Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Osiem

– Willow coś kręci – skomentował Jerome.

Opowiedziałem mu o wszystkim jeszcze tego samego dnia po południu, gdy wspólnie zamiataliśmy podłogę w pubie, by przygotować pomieszczenie na dzisiejszych klientów. Jerome zaczął zdejmować krzesełka ze stolików, a ja w ramach przerwy zapaliłem papierosa.

– Nie wiem, co o tym myśleć – mruknąłem, zaciągając się dymem. – Nawet byłbym skłonny jej uwierzyć, gdybym nie widział tego dzieciaka z tak bliska. Jeśli dwadzieścia lat temu bym stanął przed lustrem, zobaczyłbym to samo.

Jerome chyba nie załapał żartu, bo podrapał się po głowie.

– Willow twierdzi, że Casimir również ma ciemne włosy – dodałem, odrzucając popiół do popielniczki. – Ale nie wiem, jak wygląda. Nie zszedł do nas, a na koncercie mu się nie przyjrzałem.

– Jest łysy i ma wąsy – odparł swobodnie Jerome, po czym się zaśmiał. – No nie rób takiej głupiej miny, Augustine, serio łysieje na czubku głowy. Ale rzeczywiście, wąsy ma czarne. Jest od nas trochę starszy, już po trzydziestce, ciężko w takim typie szukać podobieństwa do dziecka.

– Manny wie, kim jestem. Ćwiczy moje autorskie utwory.

– O matko, Blythe, czyżbym mieszkał pod jednym dachem z gwiazdą światowego formatu? Weź, zaraz się zarumienię.

– Przestań pajacować. – Wywróciłem oczami, odrzucając wypalonego papierosa do popielniczki. – Zajmij się lepiej porządkiem, strasznie tu brudno, a zamiatamy od pół godziny. Masz gdzieś jakiś płyn do podłóg?

Kiedy ja wszedłem za bar i zacząłem szukać środków czystości pod ladą, główne drzwi nagle się otworzyły – ktoś wszedł do środka.

– Jeszcze zamknięte. – Usłyszałem głos Jerome'a.

– Ja w innej sprawie.

Wyprostowałem się gwałtownie, uderzając głową o brzeg baru. Narobiłem niepotrzebnego rabanu, ale to dlatego, że usłyszałem wyjątkowo znajomy głos, który poznałem niemal od razu. Krzywiąc się i rozmasowując czubek głowy, spojrzałem krytycznie na stojącego przy drzwiach Masona Watermana.

Jerome zostawił swoją dotychczasową pracę, wytarł zakurzone dłonie o spodnie i podszedł do Masona, ściskając mu rękę na powitanie. Odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął złośliwie.

– Blythe, złociutki, mam nadzieję, że nie nabawiłeś się wstrząśnienia mózgu?

Zazgrzytałem zębami, ale nic nie odpowiedziałem. Mierzyłem uważnie wzrokiem Masona, który chyba nie do końca rozumiał, dlaczego Jerome rzucił w moją stronę złośliwą uwagę. No cóż, na tym głównie polegała nasza przyjaźń – na wzajemnym dogryzaniu sobie.

– W czym mogę pomóc? – spytał Jerome, jednocześnie wskazując gestem, by obaj usiedli przy najbliższym stoliku.

Oczywiście nie zamierzałem stamtąd wychodzić. Ignorując uporczywe pulsowanie bólu na czubku głowy, sięgnąłem po ścierkę i zacząłem zaciekle wycierać wiszące nad barem szklanki. Patrząc na stan czystości w tym pubie, przydałoby im się trochę odświeżenia.

– Posłuchaj, organizujesz te koncerty fortepianowe raz w tygodniu, co nie? – podjął Mason, patrząc dziwnie w moim kierunku.

Zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle mnie pamiętał. Gdy ostatnio rozmawialiśmy, był pijany, agresywny i nazwał mnie grajkiem. Co za palant.

– No tak.

– Posłuchaj, czy dałoby się zorganizować... Oczywiście za odpowiednią opłatą... – Zaczął się trochę plątać, jakby nie wiedział, co powiedzieć. – Posłuchaj, chciałbym się oświadczyć na najbliższym występie Augustine'a.

Omal nie wypuściłem trzymanej w dłoni szklanki. Zamarłem, nie wierząc w to, co usłyszałem. Ten dureń chciał się oświadczyć – i to najprawdopodobniej Audrey.

Nie wiedzieć czemu, żołądek zacisnął mi się boleśnie w supeł, a oddech nieznacznie przyspieszył. Patrzyłem czujnie to na Jerome'a, to Masona, czując mocne uderzenia serca o klatkę piersiową.

– No wiesz, mógłby zagrać na koniec jakiś romantyczny utwór, a wtedy ja wyszedłbym na scenę albo coś... No i poprosiłbym dziewczynę o rękę.

Jerome znowu podrapał się po głowie. Musiałem oduczyć go tego gestu, wyglądał przy nim jak półgłówek.

– Blythe, mogę cię prosić?

– Prosić możesz... – wycedziłem przez zęby, ale chyba tego nie usłyszał; odstawiłem szklankę i podszedłem do stolika, przy którym się znajdowali.

– Zgodziłbyś się zagrać na sam koniec coś romantycznego? Może Elvisa Presleya?

– A może od razu Ave Maria? – zasugerowałem ze złośliwym uśmiechem.

Nie wiem, co mi odbiło, zazwyczaj umiałem się hamować i robić dobrą minę do złej gry. Mimo wszystko jednak obecność Masona działała mi na nerwy, a najlepsze było to, że on zdawał się nie pamiętać niczego z tamtego wieczora, gdy omal mnie nie pobił. I jeszcze miał czelność prosić mnie o przysługę.

Nie zasługiwał na Audrey. To znaczy nie zasługiwał na żadną kobietę, ale akurat w tym przypadku chodziło o Evans, córkę jednej z najważniejszych dla mnie osób. Zresztą doskonale wiedziałem, jak źle ją traktował – krzyczał, szarpał, wyzywał, i to wszystko pod wypływem alkoholu. W tym wszystkim przypominał mi mojego ojca, którego szczerze nienawidziłem.

– Augustine, przestań się wydurniać.

Usiadłem na wolnym krzesełku, które zaskrzypiało pod wpływem mojego ciężaru.

– Chciałbym mieć miejsce w pierwszym rzędzie – poprosił Mason, nie zwracając większej uwagi na wymianę zdań między mną a Dysonem. – I żeby ludzie nie zaczęli wychodzić, więc może Blythe mógłby powiedzieć do tłumu, że teraz dzieje się coś ważnego?

Po moim trupie!

Miałem ochotę przywalić im obu. Nie zamierzałem brać udziału w tej farsie. Ten czubek nie zasługiwał na Audrey, a teraz jeszcze kazał mi uczestniczyć we własnych oświadczynach! Co za osioł.

– To świetny pomysł – skomentował Jerome, a ja musiałem się powstrzymać, by nie parsknąć śmiechem. No tak, ten poczuł szybki zarobek, nie obchodziło go, co sam miałem do powiedzenia. – Tak chyba zrobimy. I chyba Elvis będzie dobry, co nie? „Can't help falling in love"?

Gdyby wzrok mógłby zabijać, Dyson już dawno leżałby martwy.

Uśmiechnąłem się tak sztucznie, jak tylko potrafiłem.

– Oczywiście. A jeśli się zgodzi, polecę z marszem weselnym, co ty na to?

– Nie jesteś ani trochę zabawny – mruknął Jerome. – To jak, może ustalimy szczegóły na zapleczu?

No tak, Jerome chciał wreszcie zejść mi z oczu. Jak miło z jego strony.

Gdy obaj zniknęli za drzwiami, ja zaciekle zacząłem znowu zamiatać podłogę, chociaż robiłem to wcześniej w tym samym miejscu.

Nie wiedziałem do końca, co tak naprawdę łączyło Audrey i Masona. Byłem świadkiem tylko jednej kłótni, podczas której pijany Waterman ją popchnął. Audrey nie była głupia i ślepa, z pewnością widziała, co się działo z Masonem. Sam zresztą doskonale znałem ten typ – mój ojciec także nie pracował i przepijał zarobione przez matkę pieniądze. Również był agresywny pod wpływem alkoholu, chociaż na pierwszy rzut oka zdawał się być przykładnym mężem i ojcem.

Czy naprawdę Audrey była w nim zakochana? Jakoś kompletnie mi do siebie nie pasowali, nie chciało mi się wierzyć, że Śnieżka mogłaby czuć coś więcej do tego wyrośniętego półgłówka. Przecież Mason miał taki głupi wyraz twarzy, że zacząłem wątpić, czy posiadał jakiekolwiek szare komórki.

A może źle ją ocieniałem? Może chciałem, żeby była mądra i spostrzegawcza, ale gdyby tak było, nie związałaby się z nim przecież na stałe. Może tak naprawdę interesowały ją jego pieniądze? Skoro pracowała jako ogrodniczka w domu Willow i mieszkała w najbiedniejszej części miasta, to nie mogła narzekać na nadmiar kasy.

Tylko że Audrey naprawdę nie wydawała się taka. Chociaż może nie powinienem aż tak zawracać sobie tym wszystkim głowy, skoro rozmawiałem z nią zaledwie trzy, może cztery razy w życiu?

I tak niedługo miałem wyjechać, zostały nieco ponad dwa tygodnie pobytu w Blaine, a potem czekała mnie półroczna podróż po Chinach.

Być może nigdy więcej już jej nie zobaczę. Sama zresztą mi zasugerowała, że nie powinienem wtrącać się w jej problemy, więc postanowiłem jej posłuchać. Jeśli chciała zniszczyć sobie życie, pakując się w związek z przyszłym alkoholikiem i awanturnikiem, to nic mi do tego.

Za dużo myślałem, do cholery. Przyjechałem do Blaine, by wyjaśnić z Willow sprawę Manny'ego, a nie ingerować w życie Audrey Evans. Nawet nie pamiętałem o jej istnieniu, właściwie wpadliśmy na siebie przypadkiem, a mnie zaczynało odbijać.

Niemal podskoczyłem, gdy z zaplecza wyszli Mason i Jerome. Uścisnęli ręce na pożegnanie, Waterman kiwnął jeszcze do mnie głową, po czym wyszedł. Zostałem z przyjacielem sam.

– Stary, co z tobą nie tak? – Jerome od razu przystąpił do ataku. – Facet chce mi zapłacić praktycznie za nic, a ty zachowujesz się jak skończony idiota.

Zazgrzytałem zębami.

– Bo go nie lubię.

Jerome wywrócił oczami.

– Chodzi o to, że chce oświadczyć się Audrey? Od kiedy z ciebie taki kochaś, Blythe?

– Nie jestem żadnym kochasiem, po prostu nie podoba mi się to wszystko z różnych względów.

– Jesteś zazdrosny?

– Zwariowałeś? – Zezłościłem się. – Przecież nawet jej nie znam. Po prostu Mason cholernie przypomina mi ojca, a nie chcę, żeby Audrey skończyła jak moja matka.

– To jej sprawa, Augustine. Zajmij się swoim życiem.

Oho, kolejny. Czy oni się na mnie uwzięli?

Przez następne kilka godzin siedziałem na poddaszu i próbowałem coś skomponować. Oczywiście kompletnie mi to nie wychodziło, bo ciągle myślałem o wszystkim, co mnie dzisiaj spotkało – o Willow i jej możliwym kłamstwie, o podobieństwie Manny'ego do mnie, o Audrey i jej planowanych zaręczynach.

Nie miałem już siły walczyć z własnym umysłem, który podsyłał mi kolejne dziwne przemyślenia. Tego było zdecydowanie za dużo – o ile problem z ewentualnym ojcostwem rzeczywiście mógł mnie martwić, tak nie rozumiałem, dlaczego wciąż roztrząsałem sprawę Audrey. Jerome miał rację, powinienem pozwolić jej żyć po swojemu, przestać się wtrącać i najlepiej w ogóle odpuścić.

Z jakiegoś dziwnego powodu nie chciałem tego jednak zrobić.

Zapaliłem papierosa i doszedłem do wniosku, że miałem ochotę na piwo. Może pomógłbym przy okazji Dysonowi w pracy, chociaż dzisiaj nie przewidywałem jakiegoś nawału klientów.

Zszedłem więc na dół, poprawiając odstający kołnierz koszuli. Rzeczywiście miałem rację, w lokalu panował niewielki ruch, przy barze wszystkie miejsca okazały się puste. Usiadłem więc na wysokim stołku i kiwnąłem do Jerome'a.

– Pomóc? – zasugerowałem.

– Nie trzeba, jest mało ludzi. – Pokręcił głową, przecierając szklankę.

– Dalej jesteś na mnie obrażony, ślicznotko? – Uśmiechnąłem się złośliwie, ale gdzieś w środku poczułem niepewność, do której nie byłem przyzwyczajony.

Nie kłóciliśmy się z przyjacielem zbyt często, bardzo rzadko dochodziło do jakichkolwiek spięć, dlatego nie miałem pojęcia, jak się zachować. Jerome raczej nie chował zbyt długo urazy.

– Nie jestem obrażony – odparł spokojnie, ale patrzył na mnie czujnie. – Po prostu uważam, że zachowujesz się jak dziecko. Pora dorosnąć, Blythe.

Zmarszczyłem brwi.

– Chyba nie rozumiem.

Jerome westchnął ciężko, odkładając szklankę na miejsce, i posłał mi zmęczone spojrzenie.

– Naprawdę nie rozumiesz, że czasami zachowujesz się jak rozwydrzone dziecko? Nie poznaję cię, odkąd tu przyjechałeś. Mam wrażenie, że wcale nie minęło dziesięć lat od twojego wyjazdu na studia, bo widzę w tobie tamtego dziewiętnastoletniego szczeniaka, który spanikował na wieść o ciąży własnej dziewczyny. Ja już tyle czasu haruję jak wół, próbując uzbierać w końcu jakieś oszczędności, a ty... Ty z taką łatwością zarabiasz ogromne pieniądze i przy okazji zachowujesz się jak dureń, przez którego mogłem stracić klienta.

Otworzyłem usta, by się jakoś obronić, ale nic w końcu nie powiedziałem.

– Wiem, że dla ciebie jeden dolar nie ma żadnego znaczenia, bo mógłbyś się kąpać we własnej kasie. Ja nie jestem jednak cudownym dzieckiem, tylko właścicielem baru, który może upaść, jeśli czegoś nie wymyślę. Trafił mi się klient, któremu mogłem zrobić przysługę za dodatkową opłatą, na którą ty byś nawet nie spojrzał, bo dla ciebie nie ma to żadnego znaczenia, a dla mnie to zakup nowego stolika. Omal nie zrezygnował, bo akurat w tamtym momencie stwierdziłeś, że świetnym pomysłem jest nabijanie się z niego tylko dlatego, że podoba ci się jego dziewczyna i wkurza cię, że właśnie on się z nią spotyka.

Zamilkł, wyraźnie zły. Ja wciąż milczałem, próbując znaleźć w głowie jakąś ripostę, ale jak na złość wszystkie myśli wyparowały. Panowała we mnie niepokojąca pustka i narastająca wściekłość.

– Sorry, Blythe, nie każda dziewczyna wejdzie ci do łóżka na zawołanie.

Wstałem, gotowy mu przywalić, ale Jerome odszedł bez słowa, a ktoś oparł rękę na moim ramieniu. Niemal podskoczyłem, odwracając się i od razu napotykając wzrok jakiegoś wysokiego mężczyzny.

Miał nieproporcjonalnie długie ręce i nogi względem reszty ciała, był chudy i wyglądał jakoś niepokojąco. Dopiero gdy uważniej przyjrzałem się okrągłym ciemnym oczom, dwudniowemu zarostowi, zadbanym czarnym wąsom, nieco krzywemu nosowi i łysiejącej na czubku głowie, zaczęło mi świtać, że gdzieś go już widziałem.

– Pan Blythe Augustine? – spytał tubalnym głosem, kompletnie niepasującym do jego wątłej budowy ciała.

– Mhm. Z kim mam przyjemność? – spytałem, chociaż powoli zaczynałem się domyślać.

– Casimir Hodges. Jestem mężem Willow.

Przełknąłem głośno ślinę, ale mimo wszystko wymusiłem wytrenowany przez ostatnie lata sympatyczny uśmiech, ściskając jego dłoń w geście powitania. Starałem się nie myśleć o tym, jak szybko biło mi serce. Nie wiedziałem, dlaczego czułem się tak niekomfortowo, bo wcale nie miał wymalowanej na twarzy żądzy mordu.

– Moja żona mówiła mi, że dzisiaj nas pan odwiedził. Żałuję, że nie zszedłem, ale miałem trochę papierkowej pracy. Mam nadzieję, że mi pan wybaczy.

– Jasne, nie ma o czym mówić. Może usiądziemy?

Kiwnął głową, a ja wciąż zachodziłem w głowę, czego mógł ode mnie chcieć. Raczej nieprzypadkowo mnie zaczepił.

– Mój syn, Manny, uwielbia pana – powiedział, gdy zamówił sobie piwo; ja unikałem wzroku Jerome'a. – Gra na pianinie i ciągle mówi o tym, że chce być jak ty. – Zawahał się, jakby nie wiedział, czy może mi mówić po imieniu, dlatego uśmiechnąłem się zachęcająco. – Całe popołudnie gadał o tym, że chciałby się u pana pouczyć.

– Sam to zaproponowałem Willow – wtrąciłem, nieco się rozluźniając. – Bardzo chętnie wpadnę do was i pouczę małego.

Mierzyliśmy się chwilę wzrokiem.

– Znaliście się kiedyś, prawda?

Kiwnąłem głową, zastanawiając się, jak wiele mogę mu powiedzieć. Nie miałem pojęcia, w jaki sposób Willow przedstawiła mu naszą relację, a nie chciałem narobić jej niepotrzebnych kłopotów.

– Chodziliśmy razem do szkoły – odparłem wymijająco. – Wyjechałem na studia i kontakt się urwał. Stwierdziłem, że skoro przyjechałem do Blaine, to miło byłoby ją odwiedzić.

Czy to, co próbowałem mu wmówić, było już kłamstwem? A może właśnie się ośmieszałem, bo Casimir jednak wiedział, co łączyło mnie i jego żonę w przeszłości? Jeśli tak, to nie dał nic po sobie poznać, bo miał obojętną minę, a na moje słowa jedynie pokiwał głową.

– Jeździsz konno? – spytał nieoczekiwanie.

Uniosłem wysoko brwi, szukając w jego oczach rozbawienia, ale te wydawały się puste.

– Hm, kiedyś jeździłem. – Odchrząknąłem. – Nie jestem w tym zbyt dobry.

– Może chciałbyś trochę pojeździć? W ramach podziękowania za lekcje dla Manny'ego. Oczywiście to dodatek, chętnie zapłacę dolarami.

– Nie musisz mi płacić, z przyjemnością pouczę go za darmo, no wiesz, za starej dobrej znajomości z Willow. – Wysiliłem się na uśmiech. – Tak w ogóle jesteś tutaj sam?

Chciałem zmienić temat, bo wcale nie czułem się zbyt pewny. Nie miałem pojęcia, co dokładnie Willow powiedziała Casimirowi, czy wiedział o naszym związku, o tamtej ciąży, o tym, że Manny mógł nie być jego biologicznym synem.

– Czasami wyrywam się z domu na małe piwo. – I on się uśmiechnął dość sztucznie. – Willow nie miała dzisiaj nastroju na wyjście, a ja cały dzień pracowałem. Przyszedłem tu sam. Nie spodziewałem się, że zastanę cię tutaj, ale skoro cię zauważyłem i poznałem, stwierdziłem, że zapytam. Manny naprawdę uwielbia twoją muzykę. Sam się nie do końca na tym znam, to raczej Willow pilnuje jego lekcji na pianinie, ale dzieciak ma talent i ciągle powtarza, że chce być taki jak ty.

Pomyślałem o wyglądzie Manny'ego, o jego podobieństwie do mnie, i serce podeszło mi do gardła.

Może jednak nie powinienem dzisiaj tak szybko wychodzić? Może powinienem przycisnąć Willow i wymusić na niej przyznanie się do faktu, że to ja jednak byłem biologicznym ojcem dziecka? A może się myliłem i próbowałem na siłę udowadniać, że Manny to mój syn?

– Chciałbym posłuchać, jak gra – przyznałem powoli. – Na pewno ma talent.

– Owszem, ma, tylko zastanawiamy się, po kim go odziedziczył. Ja kompletnie nie mam drygu do tańca ani poczucia rytmu, Willow zdecydowanie bardziej interesuje się literaturą i sztuką.

Czy on mnie prowokował? Czy po prostu był kompletnie nieświadomy wagi rzucanych przez siebie słów?

– Cudowne dziecko – mruknąłem. – Moi rodzice też nie interesowali się muzyką ani nie mieli do niej talentu, jeśli to cię uspokoi.

Zaśmiał się gardłowo.

– Chciałbym, żeby odziedziczył po mnie stadninę, ale zdecydowanie bardziej woli pianino niż jazdę konno.

– To jeszcze dzieciak, może mu się odmienić.

– A ty od zawsze wiedziałeś, że chcesz grać? – Upił solidny łyk piwa, patrząc na mnie uważnie.

Odchrząknąłem, wiercąc się na stołeczku. Jakoś nie chciałem ciągnąć tej rozmowy, czułem się nieswojo.

– Właściwie to tak. Pierwszy raz zagrałem, gdy miałem jakieś sześć, siedem lat. Nigdy nic mnie tak nie fascynowało jak pianino. Ale z Mannym może być inaczej, granie może okazać się tylko chwilowym kaprysem. Sami to wyczujecie.

O matko, ja właśnie brzmiałem, jakbym sam miał dzieci – a nawet nie tknąłem jeszcze alkoholu.

Siedzieliśmy jeszcze chwilę w kompletnej ciszy, a ja w końcu postanowiłem się wycofać i wrócić do pokoju. Ten dzień kompletnie mnie wymęczył i chciałem już położyć się spać. Casimir chyba to załapał, bo kiwnął głową.

– Dzięki za rozmowę. Naprawdę będzie nam miło, jeśli nas odwiedzisz i pouczysz Manny'ego. Zresztą przyjaciele Willow są też moimi przyjaciółmi.

Uśmiechnąłem się z trudem, ściskając jego dłoń na pożegnanie. On chyba naprawdę nie wiedział, co się wydarzyło między nami. Albo świetnie grał, co ciężko było stwierdzić, bo jego oczy pozostawały obojętne. Nawet jeśli coś podejrzewał, nie dał nic po sobie poznać. Miałem nadzieję, że ja również nie powiedziałem nic nieodpowiedniego.

– Trzymaj się. Miło było cię poznać – rzuciłem z niemałą ulgą, myśląc już tylko o materacu, na który miałem zamiar się za chwilę rzucić.

Wspiąłem się po schodach na górę, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. Przed snem powinienem jeszcze zapalić, żeby szybciej usnąć. Gdy stanąłem w oknie i wyglądałem przez nie na ulicę, mocno się zaciągając, miałem mętlik w głowie.

Czas mi uciekał, a ja miałem jeszcze tyle rzeczy do zrobienia. Powinienem znowu porozmawiać z Willow, upewnić się, że mnie nie okłamała – i nadarzyła się do tego świetna okazja, bo przecież zostałem wprost zaproszony przez jej męża do domu, by pouczyć Emmanuela gry na pianinie.

Miałem też jeszcze inne plany.

Musiałem porozmawiać Audrey i uprzedzić ją o planach Masona. A potem przekonać, że ślub z tym człowiekiem będzie koszmarnie złym pomysłem.

~*~

Obiecuję, że w następnym rozdziale pojawi się Audrey - i autentycznie nie mogę się tego doczekać.

Buziaki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro