Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Osiemnaście

Czułem się kompletnie zagubiony w obecnej sytuacji.

Gdy Audrey zatrzasnęła mi drzwi przed nosem, wróciłem do pokoiku na poddaszu, ignorując uporczywe pytania Jerome'a o to, co dokładnie stało się pod kamienicą. Zbyłem go niezbyt przekonującą wymówką, że byłem zwyczajnie zmęczony i nie miałem ochoty na rozmowę, odnotowując w pamięci, że mieliśmy wrócić nie tylko do tego tematu, ale także paru innych spraw.

Rzuciłem się na materac, ale nie zmrużyłem oka przez całą noc.

Boże, kto by pomyślał, że jeszcze kilkanaście godzin temu tuż obok leżała Audrey, że wspominałem beztrosko nasze wspólne chwile, że byłem zwyczajnie szczęśliwy, lekki, wolny i zainspirowany do komponowania nowych utworów.

A teraz chciałem zniknąć, zdusić pojawiające się wyrzuty sumienia.

Może gdybym nie zatrzymywał Audrey, gdybym nie proponował jej noclegu, gdybym rano nie zajmował jej rozmową – może nic by się nie stało.

Patrzyłem na gwiazdy za oknem i przeklinałem każdą z nich. Audrey nie zasłużyła na nic, co przeszła – śmierć matki, kalectwo i odejście ojca, chorobę siostry, agresywnego narzeczonego i w końcu wypadek Liv. Nie mieściło mi się w głowie, że miała dopiero dwadzieścia trzy lata, a za sobą takie przejścia.

Tak bardzo chciałem jej pomóc, ale jednocześnie nie miałem pojęcia jak.

Przecież ona nawet nie chciała mnie widzieć. Mało tego, z łatwością wywnioskowałem, że poniekąd obwiniała mnie o to, co się stało. Może miała odrobię racji, mimo że wmawiałem sobie, że śmierć Liv to zwykły wypadek, zbieg okoliczności, jakieś cholerne fatum ciążące nad Audrey. To, że akurat wtedy Audrey była u mnie, nic nie znaczyło – mogłoby się to wydarzyć również, gdy pracowała czy spędzała czas u Masona.

Rozsądek podpowiadał jedno, a serce drugie.

A ja miałem mętlik w głowie.

Następnego dnia poszedłem do Audrey, ale mimo że sterczałem pod drzwiami jej mieszkania dobrą godzinę, pukając uparcie, nikt mi nie otworzył. Dławiąc w sobie poczucie beznadziei, postanowiłem pójść na długi spacer, który skończył się – nie wiedząc czemu – pod domem Willow.

Nie mam pojęcia, dlaczego uznałem to za dobry pomysł, ale zadzwoniłem do drzwi i czekałem cierpliwie chwilę, dopóki nie zobaczyłem Manny'ego i jego uśmiechu od ucha do ucha na mój widok. Och, pomyślałem, przynajmniej jedna osoba zareagowała na moją obecność pozytywnie, jak miło.

– Cześć, Manny. Jest może mama w domu? Albo tata?

– Dzień dobry, panie Augustine. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej, o ile to możliwe. – Tata musiał pojechać do miasta i coś tam załatwić, ale mama właśnie gotuje obiad.

– Mogę wejść? – spytałem bez entuzjazmu, którego nie potrafiły wskrzesić nawet radosne szare oczy chłopca.

– Jasne. – Otworzył szerzej drzwi, by mnie przepuścić. – Wczoraj upiekliśmy z mamą ciasteczka. Lubi pan takie z kawałkami czekolady?

– Oczywiście, to moje ulubione.

Manny poprowadził mnie przez korytarz do salonu. Z kuchni już wyglądała Willow; nawet jeśli moje nieoczekiwane przyjście ją zdziwiło, nie dała po sobie tego poznać.

– Blythe. – Powitała mnie tymi słowami, wychodząc i wycierając ubrudzone dłonie w fartuszek. – Co ty tu robisz?

W tym pytaniu kryła się czysta ciekawość. Na moment zaniemówiłem, bo, szczerze powiedziawszy, spodziewałem się krzyku i niezrozumienia, a Willow powitała mnie... wyjątkowo ciepło. Uśmiechnęła się nawet łagodnie, jakby z litością, odgarniając niezdarnie rude loki z twarzy.

– Nie wiem, co ze sobą zrobić – przyznałem szczerze; nagle opuściły mnie wszystkie siły. – Stwierdziłem, że do ciebie przyjdę. Bardzo ci przeszkadzam? Jeśli chcesz, mogę się stąd wynieść.

– Spokojnie, Blythe, oboje chyba mamy dzisiaj wyjątkowo popsute humory, więc możesz się rozgościć. Ja właściwie jestem już wolna, zupa się tylko gotuje, ale mam na nią oko. Usiądź w fotelu, zrobię nam herbaty. Manny, kochanie, poczęstuj Blythe'a ciasteczkami, na pewno mu posmakują.

Mały pobiegł ochoczo do kuchni, a Willow posłała mi długie, zmęczone spojrzenie; dopiero wtedy zobaczyłem, że rzeczywiście wyglądała jakoś inaczej, ale nie potrafiłem dokładnie stwierdzić, co takiego mi nie pasowało w jej wyglądzie. Wzdychając w duchu, usadowiłem się wygodnie na szerokim fotelu naprzeciwko kominka, przetarłem oczy i wysiliłem się na trochę nieszczery uśmiech, gdy Manny podszedł do mnie z talerzykiem ciasteczek, wciąż pobudzony i rozentuzjazmowany.

– Mamo, mogę się tutaj pobawić? Czy będziecie rozmawiać na tematy dla dorosłych?

Willow zaśmiała się lekko, przechodząc z kuchni do salonu i stawiając na stoliku do kawy dwie filiżanki.

– Możesz się pobawić w salonie, ale pod warunkiem, że nie będziesz nam przeszkadzał. A jeśli będziesz grzeczny, to może Blythe zgodzi się z tobą pograć na pianinie.

Manny pisnął z radości i pognał natychmiast na górę; wrócił po kilku minutach, dzierżąc w rękach stos zabawek. Willow w tym czasie zdążyła zrobić herbatę, którą przyniosła w ozdobnym dzbanku. Usiadła na fotelu obok, założyła nogę na nogę i westchnęła ciężko, przechylając głowę i obrzucając mnie zagadkowym spojrzeniem.

– Ostatnio Blaine przechodzi ciężkie dni – powiedziała pierwsza.

Przyjrzałem się jej z namysłem. Willow wyglądała fantastycznie, zresztą jak zawsze – włosy bezładnie opadały jej na policzki i ramiona, uwydatniając ostre rysy twarzy; dopasowana bluzka koszulowa i obcisłe dżinsy podkreślały zadbaną figurę, a cały ten obrazek dopełniały błyszczący oczy zaznaczone czarną kreską i muśnięte błyszczykiem pełne usta.

Pamiętałem, jak bardzo podobała mi się w liceum; nadal była piękną, teraz już dojrzalszą kobietą.

– Co masz na myśli? – spytałem słabo, choć doskonale znałem odpowiedź, a Willow za to doskonale o tym fakcie wiedziała.

– Wczoraj musieliśmy uśpić jednego konia, zginęła Livia Evans, a dzisiaj z samego rana Audrey poinformowała mnie, że rzuca pracę, i zostałam bez ogrodnika, a nikt nie miał takiej ręki do roślin jak ta dziewczyna.

Mierzyliśmy się długo spojrzeniami.

– Nie wiesz, co teraz planuje Audrey? – wykrztusiłem z trudem. – Dzisiaj ją odwiedziłem, ale mi nie otworzyła. Może ty coś wiesz...

Willow wypuściła głośno powietrze z ust.

Chyba byłem skończonym idiotą, że spowiadałem się właśnie Willow – byłej dziewczynie, której okrutnie złamałem serce, która mnie w głębi duszy nienawidziła, która urodziła mi syna i którą kiedyś – jak mi się wydawało – kochałem nad życie. Teraz siedziałem ja – przegrany – i ona – wygrana. To ona wyszła na prostą, to ona ułożyła sobie życie, a ja swoje popisowo i skrupulatnie niszczyłem.

Była górą. Mogła teraz zrobić wszystko, a mimo tylu opcji pozwalała siedzieć obok siebie i zadawać niewygodne pytania.

Być może nawet zaczynała się domyślać tego, co łączyło mnie i Audrey (choć zdawać by się mogło, że nie łączyło nas już nic).

– Nie wiem – odparła szczerze, przeszywając mnie uważnym spojrzeniem na wskroś. – Próbowałam ją dopytać, próbowałam ją zatrzymać, ale ona mówiła tylko, że już nie będzie tu pracować. Pewnie zorganizuje pogrzeb Livii, a potem... potem być może wyjedzie, a może zostanie. Nic jej tu chyba nie trzyma. Przyznała się też, że zerwała zaręczyny.

Wziąłem głęboki wdech, chowając twarz w dłoniach.

– Wiedziałeś, że nie było jej w nocy, gdy zginęła Livia? Całe Blaine aż huczy od plotek, co robiła, skoro wracała z miasta, gdy znalazła ciało siostry.

Spojrzałem z niedowierzaniem na Willow. Widziałem, WIDZIAŁEM w jej oczach, że się domyśliła. Nie wydawała się tym faktem w najmniejszym stopniu poruszona, zaciekawiona czy zdegustowana.

– Jak ty to robisz, Blythe? – Pokręciła głową. – Co ty w sobie masz, że wszystkie dziewczyny tobie ulegają? Ja poleciałam na tę twoją romantyczną duszę i poczucie humoru, ale przecież znaliśmy się wiele lat, zanim zostaliśmy parą. A Audrey? Przecież ta dziewczyna to wzór powściągliwości i spokoju. Czemu tobie uległa, skoro właśnie się zaręczyła?

Jęknąłem, nim zdążyłem się powstrzymać.

– To moja wina. Ta noc... To ja przekonałem Audrey, by u mnie została. Mason ją wtedy pobił, a ja... Nie wiedziałem, nie przewidziałem tego, co się może stać. Audrey tyle razy mi mówiła, że Liv uspokaja się tylko w jej obecności, że nie lubi zbyt długo zostawać sama, że ostatnio była bardzo niespokojna...

Urwałem, kręcąc głową.

– Ludzie nie są głupi. Zaraz domyślą się, że Audrey była wtedy z tobą – powiedziała zadziwiająco spokojnie Willow, zakładając włosy za ucho. – Zrobisz z tej dziewczyny kolejną gwiazdę własnego matrymonialnego skandalu. Jeśli prasa się dowie, nie zostawią na niej suchej nitki... Ty ją skrzywdziłeś na samym początku, uganiając się za nią.

Zmarszczyłem brwi.

– Co? Skąd niby wiesz, że się za nią uganiałem?

Willow pokręciła głową z politowaniem wymalowanym na twarzy.

– Widziałam kilka razy przez okno, że przychodziłeś po nią po pracy. Często z nią rozmawiałeś. No i wtedy, gdy weszła przypadkiem do salonu podczas naszej kłótni... Blythe, twój wzrok mówił wszystko. Znam te twoje maślane oczka, napatrzyłam się na nie swego czasu. I jeszcze to, jak przestraszyłeś się, gdy zagroziłam jej zwolnieniem... Z ciebie czyta się jak z otwartej księgi.

Gdy to mówiła, po raz pierwszy od przyjazdu zobaczyłem w Willow jej dawną wersję siebie, za którą tak tęskniłem i za którą swego czasu szalałem. To już nie był mój wróg zarzucający mi same najgorsze rzeczy; odniosłem wrażenie, że obok siedziała dawno niewidziana przyjaciółka, powierniczka największych sekretów i spowiedniczka. Bałem się momentu, w którym to wrażenie zniknie, ale póki trwało, postanowiłem je w pełni wykorzystać.

– Przepraszam. Pewnie teraz myślisz, że jestem do końca popaprany. Masz rację. Ściągnąłem na nią kłopoty, a tego nie chciałem. Boże, jestem taki głupi. A Audrey wiedziała, że zaczną się plotki, ostrzegała mnie przed tym za każdym razem...

Urwałem, bo Willow pogładziła mnie po ramieniu. Spojrzałem na nią zaskoczony.

– Napij się herbaty, weź głęboki oddech i dopiero wtedy możesz myśleć, jak to wszystko naprawić.

Mierzyliśmy się długo wzrokiem. Przełknąłem głośno ślinę.

– Nie chodziło tylko u Juilliard.

Nie wiem, czy to zdanie zaskoczyło bardziej mnie, czy Willow, która głośno wciągnęła powietrze przez usta.

– Nie, Blythe, chyba nie chcę tego słuchać... – Urwała, gdy uciszyłem ją machnięciem ręki.

– Przez całe dzieciństwo widziałem, jak mój ojciec traktował matkę, pamiętam, jak traktował mnie. Kiedy powiedziałaś mi o ciąży, pomyślałem od razu, że byłbym fatalnym ojcem. Że skrzywdziłbym tego dzieciaka tak, jak James skrzywdził mnie. Zobacz, Willow, przecież jestem takim samym popaprańcem jak on...

Rozłożyłem bezradnie ręce; Willow poruszyła się niespokojnie, zerkając kątem oka na bawiącego się Manny'ego, który chyba jednak nie zwracał na nas większej uwagi, w najlepsze zajmując się zabawkami.

– Nadużywam alkoholu – wymamrotałem niechętnie, nawet nie patrząc jej w oczy. Wzrok utkwiłem w kominku. – Gdy coś komponuję, gdy coś mnie zdenerwuje, gdy chcę sobie poprawić humor... Codziennie coś piję. Wiesz, co mnie odróżnia od tego drania? Jeszcze nikogo nigdy nie uderzyłem, ale nie wiem, ile jeszcze to potrwa.

– Blythe... – Chciała mi przerwać, ale znowu uciszyłem ją jednym gestem.

– Bałem się, że cię skrzywdzę. Wolałem cię zostawić, niż pozwolić na nieszczęśliwe życie przy moim boku. Nie chciałem, żebyś musiała przechodzić przez to wszystko, co moja matka. Uznałem, że tak będzie lepiej. Że dam ci pieniądze, że usuniesz ciążę, że oboje sobie jakoś poradzimy...

– Więc czemu mi tego nie powiedziałeś? – spytała, przerywając mi gwałtownie. – Wtedy, gdy poinformowałam cię o ciąży? Naprawdę nie planowałeś ze mną wcześniej zerwać? Naprawdę nie chodziło jedynie o Juilliard?

Popatrzyłem na nią rozpaczliwie.

– Juilliard wydawało mi się mniej żałosną wymówką.

Willow wywróciła oczami, prychając cicho.

– Wiesz, jak się bałam przez całą ciążę, że moje kłamstwo się wyda? Że Casimir mnie zostawi, gdy dowie się, że to nie on jest biologicznym ojcem dziecka? Gdybyś nie przyjechał teraz do Blaine, pewnie do dzisiaj nie wyznałabym mu prawdy. Och, jestem cholernie na ciebie zła, Blythe, wiesz? Bo chociaż koszmarnie mnie ranisz, to jednak wiele ci zawdzięczam.

Nie miałem pojęcia, skąd ta nagła zmiana tematu, ale chyba mi ulżyło, że nie zamierzała mnie katować wymówkami.

– Gdybyś mnie wtedy nie zostawił, nie poznałabym Casimira. Gdybyś teraz nie przyjechał, okłamywałabym własnego męża i przez to czyniła moje małżeństwo nieważnym. Dlatego nie musisz mi się z niczego tłumaczyć. Doskonale wiem, czym jest strach, w końcu bałam się ponad dziesięć lat i dopiero od kilku dni odczuwam prawdziwą ulgę. I wiesz co? Tobie też życzę tej ulgi. Życzę, żebyś wreszcie uwolnił się od wspomnień własnego ojca.

Uśmiechnąłem się kwaśno.

– Dziękuję, Willow. To wiele dla mnie znaczy.

– Nie przesadzajmy. – Machnęła niedbale ręką. – Wybaczyłam ci, ale to nie znaczy, że zapomniałam. Po prostu uznałam, że za dużo czasu i energii straciłam na złoszczenie się o coś, na co nie miałam większego wpływu. Co ciekawe, wyszłam na tym na dobre. Zresztą ty chyba niedługo wyjeżdżasz i być może zobaczymy się za kilka lat. Bo chyba zamierzasz nas jeszcze odwiedzać?

Pokiwałem głową z roztargnieniem, uśmiechając się szczerze po raz pierwszy tego dnia.

– Będziesz na pogrzebie Liv? – Willow wyprostowała się, świdrując mnie ostrym wzrokiem.

Przełknąłem głośno ślinę.

– Nie wiem – odparłem szczerze. – Nie wiem, czy Audrey chciałaby mnie tam widzieć. Może przyjdę, stanę gdzieś z tyłu... – Zawahałem się. – Wiesz, chyba powinienem się zbierać, jestem wykończony. Zagram chwilę z Mannym i wrócę do siebie, dobrze?

Willow nie protestowała; zaprowadziła mnie do pokoju Manny'ego, a potem przez prawie pół godziny przysłuchiwała się naszej wspólnej grze. Po wszystkim pożegnała się ze mną uprzejmie, wsadzając do ręki torebkę z ciastkami i ściskając delikatnie, jakby chciała mi tym gestem dać do zrozumienia, że mogę liczyć na jej wsparcie – nawet po tym, co jej zrobiłem.

Przeprosiłem ją jeszcze w drzwiach, a ona jedynie kiwnęła głową.

Bez słów doszliśmy do wniosku, że całą naszą przeszłość powinniśmy zostawić w końcu w spokoju.

Resztę dnia spędziłem u siebie na poddaszu. Zamknąłem na klucz wszystkie drzwi i po prostu leżałem rozwalony na materacu, gapiąc się w sufit. Usilnie powstrzymywałem się przed zapaleniem papierosa i popiciem go szklanką whisky. Czułem do siebie rosnące obrzydzenie, że pozwoliłem sobie tak bardzo upodobnić się do ojca, chociaż był jedyną osobą, której szczerze nienawidziłem.

W końcu jednak się poddałem i wypaliłem na raz trzy pety, a potem usiadłem do fortepianu i kilka razy zagrałem to, co dwa dni temu stworzyłem w tym miejscu z Audrey. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, jak bardzo mi jej brakowało i jak bardzo chciałem jej pomóc, tylko nie miałem pojęcia jak.

Zrozumiałem, że przy jej boku czułem się po prostu lepszy. Audrey starała się we mnie dostrzec dobro, chociaż udowodniłem jej wielokrotnie, że na to nie zasługiwałem. Może to właśnie z nią udałoby mi się wreszcie zmienić? Może ona potrafiła mi w tym pomóc?

Ostatecznie zdecydowałem się pójść na pogrzeb Livii. Z duszą na ramieniu, w okularach przeciwsłonecznych Jerome'a i kapeluszu z szerokim rondem stanąłem z tyłu, by nie rozpraszać nikogo swoją obecnością. Na pogrzeb przyszło chyba całe Blaine; mimo wszystko kilka razy udało mi się dostrzec zrozpaczoną Audrey w czarnej sukience, z nisko upiętymi włosami i zaczerwienioną, opuchniętą od płaczu twarzą.

Obok niej stał Mason, obejmując uspokajająco ramieniem. Nie mogłem na to patrzeć, tym bardziej że nawet z dużej odległości widziałem pozostałe sine plamy na jej twarzy. Być może Audrey czuła się zbyt fatalnie, by odtrącać Masona w takiej sytuacji, co nie zmieniło faktu, że aż gotowało się we mnie na ten widok.

Wytrzymałem sam ze sobą zaledwie kilka godzin; późnym popołudniem udałem się pod mieszkanie Audrey, mając nadzieję, że wreszcie uda mi się z nią porozmawiać. Wiedziałem, że nie mam zbyt wielkich szans na pokojowe rozwiązania, ale nie mogłem pogodzić się z myślą, że wyjadę stąd bez chociaż jednej rozmowy.

Chyba mimo wszystko na taką zasługiwałem.

Gdy stanąłem pod odpowiednimi drzwiami, gotowy zapukać, usłyszałem za drzwiami kłótnię. Od razu rozpoznałem głosy i westchnąłem w myślach. Czy ja naprawdę za każdym razem musiałem trafiać na awantury Audrey i Masona?

– Powiedziałam, że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego! – Rozpaczliwy krzyk Audrey odbił się echem po klatce schodowej. – Znosiłam twoją obecność na pogrzebie, ale teraz masz się stąd wynosić!

– Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem, ty tak po prostu mnie spławiasz?! Wiesz, ile pieniędzy wydałem na ten twój cholerny pierścionek zaręczynowy?!

– Wypchaj się nim, Mason!

Usłyszałem jakąś szamotaninę, więc postanowiłem wejść; w ostatniej chwili jednak powstrzymał mnie groźny głos Masona.

– Myślisz, mała szmato, że nie wiem, z kim niedawno się bzykałaś?! Całe Blaine aż huczy, że wracałaś tego ranka od tego durnia Augustine'a! I co, robił ci dobrze? Przeleciał cię tak, jak ty mi nigdy nie pozwoliłaś? A była z ciebie taka cnotka, nie pozwalałaś mi się nawet pocałować, a wystarczył ci jakiś facet, który pewnie ma wszystkie możliwe choroby weneryczne, by wskoczyć mu do łóżka?!

– Jak śmiesz?! Wynoś się stąd, nie chcę cię nigdy więcej widzieć!

– Tak się do mnie odzywasz? Chyba ostatnio za mało ode mnie oberwałaś.

Usłyszałem głuchy krzyk Audrey i wtedy bez zastanowienia wpadłem do mieszkania i od razu biegiem rzuciłem się do salonu. Działałem automatycznie: chwyciłem za kołnierz Masona, który stał nad leżącą i osłaniającą twarz Audrey, po czym – korzystając z elementu zaskoczenia – wyrzuciłem go na korytarz. Nim zdążyłem się zastanowić, co najlepszego wyprawiam, wymierzyłem Masonowi cios prosto w twarz.

– To za Liv – wymamrotałem, po czym uderzyłem go jeszcze raz, tym razem mocniej. – To za Audrey. – Nim zdążył zareagować, wyrzuciłem go za drzwi. – I jeżeli jeszcze raz cię tu zobaczę, pożałujesz tego, słyszysz?!

Trzasnąłem drzwiami, a potem skrzywiłem się z bólu, chwytając za prawą rękę. Jeśli ją złamałem, Jim mnie chyba zabije.

Przeklinając pod nosem, wróciłem do salonu; Audrey siedziała przy kanapie z kolanami podciągniętymi pod brodę, chowając twarz w dłoniach. Próbując pozbierać i siebie, i swoje myśli do ładu, stanąłem nad nią, bezradnie opuszczając ręce wzdłuż ciała.

Znowu chciałem jej powiedzieć tak dużo i znowu nie potrafiłem wykrzesać z siebie nawet marnego dźwięku.

Boże, co ta dziewczyna ze mną robiła – i co robiły te jej łzy.

– Audrey, wszystko w porządku? Uderzył cię? – Przykucnąłem, ale nie ośmieliłem się jej dotknąć. Audrey jedynie pociągnęła głośno nosem w odpowiedzi. Przełknąłem ślinę, krzywiąc się, bo ból promieniował aż do nadgarstka. – Słyszałem na klatce, że się kłóciliście. Chciałem ci pomóc.

Audrey podniosła głowę, a jej załzawione oczy sprawiły, że serce na moment przestało mi bić. Bałem się, że zaraz znowu zarzuci mi wszystko, co najgorsze, że zwali winę za wypadek Livii właśnie na mnie, że każe się (znowu) wynosić i zniknąć z jej życia raz na zawsze.

A ona jedynie odchrząknęła i wyciągnęła ku mnie ręce, jednym ruchem zmuszając, bym usiadł obok niej.

Z głowy wyparowały mi wszelkie myśli.

– Nawet nie wiem, co powiedzieć, Blythe.

Więc milczeliśmy. Milczeliśmy długo, aż straciłem rachubę czasu. Pozwoliliśmy tej ciszy między nami się opatulić, dać poczucie bezpieczeństwa, uspokoić szalejące myśli, przyspieszony oddech i szybki rytm serca. Po prostu siedzieliśmy, opierając się o siebie ramionami, a mnie ten lakoniczny dotyk wystarczał.

– Stało się za dużo, wiesz? – szepnęła nieoczekiwanie, a jej cichy głos mimowolnie uciął brutalnie tę ciszę, aż się wzdrygnąłem. – Nie umiem sobie tego poukładać w głowie. Wciąż to do mnie nie dociera. To, co się stało z Liv, to, co zrobił mi Mason, to, co wydarzyło się między nami... – Bezładnie wyrzuciła ręce w geście bezradności, a potem popatrzyła na mnie tak, że serce podeszło mi do gardła. – Nie potrafię tego pojąć, Blythe.

Nie wiedziałem, co powiedzieć, więc jedynie ostrożnie objąłem ją ramieniem. Audrey nie protestowała, oparła głowę o zagłębienie w szyi i westchnęła.

– Dziękuję, że dzisiaj przyszedłeś. Nie wiem, co by się stało, gdybyś nie wszedł...

Zawahała się.

– Nie uderzył mnie, potknęłam się, gdy chciałam go wyminąć – odpowiedziała na zadane wiele minut temu pytanie. – I nie musisz mi już tłumaczyć, że związek z nim to pomyłka. Wiem to, doskonale to wiem. Wiedziałam od początku. I czuję cholerną ulgę, że się z tego wyplątałam. On mógłby mnie kiedyś zabić. Boże, nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo się go boję...

Załkała, chowając twarz w dłoniach, a ja przycisnąłem ją jedynie mocniej do siebie. Mówiła trochę chaotycznie i nieskładnie, ale nie mogłem się temu dziwić – w końcu Audrey targały różne emocje, zupełnie usprawiedliwione obecną sytuacją. Nie wiedziałem nawet, co mógłbym powiedzieć, bo tak naprawdę chyba nie było słów, które mogłyby się nadawać.

– Nie chcę, żebyś tak cierpiała – wyszeptałem nieco zachrypniętym z przejęcia głosem. Pocałowałem ją w głowę, napawając się zapachem kwiatów. – Wiesz, że chciałbym dla ciebie jak najlepiej?

– Wiem. – Pociągnęła nosem, przeszywając mnie ostrym wzrokiem. Mimowolnie skupiłem się na zielonkawych plamach na jej twarzy, pozostałościach po pobiciu przez Masona. – Przepraszam za to, co ci ostatnio powiedziałam. To nie twoja wina. Tylko ja jestem odpowiedzialna za śmierć Liv. Mój tata nigdy by mi tego nie wybaczył, powierzył mi ją, a ja... A ja go zawiodłam. Zawiodłam, bo wybrałam własne szczęście, bo ten jeden raz nie pomyślałam o niej...

Nie chciałem, by znowu zaczęła płakać, dlatego pośpiesznie wziąłem jej twarz w dłonie i oparłem się czołem o jej czoło.

– Audrey, to był wypadek, rozumiesz? Cholerny zbieg okoliczności. Przecież to się mogło wydarzyć, gdy byłabyś w pracy albo na kolacji u Masona. To mogło się stać nawet przy tobie, bo akurat na moment straciłabyś ją z oczu... To nie twoja wina. To nie jest twoja wina – powtórzyłem z mocą, chociaż przeczuwałem, że wcale nie udało mi się przekonać do tego Audrey.

Nawet nie chciałem się domyślać, jakie musiała mieć wyrzuty sumienia – choć uważałem, że nie ponosiła żadnej winy.

– Łatwo ci mówić... – Westchnęła znacznie spokojniej, odsuwając się nieco i odgarniając włosy z twarzy. – Nie mogę spać od trzech nocy, wciąż myślę, co by było gdyby... Jestem kłębkiem nerwów, Blythe. Nie mogę już wytrzymać sama ze sobą, ze swoimi myślami. Jest ich po prostu za dużo.

A potem powiedziała coś, co tchnęło we mnie szczyptę nadziei.

– Tylko przy tobie mi to mija. Nie wiem, jak to robisz, nie wiem, co masz w sobie takiego, że przy tobie się uspokajam. Zawsze jesteś, gdy cię potrzebuję, nawet jeśli nie od razu zdaję sobie z tego sprawę. I chociaż ciągle cię odpychałam, ty wracałeś i mnie ratowałeś. Uratowałeś mnie już tyle razy, że nawet nie wiem, jak ci dziękować. Przepraszam, że zarzuciłam ci, że wypadek Liv to twoja wina.

Przysunęła się bliżej.

Zapomniałem, jak się oddycha.

– Nie chcę, żebyś wyjeżdżał z Blaine. Boję się, że bez ciebie sobie tu nie poradzę. Teraz jestem całkiem sama, a to dla mnie nowe uczucie... I koszmarnie mi z nim trudno. Nienawidzę tego pustego domu. Nienawidzę, że muszę teraz siedzieć sama. Straciłam jedyny sens swojego życia, bo wszystko, co do tej pory robiłam, robiłam dla Liv. A teraz jej nie ma, a ja nie wiem, co zrobić.

– Wyjedź ze mną – odparłem miękko, obejmując ją mocno, by wreszcie poczuć w pełni ciepło jej ciała. Pachniała tak pięknie, aż musiałem się powstrzymywać, by jej zachłannie nie pocałować. – Za trzy dni mam pociąg do Seattle, a potem wyjeżdżam do Chin na trasę koncertową. Zabiorę cię ze sobą, jestem w stanie w każdej chwili załatwić dla ciebie bilety. A potem... Potem wybudujemy dom, co ty na to? Gdzie tylko będziesz chciała. Będziemy razem, tylko ty i ja.

Mówiłem to z nadzieją, że może tym razem się uda, że przekonam ją, by wyjechała z tego toksycznego miasta.

– Nic cię tu już nie trzyma – dodałem, coraz bardziej się martwiąc przedłużającą się ciszą. – A ty powinnaś zmienić otoczenie, w tym miejscu tylko będziesz się dusić. Wszystko będzie ci przypominało o tym, co się stało. Nie uciekniesz w tym mieście od przeszłości. A ze mną... ze mną zobaczysz świat, poznasz tylu wspaniałych ludzi, a potem...

Przerwała ten marny wywód pocałunkiem, który wycisnął tlen z moich płuc. Zaskoczyła mnie nim na tyle, że przez moment nie odpowiadałem, przyzwyczajając się na nowo do smaku jej ust. A potem oddałem go, przysuwając się jeszcze bliżej, wplątując palce w jej hebanowe loki i pozwalając sobie na wyzbycie się wszelkich wątpliwości, że to właśnie z Audrey Evans chciałem zbudować swoją przyszłość.

– Możesz dzisiaj ze mną zostać, Blythe? – wymamrotała, odsuwając się niechętnie, z cichym jękiem zawodu.

Widziałem w jej oczach, że naprawdę tego pragnęła.

Kiwnąłem głową, niezdolny już do wydobycia z siebie dźwięku.

Mógłbym zostać z nią nie tylko dzisiaj, ale i zawsze.

Nasze wspólne zawsze.

~*~

Teraz rozdziały będą się ukazywać co tydzień w piątki - zostało nam już naprawdę niewiele.

Gotowi na końcówkę?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro