Siedemnaście
Od dawna nie budziłem się przy czyimś boku, dlatego w pierwszej chwili byłem zdezorientowany, gdy poczułem, że obejmuję czyjeś ciepłe ciało. Nieprzytomnie ogarnąłem wzrokiem całą scenerię – ubrania rozrzucone na podłodze, w tym karmazynowy płaszczyk, zmiętą pościel i hebanowe włosy rozsypane na poduszce.
Audrey spała mocno, przyciskając twarz do mojej dłoni. Chociaż ścierpła mi ręka, nie poruszyłem się nawet o cal, nie chcąc jej obudzić.
Spojrzałem na zegarek, dochodziła siódma rano – spałem nieco ponad trzy godziny. Uśmiechnąłem się półgębkiem do siebie, przypominając sobie wydarzenia poprzedniej nocy. Audrey mnie zadziwiała – była taka fantastyczna. Pierwsze dwa razy musieliśmy się dotrzeć, znaleźć wspólny fizyczny język, złapać rytm, ale potem działy się takie rzeczy, że serce biło mi szybciej na samo ich wspomnienie.
Poczułem ogromną chęć, by usiąść przy fortepianie i skomponować coś jeszcze. Byłem natchniony i zainspirowany; musiałem zdusić w sobie gardłowy śmiech na myśl, że Jerome mógłby skomentować mój stan jednym zdaniem – że dobry seks działał na moją wenę jak najlepszy magnes.
Audrey poruszyła się nagle niespokojnie, a potem otworzyła oczy i rozejrzała nieprzytomnie po pomieszczeniu.
– Dzień dobry, kochanie – powiedziałem cicho nieco zachrypniętym głosem, całując ją w skroń.
Ona jednak poderwała się gwałtownie do góry i popatrzyła na mnie przerażona. Przez ułamek sekundy oceniałem stan jej twarzy – opuchlizna wokół oka zeszła, ale strupy i ciemne siniaki wciąż były widoczne. Potem jednak Audrey zakryła się pośpiesznie kołdrą i odsunęła ode mnie, co przyjąłem z niechęcią.
– Która godzina? – spytała spanikowana, szukając czegoś wzrokiem. – O mój Boże, Blythe, ja przecież muszę iść do pracy! I gdzie są moje ubrania?
– Audrey, spokojnie. – Usiadłem, obserwując, jak dziewczyna zrywa się z materaca i w panice zaczyna zbierać swoje rzeczy z podłogi. – Dopiero siódma. Chodź tu do mnie.
Stała przede mną zupełnie naga, trzęsąc się z zimna. Fascynującą biel jej skóry zakłócały siniaki na rękach i dekolcie, które przypominały o tym, co wczoraj przeszła przez Masona. Audrey jednak mnie nie słuchała, szybko się ubierając w podarte rajstopy (kiedy ja w ogóle zdążyłem je z niej ściągnąć?), granatowe spodnie i czarny sweter.
– Audrey, czemu uciekasz?
Popatrzyła na mnie ze łzami w oczach, wciąż przerażona.
– Jestem zaręczona! – wymamrotała gorączkowo, łapiąc się za lewy palec serdeczny. – Jezu, Blythe, gdzie mój pierścionek?!
Odniosłem wrażenie, że wycisnęła mi cały tlen z płuc tym pytaniem.
– Na fortepianie – odparłem bezbarwnym głosem, nie do końca pojmując, co właśnie się działo.
Gdzie podziała się jej czułość, oddanie i pasja?
Niechętnie sam się podniosłem i szybko nałożyłem na siebie bieliznę, by nie denerwować dodatkowo Audrey, która w tym czasie pośpiesznie nałożyła sobie pierścionek na palec i unikając mojego wzroku, zaczęła zakładać na siebie płaszczyk.
– Naprawdę chcesz teraz uciec? Przecież było nam dobrze. – Ignorowała mnie dalej, owijając się szalikiem. Podszedłem do niej szybko i nim zdążyła zareagować, przyciągnąłem do siebie, by nie tracić tej bliskości, za którą tak tęskniłem. – Audrey, na miłość boską, spójrz na mnie.
Posłała mi ostre spojrzenie, a ja straciłem wszelkie siły.
– Nie wróciłam na noc do domu. – Wyplątała się swobodnie z mojego uścisku. – Nigdy nie zostawiłam Liv samej na tak długo.
– Na pewno nic jej nie jest, przecież Cornelia się nią opiekowała.
– Pewnie obie się teraz o mnie martwią – mówiła coraz głośniej i piskliwiej, z narastającą paniką, łapiąc się za głowę. – Nie wiedzą, co się stało, przecież obiecałam, że wrócę wieczorem.
– Audrey, jesteś już dorosła...
– Och, przestań – powiedziała gwałtownie, niemal biegnąc w stronę drzwi. W ostatniej chwili obróciła się przez ramię i posłała mi takie spojrzenie, że ugięły się pode mną kolana, a żołądek zacisnął boleśnie w supeł. – Dziękuję za pomoc, Blythe.
Nie czekając na moją odpowiedź, wyszła pośpiesznie, zamykając za sobą drzwi z głośnym trzaskiem.
Stałem jak kołek jeszcze kilka długich minut, dopóki nie zacząłem trząść się z zimna. W zamyśleniu pozbierałem wszystkie rzeczy z podłogi, założyłem spodnie i pomiętą koszulę, a potem zapaliłem papierosa, chcąc ochłonąć po tej niespodziewanej ucieczce Audrey.
Naprawdę sądziłem, że coś się między nami zmieniło. Przysiągłbym, że wczorajszego wieczora w jej zielonych oczach potrafiłem znaleźć miłość i pożądanie, ale dzisiaj wszystko to zniknęło. Audrey znowu zamknęła się w sobie, znowu wymknęła się z moich mentalnych objęć, znowu zerwała wszystkie nici porozumienia, jakie nas połączyły.
Byłem tym wszystkim taki wyczerpany. Miałem już dosyć tego ciągłego gonienia za Audrey – przecież za każdym razem, gdy zdawało mi się, że ją chwyciłem, ta nieoczekiwanie robiła unik. Nawet teraz, gdy połączyło nas tak wiele – o wiele więcej niż wspólna przeszłość i Walter Evans – ona uciekała, nadal niedościgniona.
Frustrowało mnie to. Nie byłem przyzwyczajony do takiego traktowania. W wielkim świecie muzyki, wystawnych bankietów, słynnych koncertów fortepianowych, wśród śmietanki towarzyskiej czułem się jak ryba w wodzie. Gdy jednak opuściłem to bezpieczne schronienie i zderzyłem się ze światem Audrey, wszystko wywróciło się do góry nogami.
Nie do końca rozumiałem, co nas łączyło. Chciałem jasnej, klarownej relacji, a tak naprawdę stałem przed wielką niewiadomą. Dla Audrey złamałem zasadę, że nie dotykam się zajętych kobiet, a teraz wszystko, dosłownie wszystko stanęło na głowie. A co, jeśli po tym wszystkim ona mimowolnie wróci do Masona, zignoruje naszą wspólną noc, wyrzuci moją obecność ze świadomości? Co, jeśli będę musiał wyjechać z Blaine bez Audrey i Liv u boku?
Niepotrzebnie przyjeżdżałem do Blaine. Sprawa z Mannym została tak naprawdę zawieszona w próżni, a dołożyłem sobie głupie i zupełnie niepotrzebne zauroczenie. Zamiast skupić się na przygotowaniach do trasy koncertowej, komponowaniu i szykowaniu odpowiednich strojów na występy, dałem się wciągnąć w uczucia, które wyparłem, gdy zerwałem z Willow.
Może przesadzałem? Może zwyczajnie wyidealizowałem Audrey? Była mądra, piękna, doświadczona przez życie, słodka, czarująca, inteligentna, ulotna i do bólu eteryczna. Jednocześnie odnosiłem wrażenie, że wodziła mnie za nos – raz dawała nadzieję, że coś między nami się dzieje, innym razem praktycznie zrywała znajomość, tłumacząc się związkiem z Masonem.
Czułem, że coś, coś, czego nie potrafiłem dokładnie zdefiniować, było między nami. Można by to nazwać zwyczajną chemią, nicią porozumienia, czytaniem sobie w myślach (chociaż ja chyba nigdy nie zgadnę, co mogłoby siedzieć w jej głowie) – ale to istniało i dało się wyczuć za każdym razem, gdy się widzieliśmy.
Wypaliłem kilka papierosów, nim zdecydowałem się odejść od okna, z którego obserwowałem główną ulicę Blaine. W końcu spojrzałem niechętnie na fortepian, dochodząc do wniosku, że cało to pieprzone natchnienie zniknęło, po czym rzuciłem się na skrzypiący materac, zatapiając w pościeli, która utraciła już kwiatowy zapach Audrey.
Przecież miałem już tyle kobiet w swoim życiu – zazwyczaj na jedną noc. Żadna jednak nie namąciła mi tyle w głowie. Zastanawiałem się, czy nawet Willow fascynowała mnie równie mocno co Audrey, ale stwierdziłem ostatecznie, że nie powinienem ich do siebie porównywać.
Audrey, Audrey, Audrey.
To imię wwierciło mi się w mózg, słyszałem je ciągle, bezustannie; wciąż traciło sens, by potem go nabrać, i tak w kółko, i w kółko, i w kółko.
Musiałem wyjechać z Blaine. Musiałem poukładać sobie to wszystko w głowie. Musiałem dowiedzieć się, co planowała Audrey – bo jakoś nie potrafiłem sobie wyobrazić, że po tym wszystkim wróci do Masona.
Nie mam pojęcia, ile tak leżałem w zmiętej pościeli, zatopiony we własnych myślach; nagle ktoś zapukał do drzwi, a ja podskoczyłem, podnosząc głowę.
Do środka od strony pubu wszedł Jerome. Miał dziwnie ponurą minę, którą błyskawicznie powiązałem z naszą ostatnią kłótnią, po której nadal się do siebie nie odezwaliśmy. Zdziwiłem się, że to akurat on przyszedł do mnie pierwszy, jednocześnie przyjąłem to z ulgą, bo chciałem się wreszcie pogodzić.
– Przeszkadzam?
Pokręciłem głową, podnosząc się.
– Blythe, gdzie byłeś dzisiaj w nocy?
Serce zabiło mi szybko, bo wyczułem w tym pytaniu coś podstępnego.
– Tutaj – odparłem zgodnie z prawdą. – A co się stało? Masz taką minę, jakby...
– Znaleźli dzisiaj ciało pod kamienicą Audrey z samego rana.
Spojrzałem na zegarek, trawiąc słowa Jerome'a, które zdawały się do mnie nie trafiać. Dochodziła trzynasta – kiedy w ogóle minął ten czas? Nawet nie czułem głodu, a nie jadłem nic od wczorajszego popołudnia.
– Czyje ciało?
Nagle zrobiło mi się słabo.
– Nie mam pojęcia, myślałem, że ty coś wiesz.
Mierzyliśmy się spojrzeniami, a we mnie narastała panika.
– Skąd mam niby wiedzieć, skoro nie wychodziłem stąd od rana? – Nie wiedzieć czemu zezłościłem się. – I dlaczego spytałeś, co robiłem w nocy?
– Nie zszedłeś wczoraj na dół. – Wzruszył ramionami, a potem posłał mi współczujące spojrzenie. – Całe Blaine aż huczy, ale nikt nie wie nic konkretnego. Dowiedziałem się tylko, że znaleźli zwłoki młodej dziewczyny, już przyjechała policja ze Seattle.
– Morderstwo? – Serce biło mi tak szybko, że aż zgarbiłem się z bólu.
– Mówię ci, że nic nie wiem. Przed chwilą sąsiad wpadł do baru, gdy sprzątałem, i wszystko mi powiedział. Stwierdziłem, że może coś wiesz.
Ja jednak już słuchałem Jerome'a tylko jednym uchem. Poderwałem się i w pośpiechu nałożyłem na siebie płaszcz. Oddychałem szybko i ciężko, starając się nie wpadać w panikę. To przecież niemożliwe, by coś stało się Audrey, po prostu niemożliwe. Jeszcze o siódmej rano tu była, ubierała się lekko przestraszona, goniąc do pracy.
– O której znaleźli to ciało? – spytałem, głośno przełykając ślinę.
– Chyba około ósmej.
Już chciałem wyjść, ale powstrzymał mnie zadziwiająco spokojny głos Jerome'a.
– Blythe. – Drgnąłem, patrząc na niego rozpaczliwie. – Co zamierasz zrobić?
– Pójść i sprawdzić, co dokładnie się stało.
Jerome jedynie kiwnął głową; w jego spojrzeniu kryła się prośba, byśmy jeszcze później ze sobą na spokojnie porozmawiali. Ja jednak na razie musiałem sprawdzić, co takiego wydarzyło się pod kamienicą Audrey i kogo, u licha, tam znaleźli.
Dopiero gdy wypadłem na zewnątrz, zrozumiałem, co tak naprawdę chodziło mi po głowie. Nie chciałem dopuścić tych myśli do siebie, ale gdy tylko Jerome powiedział mi o tym wszystkim, uświadomiłem sobie, że może znaleźli właśnie Audrey.
Starałam sobie zracjonalizować to wszystko, ale jakoś nie potrafiłem. Może Mason jakimś cudem dowiedział się, że Audrey do mnie przyszła? Że spędziliśmy razem noc? Może tak naprawdę ją śledził, a gdy zobaczył, że nad ranem wyszła z mojego mieszkania, wściekł się na tyle, że...
O mój Boże.
Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze, a ból w klatce piersiowej nasilił się.
Niemal biegłem w kierunku kamienicy Audrey, modląc się i błagając wszystkie bóstwa w myślach o to, by Audrey nic się nie stało. Gdyby się okazało, że nie zdołałem jej ochronić, że pozwoliłem wyjść, nie upewniając się, że była całkowicie bezpieczna... Nigdy w życiu bym sobie tego nie darował.
Gdy dopadłem na miejsce, łapiąc oddech, nic nie wskazywało na to, by doszło tutaj do większej tragedii. Jedynymi niepokojącymi znakami były zaparkowany radiowóz policyjny i niewielka plama krwi pod drzwiami. Żadnych zwłok, żadnych gapiów, żadnej histerii w tle.
Przełknąłem ślinę, wchodząc na klatkę schodową i pokonując szybko trzy piętra. Z mocno bijącym sercem, bólem w klatce piersiowej, ciężkim oddechem i paniką wymalowaną na twarzy uderzyłem pięścią w zamknięte drzwi, chcąc upewnić się, że Audrey nic się nie stało.
Zrobiło mi się słabo, gdy drzwi otworzyła nieco przestraszona, zapłakana Cornelia. Na mój widok otworzyła szerzej oczy, jakby się mnie tutaj nie spodziewała.
– Blythe, mój Boże.
– Co się stało? – spytałem gorączkowo, starając się zobaczyć, co działo się za drzwiami, ale na korytarz nikt nie wyszedł.
Słyszałem jedynie jakieś strzępki cichej rozmowy, ale nie potrafiłem określić, do kogo należały głosy.
Cornelia natomiast wyszła na klatkę schodową, zamykając za sobą drzwi. Wyglądała na przejętą, wyczerpaną i zrozpaczoną.
– Może lepiej chodźmy do mojego mieszkania, Blythe. Nie rozmawiajmy o tym tutaj, ściany mają uszy.
Omal nie straciłem zmysłów, chcąc dowiedzieć się czegokolwiek. Przebierając z nerwów nogami, czekałem, aż wreszcie otworzy drzwi i wpuści mnie do środka. Niewiele się zastanawiając, wparowałem jej do kuchni i osunąłem bezwiednie na krzesełko, nie zdejmując płaszcza ani butów. Cornelia natomiast zajęła miejsce naprzeciwko, po czym schowała twarz w dłoniach i zapłakała głośno.
– Czy coś się stało Audrey? – zapytałem zduszonym głosem, wycierając twarz.
Nawet się nie zorientowałem, że policzki miałem mokre od łez. Na miłość boską, chyba jeszcze nigdy nie byłem tak przerażony.
– To moja wina – załkała nieoczekiwanie Cornelia, patrząc na mnie z prawdziwą, rozdzierającą serce skruchą. – To ja nie dopilnowałam Livii.
Sam nie byłem pewien, czy zalała mnie ulga, czy przerażenie. Wszystkie emocje we mnie mieszały się ze sobą i kotłowały, a ja rozumiałem z tego wszystkiego coraz mniej. Chciałem zapalić papierosa, ale uświadomiłem sobie, że zostawiłem paczkę na fortepianie, tam gdzie wcześniej leżał pierścionek zaręczynowy Audrey.
– Co się stało? – powtórzyłem niemal płaczliwie to pytanie. – Dlaczego stoi tu radiowóz policyjny?
Zanim Cornelia odpowiedziała zduszonym, trzęsącym się z emocji głosem, zdążyła jeszcze wytrzeć zapłakaną twarz chusteczkami; kilka podała również mnie.
– Audrey nie wróciła na noc, więc zabrałam Livię do siebie. Chciałam poszukać Audrey, ale nie mogłam przecież zostawić Liv samej... Zadzwoniłam kilka razy do domu Masona, ale nikt nie odbierał, więc stwierdziłam, że zajmę się tym rano.
Jej wypowiedź przerwał szloch – Cornelia schowała twarz w dłoniach, kręcąc głową. Ja natomiast wreszcie uspokoiłem oddech, chociaż serce nadal biło mi mocno w piersi, niechętne do zwolnienia rytmu.
– Livia była bardzo niespokojna, a ja nie za bardzo wiedziałam, co robić, bo to zazwyczaj Audrey ją uspokajała. Może gdybym nie zabierała jej do swojego mieszkania, tylko została u nich... – Załamała ręce, wbijając uparcie wzrok w blat stołu. – Nie wiem nawet, kiedy dokładnie to się stało. Liv zasnęła dopiero o trzeciej w nocy, więc i ja poszłam spać, a gdy się obudziłam około siódmej, nigdzie nie mogłam jej znaleźć...
Urwała, kręcąc głową i powstrzymując łzy. Bałem się tego, co powie, bałem się, jak z tym wszystkim poradzi sobie Audrey. Nadal docierało do mnie niewiele bodźców, nadal trawiłem słowa Cornelii, próbując sobie to jakoś poukładać.
– Sprawdziłam mieszkanie Audie, ale tam jej nie było... Schodziłam już na dół, kiedy usłyszałam krzyk. O mój Boże, moja biedna, maleńka Audrey znalazła Livię pod schodami... Już nie żyła, musiała się uderzyć w głowę, jak spadała...
Cornelia zachłysnęła się powietrzem, a ja odniosłem wrażenie, że brakuje mi tlenu. Straciłem czucie w palcach, jedynie serce waliło mi w piersi tak szybko i mocno, że oddychałem z trudem. Poruszyłem się niespokojnie na krześle, przetarłem oczy i popatrzyłem na staruszkę z rozpaczą, nie mogąc uspokoić szalejących myśli.
Audrey na to nie zasłużyła.
– A Mason... – Z trudem wymówiłem to imię, przełykając głośno ślinę. Zaczęła mnie zalewać niepokojąca pustka. – Czy Mason mógł mieć z tym coś wspólnego?
– Co? Och, nie, policja już to sprawdziła, podobno spał w domu całą noc. Zainteresowali się za to siniakami Audie. To Mason jej to zrobił, prawda?
Pokiwałem w odpowiedzi głową, czując, jak coś w środku boleśnie mi się zaciska i utrudnia oddychanie. Przed oczami miałem jedynie posiniaczoną twarz Audrey, która już tyle wycierpiała, a teraz musiała poradzić sobie z kolejną tragedią.
Nie mogłem jej zostawić samej.
– To z Livią... To był wypadek. To moja wina, bo jej nie upilnowałam. O mój Boże, Audrey mi tego nigdy nie wybaczy...
Schowała twarz w dłoniach i zaczęła głośno płakać; drgnąłem, chcąc ją jakoś pocieszyć, ale w końcu nie ruszyłam się z miejsca. Oparłem jedynie czoło o splecione dłonie, zastanawiając się, co dalej robić. Wszystko, dosłownie wszystko w jednej chwili runęło nam na głowy, wszystko wywróciło się do góry nogami.
– Jak ona sobie teraz poradzi? – spytałem głucho, gdy Cornelia trochę się uspokoiła, a jej głośny płacz przeszedł płynnie w cichy szloch. – Przecież Audrey wszystko robiła dla Liv. Audrey ŻYŁA dla Liv.
To wciąż nie mieściło mi się w głowie.
– Chciałabym jej pomóc, ale nie umiem spojrzeć jej w oczy. – Westchnęła Cornelia, wycierając zaczerwienione oczy. – Nie wiem, jak się zachować. Powierzyła mi opiekę nad Liv, a ja ją zawiodłam.
– To był wypadek – powtórzyłem niechętnie jej słowa. – To był wypadek.
Nie wiem, czy bardziej gadałem do siebie, czy do Cornelii.
Siedzieliśmy w ciszy długie minuty, które przeszły w długie godziny, aż w końcu za oknem zrobiło się ciemno. Wypiłem dwie herbaty i jedną mocną kawę, co chwila wyglądając za okno, by sprawdzić, czy radiowóz wreszcie odjechał. Z Cornelią próbowaliśmy jakoś rozmawiać, ale strzępki naszej nędznej konwersacji w ogóle się nie kleiły.
Wciąż myślałem o Audrey, o tym, że siedziała w mieszkaniu obok zupełnie sama z policjantami, że nie miała już dla kogo się poświęcać, że straciła jedyną osobę, którą tak naprawdę kochała. Nawet nie mogłem jej pomóc, bo to wszystko działo się poza moją kontrolą, poza kontrolą wszystkich.
Dopiero około szóstej wieczorem policjanci wyszli przed kamienicę i wreszcie odjechali. Odczekałem kilka minut, mierząc się z Cornelią na spojrzenia, jakbyśmy licytowali się, które pierwsze odważy się zapukać do mieszkania Audrey. Chyba wygrałem ja, a przynajmniej tak stwierdziłem, gdy ruszyłem w kierunku drzwi, a Cornelia mnie nie powstrzymała.
Nie wiem nawet, co czułem w tamtej chwili. Nie potrafiłem jakoś nazwać tych wszystkim emocji, które mnie zalewały. Kiedy tak stałem nędznie pod drzwiami i dzwoniłem do nich uporczywie, bałem się, jak zareaguję na widok Audrey.
Właściwie nie zrobiłem nic, gdy zobaczyłem jej opuchniętą od płaczu twarz i ciemnofioletowe plamy po wczorajszej awanturze z Masonem. Zgarbiłem się i patrzyłem jej w oczy przez kilka sekund w kompletnym milczeniu. Chciałem jej tyle powiedzieć, ale gardło miałem ściśnięte.
– Wyjedź wreszcie z Blaine.
To Audrey odezwała się pierwsza, a jej słowa zmroziły mi krew w żyłach.
– Wyjedź, bo dzieją się tu przez ciebie same złe rzeczy, Blythe.
Dopiero wtedy zobaczyłem, że w jej pięknych, przejmująco smutnych zielonych oczach coś umarło. Straciłem jakąś cząstkę Audrey bezpowrotnie.
A może nigdy jej tak naprawdę nie posiadałem?
– Audrey...
Ale ona mnie już nie słuchała. Z głuchym trzaskiem zamknęła mi drzwi przed nosem; w tamtej chwili także we mnie umarło coś, co należało tylko do Audrey, a czego ona nigdy nie chciała tak naprawdę przyjąć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro