, ale nie odebrała! – poinformowała koleżanki rozżalonym tonem. – A tak strasznie chciałam jej opowiedzieć o tym, jak moja sąsiadka zdradza męża z listonoszem! Robią to strychu. Uwierzycie? Na strychu!

- A więc ty też nic nie wiesz – Sonia wbiła ponury wzrok we wnętrze kubka. – Kurde, teraz gdy o tym pomyśleć... nie macie takiego wrażenia, że Viera od jakiegoś czasu dziwnie się zachowuje? Powinnaś z nią pogadać, Mashka! W końcu jesteś z nas wszystkich najstarsza.

- Nie musisz mi o tym przypominać – Masha obrażalsko wydęła policzki. – A z Viereczką już rozmawiałam. Przez godzinę próbowałam z niej wyciągnąć, co się dzieje, ale nie puściła pary z ust! Dzisiaj chciałam spróbować znowu, ale jak mam to zrobić, skoro jej tutaj nie ma?

- Powinnyśmy osaczyć ją we trójkę – zaproponowała Lenka. – Może wtedy pęknie?

- Osaczanie? – Grankina wzdrygnęła się. – Trener by tego nie pochwalił. Pewnie znowu się na nas wydrze... zawsze robi nam awanturę, gdy przesadzamy z nagabywaniem Viereczki.

- Chciałaś powiedzieć „robił". Kiedy jeszcze się do nas odzywał. Uuuuugh, niedobry Papcio! Nie dość, że zostawił nas same na cały miesiąc, to jeszcze ani razu do nas nie zadzwonił... ANI RAZU!

Wszystkie trzy solistki westchnęły ponuro.

- Tym razem nieźle go wkurwiłyśmy – Masha mruknęła, masując ucho. – Sądziłam, że jednak się złamie i zadzwoni, ale... ech.

- Cały miesiąc bez wrzasków Papcia – Lenka żałośnie pociągnęła nosem. – To tak jakby wszyscy członkowie mojej ulubionej kapeli rockowej nagle kopnęli w kalendarz!

- Same jesteśmy sobie winne. Też mogłyśmy do niego zadzwonić. Szkoda, że żadna z nas nie miała odwagi.

- Właściwie to raz zadzwoniłam do trenera – wyznała Sonia.

Pozostałe dziewczyny natychmiast do niej doskoczyły.

- I co, i co?! – dopytywały się. – Odebrał?!

- Taaaa.

- Powiedział coś?!

- Taaaa.

- Co powiedział?!

- „Spierdalaj".

Kolejne zbiorowe westchnienie.

- Tak obrażony to jeszcze na nas nie był!

- Ano, nie był...

- W dodatku zignorował wiadomość, którą zostawiłyśmy w szafie u niego w gabinecie.

- Może jej nie znalazł?

- Znalazł, znalazł! Haneczka mówiła, że miał dzisiaj prowadzić zajęcia z małolatami. Musiał się przebrać, więc na pewno zajrzał do szafy.

- Co? Że niby Papcio osobiście prowadzi zajęcia ze smarkaczami?!

- No wiesz... to nie tak, że nigdy tego nie robi. Co jakiś czas zdarza mu się uczestniczyć w treningu krasnoludków. Poza tym teraz ma dodatkową motywację. No wiecie, Zakład i tak dalej.

- Uuuugh! – Masha wzdrygnęła się. – Lepiej nie wspominajmy o tym przeklętym Zakładzie.

- No, Papcio strasznie się stresuje całą tą sytuacją – malując usta stwierdziła Lenka. – Biedaczek, jest tak osłabiony, że nawet nie ma siły krzyczeć.

Zza prowadzących na lodowisko drzwi rozległ się ryk Yakova:

- KOBIETA!!!

Reakcja solistek była natychmiastowa - Sonia popluła się wodą, Masha upuściła grzebień, a Lenka odgryzła kawałek szminki.

- C-co... co do kur... co to, u licha, było? – z ręką na sercu wydyszała Grankina.

- Eeee... chyba trener? – największa plotkara w klubie nerwowo przełknęła ślinę. – Nie no, na bank trener! Nikt nie wydziera się, tak jak on.

- Czemu krzyknął „kobieta"? – dziwiła się najstarsza z łyżwiarek. – Woła nas, czy co?

- Nieeee, wtedy krzyknąłby „kobiety". Albo „wiedźmy". Albo coś w stylu: „gdzie się podziewają te cholerne smarkule?". Albo...

Wówczas powietrze przeciął gniewny dziecięcy okrzyk:

- FACET!!!

Trzy głowy jednocześnie obróciły się w stronę wejścia na lodowisko. Nie, poprawka – sześć głów. Andrei, Lev i Georgi wciąż wyglądali zza rogu.

- Wygląda na to, że wciąż się kłócą – Kuklin szepnął do Popovicha.

Z pomieszczenia przeznaczonego do tańców na lodzie zaczęły dobiegać coraz głośniesze odgłosy sprzeczki. Poza „kurwami" Yakova ciężko było cokolwiek zrozumieć.

- Co się tam, do diabła, dzieje? – Lenka posłała drzwiom zdezorientowane spojrzenie.

- Coś mi się tutaj nie zgadza – z zamyślonym wyrazem twarzy Sonia masowała podbródek. – Dlaczego trener wydziera się, chociaż na lodowisku nie ma jeszcze NAS?! I z kim on się, kurde, kłóci? Z jakimś... dzieckiem? Nigdy aż tak nie przeklinał przy małolatach. Znaczy... pewnie, od czasu do czasu rzucił jakąś „kurwą", ale nie aż tak! Mashka, co się tam dzieje?

Głowa najstarszej z zawodniczek tkwiła między drzwiami i ścianą.

- Hmm... chyba sprzecza się z jakąś dziewczynką. Łał, jakie śliczne włosy! Czemu JA nie mam takich włosów?!

- Pokaż, pokaż! – plotkara dopchała się do przesmyku. – Ano, rzeczywiście. Och, boziu, jaki piękny kolor!

- Suńcie się, ja też chcę zobaczyć! – burknęła Sonia. – Pfft! Też coś! To zwykły srebrny odcień blondu. Bardziej interesuje mnie, co to za dziewucha. Nigdy jej tutaj nie widziałam...

- To chłopiec! – wyrwało się Lvu.

Uświadomiwszy sobie swój błąd, Rykov zakrył dłonią usta. Za późno. Wiedźmowaty wzrok solistek skierował się w stronę kryjówki dzieciaków.

- Ej, wy tam! – warknęła Wicemistrzyni Europy. - Kurduple, do nogi!

Na dźwięk słowa „kurduple", Andrei aż poczerwieniał z oburzenia.

- No już, wiemy, że tam jesteście! – przywoływał nasycony słodyczą i mrokiem głos Lenki.

- Przecież was nie zjemy! – obiecywała Masha.

- Oczywiście możecie nas zignorować i uciec, ale wtedy nie gwarantujemy, że nie dopadnie was żadna paskudna klątwa – złośliwie się uśmiechając, oznajmiła Sonia.

Na dźwięk słowa „klątwa" przerażony Georgi natychmiast potruchtał w stronę solistek. Lev oryginalnie planował pozostać w ukryciu, ale nie chciał porzucać kolegi, więc również wyszedł zza rogu. W końcu spękał także Andrei – mamrocząc pod nosem słowa, za które na bank dostałby po dupie od ojca, dołączył do towarzyszy.

- No więc... - krzyżując ramiona, łyżwiarka z rudym pasemkiem uniosła brew.

- Co „więc"? – spytał Kuklin.

- Grzeczniej, gówniarzu! Pamiętaj do kogo mówisz.

- Soneczka miała na myśli tamtego chłopca – kciuk Mashy wskazywał przesmyk, z którego dobiegały wrzaski.

- Kto to, do cholery, jest i dlaczego w tak bezczelny sposób monopolizuje naszego trenera?! – gniewnie potrząsając końskim ogonem spytała Lenka.

Na buziach małoletnich łyżwiarzy zagościły identyczne wyrazy niezrozumienia.

- Co to znaczy „monopolizować"? – chłopcy spytali równocześnie.

- Monopolizowanie ma miejsce wtedy, gdy zmuszasz kogoś, by poświęcił ci całą swoją uwagę – przewracając oczami wyjaśniła Sonia.

Andrei wzdrygnął się.

- Taaa, Viktor na bank robi coś takiego – burknął, bardziej do siebie niż do innych. – Na obozie wciąż zmuszał pana Feltsmana, by ćwiczył z nim po godzinach. Poza tym to szarpał pana Feltsmana za krawat, całował go w policzek, kilka razy przekonał go, by zawiązał mu łyżwy, a w niedzielę... iiiik!

Na widok sposobu, z jakim włosy opadły na czoła solistek, tworząc wokół trzech par oczu mroczne cienie, Kuklin schował się za kolegami.

- Szarpanie za krawat... - wyszeptała Masha.

- ... całowanie w policzek... - równie cicho dodała Lenka.

- ... wiązanie łyżew! – zgrzytając zębami dokończyła Sonia.

Oddech trójki zawodniczek przywodził na myśl rozjuszone smoczyska – mało brakowało, a z nozdrzy buchałby ogień. Uczennice Yakova jednocześnie wyrzuciły z siebie:

- Cholerny gówniarzu, jesteś o DZIESIĘĆ LAT za smarkaty, by owijać sobie trenera wokół palca!

Nieustające odgłosy sprzeczki wskazywały na to, że – ups? - za późno! Viktor już owinął sobie trenera wokół palca. Wicemistrzyni Europy posłała drzwiom nienawistne spojrzenie.

- Tylko MNIE trener wiąże łyżwy – wysyczała.

- Jak dotąd nikt oprócz MNIE nie ośmielił się pocałować trenera w policzek – miażdżąc w dłoniach plastikowy kubek, mruknęła Lenka.

- Tylko JA mogę szarpać trenera za krawat! – Masha była tak zaaferowana, że w złości rozplątała swój skomplikowany kok.

- A więc on nazywa się Viktor, tak?

- Głupi szczeniak... Jak on śmie?!

- I co, może myśli sobie, że tak po prostu zostanie numerem jeden Papcia?

- Nie ma opcji, byśmy na to pozwoliły! Tylko NAM wolno wkurzać trenera!

- Właśnie! Podnoszenie Papciowi ciśnienia to przywilej, na który trzeba sobie ZASŁUŻYĆ!

- Żaden dziesięciolatek nie będzie się tutaj bezkarnie panoszył!

- On ma osiem lat – wtrącił Lev.

Pożałował, że się odezwał, gdy poczuł na sobie wściekłe spojrzenia solistek.

- Coś ty powiedział? – warknęła Sonia – Nikt cię nie nauczył, że „dzieci i ryby głosu nie mają"?

- Czas przypomnieć małolatom, kto tutaj rządzi! – Lenka podwinęła rękaw bluzy, ukazując niewielki biceps na ramieniu.

- Zaczniemy od tego małego bezczelnego gamonia – pięść Mashy rytmicznie uderzała w otwartą dłoń. – Pokażemy mu, czym się kończy podkradanie nam trenera!

Kiwając się jak dresiarze przed ustawką, rozzłoszczone łyżwiarki wkroczyły na lodowisko.

- Uch – Andrei odetchnął z ulgą. – Nareszcie możemy się napić wo... hej! Co wy robicie?

Podobnie jak wcześniej solistki, Georgi i Lev wsadzili głowy w przestrzeń pomiędzy drzwiami i ścianą.

- Chcę zobaczyć, kto wygra – podekscytowanym tonem wyjaśnił Popovich. – Sneguroczka czy Czarownice.

- Biedny Viktor – ze smutkiem powiedział Rykov. – Nie zrobił niczego złego, a te okropne panie zaraz go zadepczą. Nawet nie zdążyliśmy go ostrzec, by z nimi nie zadzierał.

Idąc w stronę dystrybutora Kuklin zatrzymał się w połowie kroku. W sumie to... perspektywa zobaczenia tego zarozumialca Nikiforova dostającego łomot od trzech cycatych potworów była całkiem obiecująca. Andrei wystrzelił w stronę przesmyku i wepchał się pomiędzy kolegów.

Ach, ach, to dopiero będzie przestawienie! Już nie mógł się doczekać.

Dwie godziny temu...

- Łaaaaał! Ale to lodowisko jest wielkie! Jak boisko!

- Ty weź, kurwa, trochę uważaj!

Yakov musiał złapać rozochoconego chochlika za portki, by dzieciak nie wypadł przez bandę.

- Rzeczywiście wygląda... imponująco – szepnęła Anastazja.

Wielkie okna, fotografie byłych łyżwiarzy na ścianach, budząca respekt rosyjska flaga. Klum Mistrzów rzeczywiście był obiektem, z którego można było być dumnym.

- Grają tutaj także w hokeja? – spytał srebrnowłosy chłopczyk.

- Nie – odparł Yakov. – To obiekt przeznaczony wyłącznie do łyżwiarstwa figurowego.

Z ust dzieciaka wyszło coś na kształt aprobującego chrząknięcia. Pani Nikiforova poruszyła się niespokojnie.

No tak - Feltsman westchnął w myślach. – W końcu przed piątkowym wybuchem mały nigdy nie mówił wprost o swojej niechęci do ganiania za krążkiem.

- Podoba mi się to miejsce – żona Saszy oznajmiła, niepewnie masując ramię. – Wygląda na stare, ale ma swój urok. Wydaje mi się, że jest jeszcze starsze od Śnieżnej Nibylandii.

- Cóż, jest starsze nawet ode mnie – mruknął Yakov.

- Naprawdę? Łał, to rzeczywiście wiekowe! Bez obrazy.

W odpowiedzi pięćdziesięciolatek jedynie wzruszył ramionami.

- Z ciekawości... ten klub należy do pana, czy do państwa? – zainteresowała się kobieta.

- Do tej pory lodowisko należało do państwa. Ale liczę na to, że w przyszłym roku uda mi się je kupić.

Chyba nic się nie stanie, jeśli zachowa pewne szczegóły dla siebie? W końcu z technicznego punktu widzenia nie skłamał.

- Jak pan będzie miał okazję, to niech się pan nie zastanawia i kupuje! – niespodziewanie rzucił Viktor. – Lodowisko to najfajniejsza rzecz, jaką można sobie kupić. Jak będę dorosły i bogaty, też kupię sobie lodowisko.

Feltsman zaśmiał się pod nosem. Żeby to było takie proste...

- Lodowisk nie ma w Rosji aż tak dużo – oznajmił, dając dzieciakowi lekkiego prztyczka w nos. – Żeby kupić jedno z nich, nie wystarczy być dorosłym i bogatym. Zawsze znajdzie się ktoś, kto wpadnie na ten sam pomysł, co ty. Może być tak, że upatrzysz sobie lodowisko, a jakiś cwaniak sprzątnie ci je sprzed nosa.

- Gdyby jakiś łyżwiarz kupił moje wymarzone lodowisko, wyzwałbym go na pojedynek – Vitya wzruszył ramionami. – Jak chce mieć własne lodowisko, to niech najpierw pokaże, że umie na nim jeździć.

Policzki doświadczonego trenera pokryły się warstwą różu. Czy to przypadek, że wpadli na ten sam pomysł?

- Ty naprawdę jesteś bezczelny – Yakov wymamrotał, odwracając wzrok.

- Dziadek mówił, że jeżeli chce się wygrywać, to czasami trzeba być bezczelnym – dzieciak ponownie wzruszył ramionami.

- A wspominał ci, że za każdą bezczelną odzywkę trzeba płacić karnymi okrążeniami wokół lodowiska?

Oczy chłopca zaświeciły się.

- Mogę zrobić kilka okrążeń wokół lodowiska? Mogę już wejść na lód? Naprawdę? Jeju, ale ekstra! Już zakładam łyżwy!

Że CO?! Kurwa mać, to NIE MIAŁA być nagroda! Do diabła, to nawet nie miała być kara! Feltsman zamierzał dać bachorowi ostrzeżenie na przyszłość – jakim cudem ten gówniarz wywnioskował, że ma założyć łyżwy i wejść na lód?

Kątem oka nowy trener chochlika dostrzegł zrezygnowane spojrzenie Anastazji. Gniewnie zacisnął zęby. Powoli zaczynał rozumieć, co miał na myśli Sasza, gdy wspominał o ewentualnych „trudnościach" związanych z uczeniem Viktora.

Z uroczo wysuniętym języczkiem srebrnowłosy chłopczyk szukał łyżew. Nagle plecak został mu zabrany sprzed nosa.

- Hej!

- Nie „hejuj" mi tutaj – groźnie ostrzegł Yakov. – Do trenera się nie „hejuje".

- Ale jak mam nie „hejować", kiedy zabrał mi pan łyżwy!

Podskakując, chochlik próbował dosięgnąć plecaka. Do złudzenia przypominał w tym momencie pieska, któremu niedobry właściciel zabrał patyk. Feltsmanowi przeszło przez myśl, że gdyby cisnąć ten nieszczęsny plecak na środek łąki, na drzewo, czy nawet do studni, Vitya „aportowałby" bez wahania.

Może tak właśnie należało podejść do tego dzieciaka? Nie jak do nieposłusznego małego człowieka, ale właśnie jak do psa? Gdyby tak wypróbować na nim podstawowe polecenia. Na przykład: „siad".

- Siadaj – palcem wskazując ławkę rozkazał Yakov.

Srebrnowłosy szczeniaczek posłusznie posadził cztery litery. Nie spuszczał wzroku z plecaka. Gapił się na przedmiot w dłoni trenera z takim wyrazem, jakby to była kiełbasa.

„Daj głos".

- Jak ładnie poprosisz, oddam ci plecak.

- Czy mógłby pan oddać mi plecak?

„Zostań".

- Tak, oddam ci plecak, jeśli do zakończenia zajęć, które teraz trwają, zostaniesz po tej stronie bandy.

„Daj łapę."

- A teraz wyciągnij rękę.

Plecak wrócił do właściciela. Ku satysfakcji pięćdziesięciolatka, zamiast wznowić szukanie łyżew dzieciak został na miejscu.

- Dlaczego nie mogę wejść na lód? – zapytał rozżalonym tonem. – Przecież tam są chłopcy w moim wieku!

Wbił tęskny wzrok w zgromadzonych wokół jasnowłosego instruktora młodzików.

- W twoim wieku, ale nie na twoim poziomie – podkreślił Yakov. – To jest grupa średniozaawansowana. Po tym, czego nauczyłeś się na obozie, zanudziłbyś się na tych zajęciach. Za pół godziny jest trening grupy zaawansowanej. Będą tam dwaj chłopcy, których dobrze znasz: Lyovochka Rykov i Andrei Kuklin.

Jak na zawołanie do pomieszczenia wkroczyło trzech małolatów – niziutki rudzielec Lev, jego najlepszy kumpel Andrei oraz wymuskany książulek Georgi.

- ... a w najnowszym numerze znalazłem kody, dzięki którym można sobie doładować punkty expo! – chwalił się Kuklin.

- Podłe oszustwo! – gniewnie zadzierając nos wykrzyknął Popovich. – Jak będziesz korzystać z kodów, nigdy nie zostaniesz prawdziwym rycerzem!

- Jakby mi na tym zależało, deklu!

- Umm... panie Gromov? – Rykov pomachał do jasnowłosego instruktora. – Możemy wziąć klucze do szatni?

- Cóż, zaczynacie trening dopiero za jakiś czas, ale... ech, no dobra. Bierzcie! Leżą na stoliczku obok mojego portfela. Tylko nie wygadajcie się panu Feltsmanowi, że wam pozwoli...

W tym momencie Antoly Gromov zdał sobie sprawę, że Yakov znajduje się w tym samym pomieszczeniu i słucha każdego słowa.

- P-panie Feltsman – pisnął młody nauczyciel. – J-ja... p-przysięgam, że zwykle tego nie robię! Nie powierzam dzieciakom kluczy do szatni!

- Nie, wcale – wycedził Yakov.

No, kurwa, teraz to przynajmniej wiadomo, dlaczego aż tyle kluczy znikało w tajemniczych okolicznościach. I pomyśleć, że Gromov razem z resztą kadry mieli czelność zwalać winę na biedną Svetę, która była odpowiedzialna za otwieranie szatni dla dzieciaków.

Na widok siedzącego na ławce chochlika, Lev rozpromienił się.

- Andrei, patrz, to Viktor! – z uśmiechem zamachał do srebrnowłosego kolegi. – Cześć, Viktor!

Andrei nie podzielał entuzjazmu kumpla. Jego mina wyrażała coś w stylu:

„No nieeee... znowu ten mądrala! Co on tu robi?! Sądziłem, że po obozie już go nie zobaczę!"

Niechęć Kuklina całkowicie umknęła uwadze Nikiforova. Z uśmiechem przyklejonym do buzi Viktor podbiegł do rudzielca.

- Cześć, Lev! Cześć, Andrei! Cześć... yyy...

- To Georgi – Rykov uprzejmie przedstawił czarnowłosego kolegę. – Ma tyle samo lat, co ty i ćwiczy z nami w grupie. Georgi, to Viktor.

- Możesz być moim przyjacielem, dziwny przybyszu z dziwnymi włosami... - Popovich dumnie wypiął pierś. - ... ale zanim zostaniemy kolegami, musisz coś zrozumieć.

W dość komiczny sposób wyciągnął szyję, zwęził oczy i z twarzą pięć centymetrów od twarzy Viktra, oznajmił:

- Beatka. Jest. Moja!

Skołowany chochlik przekrzywił główkę.

- Beatka? – zdziwił się. – Kto to Beatka?

- To taka dziewczynka, z którą on chodzi do szko... - Lev zaczął, jednak Georgi wszedł mu w słowo.

- Ma piękne ciemne włosy i takie wielkie oczy jak cyganka! To najcudowniejsza istota na świecie i miłość mojego życia!

Viktor wybałuszył oczy.

- Już znalazłeś miłość życia? Kurde, ale ci fajnie...

Popovich splótł dłonie jak do modlitwy.

- To moja księżniczka – wyszeptał poruszonym tonem. – Jest jak kwiatuszek o poranku, jak księżyc między gwiazdami, jak...

Podczas gdy wielbiciel Beatki kontynuował wyliczanie cudownych cech wybranki, Anastazja zwróciła się do Yakova:

- Widzę, że Vitya nie jest jedynym chłopcem, który się wyróżnia.

Miała dziwny wyraz twarzy. Jakby próbowała rozwiązać niezwykle skomplikowany problem matematyczny.

- Ten czarnowłosy malec jest rozkoszny, ale mimo wszystko dziwny – ciągnęła, nie spuszczając wzroku z Georgija. - To niesamowite, że chociaż zachowuje się w taki sposób, nie jest odrzucany przez równieśników.

W powietrzu zawisło niedopowiedziane: „w przeciwieństwie do Viktora".

- To zasługa Lva – Feltsman skinął głową w stronę Rykova.

- Och! Tego rudego? Zaraz, czy to nie ten chłopiec, którego widziałam wcześniej na zdjęciach?

- Ten sam. Lyovochka nie jest typem charyzmatycznego przywódcy i zdecydowanie brakuje mu pewności siebie... jednak ma bardzo dobry wpływ na kolegów. Jest cholernie popularny wśród równieśników. Inne dzieci koniecznie chcą się z nim kumplować, dlatego w jego obecności unikają zachowań, przed którymi normalnie nie miałyby oporów. To z powodu Lva takie małoletnie dziwadła jak Georgi... albo pani syn... mają większe szanse na zostanie zaakceptowanymi przez grupę.

- Taki dzieciak to skarb – Anastazja stwierdziła rozmarzonym tonem. – Ech, Saszy też przydałby się taki „uspokajacz". Jakiś czas temu do Śnieżnej Nibylandii przychodził bardzo ambitny i bardzo niesympatyczny chłopiec. Mój mąż musiał go wyrzucić, bo roznosił mu całą grupę.

- Niech mi pani wierzy, z małymi sukinsynkami też miałem do czynienia - na samą myśl o Ivanku, Yakov wzdrygnął się. – A skoro już o tym mowa... Jak Vitya reaguje na konflikty? Łatwo go sprowokować?

- Nie, mój syn raczej nie jest typem, który dałby się wciągnąć w bójkę. W wielu przypadkach zwyczajnie nie umie rozpoznać, kiedy ktoś go obraża. Nawet jak jakieś dziecko go popchnie, to prędzej zacznie wypytywać o powód, niż odda.

- Wypytywać o powód?

- „Dlaczego mnie popchnąłeś?", „Często popychasz ludzi?", „Dziadek mówi, że jak ktoś cię popycha, to znaczy, że się w tobie podkochuje, czy to o to ci chodzi?" Mówię panu... on potrafi zamęczyć takimi pytaniami na śmierć.

Pfft! Feltsmanowi akurat nie musiała tego mówić!

Zanotować: choćby nie wiem co, NIE popychać Viktora.

- Z drugiej strony... - ze wzrokiem wbitym w sufit, pani Nikiforova przyłożyła palec do ust. – Kiedyś Vitya pobił trzy razy większego od siebie chłopca.

Przez moment Yakov sądził, że się przesłyszał.

- Że co?!

W sensie, że... nieee! To słodkie długowłose stworzenie? Ta rusałeczka?! Że niby ten dzieciak... kogoś...?

- To się stało, gdy Vitya odrabiał lekcje – matka chochlika posłała Feltsmanowi przepraszający uśmiech. – Jakiś chłopiec kopał puszkę obok naszego domu, więc Bismark... wie pan, nasz pies... zaczął szczekać. W odpowiedzi tamten chłopiec włożył kamienie do puszki i rzucił nią w psa. Vitya widział wszystko przez okno. Odłożył zeszyt, w skarpetkach wyszedł na dwór i złamał tamtemu chłopcu nos. Piętą.

Oczy pięćdziesięciolatka omal nie wyszły z orbit.

Nos? Piętą?! Do diabła, jak się łamie nos piętą?!

- I... i co było potem?

- Nic – Anastazja wzruszyła ramionami. – Vitya poinformował tamtego chłopca, że następnym razem urwie mu siusiaka. A potem wrócił do domu. Okropnie wtedy pokłóciłam się z mężem. Sasza był tak wniebowzięty, że jego syn zrobił coś nie-babskiego, że chciał biec do cerkwi i dziękować Bogu. Nawet nie przyszło mu do głowy, że za łamanie innym dzieciom nosów powinna być kara.

Racja – kąśliwie pomyślał Yakov. - Po co karać kogoś za łamanie nosa? W końcu są znacznie poważniejsze zbrodnie. Choćby jeżdżenie figurowo na łyżwach.

- W każdym bądź razie... - kobieta westchnęła głęboko – wtedy przekonaliśmy się, że Vitya nie jest tak bezkonfliktowy, jak myśleliśmy. Pod pewnymi względami przypomina psa obronnego. Jeżeli obelgi są skierowane do niego, właściwie ich nie zauważa. Ale jeśli ktoś zaatakuje jego ulubione zwierzątko, albo osobę, która jest mu bliska... wówczas robi się agresywny.

Patrząc na rozmawiającego z kolegami chochlika, ciężko było w to wszystko uwierzyć. Z drugiej strony, obok Viktora stał chłopiec, o którym Yakov też zwykł myśleć, że nie byłby w stanie nikogo uderzyć... a kiedy przyszło co do czego, wspomniany chłopiec obił Ivankowi ryj całkiem solidnie. Cóż, niby braciszek Maksiunia na to pozwolił, no ale mimo wszystko!

- ... mam ciocię w Petersburgu, dlatego mogę tutaj zostać na całe wakacje.

- Super! – ucieszył się Lev. – Może po treningu wpadniesz do mnie pograć na komputerze? Gramy z Georgim i z Andreiem w „Rycerza Wybrańca". Niestety jest nas trzech, więc nie możemy stworzyć równych drużyn i musimy się zmieniać. Z tobą byłoby nas czterech. Lubisz grać w gry komputerowie, prawda? – zakończył, patrząc na Viktora z nieśmiałą nadzieją.

- Właściwie to... nie wiem, czy lubię – oznajmił chochlik. – Jeszcze nigdy nie grałem.

- NIGDY?! – usta Georgija i Andrei przybrały kształ dużych „O".

- Tata kupił komputer, ale trzyma go na lodowisku u siebie w biurze. Korzysta z niego razem z mamą.

- A tobie nigdy nie pozwolił?

Vitya wzruszył ramionami.

- Nie wiem, czy by mi pozwolił. Nigdy nawet nie zapytałem go, czy mogę coś porobić przy komputerze. Nie lubię siedzieć w miejscu.

- Ale „Rycerz Wybraniec" na pewno by ci się spodobał! – żarliwie przekonywał Lev. – Zagraj z nami, a sam się przekonasz!

Ta sytuacja tak bardzo kontrastowała ze sceną, której miesiąc temu przypatrywał się Yakov. Jako członek drużyny hokejowej swojego ojca, srebrnowłosy chłopczyk był dla rówieśników niechcianym ciężarem. Nie tylko nigdzie go nie zapraszano, ale też z premedytacją wykluczano go z zabawy. A teraz...

Ktoś chce spędzić ze mną czas? – mówiło zaskoczenie na buzi Viktora. – Ale że ZE MNĄ? Naprawdę? Oł...

Ciekawe czy była to pierwsza taka sytuacja w jego krótkim ośmioletnim życiu? Rozchodzące się po policzkach chochlika zaczerwienienie sugerowało, że tak.

Syn Anastazji otworzył usta i wszystko wskazywało na to, że przyjmie zaproszenie. Jednak entuzjazm w niebieskich oczach nagle całkowicie zgasł.

- Bardzo chciałbym z wami zagrać, ale nie mogę, bo mam karę. Nie mam prawa do żadnych przyjemności przez całe lato.

Stojący z boku Andrei odetchnął z ulgą. Zaś pani Nikiforova miała taką minę, jakby teraz, natychmiast zamierzała podbiec do syna, złapać go za ramiona i wyrzucić z siebie:

„Cofam karę, o Boże, cofam karę, tylko idź, kochane dziecko i się uspołeczniaj!"

Jednak kobieta wytrwale pozostała w miejscu.

Yakov zastanowił się, czy na jej miejscu postąpiłby tak samo. Niby niespodziewane uchylanie kary było przeciwieństwem dobrej taktyki wychowawczej... ale z drugiej strony, każdy rodziec powinien umieć wybrać priorytety.

Co było w tym wypadku ważniejsze? Dyscyplina, czy kontakt dziecka z równieśnikami? Z osłupieniem Feltsman zdał sobie sprawę, że nie zna odpowiedzi.

- Proszę pana! – Georgi niepewnie pomachał do Yakova. – To możemy w końcu wziąć klucz?

- Jasne, bierzcie! – pięćdziesięciolatek burknął, wzrokiem dając przerażonemu instruktorowi zjebkę. – Zamki i tak proszą się o wymianę, więc jeden zgubiony klucz więcej nie stanowi żadnej różnicy.

- Dz-dziękujemy! – pisnął Lev. – T-to my idziemy się przebrać. Viktor, idziesz z nami?

- Za chwilę.

Podczas gdy koledzy opuścili lodowisko, srebrnowłosy chłopczyk podbiegł do Anastazji.

- Umm... zostaniesz na treningu i popatrzysz jak jeżdżę, mamusiu?

Zadając to pytanie, wydał się Feltsmanowi zupełnie innym dzieckiem. Niezachwiana pewność siebie i osobowość lekkoducha nagle gdzieś się zapodziały. Ktoś obcy w życiu by nie zgadł, że pod tymi nieśmiałymi, pełnymi nadziei niebieskimi oczami krył się wymyślający zboczone słowa diabełek.

To był jeden z tych rzadkich momentów, gdy mały zbereźnik ściągał maskę „bezczelnego odmieńca" i pokazywał to bardziej szczere, bardziej podatne na zranienie Ja. Yakov ostrożnie chwycił ten moment i umieścił go w tej części swojej pamięci, gdzie znajdywała się skrzynia skarbów. Zastanowił się, jak często matka chłopca miała możliwość oglądania swojego syna bez maski.

Najwidoczniej wystarczająco często, by nie traktować tych momentów z taką samą nabożnością co Feltsman.

- Wybacz, skarbie, ale muszę już wracać do Novowladimirska – kobieta oznajmiła z pozbawioną wyrazu twarzą.

- Może jednak pani zostanie? – ostrożnie zasugerował nowy trener chłopca. – Kto wie, kiedy znowu będzie miała pani okazje, by zobaczyć, jak on jeździ?

- Jutro z samego rana idę do pracy. Poza tym, ktoś musi wyprowadzić psy. Chciałabym wcześniej wrócić do domu.

Feltsman zamierzał jeszcze coś powiedzieć, ale Viktor go uprzedził.

- Jedź bezpiecznie, mamusiu. Dziękuję, że pozwoliłaś mi jeździć na łyżwach.

Anastazja skinęła głową i ruszyła w stronę drzwi.

- Odprowadzi mnie pan do samochodu? – kątem oka zerknęła na Yakova.

- Jasne, nie ma sprawy. Vitya, pożegnaj się z mamą. Nie będziecie się widzieć przez całe wakacje, więc uściskaj ją bardzo, bardzo mocno!

Sugestia została potraktowana ze śmiertelną powagą. Trzy miesiące to cholernie dużo czasu. A Viktor chyba właśnie zdał sobie sprawę jak dużo. Tak mocno przytulił się do Anastazji, jakby próbował zrekompensować sobie wszystkie czułości, których świadomie wyrzekł się na czas pobytu w Petersburgu.

Przyciśnięty do brzucha kobiety policzek i zanużone w srebrnych włosach dłonie były jednoznacznych dowodem więzi między matką i synem. Wciąż silnej, pomimo wszystkiego, co się wydarzyło.

Pomimo pretensji Viktora.

Pomimo gniewu i żalu w sercu Anastazji. Te uczucia wciąż były widoczne w oczach kobiety, chociaż robiła wszystko, żeby je ukryć.

Patrząc na żonę Saszy, Yakov widział wewnętrzny konflikt. O dominację walczyły dwie silne osobowości. Jedna chciała poddać się matczynej miłości i wybaczyć niepokornemu synkowi absolutnie wszystko... natomiast druga krzyczała, by trzymać się zasad – nie odpuszczać małemu grzesznikowi, a przynajmniej dopóki nie zrozumie, że zrobił coś złego i nie przeprosi!

Czy to właśnie na tym polega bycie rodzicem? – zastanowił się Feltsman. – Na nieustannej walce z samym sobą?

Jeśli tak, to bycie rodzicem musiało być cholernie bolesne.

Po chwili, która zdawała się trwać wieczność, Viktor wreszcie oderwał się od Anastazji.

- Mamusiu, zanim pojedziesz, pograjmy w całuski, dobrze? – poprosił, nieznacznie szarpiąc rodzicielkę za skraj bluzki.

- Wybacz, kochanie, ale nie będziemy już w to grać – kobieta odparła bez zająknięcia. – Razem z twoim tatą zdecydowaliśmy, że jesteś już na to za duży.

To stwierdzenie brzmiało jak recytowane z pamięci. I ugodziło srebrnowłosego chłopczyka prosto w serce. Yakov poznał to po sposobie, z jakim malec skulił się w sobie – jak skarcony wilczek, który położył po sobie uszy i podkulił ogonek.

Więź między matką i synem może i była solidna niczym sznury łączące statek z rodzinnym portem – a mimo to Feltsman miał wrażenie, że kilka lin właśnie pękło.

Ta myśl przeraziła go. Ostatnio aż zbyt wiele razy przekonał się, jak przebiegało przecinanie więzi. To nie było zdarzenie lecz proces. A najokrutniejszą jego częścią był etap, gdy dwójki ludzi nie wiązały już ze sobą sznury lecz nitki. Tak cienkie i bezbronne, że wystarczył jeden incydent... jeden bodziec... jeden sztorm, by dwa statki oderwały się od siebie i podryfowały w dwóch przeciwnych kierunkach.

Yakov nie życzyłby czegoś takiego nikomu. A już na pewno nie ludziom, którzy byli ze sobą tak blisko jak Viktor i Anastazja.

- Powinna pani uważać – powiedział, kiedy chwilę później odprowadzał żonę Saszy do samochodu. – Vitya co prawda nie przeprosił, ale próbował wyciągnąć w pani kierunku rękę na zgodę. Wiem, że pani złość jest uzasadniona i że chce pani czegoś go nauczyć, ale...

- Lubię pana, ale odrobinę przesadza pan ze wstrącaniem się – kobieta weszła mu w słowo.

- Przepraszam. Nie chciałem niczego pani narzucać. Po prostu pomyślałem, że byłoby miło, gdybyście rozstali się w zgodzie. Zwłaszcza przed tak długą rozłąką.

- Przecież rozstaliśmy się w zgodzie. W żaden sposób nie byłam oschła wobec mojego syna.

- Rzeczywiście, nie była pani, ale...

- Jak pan słusznie zauważył, próbuję go czegoś nauczyć – w głosie Anastazji dało się słyszeć szczyptę irytacji. – Niech mnie pan źle nie zrozumie, nie żałuję mojej decyzji. Nie żałuję tego, że przycisnęłam Saszę i że Vitya dostał pozwolenie na jeżdżenie na łyżwach. Widziałam, jak mój syn odnosił się do tamtych dzieci. Cieszę się, że będzie u pana trenował. Jednak w niektórych sprawach zwyczajnie nie mogę ustąpić. Dopóki Vitya nie przeprosi za ucieczkę z domu, musi czuć, że ja i Sasza jesteśmy na niego źli. Rozumie pan?

- Tak szczerze, to nie do końca. Przecież karą za ucieczkę z domu jest brak przyjemności przez całe lato. Skoro zawarliście z synem umowę, to karanie chłopaka w dodatkowy sposób wydaje mi się zbędne. Nie znam Viktora tak dobrze jak pani... w końcu to pani dziecko, nie moje... ale wydaje mi się, że on nie rozumie aluzji i wszystko trzeba mu mówić wprost. Jeżeli nagle zacznie go pani traktować inaczej, niż dotychczas i nie poda pani konkretnego powodu, on może źle panią zrozumieć.

- Źle to znaczy jak?

Mama i tata mnie nie chcą. Nie chcą mnie, tylko jakiegoś grzeczniejszego chłopca, który by wyglądał tak jak ja!"

- No nie wiem... - Yakov rozmasował kark. – Mógłby pomyśleć, że go pani nie kocha... albo coś.

- Niech pan tak nie żartuje – kobieta zaśmiała się dobrodusznie. – Oczywiście, że mój syn wie, że go kocham! Może się pan o to nie martwić. Jeśli już... uważam, że powinien pan martwić się czymś innym.

Zabrzmiało to cholernie poważnie. Twarz Anastazji również stała się nienaturalnie poważna.

- Prosiłam, by mnie pan odprowadził, bo chciałam panu o czymś powiedzieć – oznajmiła, grzebiąc w torebce w poszukiwaniu kluczyków do samochodu. – Zauważyłam, że jest pan bardzo podobny do mojego męża. Obaj często przeklinacie i macie podobne temperamenty.

Rzeczywiście, tak było. A mimo to Feltsman potraktował ostatnie spostrzeżenie jako osobistą obrazę.

- Wolałbym, żeby nie porównywała mnie pani do kogoś, kto macha dziecku nożyczkami nad głową – burknął, zanim zdążył się powstrzymać.

I niemal od razu przypomniał sobie, z kim ma do czynienia. No naprawdę, głupek z niego! Na co on, przepraszam bardzo, liczył? Że zakochana do szaleństwa kobieta nagle zacznie widzieć wady swojego pożal się Boże małżonka? Bez szans. Zamiast bawić się w prowadzącą do nikąd dyskusję, powinien z góry przeprosić.

Taki właśnie miał zamiar, jednak Anastazja odezwała się pierwsza.

- Próbuję panu powiedzieć, - zaczęła, dokładnie podkreślając każde słowo. – że Vitya podświadomie widzi w panu swojego ojca.

Oburzenie z racji zostania porównanym do Aleksandra Nikiforova w jednej chwili rozpłynęło się w niebyt. Yakov nie wiedział, jak opisać to, co w tej chwili czuł. Osobliwe połącznie zażenowania i paniki. A także rozpaczliwa potrzeba przykrycia czymś klatki piersiowej - związana z irracjonalnym przekonaniem, że rozmówca prawdopodobnie miał w oczach rentgnen, który pozwalał przebić się przez skórę i mięśnie, i dostrzec wszystkie sekrety łomoczącego w środku serca.

- Ponieważ zna pan mojego syna bardzo krótko, uznałam, że powinnam pana ostrzec.

Anastazja nie patrzyła na Yakova. Była pochłonięta szukaniem kluczyków do Volvo.

- Vitya...

Zawahała się, po czym zrezygnowanym tonem dokończyła:

- ... łatwo się przywiązuje. Zarówno do członków rodziny, jak i do zupełnie obcych ludzi. W przeszłości wiele razy zdarzało się, że irytował osoby, które nie życzyły sobie pokazów uczuć z jego strony. W takich sytuacjach bardzo ważne jest, by już na samym początku wyraźnie pokazać mu, gdzie leży granica. Sądzę, że dobrze pan o tym wie i że mój mąż mylił się, gdy w złości zarzucił panu brak dystansowania się do uczniów, ale... myślę, że nie zaszkodzi, jeśli pan to ode mnie usłyszy. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że przez to, że jest pan tak podobny do Saszy, Viktora ciągnie do pana bardziej niż do innych. Chcąc nie chcąc, widzi w panu swojego tatę. Dlatego zabiega o pana uwagę i okazuje panu czułość. Jednak jest pan jego trenerem i choćby ze względu na inne dzieci nie może go pan faworyzować. Za względu na to oraz na fakt, że we wrześniu mój syn wróci do Novowladimirska, mam do pana prośbę.

Nietrudno zgadnąć, jaką. Feltsman przeczuwał, o co chodzi, jeszcze zanim usłyszał słowa z ust pani Nikiforovej.

- Niech go pan nie zachęca do łamania granic – szepnęła z dłonią na otwartych drzwiczkach samochodu. – Jeżeli utrzyma pan zdrowy dystans, wówczas rozstanie z panem będzie dla Viktora mniej bolesne. A poza tym, im mniej mu pan pozwoli wejść sobie na głowę, tym łatwiej panu będzie odmówić mu, gdy będzie się panu narzucał.

A gdyby Yakov powiedział, że zachowanie chochlika wcale mu nie przeszkadza? A gdyby oznajmił, że nie ma nic przeciwko temu tak zwanemu „narzucaniu się"?

Ale nie, nie mógł tego powiedzieć. Nie ośmieliłby się. Nie rozumiał, z czego to wynikało... ale z jakiegoś powodu wolałby się przyznać do najbardziej wyuzdanych fantazji seksualnych, jakie kiedykolwiek miał, niż głośno powiedzieć, kim chciał być dla Viktora.

Chociaż miał pewne przeczucie, że Anastazja tak czy siak wie. I że całe to gadanie o „narzucaniu się" było tylko przykrywką do tego, przed czym naprawdę chciała go ostrzec. Pod pewnymi względami jej wykład był w zasadzie wykładem Saszy, tylko że podanym „po kobiecemu" i przystrojonym kilkoma ładnymi „metaforkami". Prawdziwy przekaz wykładu brzmiał następująco:

On NIE jest twoim synem. I lepiej, żebyś nigdy o tym nie zapomniał.

XXX

- Co pan taki naburmuszony? – zagaiła siedząca za biurkiem Hania. – Słyszałam, że Vitenka będzie jeździł u nas w klubie. Wspaniale, prawda?

- Zajebiście – głosem kipiącym od wkurwu rzucił Yakov. – Podobnie jak fakt, że przez całe lato będę prowadził zajęcia z gówniarzami.

Dłonie sekretarki zaprzestały energicznego biegania po klawiaturze.

- Hę? – kobieta uniosła brwi. – Będzie pan prowadził...

- Nieważne! – Feltsman fuknął, zarzucając sobie łyżwy na ramię. – Użalanie się nad sobą niczego nie zmieni. Idę na lodowisko. Kiedy przyjdą solistki, przekaż im, że przed przebiegnięciem czterech kółek mają się nie pokazywać na treningu!

Wyżywanie się na Bogu ducha winnych babach może i nie było do końca dojrzałe, ale Feltsman nie miał lepszego pomysłu na rozładowanie złości. Niby w grę wchodziło jeszcze wydarcie się na dzieciaki... ale z jakiegoś powodu nie miał na to ochoty. Może dlatego że ta opcja została mu narzucona z góry.

Yakov zacisnął zęby.

Nie miał prowadzić tych zajęć, dlatego że tego chciał. Miał to zrobić, bo siedzący na Słowacji skurwysyn zagroził, że w innym wypadku nie pozwoli Viktorowi jeździć na łyżwach. Feltsman czuł się z tym absolutnie chujowo! Jakby był jakimś, za przeproszeniem, koniem pociągowym!

„Masz osobiście uczyć mojego syna."

„Odpowiadasz za niego dwadzieścia cztery godziny na dobę!"

„Tylko żebyś broń Boże się do niego nie przywiązał!"

Pewnie, kurwa, i co jeszcze?!

„Masz poprowadzić każde zajęcia, w których uczestniczy mój syn."

„Ale spoko, możesz sobie stać przy bandzie przez cały trening!"

„A, i ponieważ taki łaskawy ze mnie dupek, nie będę cię zmuszał do wysiłku, jeśli rozchorujesz."

No, kurwa, co za wspaniałomyślność! Możesz pracować w Caritas, ty pierdolony, szczający zrozumieniem złamasie! Dopisz sobie w życiorysie, że pozwoliłeś pięćdziesięcioletniemu facetowi wziąć sobie dzień wolnego, ale tylko w sytuacji, jeśli coś sobie przetrąci albo dostanie kataru. No, kurwa, naprawdę... wspaniałomyślność do kwadratu! Mistrzostwo Świata we wspaniałomyślności!

Ale zaraz. O co Feltsman właściwie aż tak się wściekał? Skąd te nagłe pokłady złości? Przecież dopiero co był taki spokojny... jeszcze kilkanaście minut temu triumfował! Wszak wygrał dzisiaj, czyż nie? Z której strony by na to nie spojrzeć, zmusił Uprzedzonego Dupka, by odpuścił.

A żona Uprzedzonego Dupka zmusiła Yakova, by poczuł się winny, bo przywiązał się do Viktora.

Jej pożegnalne ostrzeżenie nie powinno być aż tak wkurwiające – w końcu obiektywnie rzecz biorąc składało się z samych rozsądnych argumentów – a mimo to doprowadziło Feltsmana do szału!

Wyznaczyć granicę. Trzymać dystans. To tak jakby postawić strażników wokół serca, które już dawno zostało skradzione.

Siedząc na ławce i wiążąc łyżwy, Yakov na chwilę się zadumał. I co miał teraz zrobić? Siłą i przemocą odebrać całą troskę, którą jak dotąd tak hojnie obdarował Viktora? Od tak zacząć traktować srebrnowłosego hultaja na równi z innymi?

Cóż... mógł spróbować nieco utemperować niesfornego chochlika, jednak nie chciał tego robić za cenę zakładania chłopcu emocjonalnego kagańca. Wówczas stałby się takim samym dupkiem jak Sasza.

Czy on nie wie, że im bardziej próbuje skrócić smycz, tym bardziej mały za nią szarpie? – przypomniał sobie słowa Dymitra.

Palce pięćdziesięciolatka sprawnie połączyły sznurówki, po czym mocno pociągnęły za obie strony kokardy. Ten gest symbolizował przyjęcie wyzwania. Yakov Feltsman był gotowy na wojnę.

Własnie tak! Zamiast rozmyślać o trzymaniu bądź nie trzymaniu dystansu, wykorzysta trzydziestoletnie doświadczenie i pozwoli, by o wszystkim decydował instynkt. Udowodni smarkatemu zarozumialcowi Aleksandrowi Nikiforovi, że można nauczyć dziecka posłuszeństwa nawet bez tak drastycznych środków jak chowanie łyżew i straszenie nożyczkami. Bo niby czemu miałoby się nie udać? Co to dla Yakova – ogarnąć jednego odrobinkę nadpobudliwego zboczeńca? Po tych wszystkich oszołomach, których przerobił w karierze – po Tatianie, po solistkach, po Ivanku – to powinna być kaszka z mleczkiem!

Tyle że nie była.

Jeden trening. Wystarczył jeden trening, by pewny siebie pięćdziesięciolatek zdał sobie sprawę z własnej naiwności. Nie wiedział, co go czeka, gdy wchodził na lód. Po obozie sądził, że wiedział, ale w rzeczywistości NIE wiedział. Oj nie wieeeedział!

Zaczęło się niewinnie. Vitaly Pogodin, instruktor zaawansowanej grupy młodzików przywołał do siebie wszystkie dzieciaczki.

- No dobrze! – z uśmiechem zawodowej przedszkolanki zwrócił się do uczniów. – Ponieważ widzę przed sobą aż cztery nowe twarze, zaczniemy od... yyy... p-panie Feltsman? Umm... ja... tego... ale... ale co pan tu robi?

Na widok nadjeżdżającego Yakova małolaty cofnęły się kilka metrów do tyłu. Miały miny, jakby uskakiwały przed zbierającą śnieg koparką. Główny trener Klubu Mistrzów skręcił obie łyżwy, gwałtownie hamując na lodzie i niemal przyprawiając Pogodina o zawał.

- Poprowadzę z tobą zajęcia. Jakiś problem?

Skrzyżował ramiona i spróbował posłać młodemu instruktorowi „coś na kształt przyjaznego spojrzenia", ale skończyło się tym, że jeszcze bardziej przeraził nieszczęśnika.

- N-n-nie! – Vitaly potrząsnął rudą czupryną. – Ależ s-s-skąd! Żaden p-p-problem! A ma pan ku temu... jakiś konretny powód?

„Chce mnie pan zwolnić? Zrobiłem coś złego? Boże, czym ja sobie zasłużyłem?!"

Ech, cholera... w takich chwilach Feltsman wolałby nie być aż tak dobrym w czytaniu w myślach.

- Ale my nic nie zrobiliśmy! – rzucił niespodziewanie jeden z małych chłopców.

- To nie my zostawiłyśmy pustą butelkę w szatni, tylko juniorki! – dodała jakaś dziewczynka.

- Panie Feltsman, ja przez cały rok byłem grzeczny!

- Przepraszam, ja nie chciałem rozdeptać rękawiczek Popovicha! Nie chciałem mu dokuczyć! Przysięgam, to było niechcący!

Kurwa mać, czemu wszyscy na tym pierdolonym lodowisku uważają, że trening ze mną to KARA?! – Yakov pomyślał, gniewnie tupiąc łyżwą.

Sekundę później poczuł, że coś miękkiego klei mu się do brzucha.

- Och, Boziu, ja tak długo czekałem, by mieć zajęcia z panem Feltsmanem – wtulając łebek w sweter pięćdziesięciolatka, wyszeptał Vitya. – Przez cały obóz czekałem! Ach, nareszcie... nareszcie!

- Gdzie z tym ryjem?! Puszczaj mnie i JAZDA do szeregu!

Pozostałe dzieci gapiły się na Nikiforova jak na anomalię przyrodniczą. Albo psychola. Masochistę i kaskadera w jednym!

Cóż, pod pewnymi względami klejenie się do Yakova mogło uchodzić za sport ekstremalny.

- Od dzisiaj będziemy razem prowadzić wszystkie zajęcia zaawansowanych młodzików – szef Klubu Mistrzów burknął do Pogodina. – Więc lepiej zacznij się do mnie przyzwyczajać!

Młody instruktor omal nie zemdlał. A wraz z nim dziewięćdziesiąt dziewięć procent smarkaterii. Srebrnowłosy jeden procent ponownie objął wybuchowego trenera.

- To najpiękniejszy dzień w moim życiu – wyznał, patrząc na Feltsmanowi w oczy.

- Powiedziałem: ZABIERAJ RYJ! Na czas treningu obowiązuje bezględny zakaz przytulania!

Srebrnowłosy fan Yakova niechętnie wrócił do szeregu. Vitaly odchrząknął.

- To... tego... skoro mamy prowadzić razem zajęcia... to co ja mam robić?

- To, co zwykle! – zniecierpliwionym tonem prychnął rozjuszony pięćdziesięciolatek. – Po prostu nie zwracaj na mnie uwagi i rób swoje!

Pogodin miał minę pasterza, któremu kazano „nie zwracać uwagi" na wielgachnego, ziejącego ogniem smoka. Mimo to dzielnie wziął się w garść i rzeczywiście zaczął „robić swoje".

A przynajmniej spróbował.

Gestem dłoni zachęcił swoje lekko wystraszone, ale mimo wszystko zupełnie zdrowe stadko, by podjechało bliżej. Kilkanaście małych smerfów w bluzeczkach z księżniczkami Disneya, słodkimi zwierzątkami bądź superbohaterami niepewnie przysunęło się do przodu. Chochlik, rzecz jasna, nie był ani trochę wystraszony – z uśmiechem przyklejonym do buzi, wciąż tkwił w tym samym miejscu (czyli metr od smoka).

- No dobrze, to... gdzie to ja byłem? – głośno zastanawiał się Vitaly. – A, tak! Zauważyłem, że mamy w grupie aż cztery nowe osoby, więc przed rozpoczęciem treningu zrobimy małe zapoznanie. Chciałbym, żeby każdy, kto jest nowy przeszedł teraz na lewą stronę, a ci, którzy są tutaj już od jakiegoś czasu: na prawo. Okej, bardzo dobrze. To teraz prezentacja. Każdy z was ma powiedzieć: jak się nazywa, ile ma lat, co lubi, kim chciałby zostać w przyszłości oraz jaki jest jego ulubiony łyżwiarz lub łyżwiarka. Zaczniemy od grupy po prawej. No więc... Lyovochka, ty pierwszy!

- Ummm... okej – rudy chłopiec nerwowo miętolił skraj sweterka. – Nazywam się Lev Rykov. W sierpniu skończę dziesięć lat. Lubię lody, psy, Batmana... yyy... rowery...yyy... i kapsle. Kiedy dorosnę, chciałbym zostać łyżwiarzem i prawnikiem. Moją ulubioną łyżwiarką jest Katarina Witt.

- Nazywam się Andrei Kuklin – znudzonym tonem powiedział najlepszy kumpel Rykova. – Mam dziesięć lat. Lubię gry komputerowe. Moją ulubioną grą jest „Rycerz Wybraniec", ale lubię też „Pacmana", „Prince of Persia", „Alladyna", „Króla Lwa" oraz wszystkie gry, w których można zdobywać punkty expo oraz doładowywać sobie adżiliti, strengfy i manę. Kiedy dorosnę, chcę zostać informatykiem. Mój ulubiony łyżwiarz to Brian Boitano.

- Georgi Popovich! – zaświergotał właściciel koszulki „Rzucę na ciebie czar!". – Mam osiem lat. Lubię Beatkę. Kiedy dorosnę, chcę zostać księciem!

Na lodowisku zapadła grobowa cisza.

- Zapomniałeś wymienić ulubionego łyżwiarza – wycedził Yakov.

- Ach, rzeczywiście! Moją ulubioną łyżwiarką jest pani choreograf Tatiana Lubicheva-McKenzie! Uwielbiam wszystkie jej programy! A najbardziej ten do muzyki ze „Śpiącej Królewny", który ułożyła dla łyżwiarza z Chin! Ach, kiedy dorosnę, to też poproszę panią Tatianę, by ułożyła mi choreografię do tej muzyki. Pojadę tak straszny program, że na wszystkich moich wrogów spadnie klątwa, która...

- N-następny! – panicznie wymachując rękami pisnął Pogodin. – Następny, następny!

Pozostałe dzieciaki miały znacznie mniej do powiedzenia od Rykova, Kuklina i Popovicha. Większość nie była w stanie wymienić ulubionego łyżwiarza i nie miała sprecyzowanych planów na przyszłość. Nie wiedzieć kiedy, kilkanaście osób skończyło się przedstawiać. Aż wreszcie (Yakov od początku bał się tego momentu), po jąkającej się blondyneczce z krótkimi warkoczykami przyszła kolej Viktora. Niesforny chochlik miał przemawiać ostatni.

Oczywiście ten bachor nie byłby sobą, gdyby nie skorzystał z okazji i nie zrobił z siebie widowiska. Po teatralnym odrzuceniu do tyłu długich srebrnych włosów (wszystkie dziewczynki na lodowisku westchnęły z zachwytu), wyrzucił z siebie:

- Nazywam się Viktor Aleksandrowicz Nikiforov! Lat ukończyłem osiem i pół. Kiedy dorosnę, zostanę łyżwiarzem i olimpijczykiem, tak jak mój dziadek. Najbardziej na świecie lubię jeździć na łyżwach, psy, pana Feltsmana, jeździć na łyżwach, strogonova, jeździć na łyżwach, pana Feltsmana, moją babcię, Mulić Róż, jeździć na łyżwach, rowery, pana Feltsmana, zdjęcia dziadka z Japonii, a i jeszcze mojego dziadka, a no i oczywiście pana Feltsmana, nie wiem, czy już mówiłem, że lubię jeździć na łyżwach, a poza tym...

- Dobra, kurwa, wystarczy! – Yakov położył kres Nie Mającemu Końca Wywodowi.

- Ale ja jeszcze nie skończyłem!

- Trudno. Wyczerpałeś limit. Mów, jaki jest twój ulubiony łyżwiarz! Tylko krótko, żebyśmy nareszcie mogli zacząć cholerny trening!

- No dobra, dobra! Moim najulubieńszym łyżwiarzem jest Denis Biellmann! Facet jeździ po prostu za-rą-bi-ście! A ten jego piruet to jest taaaaki kozacki i w ogóle cool. Możemy dzisiaj pouczyć się lutza?

Feltsman głośno prychnął. I co, może jeszcze mały książulek myśli sobie, że wszyscy będą ćwiczyć to, co on wyb...

Zaraz.

Denis Biellmann? Że "Denis"?! Że "facet"?! Że CO, kurwa?!

- Przepraszam, ale lutza będziemy uczyć się następnym razem – Pogodin posłał chochlikowi przepraszający uśmiech. – Natomiast dzisiaj...

- Coś ci się popierdoliło, Vitya. – Yakov wszedł młodemu instruktorowi w słowo. – Masz babcię we Francji, więc powinieneś wiedzieć, że imię tej osoby wymawia się „Denise". Deniiiiiiise. Ta łyżwiarka nazywa się Denise Biellmann i jest kobietą!

- Nie. To facet.

Moment złowieszczej ciszy.

- Vitya... - Feltsman ponownie zagaił, tym tazem o ciupinę bardziej wkurwionym tonem. – Czy mógłbyś zrobić mi przysługę i łaskawie nie wygadywać głupot? Denise Biellmann to kobieta.

- Nie, facet.

Na czole pięćdziesięciolatka zapulsowała żyłka.

- Vitya... - Yakov zaczął ostrzegawczym tonem. – Nie wiem, o co ci, chodzi, ale dla własnego dobra przyznaj, że twój trener ma rację i przyjmij do wiadomości, że Denise Biellmann JEST KOBIETĄ!

- Nie. Denis to facet!

- KURWA MAĆ! Denise to baba!

- A skąd pan to wie? – Vitya triumfalnie wycelował w pięćdziesięciolatka palcem. - Widział pan, co ma w majtkach?

Feltsmanowi aż odebrało mowę. Gdy zaskoczenie minęło, żałował, że nie może zionąć ogniem.

- Nie muszę widzieć, co ma w majtkach, by stwierdzić, że mam przed oczami babę!

- Oj tam! – chochlik niedbale machnął ręką. – Nie zna się pan.

- JA CI, KURWA, ZARAZ DAM „NIE ZNAM SIĘ"!

Główki reszty dzieciaków rytmicznie przeskakiwały z rozwścieczonego seniora na małego zarozumialca.

- Vitya... - zgrzytając zębami wycedził Yakov. – Ja cię, kurwa, ostrzegam... ja ci, kurwa, radzę z dobrego serca.... ja cię, kurwa, lojalnie informuję, że jak jeszcze raz powiesz...

- Umm, panie Feltsman? – nieśmiało wtrącił Vitaly. – Bo wie pan, tu jest dużo dzieci, a pan wciąż powtarza to słowo na „k" i...

- MORDA W KUBEŁ! – Feltsman wydarł się prosto w twarz przerażonego na śmierć faceta – NIE WPIERDALAJ MI SIĘ DO TEJ ROZMOWY! IDŹ PROWADZIĆ ZAJĘCIA! MASZ MI, KURWA, NIE PRZESZKADZAĆ, ZROZUMIANO?!

- Właśnie, niech się pan nie wtrąca! – energicznie potakując dorzucił Viktor. – Nie widzi pan, że pan Feltsman coś sobie ubzdurał i próbuję wyprowadzić go z błędu?

No to wtedy dopiero się zaczęło! Pogodin pozbierał resztę maluchów i przeniósł się z nimi na drugą stronę lodowiska, jak najdalej od Feltsmano-Nikiforovego Armagedonu.

- Rozumiem, kurwa, że masz spaczoną wizję rzeczywistości, ale, kurwa, są jakieś granice! – Yakov wydarł się na upartego dzieciaka. – Wbij sobie do durnego łba, że Denise Biellmann jest KOBIETĄ! Pojechała do samby w różowym bikini! Nosi bikini, więc to baba, jasne?!

- A co to facet nie może nosić bikini?

- Facet nie ma cycków!

- Denis też nie!

- Że co?!

- Kiedy babcia zabrała mnie na Ice Show w Paryżu, spotkałem Denisa obok łazienki. Zapytałem go, czy jest chłopcem czy dziewczynką. Odpowiedział, że dziewczynką. No to powiedziałem mu, żeby mi udowodnił. Podwinął koszulkę. I wie pan, co? Tego, co on tam miał, nawet nie można nazwać piersiami! Taki gruby chłopiec, którego uczy mój tata, też ma taki biust! Oświadczyłem Denisowi, że nie uwierzę mu, dopóki nie ściągnie majtek. Na co Denis zaśmiał się, poczochrał mi włosy i stwierdził, że chyba jeszcze dobrze nie znam francuskiego. A potem sobie poszedł. Widzi pan, jaki cwaniak? Nie chce, żeby wszyscy dowiedzieli się, że jest facetem! Ukrywa swoją prawdziwą tożsamość jak siusiaka w majtkach!

Okej. Psychika Yakova właśnie wystrzeliła w kosmos. Pięćdziesięcioletni trener nie mógł się zdecydować, co w tej historii najbardziej go zbulwersowało... to, że ten bezczelny mały smród, co ledwo od miesiąca jeździł w figurówkach, widział cycki Denise Biellmann... czy to, że ten sam mały upierdliwiec zażądał od legendy – kurwa, od pierdolonej legendy łyżwiarstwa! – by pokazała mu, co ma w majtkach.

- Gdyby Denise była facetem, nie pozwoliliby jej w startować w zawodach dla kobiet! – tłumaczył Feltsman.

- Nie moja wina, że wśród organizatorów są same tępaki. Nawet nie potrafią poznać, że mają do czynienia z facetem! Kiedy JA musiałem udowodnić, że jestem chłopcem, nie miałem z tym najmiejszego problemu!

- KURWA MAĆ! Nie każdy jest tak popierdolony jak ty, by w publicznych miejscach ściągać majtki. A Denise jest pełną godności, promieniującą naturalnym kobiecym wdziękiem osobą!

- Kobiecy wdzięk? – Viktor powtórzył, z wypisanym na dziecięcej twarzy oburzeniem. – Kobiecy wdzięk?! Przecież to coś ma muskuły jak mój ojciec! Gdzie pan tam widział kobiecość?!

Z rączkami zaciśniętymi w piąski, chochlik zaczął wściekle tupać nóżką.

- Ja BYŁEM na tym Ice Show i WIEM, co widziałem! – krzyknął, wojowniczo patrząc Feltsmanowi w oczy. – A widziałem pupsko ze stali i ręce jak u komandosa! Nie będzie mi tu pan obrażał mojego idola Denisa, porównując go do jakiś głupich panienek!

- To ty nie będziesz obrażał MOJEJ ulubionej łyżwiarki, sugerując, że ma fiuta w majtkach! Denise to KOBIETA!

- Nie! FACET!

- Kurwa mać, KOBIETA!

- Kurde bele, FACET!

- KOBIETA!

- FACET!

- KURWA MAĆ! Nie zamierzam dyskutować z tobą o czymś tak idiotycznym! Masz natychmiast odpuścić i powiedzieć, że Denise jest kobietą!

Oczywiście Vitya nie odpuścił, a Yakov nie miał innego wyboru, niż kontynuować dyskusję o „czymś tak idiotycznym".

Nie był pewien, ile czasu dokładnie minęło. Wydawało mu się, że zaledwie dziesięć minut - jednak różnorodność ćwiczeń, które Vitaly zdążył przerobić z dzieciakami sugerowała coś wprost przeciwnego. Zresztą, czy to w ogóle miało znaczenie?

Nie, do diabła, nie miało!

Jedynym, co się w tej chwili liczyło, było przywołanie do nogi małego zarozumialca! Cholerny gówniarz... i on jeszcze ma czelność wyglądać na tak samo rozjuszonego jak Yakov! Ach, gdyby tak można było wrócić do starych dobrych czasów, gdy wszystko załatwiało się rózgą. Feltsman zapłaciłby za możliwość przełożenia przeklętego chochlika przez kolano i zlania mu pośladków czymkolwiek! Kurwa, nawet gazetą! Do diabła, Yakov znalazłby taką gazetę, że po kilunastu uderzeniach dupa Viktora przypominałaby planetę Mars!

I pomyśleć, że przed tym nieszczęsnym treningiem był przekonany, że z taką łatwością wytresuje tego bachora.

Naiwność. Noż kurwa, szczyt naiwności!

- Trenerze...

Feltsman usłyszał przy uchu zmysłowy szept. Z wrażenia aż podskoczył. Do diaba, prawie dostał zawału! Który z przeklętych gówniarzy miał czelność się do niego podkraść?!

Dwudziestojednoledni i cytaty.

Zaraz, przecież to Sońka! A za nią Masha z Lenką. Co one tu, u licha robią? O kurde, to już TA godzina? A więc kłócił się ze srebrnowłosą upierdliwością przez GODZINĘ?!

Jezus Maria! – Yakov złapał się za głowę. – Straciłem tyle czasu na jakąś durną sprzeczkę?! Ile ja mam lat, pięć?!

Nic dziwnego, że solistki miały miny obrażonych córeczek. Sońka otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nie zdążyła, bo podjechał do niej Vitya. W taki sposób, jakby prezentował konia na wystawie, wkurzony chochlik wskazał na Grankinę i oznajmił:

- Widzi pan? Widzi?! Idealna pupa! Okrągłe, jędrne piersi! Wcięcie w talii! Piękne długie nogi! TO jest kobieta!

Jebut! Pocisk wystrzelił i trafił prosto w miłość własną dwudziestojednoletniej łyżwiarki. Dokładnie w sam środeczek!

Zaczerwieniona Sońka padła na kolana i tłukąc pięściami o lód zawyła:

- Kurwa, ale słodziak!

Ośmiolatek na tym nie poprzestał. Podjechał do Lenki.

- Niech się pan dobrze przyjrzy! Oczy leśnej wróżki! Grube rzęsy! Idealnie wyregulowane brwi! Prześliczne rysy twarzy! Długie blond włosy jak u anioła! TO jest kobieta!

- Boziu! - kolejna „ofiara" Viktora zakryła dłońmi usta. – O matko... o Jeżuniu... mój ty słodziutki, kochaniutki, uroczy!

Na koniec Nikiforov dobrał się do Mashki.

- Kolejny przykład! Gustowny koczek z modnymi spinkami w kształcie motyli! Paznokcie pomalowane kolorem, który podkreśla naturalną bladość skóry! Śliczny dres i figura modelki! Wrodzony seksapil! TO jest kobieta!

- Kwiiiik! – najstarsza z solistek złapała się za policzki. – Ratunku, roztapiam się!

Posławszy Feltsmanowi gniewnie spojrzenie, Vitya wskazał wszystkie trzy łyżwiarki i poskakując w miejscu krzyknął:

- TAK wyglądają kobiety! Kobiety są piękne, ponętne i dobrze ubrane! Tak jak te tutaj! Denis NIE jest piękny, ponętny i dobrze ubrany! Denis NIE jest kobietą!

- Nie wiem, kim jest Denis... - z dłońmi złożonymi jak do modlitwy wyszeptała Lenka – ale to jest najsłodsze dziecko na świecie!

- Trenerze, skąd ty go wytrzasnąłeś? – z indentycznym oczarowaniem spytała Masha.

Yakov nawet nie zdążył odpowiedzieć, bo plecy Sońki przysłoniły mu wizję. Wicemistrzyni Europy i jej koleżanki pochyliły się nad chłopcem.

- Jak się nazywasz, słoneczko?

- Vitya.

- Awww, jakie śliczne imię!

- Ty też jesteś śliczny, słodziaku. Ach, jakie ty masz piękne włoski.

- Dziękuję, ale pani ma ładniejsze. Zrobi mi pani potem takiego fajnego koka jak sobie?

- Kwiiiiiik! Boziu, jakiś ty milutki! Oczywiście, że zaplotę ci koczka, kochanie. I nie musisz mówić „pani". Wystarczy „Masha".

Dobrze, że szczęka Feltsmana była na stałe przyczepiona do reszty ciała – w innym wypadku musiałby ją zbierać z podłogi.

"Słoneczko"? „Słodziak"?"Kochanie"?!

Co tu się, do diabła, odwala?! – pomyślał, łypiąc na swoje uczennice. – Przecież one nienawidzą dzieci!

Gdzieś z boku dało się słyszeć podniecone szepty. Yakov spojrzał w tamtą stronę i przekonał się, że nie on jeden cierpiał tutaj na „syndrom rozdziawionej gęby". Wyglądający przez drzwi Lev, Andrei i Georgi również obserwowali rozwój wydarzeń z dyndającymi szczekami.

- To NIE jest normalne! – jęczął Kuklin. – Jak on to zrobił?!

Ha! Oto jest pytanie! Może warto zadać je Hance? W końcu ona jako pierwsza została „zaczarowana", czy raczej „oczarowana", przez srebrnowłosego diabła. Tak jak teraz solistki...

- Powiedz, cukiereczku... Kim właściwie jest Denis? – zainteresowała się Masha.

- To mój ulubiony łyżwiarz, Denis Biellmann! – wyjaśnił Vitya. – Ale pan Feltsman droczy się ze mną i próbuje mi wmówić, że to kobieta!

- Heee... - z palcem na policzku zamruczała Lenka. – Wybacz, misiu, ale trener chyba jednak ma rację. Kilka lat temu brałam udział w przedstawieniu z udziałem Denise. Przebierałyśmy się w tej samej szatni i widziałam ją bez majtek. Niestety nie miała penisa.

- Możesz jej wierzyć – kładąc dłoń na ramieniu plotkary oświadczyła Sonia. – To najlepiej doinformowana osoba w całym klubie. Oprócz trenera, oczywiście.

Chochlik zamrugał.

- Kurde, a więc jednak dziewczyna! – żachnął się. – Ugh... zmyliła mnie, bo nie jest tak ładna i kobieca jak wy.

Solistki od nowa zaczęły się rozpływać.

- Ooooch, ty naprawdę jesteś przesłodki!

- Nie pamiętam, kiedy ostatnio usłyszałam aż tyle miłych komplementów!

- Za dużo cukru... o matko... za dużo cukru!

- A tak w ogóle... - zaintrygowany, Viktor przekrzywił główkę. – To jak ty to zrobiłaś, że brałaś udział w tym samym przedstawieniu co Denise? Długo jeździsz na łyżwach?

Tym razem to Lenka zamrugała.

- Nie wiesz, kim jestem? – zdziwiła się. – Nie oglądasz łyżwiarstwa figurowego w telewizji?

- Czasami oglądam – chłopczyk spuścił wzrok. – W tajemnicy. Mój tata nie cierpi łyżwiarzy figurowych i nie pozwala mi oglądać zawodów.

Z ust solistek wyszło oburzone sapnięcie.

- Co za wyrodny ojciec! – burknęła Masha.

- Palant! – zgodziła się Sonia.

- Ćwiczyć też musiałem w tajemnicy! – pożalił się Viktor. – Ale dzisiaj pan Feltsman pogadał z moim tatą i adoptował mnie do klubu. Was też adoptował?

- O tak, skarbie, już wieki temu – zachichotała Lenka. – Trenujemy u niego, odkąd byłyśmy małe.

- Tak małe, jak ja?

- Tak, tak! A nawet jeszcze mniejsze. Kiedy przyszłam tutaj po raz pierwszy, nawet nie potrafiłam jeździć na łyżwach. Ale Papcio tak mnie wyszkolił, że kilka razy pod rząd zdobyłam Mistrzostwo Europy i Mistrzostwo Rosji. A Masha ma na koncie dwa brązowe medale z Finału Grand Prix.

- Stare dobre czasy – z nostalgicznym uśmiechem przyznała Masha. – No, ale jeśli chodzi o nas dwie, lata chwały mamy już raczej za sobą. Soneczka jest od nas młodsza. To ona w tej chwili zgarnia najwięcej medali.

- Tja, najwięcej – z ust Sonii wyszło poirytowane mlaśnięcie. – Szkoda tylko, że te najcenniejsze zawsze uciekają mi sprzed nosa. Na Mistrzostwach Europy byłam druga, a na Mistrzostwach Świata czwarta. W obu przypadkach o włos przegrałam z Vierecz...

Grankina nieoczekiwanie urwała. Wszystkie trzy dziewczyny gwałtownie drgnęły - jakby o czymś sobie przypomniały.

­- A skoro już o tym mowa... to gdzie jest Viereczka, treneeeeerze?

Porzucony i zapomniany Yakov został z nienacka osaczony przez cycate wiedźmy. Wyciągały w jego kierunku swoje długie wyperfumowane szyje. Na szczęście zdołał zachować zimną krew i nie pokazać po sobie żadnych emocji.

- Viera ma w tej chwili kilka problemów – oświadczył wymijająco. – Przyjdzie na trening, kiedy będzie gotowa. Na razie zostawcie ją w spokoju.

- Jak mamy zostawić ją w spokoju, gdy nie wiemy, o co chodzi! – krzyknęła Masha.

- Ale ty coś wiesz, prawda, trenerze? – Lenka zwęziła oczy. – Gadaj!

- Nie ma mowy – Feltsman skrzyżował ramiona. – Jeśli liczycie, że będę kłapał jęzorem jak jakaś stara plotkara, to tylko tracicie czas. Viera nie upoważniła mnie do udzielenia wam tej informacji. Zamiast węszyć, poczekajcie, aż sama wam powie, wy wścibskie jędze.

- Nie jesteśmy wścibskie! – oburzyła się Sonia. – To nasza przyjaciółka. Martwimy się! Uuuuch, trener to by tylko wyzywał nas od jędz! A ostatnim razem to już w ogóle trener był wstrętny! Ugh, jeszcze się nie pozbierałam po tym, jak trener powiedział, że mamy... brrrr... to brzydkie słowo na „C"!

- „Cekiny"? – spytał Vitya.

- Nie.

- „Cycki"?

- Nie.

- Och! A zatem...

Ośmiolatek skinął na Grankinę, żeby się pochyliła. Wyszeptał jej coś do ucha.

- Nie przesadzaj! – prychnęła, przewracając oczami. – „Cipa" to wcale nie jest aż tak brzydkie słowo. Na pewno nie tak brzydkie jak „celulit".

- CO?! Trener powiedział, że macie celulit?!

Vitya był tak wzburzony, jakby Yakov co najmniej nasrał na środek lodowiska.

- Jak pan mógł?! Powinien pan paść na kolana i przeprosić!

- No jasne! – burknął Feltsman. – I jeszcze czego, kurwa?

- To było z pana strony zwyczajnie podłe! Jak pan mógł powiedzieć coś takiego o kobietach, które mają tak idealne ciała! Niech pan tylko spojrzy na ich pupy! Ani grama tłuszczu!

- Ja pierdolę, chcę go adoptować! – solistki wydarły się jednocześnie.

Jak cwanym trzeba być, żeby rozkochać w sobie kobiety, które na co dzień traktowały smarkaterię na równi z robactwem? Pierdolony mały czarnoksiężnik!

- No dobra, szczeniaku... - tonem pod tytułem „mam już tego wszystkiego powyżej uszu" mruknął pięćdziesięciolatek. – Po pierwsze to są zajęcia z łyżwiarstwa figurowego a nie z podlizywania się. A po drugie, trening twojej grupy skończył się już dobre piętnaście minut temu, więc jazda do szatni!

- Co?! – sapnął Vitya.

- Do trenera nie mówi się „co"!

- Ale... ale...! – oczy chłopca zrobiły się szkliste, jak u skopanego szczeniaczka. – To miał być mój pierwszy trening! Ja tak bardzo chciałem pojeździć na łyżwach... czekałem cały dzień!

- No i, kurwa, trudno! Skoro tak zależało ci na treningu, było nie marnować czasu na dyskusję ze mną.

- Trenerze, proooooooszę! Czy nie mógłbym dzisiaj poćwiczyć z tymi ładnymi paniami?

- Oczywiście, że możesz z nami poćwiczyć, cukiereczku! – zanim Yakov zdążył cokolwiek powiedzieć, zaświergotała Lenka.

Szczęka Feltsmana ponownie poleciała w dół. Do diabła, jak dalej pójdzie, będzie musiał łazić z otwartą gębą do końca życia! Co tu się, u licha, odpierdalało?! Trzeba jak najszybciej przerwać ten mało zabawny cyrk!

- Nie ty o tym decydujesz, Limonova! – ryknął na plotkarę. – Absolutnie nie ma takiej możliwości, by on...

Coś ciężkiego uwiesiło mu się na karku. To Sońka znowu się do niego podkradła i od tyłu zarzuciła mu ręce na szyję.

- Oj, nie bądź takim sztywniakiem, trenerze! – wymruczała uwodzicielsko. – Co ci szkodzi?

- To pierwszy trening po przerwie – dodała Masha. – Chyba nic się nie stanie, jeśli złamiemy kilka zasad?

- Właśnie, poćwiczmy coś fajnego! – oświadczył Viktor. – Tylko nie te głupie figury obowiązkowe. Błe! One są taaaaakie nudne.

- Ooooch, taki mały a taki mądry! – zachwycała się Lenka.

- Kto głosuje za tym, by krasnoludek pojeździł dzisiaj z nami? – nie wypuszczając z objęć Yakova zaśpiewała Grankina.

Wszyscy poza trenerem podnieśli ręce. Chochlik nawet podniósł dwie!

- Okeeeej, postanowione! – najstarsza z łyżwiarek klasnęła w dłonie. – Chodź, słoneczko, rozgrzejesz się z nami.

- CO?! – rozzłoszczony mężczyzna wreszcie zrzucił z siebie łapska Sońki. – Kurwa mać, mój głos jest wart DZIESIĘĆ głosów! Ja jestem tutaj, kurwa, BOGIEM! Nie wyraziłem na to zgody! Do diabła, głuche jesteście?! Powiedziałem, że nie wyraziłem zgody!

Historyczny dzień w Klubie Mistrzów – Yakov Feltsman wydzierał się przez pięć minut, a cztery osoby miały to totalnie w dupie. A, i jeszcze ośmioletni smród wprosił się na trening cholernych reprezentantek kraju!

No pięknie, kurwa! – nauczyciel niesfornego chochlika burknął w myślach. – Najpierw obóz, a teraz to! Ciekawe, gdzie następnym razem się wpierdoli? Na Galę? Na bankiet Mistrzostw Świata? Do diabła, ja już zaczynam wierzyć, że on to by sobie nawet załatwił, żeby wybrali go do Parlamentu! Wówczas porypana Konstytucja jego dziadka stałaby się prawem. Uuugh, co za straszna wizja!

Natomiast sam trening, o dziwo, nie był taki znowu straszny. Może nie jakoś szczególnie produktywny, ale mimo wszystko przyjemy. Skoro ukaranie nieposłusznych bab poprzez katowanie ich figurami obowiązkowymi nie wchodziło w rachubę, Yakov postanowił zrobić powtórkę wszystkich trudnych elementów. Rozwiązanie okazało się korzystne zarówno dla solistek jak i Viktora.

Dla solistek – ponieważ ze względu na obecność zachwyconego szkraba były w nastroju do popisywania się i przykładały się do ćwiczeń trzy razy bardziej.

Dla Viktora – bo nie mógł narzekać na nudę i szybko się zmęczył.

W efekcie dwie godziny później trzy kobiety stały w rządku z dumnie wypiętymi biustami, zadowolone z faktu zaimponowania uroczemu dziecku, zaś chochlik dyszał jak astmatyk, opierając rączki na zgiętych kolanach.

Feltsmanowi spodobał się ten widok. Naburmuszony mężczyzna nigdy głośno by tego nie przyznał, ale doszedł do wniosku, że pozwolenie Nikiforovowi na ćwiczenie ze starszymi koleżankami nie było takim znowu złym pomysłem. Objął wzrokiem swoją zróżnicowaną wiekiem gromadę.

- Miło zobaczyć, że pod moją nieobecność nie zbijałyście bąków – mruknął. - Może to dlatego, że długo was nie widziałem, ale mam wrażenie, że zaczęłyście skakać ciut wyżej.

Albo po prostu bardziej przykładałyście się do wybicia, bo KTOŚ na was patrzył!

- Piruety też jakby kręciłyście szybciej. Jestem w szoku, Sońka, że oduczyłaś się zmieniania krawędzi przed wyskokiem do lutza. Nareszcie zaczyna to wyglądać jak lutz, a nie flutz! A tobie, Mashka, chciało się pomyśleć o krawędziach, zamiast poprawiać fryzurę co pięć minut. Ty też mnie zaskoczyłaś, Lenka. Chociaż na początku treningu wyglądałaś na cierpiącą, ani razu nie zrobiłaś sobie przerwy i wytrzymałaś do końca.

Czemu... ach, czemu nie możecie takie być ZAWSZE? Dlaczego musiałem sprowadzić ledwo odrośniętego od ziemi gówniarza, żebyście zaczęły się przykładać?

- Umm... a skoro już mowa o moim zmęczeniu... - z rączkami splecionymi przed sobą, Lenka rysowała kółka na lodzie czubkiem łyżwy. – Kiedy już się przebierzemy, mógłby trener podwieźć mnie do supermarketu? Bo widzi trener, brzuszek mnie boli, a w osiedlowym nie ma tej marki, którą lubię i... tego...

- Nie musisz mówić, że brzuch cię boli, głupia! – prychnęła Grankina. – Trener jest jak szpieg szoguna! Zna twój cykl lepiej od ciebie...

- Morda w kubeł, Sońka! – warknął Yakov. – Jakbym nie miał nic lepszego do roboty tylko śledzić wasze cykle.

A dyskretnie wysunął notesik z kieszeni i zerknął na stronę pod tytułem „Solistki: matka natura".

No tak, to drugi dzień – pomyślał, kręcąc głową – Nic dziwnego, że tak się krzywiła przy piruetach. O matko, a Mashce wypada w sam początek sezonu! Ech, kurwa, do bani...

- A nie mówiłam? – Wicemistrzyni Europy szepnęła do ucha plotkary. – Zapisuje wszystko w tym swoim szpiegowskim zeszycie!

- Do diabła, muszę wiedzieć, kiedy naprawdę nie macie formy, a kiedy po prostu dostajecie kopniaka od matki matury! – burknął rozzłoszczony trener. – A, i nie musimy jechać po te podpaski, Lenka. Jeszcze przed obozem kupiłem ci całą paczkę. Jest w magazynie.

- Serio? – ucieszyła się Yelena. – Ooooch, dziękuję, Papciu!

- Podpaski?! – Viktor skrzywił się z niesmakiem. – No chyba pan zwariował! Moja babcia w Paryżu mówiła, że podpaski to przeżytek! Nowoczesne kobiety noszą tampony!

- Cooooo? – sapnęły wszystkie trzy solistki. – To my jesteśmy nieświatowe?!

- Tampony?! – Yakov złapał się za głowę. – Jezus Maria, co to jest? Jak się to obsługuje?!

Z uśmiechem w kształcie serca chłopczyk wyjaśnił:

- Musi pan tylko wiedzieć, że tampon bez sznureczka jest jak kurek bez łańcuszka!

O ja pierdolę!

Oto kara za nabijanie się z gości, którzy nie znali się na podpaskach. Teraz opiekun solistek sam czuł się zielony jak jakiś, kurde, licealista i prawiczek, co nigdy z babami nie miał do czynienia. A jak jeszcze wyobraził sobie cholerny kurek... NIE! Nieeee, cholera, nie, kochany umyśle, nie rób tego, nie idź w tamtym kierunku!!!

- Brzmi jak fajny wynalazek – Sonia przytaknęła z aprobatą. – Trenerze, od dzisiaj kupujemy tampony!

- Trzeba iść z biegiem czasu – zgodziła się Masha.

- Jeszcze inne łyżwiarki dowiedzą się, że nadal korzystamy z podpasek i wyjdzie, że Rosjanki są zacofane – zmartwiła się Lenka.

Kolejny grzech do dodania na Listę Przewinień Nikiforova – jednym niewinnym stwierdzeniem zakłócił równowagę w comiesięcznych zakupach Feltsmana.

Ja NIE chcę iść z biegiem czasu! – pięćdziesięciolatek skomlał w myślach. – Jestem, cholera, za stary! NIE chcę się uczyć jakiś durnych tamponów, chcę nadal kupować podpaski!

- Znasz jakieś fajne marki, słoneczko? – najstarsza z zawodniczek zwróciła się do ośmiolatka.

- Pewnie! Babcia wszystko mi wytłumaczyła. Z tych, które najwięcej wchłaniają, są na przykład tampony firmy...

- DOSYĆ! – ryknął Feltsman. – Nie będziemy teraz prowadzić rozmowy o cholernych ta... t... t... o cholernej matce naturze! Są ważniejsze rzeczy do omówienia. Na przykład przygotowania do sezonu. Czy któraś z was wie już, z jakim choreografem chciałaby pracować?

Sonia uniosła rękę.

- Eee... no więc... wiem, że ci się to nie spodoba trenerze, ale... - zaśmiała się nerwowo. – Pomyślałam, że skoro to sezon olimpijski, to może mógłbyś jeszcze raz poprosić panią Tatianę, by ułożyła dla mnie program?

- Kim jest pani Tatiana? – zainteresował się Viktor.

- Tatiana Lubicheva-McKenzie – kiwając palcem wskazującym sprecyzowała Lenka. – Jeździła kiedyś z trenerem w parze sportowej. Odkąd skończyła z zawodowym łyżwiarstwem, mieszka z mężem w Stanach i pracuje jako choreograf.

- Ach! No tak, to o niej wspominał Georgi! A kiedy szliśmy z moją mamą korytarzem, widzieliśmy zdjęcie.

- Jest bardzo ceniona na całym świecie – głosem pełnym uznania stwierdziła Masha. – Chociaż niedługo stuknie jej pięćdziesiątka, wciąż ma energię dwudziestolatki. Jej programy są bardzo oryginalne.

- I bardzo trudne – podkreślił Yakov.

- Oj, tam, nie przesadzaj, trenerze! To i tak pikuś w porównaniu z programami twojej byłej żo...

Pod wpływem bazyliszkowego spojrzenia trenera, najstarsza z łyżwiarek zamknęła buźkę.

- Pozwoliłem ci pojechać do układów Tatiany już dwa razy – Feltsman zwrócił się do Grankiny. – I za każdym razem kończyło się katastrofą. Nie dawałaś sobie rady z krokami. Wciąż goniłaś muzykę i zawalałaś skoki.

- No tak, ale wtedy byłam juniorką – kłóciła się Sonia. – Zgoda, byłam mała i smarkata, w dodatku pozwoliłeś mi pojechać tamte programy, tylko dlatego, że trułam ci tyłek, ale teraz jest inaczej! Wiem, ile umiem i jestem gotowa! Nie chcę wciąż przegrywać z Viereczką.

- Viera została Wicemistrzynią Świata BEZ programu Tatiany.

- Uch... niby tak, ale nie o to chodzi! Od kilku lat chodzę na łatwiznę. W co drugim programie gram słodką uwodzicielkę!

- Nie ma niczego złego w wygrywaniu za pomocą tego, w czym jesteśmy najlepsi.

- Ale...

- Ale to jest nudne! – do dyskusji włączył się niespodziewanie dziecięcy głos.

Feltsman i Grankina spojrzeli na Viktora.

- Mama mówi, że jak teatr wciąż wystawia to samo przedstawienie, publiczność zaczyna się nudzić - z nienaturalnym wyrazem powagi oświadczył malec. – A dziadek mówił, że człowiek najszybciej owuluje, kiedy próbuje nowych rzeczy.

- Ewoluuje! – przez zęby wycedził Yakov. – Mówi się „ewoluuje!"

- Wszystko jedno - chłopiec wzruszył ramionami. – Powinien pan pozwolić Sonii spróbować. Jak dzisiaj razem jeździliśmy, to była tak dobra jak Denis... eee... znaczy się Denise. Umie wszystkie łubudu skoki i jest niesamowita! Nie powinien pan czegoś jej zabraniać, tylko dlatego, że to jest za trudne.

Brew pięćdziesięciolatka zadrgała nerwowo.

- A ty kto, przepraszam bardzo, jesteś, jej adwokat? – wymamrotał, łypiąc na dzieciaka spod jasno-brązowej grzywy. – Zawody i programy to na razie nie twoje zmartwienie. Siedź cicho i nie wpierdalaj się do rozmów dorosłych!

- Ale jak mam siedzieć cicho, kiedy pan w nią nie wierzy?

- Do diabła! Wierzę w nią, ale...

- Przepraszam za niego – paluszkiem pokazując trenera, Vitya zwrócił się do Sońki. – Wcześniej bawił się drewnem i teraz ma kontuzję siusiaka. To dlatego jest taki niedobry.

Oczy solistek omal nie wyszły z orbit.

- Cooooooo?!

- Drewnem? W sensie że porannym drewnem?!

- Raju, trenerze, tak dziarsko sobie zwalałeś, że uszkodziłeś Juniora?!

- Co to jest to... „zwalanie"? – głośno zastanawiał się chochlik. – Czy to coś podobnego do... ała! Ajć, ajć, AJĆ!

- Ej, trenerze, nie ciągnij go za włosy! Gdzie ty go wleczesz?

- Ale przyprowadzisz go jeszcze do nas trening, prawda? Prawdaaaaa?! Prawda, Papciu?

XXX

- No dobra, ty mała definicjo bezczelności i zboczenia... miarka się PRZEBRAŁA! Jesteś w tym klubie dopiero jeden dzień, a już narobiłeś więcej zamieszania niż Skarbówka i Sanepid razem wzięci! Jeżeli masz tu trenować przez pełne trzy miesiące, musisz nauczyć się przestrzegać określonych zasad. Za chwilę spiszemy sobie wszystkie te zasady. Na bank zgubisz kartkę, więc będę tak dobry i ci ją skseruję! W dziesięciu egzemplarzach! A teraz słuchaj uważnie...

Siedzieli na poduszkach u Yakova w gabinecie. Przed Feltsmanem leżały kartka i paczka flamastrów. Zębami ściągnąwszy nakładkę czerwonego piśmidła, pięćdziesięciolatek zaczął pisać:

- No dobrze. Pierwsza i najważniejsza zasada: absolutny... zakaz... wypowiadania... słowa... „siusiak"!!!

- To jak mam mówić? „Chuj"?

Podczas stawiania trzeciego wykrzyknika czubek flamastra wyjechał poza kartkę.

- KURWA MAĆ! Ty przeklęty, mały, wulgarny...

- Dobra, już dobra! – chłopczyk uspokajająco uniósł rączki. – Okej, przepraszam. „Chuj" to rzeczywiście bardzo brzydko. A może być „penis"?

- Nie, NIE może!

- A „prącie"?

- Masz w ogóle nie wypowiadać nazwy tej części ciała. W jakikolwiek sposób.

- Hę? Ale dlaczego?

- Bo JA tak mówię! Zrobiłem ci przysługę? Wstawiłem się za tobą? To teraz ty zrób przysługę MNIE i przestrzegaj moich zasad. Raczej nie proszę o zbyt wiele... nic ci się nie stanie, jeżeli nie będziesz wymieniał nazwy tego, co masz w majtkach.

- A jak zacznie mi odpadać siusiak i będę musiał wzywać pomocy? – błagalnie patrząc trenerowi w oczy, wyjęczał Vitya.

Yakova na chwilę zatkało.

- Dlaczego, u diabła, miałby zacząć ci odpadać siusiak?

- No bo mama powiedziała, że jak przed osiemnastką napiję się alkoholu, to odpadnie mi siusiak!

- No to, kurwa, nie pij alkoholu! I tak przed osiemnastką nie możesz legalnie pić, więc to nie powinno sprawić ci trudności!

- A jak zyskam śmiertelnego wroga, który będzie chciał mnie wykończyć? A co jeśli potajemnie poda mi alkohol, by pozbawić mnie siusiaka? Na imieninach mamy omal nie napiłem się wina z kieliszka babci, bo myślałem, że to sok porzeczkowy! Wie pan, co mogło się stać, gdyby tata mnie nie powstrzymał? Mogłem stracić siusiaka! Wie pan, jakie to byłoby potworne?! A jak taka sytuacja się powtórzy i będę musiał wezwać pogotowie? Co mam powiedzieć ratownikom, skoro zabronił mi pan wypowiadać nazwy siusiaka? „Niech mi państwo przyszyją To Coś między nogami?" A co jeśli przyszyją mi nie to, co trzeba?! Na przykład siodło, albo banana, albo sedes, albo termometr, albo...

- WYSTARCZY! – z oczami szaleńca Feltsman szarpał się za włosy. – Błagam, przestań już mówić! Niech ci będzie, kurwa! Możesz wypowiadać nazwę tej części ciała w sytuacjach zagrażających życiu bądź siusiakowi. Już lepiej zapomnijmy o tym i przejdźmy dalej. Zasada numer dwa: kategoryczny zakaz ściągania majtek!

- Mam wciąż łazić w tej samej bieliźnie?! – oburzył się dzieciak. – Wie pan, jakie to niehigieniczne?!

- Nie no... jak się przebierasz, to możesz zdjąć.

- A łazienka? Mam robić kupę w majtki? Jestem za duży na pampersa...

- DO DIABŁA! Przestań szukać kruczków w moich zasadach! Miałem na myśli to, że masz nie wyciągać siusiaka w miejscu publicznym!

- A jak będę gdzieś na mieście i tak bardzo... bardzo... bardzo będzie mi się chciało siku?

Yakov wzdrygnął się. Przypomniału mu się coś wybitnie nieprzyjemnego.

- Plakaty... - wymamrotał pod nosem.

- Eee... co? – Viktor uniósł brwi.

- Kurwa, nieważne! – burknął zaczerwieniony po same uszy mężczyzna – Jak będziesz chciał się wysikać, to poczekaj, aż będziesz w bezpiecznym miejscu. Sikanie w miejscu publicznym... brrrr... zazwyczaj źle się kończy. No dobra, zasada trzecia...

- Ej, zaraz, zaraz! Wspominał pan coś o plakatach.

- NIE CHCĘ SŁYSZEĆ SŁOWA O PRZEKLĘTYCH PLAKATACH!

- No kurde, no... jak pan już zaczął, to niech pan powie, o co chodzi!

- Nie ma mowy!

- Jak mi pan nie powie, zapytam o to też jutro!

- Vitya...

- Będę o to pytał co godzinę. Będę pytał, dopóki mi pan nie powie!

Cholera, zamęczy mnie na śmierć! – Feltsman sarknął w myślach.

Że też pieprzone słówko musiało mu się wymsknąć! Ech, perspektywa bycia zamęczanym przez Viktora wydawała się mało zachęcająca. Ale... być może była szansa, by w tej sytuacji ugrać coś dla siebie?

- Czy jeśli ci powiem o plakatach - Yakov zaczął, przeszywając chłopca spojrzeniem – obiecasz nie pokazywać siusiaka w miejscach publicznych?

- Dobra, obiecuję! – smarkacz przysiągł bez chwili wahania. – Nie będę pokazywał siusiaka... no, chyba że zostanę do tego zmuszony.

Od czegoś trzeba zacząć – pomyślał Główny Trener Klubu Mistrzów. – No dobra, niech mu będzie!

- Może dzięki tej historii odechce ci się publicznego wyciągania genitaliów – mruknął do siebie.

- Niech pan nie mamrocze. Nic nie słyszę.

- KURWA MAĆ, MÓWIŁEM DO SIEBIE!

Feltsman dał sobie chwilę na uspokojenie, po czym zaczął mówić:

- Ech.. cholera... od czego by tu zacząć? No więc... ja...eeee... mam takiego jednego... yyy.... kolegę. Nazywa się Wronkov. Lubimy się ze sobą zakładać. Cóż, teraz, gdy obaj mamy po pięćdziesiąt lat, robimy to znacznie rzadziej, ale kiedy byliśmy młodsi, regularnie o coś się zakładaliśmy. Byliśmy parą młodocianych kretynów i mieliśmy mnóstwo popieprzonych pomysłów. A poza tym rywalizowaliśmy ze sobą. Obaj jeździliśmy w parach sportowych, a zakłady były takim jakby „uzupełnieniem" naszej rywalizacji na lodzie. No i... więc... tego... incydent z plakatami miał miejsce... znaczy się... został wymyślony, gdy ja i Wronkov wpadliśmy na siebie na potańcówce. To było zaledwie miesiąc po tym, gdy zacząłem jeździć z Tatianą Lubichevą. Wronkov zaczął mi dokuczać. Twierdził, że jestem za mało męski, by okiełznać taką bestię jak Tatiana. Na co odpowiedziałem, że sam nie ma jaj, skoro pozwala jakiejś pannicy z Włoch prowadzać się na smyczy. Ostatecznie postanowiliśmy, że wymyślimy zawody, które wykażą, kto jest bardziej... yyy... męski. I nie pamiętam dokładkie, jak do tego doszło, ale od słowa do słowa, wywnioskowaliśmy, że jednym z wyznaczników poziomu męskości jest... sikanie.

- Eeee... sikanie?

- Vitya, błagam cię, nie wnikaj! – Yakov zakrył sobie twarz dłonią. – To było totalnie popieprzone, jasne? Ja i Wronkov byliśmy popieprzeni! Totalnie nam wtedy odwaliło, okej? Ech, a wracając do tematu... ustaliliśmy, że najbardziej męski jest ten, kto w ekstremalnej sytuacji potrafi precyzyjniej kontrolować kierunek sikania oraz ilość wydzielanych szczochów. No więc... uch... żeby dowiedzieć się... ech... czy raczej roztrzygnąć, który z nas jest lepszy, założyliśmy się o to, który z nas zdoła szybciej obszczać określoną liczbę obiektów. A żeby dodać do tego wszystkiego element adrenaliny... - w tym momencie pięćdziesięcioletni mężczyzna przełknął ślinę – Wronkov wymyślił, że będziemy sikali na p...p... p-plakaty... p-propagujące przyłączenie się do Armii Czerwonej.

- A co w tym takiego strasznego?

- Jak to CO?! To była cholerna Komuna! W tamtym czasach nie mogłeś nawet powiedzieć, że nie lubisz czerwonego koloru, a co tu dopiero mówić o sikaniu na... uuuuch!

- Aaaa. Okej, chyba rozumiem. A dużo było tych plakatów?

- Od zarypania. Z Wronkovem naliczyliśmy się stu trzynastu. Cały Leningrad był tym oblepiony.

- Leningrad?

- To dawna nazwa Peterbsurga.

- Aha. I tyle? Mieliście sikać na plakaty, a kto pierwszy wszystkie obsikał, wygrywał?

- Nie, nie, to był tylko jeden z warunków. Nie wytarczyło, że wygrałeś. Musiałeś jeszcze udowodnić, że obszczałeś wszystkie plakaty. Tylko, kurde, jak to zrobić? No więc Wronkov, idiota, wymyślił, że na każdy plakat trzeba naszczać swoje inicjały. Natomiast ja, jeszcze większy idiota, zasugerowałem, że szczochy szybko schną, więc po naszczaniu inicjałów trzeba jeszcze zrobić zdjęcie.

- Genialne – patrząc na Feltsmana z uwielbieniem, wyszeptał Viktor.

- OSZALAŁEŚ?! – z oczami kogoś, kto właśnie uciekł z wariatkowa ryknął Yakov. – To było totalnie porypane! Nie dość, że symbolicznie dawaliśmy władzom do zrozumienia, co o nich myślimy, to jeszcze, cholera robiliśmy zdjęcia na dowód!

- Ale wtedy nie uważaliście, że to porypane?

Twarz pięćdziesięciolatka stała się rozmarzona.

- Nie, wtedy tak nie uważaliśmy.

Ach, wciąż pamiętał tą pulsującą w żyłach adrenalinę. Cholera, tamten dzień był taki ekscytujący! Z rowerami u boku stawili się w umówionym miejscu i wystartowali – Yakov na składaku, Wronkov na jakimś drogim ustrojstwie, które dostał od krewnych z Chin. Pedałowali co sił w nogach, zatrzymywali się obok papierowych form propagadny, wyciągali kuśki i działali.

Ten wiatr we włosach. Te zgrzyty rozpinanych rozporków. Ta satysfakcja płynąca ze szczania prosto w twarze pierdolonych krasnoarmijców! A że były to twarze wymalowane na plakatach – nieistotny szczegół!

- Najważniejsze było wybranie odpowiedniej strategii – zatracony w cudownym wspomnieniu Feltsman nawet nie zauważył, że zaczyna mówić na głos. – Nie mogłeś wyszczać wszystkiego od razu, bo potem stałeś jak ciołek koło następnego plakatu i czekałeś, aż ci się zachce! Plus, trzeba było regularnie się nawadniać. Wronkov był dziany, więc łaził do sklepu. Huehue, ta jego kasa nareszcie go zgubiła! Ja zabrałem ze sobą pustą butelkę i tak ułożyłem sobie trasę, by często przejeżdżać przez mosty. Kiedy kończyło mi się picie, nabierałem wodę z Newy. Kupiłem też sobie całą pakę oranżady w proszku, bo po niej najbardziej chciało się człowiekowi szczać. I nigdy nie wysikiwałem wszystkiego do końca. Nie wiem, z czego to wynika, ale zawsze, jak ci trochę zostanie, pęcherz napełnia się szybciej.

- I co? I co? – dopytywał się Viktor. – Wygrał pan?

- Pfft! Pewnie, że wygrałem! Skończyłem dobre kilka godzin przed gogusiowatym gamoniem. On wciąż jeszcze biegał po mieście, gdy ja zdążyłem oddać moje zdjęcia do wywołania. Już nie wspomnę o tym, że mam ładniejszy charakter pisma, więc moje inicjaly wyglądały sto razy bardziej elegancko niż jego!

- Taka przygoda... - leniwie się uśmiechając, chłopiec oparł brodę na dłoniach. – Pewnie było fajnie.

- Pewnie, że było fajnie – Yakov prychnął, wycierając pot z czoła. – A jak KGB przyszło na lodowisko, to już w ogóle było zajebiście! Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, jak wielką zrobiłem durnotę...

Leningrad, rok 1965

- O kurwa.

Wyglądający przez okno młodzieniec z każdą sekundą był coraz bledszy. A gdy zobaczył, że przerażający faceci w garniturach kierują się w stronę wejścia, omal nie zemdlał.

- O Boże! – zajęczał, łapiąc się za policzki. – O cholera, nie jest dobrze... nie jest dobrze... NIE JEST DOBRZE!

Jeszcze nigdy tak szybko nie pokonał dystansu między oknami i bandą. Mogliby go pomylić z panczenistą!

- Ej, Yakov, a ty dokąd? – usłyszał głos Igora.

- Opuszczasz wolne zajęcia?! – krzyknęła zszokowana Tatiana. – Wszystko dobrze, Jasiu?

- NIC NIE JEST DOBRZE! – Yakov wydarł się, przeskakując nad bandą. – Przyjechało KGB! Zabiją mnie!

Los chciał, że w tym momencie na lodowisko wkroczyła Lilia Baranowska.

- Tatiana? – zaczęła rozglądać się za przyjaciółką. – Skończyłaś już? Możemy...

Słowa nie zdążyły opuścić ust pięknej baleriny.

W normalnych okolicznościach Feltsman nie miałby nawet odwagi odezwać się do tej cudownej kobiety, którą nazywał miłością swojego życia. No ale, kurwa, to mógł być jego ostatni dzień! Niewiele myśląc – czy raczej: nie myśląc wcale, w końcu panika odebrała mu jasność umysłu – złapał Lilię za oba policzki i bez ostrzeżenia połączył jej wargi ze swoimi.

- TAK! – gdzieś z tyłu rozległ się triumfalny ryk Tatiany. – Iwanowicz, przegrałeś! Wisisz mi cztery tysiące rubli!

- O kurde, zrobił to – wyjąkał zszokowany Iwanowicz. – No nie mogę, on naprawdę to zrobił!

Tak, zrobił – szkoda tylko, że miał dość czasu, by nacieszyć się tym momentem. Nie miał nawet czasu, by odwrócić się i sprawdzić, jaki wyraz twarzy miała Lilka. W łyżwach pognał korytarzem, rzucając jeszcze przez ramię:

- Jeśli przeżyję, nie znienawidź mnie!

Jak to dobrze, że przed zostaniem aresztowanym przez tajniaków, mógł pocałować ukochaną kobietę. Przynajmniej umrze szczęśliwy!

- TRENERZE, RATUJ! – wydarł się, z impetem petardy wpadając do gabinetu Novaka.

Z wrażenia staruszek upuścił konewkę.

- Y-Yakov? A-ale co się stało?

- KGB! Idą po mnie!

- Co? KGB? A-ale jak to? Dlaczego?

- Przez plakaty!

- Co? Jakie plakaty?!

- Krasnoarmijców! Założyłem się z Wronkovem i obsikałem je! Obszczałem każdy plakat propagandowy w tym mieście!

Chyba pierwszy raz w życiu podstarzały Kwiat Lotosu miał minę, jakby zamierzał przełożyć wychowanka przez kolano.

- O kurde – wyjąkał, gapiąc się na Yakova oczami wielkości ćwierćdolarówek. – Mój sąsiad rzeczywiście mówił, że widział jakichś gołowąsów profanujących plakaty Armii Czerwonej. Yakov... czy ty do reszty zwariowałeś? Co ty rozumu nie miałeś?!

- Nieważne, co wtedy myślałem! – Feltman złapał opiekuna za sweter. – Trenerze, błagam... jestem za młody, żeby umrzeć! Błagam, ZRÓB COŚ!

Przez chwilę Novak krążył po gabinecie, nerwowo obgryzając paznokcie. Aż w końcu zatrzymał wzrok największej roślinie w pomieszczeniu – wielgachnej paprotce rosnącej w doniczce o rozmiarach beczki. Prezent od profesora botaniki, z którym Misza okazjonalnie pijał herbatę z chwastów.

Novak wyrwał paprotkę razem z korzeniami, wysypał ziemię na stół i przełykając ślinę wskazał doniczkę.

- Właź do środka!

- CO?! – Yakov miał nadzieję, że się przesłyszał. – Chyba trener żartuje!

- Chcesz żyć, czy nie?!

Pewnie, że chciał. Przeżegnał się i wskoczył do cholernej doniczki. W tej samej chwili do gabinetu wpadli Igor, Pavlo, Nadiya, Oksana, Ivanowicz, Myszkin i Tatiana. Wszyscy mieli na sobie łyżwy.

- Co się dzieje?! – zapytał rozgorączkowany Antonov. - Ponoć KGB przyszło po Yakova?!

- Trener zwariował, czy jak?! – pisnęła Oksana. – Trener chyba nie zamierza ukryć go w tym czyś?!

- A macie lepszy pomysł?! – histerycznym głosem zawył Novak.

Siedmioro łyżwiarzy przecząco potrząsnęło główkami.

- No to nie stójcie tak, tylko pomóżcie mi go zasypać! Tania, poszukaj tej ozdobnej połówki kokosa, którą przywiozłem z Afryki, żebyśmy mieli czym zakryć mu głowę! Aha i Yakov, przytul do siebie korzenie tej paprotki... nie mogę stracić was obojga!

Wokół Feltsmana zaroiło się od rąk. Kiedy ziemia zaczęła sięgać mu do pasa, młodociany grzesznik o czymś sobie przypomniał.

- Chwila moment! – krzyknął.

- Yakov, nie mamy czasu... KGB zaraz tu będzie!

- Ale wy nie rozumiecie... Wronkov! On pewnie też jest na celowniku! Muszę go ostrzec!

- Że co?! – wytarłwszy pot z czoła, Tatiana posłała mu wściekłe spojrzenie. – Przecież nie cierpisz tego durnia! Wciąż powtarzasz, że to nadziany dupek!

- Co z tego, kurwa, że dupek?! Nie zasłużył na to, żeby zginąć! Tu chodzi o HONOR! Trenerze, podaj mi telefon!

Numer Wronkova został wykręcony, a Feltsmanowi podano słuchawkę. Nadziany dupek odebrał po trzecim sygnale.

- Tak, słu...

- Wronkov, spierdalaj! – Yakov wydarł się na cały gabinet.

- CO?! Feltsman, ty przeklęty...

- Nie... NIE! Nie to miałem na myśli! KGB nadchodzi! Spierdalaj z kraju!

- Że co?! Zaraz, zaraz... Co ty pierdolisz?!

- Wiedzą o naszych plakatach! Właśnie przyszli po mnie! Koledzy i trener chowają mnie w doniczce! Kurwa, zaraz zasypią mi ręce, więc lepiej pośpiesz się i uwierz! Do diabła, Wronkov, ty naprawdę myślisz, że zadzwoniłbym do ciebie z byle powodu?!

Nastąpiła kilkusekundowa pauza.

- Ej, Feltsman? – Wronkov zagaił, nerwowo przełykając ślinę. - A mieli czarny samochód?

- Mieli.

- A mieli jedną naderwaną wycieraczkę?

- Mieli.

- A mieli takiego kretyńskiego plastikowego psa, co jak go postawisz na blacie, to kiwa głową?

- Mieli.

- O KURWA! To rzeczywiście KGB!

(Yakov potem przez lata zastanawiał się, skąd jego rywal wiedział o wycieraczce i plastikowym psie).

Ze słuchawki zaczęło dobiegać płaczliwe kwilenie.

- Feltsman, co ja mam robić? – skomlał Wronkov. – Ja nie nie chcę umierać, jestem za młody!

- Toż ci przecież mówię, spierdzielaj za granicę! – Yakov uświadomił sobie, że jego policzki również są mokre. – No cholera, no, ale z nas debile... założyliśmy się o taką pierdołę i teraz nasze życie legnie w gruzach! Dlaczego musieliśmy to zrobić... dlaczego?! Wronkov, ja nie chcę... nawet jeśli przeżyję, nie chcę żyć bez łyżew!

- Wyjąłeś mi to z ust! – głos nadzianego dupka przeszedł w szloch. – Kurwa, Feltsman, ty wiesz, że będzie mi brakowało naszej rywalizacji?

- Kurwa, ty wiesz, że mnie też? – ukryty w doniczce młodzieniec również zaczął wyć. – Kurwa, Wronkov, nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale twój salchow jest taki zarąbisty!

- No wieeeem, no! Kurwa, ja też nie sądziłem, że to powiem, ale twoje podnoszenia są najpiękniejsze na świecie! Jak ja ci ich, kurwa, zawsze zazdrościłem! Feltsman, muszę ci coś powiedzieć... ja kocham naszą rywalizację! Nie chcę żyć bez ciebie! Nie wyobrażam sobie życia bez naszych zakładów!

- Kurwa, ja teeeeeż nie! Boże, jesteś takim zarozumiałem chujem, ale tak kurewsko będę za tobą tęsknił! Ty sobie nawet nie wyobrażasz, jak bardzo kocham doprowadzać cię do szału!

- Feltsman, byłeś najcudowniejszym rywalem na świecie! Choćbym kilka razy przeszedł reinkarnację, nie spotkam tak godnego jak ty przeciwnika! Kurwa, nienawidzę cię, ale kocham twoje krawędzie!

- Kurwa, a ja kocham twoje piruety! Ty złamasie, ty krzywa mordo, mój ty jedyny prawdziwy rywalu!

- Kurwa, ty prostaku z pedziowatym kucykiem, nie wierzę, że to mówię, ale kocham twoje włosy! Jezu, jak jak bym chciał mieć takie włosy! Jak ja bym chciał mieć jakiekolwiek włosy!

- Żegnaj... żegnaj mój ty jedyny, popierdolony, najdroższy rywalu! Żegnaj! Może jeszcze kiedyś się spotkamy...

Ziemia sięgnęła szyi, więc Yakov został zmuszony do oddania słuchawki.

- Co to, kurde, było? – z mieszaniną szoku i przerażenia spytała Tatiana. – Do diabła, jeśli przeżyjesz, pierwszą rzeczą, którą zrobimy, będzie sprawdzenie, czy niczego nie brałeś!

Partner Lubichevy nie zdążył odpowiedzieć, bo w tej chwili przykryto mu głowę kokosem. Dobrze, że brązowe paskudztwo miało dziurki na oczy! Szkoda, że nie dało się zorganizować niczego na dłonie – te akurat musiały zostać zasypane.

Puk! Puk!

Ktoś załomotał w drzwi. Novak poprawił liście paprotki, by lepiej zakrywały kokosa.

- Ani słowa – szepnął, po czym zniknął z pola widzenia. – Prooooszę!

Do gabinetu wmaszerowało pięciu tajniaków. Wyglądali strasznie.

Nie macie tu czego szukać, panowie! – mieszkaniec doniczki próbował wysłać im telepatyczną wiadomość. – Tutaj nie ma niczego podejrzanego!

Nie, bo siódemka osób z łyżwami na nogach WCALE nie wyglądała podejrzanie. Ślady ziemi na biurku też nie były ANI TROCHĘ dziwnie!

- Witam, państwa! – trener usiłował wejść w tryb „uroczego gospodarza. – Napiją się państwo, herbatki? Przepraszam, właśnie urządzaliśmy sobie małe... yyyy.... zebranie. Czy raczej sesję medytacyjną. WŁAŚNIE TAK, to sesja medytacyjna! Próbujemy nauczyć się... yyy... kontrolować stres podczas... yyy.... zawodów i dlatego siedzimy tutaj wszyscy razem. W łyżwach. Wyobrażamy sobie, że to zawody i dlatego siedzimy w łyżwach! To jak z tą herbatką?

- Nie będzie żadnej herbatki! – warknął stojący najblżej agent KGB. – Wiemy, że ukrywasz tutaj tę osobę.

Yakov zesrał się w majtki.

- U-ukrywać! – pisnął Novak. – A-ależ skąd! J-ja nikogo nie ukrywam! B-bo niby gdzie miałbym tutaj kogoś ukryć? W doniczce?

- Jest tutaj tylko jedno miejsce, w którym można się ukryć – przesłodzonym tonem odparował tajniak. – Sprawdzimy je i sobie pójdziemy, okeeeej?

Pięć par butów ruszyło do przodu. Feltsman błyskawicznie wyspowiadał się z grzechów. Zaczął myśleć, że to jego koniec, ale wtedy...

- Yulia Fiodorovna Anishina-Winogradova! Jesteś aresztowana za zbronie przeciwko Związkowi Radzieckiemu!

Petersburg, 1997

- Yyyy... cooo? – spytał Viktor.

- Aresztowali sekretarkę – Yakov wyjaśnił zbolałym tonem. – Ponoć donosiła do NASA. O incydent z plakatami też ją oskarżyli, chociaż nie mam bladego pojęcia, jak oni do tego doszli, bo przecież baba nie byłaby w stanie nasikać swoich inicjałów. A w dniu, kiedy po nią przyszli, schowała się w szafie u Novaka w gabinecie.

- W tej szafie? – chłopiec wskazał paluszkiem starą szafę.

- Nie, w innej. Tę szafę kupiłem parę lat temu.

- Łaaaał! Czyli przeżył pan zdarzenie jak z filmu?

- Taa, jak z filmu – z ust pięćdziesięciolatka wyszło głośne westchnienie. – Niepotrzebnie wtedy spanikowałem. Ale co się najadłem strachu to moje. Uch, do dziś mam koszmary z udziałem tamtego dnia.

- No, a ten pana chłopak?

- Jaki chłopak?

- No...ten cały Wronkov.

Mało brakowało, a Feltsman udławiłby się własną śliną. Sugestia chochlika tak go zbulwersowała, że poleciał do tyłu i przygrzmocił plecami w podłogę. Który to już raz w przeciągu jednego dnia?

- O-on... T-to nie jest mój... Kurwa mać, skąd ci przyszło do głowy, że on jest moim CHŁOPAKIEM?! - zawarczał, podczołgawszy się do chłopca.

Siedzący po turecku Viktor zamachał kolankami, jakby to były skrzydełka motylka.

- No bo dzwonił pan do niego z wyznaniami miłości i w ogóle... - oświadczył, beztrosko się uśmiechając. – A poza tym mówił, że pana kocha i nie może bez pana żyć...

- DO DIABŁA! Okazaliśmy sobie szacunek i tyle! To jeszcze o niczym nie świadczy! Nienawidzę tej kanalii, jasne?!

- Ale mówił pan, że go pan kocha!

- Jego piruety, nie jego, jasne?!

- Pewnie się pan wstydził i bał się pan powiedzieć wprost.

- Kurwa mać, to NIE jest mój chłopak!

- Tak, tak, może pan to sobie powtarzać. Ale nieważne... to co z nim?

Burcząc pod nosem przekleństwa, Yakov ponownie posadził tyłek na poduszce.

- Po tygodniu znaleźli go w Japonii – powiedział, strzepując z siebie pyłki kurzu. – Ukrył się w jakiejś buddyjskiej świątyni. Ogolił sobie łeb do ostatniego włoska i przebrał się za mnicha. Medytował pod wodospadem i codziennie dawał się tłuc po ramionach takimi specjalnymi kawałkami drewna. Robił to wszystko, by się zakamuflować. A kiedy dowiedział się, że KGB jednak nic do niego nie ma, wrócił do kraju wkurwiony jak nigdy. Twierdził, że zadzwoniłem do niego, by go wyeliminować.

- Niewdzięcznik! – prychnął Viktor.

- No nie? – zgodził się Feltsman. – Cholerny dupek tylko skorzystał na tym wyjeździe. Nie wiem, co ten pobyt w świątyni z nim zrobił, ale jakimś sposobem baaaardzo podniósł sobie artystyczną. Może doznał jakiegoś oświecenia, czy coś?

- Tak czy siak, to głupek. Dobrze, że pan z nim zerwał!

- NIE zerwałem z nim, bo on NIE był moim chłopakiem! – Yakov wydarł się, obryzgując dzieciaka śliną. – Wbij to sobie wreszcie do durnego łba!

- Aaaa, już rozumiem! Pewnie zerwał pan z nim, bo wolał pan tą dziewczynę, co ją pan pocałował! – chochlik triumfalnie wycelował w trenera palcem.

Pięćdziesięcioletni rozwodnik zaczerwienił się.

- Z nią to... to już trochę inna historia – wymamrotał, pocierając kark.

- HA! Wiedziałem!

Na czworakach Vitya podreptał do Yakova. Gapił się na Feltsmana z miną podekscytowanego psiaka.

- Podkochiwał się w niej pan, prawda? A po tym pocałunku byliście razem?

- Owszem, zaczęliśmy ze sobą chodzić dwa lata później. Ale wcześniej nie. Zanim zwróciła na mnie uwagę, co chwilę umawiała się z jakimiś gogusiami. Ledwo kończyła związek z jednym chłopakiem, a znajdywała sobie nowego. Wtedy, kiedy ją pocałowałem... - Yakov zawahał się - wtedy też kogoś miała. Narzeczonego. Zerwała z nim dzień po naszym pocałunku.

- Łał – spojrzenie chłopca było rozmarzone. – Musiał być pan naprawdę dobry w całowaniu. Raz ją pan cmoknął i zrozumiała, że chce właśnie pana!

- Moje umiejętności nie miały z tym nic wspólnego. Ich zerwanie nie miało związku z naszym pocałunkiem.

- No chyba pan żartuje! Naprawdę pan w to wierzy? Przecież zerwała z nim dzień po waszym pocałunku! Skoro zrobiła coś takiego, zaledwie dzień po tym, jak ją pan pocałował, to musiała się w panu zakochać!

- Lilia nie jest typem romantyczki, Vitya – były mąż Baranowskiej zaśmiał się ponuro. – I zapewniam cię, że moim krótkim pokazem odwagi... czy raczej odważnej paniki, wcale nie zyskałem w jej oczach. Wciąż uważała mnie za takiego samego prostaka, co miesiąc wcześniej. Przez pełen rok od incydentu wyniośle mnie ignorowała. A ja wciąż konsekwentnie do niej wzdychałem.

- O kurde... pewnie była bardzo ładna. Ma pan jakieś jej zdjęcie?

Owszem, miał. Chociaż od rozwodu minęło wiele miesięcy, wciąż nosił je w portfelu. Sam do końca nie rozumiał, dlaczego postanowił pokazać je Viktorowi. Jego ciało zdawało się podjąć tę decyzję samo z siebie – kończyny poruszały się sztywno, jak u robota.

- Tak wyglądała, gdy miała dwadzieścia pięć lat – wyszeptał Yakov.

Paluszki chłopca delikatnie przesunęły się po czarno-białej powierzchni zdjęcia.

- Rzeczywiście piękna – stwierdził malec. – Tyle że strasznie płaska. Jest pan pewien, że to nie facet?

- Tak, kurwa, jestem pewien! – fuknął Feltsman. - Byliśmy małżeństwem przez dwadzieścia pięć lat! Miałem mnóstwo okazji, by sprawdzić, co ma w majtkach!

Ledwo skończył to zdanie, a uświadomił sobie komizm całej tej rozmowy i zaśmiał się. Nie widział, jak to się stało, ale z jego ust naprawdę wychodził szczery chichot.

- Hę? – Viktor uniósł brwi. – Co się stało? Dlaczego pan się śmieje?

- Bez powodu.

Pierwszy raz od bardzo dawna porozmawiałem z kimś o Lilce, nie czując bólu w sercu. Perwszy raz wypowiedziałem jej imię bez żalu i wyrzutów sumienia. Nie sądziłem, że to możliwe.

Może czarna magia, którą praktykował ten dziwny dzieciak, jednak nie była aż taka zła?

- Wie pan co? – chłopczyk zagaił, oddając trenerowi zdjęcie. – Tak sobie myślę, że od czasu do czasu dobrze jest zrobić coś, jak nasikanie na plakat albo pocałowanie dziewczyny. Może z tymi plakatami panu nie wyszło, ale z dziewczyną się pan ożenił, no nie? Z tego wniosek, że czasami trzeba być odważnym i zrobić coś ryzykownego. Dziadek mawiał, że „kto nie ryzykuje, ten nie gra"!

- A czy ty przypadkiem nie mówisz mi tego, bo chcesz mnie namówić, żebym zrobił coś ryzykownego? – Yakov uniósł brew.

Vitya zatrzepotał długimi rzęsami i spojrzał na trenera oczami niewiniątka.

- To zgodzi się pan, żeby Sonia pojechała program pani Tatiany...?

Feltsman zamrugał. A sekundę później wybuchł śmiechem. Tym razem śmiał się pełną gębą!

Kiedy się uspokoił, poczochrał chłopcu włosy. Może solistki miały trochę racji? Ten dzieciak naprawdę był najsłodszym wrzodem na tyłku, który chodził po tym świecie. A Yakov zaczynał mieć przeczucie, że czeka go bardzo interesujące lato...  


Notka autorki

Szczególne podziękowania dla@Akaitori07 za pomoc w korekcie - pierwszy raz zaufałam komuś na tyle, by powierzyć tej osobie mój ukochany tekst. To dla mnie coś nowego i chociaż wiem, że pomoc z zewnątrz zawsze się przydaje (ba - często jest wręcz niezbędna!), wciąż nie mogę się przyzwyczaić i muszę starać się panować nad zaniepokojonym serduszkiem. Akaitori - ściskam cię bardzo mocno! Byłaś cudowna, fantastyczna, skuteczna, szybka i konkretna jak Yakov przed zawodami! Już nie mogę się doczekać, by się spotkać i postawić ci kawę za pokłady wsparcia i nieustającą wiarę w moje opowiadania :3 !

Dziękuję też Stokrotowi i Arienkowi - za znoszenie moich wahań nastrojów oraz wszystkie miłe słowa. Bez was nie dałabym rady!

No i oczywiście dziękuję wszystkim czytelnikom - za cierpliwość, za komentarze, za gwiazdki i za kudosy! Za każdym razem, gdy widzę komentarz, poziom mojej motywacji wzrasta pięciokrotnie!

Postaram się zaserwować wam kolejny rozdział najszybciej, jak się da!

Jeżeli wybieracie się na konwent Xmass, zagadajcie do mnie - możliwe, że się tam zobaczymy ^^!  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro