Rozdział VI
Macie czasami takie wrażenie, że postępujecie źle, ale i tak nic nie zmienicie? Jesteście pewni, że wszystko się ułoży i że rezultaty będą dobre?
Właśnie to teraz czuję.
Jeszcze 15 minut i wychodzimy z basenu. Byliśmy już tam koło dwóch czy trzech godzin. Dochodziła siedemnasta. Wcześniej byliśmy na zapiekankach, żeby nie być głodnym, kiedy wyjdziemy z wody. I tam byliśmy około godziny. Jak ten czas zleciał.
Leżę właśnie w jakuzzi i patrzę w sufit. Haruki paruje w saunie, bo jak twierdzi "dobrze działa na pory". Jak baba, no!
A ja nie wiem, co robić. Nudno... Nawet nie przyjrzałem się, a właściwie nawet nie spojrzałem na prawie roznegliżowanego fioletowowłosego, chociaż powinienem wiedzieć o kondycji fizycznej mojej konkurencji. Ha! I tak jestem pewnie lepszy, więc po co się martwić. Teraz mam większe i wiele ważniejsze zmartwienia na głowie.
Mam wyrzuty sumienia, że jednak ustąpiłem i zrobiłem to, co chciał Yuu. A przecież tak nie lubię się komuś przyporządkowywać... Co się ze mną ostatnimi czasy dzieje?
Jeszcze parę minut. Kątem oka zauważyłem, że Haruki wyszedł z sauny. Jego fioletową łepetynę rozpoznaję na kilometr. Promieniuje jak neon, ostrzegając: Uwaga! Idzie idiota w fioletowych włosach! Trzymać się z dala!
Skierowaliśmy się do wyjścia.
Dziesięć minut później byliśmy już przed budynkiem.
- Co robimy teraz? - spytał mój irytujący towarzysz.
Jak to "co"? Idę do Yuu.
- Idę do domu - odpowiedziałem.
- Odprowadzić cię? - zadał kolejne głupie pytanie.
No, jasne! Zawsze i wszędzie. Możesz mnie jeszcze zgwałcić albo złożyć na mych ustach niespodziewany i niechciany pocałunek, jak Risa. Przeszyły mnie dreszcze, wspominając to zdarzenie.
- Trafię - warknąłem i skierowałem się w stronę bloku. - Na razie!
Nie usłyszałem odpowiedzi.
Szedłem uliczką i myślałem czy wstąpić do apteki, czy też nie, ale przypomniałem sobie, że lekarstwa na większość dolegliwości mam u siebie. Najpierw pójdę do niego, by dokładniej dowiedzieć się co mu jest.
Och, Jezu. Tak histeryzuję, a to przecież tylko zatrucie... Oby tylko...
Dotarłem pod blok po pięciu minutach.
Wchodziłem po schodach z okropnie łomoczącym w klatce piersiowej sercem, chociaż nie wiem z jakiego powodu. Na pewno nie ze zmęczenia, proszę was!
Zastukałem trzy razy w drzwi.
Cisza.
Ponowiłem czynność parę razy, aż usłyszałem czyjeś kroki. Drzwi otworzyły się i stanął w nich mój obiekt westchnień w piżamie. Wyglądał jak siedem nieszczęść. Miał worki pod oczami, rozczochrane włosy, spierzchnięte wargi i nieobecne spojrzenie, chociaż na mój zapewne niespodziewany widok trochę się zdziwił.
- Hisashi? Nie jesteś z Haruki'm na basenie? - spytał, nawet się nie przywitawszy.
- Już byliśmy. Przyszedłem sprawdzić co z tobą. Mogę wejść?
Zawahał się na moment, ale w końcu szerzej otworzył drzwi.
Wszedłem do środka i to, co tam zobaczyłem było istnym Armageddonem - ciuchy walające się po podłodze, z lampy zwisały jakieś gatki, na stoliku puste pudełka po słodyczach, dwa kartony mleka, z czego jedno puste i które chyba się trochę wylało, co zdążyłem zauważyć, i przewrócony fotel, a na nim przewieszone kolejne ubrania. A to tylko salon. Nie chcę wiedzieć jak wygląda jego pokój.
Ale nie przyszedłem tu jako przedstawiciel Sanepidu.
- Jak się czujesz? - spytałem, odwracając się do niego. Stałem w progu między małym przedsionkiem a zabałaganionym salonem. Ten wyminął mnie i podszedł do przewróconego fotela. Zrzucił z niego ubrania na podłogę gdzieś w kąt pomieszczenia i postawił przedmiot. Przynajmniej wydaje mi się, że taki był zamiar, bo oglądając go podnoszącego ten fotel, mogłem równiedobrze stwierdzić, że siłuje się z morsem. Naprawdę. Podszedłem do niego i mu pomogłem. Pewnie był bardzo osłabiony. Choroba robi swoje. Trzeba coś na nią zaradzić.
- Siadaj - posłusznie usiadłem na miękkim skórzanym fotelu, a on zajął miejsce na kanapie. Przyglądałem mu się w ciszy. Zauważyłem, że się trzęsie. Z choroby?
Nagle coś mnie tknęło i zorientowałem się, że pierwszy raz od początku naszej znajomości zignorował mnie, a raczej moje pytanie. To do niego niepodobne.
Zaobserwowałem kolejną nowość. Yuu siedział teraz, opierając łokcie na udach i kryjąc twarz w dłoniach. Wyglądał na załamanego, bezradnego. Pierwszy raz go takiego widzę. Zawsze był uśmiechnięty, wiedział, co robić, jak się zachować. Dobrze ukrywał prawdziwe uczucia, choć ja bez problemu mogłem odgadnąć jak naprawdę się czuje. A teraz...? Niczego nie ukrywa. Boję się. O niego. Coś jest nie tak. Jeszcze nie było między nami takiej sytuacji. Co mam zrobić?
Wreszcie podniósł wzrok na mnie i powiedział:
- Czuję się już lepiej.
A jednak mnie nie zignorował.
Mhm, jak jest lepiej, to ciekawy jestem, jak wyglądał wcześniej. Jaki jestem głupi! Powinienem od razu tu przyjść, a nie zadawać sobie pytania "iść czy nie iść?". Zresztą mam wrażenie, że nie mówi mi wszystkiego.
- Ale... - szepnął, co ledwo dosłyszałem. Miałem rację, czegoś mi jeszcze nie powiedział.
- "Ale" co? - dopytywałem, mrużąc oczy.
- Co?... - wyglądał, jakbym właśnie mu uświadomił, że powiedział to na głos. - Nic.
Yuu! Nie wiem, co robić! Tak bardzo chciałbym ci pomóc! Więc... powiedz o co chodzi.
- Yuu - zacząłem głębokim głosem - powiedz mi wreszcie prawdę.
Czułem, że głos mi drży, ale on chyba tego nie dostrzegł. W duszy panikowałem jak te wszystkie laski w horrorach w scenie, w której goni je morderca, gwałciciel, zombi lub sadysta, albo wszystko w jednym.
Spojrzał na mnie zrozpaczonym wzrokiem.
- Ale ja mówię prawdę! Jestem chory! - wybuchnął - tylko... - zaczął znów cicho. Nie przerywałem mu. W pokoju z chwilą nasilała się ciężka atmosfera. Dziwnie się czułem. - Moja babcia zmarła dzisiaj rano.
C-co?
Wiecie... Może to nie na miejscu, ale pierwszą myślą, jaka wpadła mi do głowy, było "i kto mi teraz będzie robił ciasto jagodowe?!".
Już wiedziałem, czemu był taki przybity. Jedyna jego bliska osoba z rodziny, która go wychowała jak własnego syna umarła. Rodzice Yuu zginęli w wypadku samochodowym, kiedy miał parę miesięcy. Reszty rodziny nie znał. Nikt nie chciał przygarnąć niemowlęcia. Jedynie babcia, jego jedyna babcia, bo druga umarła młodo, zajęła się małym Yuu. Moim Yuu. Ochraniała go. Wychowała. Zapewniała bezpieczeństwo. Tylko ona. Skąd wiem? Kiedyś rozmawiałem z nią na osobności, kiedy Yuu był w szkole, a ja byłem chory i mną też się opiekowała. Była najwspanialszą kobietą, którą znałem.
Dlaczego wcześniej mi nie powiedział? Zapewne chciał zostać sam.
Chłopakiem wstrząsnął szloch. Usiadłem obok niego i przytuliłem do siebie, a on wtulił się we mnie mocniej. Objąłem go ściśle, jakbym przytulał go jedyny i ostatni raz. Nie chciałem go wypuścić, wpadając w panikę, że kiedy pozwolę mu się odsunąć, całe to nagromadzone ciepło między naszymi ciałami ulotni się i moje serce ogarnie zobojętniony chłód.
- Wiedz, że będę zawsze.
Ten jeszcze mocniej, o ile to było możliwe, wtulił się we mnie.
Nie wiedziałem ile tak siedzieliśmy. Dla mnie minęły wieki. Po jakimś czasie mój anioł przestał szlochać, a jego łzy na mojej koszulce wyparowały, grzane gorącem między nami.
Kiedy minęło, jak mniemam, pół godziny, zauważyłem, że chłopak usnął w moich ramionach, wymęczony dzisiejszymi przeżyciami i chorobą. Ostrożnie wziąłem go na ręce, jak księżniczkę i skierowałem się do jego pokoju.
Czy on w ogóle coś je? Jest lekki jak piórko! Och, ja już dopilnuję, żeby dobrze się odżywiał!
Odchyliłem drzwi i stanąłem nieco zmieszany. W sumie mogłem się tego spodziewać. W jego pokoju wyglądało jeszcze gorzej, niż w salonie.
Pomyślałem, że lepiej będzie, jak położę go na kanapie. Wróciłem więc i ułożyłem go wygodnie na sofie.
Spojrzałem na jego spokojną twarz. Miał ślady na policzkach po spływających, słonych łzach. Pogłaskałem go po tych nagrzanych policzkach z troską. Były takie miękkie jak i zapewne jego usta. Mógłbym zobaczyć czy takie są... Ale nie mogę. Odsunąłem się od niego gwałtownie, bojąc się, że stracę kontrolę.
Poszedłem znów do jego pokoju po kołdrę. Wziąłem ją i moją uwagę przykuł widok plamy, którą przykrywała pościel, z rozlanego soku porzeczkowego. O ile to jest sok porzeczkowy... Mam nadzieję. Yuu go uwielbia, więc to pierwsze, co mi przyszło na myśl.
Ale zostawiłem przemyślenia na ten temat na później. Przykryłem mojego anioła kołdrą i sam znalazłem sobie jakiś koc, po czym również poszedłem spać, mimo, że za oknem wciąż było jasno.
W środku nocy obudziłem się zbudzony krzykiem Yuu.
- Nie! Zostaw...
... Tyle. Później uspokoił się, ciągle śpiąc i przewrócił się na drugi bok.
Co tu się dzieje, do diabła?!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro