Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Szesnaście

Nie byłem przyzwyczajony do porażek.

Tak właśnie starałem sobie wytłumaczyć to, jak się czułem po wszystkim, co mnie ostatnio spotkało. Może tak właśnie powinienem potraktować znajomość z Audrey? Może dlatego tak bardzo bolało mnie jej odtrącenie – bo stanowiła dla mnie jak do tej pory największe wyzwanie, z którym sobie nie poradziłem?

Kiedy tylko wróciłem z tego okropnego spaceru, od razu spakowałem manatki, chcąc wyjechać z Blaine najlepiej jutro z samego rana. Gdy wszystko wrzuciłem do walizki, usiadłem przy fortepianie i grałem jak w amoku przez kilka godzin, uświadamiając sobie boleśnie niemoc twórczą.

Nie mogłem nic skomponować od kilku tygodni. Chyba jeszcze nigdy nie przeżyłem aż takiego kryzysu – mogłem pochylać się nad fortepianem nawet kilka godzin i nic to nie dawało. Nawet teraz, gdy targały mną silne emocje, nie potrafiłem nic z siebie wykrzesać.

Brzdąkałem bezsensownie, uderzając niemrawo w klawisze i zastanawiając się, o której jutro wyjeżdżał z Blaine pierwszy pociąg do Seattle. Obok miałem szklankę wypełnioną do połowy whisky, ale niespecjalnie miałem na nie ochotę. W popielniczce leżały trzy niedopałki papierosów.

I kiedy tak myślałem nad wszystkim, co Audrey mi powiedziała, nagle usłyszałem nieśmiałe pukanie do drzwi.

Drgnąłem, a melodia, którą akurat grałem, ucichła; uświadomiłem sobie, że odgłos dochodził od strony drzwi prowadzących na ulicę. Przez moment wahałem się, czy miałem w ogóle ochotę na jakikolwiek kontakt z drugim człowiekiem, ale w końcu ciekawość wzięła górę. Podniosłem się i w ciszy przeszedłem przez pokój, zastanawiając się, kogo – u licha – do mnie niosło.

Kiedy otworzyłem drzwi, zamarłem.

Audrey.

Moja mała, słodka Audrey.

Audrey z czerwonymi ustami, z czerwienią sączącą się z rozciętego łuku brwiowego, z czerwonym siniakiem wokół opuchniętego oka, z czerwoną strużką krwi spływającą z kącika ust i wsiąkającą w czerwony płaszczyk.

Moja słodka, zapłakana Audrey.

Audrey, która przecież nigdy nie płakała.

Nie wiem, ile czasu minęło, gdy staliśmy tak oboje w tych przeklętych drzwiach i patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Wydawało mi się, że znalazłem się w jakiejś cholernej próżni, gdzie upływające sekundy nie miały najmniejszego znaczenia.

Ja nie mogłem oderwać wzroku od jej zielonych oczu i kontrastującej z ich kolorem czerwieni. Ona natomiast dumnie podnosiła głowę, chociaż cała się trzęsła, połykając łzy.

A potem zaskoczenie wyparła złość tak potężna, że aż musiałem przytrzymać się framugi drzwi.

– Kto ci to zrobił? – spytałem zduszonym głosem, chociaż doskonale znałem odpowiedź.

Mason.

Ten skurwiel Mason pobił Audrey.

Nie wiem, co mnie wtedy powstrzymało przed wypadnięciem z mieszkania, odnalezieniem Masona i spraniem go na kwaśne jabłko. Chyba tylko ta przerażająco hipnotyzująca czerwień i łzy Audrey, która wciąż nic nie powiedziała.

Zrozumiałem, że nie mogliśmy tak stać jak kołki i ciągle się na siebie gapić.

– Audrey... – zacząłem niepewnie, bojąc się, że ją spłoszę niewłaściwym tonem, że skrzywdzę jeszcze bardziej.

– Mogę wejść? – spytała bezbarwnym, nieco drżącym głosem.

Przepuściłem ją w drzwiach.

Serce waliło mi jak szalone i chyba miałem problemy z oddychaniem, gdy poprowadziłem Audrey do ławki stojącej przy fortepianie.

– Mogę obejrzeć? – Upewniłem się, niepewnie dotykając jej twarzy.

Kiwnęła głową, przygryzając wargę. Nie wyglądało to najlepiej, ale chyba powoli przestawało krwawić. Skupiłem się najbardziej na łuku brwiowym i rozciętej wardze; starałem się nie myśleć, jak bardzo wtedy nienawidziłem Watermana, bo przecież w tamtej chwili liczyła się tylko Audrey.

– Chyba nie trzeba zszywać... – mruknąłem do siebie pod nosem. – Poczekaj, Jerome pewnie ma tu gdzieś jakieś bandaże.

Chciałem na chwilę się ulotnić, by zejść na dół, ale wtedy Audrey rozpaczliwie złapała mnie za rękaw koszuli, wpatrując się w moje oczy jak spłoszone zwierzę. Zrobiło mi się jej szkoda; wyglądała tak żałośnie i bezbronnie z poranioną twarzą.

– Nie zostawiaj mnie, Blythe.

Boże, ile bym dał, by usłyszeć to zdanie w innych okolicznościach. Teraz musiałem jednak przełknąć głośno ślinę i delikatnie odtrącić jej dłoń.

– Zaraz wrócę, kochanie. Obiecuję.

Starałem się mówić miękko, cicho, niemal szeptem. Po raz pierwszy widziałem Audrey w takim stanie i bałem się, tak bardzo się bałem, że coś jej się może stać. Z ciężkim sercem zostawiłem ją na chwilę samą, chcąc niepostrzeżenie zabrać jakąś apteczkę z dołu. Bałem się, że na sali zobaczę Masona i nie wytrzymam; na szczęście w pubie nie było zbyt wielu klientów, a przede wszystkim Watermana.

Miałem świadomość, że nie mogłem nikomu zdradzić, kto właśnie siedział u mnie na górze. Nawet Jerome nie powinien tego wiedzieć.

Apteczkę znalazłem pod blatem; zabrałem ją, nim ktokolwiek zdążył zauważyć moją obecność. Po drodze owinąłem trochę lodu z zamrażarki zwykłą ściereczką i pognałem z powrotem do siebie.

Audrey siedziała w tej samej pozycji, w której ją zostawiłem – pochylona, zgarbiona, wyłamująca sobie palce, nieco drżąca i przestraszona. Podskoczyła, gdy zamknąłem za sobą drzwi z cichym trzaskiem, po czym posłała mi spłoszone spojrzenie przez ramię; ten jej wzrok złamał mi serce na pół.

– Masz, może ta opuchlizna nieco się zmniejszy... – wymamrotałem, delikatnie przykładając lód do podbitego oka; syknęła, gdy zimny materiał zetknął się z jej skórą. – Mogę ci oczyścić te rany? Pewnie będzie trochę szczypać.

Audrey dzielnie zniosła moje zabiegi pielęgnacyjne, nic nie mówiąc. Jedynie łzy lały jej się po policzkach, a ja nieudolnie próbowałem je ścierać kciukiem. Nie wiedziałem, co powiedzieć, nie wiedziałem nawet, co dokładnie się stało; jedyne, czego byłem pewien, to to, że teraz Audrey mnie potrzebowała bardziej, niż mogłem przypuszczać.

Właściwie nie musiałem zbyt długo czekać na odpowiedź na niewypowiedziane pytania. Kiedy tylko skończyłem opatrywać Audrey, ta poruszyła się niespokojnie i cicho westchnęła.

– Przepraszam, że tu przyszłam... Po prostu nie wiedziałam, co zrobić, a nie chciałam, żeby Liv zobaczyła mnie w tym stanie...

Zaczęła znowu płakać; trzęsącymi się rękami wycierała mokre policzki.

– Dzisiaj po południu zadzwonił do mnie Mason – wyjaśniła powoli, nie patrząc mi w oczy, zupełnie jakby wstydziła się własnych słów. – Poprosił, żebym przyszła do niego na kolację. Zostawiłam Livię u Cornelii i go odwiedziłam...

Zawahała się, patrząc na mnie niepewnie.

– Był już pijany, gdy do niego przyszłam. I zaraz pokłóciliśmy się o to samo, co zawsze... Mason powiedział, że nie zgadza się, żeby po ślubie Liv z nami zamieszkała, więc ja zagroziłam mu, że zerwę zaręczyny... Wiem, że nie powinnam tego mówić, wiedziałam, że go to zezłości, ale nie mogłam się powstrzymać... I wtedy on... On...

Głos jej się załamał i znowu jej drobnym ciałem wstrząsnął szloch. Schowała twarz w dłoniach, a ja – nie wiedząc za bardzo, co zrobić – po prostu usiadłem obok i objąłem ją delikatnie ramieniem.

– Nie powiedziałaś mu nic złego, słyszysz? Dobrze zrobiłaś, że tu przyszłaś – odparłem spokojnie, odgarniając jej włosy z twarzy i lekko zmuszając, by na mnie popatrzyła. Serce mi się krajało na widok jej zaczerwienionych od płaczu oczu. Audrey nie zasługiwała na takie upodlenie. – Nie pozwolę, żeby cokolwiek ci się stało.

– Przepraszam... – wykrztusiła, a potem schowała twarz w zagłębieniu mojej szyi. – Przepraszam, że ciągle cię odtrącałam. Chciałam wierzyć, że jesteś złym człowiekiem, że chcesz mnie wykorzystać, ale teraz widzę, że się pomyliłam. I przepraszam za to, co powiedziałam dzisiaj. Nigdy nie chciałam zrywać naszej znajomości.

Oplotłem ją mocno ramionami i pocałowałem w głowę.

Audrey pachniała lękiem i zdenerwowaniem, ale również kwiatami, deszczem i lasem. Wydawała się w tamtym momencie taka bezbronna – ja natomiast czułem się kompletnie bezradny. Kotłowały się we mnie różne emocje; musiałem wciąż zduszać w sobie gniew, który napływał falami.

Mogłem się złościć, że na nią krzyczał, że nie potrafił uszanować jej decyzji, że lubił stawiać na swoim. Jednak podniesienie ręki na kogoś tak niewinnego jak Audrey było bestialstwem w najczystszej postaci.

– Nie chcę już cię odtrącać. – Pociągnęła nosem, nieco się odsuwając.

Jej oczy błyszczały od łez, a mnie serce tłukło się w piersi szybko i nierówno.

Nie wiem, które z nas zainicjowało ten pocałunek. Przywarliśmy do siebie w tej samej chwili, a ja – spragniony słodko-gorzkiego smaku jej ust – wreszcie mogłem się nim nasycić. Odgarnąłem jej niesforne kosmyki z twarzy, delikatnie ująłem za żuchwę, uważając, by jej nie urazić, po czym oddałem się tej przyjemności.

I kiedy tak trwaliśmy w objęciach, nagle pojąłem, dlaczego Audrey tak mnie pociągała.

Tu nie chodziło o żadne wyzwanie – chociaż mogło być ono jednym z mniej ważnych czynników, przez które zwróciłem na nią uwagę.

Audrey nosiła w sobie Blaine. Nosiła w sobie zapach mokrej ziemi, kwiaty rosnące na skraju lasu, mgliste poranki oraz szum morza. Trzymała w swoim sercu miasto, które kochałem i jednocześnie nienawidziłem. Audrey była zaskakującą definicją tego miejsca; kryła w sobie wszystkie jego tajemnice. Intrygowała, doprowadzała do szaleństwa, a jednocześnie uspokajała, wręcz koiła.

Boże, jak ja ją kochałem.

Uświadomiłem to sobie, gdy poruszyła się niespokojnie, a potem odsunęła z grymasem na twarzy. Dotknęła delikatnie rany przy łuku brwiowym, sycząc cicho z bólu.

– Uraziłem cię? – Zaniepokoiłem się.

– Nie, po prostu strasznie mnie szczypie...

Oczy jej błyszczały, jednak tym razem nie od łez. Biła od niej siła, której tak mi brakowało przez ostatnie minuty. Zupełnie jakbym tym pocałunkiem tchnął w nią trochę energii i odwagi, które odebrał jej Mason.

Bałem się, że zrobi się między nami niezręcznie, że Audrey znowu się wycofa, znowu ucieknie, znowu zamknie się w sobie. Nic jednak takiego nie nastąpiło – Audrey wpatrywała się we mnie intensywnie tym swoim przeszywającym wzrokiem.

A potem przesunęła łagodnie palcem po moim czole, odgarniając niesforny kosmyk włosów.

– Masz tu bliznę – zauważyła cicho.

– Gdy byłem mały, ojciec rozwalił mi szklaną butelkę po piwie na głowie – wyjaśniłem niechętnie.

Nie lubiłem wracać do tamtych wspomnień, nie lubiłem okazywać słabości, ale przy Audrey wszystko to traciło sens. Nie bałem jej się nic powiedzieć, bo wiedziałem, że to rozumiała, chociaż sama miała kochających rodziców, a przede wszystkim troskliwego ojca.

– Tak bardzo mi przykro, Blythe – wyszeptała, a potem pocałowała mnie miękko w czoło. Serce tłukło mi się w piersi jak szalone, traciłem zmysły i resztki logicznego myślenia. Wszystko działo się jakoś szybko, trochę zbyt intensywnie. Chyba nie byłem gotowy na tak nieoczekiwaną otwartość ze strony Audrey. – Źle cię oceniłam. Tak bardzo chciałam wierzyć w te bzdury, które wypisywały o tobie wszystkie gazety.

A potem wzięła mnie za rękę i znowu się we mnie wtuliła.

Chociaż zalewało mnie szczęście, to gdzieś z tyłu głowy pojawiła się niepokojąca myśl, że to tylko iluzja. Audrey do tej pory unikała mnie jak ognia, a teraz nagle zaczęła przekraczać granice, które przecież sama niedawno wyznaczyła. Balansowaliśmy na krawędzi i zaraz oboje mogliśmy się znaleźć poza nią.

Jakoś nie potrafiłem się oprzeć tej perspektywie.

– I co teraz będzie? – spytałem cicho, napawając się naszą bliskością uderzającą mi do głowy.

– Nie wiem – wymamrotała. – Nie wiem, co robić, Blythe.

Popatrzyliśmy się sobie w oczy. Chciałem jej wtedy powiedzieć tyle rzeczy, ale wszystkie słowa stawały mi w gardle. Przecież to była Audrey, która jakimś cudem jednym spojrzeniem potrafiła czytać mi w myślach. Dobrze wiedziała, co siedziało mi w głowie.

Wziąłem ją delikatnie za rękę i pogładziłem po jej wierzchu, po chwili trafiając kciukiem na pierścionek zaręczynowy. Na ten widok aż się we mnie zagotowało – Mason nie mógł tym razem wywinąć się od kary. Przełknąłem głośno ślinę i jednym ruchem zdjąłem biżuterię, po czym odłożyłem ją na fortepian. Audrey nie zaprotestowała.

– Masz takie piękne dłonie – zauważyła cicho, jakby nie zwróciła uwagi na mój gest. – Znałam w swoim życiu wielu pianistów i mieli oni takie brzydkie, niezgrabne palce. A twoje są wyjątkowe.

Spletliśmy nasze dłonie w silnym uścisku. Nie chciałem już nigdy utracić tego dotyku, nie chciałem nawet wyobrażać sobie zimnej pustki, jaka by mnie ogarnęła, gdyby Audrey po prostu stąd wyszła.

Biłem się z myślami. Chciałem z nią porozmawiać, ale to nie był odpowiedni czas na słowa. Cisza między nami zdawała się być lekka, miękka i ciepła, przesiąkała nas i dawała poczucie bezpieczeństwa, którego tak potrzebowała Audrey. Dlatego pozwoliłem tej ciszy nas opatulić i uśmierzyć ból.

– Zagraj dla mnie, Blythe.

Jej słodki głos przerwał wspólne przyjemne milczenie.

– A co byś chciała? – Niechętnie puściłem jej dłoń i usiadłem przodem do fortepianu.

– Coś twojego. – Oparła głowę o moje ramię.

Odchrząknąłem.

– Od kilku tygodni próbuję skomponować jeden utwór. Mam początek, ale coś mi nie gra i nie umiem ruszyć dalej. Mam koszmarną niemoc.

– Zagraj początek – poleciła Audrey, prostując się.

Zrobiłem to, o co prosiła; niedopracowana melodia wypełniła powietrze na kilka minut, a ja skrzywiłem się na sam jej koniec.

– Jest koszmarne – stwierdziłem, odrywając dłonie od klawiszy. – Nie mam pojęcia, co jest nie tak.

– Jest zbyt wolne – odparła rzeczowo. – I dziwnie połączyłeś ostatnie nuty. Kompletnie do siebie nie pasują.

Parsknąłem śmiechem, gdy położyła swoje dłonie na klawiszach.

– Brzmisz teraz jak Walter.

– A ty brzmisz, jakbyś wcale nie był jednym z najlepszych pianistów i kompozytorów naszych czasów. To co? Spróbujemy na dwie ręce? Nie jestem nawet w połowie tak dobra jak ty, ale może trochę ci pomogę.

Zerknęła na mnie kątem oka, nieco przygryzając wargę. Wyglądała tak uroczo i hipnotyzująco, że na moment wstrzymałem oddech.

– Boję się, że nie załapię rytmu – wymamrotałem z trudem.

Audrey była tak piękna, że nie mogłem zebrać myśli.

Wywróciła oczami i pokręciła głową.

A potem zaczęliśmy grać.

Muzyka wypełniła całe pomieszczenie. Z początku oboje się nieco myliliśmy, ale już po kilku chwilach odnaleźliśmy wspólny rytm. Jej zgrabne dłonie zaskakująco płynnie przesuwały się po kolejnych partiach fortepianu – wcale nie odniosłem wrażenia, że nie miała talentu do gry.

Melodia płynęła, nabierając coraz wyraźniejszego kształtu i nowych emocji. Rzeczywiście, zmiana tempa dużo dała i jakoś szerzej spojrzałem na ten utwór.

Graliśmy długo, bardzo długo, aż straciłem rachubę czasu. Myślałem jedynie o Audrey, która siedziała tak blisko, że czułem ciepło jej ciała, że słyszałem przyspieszony oddech, że mogłem do woli napawać się jej obecnością. Wszystkie moje zmysły krzyczały i się plątały, a w głowie słyszałem tylko dźwięk jej imienia.

Audrey pachnąca kwiatami. Audrey ubrudzona ziemią. Audrey z pomalowanymi ustami. Audrey z hipnotyzującym zielonym spojrzeniem. Audrey w karmazynowym płaszczyku. Audrey krzycząca w deszczu. Audrey z bólem ukrytym w oczach. Audrey odarta z godności. Audrey splamiona czerwienią.

Kiedy skończyliśmy, oboje ciężko oddychając, spojrzałem na zegarek. Dochodziła jedenasta w nocy.

Wytarłem niezdarnie pot z czoła i popatrzyłem na Audrey. Serce zgubiło rytm, gdy zobaczyłem jej wzrok skupiony na moich ustach. Bałem się poruszyć, żeby to wszystko nie okazało się snem.

A potem jej ciepłe, miękkie wargi spoczęły na moich i cały świat stracił znaczenie.

Nie spodziewałem się po niej tego, że zainicjuje pocałunek, że przysunie się bliżej, że chwyci moją twarz w swoje drobne dłonie i że w końcu westchnie z rozrzewnieniem, nieco się odsuwając i posyłając mi prowokujące spojrzenie.

Boże, co ona ze mną wyprawiała.

– Chyba powinnam już iść... Jeszcze raz przepraszam... – Zaczęła się podnosić, ale chwyciłem ją mocno za ramię i przyciągnąłem do siebie.

Oparła dłonie na moich ramionach i zaśmiała się lekko, trochę skrępowana.

– Nie wychodź – poprosiłem jak małe dziecko, kryjąc twarz w jej swetrze.

– Liv na mnie czeka – odparła łagodnie, nieco niepewnie.

Podniosłem głowę i spojrzałem na jej opuchniętą twarz.

– Zostań, Audie.

Podniosłem się i pomogłem jej ściągnąć płaszcz, który miała narzucony na ramiona. Ku mojemu zdziwieniu wcale nie oponowała, patrząc na mnie tym swoim przeszywającym wzrokiem, który wywoływał u mnie ciarki. Przełknąłem głośno ślinę, zastanawiając się, na ile Audrey mi pozwoli.

Płaszcz osunął się na podłogę, a ja wsunąłem palce w jej piękne hebanowe loki, przyciągnąłem Audrey do siebie i pocałowałem mocno w usta. Jęknęła, jakby nie spodziewała się z mojej strony takiej stanowczości i zaborczości, ale potem odwzajemniła ten gest, wspinając się na palce.

Pragnąłem jej tak bardzo, a jednocześnie miałem świadomość, że takie chwile jak właśnie ta kiedyś będą musiały się skończyć, że Audrey w końcu opuści ten pokój, wróci do swojego życia, a ja wyjadę. Nie mogłem jej mieć na zawsze, tak naprawdę nie mogłem jej mieć nawet teraz, chociaż pozwalała na tak wiele.

Audrey znienacka pogłębiła pocałunek, przylgnęła do mnie jeszcze bliżej, a ja po raz kolejny pomyślałem, jak jej ciało idealnie pasowało do krzywizn mojego własnego. Ciepło i smak jej warg wycisnęły mi z głowy wszelkie myśli i wątpliwości. Niewiele się zastanawiając, położyłem jej dłonie na biodrach, a potem powolnym ruchem wsunąłem je pod czarny sweter. Wzdrygnęła się, a potem zachichotała.

– Ale masz zimne ręce – sapnęła, zdmuchując sobie z twarzy niesforne kosmyki włosów.

Mógłbym na nią patrzeć godzinami, bez przerwy. Nawet posiniaczona, ze szramami na twarzy wydawała się taka piękna.

A potem przez ułamek sekundy pomyślałem o Willow, z którą wiele, wiele lat temu również spędzałem tutaj czas. Wtedy byłem nastolatkiem i nie wyobrażałem sobie świata poza nią – teraz jako dorosły mężczyzna pragnąłem jedynie bliskości Audrey. Jej zapach mącił mi w głowie, jej wargi budziły emocje, które dawno skryłem w swoim wnętrzu, jej spojrzenie przyciągało jak najmocniejszy magnes.

Nie odpowiedziałem, bo nie zdążyłem – Audrey wspięła się na palcach, naparła na mnie ciałem i pocałowała tak, że aż zakręciło mi się w głowie. Zachłysnąłem się powietrzem, obejmując tak mocno, by już nie uciekła, by zatrzymać ją przy sobie na zawsze. Kiedy ona rozpinała mi guziki koszuli, ja nieco ją podniosłem (wydawała się lekka niczym piórko), a potem zaholowałem w kierunku skrzypiącego materaca.

Resztki logicznego myślenia kazały mi jednak nieco zwolnić, dlatego niechętnie oderwałem się od Audrey i popatrzyłem na nią półprzytomnie, łapczywie chwytając powietrze. Szukałem w jej spojrzeniu jakiegoś zawahania, niepewności, ale nie potrafiłem tego znaleźć. Oczywiście połechtało to moje łapczywe ego, odczułem satysfakcję, że po takim czasie starań wreszcie upewniłem się, że pragnęła tego samego co ja.

– Na pewno tego chcesz? – zapytałem zachrypniętym głosem, marząc jedynie o tym, by wreszcie ściągnąć z niej ten gruby czarny sweter.

Zalała mnie ulga, gdy pokiwała głową, a potem szybkim i zaskakująco sprawnym ruchem zdjęła ze mnie koszulę i zapatrzyła się na mój nagi tors.

– Tutaj też? – spytała, przesuwając palcem po bliźnie pod żebrem.

– Akurat tutaj przewróciłem się kiedyś na rowerze, kiedy ten idiota Jerome postanowił nagle wyskoczyć mi na drogę.

Zaśmiała się lekko, po czym w końcu pozwoliła mi zdjąć z siebie sweter, a potem spodnie. W milczeniu popatrzyłem na świeże siniaki na ramionach i dekolcie; zacisnąłem szczęki, by jakoś się opanować. Nie odpuszczę Masonowi tego, co jej zrobił.

Audrey jednak zdawała się nie zwracać na to uwagi. Przygryzła wargę, jakby czekała na mój kolejny ruch.

A ja poczułem niemoc i wściekłość, że ten drań tak ją skrzywdził.

– Blythe? Wszystko w porządku?

To ja powinienem zadać jej to pytanie.

– Tak, tylko... Nie chcę cię zranić. Boję się, że zrobię ci krzywdę.

– Dlaczego? – Zadzierała głowę, by móc spojrzeć mi w oczy.

– Bo może tego wcale nie chcesz. Zresztą Mason...

– Nie jesteś Masonem – przerwała mi łagodnie, zaciskając palce na moich ramionach. – I chyba nigdy nie byłam niczego bardziej pewna.

Nie musiała mi dwa razy tego powtarzać.

Bałem się, oczywiście, że bałem się o Audrey. Lęk o nią towarzyszył mi właściwie od samego początku, od kiedy usłyszałem jej pierwszą kłótnię z Masonem. Teraz ten strach przeszedł w prawdziwe apogeum, w końcu jeszcze nigdy nie była doprowadzona przez narzeczonego do takiego stanu.

Ale wszystkie wątpliwości odeszły w niepamięć, gdy opadliśmy na skrzypiący materac, mocno objęci. Nasze szybkie oddechy mieszały się ze sobą, zapach kwiatów przechodził płynnie w woń papierosów i whisky, jedno ciało traciło granice na rzecz drugiego. Było mi gorąco i zimno jednocześnie, chociaż w tej sferze miałem ogromne doświadczenie. Wciąż bałem się o Audrey, bałem się, że nie będę wystarczająco delikatny, że po raz kolejny ją spłoszę, ale jej błyszczące w blasku lampki zielone oczy jasno wskazywały na to, że wszystko działo się po jej myśli.

Złapałem ją mocno za biodra, upewniając się szybkim spojrzeniem, że czuła się komfortowo, po czym usłyszałem jej zduszony jęk połączony ze skrzypnięciem materaca, gdy jednym ruchem w nią wszedłem. Pocałowałem ją w czoło, by trochę się uspokoiła; sam skupiałem myśli na mocnych uderzeniach serca i fali ulgi, że mieliśmy najtrudniejsze za sobą.

– Wszystko dobrze? – Popatrzyłem na nią czujnie.

Poruszyła się pode mną niemrawo, ale kiwnęła głową.

– Strasznie dziwne uczucie – wymamrotała zduszonym głosem.

– Mam przestać?

Pokręciła głową, przełykając głośno ślinę. Spojrzałem na nią z czułością, chłonąc wzrokiem jasną skórę pozaznaczaną czerwonymi plamami po uderzeniach Masona, strużki potu na linii włosów, czarne loki rozsypane na białej poduszce, zielone oczy błyszczące pożądaniem i zaskoczeniem, uświadamiając sobie, że nigdy nie czułem się taki szczęśliwy jak w tamtej chwili.

– Kocham cię, Audrey. Tak bardzo, bardzo cię kocham.

Nie odpowiedziała, ale zignorowałem to, chowając twarz w zagłębieniu jej szyi.

To był dopiero początek tej nocy, początek naszej wspólnej historii – bo nie wyobrażałem już siebie bez Audrey u boku. Nie chciałem, by nadszedł poranek, nie chciałem opuszczać naszej przystani, nie chciałem już nigdy się z nią rozstawać.

Kochałem Audrey Evans i pragnąłem jedynie naszej wspólnej przyszłości.

~*~

Może chcecie rozdział siedemnasty trochę wcześniej niż zwykle, czyli za tydzień? Postaram się pośpieszyć ze skończeniem tej książki, gdyż udało mi się uporać z sesją w pierwszym terminie i teraz mam kilka dni zasłużonego odpoczynku, które postaram się jak najefektywniej wykorzystać.

Wasza arrain <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro