Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog

Blythe.

Nie mam nawet pomysłu, jak zacząć ten list. Romantycznym gestem byłoby nazwanie Cię „Ukochanym" albo „Najdroższym", ale przecież my tak do siebie nie mówiliśmy, prawda?

Długo się zastanawiałam, co napisać. Mam w głowie taki mętlik, a przecież goni mnie czas, bo za kilka godzin masz pociąg do Seattle.

Może zacznę od tego, że naprawdę chciałam z Tobą wyjechać. Nawet wtedy, gdy mi to zaproponowałeś na spacerze po plaży, a Livia bawiła się nieopodal, miałam ochotę odpowiedzieć ci „tak". Tylko że to nie było takie proste. To nigdy nie jest proste, chyba że mowa o Tobie.

Zawsze to podziwiałam. Już jako mała dziewczynka byłam pod wrażeniem Twojej odwagi i tego przekonania, że nic nie jest niemożliwe. Mimo sprzeciwu ojca przychodziłeś sumiennie na lekcje, ćwiczyłeś wytrwale i osiągałeś spektakularne efekty. A potem, nie patrząc na nic, miałeś odwagę wyjechać na drugi koniec kraju i osiągnąć sukces, którego mógłby Ci pozazdrościć tak naprawdę każdy.

Jesteś taki dzielny, Blythe.

Tylko że mnie zawsze brakowało tej odwagi. Nie skończyłam szkoły, bo bałam się zostawiać Livię samą na tak długo. Uczepiłam się Masona, bo bałam się, że skończą się pieniądze i nie będę już w stanie pomóc mojej siostrzyczce. Bałam się zerwać zaręczyny, bałam się, że mnie uderzy, bałam się odejść. Bałam się też Ciebie, bo namąciłeś mi w głowie jak nikt, i było to tak nowe i fascynujące, że dałam się temu porwać bez pamięci.

I zapłaciłam za to okrutną cenę.

Bałam się też powiedzieć, że wyjazd nie jest dla mnie. Bałam się opuścić Blaine, bo wbrew pozorom kocham to miasto. Zawsze kochałam. I o ile Tobie kojarzy się ono jedynie z traumatycznym dzieciństwem, tak dla mnie jest właśnie definicją szczęścia. Tutaj się wychowałam, tutaj dorosłam, tutaj spędziłam najpiękniejsze momenty życia. Tutaj są groby moich bliskich, tutaj mam dom, z którym wiążą się piękne wspomnienia z okresu, gdy byłam małą dziewczynką.

Ten wielki świat, o którym tak chętnie mi opowiadałeś, nie jest dla mnie. Wystawne przyjęcia, wielkie koncerty, bogaci ludzie... i ja? Ja tam nie pasuję. Nie pasuję nawet do Ciebie, chociaż pochodzimy z podobnej grupy społecznej.

To, co odróżnia mnie od Ciebie, to właśnie odwaga.

Odwaga, której całe życie mi brakowało.

Kiedy zobaczyłam Cię pierwszy raz (czatowałeś wtedy pod płotem u Willow), nie wierzyłam, że to znowu Ty. Że wróciłeś. Chciałam wzbudzić w sobie wszystkie negatywne emocje, które pielęgnowałam od śmierci Taty, ale jakoś nie potrafiłam. Nie wyglądałeś na złego człowieka.

A potem zacząłeś mieszać mi w głowie – może nieświadomie, a może świadomie, sama nie wiem. Ale jak zwykle się tego przestraszyłam, bo to były nowe uczucia. Przy Masonie nigdy nie czułam się tak dobrze, lekko, szczęśliwie i bezpiecznie. Nigdy nie miałam ochoty go pocałować. Nigdy nie miałam tych głupich motyli w brzuchu, szybkich uderzeń serca, dziecinnych rumieńców na twarzy.

Bałam się, że polegnę. Że obietnice dane Masonowi nic nie znaczą, bo poznałam Ciebie. Dlatego wciąż Cię unikałam – bo przerażało mnie to, co czułam na Twój widok. Prościej było uciekać, niż stawić czoła nowemu.

A potem spędziłam z Tobą noc i już wiedziałam, że za późno na odwrót. Tylko że zaraz moja siostra zginęła, a ja zrozumiałam, że to wyłącznie moja wina. Tak łatwo sobie wmówiłam, że nie zasługuję na Ciebie, że jesteśmy z zupełnie innych światów, że postanowiłam raz na zawsze z Tobą zerwać.

Ale wróciłeś.

Zawsze wracałeś.

Może się wydawać, że to stało się dla mnie jasne i proste, że wyjedziemy. I rzeczywiście przez moment tak było.

Ale wiedziałam, że sobie nie poradzę. Że to za duży krok dla takiego tchórza jak ja. Że tylko Cię zawiodę samą sobą. Moje miejsce jest tutaj, a nie gdzieś w wielkim świecie. Nie potrafiłabym odważnie podróżować, cieszyć się tym czasem spędzonym z Tobą. Nie umiałabym się zgodzić, żebyś całe życie na mnie zarabiał.

Zawsze chciałam dojść do sukcesu tak jak Ty – własną ciężką pracą. Ale rzeczywistość (choroba Liv) mnie pokonała. Do dzisiaj brzydzę się tego, co chciałam zrobić Masonowi. Wyjść za mąż wbrew sobie, by zdobyć pieniądze? Kto wie, może urodziłyby się nam dzieci, może sytuacja rozwinęłaby się tak, że nie dałoby się jej odkręcić. Zrobiłabym krzywdę nam wszystkim.

Obiecałam sobie, że z Tobą będzie inaczej. Rzeczywiście nie obchodziły mnie Twoje pieniądze, ale bałam się, że mimowolnie zostanę Twoją utrzymanką. A tego bym chyba nie zniosła – bo podobne świństwo chciałam zrobić Masonowi.

Nie mam wykształcenia, nie mam perspektywy na przyszłość.

Bałam się też (tak bardzo przepraszam Cię za chaos, naprawdę ciężko mi zebrać myśli), że nie wytrzymam nacisku prasy. Wiem, jak gazety uwielbiają o Tobie pisać, wiem, jaką masz popularność, ale bałam się, że sama nie udźwignę takiego ciężaru. Musiałabym być idealna, by nie skazić Twojego wizerunku, a ostatnie, co mogłabym powiedzieć o sobie to to, że jestem idealna.

Pojęłam (niestety późno – za późno), że nie mogę z Tobą być. Że wspólny wyjazd byłby dopiero początkiem tragedii, a ja już w swoim życiu miałam ich za dużo. Że jestem zbyt tchórzliwa, by podjąć tak odważny krok, by aż tak zmienić swoje życie.

Chyba tego nie umiem zrobić, nawet dla Ciebie.

Wiem, że to może wyglądać, jakbym chciała Cię za coś ukarać. Może myślisz, że to przez to, w jaki sposób zerwałeś z Willow. Nie, naprawdę nie jestem mściwa.

Mam wrażenie, że ja nas po prostu ratuję.

Boję się nawet prosić Cię o wybaczenie.

Och, Blythe, co my narobiliśmy?

Co JA narobiłam?

Nie wiem nawet, jak to zakończyć. Widzisz, tchórzę nawet teraz, bo nie jestem w stanie powiedzieć Ci tego prosto w oczy. Piszę ten list, który nie ma ładu, i sama chyba przestaję rozumieć, o co mi chodzi.

Może lepiej będzie na tym zakończyć mój nędzny wywód?

Powodzenia, Blythe. Wiem, jak jesteś cholernie utalentowany, wiem, że świetnie sobie poradzisz. Zawsze pokonywałeś wszelkie trudności, zawsze osiągałeś swój cel. Całe Blaine jest z Ciebie takie dumne. Ja jestem dumna.

Cieszę się, że Cię poznałam. Tego nowego Blythe'a, który miał niewiele wspólnego z chłopakiem, który tak zranił mojego ojca. Cieszę się, że pozwoliłeś mi zasmakować prawdziwej miłości. Że mnie uratowałeś – nie tylko przed Masonem, ale też i samą sobą. Że byłeś zawsze, gdy Cię potrzebowałam. Że nauczyłeś mnie kochać.

To takie trudne. Boję się nawet zakończyć ten list.

Mam nadzieję, że wszystko się ułoży – u Ciebie i u mnie.

Twoja Audrey Evans

Oparłem głowę o zagłówek i westchnąłem ciężko. Oczy miałem wilgotne od łez, ale nie pozwoliłem sobie na płacz. Przetarłem twarz i spojrzałem na widok za oknem. Zbliżaliśmy się do Seattle, do nieznanej przygody, która tam na mnie czekała.

Zaczynałem właśnie nowe życie, choć nie takie, jak pierwotnie planowałem.

Czy żałowałem?

Żałowałem, że byłem sam. Że Audrey nie siedziała tuż obok, trzymając mnie za rękę. Że znowu nie miałem nikogo, z kim mógłbym się tym wszystkim podzielić.

Ale czy żałowałem tego wyjazdu?

Nigdy w życiu.

Nie żałowałem ani momentu spędzonego z Audrey. Nie żałowałem tego, że zostałem ojcem. Nie żałowałem tego, że poukładałem wreszcie wszystkie sprawy. Że zacząłem godzić się z przeszłością.

Chociaż nie – była jedna rzecz, której żałowałem.

Żałowałem, że nie zobaczyłem miny Audrey, gdy otworzyła otrzymaną przeze mnie kopertę i zobaczyła wypisany czek na odpowiednią sumę dolarów, pozwalającą założyć jej wymarzoną kwiaciarnię.

KONIEC, 24.02.2020


~*~

POSŁOWIE

Długo zastanawiałam się, co mogłabym w tym miejscu napisać (zupełnie jak Audrey tam wyżej).

Chyba muszę Wam się do czegoś przyznać – do czegoś, z czego nie jestem ani trochę dumna. Jak wiecie, wyznaję zasadę, że nieważna jest liczba czytelników, ale ich „jakość". I ja byłam zachwycona, że pod moimi rozdziałami toczyły się dyskusje, że wywoływałam jakieś tam emocje, że brnęliście wraz ze mną w kolejne przygody moich bohaterów. Ale w pewnym momencie przestało mi to wystarczać i frustrowałam się niesamowicie, że ani nie przybywało mi obserwatorów, ani statystyka moich opowiadań jakoś nie powalała.

Uświadomiłam sobie, że tak naprawdę zostałam autorką jednej powieści, że ludzie mnie kojarzą tylko z jednego opowiadania (oczywiście mam na myśli „Twoje marzenie"). Że wcale się nie reklamuję (bo uważam, że zostawianie spamu na czyjejś tablicy jest okropne, a na grupach na Facebooku zwyczajnie brakuje mi na to odwagi), że może nie piszę wcale tak dobrze, jak mi się wydaje, że może powinnam wrócić do tego, co uskuteczniałam przez całe lata, czyli pisania do szuflady i niedzielenia się tym zupełnie z nikim.

Obsesyjnie sprawdzałam wyświetlenia, liczbę obserwatorów i ciągle tylko się złościłam. Pewnie przestałabym pisać, gdyby nie fakt, że miałam właściwie skończoną powieść. No bo jak to, siedzę na Wattpadzie prawie pięć lat, a nadal nie jestem rozpoznawalna? Piszę już ładne piętnaście lat i wciąż nie jestem z siebie zadowolona?

Założyłam sobie coś głupiego – że jeśli nie stuknie mi 200 obserwatorów do końca publikacji „Narcyzów", rzucam to wszystko. Przecież mam wymagające studia, mało czasu, już raz zrobiłam sobie dwuletnią przerwę i jakoś nie wracałam do pisania.

Ale potem zrozumiałam – tak naprawdę zrozumiałam – że to głupie. Bo jeśli nie spiszę tych historii, które kreują się w mojej głowie, to nie dadzą mi spokoju. Bo jeśli nie będę miała do czego uciekać w wolnym czasie, to szybko znudzi mi się całe to studiowanie. Bo pisanie daje mi w tym momencie ogromną radość – że tworzę coś swojego, że nadaję temu kształt i charakter, że decyduję w zupełności, co się zaraz wydarzy.

I wiecie co?

Wam tego również życzę – tej prawdziwej radości z pisania, jakiej ja doświadczam, gdy spisuję w zeszycie poszczególne wątki, gdy tworzę plan wydarzeń, gdy wreszcie siadam z kubkiem herbaty do pisania, gdy wkurzam się, bo znowu nie mogę znaleźć odpowiedniego słowa, i gdy wreszcie piszę „KONIEC" drukowanymi literami, by pokreślić powagę tej chwili.

Teraz odniosę się stricte do "Narcyzów". Pokochałam tę powieść i jej bohaterów całym sercem, chociaż niejednokrotnie chciałam zdzielić którąś postać po głowie, żeby się opamiętała. Kocham nawet Blythe'a, którego - mimowolnie - staram się zrozumieć. Nie zapominajmy, że charakter Augustine'a w dużej części ukształtowała skomplikowana relacja z ojcem i krzywda, jakiej doświadczył w przeszłości. Jego wybory miały być ściśle z tym związane. Mam nadzieję, że udało mi się przedstawić jego historię w miarę spójny sposób.

Na koniec rzucę garścią statystyki: na ten moment mamy jakieś 1600 wyświetleń, 161 stron maszynopisu (Palatino Linotype 12, odstęp 1,15 między wierszami), siedem miesięcy pracy i niezliczoną porcję frustracji.

Trzymajcie się cieplutko, kochani. Buziaki!

Wasza arrain <3

PS Pamiętajcie, że chociaż na górze trochę ponarzekałam, wciąż uważam, że mam najlepszych Czytelników pod słońcem <3 jesteście niezastąpieni <3

PS 2 Czy uważacie, że Audrey kochała Blythe'a?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro