Jedenaście
Jeśli miałem w ogóle jakiekolwiek plany, by skrócić swój urlop z powodu Audrey, to szybko zrezygnowałem z tego pomysłu. Może i zaręczyła się z Masonem, ale jej zachowanie po tym wszystkim było co najmniej dziwne. Otworzyła się przede mną, przestała zgrywać niedostępną Królową Lodu i chyba dała mi zielone światło.
Wiedziałem jednak, że muszę wziąć się w garść i przestać tyle o niej myśleć. Postanowiłem też w końcu odwiedzić Willow i jeszcze raz spróbować z nią porozmawiać o Mannym. To było priorytetem, nie moje skołowane serce, które niepotrzebnie biło szybciej na samą myśl o Audrey.
Dlatego w poniedziałek około południa, gdy byłem pewien, że Manny akurat znajdował się w szkole, przespacerowałem się przez niemal całe Blaine pod dom Willow. Już przy furtce zobaczyłem pracującą w ogrodzie Audrey; mimo że świeciło słońce, nadal było chłodno, dlatego dziewczyna pochylała się nad rabatką w grubym czerwonym swetrze i ogrodniczkach z długą nogawką.
Jak zwykle czujnie popatrzyła w kierunku płotu, gdy tylko zamknąłem za sobą furtkę z głośnym trzaskiem. Serce zabiło mi szybciej, gdy zobaczyłem, że uśmiechnęła się łagodnie na mój widok.
O mój Boże, wyglądała tak pięknie, że na moment zapomniałem, po co tu przyszedłem.
– Cześć, Blythe – przywitała się promiennie, poprawiając włosy, a potem szybko się wyprostowała i znowu przybrała świetnie wyćwiczoną, obojętną minę. – Co cię tu sprowadza?
– Cześć, Audrey – odpowiedziałem równie pogodnie, na co zareagowała wywróceniem oczami. – Przyszedłem odwiedzić Willow. Jest może w domu?
Przez ułamek sekundy zdawało mi się, że w jej oczach znalazłem przebłysk zawodu, ale pewnie mi się przywidziało.
– Jest, chyba widziałam ją niedawno na dole w salonie. Pan Casimir jest w boksie, niedawno zachorował jeden koń i przyjechał weterynarz.
Patrzyła na mnie nieco podejrzliwie, jakby chciała o coś zapytać.
– Blythe... – zaczęła niepewnie, wbijając wzrok w czubki pobrudzonych ziemią kaloszy. – Czy ciebie i panią Willow nie łączyło... coś więcej?
Wyraźnie czuła się niekomfortowo, bo nawet nie patrzyła mi w oczy. Ja natomiast zastanawiałem się nad odpowiedzią, przecież nie chciałem okłamywać Audrey. Wolałem jednak przemilczeć kwestię Manny'ego, żeby nie uciekła ode mnie z krzykiem.
– Owszem, byliśmy kiedyś parą, ale nic już nas nie łączy. Skąd to pytanie?
Audrey wyglądała, jakby chciała stąd jak najszybciej wyparować.
– Nie powinnam się wtrącać... – Wyglądała na nieco zdenerwowaną; zaczęła sobie wyłamywać palce i musiałem się powstrzymać, by nie wziąć jej za rękę w uspokajającym geście. – Ale przypadkiem słyszałam, że kilka dni temu pani Willow pokłóciła się z mężem o ciebie. Złościła się, że zaprosił cię do domu, by pouczyć Manny'ego gry na pianinie. Po jej tonie wywnioskowałam... że kiedyś byliście razem. Przepraszam, nie chciałam się wtrącać...
Wycofała się pośpiesznie i sięgnęła po grabki leżące na ziemi.
– Audrey, nie musisz za nic przepraszać. Porozmawiamy o tym później, dobrze? Muszę teraz pomówić z Willow, ale bardzo chętnie odprowadzę cię do domu po pracy i wtedy wszystko ci opowiem.
Cokolwiek miało oznaczać to „wszystko".
Audrey znowu się spięła, jakbym powiedział coś niewłaściwego.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł. – Nie wyglądała na przekonaną. Zmarszczyła brwi i posłała mi dziwne spojrzenie, pod wpływem którego ugięły się pode mną kolana. – Jestem teraz zaręczona. Wiesz, że w Blaine ludzie uwielbiają plotki... Gdyby Mason się dowiedział, że z tobą spaceruję... nie byłby zadowolony.
Chciałem zaoponować, ale Audrey radośnie mnie zignorowała, wracając z zaciekłością do pracy. Westchnąłem, zastanawiając się, co zrobić.
– Wrócimy do tej rozmowy – powiedziałem twardo po chwili ciszy między nami. – Porozmawiam chwilę z Willow i tu przyjdę, wtedy sobie wszystko wyjaśnimy.
Drgnęła, co chyba było oznaką, że się zgadza. Ja natomiast przełknąłem głośno ślinę i niechętnie ruszyłem ścieżką prowadzącą do głównych drzwi, do których zadzwoniłem zaraz po dotarciu, by przypadkiem nie stracić odwagi. Zalała mnie ulga, gdy po chwili ujrzałem zdziwioną twarz Willow.
Tym razem włosy przepasała kolorową materiałową opaską, co nadało jej trochę wiejskiego wyglądu. Niepomalowana, z rumieńcami na twarzy wyglądała zadziwiająco dobrze. Uśmiechnąłem się krzywo, ale ona nie odpowiedziała na to w żaden sposób.
– Co tu robisz? – spytała słabym głosem.
– Ciebie również miło widzieć, Willow. Mogę wejść?
– Nie ma Manny'ego w domu, więc nie będziesz go teraz uczyć.
Miałem ochotę wywrócić oczami, ale się powstrzymałem. Ostatnio naprawdę wyćwiczyłem w sobie silną wolę.
– Nie przyszedłem do Manny'ego, tylko do ciebie.
Wbijała we mnie poirytowane spojrzenie.
– A po co? Chyba już sobie wszystko wyjaśniliśmy, nieprawdaż?
Zazgrzytałem nerwowo zębami. Ostatnio była milsza, ale może tylko taką zgrywała, mając nadzieję, że już więcej mnie nie zobaczy. Powinna się jednak domyślić, że uznam jej słowa za kłamstwo, i prędzej czy później tu wrócę.
W końcu kiedyś znała mnie na wylot.
– Może i tak, ale pewne rzeczy wciąż mi się nie zgadzają. Mogę wejść?
Chyba dostrzegła determinację w moim spojrzeniu i zrozumiała, że się mnie nie pozbędzie, bo wywróciła oczami, westchnęła ciężko i przesunęła się w drzwiach, by mnie przepuścić. Skorzystałem z zaproszenia, zdjąłem płaszcz i od razu skierowałem się do salonu, a Willow podążyła za mną niczym cień. Nie zaproponowała jednak żadnej kawy ani herbaty, nie poczęstowała mnie nawet ciasteczkami.
Może miała nadzieję, że szybko wyjdę?
– Dobra, streszczaj się, Blythe. Casimir jest w stadninie, ale pewnie niedługo wróci, a nie chcę, żeby na ciebie tutaj wpadł. Dowiedział się, że kiedyś byliśmy razem, ale nie powiedziałam mu o ciąży, więc błagam, nie wydaj mnie.
– Ładnie to tak mieć sekrety przed mężem? – spytałem kpiąco, nie mogąc się powstrzymać.
Cóż, to Willow zaczęła takie niewybredne przekomarzanie się. Zresztą bawiło mnie, gdy się złościła, bo wtedy jej twarz oblewał pokaźny rumieniec, a żyłka na skroni zaczynała intensywnie pulsować. Teraz również wyglądała na wściekłą, ale ja trzymałem się twardo, wiedząc, że nie wyprosi mnie, dopóki się do wszystkiego nie przyzna.
– Do rzeczy, Augustine – wycedziła przez zęby.
– Dobrze wiesz, co chcę wiedzieć. Czy usunęłaś wtedy ciążę?
W jednym momencie cała krew odpłynęła jej z twarzy i dla odmiany zrobiła się blada.
– Jak w ogóle śmiesz o to pytać?!
Serce biło mi w piersi nierówno. Byłem już naprawdę zmęczony tą sytuacją.
– Przyjechałem do Blaine, żeby dowiedzieć się prawdy. Jeśli wtedy nie zdecydowałaś się na aborcję, powinnaś mi o tym powiedzieć.
– Ja powinnam?! Ja powinnam?! – krzyczała coraz głośniej Willow, a w jej ciemnozielonych oczach szalała burza. – A ty co powinieneś wtedy zrobić? Zostawić mnie, wyjechać na drugi koniec kraju i zerwać znajomość?!
Miała rację, oczywiście, że ją miała, ale teraz nie mogłem cofnąć czasu.
– Przecież do ciebie napisałem po kilku miesiącach studiów. Trzy listy, pamiętasz? Nie odpowiedziałaś na żaden z nich.
– Bo dopiero wyszłam za mąż, do cholery, jak miałam odpisywać na listy do innego mężczyzny?!
Sapnąłem ze złością.
– Martwiłem się o ciebie – powiedziałem słabo. – Wbrew pozorom wcale nie przestałem o tobie myśleć. Owszem, zależało mi cholernie na studiach, ale mogłaś dać znać, że wszystko w porządku.
– Och, no jasne – wypaliła kpiąco, krzyżując ręce na piersi. – Tak bardzo cię obchodziłam, że rzuciłeś mnie, gdy tylko dowiedziałeś się, że przyjęli cię do Juilliard. Miałeś w dupie to, co czułam, co było między nami. Tak po prostu wcisnąłeś mi pieniądze i za kilka dni wyjechałeś. Tyle cię obchodziłam!
Patrzyła na mnie z furią i obrzydzeniem. Rozumiałem ją, naprawdę rozumiałem, dopuszczając do siebie fale wyrzutów sumienia. Zachowałem się jak skończony idiota, to jasne, ale w tamtym momencie takie rozwiązanie wydawało mi się najlepsze.
Czy postąpiłbym w ten sposób jeszcze raz? Nie wiem, nie mam pojęcia. Teraz miałem inne spojrzenie na świat, znajdowałem się w zupełnie innym miejscu i wszystko wokół mnie było inne. Jak długo jednak miałem obwiniać się o decyzję, którą podjąłem pod wpływem chwili i emocji w wieku zaledwie dziewiętnastu lat?
– Przepraszam...
– Przepraszasz?! – przerwała mi histerycznie, a w jej oczach zalśniły łzy. – Ty pieprzony egoisto! Ostatnio byłam cierpliwa, gdy do mnie przyszedłeś, ale mam już dosyć udawania, że twoja obecność mnie nie rusza. Nienawidzę cię, Blythe, nienawidzę cię od dziesięciu lat i nic się w tej kwestii nie zmieniło. Zniszczyłeś moje życie, nikt nigdy mnie nie skrzywdził tak jak ty...
Złapała pośpiesznie powietrze, aż się nim zachłysnęła; miałem coś odpowiedzieć, ale Willow zapobiegawczo machnęła ręką, by szybko mnie uciszyć.
– A teraz jak gdyby nigdy nic przyłazisz do mojego domu. I to po dziesięciu latach! – Pokręciła z niedowierzaniem głową, a łzy spłynęły jej po policzkach. – Po dziesięciu latach się obudziłeś i przypomniałeś o mnie. Udajesz, że nic się nie stało, że dalej jesteśmy przyjaciółmi. Nie jesteśmy, Blythe. Nawet nie mogę na ciebie patrzeć, a ciągle mnie do tego zmuszasz.
Przełknąłem głośno ślinę. Słowa Willow mnie raniły, choć nie chciałem przyjąć tego do wiadomości. Nie odpowiadałem na jej zarzuty, bo nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów. Widziałem w jej oczach złość i ból, które starannie pielęgnowała przez ostatnie lata, a których to ja byłem przyczyną.
– Nie masz prawa mnie o nic pytać. Nie masz prawa do jakichkolwiek zarzutów. – Wycelowała we mnie kościstym palcem. – Nie masz prawa nawet tu stać i rozmawiać z moim synem...
– Jeśli jest mój...
– Nie jest! – krzyknęła z mocą. – To Casimir jest jego ojcem.
Dlaczego nadal jej nie wierzyłem?
– Przerwałaś wtedy ciążę? – spytałem po raz kolejny. – Willow, nie zamierzam ci zabierać Manny'ego, chcę tylko wiedzieć. Proszę powiedz mi, czy to mój biologiczny syn.
Wpatrywała się we mnie z prawdziwym bólem w oczach, jakby zastanawiała się, co odpowiedzieć. Cisza między nami się przedłużała, stawała nieznośna, gęstniała, aż zaczynałem tracić dech. Serce waliło mi jak szalone, chciałem stamtąd wyjść, ale nie mogłem, nie mogłem, bo Willow być może w końcu się złamie i odpowie na moje pytanie.
– Nie – wycedziła w końcu przez zęby. – Straciłeś prawo do jakichkolwiek pytań w momencie, w którym dałeś mi pieniądze na aborcję.
Nagle kątem oka dostrzegłem jakiś niewyraźny ruch za ramieniem. Niemal od razu się odwróciłem; moje serce zgubiło jeden rytm, gdy ujrzałem zaszokowaną, przerażoną minę Audrey. Stała w progu z bukietem świeżo ściętych narcyzów w ręku; drgnęła dopiero po długiej sekundzie, spuszczając wzrok.
– Przepraszam... – wydukała niepewnie, unikając mojego wzroku. Przeszła tuż obok pośpiesznie, udając, że mnie nie widzi. – Ścięłam dla pani kwiaty, tak jak pani prosiła... Nie chciałam przeszkadzać.
Położyła je szybko na stole i chyba chciała się ulotnić, ale zatrzymał ją ostry jak brzytwa głos Willow.
– Audrey, ani słowa nikomu o tym, co tu usłyszałaś, bo inaczej zwolnię cię bez mrugnięcia okiem.
Audrey pokiwała potulnie głową, po czym szybko zniknęła, nie zaszczycając mnie nawet jednym spojrzeniem. Dopiero trzask zamykanych drzwi przywrócił mnie do rzeczywistości. Chciałem pobiec za Audrey, ale przecież czekała mnie jeszcze cholernie trudna rozmowa z Willow.
– Zobacz, ile złego przynosi twoja obecność w Blaine – szepnęła zrezygnowana Willow, z której momentalnie zeszło całe powietrze.
Przetarłem zmęczony oczy.
– Błagam, nie zwalniaj Audrey – wymamrotałem w końcu.
Willow syknęła.
– Bo co? To twoja kolejna kochanka? No brawo, stoczyłeś się już tak nisko, by podrywać zaręczone dziewczyny?
Posłałem jej pełne wyrzutu spojrzenie.
– Dobrze wiesz, jaka jest sytuacja życiowa Audrey. Po prostu jej nie zwalniaj. Ona na pewno nikomu nie powie.
Audrey potrzebowała pieniędzy, utrata pracy z tak błahego powodu, jakim było przypadkowe podsłuchanie nieodpowiedniego dla jej uszu fragmentu rozmowy, byłaby wyjątkowo niesprawiedliwa. Willow musiała to wiedzieć, zrobiłaby Audrey świństwo, gdyby w takim momencie pozbawiła ją źródła utrzymania.
– To nie jest twoja sprawa, Blythe. To moja pracowniczka, ja będę decydować, kto tutaj pracuje, a kto nie.
Mierzyliśmy się wzrokiem. Z jednej strony dotknęła mnie do żywego ta nieoczekiwana oschłość i nienawiść ze strony Willow, z drugiej czułem gniew, bo zachowywała się jak jakaś furiatka. Co się stało z tamtą dziewczyną, w której byłem zakochany?
Zabiłeś ją w dniu rozstania, podpowiedział jakiś złośliwy głosik w mojej głowie.
– Willow... – zacząłem spokojniej. – Usunęłaś wtedy ciążę?
– Wynoś się.
Wywróciłem oczami.
– Możemy zacząć zachowywać się jak dorośli ludzie?
– Czemu nie możesz stąd po prostu wyjść, zniknąć mi z oczu i wreszcie dać spokój tamtej sprawie? – wyjąkała Willow, wycierając mokre policzki. – Dlaczego ciągle tu przychodzisz i jeszcze proponujesz, że będziesz uczyć mojego syna? Czemu pytasz mnie o rzeczy, które nie powinny cię obchodzić? Czemu stąd nie wyjedziesz?
– Po prostu uważam, że zasługuję na prawdę.
– Na nic nie zasługujesz, Blythe. Jesteś nic niewartym egoistą, który myśli tylko o swojej karierze. Nie mam siły dłużej z tobą rozmawiać.
Patrzyłem na nią bezradnie.
– Będę mógł chociaż pouczyć Manny'ego gry? Dzieciak o tym marzy, nie zabraniaj mu tego. Obiecuję, że nie zrobię nic głupiego.
Przygryzła wargę, kręcąc głową.
– Nie wierzę, że jeszcze masz czelność o to prosić – wymamrotała ze złością, biorąc się pod boki. – Wiem jednak, że Casimir cię tu zapraszał, dlatego tylko ze względu na mojego męża ci na to pozwolę. Jeśli jednak zasugerujesz komukolwiek, że Manny jest twoim synem, obiecuję, że nie ręczę za siebie.
Dlaczego wciąż unikała odpowiedzi i tylko mnie atakowała? Za każdym razem, gdy zadawałem jej pytanie, czy usunęła wtedy ciążę, zbywała mnie kolejnymi zarzutami. Może gdyby wprost przytaknęła, dałbym jej spokój, ale ona ewidentnie kręciła.
Nie wiedziałem jednak, jak do niej dotrzeć. Reagowała złością i krzykiem, a nie chciałem jej stawiać w niekomfortowej sytuacji, jaką mogłaby być obecność Casimira. Powinniśmy to załatwić w miarę polubownie. Ja tylko chciałem wiedzieć, czy Manny to mój syn, nie zamierzałem przecież jej go odbierać.
Gdyby się okazało, że byłem jego biologicznym ojcem, mógłbym dokładać się do jego edukacji. Załatwiłbym mu najlepszych nauczycieli gry na pianinie, pilnował ścieżki kariery, popychał do rozwoju. Musiałem tylko wiedzieć, co się stało z Willow po wyjeździe do Seattle.
– Dobrze, spokojnie – poprosiłem w końcu zrezygnowany. – Nic nikomu nie powiem, możesz być spokojna. Ja po prostu... Ja po prostu chciałbym wiedzieć. To wszystko.
– Tylko że to nic nie zmieni – odparła pozbawionym emocji głosem. – Nawet jeśli... Nawet jeśli Manny byłby twoim biologicznym synem, to nic nie zmienia. Marnujesz tylko swój czas, przychodząc tutaj.
– Przepraszam, Willow. Nie chciałem cię skrzywdzić.
– Rychło w czas – odparła z przekąsem. – Po dziesięciu latach. Naprawdę gratuluję refleksu.
Wzniosłem oczy ku górze.
– Lepiej już pójdę.
– Lepiej tak.
W ciszy odprowadziła mnie do drzwi. Narzuciłem na siebie płaszcz i z rozmachem otworzyłem drzwi; od razu się skrzywiłem, bo z nieba lał gęsty deszcz.
Odwróciłem się jeszcze do Willow.
– Będę chciał jeszcze was odwiedzić. Pouczę Manny'ego, dobrze?
– Jeśli Casimir się zgodzi – powiedziała twardo, patrząc na mnie z taką złością, że tylko kiwnąłem do niej głową na pożegnanie i wyszedłem na zewnątrz, byle tylko wreszcie zejść jej z oczu.
Zakląłem pod nosem, od razu moknąc. Że też nie wziąłem z domu żadnej parasolki! Kiedy wychodziłem jakąś godzinę temu z mieszkania, na niebie nie było ani jednej chmurki. Świeciło wiosenne słońce – nic nie wskazywało na takie załamanie pogody.
No i chyba niebo w tym momencie utożsamiało się z moim paskudnym humorem.
Wszystkie moje przemyślenia na temat kłótni z Willow wyparowały w mgnieniu oka, gdy nagle zobaczyłem Audrey klęczącą przy rabatce. Nie zważając na deszcz, zaciekle pracowała w mokrej ziemi, cała pobrudzona.
– Audrey?
Podszedłem do niej, ale ta nawet nie podniosła głowy.
– Audrey, na miłość boską, czemu tu klęczysz? Przecież pada! Wracaj do domu, nabawisz się zapalenia płuc.
Audrey zdawała się jednak mnie kompletnie ignorować.
– Co się stało? – spytałem, przykucając, ale nie doczekałem się nawet jednego krótkiego spojrzenia z jej strony. – Chodzi o to, co usłyszałaś w salonie? – dopytywałem, coraz bardziej się niepokojąc. – Spokojnie, Willow cię nie zwolni. Nie martw się o pracę.
Nagle rzuciła grabkami trzymanymi w dłoni o ziemię, a ta rozbryznęła się na wszystkie strony, ochlapując nas oboje. Miałem to w nosie, i tak przemokłem do suchej nitki, podobnie jak Audrey, której mokre włosy przykleiły się do twarzy i karku. Wyglądała przez to jakoś egzotycznie i jednocześnie groźnie. Po chwili spojrzała na mnie tak, że serce podeszło mi do gardła i zapomniałem, jak się nazywam.
– Nie chodzi o żadną cholerną pracę.
Te słowa sączyła niczym przekleństwo, wyraźnie wściekła.
Czy dzisiaj wszystkie kobiety na mojej drodze musiały pałać do mnie nienawiścią?
– Więc o co?
– Och, przestań wreszcie zgrywać idiotę.
Wstała i zmierzyła mnie od góry przeszywającym wzrokiem. Również się podniosłem i od razu odzyskałem trochę odwagi, bo byłem od niej wyższy o dwie głowy.
– Audrey, nie mam siły na żadne podchody.
Popatrzyła na mnie tak, że prawie ugięły się pode mną kolana, a serce uderzyło boleśnie o ścianę klatki piersiowej.
– Byłeś związany z Willow? – spytała wprost.
– Przecież mówiłem ci, że tak...
– Dałeś jej pieniądze, by usunęła ciążę? – Przygryzła wargę.
Milczałem. Chciałem się skupić na czymś innym – może na tym, że deszcz gwałtownie przestał padać, a w powietrzu unosił się charakterystyczny zapach mokrej trawy – ale widziałem tylko jej oczy lśniące ze złości.
– Po prostu nie wierzę. – Pokręciła głową, a potem złapała się za włosy. – Myślałam, że powinnam dać ci szansę. Że może nie jesteś takim idiotą, jakiego opisują wszystkie te kolorowe magazyny. Zaufałam ci, a ty...
Urwała, wbijając we mnie spojrzenie pełne furii.
– Oszukałeś mnie. Oszukiwałeś mnie cały czas – mówiła szybko, wyrzucając kolejne słowa przesiąknięte złością z prędkością karabinu maszynowego. – Nie powiedziałeś, po co przyjechałeś do Blaine. Ze mnie wyciągałeś wszystkie możliwe tajemnice, wtrącałeś się w moje życie i moje decyzje, a sam nigdy nie byłeś do końca szczery. Przyjechałeś do Blaine, żeby rozmówić się z Willow, prawda?
Wciąż milczałem, bo nie wiedziałem, jak zareagować. Bałem się, że jeśli otworzę usta i odezwę się choćby słowem, rozwścieczę ją jeszcze bardziej – a tego nie chciałem.
– Zapomniałeś dodać, że wcisnąłeś jej pieniądze na aborcję?!
Wzniosłem oczy ku niebu w akcie desperacji.
– Dobrze, dobrze. – Uniosłem pojednawczo ręce, patrząc na nią błagalnie. – Przyjechałem, bo podejrzewam, że Manny to mój syn. To tajemnica, o której nie może dowiedzieć się Casimir. Ani w ogóle nikt.
Audrey patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– Proszę, wejdźmy gdzieś do środka, żebyś się nie przeziębiła, i porozmawiajmy spokojnie...
– Ale my nie mamy o czym rozmawiać, Blythe.
Powiedziała to tak przeszywająco zimnym głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji. Przeraziłem się wtedy nie na żarty; znowu się ode mnie odsunęła, znowu zamknęła w sobie, znowu nie miała zaufania. Właśnie ją od nowa traciłem i nie mogłem nic na to poradzić – po raz kolejny była to tylko moja wina.
– Audrey...
– Ty naprawdę nic nie rozumiesz – szepnęła gorączkowo, kręcąc głową i starając nie patrzeć mi się w oczy, chociaż bardzo chciałem utrzymać z nią kontakt wzrokowy. – Moja mama oddała życie za moją siostrę, chociaż wiedziała, że najprawdopodobniej umrze podczas porodu, że jej dziecko może urodzić się chore... A ty tak po prostu potrafiłeś wcisnąć Willow pieniądze, bo co? Bo chciałeś wyjechać z Blaine?
– Dostałem się wtedy na studia... – zacząłem żałośnie, ale Audrey mnie już nie słuchała.
Trzęsła się z zimna, widziałem to i chciałem jej pomóc, jednak miałem świadomość, że Audrey nie pozwoli mi się do siebie zbliżyć. Zapobiegawczo cofnęła się kilka kroków, wciąż uparcie wbijając wzrok w ziemię. Nie mogła zobaczyć wściekłości i bezradności wymalowanej na mojej twarzy.
– Manny jest taki utalentowany, taki kochany i mądry... A mógłby nie żyć, bo ty dostałeś się na studia!
Zaśmiała się bez wesołości.
– Jesteś po prostu fenomenalny – mówiła z ironią nieco piskliwym głosem. – Za każdym razem, gdy zaczynam się do ciebie przekonywać, wmawiać, że może nie jesteś taki zły, jak inni mówią czy piszą, to dowiaduję się o tobie nowych rzeczy i utwierdzam w przekonaniu, że nie miałam racji. Zawiodłeś mnie, wiesz?
Co miałem jej powiedzieć? Jak bronić? Przecież ona nawet na mnie nie patrzyła, co chwila odsuwając się ode mnie o kilka kroków, aż w końcu bez pożegnania uciekła do szopy z narzędziami, obejmując się mocno ramionami. Ja natomiast stałem jak słup soli i jeszcze kilka minut wpatrywałem się w miejsce, w którym przed chwilą zniknęła, mając jeszcze szczątki nadziei, że wyjdzie i normalnie porozmawia.
W końcu jednak wróciłem do Jerome'a, wypalając po drodze pół paczki papierosów.
Tylko Blythe Augustine potrafił zniechęcić do siebie dwie kobiety jego życia w przeciągu godziny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro