Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VII

 UWAGA 

***  wyjątkowo, narracja trzecioosobowa. ***


   Obudził się, gwałtownie wyrwany ze snu, nabierając nazbyt powietrza do płuc.

   Chce, żeby to się już skończyło. Ledwo się go pozbył, to ten znów... 

   Koszmary powracają. Koszmary powstałe z reali. 


   Puk, puk, puk. 

   Ktoś przerwał nastolatkowi odpoczywanie po przeżyciu ciężkiego tygodnia w szkole. Nauczyciele w liceum są strasznie wymagający. Sapnął i wstał powoli z fotela.

   Otworzył drzwi i od razu usłyszał ten głos:

   - Witaj ponownie, Yukio-kun. Znalazłem cię - i podszedł bezczelnie do niego. Popchnął go do środka jego mieszkania i zamknął za sobą drzwi na klucz. Powoli, z szaleńczym wyrazem twarzy, odwrócił się do swojej ofiary, opierając się o drzwi. - Zabawmy się. Jak kiedyś, pamiętasz? - Ruszył w jego stronę spokojnie, a ten zaczął się cofać, kręcąc w niedowierzaniu głową.

   - Nie! To musi być jakiś koszmar! Jego tu nie ma, jego tu nie ma!! - wrzeszczał coraz głośniej.

   - Oj. Czyżbyśmy mieli problemy ze snem? - zakpił, patrząc na niego z udawaną troską. Po chwili gwałtownie chwycił jego nadgarstki i wpił się w jego usta, napierając na niego ciałem, by w końcu padli na kanapę, po drodze przewalając fotel. 

   - Puszczaj! Zostaw mnie! Nie chcę! Idź sobie! - krzyczał, niemal piszcząc i wydając z siebie coś pokroju szlochu. Wił się pod nim, kopał, czego skutkiem było zrzucenie wszystkiego, co było na stoliku na podłogę, a prócz tego obracał szybko głową tak, by ten nie mógł go pocałować. Czarnowłosy w końcu chwycił jego głowę, zmuszając, żeby się uspokoił. Był już dosadnie zirytowany. Tamten skorzystał z tego, że jego oprawca już nie trzyma go za jedną rękę i pchnął nią w jego bok, by się nad nim zachwiał. I tak też się stało, więc szybko sturlał się na podłogę, by ciało czarnowłosego go nie przygniotło. 

   - Kurwa - przeklął szpetnie, przewalając się na kanapę.

   Czerwonowłosy wstał prędko i popędził do pokoju obok. Zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie, głęboko oddychając. Nastąpiła chwila ciszy, co zdziwiło właściciela mieszkania, ale po chwili usłyszał dobijanie się do tychże drzwi, do których nie było zamka.

   Parę minut później wszystko znów ucichło na długo. 

   Czerwonowłosy myśląc, że jego oprawca wyszedł, otworzył drzwi... i to był jego błąd. Wtedy ta "cisza" okazała być się zapowiedzią burzy. Starszy chłopak wtargnął do pokoju i wypatrzył wściekłym wzrokiem niższego, który kulił się przerażony w kącie pokoju. 

   - Już mnie nie lubisz? - przejął się teatralnie. 

   - Zostaw mnie, idź sobie! - krzyczał z paniką w głosie.

   - Przecież nic ci nie zrobiłem... - mruknął, a tamten spojrzał na niego zszokowany. Podszedł do niego i kucnął. Dotknął jego policzka delikatnie i głaskał je chwilę - ...jeszcze. - Teraz jego na pozór miły uśmieszek przyjął postać diabolicznego uśmiechu, jakby od samego szatana. Czerwonowłosy wiedział, że to powie, wiedział! Zna jego sztuczki na wylot. Mimo to dał się złapać w ciasny kąt.

   Czarnowłosy chłopak uśmiechnął się tylko i złapał mniejszego za bluzkę. Rzucił nim na podłogę przed łóżkiem z siłą taką, że chłopak z pewnością będzie miał siniaka na plecach.

   - Co za dziwna sytuacja, nie sądzisz? - mówił szyderczym tonem. - Zwykle kryliśmy się w kiblach, a nie w twoim mieszkaniu, do którego najpewniej będę wpadać częściej. - Zaczął się do niego zbliżać i rozpinać po drodze pasek spodni. Spuścił je do kolan wraz z bokserkami. Tamten przeraził się.

   Wszystkie okropieństwa wróciły ze zdwojoną mocą. Chciał, by on już poszedł, zostawił go w spokoju.

   Oprawca klęknął przed nim i zdarł ubrania z czerwonowłosego, z którego oczu wypłynęły samotne łzy. Miał zamglony wzrok i myślami był gdzieś daleko, jak najdalej. Gdyby mógł cofnąć czas, nigdy by na to nie pozwolił. Gdyby tylko mógł być kimś innym, kimś wartym odmiennej uwagi od tej, jaką obdarował go czarnowłosy.

   - Hej, młody, żyjesz? - spytał tamten, niby się interesując. Nie usłyszał odpowiedzi. Uderzył go, jednak ten nie wykazał żadnej reakcji. Wściekł się. Chwycił ręką jego brodę i skierował tak, by na niego spojrzał. - Ty mi tu, kurwa, nie będziesz odlatywał. Odpowiadaj na moje pytania, dziwko, i nie zachowuj się jak chory na umyśle! - krzyknął i wszedł w niego gwałtownie cały. Jego ofiara głośno wrzasnęła, czym jeszcze bardziej się podniecił. Tak, chciał, by krzyczał, błagał o litość. - Tak! O to chodzi! - Poruszał się tak dalej, nie pozwalając się mu przyzwyczaić, przez co krzyczał równie głośno i łkał. 

   Niech on już pójdzie, niech już pójdzie... Wzrok wlepił w sufit, próbując się dekoncentrować na bólu.

   Czarnowłosy zobaczył krew wydostającą się z odbytu chłopaka, czym się iście podekscytował i doszedł z niekontrolowanym westchnieniem. Ubrał się i spojrzał na odlatującą ofiarę. Prychnął i kopnął go w krocze, na co tamten zakwilił i skulił się. Uśmiechnął się zadowolony.

   - Do zobaczenia za tydzień, Yukio~chan - mruknął, a po chwili właściciel mieszkania usłyszał zatrzaśnięcie drzwi. Podkulił kolana pod brodę i płakał.

   Nie chce wracać do przeszłości. Nie teraz, kiedy wszystko się mu układało. Kiedy miał jego przy sobie.

   Zasnął.

   Obudził go dzwoniący telefon. Z bólem dolnej części kręgosłupa wstał i poszedł do salonu. Odebrał. 

   - Dzień dobry, Yukio. Tu Yamagi~san, twoja babcia umarła tej nocy.

   Świat się wali, pomyślał niebieskooki. Żeby tylko on go nie zostawił.

   Spojrzał na blondyna, śpiącego na fotelu. Jest tu. I chce, by nadal był. Nie może się dowiedzieć tego, jakie ma stosunki z Koji'm. Nie może się dowiedzieć, bo go zostawi. Nie może...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro