Dwanaście
Po raz pierwszy w życiu szczerze siebie nienawidziłem.
To nie tak, że nigdy nie czułem do siebie obrzydzenia. Wiele razy tak było – gdy nie udało mi się obronić matki przed wściekłymi uderzeniami ojca; gdy na lekcjach gry na pianinie coś mi po raz kolejny nie wychodziło i jedyne, na co miałem ochotę, to trzaśnięcie klapą i rzucenie tego wszystkiego w cholerę; gdy łamałem serca kobietom, które po jednorazowej wspólnej nocy oczekiwały poważnego związku.
Tym razem było jednak inaczej.
Zawiodłem Willow, Manny'ego i Audrey jednocześnie. I to na dodatek z tego samego powodu.
Nie mogłem cofnąć się w czasie i walnąć dziewiętnastoletniego siebie w głowę, by się opamiętał. Musiałem żyć z konsekwencjami swoich czynów, chociaż bardzo mi się one nie podobały.
Jak bardzo musiałem zranić Willow, skoro po dziesięciu latach wybuchała na mój widok takim gniewem? Jakim byłem idiotą, skoro chciałem pozwolić, by Manny się nie urodził?
Mało tego, Audrey dowiedziała się o wszystkim i również wyciągnęła z tej sytuacji własne – niestety trafne – wnioski. Rozumiałem jej złość, natomiast absolutnie nie chciałem się na nią zgodzić.
Pragnąłem ją znowu do siebie przekonać, odzyskać zaufanie, jakim mnie obdarzyła. Dlatego też podjąłem być może jedną z głupszych decyzji – dzień po awanturze postanowiłem ją odwiedzić po pracy.
Specjalnie nie mówiłem o niczym Jerome'owi, żeby przypadkiem nie zaczął się nade mną wytrząsać i wygarniać, że miałem niewłaściwe priorytety. Z tyłu głowy oczywiście ciążyła mi ulotna myśl, że muszę jeszcze doprowadzić sprawę z Willow do końca, ale w tamtym momencie cholernie zależało mi na Audrey.
Gdy szedłem późnym popołudniem w kierunku jej kamienicy, starałem się sobie wmówić, że przecież wyjeżdżałem za kilka tygodni, że będę musiał zostawić Blaine i wszystkie problemy związane z tym miejscem.
Będę musiał zostawić tu również Audrey.
Miałem jednak dla niej pewną propozycję, nad którą myślałem cały wczorajszy wieczór. Pytanie tylko, czy na nią przystanie.
Zapukałem odważnie do drzwi jej mieszkania, chociaż żołądek skręcał mi się z nerwów. Czekałem tam nieznośnie długą chwilę, bojąc się, że mogło jej nie być albo właśnie spędzała czas z Masonem. Na tę myśl coś zacisnęło mi się w środku, dlatego szybko ją odrzuciłem.
Wstrzymałem oddech, gdy szczęknął zamek, a w szparze ukazała mi się nieco zaskoczona twarz Audrey.
– Blythe?
– Cześć. Mógłbym wejść?
Wyglądała na zmieszaną. Uchyliła drzwi nieco szerzej, ale nadal były zamknięte na łańcuszek.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł.
– Mason jest w środku?
Posłała mi zmęczone spojrzenie.
– Nie, ale jestem zajęta.
I nagle z wnętrza dobiegł jakiś nieokreślony dziewczęcy krzyk; domyśliłem się, że głos należał do Liv.
– Mogę ci jakoś pomóc?
Audrey bez słowa zdjęła łańcuszek i szybko wycofała się do wnętrza, a ja z braku laku podążyłem za nią. Przeszedłem przez wąski korytarz i skręciłem do salonu, w którym znajdowały się siostry. Zastygłem w jednej pozycji, bo widok, jaki zastałem, zwyczajnie mnie sparaliżował: Liv siedziała pod ścianą, cała zapłakana, a Audrey gładziła ją po plecach i włosach, szepcząc coś uspokajająco.
– Już dobrze, Liv, musisz się uspokoić.
Dopiero po chwili zauważyłem, że Livia miała rozcięte czoło, a ślady krwi znajdowały się na ścianie. Najwyraźniej przed chwilą skończył się jakiś jej atak, podczas którego musiała zrobić sobie krzywdę. Audrey wydawała się niezwykle przejęta, milczała, unikając mojego wzroku.
– Nie ma Masona? – spytała nieoczekiwanie Liv słabiutkim głosem.
– Nie, skarbie, przyszedł do nas Blythe.
– Blythe?
Dopiero wtedy zostałem zauważony przez Livię, która uśmiechnęła się na mój widok, nie zwracając uwagi na krew sączącą się z rozcięcia na czole. Poczułem się nieswojo, ale mimo wszystko odwzajemniłem kwaśno uśmiech, nie wiedząc za bardzo, co ze sobą zrobić. Stałem więc tak pośrodku salonu jak skonfundowany, czekając, aż Liv się do reszty uspokoi.
Kilka minut później Audrey wreszcie się podniosła i posłała mi ponure spojrzenie.
– Muszę opatrzyć Liv – wyjaśniła, mijając mnie i znikając w łazience.
Livia siedziała dalej pod ścianą, bawiąc się swoimi długimi ciemnymi włosami zaplecionymi w warkocz, kompletnie nie zwracając na nic uwagi. Wzrok miała przerażająco pusty, już nie patrzyła na mnie ani właściwie na nic.
Audrey wróciła ze szmatką nasączoną ciepłą wodą.
– Liv, skarbie, będzie szczypać.
Obmyła jej czoło, po czym zakleiła plastrami ranę.
– Pójdziesz do swojego pokoju? – spytała łagodnie Audrey, pomagając się podnieść siostrze, która nadal miała pusty wzrok. – A może chcesz spać?
Znowu zostałem w salonie sam, podczas gdy dziewczyny przeszły do jednej z sypialni. Zdusiłem w sobie chęć do natychmiastowej ucieczki, uświadamiając sobie, że naprawdę musiałem irytować Audrey swoim zachowaniem i przyłażeniem do niej w nieodpowiednim czasie. To i tak cud, że nie zatrzasnęła mi drzwi przed nosem i dała kolejną szansę – a przynajmniej na taką szansę miałem nadzieję.
No i wciąż nie otrząsnąłem się po tym, co zobaczyłem zaraz przy wejściu. Widok zakrwawionej Liv nadal siedział mi z tyłu głowy, nie chcąc jej opuścić.
Audrey w końcu wróciła, wyraźnie wyczerpana. Bez słowa osunęła się na kanapę i schowała twarz w dłoniach, a ja musiałem zdać się na własną samokontrolę, by jej nie przytulić. Westchnąłem w końcu, chcąc zacząć jakoś tę rozmowę.
– Audrey...
– Nic nie mów, Blythe. Błagam, choć przez jedną chwilę po prostu nic nie mów.
Więc zamilkłem, obserwując ją uważnie. Siedziała na skraju kanapy obitej ciemnozielonym materiałem, byle z daleka ode mnie. Miała na sobie długą spódnicę i bordowy sweter, włosy rozsypane w nieładzie i długie, kościste palce. Wyglądała na kruchą i bezbronną, ale jednocześnie wiedziałem, że drzemała w niej niespotykana siła, którą musiała się posiłkować w tak trudnych sytuacjach jak ta.
W końcu jednak się wyprostowała i posłała mi zmęczone spojrzenie. Sam robiłem się powoli wyczerpany.
– Herbaty? – spytała jak gdyby nigdy nic, podniosła się i nie czekając na moją odpowiedź, przeszła od razu do części kuchennej. – Nie spodziewałam się tu ciebie. Nie po wczorajszym.
Przełknąłem głośno ślinę.
– Chciałem z tobą porozmawiać. Myślałem, że weźmiemy Liv i pójdziemy na spacer... Ale to chyba niezbyt dobry pomysł.
– Liv właśnie zasnęła, więc rzeczywiście nie najlepszy.
Przez cały ten czas ani razu na mnie nie spojrzała, usilnie skupiając się na zaparzaniu herbaty. Nie mogłem wyczuć, czy wciąż była na mnie zła, bo przyjęła swoją zwyczajową taktykę, czyli radosne unikanie mojego wzroku i udawanie, że nic jej nie ruszało. Szkoda tylko, że nauczyłem się nieco czytać w jej oczach i widziałem doskonale, że nie wszystko było w porządku.
– Audrey... – zacząłem znowu, ale zamilkłem, bo postawiła na stoliku przede mną kubek z parującą herbatą.
– Liv czasami tak ma – powiedziała nieoczekiwanie, siadając po drugiej stronie kanapy, jakby nie zwróciła uwagi na moje słowa. – Nie umiem tego przewidzieć, to się dzieje tak szybko... Nagle jej wzrok robi się zamglony, a potem wpada w histerię. Krzyczy, płacze, wyrywa sobie włosy... A czasami zaczyna uderzać z całej siły głową w ścianę. Nie umiem nad tym zapanować, nie umiem jej pomóc. I bardzo się boję, że w końcu zrobi sobie krzywdę, że nie będzie mnie przy niej i stanie się coś poważnego.
Mówiła to spokojnie, chociaż nieco drżał jej głos. Podziwiałem ją, że była taka silna i nie pozwalała sobie na łzy. Ona chyba nie potrafiła płakać, tak świetnie maskowała swoje emocje. Rzadko kiedy udawało mi się ją rozgryźć.
– Bardzo mi przykro – wymamrotałem w końcu po chwili ciszy. – Widać, że świetnie się nią opiekujesz. Da się jakoś jej pomóc?
– Lekami, ale one są bardzo drogie. Nie stać mnie na nie na razie.
Ani razu na mnie nie spojrzała. Wbijała uparcie wzrok w swoje dłonie, wyłamując sobie palce z nerwów. Może i jej mina zazwyczaj pozostawała obojętna, to mowa ciała potrafiła zdradzić dosłownie wszystko. Chyba jednak Audrey nie była taką fantastyczną aktorką.
A może czuła się przytłoczona nie tylko zachowaniem siostry, ale i moją obecnością.
– Nie chciałem wpaść w nieodpowiedniej chwili... – podjąłem.
– To nie twoja wina. – Po raz pierwszy podniosła na mnie wzrok, a ja pod wpływem jej intensywnego spojrzenia na moment zapomniałem, jak się oddycha. – Po prostu masz talent do wpadania na mnie, gdy najbardziej cię potrzebuję.
Serce zabiło mi szybko, chcąc wyrwać się z piersi. Audrey znowu spuściła wzrok, jakby uświadomiła sobie, że może jednak powiedziała nieco za dużo.
– Przepraszam za wczoraj – wyszeptałem gorączkowo, nie chcąc, żeby znowu się wycofała, żeby znowu się przede mną ukryła. – Za to, że usłyszałaś moją kłótnię z Willow. I za to, że postraszyła cię zwolnieniem. Nie pozwolę jej pozbawić cię pracy, o to się nie martw.
Tyle myśli szalało mi po głowie, tyle rzeczy chciałem jej powiedzieć na raz, a gdy w końcu siedziałem tuż obok, a Audrey była gotowa mnie w końcu wysłuchać, to nie umiałem się jakoś zebrać. W środku mnie panował chaos, a jego centrum stanowiła właśnie Audrey.
– Chciałbym, żebyś mnie wysłuchała. Wiem, że masz prawo się na mnie wściekać po tym, co usłyszałaś. Nic nie usprawiedliwia tego, co wtedy zrobiłem, nawet moje studia. Ale miałem tylko dziewiętnaście lat i nie chciałbym, żebyś patrzyła na mnie przez pryzmat tego, jaki wtedy byłem. Nie jestem już tamtym szczeniakiem goniącym za sławą.
– Nie jesteś, bo już ją osiągnąłeś – przerwała mi nieco złośliwie, patrząc na mnie tym swoim dziwnym wzrokiem. – Masz pieniądze, talent, wiernych słuchaczy... Więc co próbujesz mi teraz udowodnić? Dałeś Willow pieniądze na aborcję, bo chciałeś wyjechać na studia? Naprawdę uważasz to za najlepszy powód do zostawienia swojej dziewczyny w takiej sytuacji?
– Teraz nie...
– Mam wrażenie, że mówisz mi to, co chciałabym usłyszeć. Że wcale nie jesteś szczery ani ze mną, ani z samym sobą. Moim zdaniem masz jakiś dziwny obraz siebie w swojej głowie. Ty naprawdę nie jesteś świadomy, jak odbierają cię ludzie. Żyjesz w bańce, którą tworzyłeś przez ostatnie lata, a teraz zderzasz się ze ścianą.
Nie mówiła tego ze złością, a raczej politowaniem. Wciąż na mnie patrzyła uważnie, może była nawet rozbawiona.
– Ty nadal nie dorosłeś. Możesz sobie mówić, że jesteś dojrzały, że już nie masz dziewiętnastu lat, że mam cię nie oceniać pod tym kątem. Tylko że ty nie żyjesz prawdziwym życiem. Masz pieniądze, które możesz dowolnie wydawać. Masz ludzi, którzy załatwiają za ciebie mnóstwo spraw, organizują ci koncerty i pilnują, by kasa na koncie się zgadzała. Podróżujesz, zawierasz nowe znajomości, czerpiesz z życia garściami, ale jednocześnie nie rozumiesz, że żyjesz pod kloszem, że nie doświadczasz prawdziwych problemów.
Otworzyłem usta, by zaoponować, ale ona machnęła delikatnie ręką, żebym nie przerywał.
– Znam historię z twoim ojcem, wiem, że pił. I wiem, jak skończył. Bardzo mi przykro, że tak utrudniał ci naukę i rozwój kariery. Ale uwolniłeś się od niego, odciąłeś od rodziny i teraz... teraz nie masz kłopotów. Bo niby jakie, Blythe?
– Podejrzewam, że Manny jest moim synem.
Audrey wstała i odrzuciła włosy z twarzy. Wzięła się pod boki i pokręciła głową, wbijając we mnie to swoje dziwne spojrzenie.
– Manny to cudowny dzieciak – powiedziała spokojnym tonem. – Jest taki utalentowany... Mądry, zabawny, uroczy. A ty chciałeś tak po prostu zapłacić Willow, żeby usunęła ciążę? I wyjechać? Zachowałeś się jak skończony sukinsyn.
Przekleństwa padające z ust Audrey brzmiały dziwacznie – może ze względu na jej wzrost, może na dziewczęcy, słodki głosik, a może na to, że nie pasowały do jej delikatnego charakteru.
– Wiem...
– Nic nie mów, Blythe – poprosiła ponownie. – Aż ciężko mi w to wszystko uwierzyć. W to, że byłeś zdolny do takiego świństwa. I widzisz? Właśnie o tym mówię. O twojej pieprzonej niedojrzałości. Możesz wszystko tłumaczyć swoim ojcem-alkoholikiem, ale masz przecież własny rozum. Zostawiłeś Willow, gdy najbardziej cię potrzebowała, ignorowałeś mojego ojca, chociaż wciąż o tobie pamiętał i pomógł ci, jak tylko potrafił najlepiej. Nawet teraz zachowujesz się jak rozpieszczony dzieciak.
Patrzyłem na nią bezradnie, bo przecież miała rację. Nie wiedziałem, co powiedzieć, jak się obronić, bo Audrey mówiła samą brutalną prawdę.
Nie brzmiała jednak, jakby była zła. Raczej zrezygnowana i zawiedziona.
– Przyjeżdżasz do Blaine i wszystko wywracasz do góry nogami. Wiesz, jakie nastąpiło tu poruszenie, gdy rozeszła się plotka, że mieszkasz w tym starym barze u Dysona? I na dodatek zachowujesz się, jakby nic się nie stało. Nie wiem dokładnie, jakie miałeś relacje z Willow, ale od kiedy tu jesteś, nie dzieje się w jej domu zbyt dobrze, Willow ciągle kłóci się z Casimirem, a ty jak gdyby nigdy nic ich sobie odwiedzasz i prowokujesz kolejne awantury.
Mówiła szybko, ale nie podnosiła głosu. Panowała nad sobą po prostu perfekcyjnie. Tylko jej zielone oczy jasno wskazywały na to, że targały nią emocje.
– Mało tego, o ile nachodzenie Hodgesów mogłabym jeszcze zrozumieć, bo jest tego konkretny powód, tak nie rozumiem, dlaczego uczepiłeś się dodatkowo mnie. Przychodzisz po mnie do pracy, zaczepiasz po występach, nie masz oporów, by odwiedzać mnie w domu... Nie szanujesz tego, że mam w Blaine dobrą opinię, którą ty możesz za chwilę zniszczyć. Wiesz, jak to miasteczko jest plotkarskie, i wiesz, jak mogą zareagować mieszkańcy, gdy dowiedzą się, że częściej widać mnie z tobą niż z Masonem.
Ja również wstałem, bo miałem dość tego, że nade mną wisiała i miała przez to przewagę psychologiczną. Chciałem w końcu też zacząć się bronić, bo wystarczyło mi tych poniekąd słusznych zarzutów.
– Przyszedłem tu w konkretnym celu. I po prostu wybrałem nieodpowiednią porę... – Podrapałem się po głowie, nieco krzywiąc. – Po pierwsze, chciałem cię przeprosić za wczoraj. A po drugie, pomyślałem... Och, Audrey, ja chcę ci pomóc, rozumiesz?
Zmarszczyła brwi w konsternacji.
– Długo zastanawiałem się, jak mógłbym ci pomóc w związku z Masonem i Liv... Wiesz, że nie musisz wychodzić za niego za mąż. Nie chcę, żebyś tak się poświęcała. Ja zapłacę za leczenie Liv. Ja się wszystkim zajmę, tylko musisz mi na to pozwolić.
Patrzyła na mnie z mieszaniną różnych emocji wymalowanych na twarzy, jakby niedowierzała temu, co właśnie usłyszała. Tylko że ja nie żartowałem, a ten plan kiełkował w mojej głowie już od jakiegoś czasu, po prostu do tej pory nie miałem odwagi go w końcu uzewnętrznić.
– Nie mogę przyjąć żadnych twoich pieniędzy, Blythe – zaoponowała gwałtownie Audrey, ciężko oddychając. Osunęła się z powrotem na kanapę i złapała za serce. – Udam, że tego nie słyszałam.
– Och, na Boga, Audrey, przestań być w końcu taka uparta. – Wywróciłem oczami. – Jestem winien twojej rodzinie pieniądze. Walter nauczał mnie za bezcen, oboje dobrze wiemy, że naprawdę niewiele kosztowały mnie tamte lekcje. Obiecałem sobie kiedyś, że oddam mu należną kasę, kiedy tylko będzie mnie na to stać. A skoro on nie żyje, to te pieniądze chcę oddać tobie. Zresztą uważam, że należy wam się zdecydowanie więcej, niż jestem winien, bo zachowałem się w stosunku do Waltera jak skończony sukinsyn i teraz powinienem za to zapłacić. Dosłownie zapłacić.
Audrey na mnie nie patrzyła, błądziła wzrokiem po wszystkich meblach w salonie. Oddychała szybko, kręcąc chyba nieświadomie głową.
– Nie przyjmę od ciebie żadnych pieniędzy – wykrztusiła po chwili nieznośnej ciszy, wbijając we mnie wciąż zaszokowane spojrzenie. – Nie mamy już ze sobą nic wspólnego, Blythe. Choroba Liv to mój problem, a nie twój. Poradzę sobie bez ciebie. Nie mogę cię wykorzystać.
– A Masona już możesz? – zapytałem zgryźliwie, wiedząc, że mogę wywołać tym pytaniem prawdziwą burzę.
Audrey zacisnęła usta w wąską kreskę, jakby siłą musiała się powstrzymać przed złośliwą uwagą.
– Z Masonem sprawa wygląda nieco inaczej, to obustronna korzyść. On będzie opłacał leczenie Livii, a ja zostanę idealną żoną, która urodzi mu idealne dzieci.
Wzniosłem oczy ku niebu.
– Czy ty siebie słyszysz, Audrey? – sapnąłem ze złości, próbując nie dopuścić do siebie tego obezwładniającego uczucia bezradności.
Czy ona naprawdę była na tyle naiwna i głupia, by zgadzać się ma małżeństwo z rozsądku?
– Kochasz Masona? – spytałem wprost.
– Co to za pytanie?! – syknęła, wstając i krzyżując ręce na piersi.
– Odpowiedz szczerze. Kochasz go? Wychodzisz za niego z miłości?
Wiedziałem, że go nie kochała. Wiedziałem od momentu, w którym zobaczyłem ich po raz pierwszy. Teraz jednak w jej oczach zobaczyłem wszystko, co chciałem – ona nic do niego nie czuła, a jednak mimo swojej niechęci nie miała oporów, by się z nim związać na stałe.
I wszystko to robiła dla Liv.
– Ty nic nie rozumiesz, Blythe. – Pokręciła głową. – Wydaje ci się, że pozjadałeś wszystkie rozumy, że coś daje ci prawo, by mieszać się w moje sprawy i je rozwiązywać na swój sposób. Mason nie jest zły, chociaż możesz tak przypuszczać. Znam go od wielu, wielu lat, chodziliśmy razem do szkoły, nawet się przyjaźniliśmy... To dobry chłopak, tylko trochę pogubiony. I mogę mu się odwdzięczyć za to, że zaopiekuje się mną i Liv...
– Przecież Livia go nawet nie lubi. Boi się go – powiedziałem stanowczo. – Pamiętam, jak ostatnio zareagowała na mój widok. Cieszyła się, że nie byłem Masonem.
Audrey objęła się mocno ramionami, co nie wróżyło niczego dobrego – zazwyczaj w takich momentach wycofywała się z rozmowy.
– To bardziej skomplikowane, niż ci się wydaje... – wymamrotała nieco speszona.
– Więc mi wyjaśnij. Chętnie posłucham.
Westchnęła, pokazując mi gestem dłoni, żebym usiadł na kanapie, co szybko uczyniłem. Sięgnąłem pośpiesznie po herbatę, którą wcześniej mi zrobiła; była już kompletnie zimna, ale mimo tego upiłem kilka łyków. Audrey zajęła miejsce na drugim końcu, jakby chciała mi pokazać dystans, jaki mieliśmy zachować; szkoda, że ja i tak ledwo nad sobą panowałem.
Najchętniej szybko zniwelowałbym tę odległość, wziął ją w ramiona, pocałował mocno, gwałtownie, namiętnie, a potem obiecał, że nie pozwolę jej przechodzić przez to wszystko samej. Mimo wszystko nie ruszałem się z miejsca, gotowy do dalszej rozmowy.
– Mason... Mason chyba sądzi, że będę chciała umieścić Liv w ośrodku... A ja wiem, że nie mogę jej zostawić. Ona uspokaja się tylko w mojej obecności. Zresztą Mason nie przepada za Liv... Chyba się też trochę boi, bo nie rozumie jej choroby. Livia znowu nie ma zaufania do Masona, z jakiegoś powodu... Och, z jakiegoś powodu go nie lubi. Tłumaczyłam to do tej pory tym, że go nie zna, ale...
Zaczęła się jąkać.
A potem popatrzyła na mnie tak, że pewnie bym upadł, gdybym już nie siedział. W jej oczach tańczyły emocje, które tak silnie starała się tuszować, a ja zapomniałem o oddechu.
– Ale poznała ciebie, a ciebie się wcale nie boi... Nie wiem, dlaczego tak zareagowała, ona zazwyczaj ucieka przed obcymi, a przed tobą jakoś tego nie zrobiła. Mało tego, nawet mówiła coś o tobie po tym, gdy cię poznała. Jakimś cudem wzbudziłeś w niej zaufanie, Blythe. A ja chyba nie powinnam ci o tym mówić.
Objęła się mocno ramionami, nie patrząc mi w oczy. Ja natomiast trawiłem z mocno bijącym sercem to, co właśnie usłyszałem.
Liv mi ufała. Ufała, chociaż byłem dla niej obcy.
– Więc nie ustaliłaś jeszcze szczegółów z Masonem, ale i tak jesteś gotowa na ślub? – spytałem ostrożnie, kręcąc głową. – Audrey, pakujesz się w kłopoty. Przecież nie musisz tego robić. Nie musisz, bo ja ci chętnie pomogę. Zgódź się, proszę.
Mierzyliśmy się wzrokiem bardzo długo w kompletnej ciszy. Chyba po raz pierwszy nie czułem się niezręcznie podczas wspólnego milczenia – mógłbym patrzeć w jej piękne zielone oczy w nieskończoność.
– Chyba pora na ciebie, Blythe.
Bańka pękła.
Tak samo jak i moje szalejące w piersi serce.
Nie miałem siły na dalszą dyskusję. Zwyczajnie nie potrafiłem dotrzeć do Audrey, a nasza nić porozumienia to najwyraźniej jedynie wymysł mojej bujnej wyobraźni. Może tylko mi się wydawało, że zaczynała mi ufać? A może znowu wszystko zrobiłem nie tak?
W milczeniu założyłem płaszcz i dopiłem resztę herbaty. Audrey przez cały ten czas uważnie mnie obserwowała, a ja udawałem, że te jej zielone oczy kompletnie na mnie nie działały.
Ku mojemu zdziwieniu Audrey wyszła za mną na klatkę schodową i odprowadziła aż do głównych drzwi. Gdy znalazłem się na zewnątrz, odwróciłem się w jej kierunku i posłałem nieco zdziwione spojrzenie. Stała w progu, krzyżując ręce na piersi, i wpatrywała się we mnie tak intensywnie, że omal nie przepadłem.
– Nie gniewaj się, Blythe. Ja nie mogę być zależna od kogoś, kto nie ma nawet stałego miejsca zamieszkania.
Chyba próbowała mnie przeprosić tym spojrzeniem.
A potem stało się coś dziwnego, coś, czego nie potrafię wyjaśnić do dzisiaj, a co namieszało mi wtedy w głowie. Audrey opuściła ręce, które opadły wzdłuż jej ciała, a ja uznałem to za niejasny sygnał, że zdecydowała się dopuścić mnie do siebie na jeden krótki moment.
Bez namysłu pokonałem te kilka kroków, które nas dzieliły, chwyciłem ją mocno za ramiona i przyciągnąłem do siebie, spragniony jej obecności. Pocałowałem ją mocno, tak jak chciałem jeszcze kilka chwil wcześniej, starając się być tak blisko niej, jak to tylko możliwe. Audrey zesztywniała, nie oddając pocałunku, ale też nie odsunęła się ode mnie, więc pozwoliłem sobie na chwilowe smakowanie jej słodkich ust, wdychanie delikatnego, kwiatowego zapachu pomieszanego z wonią mokrej ziemi i zatapianie się w cieple jej ciała.
Nie wiem, ile tak staliśmy, ale bardzo, bardzo nie chciałem się odsuwać. Audrey jednak zadrżała, zapewne z zimna, co od razu zmusiło mnie do wycofania się. Chwyciłem łapczywie powietrze, którego mi brakowało, i zlustrowałem ją uważnie wzrokiem. Wyglądała na zaskoczoną, oczy miała szeroko otwarte, a na policzki wpełzły zdradzieckie rumieńce.
– Och – wyjąkała po chwili, robiąc krok do tyłu.
Nie odpowiedziałem.
– Blythe... – zaczęła ostrożnie, przygładzając włosy. Miałem ochotę wpleść w nie palce, ale chyba na dzisiaj wyczerpałem limit dobra, jakie mogło mnie spotkać. – Nie możesz tu więcej przychodzić, rozumiesz? Narobisz mi tylko problemów. Musimy to skończyć jeszcze w zalążku. Ty za chwilę wyjedziesz, a ja zostanę tu z łatką twojej nowej dziewczyny...
Posłałem jej ciężkie spojrzenie.
– Dobrze – odparłem spokojnie, chociaż moje serce nadal biło jak szalone, a w środku czułem niezidentyfikowany ból. – Więcej mnie nie zobaczysz.
Odwróciłem się na pięcie, wściekły na siebie, na Audrey, na całe to pieprzone Blaine.
Skoro tak, to nic tu po mnie.
Willow nie chciała ze mną rozmawiać, Audrey właśnie zakończyła znajomość, Jerome się na mnie ciągle wściekał, a ja nie miałem tu już czego szukać. Chyba po raz pierwszy czułem się taki wyczerpany i taki... niechciany?
A może czułem to od początku, tylko nie chciałem do siebie dopuścić tej myśli.
Wiedziałem jednak jedno.
Pora stąd wyjechać, Augustine.
~*~
No i Blythe znowu narozrabiał ;).
Kochani, ponieważ następny rozdział ukaże się już po świętach, to teraz chciałabym Wam życzyć ciepłych, rodzinnych i przede wszystkim spokojnych Świąt Bożego Narodzenia - a także dużo miłości, zdrowia i spełnienia tych najskrytszych marzeń. Niech ten czas odmieni nasze serca, byśmy w Nowy Rok weszli jako zwyczajnie lepsze i bardziej kochające drugiego człowieka osoby.
Buziaki!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro